Translate

poniedziałek, 16 lutego 2015

Bezradność

No cześć :D Kolejny rozdział składam w Wasze ręce. Trochę trwało jego pisanie, ale jakoś zebrałam się w sobie i go skończyłam. Kiedy pomyślę, że niedługo zakończę tę historię, to jakoś uciekam przed przelewaniem losów bohaterów na papier, a później na lapka. No cóż, co się odwlecze, to nie uciecze... 
Dziękuję moim wiernym czytelnikom, że wytrwale mnie wspierają. Komentarze mnie motywują i dzięki nim cokolwiek wstawiam. Miałam chwilowy zastój i myślałam nawet o porzuceniu bloga. Doszłam jednak do wniosku, że Wam tego nie zrobię. Ok, koniec smęcenia. Zachęcam do wyrażania opinii pod rozdziałami. 
Miłej lektury!
Pozdrawiam :D

Dante pełen obaw jechał do domu Alberta. Z jednej strony cieszył się, że spotka Piotrka, ale z drugiej instynkt podpowiadał mu, że ojciec chłopaka coś szykuje. Czuł się jak przed jakąś misją i to go niepokoiło. Bądź co bądź zmierzał do jaskini lwa, którym był szef Thanathosa. Najgorsze jednak było zmęczenie, które ostatnimi czasy mocno dawało mu w kość. Z nerwów nie mógł spać wciąż rozmyślając o Mai, Piotrku i Talishy. 

- Coś mi mówi, że zostanę przemaglowany. – Westchnął widząc w oddali cel swojej podróży. Wzrok miał osłabiony, dlatego zwolnił nieco na dość wyboistej drodze. – Miejsce naprawdę odizolowane od świata.

Musiał jednak przyznać, że dom znajdował się w strategicznym miejscu. Na niewielkim wzniesieniu z dwóch stron otoczony jeziorem i stepem. Było go widać dopiero po przejechaniu lasu.

- To jak więzienie – mruknął oceniając sytuację, po czym zaparkował w wyznaczonym miejscu – życie zaczyna się dopiero kilkaset mil za mną. Istne Alcatraz jeśli weźmie się pod uwagę ludzi strzegących to miejsce.

Przed opuszczeniem wozu wziął kilka głębszych oddechów. Powietrze tu było czyste i świeże, co od razu zauważył. Ostoja spokoju odgrodzona od zgiełku życia wielkomiejskiego i spalin. Kiedy wysiadł, z domu wybiegł Piotrek i rzucił się na jego szyję.

- Boże, wreszcie – cieszył się przytulając zaskoczonego mężczyznę – Nawet nie wiesz, jak tęskniłem.

- Jesteś sam? – Spytał ściskając chłopaka, który kiwnięciem głowy przytaknął. – Tak zupełnie sam?

- Yhm – przyznał dość smętnie – ojciec z Allenem pojechali coś załatwić w Thanathosie i przy okazji zabrali wuja Kaspiana, który robi za moją niańkę.

- Nic dziwnego, że powitałeś mnie w tak wylewny sposób – zaśmiał się Sicarius niejako odczuwając ulgę – Też tęskniłem skarbie.

Dla zaakcentowania swoich słów wpił się w usta chłopaka namiętnie je całując. Nie był mu dłużny, walcząc z nim o dominację na koniec przegrywając westchnięciem. Tak bardzo brakowało mu tego delikatnego dotyku i zapachu.

- Przywiozłem Rubi – szepnął mu do ucha nadal trzymając go w ramionach. Jakby w odpowiedzi na to z samochodu zaczęło wydobywać się przeraźliwe miauczenie. – Tęskni za tobą.

- Rubi! – Piotrek migiem otworzył drzwi auta i wyciągnął z niego domagającą się uwagi kotkę. Zwierzę wtuliło się w niego i głośno mruczało machając ogonem. – Tyle cię nie widziałem futrzaku. Jesteś na mnie zła? Wynagrodzę ci wszystko, jak skończę tę tułaczkę.

- Nie zapominaj o mnie – objął zielonookiego od tyłu, nie ryzykując tym sposobem podrapania przez kota – Zaczynam zazdrościć Rubi.

- Tobą też się zajmę, ale nie tutaj – pocałował go w policzek – wolę nie igrać z ojcowskim obowiązkiem Alberta. Obchodzi się ze mną jak z jajkiem, a to wkurzające.

- Coś mi mówi, że chce mnie sprawdzić – odparł Dante – niejako jestem kimś w rodzaju przyszłego zięcia.

- Wiesz coś o Tal? – Spytał nagle zmieniając temat. Czasem czuł się jak córka, a nie syn Alberta, bo na nic mu nie pozwalano jak słabej dziewczynie. – Ojciec zabrania mi nawet zrobić mały rekonesans okolicy. Ciągle porównuje mnie do matki i uważa, że jestem narażony na wiele niebezpieczeństw. Allenowi za to pozwala na wszystko. Tak jakbym był z kruchej porcelany, a reszta świata z betonu i żelaza.

- Na jego miejscu obwinąłbym cię w grubą warstwę folii bąbelkowej – zachichotał w reakcji na wyznanie kasztanowłosego. W sumie, z tymi długimi włosami wyglądał jak dziewczyna, ale nie próbował mu tego mówić, bo skończyłoby się na sprzeczce. Tego chciał uniknąć. – A tej jędzy nigdzie nie widać, dlatego dobrze, że ojciec ukrył cię na takim odludziu.

- Jak dla kogo – sarknął w irytacji – chcecie chyba zanudzić mnie na śmierć.

- Dramatyzujesz kochanie – pocałował go, by zamknąć mu usta – Musisz być bezpieczny, inaczej zwariuję.

- A ja oszaleję z tej bezczynności – jęknął wtulając twarz w futerko kotki – wiesz, jakie to frustrujące?

- Rozumiem, jednak spróbuj wytrzymać – pocieszał go siadając w cieniu drzewa. Ostatnio mało sypiał, dlatego czuł się wyczerpany – Staram się jak mogę, by znaleźć tę babę.

- Wiem – Zmierzył ciemnowłosego badawczym spojrzeniem, dostrzegając symptomy potężnego zmęczenia. Usiadł przy nim, by następnie położyć głowę na jego udach. – Odpocznij trochę. Reszta ferajny pewnie wróci wieczorem. Ewentualnie Kaspian zjawi się wcześniej.

- A wiesz, że skorzystam – westchnął opierając się o pień drzewa. Jakoś bliskość Piotrka działała na niego kojąco. – Zdrzemnę się chwilkę.

- Yhm – mruknął cicho w odpowiedzi – Śpij, a ja z Rubi cię popilnujemy.

* * *

Nawet nie otwierając oczu wiedział, że jest obserwowany. Sygnalizowało to jego ciało, a w szczególności nos i uszy.

- Długo macie zamiar tak na nas patrzeć? – Spytał łagodnie, nie chcąc budzić kasztanowłosego. – To trochę niegrzeczne.

- Śpicie w miejscu, którego nie da się przeoczyć – zaśmiał się w odpowiedzi Kaspian – Mój siostrzeniec czuje się przy tobie bezpiecznie, bo nadal smacznie chrapie.

- Ja was kurna słyszę – mruknął sennie Piotrek jeszcze z zamkniętymi oczami – Nawet pospać nie dadzą w spokoju.

- To twój kotek? – Usłyszeli zza Kaspiana dziecięcy głosik. – Mogę pogłaskać?

- Jasne – podniósł się do siadu i przytrzymał Rubi – Lubi gdy drapie się ją za lewym uchem.

- Tak? – Ciemnowłosa dziewczynka przykucnęła przy chłopaku i ostrożnie dotknęła sierści kotki. – Jaka mięciutka.

- Wabi się Rubi – poinformował ją Dante z uwagą przyglądając się małej – wygląda zupełnie jak…

- To moja córka – zza drzewa wyłonił się Raven – Nazywa się Ivi Ginewra.

- Rozumiem – Sicarius uśmiechnął się pod nosem – Zaczynam czuć się staro.

- Przesadzasz – zachichotał Piotrek w rozbawieniu – Pomyśl co poczuje Rose.

- Tego nawet nie zamierzam robić – wzdrygnął się na myśląc o siostrze – Jak wkroczy w kryzys wieku średniego to urywam z nią kontakt.

- Myślę, że to dobry pomysł – westchnął zielonooki – Nadal wiszę jej odwet za te przebieranki. Allen trzyma fotki w zaszyfrowanym pliku i szantażuje mnie, że zrobi z nich ładną prezentację na YouTube.

- Uroczo wtedy wyglądałeś – parsknął Sicarius widząc minę partnera – Szczególnie przebrany za kaczuszkę.

- Tak misiu? – Odgryzł się jadowicie z przesłodkim uśmiechem – Twoje fotki również są w posiadaniu Alla.

- Tak, to stanowi problem – automatycznie zbladł – Co ty jej szykowałeś? Z chęcią cię wesprę.

- No chłopcy widzę, że dobrana z was para – zachichotał Kaspian od razu odczytując ich relacje – Ostrzegam cię tylko Dante Sicariusie, że jeśli skrzywdzisz mojego uroczego siostrzeńca, pożałujesz.

- Coś mi mówi, że jeszcze nie jeden raz usłyszę podobne słowa w tym domu – mruknął pod nosem przeczesując swoje czekoladowe włosy – Porozmawiamy Ravenie?

- Z chęcią Raptorze – mężczyzna z blizną na oku przyjacielsko skinął na Sicariusa – Wydoroślałeś, ale nadal podobnie się nosisz.

- Nie przepadam za zmianami – odparł Dante podnosząc się z ziemi – Myślę, że mały spacer dobrze mi zrobi. Chochlika zostawiam w dobrych rękach.

- Ale nie zamierzasz mścić się za Orestesa? – Upewniał się Piotrek.

- Nic z tych rzeczy – zmierzwił partnerowi włosy jak niemądremu dziecku – Po prostu sobie powspominamy stare, dobre czasy.

* * *

Edward siedział w ciemnym gabinecie i rozmyślał. Nie mógł się jeszcze przyzwyczaić do roli, jaką przyszło mu odgrywać. Jako głowa rodu musiał decydować o wielu sprawach, a jedną z nich był Piotr. Około tygodnia temu odbył się pogrzeb Kacpra, a liścik dołączony do ciała godził w dobre imię Murdochów.

- Nad czym tak rozmyślasz? – Do gabinetu wszedł Robert i badawczo przyglądał się starszemu bratu. – Rozumiem.

- Nie mamy stu procent pewności, czy ten liścik załączył właśnie on – westchnął odchylając się na fotelu – Stryj rozpoczął tę partię, a Kacper był jedynie nic nie znaczącym pionkiem.

- To nie w stylu Skrzata – odparł okularnik ze zdecydowanym wzrokiem – On nie byłby w stanie…

- Nic o nim nie wiesz – zarzucił mu Edward z nutą kpiny w głosie – Ja zresztą też wiem niewiele więcej.

- Najlepiej zna go Jolanta – oświadczył Robert spokojnie – Zawsze trwała przy jego boku. Zajęła nasze miejsce i stała się jego rodziną.

- Myślę, że powinienem złożyć jej wizytę – wstał z fotela i podchodząc do brata klepnął go lekko w ramię – Chcesz mi towarzyszyć?

- Jasne – uśmiechnął się i ruszył za nim – Weźmy jeszcze Chrisa.

- Też o nim pomyślałem – Edward skinął porozumiewawczo – Spotkamy się w holu za kwadrans.

* * *

Dante szedł ramię w ramię z Ravenem. Dawno z nim nie rozmawiał i trochę obawiał się zacząć.

- Nieco się zmieniłeś – wyręczył go rudzielec – Jesteś już mniej introwertyczny.

- Ostatnio dość często słyszę te słowa – posłał mężczyźnie wymowne spojrzenie – Masz do mnie żal?

- Nie – odpowiedział spokojnie – A ty do mnie?

- Nie – rzucił podobnym tonem – Czemu powiedziałeś Oriemu, że Gwen zginęła przez ciebie?

- Bo tak było – Raven przystanął i spojrzał w niebo – Zabito ją w zemście za egzekucję, którą mi zlecono w Thanathosie.

- To ryzyko każdego z nas – oznajmił Dante uzmysławiając sobie, że Ori popełnił straszliwy błąd – Ivi to wykapana Gwen.

- Ginewra zginęła chroniąc Ivi – wyjaśniał rudowłosy dotykając blizny na oku – Orestes wszedł w chwili, gdy sam ją znalazłem. Nie dał mi dojść do słowa, a oczy wyrażały tylko jedno.

- Nigdy za tobą nie przepadał – Sicarius westchnął ciężko wspominając młodzieńcze czasy – zawsze uważał cię za diabła.

- Pamiętam, że zabraniał mi się z tobą kontaktować, o Gwen nie wspomnę. – Rudowłosy lekko się uśmiechnął – Byliście jego oczkami w głowie.

- Nie przypominaj mi o tym – jęknął ciemnowłosy – Nadal próbuje mi ojcować. Prawie straciłem przez niego Chochlika.

- To dobry dzieciak – Raven spojrzał na dawnego przyjaciela szczerym wzrokiem – Przez wzgląd na jego matkę nie dam go skrzywdzić.

- Piotrek nawet nie wie jakich ma sprzymierzeńców – zaśmiał się Dante – ale to dobrze. Cieszę się, że będziesz go chronił.

- Dzięki Blance nadal mam córkę – odrzekł rudowłosy poważnym tonem – Zajęła się nią, gdy ja nie mogłem tego zrobić. Nauczyła mnie wszystkiego od podstaw w kwestii rodzicielstwa. Widziałem, jak tęskni za zaginionym synkiem i nikomu nie życzę takiej straty.

- Rozumiem – Dante sapnął podejrzewając co czuła matka Piotra – Kiedy Orestes sprawił, że Chochlik mnie zostawił, niemal umarłem. Piotrek jest jedyną istotą trzymającą mnie przy życiu.

- Ivi jest tym samym dla mnie – klepnął ciemnowłosego w plecy – gdyby coś jej się stało, rozniósłbym wszystkich winowajców z powierzchni ziemi, tak jak zrobiłem to z mordercami Gwen.

- Muszę dorwać Talishę i ukatrupić jędzę – stwierdził Sicarius z mrocznym spojrzeniem – Nie pozwolę by ponownie odebrała mi najbliższą osobę.

- Na taką zdobycz trzeba cierpliwości – uspokajał go Raven – Kaspian zna siostrę i jest wprawionym wędkarzem. Wystarczy jedynie zaczekać aż rybka wystawi łeb.

- Tyle że to czekanie mnie zabija – warknął Dante zaciskając zęby – Do tego jeszcze postanowienia Zgromadzenia. Czuję się jakbym ślubował celibat, a tego nie zniosę.

- Młodego też nosi – zachichotał rudzielec widząc frustrację przyjaciela – Akurat w tym mogę wam pomóc.

* * *

Jolka w zamyśleniu mieszała zupę w garnku. Martwiła się sprawą Piotra. Do tego jeszcze Dante zostawił u niej Kamila.

- Czy oni mnie mają za jakąś niańkę? – Mamrotała pod nosem z trzaskiem kładąc pokrywkę na garnku. Kątem oka zauważyła, że ze stołu zniknął jej telefon. – Co do cholery?

Kamila też nigdzie nie było, co powoli zaczynało układać się do kupy. Bachor zabrał jej komórkę, tylko dlaczego?
Wyszła na zewnątrz sprawdzając, czy nie ukrył się na werandzie. Dostrzegła go siedzącego na ławie. Rozmawiał przez telefon. Skryła się za ścianą i wytężyła słuch.

- Nie boję się ciebie ćwoku – wypalił nastolatek z niezadowoloną miną – Jak to zmienię niedługo zdanie? W twoich snach.

- Z kim gadałeś? – Zapytała gdy się rozłączył. – I z jakiej paki wziąłeś mój telefon?

- Chciałem tylko spytać o stan Piotrka – westchnął z przygnębioną miną – A ten jego brat mnie po prostu chciał zbyć i olać.

- I mu zwymyślałeś? – Spojrzała na niego pobłażliwym wzrokiem. – Też się martwię o Piotrusia, jednak musimy cierpliwie czekać na powrót Dantego. Allen nigdy nie wyjawi nic konkretnego, a zwłaszcza przez telefon.

- A kiedy mówi, że niedługo się zjawi? – Wtrącił patrząc w jej stronę. – Co wtedy ma na myśli?

- To, że niedługo się zjawi – odpowiedziała nagle coś sobie uzmysławiając – On nigdy nie żartuje.

Złapała nastolatka za ramię i pociągnęła go w stronę garażu. Musiała gdzieś ukryć tego głuptaka, inaczej Al zrobi z niego jatkę. Kiedy mieli już wejść do środka, na podwórze wjechał elegancji wóz. Za kierownicą dostrzegła Roberta.

- Boże, tylko nie oni – jęknęła wpychając Kamila do garażu. W duchu przeklinała swój los. – Schowaj się w pokoju na górze i nie wystawiaj stamtąd nosa.

- Czemu?

- Jak Allen cię znajdzie – wyjaśniała ignorując fakt, że przygląda im się Edward – To fakt, że jesteś podopiecznym Piotrusia nic nie wskóra. Mogłeś ugryźć się w język nim zmieszałaś go z błotem.

- Kurwa, ja się martwię! – Ryknął Kamil z desperacją w oczach. – Kiedy Dante wrócił po jego odbiciu, wyglądał jak kawał gówna! Nie widziałaś w jakim był ponurym nastroju. Ta jędza coś zrobiła Piotrkowi, a Allen wie o tym najlepiej. Ten skurwiel nic mi nie chce powiedzieć. Odizolowali Piotrka od reszty świata. Nawet Dante miał obawy wyjeżdżając na te zadupie!

- Uspokój się – uderzyła chłopaka w twarz, na co zdębiał – Lepiej?

- Ta – sapnął, po czym zwrócił się w stronę schodów do pokoju – Dzięki.

- Nie ma za co – sapnęła zaniepokojona. Miał rację, nie widziała Sicariusa po przyjeździe z odbicia Piotra. Allen też milczał na ten temat. Nie dziwiła się dzieciakowi, że wybuchł, bo sama była na skraju. Wzięła głęboki wdech, po czym zwróciła się do Murdochów. – Co skłoniło was by zaszczycić mnie swoim nawiedzeniem?

- Po co ta ironia? – Robert skinął jej przyjaźnie głową, a Chris obdarzył ją zmartwionym spojrzeniem. To uzmysłowiło jej, że chcą informacji o kuzynie. – Porozmawiajmy w cywilizowany sposób.

- Nie wiem za wiele – skierowała te słowa do najmłodszego z mężczyzn – Nikt nic mi nie mówi. Chcą mi zaoszczędzić nerwów, ale jakoś to nie działa.

- Rozumiem – Edward zmierzył ją chłodnymi oczami. – Napiłbym się kawy.

- Niech będzie – westchnęła prowadząc ich do domu i otwierając drzwi – Ostrzegam, że w środku pałęta się irytujący gość.

- No wiesz córka? – Usłyszeli z góry głos Avisa, który wyłapał sarkazm dziewczyny. – Kiedy wreszcie zaakceptujesz fakt, że chcę cię chronić?

- Sprzedałeś Talishy mojego najlepszego przyjaciela, niemal brata – warknęła na mężczyznę z nieukrywaną złością – Niby za co mam być wdzięczna?

- Gdybym go nie wydał, przyszłaby tu po niego i skrzywdziła ciebie – odparł schodząc na dół – Wychowywałem się z Tal i jej rodzeństwem. A Piotrek miał szansę poznać rodzinę od strony matki.

- I prawie zginął – do domu wszedł Allen z mordem w oczach – On nie dojrzał do spotkania z dziadkiem i ciotką. Dobrze wiedziałeś, że w Kronosie czeka go bolesna śmierć.

- Twój brat nie jest bezpieczny, jak również ty, czy Sicarius – stwierdził Avis w śmiechu – ten spokój jest pozorny. Cisza przed burzą.

- Zdajemy sobie z tego sprawę – Allen omiótł całe towarzystwo wściekłym spojrzeniem – Cioteczka zadbała by cierpiał, wbijając swoje trujące pazury w jego najczulszy punkt.

- Dlatego nie chciałeś mi tego powiedzieć? – Wtrąciła się patrząc na brata przyjaciela. – Zabił.

- Nie z własnej woli – unikał jej spojrzenia – Ma poczucie winy, które zżera go od środka. Przekonałem ojca, że tylko Sicarius coś wskóra.

- Na twoim miejscu miałbym oko na tego Sicariusa – rzucił Avis poważnym tonem – Tal wie, że dzieciak zrobi dla niego wszystko. Łączy ich przysięga śmierci, nieprawdaż

- Skąd ty to wiesz? – Jolka zwróciła wzrok na ojca. – Skąd?

- Wystarczył jeden rzut oka na tę dwójkę – oświadczył łagodnie patrząc na córkę – Al też to uchwycił. Dante jest tym, który ma zabić.

- Tak – potwierdził widząc pytanie w oczach dziewczyny – wkurwia mnie, że nie mogę nic z tym zrobić. Ten dureń sam pcha się w objęcia kostuchy.

- Czyli to prawda, że Piotr zabił Kacpra? – Upewniał się Edward. – Ten liścik…

- Liścik jest od Tal – zachichotał Avis wracając na górę – To jej stary numer. Znieczula ciało ofiary specyfikiem, a później bawi się nim jak lalką. Na koniec wysyła rodzinie ciała z pozdrowieniami.

- I to cię śmieszy? – Ryknęła trzęsąc się ze złości. – Boże to moja wina, że puściłam go wtedy samego.

- Nawet o tym nie myśl – Allen podszedł do rudowłosej i mocno ją przytulił. – Jesteś silna, ale nie aż tak. Pilnujemy Piotrka, by nie popełnił błędu próbując się odegrać. O Sicariusa też zadbamy.

- On nie jest taki głupi – chwilowo patrzyła w oczy trzymającego ją mężczyzny – Czemu mu nie ufasz? Nie jest dzieckiem i umie o siebie zadbać.

- Przyciął kocioł garnkowi – zadrwił Chris w śmiechu – Skrzat się piekli, bo ciągle macie go za dziecko.

- Chcesz jeszcze coś dodać? – Allen zwrócił się do blondyna. –  To o tobie Piotrek ciągle gada. Chris to, Chris tamto aż rzygać mi się chce.

- Chciałbym się spotkać z Piotrem – oświadczył w końcu Edward – Musimy przedyskutować pewną kwestię.

- To, że przejąłeś pałeczkę? – Brązowowłosy nie brał na poważnie głowy rodu Murdoch. – A może chcesz jeszcze bardziej pojechać po jego psychice? Murdochowie mieli swój czas i to od Piotrka zależy czy będzie chciał z tobą gadać.

- Widzę, że nadal żywisz nienawiść do rodu, którego krew w połowie płynie w twoich żyłach – sarknął Edward niewzruszony groźbą płynącą z postawy Allena – Denerwuje cię fakt, że twój brat zgodzi się na tę rozmowę, nieprawdaż? Czuje w obowiązku to uczynić.

- Jest cholernie przyzwoity – wycedził przez zęby przymykając swoje różnej barwy oczy – To sprawia, że nie przypomina żadnego z nas.

- Zamknijcie się wreszcie – Jolka miała już dość tej napiętej atmosfery – albo przestaniecie, albo won!

- Rozumiem twoje zniecierpliwienie – Chris podszedł do dziewczyny również chcąc uwolnić się z zaistniałej sytuacji. – Zaparzę kawę. Mam ochotę na solidną dawkę kofeiny.

- Dla tych jegomości proponowałbym po kubeczku melisy z walerianą! – Krzyknął z góry Avis. – Te ich ego i wyścig zbrojeń rozsadzą zaraz dom!

- Przyzna pan, że świetnie się bawi tym przedstawieniem – odezwał się Kamil, który nudząc się przeszedł dachem do pokoju Tomka. Z uwagą wsłuchiwał się w kłótnię mężczyzn próbując wyłapać co ciekawsze wątki. – Ja bym chciał szatana.

- Za młody jesteś na takie przywileje – zaśmiał się rudowłosy prztykając nastolatka w nos – Nie miałeś przypadkiem się ukrywać?

- Nie boję się tego bufona – odparł chłopiec z pochmurną miną – Może lepiej, że nie znałem całej prawdy? Teraz martwię się bardziej.

- Wiedza to potężna broń – oświadczył Avis mierzwiąc mu włosy – jednakże bywa mieczem obosiecznym.

- Ta – westchnął siląc się na uśmiech – Podejrzewam co musi czuć Allen względem brata, ale wkurza mnie, że jestem dla niego nic niewartym śmieciem. Piotrek jest jak rodzina. Zaopiekował się mną i bliźniakami, po tym jak Murdochowie zamordowali rodziców…

- Spokojnie mały – mężczyzna posłał nastolatkowi spojrzenie pełne współczucia – Myślę, że nikt nie ma ciebie za śmiecia poza tobą samym.

- Spadam – raptownie się odwrócił i ruszył do pokoju Tomka – Zapomnij pan o tym co powiedziałem. Nie będę się już nikomu narzucał.

- Gdzie się wybierasz? – Od razu wyczuł, że coś nie gra w zachowaniu dzieciaka.

- Gdzieś – rzucił znikając za drzwiami pokoju.

- Cholera – Avis próbował otworzyć drzwi, ale Kamil zamknął je od środka. Spiesznie zszedł na dół zwracając tym uwagę zgromadzonych. – Kontynuujcie proszę.

- Czym się tak zaaferowałeś? – Allen natychmiast dostrzegł niepokój mężczyzny. – Gdzie idziesz?

- Nie twój interes – mruknął wychodząc z domu. Oczywiście tym wzbudził podejrzenia córki.

- Kamil – przypomniała sobie w strachu – Dante mnie zabije, jak dowie się, że gnojek nawiał, o Piotrku nie wspomnę.

- Zostań tu – pierwszy zareagował Chris. Dobrze wiedział, że Suliki są ważne dla kuzyna. – Musiał podsłuchać tę wymianę zdań. Jest podobny do Skrzata, dlatego wiem gdzie będzie chciał pójść.

Wybiegł z domu kierując się w stronę lasu. Wiedział, że Piotr pokazał chłopcu pewną skrytkę, gdzie mieli zapisywać wiadomości.

- Jeśli się nie mylę, to z pewnością zechce zostawić mu ślad – głowił się gorączkowo myśląc – Czyżbyś czuł się ciężarem dzieciaku? To tak jak Skrzat.

Znalazł go pod drzewem. Tym samym, gdzie przed laty ukrywał się Piotrek i zostawiał mu wiadomości. To był ich tajny pakt, o którym nie wiedział nikt poza nimi. Teraz doszedł do tego Kamil.

- Skąd wiedziałeś? – Nastolatek schodził właśnie z drzewa. – Myślałem, że nikt nie…

- Ten system opracowałem wspólnie ze Skrzatem – odpowiedział Chris. Dzieciak miał podobny wyraz oczu do tego, którym ostatnio obdarzał go kasztanowłosy. – Nie jesteś ciężarem.

- Nieprawda – pokręcił głową w smutku – Narażam Piotrka, bo stanowię jego słaby punkt. Muszę zniknąć, inaczej mogę go narazić.

- A co z twoim rodzeństwem? – Drążył temat chcąc przekonać nastolatka. – Opuścisz ich?

- To nie tak – stęknął zdenerwowany. Widać było, że ma mętlik w głowie. – Oni są bezpieczni u pani Laverno. Będzie lepiej, gdy… nie jestem dobrym, starszym bratem.

- Tęsknisz – Chris posłał mu zrozumiałe spojrzenie. – Zabrać cię na ich grób?

- Mógłbyś? – Był niepewny i potwornie smutny. – Nie chcę być problemem.

- Nie jesteś – uśmiechnął się i przygarnął do siebie chłopca – Seryjnie go przypominasz. Myślisz, że dlaczego Skrzat tak się o ciebie martwi? Kazał Sicariusowi mieć cię na oku, bo wiedział, że przy nim będziesz bezpieczny.

- Dante zostawił cię u Jolki – dodał Avis wyłaniając się z zarośli – przed wyjazdem nakazał mi cię strzec jak oka w głowie.

- Ale czy to nie ty wydałeś Piotrka Talishy? – Zapytał Kamil nie do końca rozumiejąc sytuacji.

- Owszem – przyznał się rudowłosy – Piotr prosił mnie o to. Chciał się zmierzyć z potęgą Kronosa. Ostrzegałem go, że polegnie niemal na początku, ale chciał zaryzykować.
- Przecież on nie jest typem hazardzisty – zdumiał się nastolatek – ostatnim razem pożałował powziętego ryzyka przegrywając starcie ze starszym Sicariusem.

- Do trzech razy sztuka – rzucił Avis w śmiechu – To powiedział tuż po naszej rozmowie. Moja córka ma dobrego przyjaciela.

- Piotrek sam to zaplanował?! – Kamil był w szoku. – Skąd Dante…

- Sicarius jest geniuszem i jako jeden z nielicznych zdołał wdrożyć się w myślenie tego dzieciaka – Odparł mężczyzna zadziwiając obu słuchaczy – Na serio, Piotr zyskał moje uznanie. Gdybym nie znał jego rodowodu, pomyślałbym, że jest synem Tal. Oczywiście chłopak nie ma w sobie krzty okrucieństwa i głodu krwi. Szkoda, że związał się z Sicariusem, a nie z moją córą.

- Co ja słyszę – usłyszeli rozbawiony głos Allena – Mój brat jest lepszą partią niż ja?

- Gumowe ucho się znalazło – prychnął ojciec Joli udając niezadowolenie – Oczywiście córa uwielbia robić mi na złość i zakochała się w tobie.

- Powiadają, że serce nie sługa – zachichotał brązowowłosy kątem oka obserwując zamyślonego nastolatka. Odniósł wrażenie deja vu, jakby widział brata po spotkaniu w Akademii. – Mam do pogadania z młodym.

- Najpierw pojadę z nim na grób rodziców – Chris zasłonił sobą chłopca. – To jest pilniejsze.

- Po prostu chcesz uwolnić się od braci – zarzucił mu Allen ze złośliwym uśmieszkiem – Zawiozę go, a przy okazji pogadamy w drodze.

- A może zostawcie mnie w cholerę – sarknął Kamil ciężko wzdychając – Jestem na tyle duży, by samodzielnie dotrzeć na miejsce. Nie potrzebuję niańki jak sądzi Piotrek czy Dante.

- Dobrze znam tę śpiewkę – Allen złapał nastolatka za rękę i pociągnął za sobą – Idziemy.

- Rany – jęknął próbując się wyrwać – Zostawcie mnie w spokoju. Nudzi się wam, że postanowiliście zwracać na mnie uwagę?

- Ciesz się – objął go ramieniem pozostawiając w tyle Chrisa i Avisa – Robię ci dzień dziecka.

- Jakiś ty wspaniałomyślny – zakpił w dąsach – Nie potrzebuję tej łaski.

- Nawet cię lubię – przygarnął go do siebie i w żartach potarł jego czubek głowy pięścią – Reagujesz podobnie jak mój niemądry braciszek.

- Aż takim masochistą nie jestem – skrzywił się z bólu nastolatek – weź się łaskawie odwal.

- Wiesz młody – posłał chłopcu przebiegłe spojrzenie – skoro Piotrek uważa się za kogoś w rodzaju twojego opiekuna, to ja automatycznie staję się przyszywanym wujaszkiem.

- Ty sobie za dużo nie wyobrażaj gościu – Kamil aż się wzdrygnął na samą myśl o tym – A Piotrka traktuję jak starszego brata.

- To nawet i lepiej – zaśmiał się mężczyzna – w takim razie będę traktował cię jak młodszego brata.

- O nie – zaprotestował wspominając czas spędzony w AT – nie mam zamiaru skończyć jak Nicki i Piotrek.

- Ty na serio się mnie nie boisz – zauważył Allen w szoku – To dla mnie nowość.

- Amerykę odkryłeś, że się tak cieszysz? – Szydził patrząc na uśmiech mężczyzny. – Kolumb się znalazł.

- Ile nauczyłeś się w AT? – Zapytał raptem zmieniając temat. – Byłeś tam pierwszy turnus.

- Trochę strzelania i podszkoliłem walki wręcz – odpowiedział ciemnowłosy nie rozumiejąc pytania – A na co ci ta wiedza?

- Może zrobię ci mały egzamin – zaproponował nie kryjąc zadowolenia – Mam małą robótkę w Braniewie.

- Nie zamierzam nigdzie z tobą jechać – zaparł się uświadamiając sobie w czym rzecz – Nie będę zabójcą, więc nie potrzebuję egzaminów tego typu.

- Nie będziesz musiał nikogo zabijać – wyjaśniał mu Allen spokojnie – wystarczy, że unieszkodliwisz przeciwnika. Nawet Piotrek to potrafi.

- Nie ma takiej opcji – warknął nastolatek – mam inne plany. Wyjeżdżam z kumplami na zawody karate.

- Kiedy i gdzie? – Dociekał zerkając na chłopca.

- Za dwa dni w Sopocie – rzucił i od razu pożałował – Nie ma mowy!

- To po drodze – wyszczerzył się zadowolony z niefortunnego dla dzieciaka zbiegu okoliczności – Jutro przejdziesz egzamin, a pojutrze odstawię cię na te zawody i nawet pokibicuję.

- Jak grochem o ścianę – wydyszał wściekły chłopiec – Powiedziałem, że nie ma mowy!

- Dzieci nie mają prawa głosu – wyśmiał go Allen wpychając na tylne siedzenie samochodu – Już zdecydowałem.

- Ty po prostu odgrywasz się za nazwanie cię ćwokiem – stwierdził taksując go gniewnym wzrokiem – Nie odszczekam tego.

- Już szczekasz psiaku – warknął wsiadając do wozu i odpalając silnik – Obiecuję, że spędzisz ze mną sporo czasu.

- Nie byłbym tego taki pewny – mruknął pod nosem nastolatek, planując ucieczkę przy najbliższej okazji.

* * *

Piotrek szedł wzdłuż brzegu jeziora, mocząc stopy w chłodnej wodzie. Dante przepadł z Ravenem i zaczął się nudzić, tym bardziej, gdy Kaspian zabrał Ivi do domu na podwieczorek. Nagle zakręciło go w nosie i zaczął kichać.

- Albo się przeziębiłem – bąknął zdziwiony – albo ktoś postanowił sobie o mnie pogadać.

Spojrzał na zachodzące słońce i ciężko westchnął. Tęsknił za dzieciakami i w miarę normalnym życiem. Los jednak postanowił się w jego przypadku zasupłać i tworzyć trudne do przejścia sytuacje. Ledwie zdołał rozwiązać jeden problem, a rodził się kolejny i tak bez ustanku.

- Co za kanał – sapnął przeciągając się skąpany w pomarańczowym świetle chowającego się za horyzontem słońca – To jak perpetuum mobile.

Pragnął normalnego życia, a w zamian przydzielono mu rolę rekonstruktora wymarłego rodu. Popełniał błędy, dużo błędów. Przez niektóre niemal pożegnał się z żywotem. W sumie, nie miałby nic przeciwko, jednak wszyscy wokoło już tak. Ciągle go besztano za takie podejście do własnej egzystencji, ale cóż mógł na to poradzić. Odkąd pamiętał, zawsze czuł się czyimś odciskiem na przysłowiowym palcu. Bezwiednie dotknął świeżych jeszcze blizn na bokach. Przeszył go delikatny prąd bólu, który przypominał wydarzenia ze spotkania z Talishą.

- To był poważny błąd – przyznał sobie w myślach zamykając na chwilę oczy – Choć z drugiej strony dane mi było przekonać się o sporej różnicy sił. Jestem słaby emocjonalnie i niedojrzały psychicznie. Tak łatwo mnie rozgryzła. Wciąż jestem tym samym, bezbronnym i lękliwym dzieckiem, zamykanym za karę w piwnicy.

- O czym tak rozmyślasz? – Poczuł wokół talii silne ramiona Dantego i wtulił się plecami w jego tors. – Wyglądałeś jak smutny elf, którego pragnieniem było dać się porwać wiatrowi i głębi jeziora.

- Być może – szepnął wdychając zapach partnera – Ostatnio wiele rzeczy zaprząta mi głowę. To z kolei sprawia, że zaczynam się bać zrobić jakikolwiek ruch, a muszę ich wiele poczynić niejako z wyprzedzeniem.

- Życie to nie szachownica, a ludzie nie są pionkami i figurami – zganił go Sicarius surowym tonem – Życie jest nieprzewidywalne i trzeba czerpać z niego garściami nim nam umknie.

- Ciągle pouczasz mnie bym kurczowo trzymał się spódnicy życia – zarzucił mu w złośliwym uśmiechu – Ten co odbiera życie, każe mi je szanować. To jakiś paradoks.

- Racja – przyznał mu całując go w szyję – Odbieram życia ludziom, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z ich wartości. Mój fach jest niewybaczalny i ryzykowny, bo pewnego dnia ktoś przyjdzie i po mnie.

- Tego się właśnie obawiam – westchnął odwracając się twarzą do mężczyzny. W jego oczach dostrzec można było skąpaną w zieleni melancholię i niepokój. – Boję się, że przeżyję, ale ty poniesiesz za to cenę i umrzesz.

- Tak się nie stanie – zapewnił go spokojnym tonem – Jesteś moim aniołem i żyję tylko dzięki tobie. Jeśli zginiesz, ja tak samo.

- To trochę dramatycznie brzmi – zachichotał chcąc rozładować powstałą smętną atmosferę – wręcz tragicznie.

- Ta – zgodził się z nim Dante – może zrobimy z tego mały romans?

- Ci tylko jedno w głowie – wziął się pod boki i udał złość, by po chwili zawisnąć na szyi ciemnowłosego – zresztą mi też.

* * *

Kamil stanął przy grobie rodziców z mieszanymi uczuciami. Do oczu cisnęły się łzy, które usilnie próbował powstrzymać. Nie chciał pokazywać Allenowi płaczu.

- Jeśli masz taką potrzebę, to rycz – mężczyzna klepnął go w ramię – To zrozumiałe, gdy tęsknisz za kimś ważnym.

- Tak?! – Wahał się, jednak wyryte na tablicy nagrobnej imię matki przesądziło. Po policzkach pociekły ciepłe krople uwalniając tłumiony przez dłuższy czas smutek i żal. – Mógłbyś mnie tu chwilę zostawić?

- Zaczekam w wozie – zmierzył chłopca badawczym spojrzeniem, po czym odszedł.

Kamil zaczekał aż brat Piotrka zniknie z zasięgu wzroku, po czym przykucnął przy grobie i delikatnie zgarnął ze strony matki piach nagromadzony na płycie.

- Ciężko znoszę twoje odejście – oznajmił cicho łykając słone łzy – Jakoś sobie radzę, ale tylko dlatego, że ktoś mi pomaga. Sam nigdy bym… Mamo… Bliźniaki są pod dobrą opieką, więc się nie martw. Piotrek zadbał o naszą trójkę. Dobrze go oceniłaś, jednak myliłaś się co do mnie. Nie potrafię podołać roli starszego brata. To takie trudne. – Rozpłakał się, czując ogarniającą go bezradność. – Nawet nie wiesz do jakiego świata wciągnęła nas twoja i ojca śmierć. Boję się tego. Kiedy pomyślę, że Jacek i Agata w przyszłości mieliby stać się kimś takim… Nie rozumiem, czemu nie potrafię się temu sprzeciwić? Porażka przy pierwszej próbie pokazała jak żałosnego urodziłaś syna. Uciekłem, pozostawiając na pastwę losu młodsze rodzeństwo. Sama widzisz, że nie nadaję się na ich opiekuna. Jestem beznadziejny.

- Przestań się użalać – usłyszał za sobą głos Allena, który tknięty przeczuciem postanowił zawrócić w połowie drogi do wozu. – Zbyt długo tu tkwisz. Powiedz pa, pa mamusi.

- Jeszcze nie skończyłem – obrzucił mężczyznę wściekłym spojrzeniem – Sam sobie idź.

- Rozumiem – Złapał nastolatka i przerzucił go sobie przez ramię. Z doświadczenia wiedział, że takie użalanie się nad sobą jedynie wprowadza w depresję i chciał tego oszczędzić smarkaczowi. – Pani dzieci są w dobrych rękach, więc proszę się nie martwić. Mój brat dba o nie jak nikt inny. Żegnam.

- Co ty robisz! – Kamil walił pięściami w jego plecy, wijąc się jak węgorz. – Postaw mnie na ziemi! Natychmiast!

- Jeszcze słowo, a spędzisz trasę do Braniewa w bagażniku – ostrzegł go zbliżając się do samochodu – Nie licz na litość z mojej strony.

- Na nic nie liczę – załkał sfrustrowany przestając się wiercić – Zostaw mnie.

- Jesteś jeszcze młody i możesz zmienić życie – oznajmił sadowiąc go na tylne siedzenie – Twoje rodzeństwo również ma wybór. Piotrek z pewnością nie będzie chciał was ograniczać, a tym bardziej nie zmusi was do bycia zabójcami. Nie on.

- Wiem – mruknął smętnie – boję się, że on też kiedyś zniknie.

- Trochę wiary smarku – pacnął go w czoło – Zaufaj mojemu głupiutkiemu bratu i przestań się w końcu martwić błahymi sprawami. A teraz wytrzyj nos i przestań się mazać.

- Hej – jęknął masując czoło, jednak pomimo tego poczuł się nieco lepiej – Dzięki.

- Nic za darmo – uśmiechnął się łobuzersko – w zamian za pocieszenie pomożesz mi w robótce.

- To nie fair – stęknął w myślach cofając dobre wrażenie jakie przed chwilą zrobił na nim ten mężczyzna – Przebiegły lis.

* * *

Stała w łazience i oglądała w nim nie do końca zasklepioną ranę postrzałową na boku. Piekielnie bolała, ale to dobrze. To była pamiątka i obietnica. Z pewnością rozprawi się z właścicielem broni, do której należała kula wyjęta z jej ciała. Ważniejszy był jednak ktoś inny. Chłopak wciąż kroczący po cienkim lodzie.

- Sprawię, że będziesz krzyczał z bólu słodziutki Piotrusiu – zanuciła pod nosem zadowolona z tego co osiągnęła ostatnim razem. Pokazał jej skrywany w sobie mrok. Ten słodki i pociągający odór zła zdołał zalęgnąć się w jego czyściutkiej duszy. – Sprawię, że sam do mnie przyjdziesz.

- Nim postąpisz według własnego widzimisię sprowadź do mnie tych dwóch urwisów – usłyszała za sobą ojca. Jego pusty, pozbawiony emocji wzrok utkwił na ranie córki. Jej szaleństwo okazało się być dobrą bronią i narzędziem. – Chcę dać im ostatnią szansę.

- Dobrze – zgodziła się po dłuższym milczeniu – Sprowadzę ich, jednak nie licz na to, że pozostawię ich przy życiu.

- Nie liczę na to – odparł beznamiętnie – Chcę doprowadzić ich do ostateczności.

- Chcesz ich ukarać – zauważyła w śmiechu – Gardzą tobą i Kronosem, a to zniewaga.

- Właśnie – uśmiechnął się widząc, że go zrozumiała – Wiesz co robić.

- Tak – założyła na siebie ciemny podkoszulek – Bardzo dobrze wiem.

* * *

Przy stole w niewielkiej jadalni siedziało czterech mężczyzn i jedna dziewczynka. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła czarna kotka i bezceremonialnie wskoczyła na kolana swojego właściciela.

- Nie róbcie takich min – odezwał się Kaspian ojcowskim tonem – Będziecie mogli się migdalić, ale nie na mojej zmianie. Od razu wyczułem podstęp, gdy Raven zaoferował mi pomoc w kuchni.

- Co ci zależy – rzucił w lekkim poczuciu winy wymieniony mężczyzna – Chłopcy długo się nie widzieli.

- Tyle, że ja musiałbym świecić oczami przed Albertem, gdyby ich przyłapał – warknął posyłając przyjacielowi pełne wyrzutu spojrzenie – Dzieciaki są pod moją opieką i nie chcę by cokolwiek im się stało.

- Nie takie znowu dzieciaki – wtrącił ostrożnie Dante. Miał za złe Sforzy, że przerwał mu dobieranie się do Chochlika, jednocześnie było mu trochę wstyd, bo zastał ich w dość krępującej sytuacji. – Obaj jesteśmy dorośli.

- Tak? – Kaspian taksował go morderczym wzrokiem – Tam na plaży zachowywaliście się jak napalone nastolatki i tak będę was traktować.

- Nie przesadzasz trochę? – Tym razem wpadł mu w słowo Piotrek. – Nic by się nie stało.
- Czyżby? – Wuj zmrużył oczy lustrując go na wskroś. – Aż tak naiwny jesteś?

- To nie był pierwszy raz – chrząknął zawstydzony Sicarius nie śmiejąc spojrzeć na Kaspiana. Kątem oka dostrzegł, że Raven bawi się wręcz świetnie jego skrępowaniem. – I może nie rozmawiajmy o tych rzeczach przy dziecku.

- Co tu taka grobowa atmosfera? – Do domu wszedł Albert błyskawicznie omiatając wnętrze czujnym wzrokiem. Kiedy zobaczył zawstydzonego syna i siedzącego obok Sicariusa w podobnej formie, od razu zrozumiał w czym rzecz. – Jak widzę, mój synek nie trzymał się zasad.

- Oj, zaraz tam się nie trzymał – sapnął wywracając oczami – Na nic mi nie pozwalacie! Co ja cnotka niewydymka?

- Uspokój się – Dante pociągnął chłopaka za skrawek bluzki. Coś mu mówiło, że lepiej nie wyprowadzać jego ojca z równowagi. – Siedź spokojnie.

- Chyba czeka nas dość długa rozmowa chłopcy – Albert stanął za dwójką winowajców i zacisnął palce dłoni na ich ramionach, na co się wzdrygnęli. – Moje niewyżyte gołąbeczki.

- To ja może już sobie pojadę – mruknął Sicarius próbując się z tego wymigać – Zasiedziałem się.
- Tchórz – szepnął Piotrek pokazując mu język.

- Tak, znam te wymówki – zaśmiał się Albert przyciskając mężczyznę do krzesła – Allen również woli unikać wszelkich rozmów. Bardzo go przypominasz Raptorze.

- Nie jestem przekonany – westchnął ciemnowłosy czując narastające napięcie skołatanych myśli. Co się z nim działo? Czemu ogarniał go strach przed tym mężczyzną? Nie, nie przed nim, a przed czekającą ich rozmową. Czyżby obawiał się, że okaże się niegodny Chochlika? Ta myśl przeszyła go na wskroś boleśnie się odznaczając. – Allen też miałby wątpliwości w tej sprawie.

- To was do siebie upodabnia – blondyn poklepał jego ramię – Chcę poznać bliżej wybranka mojego syna, a jednocześnie osobiście sprawdzić kim tak naprawdę jest Dante Sicarius.

- Zwykłym i skromnym zabójcą – odpowiedział uprzejmie nie chcąc wchodzić w szczegóły. Nie lubił o sobie mówić. – Oraz nudnym biznesmenem.

- Cholera tato! – Krzyknął Piotrek widząc nerwy partnera. Wiedział, że Dante nie cierpi o sobie opowiadać. Tylko jemu było dane poznać arkany osobowości partnera i nie zamierzał dzielić się tą wiedzą z nikim innym. – Dante jest mój i wara od niego!

Zwalił rękę ojca z pleców Dantego, która niebezpiecznie zbliżała się do blizny wywołującej złe wspomnienia o Mai. Zauważył w piwnych oczach rozszerzone źrenice, dlatego pociągnął go za ramię i wyprowadził na zewnątrz by się uspokoił.

- Już w porządku – Pocieszał go patrząc ciepło na jego twarz. – Oddychaj głęboko i pomyśl o czymś miłym, na przykład o mnie.

- Jestem żałosny – oparł czoło o ramię kasztanowłosego – Chciałbym o tym zapomnieć, ale ta blizna wciąż przypomina widok Mai gdy ona ją…

- Zobaczysz, że z czasem to odejdzie – przytulił drżącego mężczyznę. Oprócz rodziny Sicariusów, tylko on znał tę słabą stronę Dantego. Czasem zrywał się z koszmarów, dlatego to odkrył. W pewnym sensie to było pocieszające, że nie tylko on przechodzi jakiś horror. Szybko jednak odganiał od siebie tę myśl, bo była egoistyczna i nieetyczna. – Z pewnością.

- To odejdzie, gdy umieszczę nabój pomiędzy jej oczami – wycedził przez zęby rozgoryczonym głosem – Chcę żeby cierpiała… żeby zdychała w męczarniach.

- To nie jest wyjście! – Ryknął na niego próbując dotrzeć do jego zamroczonego zemstą umysłu. – Nie zatracaj się w tym i wróć do normalności!

- Normalności? – Zakpił siadając na stopniach werandy. – Moje życie nigdy nie będzie normalne. Wszyscy czegoś chcą. Nie pytają czy tego chcę. Nie pytają czego w ogóle chcę.

- Znam ten ból – uśmiechnął się lekko – Dante, kocham cię i to jedyna rzecz, która trzyma mnie przy życiu.

- Jesteś moim aniołem – odwzajemnił uśmiech, choć w oczach dostrzec można było smutek – Wyciągnąłeś moją duszę z otchłani piekieł. Jeśli cię stracę, to tak jakbym tam wrócił.

- Ciągle powtarzasz, że żyjesz dzięki mnie – Piotrek sapnął siadając obok niego. – Pamiętasz jak cię wtedy nazwałem?

- Mars – wybąkał lekko się krzywiąc – I to na cześć cholernego batonika.

- Powinieneś się cieszyć, bo to mój ulubiony – zaśmiał się dźgając go w bok łokciem – Uszy do góry. Ojciec cię nie zje, a jak będzie próbował, to cię ochronię.

- No wiesz? – Poczuł się dotknięty. – Nie boję się twojego ojca. Po prostu jestem zmęczony. Sprawy Sicariusów, humorki Rose, telefony twojej babci i Jolki, poszukiwania tej jędzy, a wisienką na tym torcie jest wychowywanie buntowniczego nastolatka. Boże, nigdy w życiu nie myślałem, że zajmowanie się dziećmi to taka harówka.

- No, wreszcie to przyznałeś – roześmiał się szczerze delikatnie klepiąc go po plecach – Dzieci wymagają sporo uwagi.

- Nie rozumiem czemu tak bardzo się buntuje – westchnął szukając niejako pomocy u chłopaka, który potrafił okiełznać sporą gromadkę dzieci w krótkim czasie – Staram się go chronić i uczę samoobrony, a on ciągle robi swoje.

- To normalne – zwrócił swoje zielone oczy na zmizerniałego partnera. Dopiero teraz zauważył bezradność i potężne zmęczenie na jego twarzy, które z początku wydawało się być mniejsze. Do tego mocno wychudł. – Kamil stara się pogodzić ze stratą rodziców, których odebrano mu rok temu. Boryka się z wątpliwościami, a po przez bunt odgradza od siebie innych. Czuje, że jest problemem i nie chce się narzucać.

- Dobrze go rozumiesz – zauważył Dante – Nie potrafię wczuwać się w innych jak ty.

- Wiem, ale dobrze sobie radzisz. Kamil ci ufa i zaakceptował cię jako opiekuna. – Oświadczył spokojnie, patrząc w niebo. – Jest do mnie podobny, dlatego tak się o niego martwię.

- Zostawiłem go u Jolki i Avis ma mieć na nich oko – sapnął odgarniając z oczu kosmyki ciemnych włosów – Wiem, że dotrzyma słowa.

- Rozumiem – uśmiechnął się lekko zdając sobie sprawę do czego nawiązuje mężczyzna – Tak, to było ciut nierozważne z mojej strony, jednak nie żałuję. Fakt, mogłem zginąć, ale poprzez podjęte ryzyko zebrałem trochę informacji.

- I jakie są twoje konkluzje? – Dociekał zerkając na zamyślonego kasztanowłosego.

- Jestem słaby. Cholernie słaby. – Odparł zły na siebie. – I nie chodzi mi o słabość fizyczną. Jestem słaby emocjonalnie. Nad psychiką też powinienem popracować.

- Nie musisz nad niczym pracować – rzucił ciepło – Nie chcesz być zabójcą, więc po co robić z siebie zimnego drania?

- Niby tak, ale wciąż boję się, że wrócę do tego błędu – jęknął patrząc na bliznę zdobiącą nadgarstek – Dante, ja naprawdę jestem słaby.

- Nie jesteś – zmierzwił mu włosy – Zobacz ile już wytrzymałeś i jak wiele dobrego zrobiłeś. Dzieciaki świata poza tobą nie widzą, ja również.

- Jesteśmy rodziną – wtulił się w jego bok – Kocham cię, wiesz?

- Wiem – i pomyśleć, że dwa słowa miały tak wielką siłę. Od razu poczuł się lepiej pomimo ogromnego zmęczenia. – Chyba powinienem nieco odpocząć. Pójdę przespać się w samochodzie, ok?

- Pozwólcie chłopcy, że się wtrącę – z dachu werandy zeskoczył Albert, czym ich zaskoczył – Dante, odpoczniesz w przygotowanym dla ciebie pokoju, a ty Piotrusiu zajmij się swoim kotem. Ivi zaraz zagłaszcze go na śmierć.

- No dobra – stęknął podnosząc się niechętnie ze schodka – Ale nie męcz mi gościa.

- Jest dorosły i da sobie radę – ponaglał syna, chcąc na chwilę zostać sam z Sicariusem. Raven nieco mu opowiadał o swoim dawnym przyjacielu, martwiąc się o jego psychikę po starciu z Talishą. Kaspian również lekko się niepokoił jego stanem. Kiedy Piotrek zniknął za drzwiami, skinął na ciemnowłosego by wstał. – Wyglądasz fatalnie.

- Tragedii nie ma – próbował ukryć swoje zmęczenie – To tylko kilka nieprzespanych nocy.

- Kilka nieprzespanych nocy – powtórzył po nim blondyn stanowczo lustrując go wzrokiem – Myślę, że spędzisz tu nieco więcej czasu niż planowałem.

- Raczej w to wątpię – Dante spojrzał na niego pełen sprzeciwu. Z jednej strony chciał zostać z Piotrkiem dłużej, jednak z drugiej czekało go sporo pracy.

- Teraz jesteś na moim terytorium i nie masz nic do gadania – stwierdził poważnym tonem z dziwnie niepokojącym błyskiem w oczach. Sicarius zbyt późno zorientował się w czym rzecz.
- Cholera – syknął czując ukłucie w tył szyi. Obraz przed oczami powili zanikał aż nastała ciemność. W ostatniej chwili złapał go Raven.

- Wiedziałem, że coś z nim nie tak – mruknął do Alberta patrząc na bladą twarz przyjaciela. – Zbyt wiele od niego oczekują. Gwen zawsze to powtarzała.

- Jest na skraju wycieńczenia organizmu – robił oględziny blondyn. Zastanawiało go, co musiał przejść ten mężczyzna, że tak kurczowo trzymał się jego syna? Jednego był pewny, miał obsesję na punkcie Talishy. – Dlatego puszczają mu nerwy i traci kontrolę nad emocjami. Piotrek od razu to wyczuł. Widziałem to w jego oczach, gdy wyprowadził go z domu.

- Twój syn posiada sporo empatii – przyznał blondynowi zarzucając sobie nieprzytomnego na bark – a poza tym tę dwójkę łączy silna więź.

- Zdążyłem zauważyć – sapnął Albert w lekkim znużeniu – Tylko jak pogodzić ich uczucia z obowiązkami? Ten tutaj ma przecież objąć stanowisko głowy rodu Sicarius. Jeśli dobrze pamiętam, to żelazną zasadą jest zakaz wiązania się z kimkolwiek.

- To prawda – przyznał mu Raven – Dante wkopał się w to ze względu na Gwen. Chciał by miała normalną rodzinę. Sam miał wtedy naście lat, a podjął takie ryzyko i wyrzekł wielu rzeczy.

- Rozumiem – mruknął pod nosem otwierając drzwi wejściowe do domu – Ten mężczyzna wiele znaczy dla mojego syna. Talisha z pewnością też zauważyła ten drobny szczegół. Nie uderzy w dzieci.

- Tak – Raven również zdawał sobie z tego sprawę. – Dante jest zaaferowany bezpieczeństwem twojego syna, przez co wystawia się tej wiedźmie jak przystawka na talerzu. On w ogóle nie widzi, że jest celem w równym stopniu jak Allen i Piotr.

- Tym bardziej, że ją zranił – wszedł im w słowo Kaspian – Tal uznała to za wyzwanie. Jestem pewny, że widziała jego oczy. Pełne bólu i nienawiści, a ona kocha ten zestaw emocji.

- Odwrotna taktyka – westchnął Albert przyglądając się siedzącemu w kuchni Piotrkowi – pozwól ofierze myśleć, że jest myśliwym.