Translate

wtorek, 29 marca 2016

Przynęta



Święta, święta i po świętach :P 
Zgodnie z umową wstawiam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzicie ^^; 
Z góry przepraszam za błędy, ale już kilkakrotnie przeglądałam tekst i po prostu ich nie dostrzegam. Pewnie jak wrócę do tego rozdziału po jakimś czasie, to znajdę kilka kolejnych. No cóż, trudno się mówi ^^. Wielkie SORRY za zwłokę. Mam ostatnio dużo fizycznej pracy i jak wracam do domu to padam na twarz. Piszę więc w wolnych chwilach, których za wiele nie posiadam.  To tyle gwoli wyjaśnień.
Mam nadzieję, że napiszecie co nieco w komentarzach, które napędzają moją wenę :)
Pozdrawiam ^^

Siedziała na strychu i chyba już setny raz przeglądała teczkę z dokumentacją na temat jej matki. Nigdy by nie pomyślała, że ta pokojowo nastawiona do ludzi kobieta, mogła być kimś tak okrutnym i przebiegłym.

- Szpiegowałaś dla Murdochów – mruknęła zamykając teczkę – pomimo faktów nie potrafię tego zaakceptować.

Pragnęła z kimś porozmawiać, ale jak na złość wszyscy ludzie, z którymi mogłaby to zrobić byli poza jej zasięgiem. Najbardziej tęskniła za Piotrkiem. On zawsze jej wysłuchiwał, nawet tych najgorszych głupot.
 Ułożyła dokumenty chronologicznie. Ostatni z nich dotyczył misji tuż przed jej urodzeniem. Po tym nie było żadnych doniesień o aktywności Klary M.

- Całe życie tkwiłam w niewiedzy – westchnęła spoglądając na okno. Jakiś czas temu zdołała skończyć porządki w tym miejscu i jakoś polubiła ten strych. – Czy ojciec zna prawdę o tobie? Ciekawe czy Łukasz ją znał?

- Tu się schowałaś – usłyszała za sobą głos Edwarda. Blondyn czujnie ją obserwował. – Co tam masz?

- Nic takiego – ukryła teczkę za plecami – takie tam błahostki nie godne uwagi.

- Coś mi mówi, że te rzekome błahostki nie dają ci spokoju – zauważył podchodząc bliżej – od jakiegoś czasu jesteś wyobcowana.

- Obca w czyimś domu – rzuciła siląc się na spokój – też byś się tak czuł.

- Co cię gnębi? – Nie dawał za wygraną. – Jolanto.

- Nic – skrzywiła się na brzmienie własnego imienia – mam po prostu gorszy dzień i tyle.

- Mówisz to do gościa, który miał do czynienia ze Skrzatem – zbył jej próbę wykrętu – jesteś o stokroć gorsza w ukrywaniu zmartwienia.

- Daj mi spokój – posłała mu ostrzegawcze spojrzenie – idź zajmować się tym, czym zazwyczaj trudnią się liderzy rodów.

- Jesteś córką kobiety, która nie raz ratowała mi skórę przed rodzicami i w dodatku siostrą najlepszego i jedynego przyjaciela jakiego dotychczas posiadałem – oznajmił z powagą wymalowaną na twarzy – nie wmówisz mi, że nic cię nie gnębi, a tym bardziej, że teczkę, którą tak skrupulatnie skrywasz za plecami wypełniają nic nie znaczące informacje.

- Zejdź ze mnie – burknęła na odczepnego – i zostaw.

- Jeszcze na ciebie nie wszedłem Jolanto – wyprowadził ją z błędu – jednak nie wywiniesz się z czekającej nas rozmowy.

- A kto niby chciałby z tobą rozmawiać? – Warknęła z nieukrywaną wrogością. – Na pewno nie ja.

- Zrobisz to – zapewnił w śmiechu odchodząc.

- Niby dlaczego? – Nie rozumiała jego postawy.

- Ponieważ wiem coś, co cię zainteresuje – rzucił opuszczając strych – przyjdź jak będziesz gotowa do rozmowy.

* * *

Wyjrzała przez okno w salonie, dostrzegając Allena. Stał przy jednym z drzew i wpatrywał się w horyzont. Coś go gryzło i oczywiście nie raczył nikogo o tym powiadomić.

- Ostatnio tak wyglądał jak pokłócił się z Piotrkiem – poinformował ją Kamil wychodząc z kuchni – znając życie Skrzat znowu wpakował się w niezłe bagno.

- Jak dobrze znasz mojego brata? – Spytała nawet się nie odwracając.

- Sprecyzuj pytanie, bo nie wiem, o którego ci chodzi – westchnął siadając na kanapie – Allena prawie nie znam, a Piotrka nieco lepiej.

- Chodziło mi o Piotra – rzuciła w irytacji. Dobrze wiedziała, że Sulik się z nią droczy, a to działało jej na nerwy. – Mów.

- Jest moim opiekunem i traktuję go jak brata – oznajmił wspominając ich niejedną rozmowę – pomógł mi w niejednej sprawie, choć sam ma sporo problemów na głowie. Teraz stara się pozamykać pewne rozdziały dawnego życia.

- Jak choćby? – Ciągnęła go za język.
- Jak choćby RS, czy Murdochowie – wyjaśniał rozbawiony jej determinacją – zastanawiające jest to, że jesteś jego siostrą, a prawie w ogóle go nie znasz. Nie wiesz o jego przeszłości, nie dostrzegasz oczywistych spraw i emocji. Z Allenem jest podobnie. Oboje nie próbowaliście go poznać. Po prostu byliście i nie wnikaliście, choć powinniście cokolwiek zrobić w tym kierunku.

- Czego niby nie zrobiliśmy? – Do domu wszedł Allen. – Gadacie o mnie?

- Nie, gadamy o was – sprostował Sulik – i w sumie skończyliśmy.

Wstał z zajmowanego miejsca i skierował się ku schodom. Miał dosyć roli informacji.

- Odpowiedz najpierw na moje pytanie – zatrzymał go brązowowłosy – Co powinienem zrobić i w jakim kierunku?

- Chodziło mi o poznanie Piotrka – odparł po chwilowym zawieszeniu się – on stara się was poznać. Obserwuje wasze zachowania, słucha uważnie wypowiedzi podczas wspólnych rozmów, dostrzega minimalne emocje, które ukazujecie nieświadomie, by później dość szczegółowo to zanalizować i zapamiętać.

- Skąd to wszystko wiesz? – Wtrąciła Nicole.

- Nie mam takich zdolności jak on – uśmiechnął się mimowolnie – wiecie, istnieje coś takiego co potocznie nazywamy rozmową.

- Do czego zmierzasz? – All nie do końca rozumiał intencji Kamila.

- Kiedy Piotrek przebywał w tym domu, gadałem z nim ile tylko mogłem – mruknął w zamyśleniu – obaj tego potrzebowaliśmy. Ty dzieliłeś z nim pokój i nawet nie raczyłeś zaczynać rozmowy. Piotrek starał się to robić, ale w końcu zmęczyło go ciągłe ciągnięcie cię za język. Podsumował to tak: „Samotność w celi więziennej, bywa upierdliwa”.

- Coś knujesz – zauważyła Nicole – ten uśmieszek. Znam go.

- Coś ci się przywidziało – zbył ją idąc na górę. Oczywiście planował ucieczkę. Miał dosyć tego więzienia i podziwiał Piotrka, że wytrzymał w nim tak długo. – Chcę jedynie doświadczyć jedynej rozrywki w tym domu, czyli się zdrzemnąć.

Zamknął się w pokoju i rzucił na łóżko. Musiał poczekać do zmierzchu, gdy wszyscy będą zajęci kolacją lub kąpielą Ivi. Teraz był odpowiedni czas na ewakuację, ponieważ nie było Alberta, Ravena i Kaspiana. Problem stanowił Allen, ale miał pod opieką Nicole i Ivi. Na szczęście traktował go jak piąte koło u wozu, co działało na jego korzyść. Sumienie jednak go gryzło z powodu tego, że złamie daną obietnicę. No cóż, mówi się trudno i jakoś to przeżyje.

Kiedy nastał wieczór, otworzył okno i wyszedł przez nie na dach. Następnie przeskoczył na gałąź jednego z drzew i powoli się zsunął po pniu na ziemię. Piotrek nauczył go jak to robić, gdy byli w Akademii i teraz mógł przyznać, że jest to dość przydatna zdolność przy ucieczce. Schylił się na tyle nisko, by nie być dostrzeżonym z okna, po czym ruszył w stronę jeziora. Miał w planie obejść je do połowy i skryć się za skałami. Stamtąd przedostanie się do lasu i poszuka jakiejś drogi. Mama mówiła, że każda dokądś prowadzi, więc był dobrej myśli. Gdy znalazł się już poza widokiem z domu, wyprostował się i nieco przyspieszył. Tym bardziej, że doszedł go odgłos silnika. To źle wróżyło.

- Albert – jęknął przewidując kto niespodziewanie wracał do domu – No nie miał kiedy wrócić.

Wbiegł pomiędzy skały, gdzie niestety musiał zwolnić. Śliskie kamienie uniemożliwiały bieg. W połowie drogi do lasu przeklinał obrany kierunek ucieczki. Mógł od razu wejść do lasu i skryć się za krzewami. Przystanął na chwilę by złapać oddech i nieco pomyśleć.

- Poradzę sobie – powtarzał jak mantrę wznawiając marsz – na stopa można daleko zajść.

Na skraju lasu wziął głęboki oddech. Udało mu się przetrwać pierwszą część planu. Niestety to był zaledwie ułamek jego podróży. Wkroczył w ciemność skrywaną za drzewami i nieco struchlał. Pocieszał się jedynie myślą, że spotka bliźniaki.

- Mamo, pomożesz mi? – Szepnął w strachu idąc przez las. Nie był przyzwyczajony do odgłosów nocy i to go napawało lękiem. – Czuwaj nade mną.

Usłyszał w oddali jakiś trzask, przez co zaczął biec na oślep. Mrok spotęgował jego obawy dlatego przestał myśleć racjonalnie. Po kwadransie intensywnego sprintu opadł z sił i upadł na ściółkę. Przeturlał się po niej do najbliższego drzewa, po czym najzwyczajniej zasnął ze zmęczenia.

Obudził go promień słońca na twarzy. To mu uzmysłowiło, jak wiele stracił czasu. Otworzył oczy i zamarł. Nieopodal niego przechadzał się ociężały niedźwiedź. Pierwszy raz widział na żywo dzikie zwierzę, dlatego bał się wykonać jakikolwiek ruch.

- Cholera – szepnął sfrustrowany – Sulik, nie peniaj. Najwyżej zginiesz.

Ostrożnie wstał i powolutku wycofał się za drzewo. Następnie odwrócił się i miał już iść dalej, gdy został dostrzeżony. Niedźwiedź stanął na tylnych łapach i głośno zaryczał.

- Jasny gwint – zbladł od razu uciekając. Oczywiście zwierzę ruszyło za nim. – Zostaw mnie! Nie jestem twoim śniadaniem!

Niestety misiek w ogóle go nie słuchał, a jedynie pędził zmniejszając dzielący ich dystans. Po około dwudziestu minutach intensywnego biegu Kamil żałował decyzji o ucieczce. Może ten dom był więzieniem, ale przynajmniej nikt nie chciał go tam pożreć. Kiedy nogi prawie odmówiły mu posłuszeństwa i myślał, że jednak zginie w paszczy niedźwiedzia, usłyszał strzał. Zwierzę za nim runęło na ziemię wyjąc z bólu i wściekłości. Kolejny strzał uciszył go na amen.

- Daleko zaszedłeś – poczuł palący ból na karku, który wywołał niemiłe wspomnienie – wrócisz po dobroci, czy od razu mam przejść do kary?

- Nie chcę wracać – wyrzucił z siebie pomimo strachu – mam dosyć tego więzienia.

- Czyli kara – Albert kopnięciem podciął nastolatkowi nogi, zmuszając go do klęknięcia – Wypij to.

- Nie – odtrącił rękę mężczyzny, w której była fiolka z jakimś specyfikiem – sam to pij.

- Buntownik do samego końca – uśmiechnął się szyderczo, po czym zmusił chłopca do opróżnienia fiolki – Jednak potrafisz.

- Odwal się – kaszlał dławiąc się goryczą specyfiku – Moimi opiekunami są Piotrek i Dante, nie ty!

- Jestem ojcem Piotra – poinformował go bacznie obserwując jego reakcję na podany środek – zaopiekuję się tobą smarkaczu.

- Nie musisz – wybąkał czując osłabienie i nagłą senność – nie potrzebuję kiepskiego tatuśka do opieki.

- Chętnie posłucham tego biadolenia, gdy się obudzisz – wziął dzieciaka na ręce i ruszył z nim w stronę domu.

* * *
 
Powoli odzyskiwał czucie w ciele, jednak nadal nie mógł wykonać jakiegokolwiek ruchu. Xing-li w międzyczasie zmienił jego pozycję. Teraz tkwił przykuty do krzyżaka. Niewielka to różnica, bo zamiast blatu stołu oglądał szarą ścianę.

- Teraz wiem jak musiał czuć się Święty Andrzej, gdy go ukrzyżowano na podobny sposób – pomyślał ciężko wzdychając – Zazwyczaj ludzi przykuwa się plecami do krzyża, a ja oczywiście musiałem wylądować odwrotnie.

- Jak się czuje mój Kwiatuszek? – Do pomieszczenia wszedł Zheng i delikatnie przejechał palcem wzdłuż kręgosłupa więźnia. – Zaczynasz już coś czuć?

Milczał czując obrzydzenie i strach. Mógł już mówić, ale nie chciał. To był jego protest, który i tak zostanie zignorowany.

- Rozumiem – wyszczerzył się w reakcji na ten bunt. Wyjął z drewnianego pudełeczka igłę i wbił ją w kark chłopaka, sprawdzając jego stan odrętwienia. Kiedy ten jęknął, jeszcze bardziej się ucieszył. – Myślę, że za godzinkę będziemy mogli zacząć Kwiatuszku.

- Odwal się – mruknął ze łzami w oczach. Ten drań nawet nie próbował być delikatny. Kiedy kolejny raz wbił w niego igłę, mimowolnie przerwał milczenie. – Przestań!

- Przyzwyczaj się do tego bólu – poradził mu usatysfakcjonowany Chińczyk – obiecuję ci niezapomniany czas.

- Wolałbym jednak nie – ta sytuacja była beznadziejna. Nie dość, że tkwił w piwnicy przywiązany do skrzyżowanych belek, to jeszcze musiał znosić igły i towarzystwo tego sadysty. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nadal nie mógł się ruszać. – Dałbyś mi wreszcie spokój.

- Marzenie – klepnął go w tyłek, po czym skierował się ku wyjściu – Przyjdę za godzinę, więc nigdzie nie odchodź.

- Ta, szczyt dowcipu – sarknął, gdy ten opuścił pokój – Za jakie grzechy ciągle ładuję się w takie poronione sytuacje?

* * *

Obudził się z potwornymi mdłościami. Pierwszy raz doświadczał czegoś takiego. Nawet kac gigant był przy tym niczym. Powoli usiadł i od razu pożałował. Przy łóżku stało jakieś wiadro. Zsunął się z łóżka i do niego przytulił. Po jakiejś godzinie czuł się nieco lepiej.

- Cholera – jęknął chwytając się za głowę. Mdłości ustały, ale zamiast tego rozsadzało mu czaszkę. – Jezu.

Dźwignął się na nogi i rozejrzał po pokoju. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że go nie poznaje. Nie było tu okien, a ściana naprzeciwko łóżka składała się z samych luster. Nie było łazienki, co go uderzyło. Po kilku minutach doszło do niego, że toaletę stanowi wiadro, z którego niedawno korzystał.

- Teraz to naprawdę jestem w więzieniu – stęknął siadając na łóżku – może jednak ten niedźwiedź nie był taką złą alternatywą. I tak nikt by za mną nie tęsknił.

- A co z twoim rodzeństwem? – Usłyszał głos Allena. – Nieźle się wpakowałeś.

- Nie jestem zbyt dobrym, starszym bratem – sapnął ponuro – nawet nie potrafiłem się stąd wyrwać.

- Uważasz siebie za złego brata, a mnie pouczałeś – wytknął mu siadając obok – kiedyś często mnie tu zamykano.

- Zawsze starałem się bronić bliźniaki i mamę, ale on był silniejszy. – Podkulił pod siebie kolana. – Zapisałem się nawet na karate, ale okazało się, że i tak jestem słabym szczeniakiem. Później zjawił się Piotrek. Wspierał mnie i pomagał zmierzyć się z ojcem. Często pod nieobecność Dantego dawał nam schronienie w jego mieszkaniu.

- Mój brat jest miękki – zauważył All – to jest jego zaletą jak i wadą.

- Dobrze wiedział co przeżywałem – odparł smutnie – sam przechodził przez podobne sytuacje. On miał Jolkę, a ja jego.

- Piotrek nie lubi opowiadać o przeszłości – westchnął brązowowłosy – zawsze kluczy w tym temacie.

- Jego wspomnienia kazał mi traktować jako wskazówkę – mruknął smętnie – miałem nie popełniać jego błędów. Swoją drogą było ich sporo. Teraz stara się je naprawić i pozamykać niedomknięte sprawy. Zrobił to z RS i nawet zaakceptował Alberta. Pogodził się z Edwardem i ku jego zdumieniu sprawa Tobiasza rozwiązała się sama. Niestety doszła kwestia wojny i Zgromadzenie. Ach, jeszcze ten sadysta dał o sobie znać.

- Sadysta?! – Allen uniósł jedną brew. Serum prawdy, które podał dzieciakowi ojciec dawało niezłe efekty. – O czym ty gadasz?

- Jakiś Chińczyk – starał sobie przypomnieć jego nazwisko – Nie pamiętam dokładnie jak się nazywał Chung, Chang… nie wiem.

- Skąd w ogóle o tym wiesz? – Był zdziwiony, że dzieciak posiada tyle informacji na temat Piotrka.

- Zadzwoniłem do niego z numeru zapasowego – wzruszył ramionami – mam kilka kart SIM na takie okazje.

- Sprytnie – ciekawie się zapowiadała przyszłość Sulika. Pytanie tylko kim postanowi się stać? – Kiedy z nim gadałeś?

- Jak był już w Chinach – odpowiedział masując skronie – szukał tego typka, bo porwał Li-Doka. Dobrze wiedział, że pakuje się w pułapkę, ale nie widział innej opcji by do niego trafić. Logika podpowiada mi, że nieźle się wpakował.

- Dobrze ci podpowiadała – przyznał mu rację – został więźniem tego typka.

- Dante go uratuje – ziewnął zmęczony – wysłałem mu wiadomość nim zniszczyłem kartę.

- Odpocznij – zasugerował kierując się do drzwi. Jednak dobrze zrobił przychodząc tu pod nieobecność ojca. Dzięki temu dowiedział się kilku interesujących rzeczy. Niestety wieczorem dzieciak przeżyje ciężkie chwile. – Zbierz siły na sam na sam z Albertem.

* * *

Skradali się skrajem lasu. Dom był już w polu widzenia, ale jak na razie trzymali się na dystans.

- Czy w ogóle jestem tu potrzebny? – Powątpiewał Fabrizio nie czując się zbyt bezpiecznie. – Tam jest chyba z pięćdziesięciu ludzi.

- Przesadzasz – zbył go Dante gestem ręki nakazując ciszę – Lekarz jest mile widziany na misji.

- Sicarius próbuje powiedzieć paniczu, że twoja pomoc jest potrzebna – wyjaśniał mu szeptem Emilio – niewiadomo w jakim stanie są te dzieciaki.

- Niech będzie – westchnął kryjąc się za zaroślami – tylko wiedz, że nie mam doświadczenia w takich sprawach.

- Zdajemy sobie z tego sprawę – mruknął Dante ruszając przed siebie w pozycji zgarbionej – Lepiej dla ciebie byś trzymał się blisko.

- Tego nie trzeba mi powtarzać – jęknął idąc w ślad za kompanami – poszedłem na medycynę by nie uczestniczyć w akcjach podobnego pokroju, a i tak tu jestem.

- Nie narzekaj paniczu – polecił mu Emilio – i lepiej bądź bardziej czujniejszy.

Po tych słowach obezwładnił dwóch strażników broniąc Fabrizia. Następnie dołączyli do Sicariusa, który w tym samym czasie utorował drogę do domu.

- Teraz oczy dookoła głowy – nakazał im Dante, gdy przekraczali próg frontowych drzwi – i nie hałasować.

- Nie jestem żółtodziobem – obruszył się ochroniarz Umbria – i będę mieć na oku panicza.

- Ja myślę – sapnął zniecierpliwiony. Przywykł do samodzielnych zadań, a dwójka towarzyszy była jak niepotrzebny balast. – Poszukajmy zejścia do dolnej części. Tam jest Akira.

Obeszli parter, aż natrafili na drzwi prowadzące do korytarzy poziom niżej. Tu zostali zaskoczeni przez nietypowych ludzi.

- Ślimaczysz się Dan – pogroził mu palcem szeroko wyszczerzony rudzielec – czekamy już ponad kwadrans.

- Raven – nie krył zdumienia – Co tu robisz i w dodatku z nim?!

- Też cię miło widzieć Dante Sicariusie – przywitał się Kaspian – Allen dał cynk, że Piotr ma kłopoty.

- No tak – przewrócił oczami – jaka jest sytuacja?

- Ten poziom jest czysty – poinformował go Raven – góry nie sprawdzaliśmy, a piwnice są po drugiej stronie korytarza.

- Aha – analizował podane informacje – czyli gdzieś tu jest Akira.

- Precyzując za tymi drzwiami – Kaspian wskazał drzwi przy, których stał – Mieliśmy właśnie tam wejść, gdy raczyliście się wreszcie zjawić.

- Pan Sicarius z pewnością szybciej by się uwinął – usprawiedliwiał go Emilio – niestety ma na głowie mnie i panicza Umbria.

- To drugie nietypowe zachowanie Dan – zaśmiał się Raven – nie działasz w pojedynkę.

- Znalazłem ich – wzruszył ramionami – Chochlik by mi nie darował gdybym ich zostawił na pastwę losu.

- Kto tam jest? – Usłyszeli pytanie zza drzwi pokoju. – Wypuśćcie mnie!

- Dzieciak cierpi – zauważył Fabrizio – coś ciężko oddycha.

- Zaraz to sprawdzimy – Kaspian otworzył drzwi. – Nieciekawie to wygląda.

- Death jest w piwnicach – stęknął Li-Dok dostrzegając Dantego – Xing-li się na niego uwziął. Nazywa go Kwiatuszkiem i chce naznaczyć.

- Że co kurwa? – Wezbrała w nim wściekłość. – I szlag trafił opanowanie.

- Kwiatuszkiem?! – Raven nie wytrzymał powagi sytuacji. – Poważnie?!

- Ten dzieciak ma więcej adoratorów niż jego matka – wtrącił swoje trzy grosze Kaspian – Nawet Nicole tylu nie ma.

- Nie czas na to panowie – strofował ich Emilio z trudnością utrzymując powagę w głosie – nadchodzą posiłki z góry.

- Leć Dan do Kwiatuszka – zachichotał rudzielec – My zajmiemy się wsparciem.

- Ok. – Dante ruszył do piwnic w pojedynkę. Jego kompani pozostali z Ravenem i Kaspianem, co dawało mu swobodę działania. Po drodze ponownie się wyciszył, zdejmując stojących na przejściu ludzi Xinga-li. Śmierć wroga jakoś koiła jego nerwy. – Chyba będę musiał poważnie z tobą porozmawiać Chochliku.

* * *

Wieczór nastał zbyt szybko. Przekonał się o tym, jak w pokoju pojawił się Albert. Mężczyzna stał w kącie i bacznie go obserwował w milczeniu. To było nie do zniesienia.

- To jakaś strategia? – Nie wytrzymał sytuacji. – Wwiercanie się wzrokiem jak drapieżnik w ofiarę?

- Oceniam twój stan – odpowiedział mu spokojnie – widzę, że zaprzyjaźniłeś się już z wiadrem.

- Powiedzmy – stęknął na samo wspomnienie mdłości – jak mniemam to stanowiło karę.

- Po części – przytaknął powoli się zbliżając do łóżka – czemu uciekłeś?

- Mam dość tego miejsca – mruknął walcząc z chęcią zwierzenia się komukolwiek. Nie rozumiał tego stanu. W rozmowie z Allenem mówił o rzeczach, które mimowolnie wychodziły z jego ust. W rzeczywistości miały pozostać w ukryciu. – Tęsknię za rodzeństwem.

- Czyli z tęsknoty – uśmiechnął się rozbawiony walką nastolatka z serum prawdy. Podał mu zwiększoną dawkę, która powinna działać jeszcze kilka godzin. – Nie walcz, bo to na nic. I tak powiesz mi to, co chcę wiedzieć.

- Nie ma takiej opcji – warknął wrogo nastawiony do blondyna – nie ma pan prawa mnie tu trzymać!

- Z tego co wiem, twoi rodzice nie żyją – postanowił być nieco brutalny. Czasem trzeba zranić by uzyskać jakąś reakcję. – Nie masz dokąd wrócić.

- Mam Piotrka! – Ryknął w żalu. – On nas nie zostawi!

- Pokładasz w nim wielkie nadzieje – zakpił celowo – ale skąd pewność, że was nie zostawi? Już nie raz próbował uciec.

- Zmienił się – ku własnemu zdziwieniu z jego oczu poleciały łzy – obiecał mi, że nas nie porzuci.

- I wszystkim tak ufasz? – Kontynuował otwieranie ledwie zasklepionej rany. – Jesteś idiotą?

- Ufam jedynie sobie, bliźniakom i Piotrowi – wyrzucił z siebie w odpowiedzi – No może jeszcze Dantemu, ale nie w takim stopniu jak Piotrkowi.

- Naiwne z ciebie dziecko – wytknął mu oschle – życie jest brutalnym nauczycielem.

- Wiem – szepnął patrząc na podłogę – nauczyło mnie by nie ufać dorosłym, a w szczególności nieporadnym ojcom, którzy z łatwością porzucają własne dzieci.

- Szczeniak o niewyparzonej buźce – prztyknął go w czoło. Dzieciak wiedział gdzie uderzyć. – Nie wszyscy ojcowie to skończeni skurwiele jak twój pijaczyna.

- Sam porzucił pan syna by ratować własne życie – celnie trafił w sedno – później pozwolił pan mu wierzyć, że jest sam.

- Skąd wiesz o takich sprawach? – Był w szoku. – Nie powinieneś znać tych faktów.

- W odróżnieniu od pana i reszty, ja potrafię słuchać – odsunął się dostrzegając złość w oczach blondyna – Piotrek zresztą też. Jest dla mnie jak starszy brat, na którego zawsze mogę liczyć. Uczy mnie jak nie popełniać jego błędów.

- Jak na przykład? – Dociekał ciągnąc chłopaka za język.

- By stawiać czoła problemom, a nie podkulać ogon i uciekać – odpowiedział cicho – że samobójstwo nie jest wyjściem, a jedynie aktem tchórzostwa i egoizmu.

- Rozmawialiście o samobójstwie?! – Jego syn podejmował dość nietypowe tematy rozmów z nastolatkiem. – Co was do tego skłoniło?

- Kiedyś w złości krzyknąłem mu w twarz, że skoro jestem ciężarem to się zabiję – wyjaśniał zły na siebie, że nie potrafi zwalczyć efektów specyfiku – pokazał mi bliznę na nadgarstku i opowiedział jej historię, potem kazał mi obiecać, że nigdy nie popełnię takiego błędu.

- Rozumiem – ten dzieciak mógł okazać się być skarbnicą wiedzy o Piotrze – Coś jeszcze?

- Niech pan przestanie! – Krzyknął rozżalony. – Nie jestem informacją turystyczną o pańskim synu! Jeśli chce pan go poznać, sugerowałbym szczerą rozmowę. To nie fair. Nie chcę być zdrajcą. Najpierw Allen, teraz pan. To naprawdę nie fair.

- Uspokój się – podszedł do niego, lecz ten automatycznie odskoczył – przestań uciekać.

- Odwalcie się ode mnie! – Ryknął czując potworny ból głowy. Miał wrażenie, że zaraz rozsadzi mu czaszkę. – Cholera.

- Nerwy ci nie pomogą – Błyskawicznie zjawił się przy chłopaku, gdy ten upadł na podłogę kuląc się z bólu. To był efekt uboczny serum. W stanach napięcia emocjonalnego wywoływało bóle migrenowe i mdłości. – Uspokój się. Już nie będę naciskał, dlatego nie szalej.

- Mamo – załkał tracąc przytomność – wróć.

- Cholera – mruknął dopiero teraz dostrzegając jak wrażliwy jest ten chłopiec – Czyli dlatego Piotrek ciągle stara się cię ochraniać.

Podał Kamilowi odtrutkę i zaniósł go do pokoju na górze. Stan nastolatka uzmysłowił mu jego błąd. Dzieci to nie gruboskórni przestępcy, z którymi ma do czynienia na co dzień w pracy. One są delikatne i dopiero uczą się życia. Popełniał ten błąd wychowując Allena i powielił go w tym przypadku.

- Przypomniałeś sobie – All stanął w drzwiach pokoju Kamila i bacznie obserwował ojca – to dobrze. Pamiętasz co powtarzała ci mama?

- Nie przesłuchuj dzieci, a jedynie staraj się dotrzeć do nich po przez rozmowę – wspomniał słowa Blanki – nie posiadam jej delikatności.

- Niestety – zaśmiał się odchodząc – ale ma to swoje dobre strony.

- Czyżby? – Odprowadzał syna wzrokiem. – Jakie?

- Wyrosłem na ludzi i potrafię być samodzielnym draniem – zniknął w swoim pokoju.

- Doprawdy – uśmiechnął się słysząc ten powód – nie mam na ciebie siły.

* * *

Leżała na łóżku i patrzyła na sufit. Nie wiedzieć czemu Edward zabronił jej opuszczać dom. Nie pozwolił nawet na spacer wokół domu. To było jak skazanie na dożywocie. Postanowiła w odwecie strajkować. Po kilku godzinach w czterech ścianach pokoju, zdała sobie sprawę jak wielki popełniła błąd. Była głodna, bo opuściła obiad i kolację, a w dodatku nęciły ją zapachy z kuchni, które o dziwo były tak wyraziste.

- To jakiś żart – sapnęła przygryzając dolną wargę – czemu czuć je tak dobrze?

Podeszła do drzwi i minimalnie je uchyliła. Odpowiedź stała tuż za nimi na srebrnej tacy.

- Szczwany lis – mruknęła zatrzaskując drzwi – nie dam się tak łatwo jakem Jolanta Avis.

Wezbrała w niej złość, która chwilowo przyćmiła uczucie głodu. Przez około godzinę miotała się po pokoju, aż w końcu rzucając się na łóżko usnęła.

* * *
 
W drodze do gabinetu zajrzał do pokoju Jolanty. Dziewczyna uparcie tkwiła w bezsensownym buncie, ale nie zamierzał jej prostować. To było dość zabawne zjawisko, a z czasem sama dostrzeże luki w takim działaniu.

- Nadal jesteś taka dziecinna – przykrył ją kocem, po czym opuścił pokój – ciekawe ile ci zajmie wywnioskowanie w kogo tak naprawdę godzi twój niemądry strajk?

* * *

Patrzył w oczy rozgniewanego ojca i z ledwością opanowywał chęć by je wydłubać. Od najmłodszych lat pragnął zdetronizować tyrana i zająć jego miejsce. Był przecież idealnym materiałem na następcę. Istniał jeden problem, a stanowił go Kaspian. Z rodzeństwa był jedyną osobą, która dorównywała mu siłą, a nawet ją przewyższała. Odkąd pamiętał byli rywalami. Obaj kierowali się innymi wartościami, którymi nawzajem gardzili.

- Stoimy w miejscu Edmundzie – zganił go lider Kronosa – Czemu nie podjąłeś odpowiednich kroków, by zbliżyć mnie do zwycięstwa?

- Podjąłem pewne kroki ojcze – rzucił mu dwa zdjęcia – to ugodzi jednego z nich.

- A co takie bachory mogą dla niego znaczyć? – Nie rozumiał ludzi, którzy kierowali się emocjami. – Nie lepiej zabić córkę Veneniego?

- To później – westchnął rozczarowany takim brakiem wyobraźni – te bliźniaki są pod opieką Piotra. Krzywdząc któreś z tej dwójki, ugodzimy w jego dumę jako opiekuna. Ten chłopak kieruje się uczuciami, nie to co jego brat.

- Rozumiem – wbił ostrze nożyka do papieru w zdjęcie – w takim razie wyeliminuj te bachory.

* * *

Niemal całkowicie odzyskał czucie w ciele. Niestety tkwił w nieciekawej sytuacji. Nadal wisiał przykuty do krzyżaka z marnym widokiem na popękaną ścianę.

- Kiedy to się wreszcie skończy? – Stęknął szarpiąc się z pętami, które nie ustępowały. – Łatwe do przewidzenia. Jesteś w czarnej dupie Piotrze i pogódź się z tym faktem.

Wbite w kark i ramię igły powodowały bolesny dyskomfort przy jakimkolwiek ruchu, a i pozycja nie należała do wygodnych. Już nie liczył na ratunek, ale pragnął by ktoś wreszcie przerwał jego katorgę. Człowiek non stop uczy się na własnych błędach, ale on chyba popełniał ich zbyt wiele. To jest strasznie męczące na dłuższą metę.

- Czy ja się kiedyś nauczę by unikać problemów? – Sapnął zrezygnowany. – Jestem żałosny.

- W takiej formie – usłyszał nazbyt znajomy głos, który w pierwszej chwili wziął za omam – możliwe.

- Chyba umysł płata mi figle – jęknął smętnie – zaczynam słyszeć ludzi, których chciałbym zobaczyć. A tymczasem nadal mam przed oczami tę pieprzoną ścianę.

- No raczej nie wcisnę się w tamtą wnękę – uśmiechnął się mimowolnie – Grunt, że się nie załamałeś.

- Jestem tego bliski – szarpnął się w frustracji – ja tu mierzę się z lękami.

- Właśnie widzę – podszedł do chłopaka i delikatnie położył rękę na jego plecach – igły, ciemność i spętanie. Wszystko, czego nie cierpisz.

- Uwolnisz mnie wreszcie? – Zaczynał się niecierpliwić. – Czy zamierzasz palnąć mi moralistyczny wykładzik?

- Jestem na pograniczu – drażnił się z nim za karę, że tak ryzykował – Kwiatuszku.

- Noż kurwa – warknął krzywiąc się na dźwięk tego słowa – przynajmniej jeden z nas wrócił do normy.

- Proszę, proszę – ktoś klasnął w dłonie – Kaspi dawaj aparat! To jest świetne.

- Dorośnij Rav – Kaspian wywrócił oczami – Dzieciak raczej dostał nauczkę by nie ryzykować.

- Ktoś mnie wreszcie uwolni? – Poziom zażenowania zaczynał wzrastać. – Ta pozycja jest niewygodna.

- Z pewnością – przyznał mu rację wuj – problematyczne z ciebie dziecko Piotrze.

- Nawet wplątałeś w to Emilio i Fabrizio – wytknął mu Dante – Myślałeś ty w ogóle?

- Uparli się jechać, więc co mogłem zrobić? – Wyjaśniał szarpiąc się z więzami. – Są dorośli, więc wiedzieli na co się piszą.

- No nie powiedziałbym – nie zgodził się z nim Sicarius – jeden może i wiedział, ale drugi to inna historia.

- Przynajmniej wyciągnijcie te igły – prosił do cna zawstydzony – zlitujcie się ludzie!

- Wedle życzenia – Kaspian chwycił jedną z igieł i szybkim ruchem wyjął ją z ciała siostrzeńca. Nie zamierzał być przy tym delikatny. Jakaś kara należała się temu nieodpowiedzialnemu dzieciakowi. – Chcesz coś powiedzieć?

- To bolało! – Krzyknął w irytacji. – Przyszliście mnie tu torturować?

- Uszy do góry Kwiatuszku – Raven poklepał go po ramieniu, z którego przed chwilą wyciągnięto mu igłę. – Drugi wujaszek już naszykował dla ciebie parę zastrzyków. Te igiełki nie wyglądają na sterylnie czyste.

- Koniec tego dobrego – Dante zaczął uwalniać ręce chłopaka. – Czas się stąd ulotnić.

- Też tak uważam – zgodził się z nim rudzielec, gdy dobiegły ich odgłosy walki – Góra zeszła do Mahometa.

- Xing-li – do pokoju wbiegł zdyszany Akira, a za nim Fabrizio. Emilio pilnował wejścia do piwnicy. – Idzie tu z małą armią.

- Mały nie żartuje – poparł go Umbria – Emilio długo tam nie pociągnie w pojedynkę.

- Zdajemy sobie sprawę z zaistniałej sytuacji – poklepał go po ramieniu Kaspian – Zajmij się chłopcami.

- To znaczy trzymaj się blisko, ale na dystans – tłumaczył mu Raven – Nasz mały Dan pali się do pracy. Tryb Raptora został uruchomiony.

- Zobaczymy czy jesteś w połowie tak dobry jak mówią – Sforza sceptycznie patrzył w stronę Sicariusa – w razie wpadki jesteśmy z Ravenem obok.

- Nie trzeba – mruknął ściągając Piotrka z krzyżaka i podprowadzając go do Fabrizia – umiem jeszcze zadbać o siebie na misji.

- Typowy Dan w tym stanie – Raven pomógł Umbrii prowadzić kasztanowłosego. – Zapewne nie znacie go w tej odsłonie. Zobacz młody jak twój rycerz w lśniącej zbroi walczy o wasze uczucia w pełni się ich wyzbywając.

- Ruszamy – zarządził Kaspian pięć minut po wyjściu Sicariusa – Zachowajcie czujność.
Szli ku wyjściu z piwnic. W progu siedział oparty o ścianę Emilio. Trzymał się za lewe ramię, w którym tkwił jeszcze nóż. Kaspian od razu pomógł mu wstać i dał znać Akirze by usłużył mu ramienia.
- Dziękuję – Emilio wsparł się o ramię Li-Doka z ciężkim westchnięciem – nie doceniłem ich siły. Mam nadzieję, że Sicarius podoła.

- To się okaże – Sforza ruszył dalej – Idziemy.

Po około trzech minutach dogonili Dante. Piotrek był w szoku, widząc jego dzieło. W holu domu leżały ciała ludzi Zhenga. Można by rzec, że utworzył z nich dywan torując sobie drogę do gospodarza, który stał u szczytu schodów i dyrygował coraz to mniejszą orkiestrą.

- Wow – Akira nie krył zdumienia – on to zrobił sam?!

- Na to wygląda – wymamrotał zielonooki – jest jak zaprogramowana na zabijanie maszyna.

Sicarius z gracją unikał ciosów przeciwników i jednocześnie kontratakował. Szybkie i precyzyjne cięcia nożem powalały ludzi Xinga-li w ułamku sekundy. Kiedy dotarł do połowy schodów, Zheng wycelował do niego z broni.

- Rusz się, a zginiesz – warknął wściekły na bruneta, że robi mu cmentarzysko z domu i jeszcze zabiera Kwiatuszka – Oddawajcie mojego Kwiatuszka, inaczej zabiję waszego kompana.

- Śmiało – Kaspian machnął ręką dobijając konających Chińczyków.

- Jesteś pewny, że podołasz Raptorowi? – Zaśmiał się Raven. – Strzelaj i się przekonaj!

- Stój! – Wypalił z broni, jednak kule trafiły w któregoś strażnika. Dante sprawnie użyczył go sobie jako tarczę nadal prąc do przodu. – Stój do cholery!

- To jest Chochlik – wyjaśniał mu Dante, gdy stali vis a vis – i należy do mnie.

- Mówiłem, że ma rodzinę – odparł Li-Dok, gdy Zheng zerknął w dół.

- Odpuść Xing-li – polecił mu Piotrek – z nim nie wygrasz.

- Czyli to on – uśmiechnął się rozkładając ręce w akcie poddania – teraz widzę, że nie mam szans.

- Poważnie!? – Raven nie krył rozczarowania. – Liczyłem na nieco więcej akcji.

- Złaź Sicarius – nakazał mu Kaspian – nie ma sensu tracić czasu na kogoś takiego.

- Uważaj – ostrzegł go Piotrek – On gra nieczysto.
Zdążył tylko wypowiedzieć te słowa, a Zheng wyciągnął z rękawa nóż. Dante jednak okazał się szybszy i wbił swoje ostrze w jego brzuch. Chińczyk osunął się na kolana nie-dowierzając, że poniósł klęskę.
- Czas na nas – zszedł na dół nie patrząc na kasztanowłosego. Wolał zachować czujność, co okazało się trafną decyzją po wyjściu na zewnątrz. Otoczyła ich zgraja kolejnych strażników.

- Na waszym miejscu opatrzyłbym Zhenga – tym razem zainterweniował Kaspian – radziłbym się pospieszyć nim wykrwawi się doszczętnie i skona.

Chwilę coś pomiędzy sobą dyskutowali, aż wreszcie rozstąpili się i wypuścili intruzów. Następnie ruszyli do domu wykrzykując chińskie przekleństwa, po których nastąpiły głośne wrzaski i coś co przypominało lament.

- Lepiej się stąd ulotnić – zasugerował Akira z wystraszoną miną – ci goście chcą nas obedrzeć ze skóry i dać do zjedzenia wilkom.

- Ciekawe mają tu rozrywki – zachichotał Raven – niestety Ivi czeka w domu na tatusia, a nie na pozbawione skóry monstrum.

- Humor jak zwykle cię nie opuszcza – sarknął Dante – stary, to chore.

- Wyluzuj Dan – machnął na niego ręką – przestań być tym introwertycznym snobem.

- Ha, ha, ha – burknął w irytacji wyprzedzając rudzielca – powaga czasem jest przydatna.

- Tu się zgodzę z Sicariusem – wtrącił Kaspian – Dorośnij wreszcie Rav.

- I znowu mnie umoralniacie – wzruszył ramionami gwiżdżąc na mężczyzn – Nie znacie się.

- A ponoć ja tu uchodzę za największe dziecko – szepną do Li-Doka Piotrek – ktoś jednak mnie przebił.

- Nie brał bym tego za walor paniczu – zganił go Emilio – są rzeczy, których należałoby się wystrzegać.

- Rozumiem – westchnął zmęczonym głosem – już nic nie mówię.

- Obrałeś najbezpieczniejszą taktykę – pochwalił go Fabrizio – Emilio potrafi nieźle dać w kość.

- Domyślam się – stęknął w odpowiedzi. Odrętwienie mięśni było nieznośne, a zapowiadało się na długi spacer – Daleko jest cel tego marszu?

- Jeszcze spory kawałek przed nami – poinformował go Raven – czyżby nóżki nie wytrzymywały?

- Poradzę sobie – prychnął urażony przytykiem rudzielca. Niestety zdawał sobie sprawę z tego, że znacznie przeceniał własne siły, a głupie emocje wpędziły go w kłopotliwą sytuację. Teraz za nic nie mógł się poddać. – Nawet jakbym miał się czołgać.

- Zamierzasz się nadwerężać – podsumował go Akira – Może byś odpuścił tym razem Death? Twój organizm trochę przeszedł…

- Nic mi nie jest – wymusił uśmiech, który przesłał przyjacielowi – jest git.

- Nie nauczysz się… – Dante podszedł do chłopaka i szybko zarzucił go sobie na bark – Próbujesz sprawdzić moją cierpliwość?

- Czemu wszystko bierzesz do siebie? – Nie rozumiał reakcji Sicariusa. – Dam radę.

- A właśnie, że nie dasz – zgasił go bezsprzecznym tonem – jesteś niezdrowo blady i cały się trzęsiesz.

- Gdybyś sam powisiał na tamtym ustrojstwie, to też byś był w podobnym stanie – odgryzł w irytacji – jeszcze nie odzyskałem czucia w ciele.

- Nie pomijaj faktu, że sam podałeś się temu świrowi jak na tacy – wytknął mu Kaspian – Sicarius ma tu trochę racji.

- Następny – nadąsał się jak rasowa małolata – otacza mnie stado kaznodziei.

- Ty się lepiej ciesz, że Albert nie wie o twojej eskapadzie do Chin – uciszył go Raven rozbawiony tą sprzeczką – Chętnie bym zobaczył jak karze obrażoną księżniczkę.

- To było wredne – zarzucił mu Li-Dok – Death próbował mi pomóc.

- Niewiele wskórał – ostudził go Kaspian – lanie należy się waszej dwójce.

- Za co?! – Chińczyk zdębiał w reakcji na to stwierdzenie.
- Za brak czujności i wystawienie się na niebezpieczeństwo – poinformował go Sforza – Sprawiacie same problemy.

- No dzięki, że mi to wypominasz – burknął Piotrek – jakbym tego nie wiedział.

- Nie myl pojęć – zganił go Dante – Sforza ma na myśli twoje pochopne decyzje, a nie przedmiot czyjegoś użalania się.

- Dzieci – sapnął Kaspian w odpowiedzi na słowa Sicariusa – ciężko z nimi dojść do porozumienia.

Na tym skończyli rozmowy, a dalszą drogę przebyli w milczeniu. Musieli przyspieszyć kroku, bo z oddali doszły ich krzyki ludzi Zhenga. Na szczęście byli już blisko miejsca, gdzie zostawili samochody.

- Mamy towarzystwo – zauważył Piotrek, widząc depczących im po piętach Chińczyków – Chyba chcą wziąć nas żywcem, bo mają te pistolety ze strzałkami.

- Jeśli to ta sama mieszanka co ostatnio, to podziękuję – jęknął Emilio na samo wspomnienie usypiacza – Nie polecam.

- Jestem podobnego zdania – stęknął kasztanowłosy – daje niezłego kopa, po którym ciężko się pozbierać.

- Takie rekomendacje mi wystarczają – Raven jeszcze bardziej przyspieszył – nigdy nie przepadałem za używkami.

- Odchyl się w lewo Dante – polecił mu mrużąc zielone oczy. Jeden ze ścigających właśnie wystrzelił w ich stronę. – Szybko!

- I co jeszcze? – Mruknął niezadowolony z obrotu spraw. – Nie jestem superbohaterem.

- Mówiłem w lewo – skrzywił się obrywając strzałką w ramię – Kurwa. Teraz zaliczę zgon!

- Zajmę się tym – Kaspian stanął w miejscu i wziął głęboki oddech. Następnie rozłożył na boki ręce, jakby miał zamiar się rozciągnąć. – Niedługo do was dołączę.

Dante chciał mu pomóc, jednak Raven go powstrzymał. Z obecnych zabójców tylko on wiedział na co stać tego człowieka, dlatego był o niego spokojny.

Kaspian w tym czasie czekał na potencjalne ofiary. Kiedy byli już w zasięgu jego ataku, od razu przystąpił do akcji. Błyskawicznie wyciągnął z kabur dwa pistolety, po czym po kolei zdejmował przeciwników. Zwierzyna stała się łowcą.

- Wow – szepnął w półśnie Piotrek – Wujaszek jest bezlitośnie bezbłędny.
- Naćpało się dziecko i bredzi – podsumował w nerwowym śmiechu Fabrizio. Pierwszy raz był świadkiem tak krwawej jatki. Najpierw Sicarius, a teraz Sforza. – To jakaś masakra.

- Dla nas to chleb powszedni – wyjaśnił mu Kaspian, kiedy dołączył do grupy – To zrozumiałe, że ktoś spoza ciemnego światka z ledwością przyjmuje coś takiego do wiadomości. Widzę, że Piotr już odleciał.

- Przy jego wrażliwości na leki niewiadomo kiedy się obudzi – Dante ostrożnie położył chłopaka na tylnym siedzeniu swojego wozu – trzeba będzie jakoś zneutralizować tę mieszankę.

- Niech śpi – rozsądził Fabrizio – Ustabilizujemy go w bezpieczniejszym miejscu.

- To dobra decyzja – pochwalił go Sforza – Tu nie jest bezpiecznie. Tym bardziej, że zbiera się na pokaźną burzę.

- Czyli wszystko jasne – Dante skinął porozumiewawczo na Ravena – Spotkamy się we wcześniej wyznaczonym miejscu.

- Zgadza się – potwierdził Emilio uzmysławiając Umbrii, że nie został wtajemniczony – Zajmę się paniczem.

- Rozdzielamy się na dwie grupy – oznajmił poważnie Sforza – Ja, Sicarius i dzieciaki to jedna grupa. Rav, Umbria i Emilio stanowią drugą.

- Ciekawy podział – sarknął Dante – Mam rozumieć, że w dalszym ciągu mi nie ufasz.

- Nie, jeśli chodzi o mojego siostrzeńca – w ogóle nie krył niechęci do wybranka Piotrka – W dodatku lepiej by jakiś dorosły miał nadzór nad dzieciakami. Młodość miewa niecodzienne pomysły.

- Aha – wolał nie wdawać się w dyskusję, dobrze wiedząc, że specjalnie go prowokowano – Niech tak będzie dziadku.

- Załapał – zachichotał Raven – Kas?

- W takim razie ja prowadzę – usiadł za kierownicą czym jeszcze bardziej zirytował Dantego – wsiadajcie chłopcy.

- Jeszcze to skomentuj, a nie ręczę – wysyczał do rudzielca, który aż palił się do podsycenia zaognionej sytuacji – Siadam z tyłu.

- Czyli ja z przodu – Akira nie krył złego samopoczucia. Napięcie między mężczyznami było ciężkie do zneutralizowania. – Niech tak będzie.

- Powodzenia Dan! – Raven pożegnał przyjaciela lekkim klepnięciem w lewe ramię. – Kas potrafi być równie uparty co ty.

Samochód ruszył tuż po tym jak Dante zajął miejsce obok Piotrka. Zapowiadała się trudna przeprawa.

* * *

Próbowała skupić się na czytaniu książki. Głód porządnie dawał jej w kość, ale trudno jest przyznać się do błędu. W dodatku miała jakieś złe przeczucie.

- Ja chyba zwariuję – jęknęła zmęczona takim stanem – czy w tym domu nie ma żadnego, porządnego romansidła?

- Nadal tkwisz w tym bezsensie? – Do pokoju wszedł Edward i patrzył na nią wzrokiem pełnym politowania. W ręku trzymał kubeczek jej ukochanego puddingu czekoladowego. – Jak silną masz wolę walki?

- Dostatecznie – burknęła niezadowolona z jego podstępnego manewru, po czym zagroziła mu jaśkiem – odejdź siło nieczysta.

- Doprawdy uroczy obrazek – zaśmiał się niedotknięty jej zachowaniem – niestety czas zakończyć twój strajk.

- Ciekawe jak zamierzasz to zrobić? – Mierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. – Nakarmisz mnie?

- A chcesz bym to zrobił? – Podjął jej wyzwanie ze złośliwym uśmieszkiem. – Ostrzegam, że mogę być niedelikatny.

- Nie, wiesz… nie bardzo – pokręciła energicznie głową w odmowie – zostaw mnie samą.

- Zastanawia mnie, kiedy wreszcie przyznasz się do porażki? – Oparł się o jedną z kolumn baldachimu łóżka. – Tym niemądrym strajkiem szkodzisz jedynie własnemu zdrowiu.

- Moje życie, moje decyzje – szepnęła wzdychając. Na moment zaatakował ją lekki zawrót głowy tworząc mroczki przed oczyma. – I konsekwencje.

- Konsekwencje potrafią dać człowiekowi w kość – zauważył jej bladość i minimalną utratę równowagi – ty już je ponosisz, nieprawdaż?

- Możliwe – przyznała odwracając wzrok – jednak do nadal moje życie.

- Masz rację, to twoje życie – zgodził się z jej słowami – zapamiętaj jednak, że twoje życie ma wpływ na innych. Co czułaś, gdy Piotr próbował się zabić? A moment śmierci Klary i Łukasza, nie wpłynął na twoje życie? Avis stara się chronić to życie! Postąpił nawet wbrew sobie byś tylko była bezpieczna, a ty to chcesz zaprzepaścić! Nawet Piotr zrozumiał jego intencje, a ty ciągle pomijasz istotę tego czynu!

- Czyli zaliczam właśnie dywanik u lidera Murdochów? – Machnęła jedynie ręką na wykład Edwarda. – Daruj sobie! Nie potrzebuję tej moralistycznej gadki!

- Coś mi mówi, że jednak potrzebujesz jej jak nikt inny. – Nie podzielał jej zdania. – Jesteś potencjalnym celem Kronosa.

- Jak wszyscy należący do grona znajomych Piotrka – weszła mu bezczelnie w słowo.

- Różnica jest taka, że ty lansujesz się wyżej ode mnie i reszty Murdochów – zazgrzytał zębami w irytacji – Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego jak ważna jesteś dla Skrzata?

- Poniekąd – sapnęła smętnie – Zejdź ze mnie. Wiem jaka jest moja sytuacja. Wiem co grozi Piotrkowi i Allenowi. Wbrew wszystkim sprzecznościom potrafię zrozumieć postępowanie ojca.

- To czemu strajkujesz? – Starał się wydobyć z niej prawdziwy powód, który kryła pod tym pozornym. – Po co ta głodówka?

- Z początku chciałam zrobić ci na złość, ale to dość dziecinny motyw – odpowiedziała cicho – Pogubiłam się i tyle. Wszyscy w jakimś stopniu walczą, więc dlaczego ja mam być bezpieczna i bierna?

- Masz być bezpieczna, by inni mogli działać – wyjaśniał łagodnie. Irytacja już nieco zmalała. – Twój ojciec chce chronić jedyną bliską mu osobę. Stracił Klarę i pozostałaś mu jedynie ty.

- A co jeśli sam zginie? – To pytanie wypowiedziała automatycznie. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że martwi się o Avisa. – Mama nie żyje, Łukasz też, a Piotrek jak głupi pcha się w niebezpieczne sytuacje.

- Nie zaprzątaj sobie tym głowy – poradził jej podsuwając pod nos pudding czekoladowy – pozytywne myślenie jest złotym środkiem na życie.

- Nigdy bym nie pomyślała, że potrafisz pocieszać ludzi – westchnęła biorąc od niego ulubiony przysmak – miałam cię raczej za zimnego snoba bez uczuć.

- Życie potrafi zaskoczyć – puścił jej oczko i zmierzwił włosy – po prostu nie próbowałaś mnie poznać. A ja w odróżnieniu od ciebie odrobiłem lekcje.

- Powiedzmy – prychnęła zła za zepsucie fryzury – nie tykaj moich włosów!

- Kiedy robisz zabawne miny – zaśmiał się ruszając do drzwi – Widzimy się na kolacji Jolanto.

Opuścił pokój, a na do widzenia otrzymał środkowy palec i wystawiony język. Niedojrzałość tego rudzielca była problematyczna aczkolwiek komiczna. Postanowił przymykać oczy na jej drobne wybryki, tym bardziej, wiedząc, iż stanowią one wybuchy nagromadzonej frustracji. W jednym mógł się z nią zgodzić. Niebezpieczeństwo osaczało Skrzata gdziekolwiek się udał, a to było niepokojące.

* * *

Robił poranny obchód okolicy domu. Coś było nie tak. Zbyt wiele śladów obecności ludzi w lesie i po drugiej stronie jeziora. Wolał nie ryzykować.

- Pięć minut! – Zawołał wchodząc do domu. Następnie udał się do pokoju Ivi by spakować najpotrzebniejsze rzeczy. – Sprężać się!

- O co chodzi? – Ziewnął Kamil wychylając się z pokoju. – Spać.

- Co tak wcześnie? – Spytała Nicole wynurzając się ze swojej sypialni. – Dopiero szósta.

- Nie traćcie czasu – poradził im Allen wychodząc z pokoju w pełnym ekwipunku – radzę się szybko pakować, bo pojedziecie w pidżamach.

- Trzy minuty! – Krzyknął z dołu Albert. – Ani minuty więcej!

- Łapię – mruknął Kamil znikając w pokoju. Nicole poszła w jego ślady.

- Obcy? – Zagadnął ojca, który nieumiejętnie starał się czesać córkę Ravena. – Gdzie tym razem?

- Nie mam pewności – odpowiedział w nerwach – lepiej dmuchać na zimne.

- Aha – wyręczył Alberta sprawnie związując włoski Ivi w zgrabny kucyk – Kronos nie śpi.

- Właśnie – westchnął naprędce szykując prowiant na drogę – Pojedziemy do Wenecji.

- Do babci?! – Był w szoku. – To nietypowe.

- Mam dwie opcje: Murdochowie albo matka – wyjaśniał spokojnie – wybrałem tę mniej kłopotliwą.

- I jestem ci za to wdzięczny – obie opcje były dla niego niewygodne, ale doceniał wybór Alberta – choć tak szczerze wolałbym coś innego.

- Ja również – przyznał po chwili zawahania – niestety nie mamy innego wyjścia. Musimy zapewnić bezpieczeństwo dzieciakom.

- A przy okazji sprawdzisz co u Piotrka – odgadł bez wysiłku – planowo powinien być u babci.

- Czyżby tam jeszcze nie dotarł? – Uniósł jedną brew coś podejrzewając. – Coś przede mną ukrywasz?

- Gdzież bym śmiał – wyparł się półżartem – pójdę lepiej sprawdzić co u młodzieży.

- Nie wykpisz się – ostrzegł go odprowadzając wzrokiem – nawet o tym nie marz.

- Ta, ta – machnął ręką lakonicznie zbywając rodziciela – dowiesz się na miejscu, ale nie ode mnie.

* * *

Było jeszcze przed południem, gdy zawibrowała komórka w jego kieszeni. Zawsze trzymał ten telefon przy sobie, bo dostał go od Kamila. To miał był jedyny sposób ich komunikacji. Niestety musiał tkwić w szkole, której wręcz nie znosił. Powód był prosty. Rozdzielono go z siostrą. Na szczęście zbliżała się przerwa śniadaniowa, na której łatwo można było wymknąć się poza teren szkoły. Wystarczyło tylko znaleźć Agatę i dać dyla z lekcji.

Odczytał sms’a, w którym zawarta była wiadomość o tym, że Kamil ma dziś przylecieć do Wenecji. To poprawiło mu humor. Kiedy tylko rozpoczęła się przerwa, wszczął plany w życie. Pobiegł pod klasę siostry i zaczekał aż wyjdzie.

- Jak zwykle ostatnia – wytknął jej, choć zaraz odpuścił na widok smutnego spojrzenia – Kamil przyjeżdża.

- Braciszek?! – Ożywiła się na tę wiadomość. – Naprawdę?

- Nom – wyszczerzył się, po czym złapał jej rękę i pociągnął za sobą do wyjścia – Idziemy go przywitać.

- A co ze szkołą? – Wahała się w obawie o reakcję nauczycieli. – A pani Sofii?

- Mam dosyć słuchania obcych ludzi – burknął obrażony – Przez nich oddzielono nas od Kamila i Piotra.

- No tak – zgodziła się z bratem pozbywając się wątpliwości – idziemy.

* * *

Obserwował dzieciaki od kilku dni. W pełni poznał cały zaplanowany schemat ich tygodnia. Niestety szkoła była zbyt osłoniona, by zaatakować tę dwójkę. Laverno również dbała o ich bezpieczny powrót do rezydencji. Musiał zadziałać w inny sposób.

Na jego szczęście chłopak okazał się małym buntownikiem. Nawet mu się spodobał ten jego ośli temperament w odróżnieniu do wiecznie niezdecydowanej i mażącej się siostry bliźniaczki.

- Co mój siostrzeniec widzi w tej dwójce? – Nie rozumiał tego przywiązania do tych dzieciaków. – Uwolnię cię Piotrze od niepotrzebnego balastu.

Przy najbliższej okazji, gdy chłopiec wymknął się ze szkoły, włamał się do jego telefonu i skopiował wszystkie dane. Dzięki temu mógł wysłać wiadomość pod fałszywym nadawcą i tym samym wywabić cele z bezpiecznej szkoły. Teraz wkroczą na jego teren niczym baranki prowadzone na rzeź. Reakcja dzieci była niemal natychmiastowa. Postanowił nieco się zabawić i ściągnąć dzieciaki na lotnisko, gdzie miał pojawić się Piotr.

* * *

Samolot wylądował wczesnym popołudniem. Miał dosyć tej podróży pod nadzorem Dantego i Kaspiana. Nawet Akira nie rozładowywał powstałego między mężczyznami napięcia, a Emilio, Fabrizio i Raven zostali zmuszeni czekać na następny lot.

- Port Lotniczy Wenecja-Marco Polo – Li-Dok podekscytowany rozglądał się wokoło – Pierwszy raz tu jestem.

- Ja drugi – westchnął klepiąc przyjaciela po ramieniu – to miasto jakoś mnie nie pociąga.

- Jakiś klimat to miasto posiada – wtrącił się Dante – ale nie polecam mieszkań przy kanałach.

- Ignoranci – prychnął Kaspian – za grosz szacunku do historii.

- Czy to nie Kamil? – Spytał Akira wskazując przeciwległy terminal. – I Nicole.

- To się nie wywinę – jęknął napotykając świdrujące spojrzenie Alberta – Co oni tu w ogóle robią?

- Zaraz się dowiesz – mruknął Dante widząc jak ojciec chłopaka zmierza w ich stronę – po minie widać, że jest mocno niezadowolony.

- Co ty nie powiesz – warknął cicho w irytacji – to ja będę miał ostre kazanie i pewnie lanie w międzyczasie.

- Jesteś już dorosły… – zaczął Akira, jednak widząc ostre spojrzenie nadchodzącego blondyna zrezygnował – czyli to nie ma znaczenia.

- Znając tego gościa tobie też się dostanie – szepnął mu do ucha Sicarius – mnie też pewnie nie oszczędzi.

- Zadbam o to by oberwało się wam obu – Kaspian objął obu ramionami i zwrócił wzrok na siostrzeńca, który stał naprzeciwko – a tobie drogi Piotrze i tak się dostanie.

- Nie musisz stwierdzać faktów, o których mam pojęcie – westchnął podenerwowany – dobrze wiem, że mi nie przepuści. Tym bardziej, że dał mi upomnienie przed wyjazdem.

- Które jawnie zlekceważyłeś – wytknął mu Albert, zatrzymując się tuż za nim – Od dawna powinieneś siedzieć u babci.

- Zaszły pewne komplikacje – starał się wywinąć – i jakoś mi zeszło.

- Jakoś ci zeszło – powtórzył chłodno – coś mi mówi, że trochę mi zejdzie na wizycie u matki.

- Jest poważny – ostrzegł go Allen – ledwo przetrwałem lot.

- Maglował go od kołowania – wtrącił Kamil – ale dzięki temu nie zwracał uwagi na mnie.

- W sumie tylko ty wiedziałeś co się ze mną dzieje – zastanawiał się na głos, wkopując nastolatka – teraz jedziemy na tym samym wózku.

- Właśnie – Allen objął Sulika ramieniem – wszyscy troje.

- Na cholerę się odzywałem – stęknął szczerze żałując, że zabrał głos – z wami tak zawsze.

- Kamil! Kamil! – Usłyszeli z oddali dziecięce głosiki. – Braciszek!

- Coś tu nie gra – Piotrek rozejrzał się wokoło. – Skąd się tu wzięły maluchy? Powinny być w szkole.

- Uważaj! – Kamil sprintem ruszył w stronę siostry, która była najbliżej. Miał złe przeczucie, podobne do tego gdy zginęli jego rodzice. Kiedy dostrzegł czerwony punkcik na bracie, potwierdził te obawy. – Jacek na ziemię!

- Bra… Agatka wpadła w jego ramiona …ciszku?!

-  Mała? – Spytał nie do końca wierząc własnym oczom. Na plecach dziewczynki dostrzegł powiększającą się czerwoną plamę. – Niemożliwe. To się nie dzieje naprawdę.

- O kurwa – Nicole szybko dogoniła przyjaciela, przed tym oddając Ivi w ręce Akiry. – Dzwońcie po karetkę!

- Jacek – Kamil rozglądał się w panice za bratem – gdzie on jest?

- Jest cały – poinformował go Allen, w czasie gdy Piotrek biegł w stronę snajpera – Sicarius go przechwycił.

- Czysta robota – Kaspian przyklęknął przy dziewczynce – pożegnaj się z nią.

- Nie! – Krzyknął z goryczą, mocniej przytulając do siebie martwą siostrę – ona żyje! Musi żyć!

- Idź do Piotra – polecił Sforzy Albert wymieniając z nim porozumiewawcze spojrzenie – Pilnuj go.

- Agatka? – Jacek wyrwał się Dantemu i podbiegł do starszego brata, który jak nigdy tulił ich siostrę i strasznie płakał. Sam w środku miał dziwne uczucie rozrywającego bólu. – Czemu ona się nie rusza?

- Zabierzcie stąd malucha – nakazał blondyn zasłaniając dziewczynkę własnym ciałem – on jest celem. Snajper ewidentnie polował na bliźniaki.

- A Piotrek ruszył jego śladem – przypomniał mu Allen – to wiadomość bezwzględnie skierowana do niego.

- Tego się właśnie obawiam – sapnął przykrywając ciało dziecka marynarką. Następnie ogłuszył zszokowanego Kamila. – Kronos nie śpi. Szuka waszych słabych punktów i celnie w nie trafia.

- Kaspian wie kto jest strzelcem? – Akira wtrącił się do rozmowy, trzymając Ivi za sobą. – Wskazywało na to jego spojrzenie.

- Podejrzewa – odpowiedział mu blondyn – dlatego wysłałem go by strzegł Piotra.

- To był Edmund – zgadywał Allen – tylko jego stać na coś takiego. Nawet Talisha nie posuwała się do ataku wśród tylu ludzi.

- Zatłoczone miejsca są idealną kryjówką – zauważył Albert – choć ryzykowną. Wystarczy, że zauważy cię ktoś w tłumie i podniesie alarm, a jesteś spalony.

- Wynośmy się stąd – poradziła Nicole – robimy zbyt wiele sensacji.

Albert wziął na ręce martwe dziecko, zaś Allen zrobił to samo z Kamilem. Następnie wszyscy ruszyli ku najbliższemu wyjściu z lotniska. Dante z trudem utrzymywał wyrywającego się Jacka, który po pewnym czasie wtulił się w jego tors i zaczął się mazać. Dzięki Bogu na zewnątrz czekał podstawiony przez Umbria samochód, do którego szybko się zapakowali. Nie czekali na Piotra, wiedząc, że Kaspian nie da go skrzywdzić. Sytuacja wymagała natychmiastowego działanie, tym bardziej, że ktoś zawiadomił policję.

* * *

Biegł przez tłum wrząc ze złości. Szedł zgodnie z przypuszczonym torem lotu kuli, która wtopiła się w ciało Agatki. Jak ktoś mógł chcieć skrzywdzić tak bezbronne dziecko? To nie mieściło się w jego głowie. Ludzie przeczuwając jego mordercze intencje usuwali się na bok.

- Gdzie? – Myślał poszukując dogodnych pozycji dla snajpera. – Tutaj? A może tutaj?

Stanął na środku holu i rozglądał się dookoła. W pewnym momencie znalazł to czego szukał. Błysk łuski po naboju tuż przed nim. Od razu ruszył tym tropem. Wbiegł po schodach na poziom wyżej i odkrył niedawno porzuconą pozycję snajpera. Miejsce za automatami z napojami. Idealna kryjówka dla takiego padalca Pozostawiona w cieniu broń jedynie to potwierdzała..

Ponownie się rozejrzał poszukując potencjalnych podejrzanych. Widział kobiety, mężczyzn i dzieci. Niestety nikt nie wyglądał na zabójcę. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Musiał się uspokoić, inaczej całkowicie straci panowanie nad sobą.

- Ten, albo ten? Może ona? – Szukał eliminując podejrzanych w myślach. – To musisz być ty!

Zauważył go po drugiej stronie kawiarni, w której się znajdował. Nie, raczej zorientował się, że jest obserwowany. Gość z granatową bejsbolówką na głowie i maską na twarzy. To ewidentnie był jego poszukiwany. Bez zastanowienia ruszył w jego kierunku, jednak został zatrzymany w połowie drogi.

- Nie idź do niego – usłyszał głos wuja – on na to czeka.

- Ale on …  – zaczął dygocząc ze wściekłości i rozpaczy – czemu?

- Bo była dla ciebie ważna – odpowiedział zaciskając palce na jego ramieniu niczym imadło – jej śmierć była wiadomością dla ciebie, a zarazem przynętą.

- Nie zmieniłeś się – cel pościgu sam zbliżył się do nich – nadal potrafisz przewidzieć moje ruchy.

- Są rzeczy, których nie wyplewisz – odgryzł się Kaspian przyciągając do siebie Piotra – Kopę lat Edmundzie.

- Chciałem prędzej zabrać moją nagrodę, ale jak zwykle mi przeszkodziłeś – wytknął bratu z nieukrywaną irytacją – Oddaj mi dzieciaka.

- Nigdy się nie nauczysz – westchnął, po czym posłał Edmundowi mroczne spojrzenie – nie dziel skóry na niedźwiedziu.

- Ojciec już to zrobił – wyśmiał go kładąc rękę na ramieniu siostrzeńca – ten słodziak jest mój, a starszy ojca.

- Czyżby?! – Zwalił dłoń brata z ramienia Piotra. – Łapy z dala od dzieci Blanki.

- Obrońca uciśnionych – zadrwił z Kaspiana – Wiedz, że również widniejesz na czarnej liście ojca.

- Wiem – przyznał spokojnie – od dawna na niej widnieję.

- Zgadza się – uśmiechnął się rozbawiony – brakuje mi tych naszych małych sprzeczek. Tylko ty jesteś wart mojego czasu.

- Wybacz, ale ja nie chcę go tracić na ciebie – odparł odwracając się do niego plecami i ciągnąc za sobą osłupiałego siostrzeńca – są ciekawsze rzeczy.

- Na razie zadowolę się walniętą Tal – rzucił na pożegnanie – wiedz tylko, że zaczyna mnie nudzić i irytować.

- Przypominam ci tylko, że to twoja młodsza siostra – mruknął zrezygnowany – to ta, która popadła w szaleństwo po twoich chorych gierkach.

- Takie niewinne zabawy – wyszczerzył się, lecz maska zgrabnie ukrywała jego wyraz twarzy przed wszystkimi wokoło – niedługo zabawię się z tobą Piotrze.

- Ze mną?! – Zdumiony odwrócił się do mężczyzny. Chciał zobaczyć wyraz jego oczu, jednak niemal natychmiast tego pożałował. To było pełne mroku i krwiożerczości spojrzenie drapieżcy. W jednej chwili został przytłoczony różnicą sił. – Aha.

- Czas na nas – zakończył spotkanie Kaspian dostrzegając w dole grupkę policjantów – psy się zbiegły.
- Do rychłego bracie – Edmund zniknął w cieniu jak przyczajony kot.

- Na nas też pora – Kaspian pociągnął za sobą Piotrka, który posłusznie szedł za nim. – Unikaj samotnej konfrontacji z tym gościem. Jest stokroć niebezpieczniejszy od Talishy.

- Kiedy on ewidentnie poluje na mnie – jęknął idąc na miękkich nogach – czemu akurat na mnie?

- Wpadłeś mu w oko – zaśmiał się z niemrawej miny siostrzeńca – masz pecha Piotrze. Przypominasz mu dwie siostry. Wyglądasz jak Tal, a zachowujesz się podobnie do Blanki.

- Ta, to wszystko wyjaśnia – burknął niezadowolony – kolejny psychol wkracza w moje życie.

- Ten psychol to twój kolejny wujek – sprecyzował w śmiechu – szczerze, to cała nasza rodzina składa się z różnorakich psycholi.

- Dobrze wiedzieć – emocje po woli z niego schodziły i czuł się jakiś wypruty – w poprzednim życiu musiałem chyba nieźle nabroić, bo w tym non stop dostaję po dupie.

- Dupcia ci ucierpi, gdy Albert się do niej dobierze za pomocą pasa – zauważył dokopując chłopakowi – nagrabiłeś sobie wyprawą do Chin, a dodatkowo oddaliłeś się w pojedynkę ścigając kogoś, kto ewidentnie ci zagrażał.

- Kapuję – stęknął na samą myśl o twardej ręce ojca, choć z drugiej strony to było lepsze niż konfrontacja z Sulikami – znowu doprowadziłem do czyjeś śmierci.

- Nie ty pociągałeś za spust, więc czym się przejmujesz? – Nie rozumiał przygnębienia Piotra.

- Ale ktoś pociągnął za spust z mojego powodu – wyjaśniał smętnym głosem – mają prawo mnie znienawidzić.

Nie kontynuował tego tematu. Postawa Piotra wskazywała na to, że nic nie wpłynie na jego myślenie. W milczeniu opuścili lotnisko i skierowali się na postój taksówek. Priorytetem było jak najszybciej zmienić lokalizację.

* * *

Pomyszkowała trochę w kuchni, wykorzystując fakt, że kucharz poszedł po zakupy. Wzięła z lodówki butelkę wody i ruszyła w stronę pokoju zabaw. Chciała obejrzeć wiadomości, a to było jedyne miejsce z telewizorem. Normalnie zrobiłaby to na laptopie, ale niestety Edward skonfiskował jej cały sprzęt elektroniczny po tym jak próbowała skontaktować się z Piotrem. Ponoć to było dla jej dobra, ale szczerze w to wątpiła.

- No to zobaczmy co się dzieje na świecie – mruknęła włączając telewizor na kanale informacyjnym. Akurat kończyły się wiadomości gospodarcze, co ją cieszyło. Jakoś nie znosiła tego bełkotu o stopach procentowych, wysokości cen na rynku rolniczym i zmianie wartości obligacji na giełdach. – Jeszcze niecała minuta.

Rozejrzała się po pokoju, spacerując w tę i z powrotem wolnym krokiem. Kiedy zaczęły się informacje ze świata, nieco zwiększyła głośność.

Informacje z ostatniej chwili. W Wenecji doszło do eksplozji samochodu należącego do żony Mauricio Umbria. Ranną kobietę niezwłocznie przewieziono do najbliższego szpitala w okolicy wybuchu. Władze podejrzewają, że to niepokojące zdarzenie może mieć związek z porachunkami miejscowych grup przestępczych…”

Oniemiała odwróciła się twarzą do ekranu. Mauricio Umbria był mężem babci Piotra, Sofii Laverno. To na pewno nie były zwykłe porachunki mafijne. Ten atak miał głębsze korzenie, które z pewnością musiały prowadzić do Kronosa. Następnego komunikatu w ogóle się nie spodziewała.

„Eksplozję samochodu w Wenecji poprzedziła strzelanina w Aeroporto Marco Polo Di Venezia. Z relacji świadków wiemy, iż życie straciło jedno dziecko w wieku około dziesięciu lat. Nagrania ochrony lotniska to potwierdzają….”

- Niemożliwe – doznała szoku, widząc urywek nagrania z kamer ochrony. Z emocji upuściła odkręconą butelkę z wodą, zalewając część dywanu. – Boże, Agata.

- Coś się stało? – Do pokoju wszedł Chris. – Przechodziłem obok i usłyszałem, że…

- Chris – powoli odwróciła w jego stronę bladą twarz – muszę skontaktować się z Piotrkiem, a jak nie z nim to z Dante.

- Źle wyglądasz – zauważył zaniepokojony – wiadomości ci szkodzą.

- Nie żartuj sobie! – Krzyknęła w nerwach. – Właśnie dowiedziałam się, że babcia Piotra i twoja leży w szpitalu, a jedno z Sulików nie żyje. Piotrek… on… on musi… to go dobije.

- Musimy pójść z tym do Edwarda – starał się ją uspokoić – On z pewnością coś wymyśli.

- Nie – pokręciła przecząco głową – muszę do niego jechać. Kiedy zginęła moja mama, on był przy moim boku. Ja muszę odwdzięczyć się tym samym.

- Nie puszczę cię w takim stanie – przytrzymał ją, gdy chciała opuścić pokój. Emocje buzowały w jej drobnym ciele. Nie mógł zostawić jej samej. – Teraz pójdziemy do Edwarda.

- Nie! – Uparcie tkwiła przy swoim. – Puść mnie!

- Co tu się wyprawia? – Ich kłótnię usłyszał Robert. Zmierzył dwójkę badawczym spojrzeniem, po czym złapał Jolę za jedno ramię. Chris uczynił to samo z drugim. – Wyjaśnicie to Edwardowi.

- Niczego nie będę z nim wyjaśniać! – Starała się wyrwać, ale nie miała szans z tą dwójką. – Puszczajcie!

- Rozumiem twój punkt widzenia – westchnął młodszy Murdoch – też chcę pomóc Skrzatowi, ale wiem, że nie jest sam. Są z nim ludzie, którzy z pewnością postawią go na nogi.

- Uspokój się wreszcie – strofował ją Robert – nie jesteś już dzieckiem.

- Czemu mnie nie dziwi, że źródłem tego zamieszania jesteś ty Jolanto? – Z gabinetu wyjrzał Edward. – Chyba podejrzewam co wywołało u ciebie tyle emocji.

Jego czujne i intensywne spojrzenie sprawiło, że dziewczyna raptownie ucichła. Następnie wraz z Chrisem weszła do gabinetu.

- Oglądałaś zapewne wiadomości – stwierdził Edward zajmując miejsce za biurkiem – Jeśli cię to uspokoi, to wiedz, iż moja babka leży w najlepszym szpitalu. Jej stan jest stabilny.

- A co z Sulikami? – Dociekała łaknąc informacji na temat zdrowia dzieci. – Czy Agatka….

- Niestety – pokręcił smutnie głową – mała nie przeżyła. Strzał był czysty i trafił prosto w serce. Z tego co wiem, to bliźniaki były celem od samego początku.

- Były celem?! – Zabrakło jej tchu z nerwów. – Czemu?

- Z tego samego powodu, z którego tkwisz w moim domu – odpowiedział spokojnie – równie dobrze to mogła byś być ty.
- Ale wybrali bliźniaki – w rezygnacji usiadła na fotel – śmierć dziecka wywołuje więcej bólu.

- Kronos eliminuje najsłabsze ogniwa, a przy okazji celnie rani potencjalną zdobycz – wyjaśniał Robert tym tonem rasowego belfra – W tym przypadku chodziło o Skrzata. Śmierć choćby jednego Sulika jest jak nóż w pierś tego emocjonalnego słabeusza.

- On nie jest słaby – warknął Chris – Wypluj to!

- Stwierdziłem jedynie fakty – wzruszył ramionami, po czym poprawił okulary na nosie – emocje i przywiązanie są największą słabością Skrzata. Pomyślcie co by się stało, gdyby zginął Sicarius?

- Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać – objęła się, czując wewnętrzny chłód – on ledwo przeżył śmierć Sary.

- Jeśli chcesz pomóc Piotrowi – Edward zbliżył się do dziewczyny i uniósł jej podbródek tak, by patrzyła mu w oczy – zostań tu do czasu, gdy rozwiążemy problem z Kronosem.

Nie odpowiedziała. W głębi wiedziała, że Murdoch ma rację. Stanowiła słaby punkt Piotrka i lepiej by pozostawała w ukryciu. Z drugiej też strony była jedyną przynętą na Avisa, co również prowadziło do podobnych wniosków. Tak czy siak, Kronos w obu przypadkach mógł nadziać ją na haczyk swojej wędki. Spuściła zawstydzony wzrok na znak kapitulacji. To starcie przegrała z kretesem, ponieważ cel Murdochów scalał się z tym jej. Tymczasowo postanowiła zawrzeć rozejm dla dobra przyjaciela.

- To dobra decyzja – pochwalił ją w lekkim uśmiechu – wspólnie ochronimy Skrzata.

* * *

Stał w korku i słuchał radia. Tym razem wylądował w Tokyo. Dzięki pomocy Mihaila i Sonii likwidacja szańców szła jak po maśle. Niestety nie do końca rozumiał ten japoński bełkot.

- Avis-san – zwrócił się do niego znajomy z yakuzy, którego akurat podwoził do pobliskiego baru – Kronos zaczyna się mobilizować.

- Nic dziwnego – mruknął skręcając w jedną z uliczek – Wypowiedział wojnę.

- Czemu nie przyłączysz się do silniejszej frakcji? – Spytał nie rozumiejąc decyzji Avisa. – Siła jest ważna.

- Nie zawsze – zaśmiał się w reakcji na takie stwierdzenie – czasem spryt przewyższa tę twoją wielką siłę.

- Możliwe – zamyślił się szukając odpowiedzi – jednak ze stosowną siłą można zgnieść wroga jak robaka.

- Na to właśnie liczy Kronos – sapnął wspominając córkę – nie podejrzewa jednak, iż siła jego przeciwnika jest o wiele większa niż zakładał na początku Sforza.