Hm, wrzucam kolejną część opowiadania. Z początku miała ona tworzyć rozdział drugi, jednak po dłuższym zastanowieniu, stwierdziłam, że będzie lepiej pasowała jako kontynuacja pierwszego. Dlatego też tak będzie. Życzę miłego czytania ^^.
P.S. Rozdziały mogą ukazywać się w dość dłuższych odstępach czasu, bo mam ostatnio trochę rzeczy na głowie; dlatego z góry wielkie sorry za to.
Deszcz uderzał w szyby okien jednej z
mediolańskich posiadłości. W wystrojonym antykami gabinecie siedział oprószony
siwizną mężczyzna ze szklaneczką szkockiej w ręku. Światło dawał jedynie
płomień trawiący drwa w kamiennym kominku.
- Mam nadzieję, że nie zbrukałaś imienia
naszego rodu? – Wrzucił w ogień raport z posiedzenia Zgromadzenia, który
przysłał mu jego przyjaciel Gian Sicarius. – Dostałaś jasne instrukcje.
- Wiem, że zawiodłam cię ojcze –
kasztanowłosa kobieta przyklęknęła tuż przed mężczyzną i ucałowała sygnet
rodowy na jego palcu – Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Kaspian.
- Rozmawiałem z twoim bratem – odparł
mężczyzna surowym tonem – chciałaś wykorzystać prawo rodu dla własnej korzyści.
Swoim działaniem naraziłaś wyznaczoną ci misję.
- Wybacz – Kobieta z pokorą patrzyła na
ojca. – Zawaliłam.
- Przynajmniej tyle dobrego, że jesteś
świadoma swojej porażki – westchnął mężczyzna. Nie miał już siły na tę
dziewczynę, która zupełnie zatraciła się w swojej prywatnej wendecie. – Zabraniam
ci zabijać którekolwiek z tych dzieci. Rodziny się nie niszczy, a buduje.
- To, co w takim razie mam zrobić? – Kasztanowłosa
nie wytrzymała. – Tyle lat obserwowałam tego dzieciaka, a teraz mam odpuścić?!
- Złap go – oświadczył mężczyzna w
rozbawieniu – i przyprowadź przed moje oblicze. To jedyny wnuk, którego jeszcze
nie dane mi było poznać.
- Masz to jak w banku – kobieta posłała
ojcu przebiegły uśmieszek – A mogę policzyć się z Kaspianem?
- Rób jak uważasz, tylko nie przesadź –
mężczyzna machnięciem ręki nakazał jej odejść – Tal!
- Tak ojcze? – Odwróciła się ponownie w
stronę ojca.
- Przyprowadź chłopca w jednym kawałku –
polecił stanowczym głosem – Nie chcę powtórki sprzed roku.
- Ludwik sam był sobie winien –
wzruszyła ramionami w ogóle nie przejęta historią sprzed roku.
- To jedynie twoja wersja – zamieszał
zawartością szklanki dźwięcząc kostkami lodu odbijającymi się od ścianek
naczynia – Twój młodszy brat stracił rękę, bo nie potrafiłaś nad sobą zapanować
Francesco.
- Wolę imię Talisha – odparła
niezadowolona z tego, że nazwano ją prawdziwym imieniem – Francesca nie pasuje
do mojego wizerunku.
- To imię nadałem ci w dniu twoich
narodzin – westchnął załamany bezczelnością córki – dlatego będę cię tak
nazywał.
- Zrozumiałam – Kobieta skłoniła się
grzecznie, po czym opuściła gabinet.
* * * * *
Piotrek w milczeniu podążał za dobrze
zbudowanym kamerdynerem, rozglądając się na boki. Ten dom go przerażał, ale nie
wiedział dlaczego. Miał po prostu pełne obaw przeczucie i intuicyjne dejavu.
Niepokój wzrósł, kiedy dwie wysokie pokojówki zaciągnęły wyrywającą się im
Jolkę do innego korytarza. To był zły znak, bo oznaczał tyle, że stryj
postanowił na dobre ich rozdzielić.
- Oto panicza pokój – odezwał się
kamerdyner otwierając ostatnie drzwi korytarza, w którym się znajdowali –
proszę wejść.
- Czemu ten pokój jest tak mocno
oddalony od innych? – Piotrek z trwogą zauważył, że od połowy korytarza nie
napotkał innych drzwi. – To jakieś odludzie?
- Pan kazał ulokować panicza w swojej
części – oświadczył mężczyzna płynnym głosem, z wyższością oceniał
zielonookiego perfidnie się na niego gapiąc – Stwierdził, że potrzebuje panicz
jego uwagi.
- Nikt nie potrzebuje jego uwagi, a z
pewnością nie ja – warknął kasztanowłosy zirytowany postawą lokaja – widocznie
jestem w hierarchii tego domu ulokowany na samym dole, bo nawet służba ma mnie
za śmiecia. Daruj sobie te grzeczności, bo widzę, że nie masz na to ochoty.
- Jak sobie życzysz mały – odgryzł mu
się mężczyzna o dziwnie ulizanych włosach – Słyszałem, że jesteś bękartem.
- Tak? To źle słyszałeś. – Mruknął
Piotrek wchodząc do pokoju. Kamerdyner kroczył tuż za nim, a na koniec zamknął
drzwi. To zaskoczyło chłopaka. – Po co tu wszedłeś?
- Mam do wykonania instrukcje –
poinformował go lokaj złośliwie się uśmiechając – Pan kazał cię porządnie
wykąpać i ubrać w stosowne rzeczy.
- A słonie potrafią latać – zadrwił
kasztanowłosy groźnie łypiąc na mężczyznę – Sam potrafię się umyć i ubrać, więc
nie masz nic tu do roboty.
- Pan przewidział, że taka będzie twoja
odpowiedź – kamerdyner niebezpiecznie zaczął zbliżać się do Piotrka, na co ten
automatycznie się cofał – dlatego wybrał mnie do tej pracy.
- Odwal się – zielonooki wycedził przez
zęby coraz bardziej czując się niepewnie. Pokój, w którym się znalazł jeszcze
bardziej pogłębiał jego niepokój. – Po prostu stąd wyjdź i zostaw mnie samego.
- Dopiero, jak wykonam powierzone mi
zadanie – odpowiedział mężczyzna łapiąc wystraszonego chłopaka i automatycznie
wykręcając mu do tyłu ręce – Teraz grzecznie pójdziesz ze mną do łazienki, a
tam porządnie cię wyszorujemy kruszynko.
- Puszczaj! – Piotrek pomimo bólu mocno
się szarpał, jednak mężczyzna drugą ręką objął go w pasie jeszcze bardziej
unieruchamiając. – Wiem, że jesteś ranny i mam uważać na to, byś nie zerwał
szwów. Pan był bardzo niezadowolony mówiąc o tobie. Mocno mu podpadłeś, wiesz?
- Gówno mnie to obchodzi – prychnął
zielonooki w złości – za pięć miesięcy już mnie tu nie będzie i tyle mnie
zobaczy. Nie będę jego kolejną marionetką.
Na nieszczęście, w momencie wypowiadania
tych słów, do pokoju wszedł Zygfryd. W milczeniu podszedł do bratanka groźnie
na niego patrząc. Następnie wyciągnął z kieszeni kajdanki i podał je
kamerdynerowi, który bezzwłocznie zapiął je na nadgarstkach chłopaka.
- Przenieś go do łazienki i tam rozbierz
– nakazał służącemu zimnym tonem – Kiedy przyjdę tu za pięć minut ma być
gotowy, jasne?
- Tak panie – Kamerdyner skłonił się
nisko, po czym od razu wykonał polecenie pracodawcy. Zaniósł zdębiałego Piotrka
do łazienki, gdzie go rozebrał, co nie było prostą czynnością, bo chłopak cały
czas z nim walczył, i wrzucił go do wanny wypełnionej ciepłą wodą. Uwolnił
jedną rękę od kajdanek, jednak drugą przypiął do wystającej w ścianie rury. –
Sam jesteś sobie winien.
- To nie fair! – Ryknął chłopak szarpiąc
spętaną ręką. – Odepnij mnie!
- Możesz odejść John – Do łazienki
wszedł Zygfryd. – zajmę się tym łobuzem.
- Co za cholerne ustrojstwo – Piotrek
starał się wyszarpnął rękę z bransoletki kajdanek, ale coś mu nie wychodziło –
co za gówno, nie chce puścić…
- Piotrusiu, dziecko – usłyszał za sobą
głos stryja – spójrz na mnie.
- Po co? – Zielonooki ostrożnie odwrócił
się w stronę wuja by sprawdzić o co chodzi, ale to okazało się dość poważnym błędem,
bo ten bezceremonialnie zaczął szorować jego twarz namydloną gąbką – Aua!
Zostaw… – Chciał odwrócić głowę, ale stryj przewidując jego ruchy złapał go i
przytrzymał.
- Trzeba umyć ci buzię, bo brudne
słownictwo z niej wychodzi – oświadczył mężczyzna mocno szorując usta bratanka,
który kichał od piany w nosie i parskał dławiąc się mydlinami. – To kara za
złamanie zakazu, który otrzymałeś wchodząc do tego domu.
- Przestań już – stęknął chłopak drżąc
na całym ciele – proszę.
- Jeśli obiecasz mi, że będziesz
grzecznym chłopcem i spokojnie dasz się umyć – Zygfryd z uwagą patrzył w
załzawione oczy bratanka. – To jak?
- Nie rozumiem tylko, dlaczego nie mogę
umyć się sam? – Piotrek również próbował odgadnąć zamiary mężczyzny, jednak
jego zimne oczy niczego nie zdradzały. – Czemu traktujesz mnie jak małolata?
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie –
Mężczyzna posłał chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie. – Twoja odpowiedź Piotrze.
- Eh – Kasztanowłosy ciężko westchnął do
końca zrezygnowany. Dobrze wiedział, że w tej sytuacji nie ma innego wyjścia,
jak przystać na warunki stryja. Był na jego łasce, co go irytowało. – Będę
grzeczny.
- Cieszy mnie, że podjąłeś odpowiednią
decyzję – poklepał bratanka po zarumienionym od szorowania policzku. Dobrze
widział wahanie w jego oczach, jak również towarzyszące temu upokorzenie. –
Będziemy musieli jeszcze popracować nad sposobem mówienia, bo jak dotąd,
posługiwałeś się wyrażeniami pospólstwa.
- Żyłem w świecie różniącym się o 180°
od tego twojego – odparł cicho Piotrek krzywiąc się na niesmak w ustach, jaki
pozostawiły po sobie mydliny z gąbki – To język ludzi, z którymi spotykałem się
na co dzień.
- Rozumiem – Zygfryd delikatnie
przejechał gąbką po bliznach na plecach chłopaka z niezadowoleniem zauważając
ich nieco poszarpaną fakturę – Masz plecy jak u niewolnika.
- Wiem – mruknął zielonooki smętnym
głosem – tak się czasem czuję, jak niewolnik.
- Szczególnie teraz, prawda? – Zapytał
go Zygfryd wbijając wzrok w poszarpaną bliznę na lewym nadgarstku bratanka. – Ile
jeszcze blizn przede mną ukrywasz?
- Dużo – odparł kasztanowłosy chowając
lewą rękę pod wodę. Prawa wciąż była przykuta kajdankami do rury. – Są takie, o
których nie chciałbym już nigdy mówić.
- Każdy ma takie blizny – oświadczył
stryj podejrzewając, co zielonooki ma na myśli. Niestety dobrze zdawał sobie
sprawę z tego, że najwięcej ran zadał mu jego własny ród. Uwolnił rękę
chłopaka, a następnie podał mu ręcznik. – Może czas skończyć z kolekcjonowaniem
blizn?
- Stoczyłem wiele batalii. W niektórych
poległem, czego dowodem są te najbardziej bolesne rany. – Piotrek szczelnie
owinął się ręcznikiem. – Czasem mam ochotę skończyć z tym wszystkim. Ta opcja
wydaje się nieraz niezłym wyjściem. Raz spróbowałem, ale niestety poległem. Nie
wydaje ci się wuju, że najlepszą metodą w sporze jest usunąć jego źródło?
- Czasami – Zygfryd dobrze wiedział, co
Piotrek ma na myśli. Głęboki smutek w zielonych oczach sam mówił za siebie. –
Jednak to złudna metoda. Najlepiej jest wszystko dobrze poukładać i dojść do
pewnego konsensusu, niż non stop powtarzać nic nierozwiązujące działanie.
- No tak – chłopak ruszył do wyjścia z
łazienki – możliwe, że logika nie zawsze spełnia nasze oczekiwania. Uczucia są
przecież nielogiczne, a kurczowo się ich trzymamy. No, może nie Allen. On
uznał, że najprościej jest wyzbyć się emocji, które niejako nas ograniczają.
- Twój brat jest nieobliczalny – Zygfryd
podszedł do szafy w pokoju bratanka i wygrzebał z niej dla niego ubrania. –
Załóż to.
- Nieobliczalny?! Nie sądzę. – Piotrek
wziął ubranie od stryja i tocząc wewnętrzną walkę ze swoim prywatnym stylistą,
założył je na siebie. – Allen ma swój wyrobiony schemat postępowania z ludźmi.
Nie okazuje otwarcie emocji, bo uważa je za oznakę słabości. Ta forma
samokontroli i opanowanie sprawiają, że nie waha się pociągnąć za spust patrząc
celowi prosto w oczy.
- Widzę, że dobrze go rozumiesz –
zauważył stryj w śmiechu – Jeśli miałbym określić waszą dwójkę, to porównałbym
was do taoistycznego symbolu sił yin i yang. Ty jesteś światłem, a Allen
mrokiem. Musicie razem istnieć, by wzajemnie się dopełniać.
- Ładnie powiedziane – Piotrek posłał wujowi
uśmiech. – Myślę, że jemu również spodobałoby się to porównanie. To miła
odmiana, od psychopaty czy potwora.
- Racja – Zygfryd z podziwem przyglądał
się bratankowi. Kiedy się uśmiechał, po prostu jaśniał. Chłopak miał olbrzymią
charyzmę, z czego nie zdawał sobie sprawy przez zaniżoną samoocenę. – Czas na
mnie. Za kwadrans przyślę po ciebie Edwarda i razem zejdziecie na kolację.
- Dobrze – Kasztanowłosy wygrzebał z
plecaka jakąś książkę i wygodnie sadowiąc się w fotelu przy oknie, zaczął ją
przeglądać. – Grzecznie zaczekam, jak obiecałem.
- Wiem – Zygfryd spokojny opuścił pokój
bratanka. Wszystko mógł mu zarzucić, ale nie łamanie danego słowa. W tej
kwestii mógł mu śmiało zaufać. Ciekawiła go jednak książka, którą chłopak
przeglądał w takim skupieniu. – W swoim czasie to sprawdzę.
* * * * *
Kamil w milczeniu siedział na tylnym
siedzeniu wozu Dantego i w zamyśleniu wpatrywał się w mijany krajobraz zza
okna. Przez całą noc zastanawiał się nad tym, jak mógłby pomóc Piotrkowi.
Zawsze otrzymywał od niego wsparcie, dlatego chciałby się odwdzięczyć tym
samym. Nie rozumiał zbytnio sytuacji kolegi, więc postanowił sobie, że
zdobędzie potrzebne informacje na ten temat. Próbował wyciągnąć co nieco z
Dantego, ale ten nakazał mu się nie wtrącać i grzecznie siedzieć na dupie.
Czekanie nie należało do ulubionych zajęć chłopca, bo nie zaliczał się on do
osób cierpliwych. Musiał coś zrobić, inaczej się nie dało.
- Pierre i Nicole – szepnął pod nosem
nagle olśniony – no jasne.
Pozostawała jeszcze kwestia jego
rodziców. Poprosił Li-Doka o zbadanie tej sprawy. Chińczyk się zgodził i
obiecał jak najszybciej dać znać. To nie tak, że nie ufał Piotrkowi i jego
wersji. Po prostu chciał się dowiedzieć prawdy, a kasztanowłosy łagodnie
przekazał mu informacje na temat śmierci rodziców. W sumie, to pewnie sam nie
znał konkretów i bazował na szczątkowej wiedzy.
- Eh – westchnął ciężko w lekkiej
depresji. Został sam na łasce Dantego, a co gorsza, miał jeszcze dzielić z nim
pokój i pobierać u niego prywatne lekcje.
- Co tak wzdychasz? – Zapytał Dante
obserwując nastolatka w przednim lusterku. – Jakiś problem?
- Martwię się swoją przyszłością i tym,
co mnie czeka w Akademii – odparł Kamil zrezygnowanym głosem – Piotrek mówił,
że jesteś tyranem i sadystą na treningach.
- Możliwe – zaśmiał się mężczyzna w
reakcji na obawy chłopca. Dla dramatyzmu zatrzymał samochód na poboczu drogi. –
Poświęcę ci nieco więcej uwagi, jeśli tego chcesz. A mówił o jaki rodzaj
treningu mu chodziło?
- Ej, chyba nie zafundujesz mi takiego
rodzaju treningów? – Nastolatek z paniką w oczach patrzył na kierowcę. – Nie
chcę!
- Wiesz, uwagę ci poświęcę, ale jedynie
jako opiekun – Dante wybuchł śmiechem na widok przerażonej twarzy Kamila. –
Młody, żartowałem. Nie interesują mnie takie szczyle, więc spokojna twoja
rozczochrana.
- Ty chciałeś mnie doprowadzić do
zawału, prawda? – Chłopak w złości pokazał mężczyźnie język. – To nie fair, tak
się bawić czyimiś emocjami!
- Hej, muszę się z kimś trochę podroczyć
– Bronił się Sicarius w śmiechu. – Piotrek wyjechał i pozostałeś mi tylko ty. W
Akademii będę miał jeszcze Nicole i Rose, ale z tą drugą lepiej nie zaczynać
awantur.
- No, co ty nie powiesz – Kamil zakpił
wywracając oczami. – Jestem chyba mistrzem w wyprowadzaniu twojej siostry z
równowagi.
- Jest jeszcze sprawiedliwość na tym
świecie – zachichotał mężczyzna wspominając niemrawą minę siostry, gdy
dowiedziała się, że Sulik będzie w jej grupie – Jeśli wywiniesz jej jakiś
ekstrawagancki numer, to przez miesiąc będziesz miał taryfę ulgową na
treningach.
- Może u ciebie – mrukną nastolatek
ważąc ofertę ciemnowłosego – u niej będę miał przerąbane.
- Coś za coś – Dante puścił mu oczko. –
Life is brutal.
- Czego chcesz mnie nauczyć takimi
stwierdzeniami? – Kamil pokręcił tylko głową.
- Przebiegłości – Sicarius odpalił auto
i ponownie ruszyli w drogę powrotną do Akademii. – Musisz nauczyć się
przechytrzyć samego diabła, by przeżyć w świecie zabójców. Przewiduj ruchy
przeciwnika o dwie kolejki do przodu i opracuj dobrą strategię. Piotrek na
przykład, specjalnie się podłożył, by wszyscy myśleli, że mają nad nim
przewagę. Małe porażki są czasem nieuniknione w grze o większą stawkę, a on
postawił na szalę własną przyszłość.
- Co masz na myśli? – Sulik z uwagą
spojrzał na mężczyznę. – Chodzi ci o jego obecną sytuację?
- Możliwe – Dante rzucił dość chłodno
swoją odpowiedź. Nie chciał dzieciaka wikłać w ten cały bałagan, bo sam
chwilami się gubił w tym wszystkim. – Nie wnikaj.
- Piotrek ma kłopoty, a ty nie chcesz mi
o nich opowiedzieć – zarzucił mu nastolatek w irytacji – nie jestem aż takim
dzieciakiem na jakiego wyglądam!
- Wiem – Mężczyzna odrzekł dość
spokojnym głosem. – Piotrek od samego początku miał kłopoty i na bieżąco się z
nimi zmagał. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Zrozum, że on nie chciał
wikłać cię w swoje problemy. Uszanuj jego decyzję.
- Nie chcę zostawiać go samego – Kamil
ciężko westchnął. – On mnie nie zostawił w najgorszym etapie mojego
dotychczasowego życia.
- Mam podobnie – sapnął Dante – jednak w
tej sprawie musi poradzić sobie sam. My możemy jedynie go wspierać i uratować w
razie niebezpieczeństwa. Jak na razie nic mu nie grozi, ale wszyscy są czujni,
a w szczególności jemu najbliżsi.
- Rozumiem – Chłopiec oparł głowę o
szybę okna pogrążając się w myślach. Słowa opiekuna nieco go skołowały, dlatego
musiał sobie wszystko na nowo poukładać.
* * * * *
Piotrek z uwagą przyglądał się książce,
którą dała mu Rose tuż przed odjazdem z posiadłości rodu Sicarius. Z
sentymentem przeglądał stronice pożółkłego papieru i wąchał unoszący się ze
środka zapach olejku różanego. Miał w rękach drugi pamiętnik Sary. Ten sam,
który pamiętał jeszcze z dzieciństwa.
- Strasznie mi ciebie brakuje – szepnął
przejeżdżając palcami po rysunku kruka na jednej ze stron – Dobrze
przewidziałaś, że pewnego dnia spotkam tę kobietę. Miałaś rację, ona jest
przerażająca. Zobacz, ile musiało upłynąć lat, żebym zrozumiał znaczenie twoich
słów z tamtego dnia.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi, a po
chwili do pokoju wszedł Edward. Piotrek schował pamiętnik kuzynki z powrotem do
plecaka.
- Gotowy? – Zapytał go blondyn z uwagą
przypatrując się kuzynowi. – Coś markotnie wyglądasz.
- Norma – sapnął chłopak podchodząc do
mężczyzny – Jestem gotowy.
- W takim razie chodźmy – Edward zgarnął
kasztanowłosego ramieniem i wyprowadził z pokoju. – Mamy trochę do przejścia.
- To jakiś labirynt – narzekał
zielonooki, kiedy skręcili w kolejny korytarz – Ile jeszcze będzie tych
korytarzy?
- Jesteśmy w południowym skrzydle –
poinformował go blondyn nieco rozbawiony jęczeniem kuzyna – musimy przejść do
północno-wschodniego skrzydła, gdzie znajduje się jadalnia.
- A można konkretniej? – Piotrek się
niecierpliwił. Czuł dziwny ból w boku, ale nie chciał się z nim zdradzać. – Ile
korytarzy jeszcze mam zwiedzić?
- Jeszcze tylko jeden – odparł mężczyzna
z ukosa obserwując chłopaka. Coś było nie tak, ale ten uparciuch nie miał
zamiaru nic mówić. Zaalarmował go lekki grymas bólu na twarzy zielonookiego,
kiedy byli już niemal w jadalni. – Coś ci jest, prawda?
- Nie – Kasztanowłosy udał głupiego. –
Nic mi nie jest. Skąd te podejrzenia?
- Aha – Edward z rezygnacją w oczach
wprowadził kuzyna do jadalni wypełnionej ludźmi. Poczuł, jak chłopak się
wzdrygnął na ilość osób w pomieszczeniu. – Siadasz między rudzielcem a stryjem.
- Niby czemu akurat muszę siedzieć przy
wuju? – Jęknął cicho do kuzyna. – A nie mogę usiąść przy Chrisie?
- Niestety – pchnął kasztanowłosego w
stronę wyznaczonego mu miejsca, po czym sam usiadł na swoim krześle –
Smacznego.
- Ta – Piotrek z niesmakiem spojrzał na
swój talerz. Była tam potrawka z królika i jakaś sałatka. Jakoś nie miał
apetytu, a nieprzyjemny ból w boku nieco wzrósł. Napił się wody, bo nagle
zaschło mu w gardle.
- Coś z tobą nie tak – Jolka z
niepokojem spojrzała na przyjaciela. Znała go niemal całe życie i potrafiła
rozpoznać, gdy źle się czuł. – Co cię boli?
- Nic – sapnął i wepchnął sobie do ust
kawałek marchewki – to tylko przemęczenie.
- Im możesz mydlić oczy, ale nie mi –
szepnęła mu do ucha z dozą irytacji – Mów.
- Nie – zbył ją spokojnie, ale kiedy
lekko dotknęła jego zranionego boku, aż syknął z bólu. – Mogłabyś trzymać ręce
przy sobie?
- A jednak – odparła cicho z satysfakcji
– nie ze mną te numery braciszku.
- Wygrałaś, a teraz daj mi spokój –
jęknął czując większy dyskomfort w boku – nie mam siły na żadne starcia,
dlatego odpuść.
- Po prostu się martwię – zarzekała się
z niepokojem w głosie.
- Wiem – uśmiechnął się słabo, chcąc ją
niejako przeprosić za swój niemiły odzew – jednak odpuść, bo niepotrzebnie
ściągamy na siebie uwagę.
- Dobrze – dziewczyna zajęła się
jedzeniem w złości – jak chcesz.
- Co tak gorączkowo omawialiście miedzy
sobą, szepcząc w gronie rodziny? – Zygfryd z podejrzeniem przyglądał się
bratankowi. Podczas jego rozmowy z Jolką cały czas go obserwował. Grymas bólu
na jego twarzy lekko go zaniepokoił. – Widzę, że jakoś nie masz apetytu.
- Masz rację, nie jestem głodny –
przyznał Piotrek słabym głosem – Jestem trochę zmęczony podróżą.
- Czyżby? – Zygfryd wstał od stołu i
podszedł do upartego dzieciaka. – W takim razie, odprowadzę cię do twojego
pokoju.
- Nie musisz się fatygować –
Kasztanowłosy z oczu stryja wyczytał, że ten w pełni go rozszyfrował. – Może
pójdę z kimś ze służby?
- Jak widzisz, skończyłem swój posiłek i
jestem dyspozycyjny – mężczyzna cynicznie się uśmiechnął na widok zmieszania
bratanka – Poza tym, mamy pokoje w tym samym skrzydle.
- Wygrałeś – Kasztanowłosy się poddał,
bo nie miał silnych argumentów, które mogłyby pobić te stryja. Wstał od stołu.
– Dziękuję za posiłek.
Ruszył za stryjem dość wolno, ponieważ
ból w boku się wzmógł. To go zaczynało martwić, bo nie wiedział, czego to może
być przyczyną. Kiedy byli już w którymś z kolei korytarzu, Zygfryd zatrzymał
się i odwrócił w jego stronę. Tak go tym zaskoczył, że stracił na moment
kontrolę nad bólem i głośniej jęknął.
- Co cię boli? – Zygfryd z uwagą patrzył
na zielonookiego. – Ewidentnie to widać, więc powiedz mi prawdę!
- Bok – Piotrek speszony krzykiem stryja
spuścił wzrok i bezgłośnie wypowiedział odpowiedź. Kiedy jednak
zniecierpliwiony mężczyzna dotknął bolącego miejsca, chłopak niemal zawył.
- Tu cię mam uparciuchu – Zygfryd zakpił
ciągnąc za sobą drżącego z bólu bratanka w stronę jego pokoju. – Następnym
razem, od razu powiedz co ci dolega, albo własnoręcznie będę codziennie cię
badał.
- Proszę, wolniej – sapnął chłopak
czując ból i zmęczenie – wolniej.
- Coraz gorzej wyglądasz – stwierdził
mężczyzna bez ogródek biorąc bratanka na ręce – Widzisz, gdybyś od razu
zawiadomił mnie o swojej niedyspozycji, oszczędziłbyś sobie bólu i wstydu, a
mnie nerwów.
- Przepraszam – szepnął zażenowany
kasztanowłosy – nie chciałem robić sobą problemów.
- Eh – stryj westchnął z rezygnacją –
Nie mam do ciebie już sił. Nie chciałeś robić problemów, a jednak je
spotęgowałeś.
- Wiem, jestem problematyczny – jęknął
chłopak zmęczonym głosem – Dante ciągle się na mnie wydziera, że dbam o innych,
ale nie o siebie.
- I ma rację – weszli do pokoju Piotra,
a Zygfryd ostrożnie posadził go na łóżku – Zacznij wreszcie myśleć o sobie i
zadbaj o swoje zdrowie. Rozbierz się od pasa w górę, to cię przebadam.
- Znasz się na tym? – Piotrek pytająco
spojrzał na wuja.
- Oczywiście, że się znam – mężczyzna w
rozbawieniu patrzył na niedowierzanie wymalowane na twarzy bratanka – Jestem
chirurgiem i ukończyłem akademię medyczną z wyróżnieniem.
- Aha – Zielonooki zdjął z siebie
koszulę i dał się przebadać.
- Masz małe zakażenie rany – odparł
mężczyzna patrząc na wyciekającą z rany ropę – Wystarczy ją tylko oczyścić i
częściej zmieniać opatrunki, a będzie dobrze. Dostaniesz też stosowny lek,
który będziemy wstrzykiwać ci w brzuch.
- Zastrzyki? – Piotrek skrzywił się
słysząc, że znowu będą go kłuć. – A nie mogą to być tabletki?
- Niestety – Zygfryd zmierzwił mu włosy.
– Połóż się na zdrowym boku, to zdejmę szwy i oczyszczę ranę.
- Ok. – Piotrek posłusznie wykonał polecenie
stryja. – Zgaduję, że znieczulenia nie będzie.
- Trafne spostrzeżenie – potwierdził
obawy chłopaka z uwagą oglądając zaszytą ranę o poszarpanych krawędziach –
Skończę nim znieczulenie zaczęłoby działać. Ile razy zrywałeś szwy?
- Straciłem rachubę po trzecim razie –
Zielonooki przymknął na chwilę zmęczone oczy. – Wiem, czasem moja głupota
przerasta wszystkie oczekiwania i mocno zaskakuje. Najboleśniejszą reprymendę
zafundowała mi Nicole, choć ta Dantego też odbiła się na mojej psychice.
- Eh, chłopcze – Zygfryd po prostu
załamał ręce słysząc wyjaśnienia bratanka. – Nie zmuszaj mnie, bym ubrał cię w
kaftan bezpieczeństwa i wtrącił do pokoju obitego materacami.
- Mam zjechaną psychikę, ale to nie
znaczy, że kwalifikuję się do wariatkowa – Piotrek gwałtownie odwrócił się na
chory bok i w szoku spojrzał na stryja. Kłujący ból przeszył jego ranę,
wywołując na twarzy grymas bólu. – To znaczy psychiatryka.
- A kto tu mówi o psychiatryku? –
Mężczyzna z politowaniem patrzył na bladego bratanka. – W piwnicy mamy
specjalny pokoik dla trudnej młodzieży, a ty coraz bardziej pasujesz do tej
kategorii.
- W piwnicy?! – Kasztanowłosy od razu
wspomniał ciemną i zimną piwnicę w domu Wilhelma, którą dzielił ze szczurami,
pająkami i innym robactwem. Wziął kilka oddechów dla odegnania złych myśli i
odzyskania równowagi. – Mam trudny charakter, przyznaję. Jednak to nie powód,
by mnie zaraz zamykać. Odniosłoby to odwrotny skutek od zamierzonego.
- Zdaję sobie z tego sprawę – odparł
mężczyzna siadając obok bratanka na łóżku. Złapał jego lewą rękę i kciukiem
przejechał po nierównej bliźnie na nadgarstku, wybitnie dając do zrozumienia,
że nie pochwala takiego działania. – Gdybyś spróbował jeszcze raz posunąć się
za daleko w swojej głupocie, wówczas nie wahałbym się i od razu cię tam
zamknął. Ile miałeś lat?
- Szesnaście – odpowiedział zielonooki
nieco markotniejąc na twarzy – konsekwencja duszenia w sobie emocji.
- Rozumiem – Zygfryd patrzył na bratanka
nieodgadnionym wzrokiem, po czym wstał i ruszył w stronę wyjścia z pokoju. – Niedługo
wrócę, więc cierpliwie na mnie zaczekaj.
* * * * *
Jolka w milczeniu kończyła jeść swoją
kolację. Czuła się wyobcowana tkwiąc wśród kompletnie nieznanych jej ludzi. No,
może oprócz Chrisa i Edwarda, których poznała w dzieciństwie. Jednocześnie martwiła
się stanem zdrowia przyjaciela, który był skazany w tej chwili na towarzystwo
swojego stryja.
- Eh – westchnęła bawiąc się widelcem,
którym dźgała sprężysty liść sałaty – chcę już do domu.
- Źle ci tu? – Zapytał ją Edward, który
siedział naprzeciwko. – I nie baw się jedzeniem.
- Może nie zauważyłeś, ale jakoś
wyróżniam się na tle tych wszystkich tlenionych fryzurek – jęknęła cicho nie
przestając dźgać widelcem sałaty – Ściągnęliście mnie tu siłą, jednocześnie
rujnując moje dotychczasowe życie. A co najgorsze, odizolowaliście mnie od
Piotrusia.
- Tu cię boli – zaśmiał się Edward
widząc niezadowoloną minę dziewczyny – Sama jesteś sobie winna. Było trzymać
buzię na kłódkę podczas przesłuchania.
- A co, miałam niby tam kłamać? –
Rzuciła mężczyźnie wściekłe spojrzenie. – Sam wiesz, jak było w przeszłości i
słów swoich nie cofnę.
- Od samego początku mnie zwodziłaś
rudzielcu – mężczyzna zdumiony zmrużył oczy – Dobrze znałaś lokalizację Piotra
od dnia jego zniknięcia.
- Bingo – puściła mu złośliwie oczko –
miałam wydać przyjaciela jego dręczycielowi? Zapomnij.
- Nie doceniałem cię – w oczach blondyna
dziewczyna dostrzegła niepokojące ogniki – to był poważny błąd.
- Lepiej późno niż wcale – mruknęła
wstając od stołu. Od razu podeszła do niej jedna z pokojówek, jednak Edward
odesłał ją machnięciem dłoni – Odprowadzę cię, by mieć pewność, że trafiłaś do
właściwego pokoju.
- Co ty knujesz? – Jolka podejrzliwie
patrzyła na mężczyznę, który szedł tuż za nią korytarzem. – Wolę towarzystwo
tamtej niemiłej pani niż twoje.
- Od dziecka nie żywisz do mnie sympatii
– zauważył blondyn mierząc ją czujnym wzrokiem – Może najwyższy czas, by
zakopać topór wojenny i zacząć się dogadywać?
- Topór możemy zakopać – dziewczyna
chwilę się zastanawiała kalkulując wszystkie za i przeciw – jednak z
dogadywaniem się będzie trudniej.
- Małymi kroczkami – zaśmiał się w
reakcji na jej odpowiedź – nie każę ci tak od razu mnie lubić. Oczywistym jest,
że potrzeba na to czasu, a mamy go trochę.
- A tak dla pewności – Jolka zwróciła
się twarzą do mężczyzny z pytaniem w oczach. – Ile macie zamiar mnie tu
trzymać?
- To zależy od twojego ustosunkowania –
odpowiedział spokojnie rozbawiony jej miną – Współpracuj, a wdrożymy
okoliczności łagodzące.
- Czyli dożywocie – stęknęła zdruzgotana
– No cóż, chyba zacznę kopać jakiś tunel ku wolności.
- Doprawdy – nie mógł nadziwić się jej
zmiennością nastroju – wiesz, że ten dom jest wybudowany na schronie przeciwlotniczym?
- I co z tego – mruknęła przechylając w
bok głowę – tunel to jedynie przenośnia.
- Niby czego? – Zdębiał słysząc jej
stwierdzenie. Zmęczenie podróżą swoje robiło i w pełni nie kojarzył
dwuznaczności słów dziewczyny.
- Ucieczki kretynie – prychnęła wchodząc
do przeznaczonego jej pokoju. W odróżnieniu od Piotrka miała znacznie mniejszy
dystans do jadalni i szybko zapamiętała pokonaną drogę. – Buenas noches.
Trzasnęła drzwiami tuż przed nosem
blondyna, dając tym do zrozumienia, że ma dość jego towarzystwa. Może i
zakopała z nim topór wojenny, ale to nie było równoznaczne z tym, że będzie mu
ufać. Już dawno przestała być naiwnym dzieckiem, a spotkanie z biologicznym
ojcem zdjęło jej klapki z oczu. Poznała świat od drugiej strony, tej
najciemniejszej. Usiadła na łóżku i pogrążyła się w myślach. Intuicja
podpowiadała jej, że Murdochowie popełnili poważny błąd sprowadzając ją do
siebie. Nie wiedziała jeszcze do końca, w czym on tak naprawdę tkwił, ale snuła
pewne podejrzenia.
* * * * *
Piotrek posłusznie siedział na łóżku i
czekał na stryja. Był zmęczony podróżą, epizodem z łazienką, nieustannymi
rozmowami i katującym bok bólem. Z miłą chęcią położyłby się spać i wreszcie
odpoczął, ale Zygfryd nie dałby mu takiego komfortu. Jakby na zawołanie,
mężczyzna wszedł do pokoju z granatowym pudełkiem pod pachą.
- Co to jest? – Zielonooki wskazał
pudełko, które jakoś źle mu się kojarzyło.
- Apteczka – odpowiedział mu stryj
kładąc pudełko na szafce nocnej przy łóżku. Otworzył je, a Piotrkowi dusza
zawisła na ramieniu, kiedy zobaczył jego zawartość. Skalpele, noże, nożyki,
nici, kleszcze, nożyczki, igły różnego kalibru i wiele innych narzędzi tortur w
mniemaniu chłopaka. – No, kładź się na zdrowym boku i staraj nie ruszać.
- Może pomęczę się z tym bólem przez noc
– kasztanowłosy zaczął się wahać nieco struchlały widokiem zawartości pudełka –
Normalna apteczka zawiera środki opatrunkowe.
- Ta też je posiada – zaśmiał się
Zygfryd pokazując bratankowi bandaże, gazy i plastry – nie ociągaj się i
wreszcie się połóż. Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
- D-dobra – Piotrek niechętnie wykonał
polecenie stryja przytulając się do poduszki. Musiał przecież na czymś się
wyżyć i w coś krzyczeć z bólu, bo zapowiadało się dość makabrycznie.
- Doprawdy – wyśmiał go stryj –
Zachowujesz się jak dziecko.
- I dobrze – burknął kasztanowłosy w
nerwach – w sumie i tak mnie za nie bierzesz, więc się teraz nie dziw.
- Czyżby? – Zygfryd zaczął zdejmować
szwy z rany i specjalnie był w tym niedelikatny. – Nie drażnij kogoś, kto ma
nad tobą przewagę, bo możesz dostać bolesną nauczkę.
- Czy ja zawsze muszę trafiać na
sadystów? – Jęknął chłopak zagryzając róg poduszki w reakcji na ból spowodowany
niedelikatnością stryja. – Świetnie, urodziłem się magnesem na dręczycieli,
socjopatów i psychopatów.
- Sam jesteś sobie winien, bo potrafisz
zaleźć za skórę – zauważył mężczyzna nacinając powstały ropień w ranie, na co z
ust chłopaka wyrwał się krzyk bólu.
- Ma się ten wrodzony talent grania na
nerwach – wysapał zmęczony bólem zielonooki – Długo jeszcze chcesz mnie tak
torturować?
- Lubisz się przecież ranić – Zygfryd
zakpił kończąc oczyszczać ranę bratanka. – Dowodem na to właśnie się zajmuję.
- Jasne, śmiej się z cudzego
nieszczęścia – sarknął kasztanowłosy z zalążkami łez w oczach – Nienawidzę
bólu, a ty mi go właśnie spotęgowałeś gmerając w tej ranie.
- Naprawdę muszę popracować nad twoim
językiem, bo nadużywasz potocznych wyrażeń – stwierdził mężczyzna zaszywając
ranę bratanka – Mógłbyś inaczej sformułować to zdanie, posługując się bardziej
wyszukanym słownictwem.
- O przepraszam – stęknął chłopak lekko
zirytowany zarzutem stryja – jakoś nie zastanawiałem się nad gramatyką i
słownictwem, tworząc zdania na poczekaniu, katowany zdwojoną dozą bólu w ranie,
którą inwazyjnie opatrywałeś.
- Radziłbym ci schować tę ironię w
kieszeń młody człowieku, bo zaczynasz balansować na granicy mojej cierpliwości
do ciebie – ostrzegł go Zygfryd kończąc opatrywać bratanka – Nie chcesz mnie
chyba rozgniewać?
- Raczej nic bym tym nie zyskał –
mruknął zielonooki kryjąc twarz w poduszce – a jedynie stracił.
- Mądra decyzja – pochwalił go mężczyzna
chowając do pudełka swoje narzędzia pracy, jednak w zamian wyciągnął z niego
niewielką strzykawkę z żółtawą zawartością – odwróć się na plecy i ładnie
wyeksponuj swój brzuszek uparciuchu, bym mógł znaleźć idealne miejsce do
wkłucia.
- To konieczne? – Piotrek skrzywił się
na widok igły w strzykawce, jednak wykonał polecenie. Stryj celnie wkłuł się w
podbrzusze, a fala piekącego bólu przeszyła miejsce zastrzyku. – Aua.
- Domięśniowe zawsze bolą – oświadczył
mężczyzna delikatnie klepiąc policzek bratanka – Miłych snów.
Po tych słowach Zygfryd opuścił pokój
bratanka z całym swoim osprzętem z pudełka. Piotrek założył dresowe szorty i
koszulkę, które robiły mu za pidżamę, po czym wskoczył do łóżka po czubek głowy
nakrywając się kołdrą. Nie miną kwadrans, a już smacznie spał przenosząc się do
najbezpieczniejszego miejsca, jakim były objęcia Morfeusza.
* * * * *
Nicole w ciszy rozpakowywała swoją
walizkę, układając ubrania do szafki w pokoju dormitorium AT. Ojciec wioząc ją do szkoły, niemal cały czas mówił o
bezpieczeństwie i temu podobnym rzeczach. Dobrze wiedziała, że jest zagrożona
zamachem ze strony Talishy i gadanina ojca po prostu ją irytowała. Zdawała
sobie jednak sprawę z tego, że robił to z obawy o jej życie.
- Piotrek i tak ma gorzej – westchnęła
wpychając pustą walizkę pod łóżko – Nie dość, że musi mieszkać z Murdochami, to
jeszcze mordercza ciotunia dybie na jego życie.
Do rozpoczęcia zajęć było jeszcze pięć
dni, ale wolała spędzić je w pustym kampusie Akademii, niż paść ofiarą
nadopiekuńczych metod jej ojca. Gdyby ktoś z boku zobaczył jego ojcowską
naturę, to pewnie nigdy by się nie domyślił, że ten dość zabawny mężczyzna w
rzeczywistości jest bezwzględnym mordercą. Zaśmiała się tylko w reakcji na
swoje wyobrażenie taty w jego fartuszku kuchennym z bronią w ręku. Na
szczęście, potrafił oddzielać pracę od domu. Ostatnimi czasy niestety ta
pierwsza bardziej go absorbowała i coraz rzadziej go przez to widywała.
Przymknęła oczy ciężko wzdychając. Na rzecz świętego spokoju, zrezygnowała z
kilku dni spędzonych z ojcem, przez co gryzło ją nieco sumienie, ale kości już
dawno zostały rzucone.
Z niecierpliwością czekam na next :)
OdpowiedzUsuńEwa
Tylko nie mów, że będziesz tak każdy dzień opisywać! Nie wytrzymam tego :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na więcej!
Nie, jeszcze nie oszalałam by to robić he he ^^ Musiałam zrobić jakiś wstęp i taki rozdzialik sobie powstał. Planuję opisywać sytuacje, które wydarzą się w różnych odstępach czasu. Tu akurat się złożyło, że objęłam kilka pierwszych dni. Nie bój się więc, bo nie chcę nikogo torturować swoją chorą wyobraźnią :)
UsuńKiedy wrócisz? Ja już tęsknię :(
OdpowiedzUsuńEwa
Nie wiedziałam, że aż tak długo nic tu nie będzie:( Ale czekamy, chociaż już nie tak cierpliwie :)
OdpowiedzUsuń