Translate

czwartek, 25 grudnia 2014

Prezent

Wesołych Świąt ludziska. Jakoś udało mi się wykrzesać malutki prezent dla Was. Życzę miłej lektury i dużo zdrowia (przy takiej pogodzie się przyda) ^^


Rose siedziała przed kominkiem i w skupieniu obserwowała igrające na palenisku płomienie. Długo zastanawiała się nad prezentem świątecznym dla najmłodszego z braci i nie potrafiła nic konkretnego wymyślić.

- Nad czym się tak głowisz? – Poczuła na ramieniu delikatny dotyk dłoni Tobiasza. – Nadal nie wiesz, co dać Dantemu?

- Jak na złość nic mi nie przychodzi do głowy – westchnęła biorąc z ręki mężczyzny kieliszek wina – O ile Ori i Aaron nie są zbyt skomplikowani, o tyle Dante stwarza problem.

- Rozumiem – obdarzył ją ciepłym uśmiechem – Zawsze miałem podobny dylemat z Piotrem. Ten dzieciak nigdy nie narzekał, ale wiedziałem, który z prezentów był nie trafiony. Zdradzała go zawiedzona mina.

- Dan nigdy nie zdradzał swoich prawdziwych emocji – oświadczyła w kpiącym uśmieszku – Dopiero po poznaniu Piotrka stał się bardziej ludzki.

- Myślę, że ten chłopiec okazał się dobrym prezentem od losu – przyznał Tobiasz siadając na kanapie – Obiecał, że jutro mnie odwiedzi.

- To mi podsunęło pewien pomysł – w jej oczach można było dostrzec psotne iskierki – Mam plan.

XXXX

Piotrek z samego rana zawitał w tymczasowym mieszkaniu Tobiasza w Olsztynie. Obiecał go odwiedzić, dlatego to zrobił. Kiedy wszedł do środka, od razu poczuł nieprzyjemny dreszcz. W salonie przyjęła go z otwartymi ramionami Rose, co było dość zaskakujące.

- Piotruś – przywitała go jak dzieciaka – Dobrze cię widzieć.

- Mógłbym wiedzieć, co ty tu robisz? – Spytał nie kryjąc zdziwienia. – Miałem zamiar spędzić wigilię z Tobiaszem, a tu natykam się na wiedźmę.

- Piotr – usłyszał za sobą ostrzeżenie Weissa – Chyba uczyłem cię, jak się zwracać do kobiet.

- Ta jest wyjątkowo wredna – sapnął niezadowolony z powodu potraktowania go jak małego chłopca – Myślałem, że spędzimy ten dzień razem.

- I tak będzie – uspokajał go łagodnym tonem – Rose będzie nam towarzyszyć.

- Teraz rozumiem – doznał olśnienia – Nie mogłeś powiedzieć mi od razu, że ze sobą kręcicie? Wtedy bym wam nie przeszkadzał i nie wpraszał się na trzeciego.

- Wcale tak nie jest – wtrąciła się obejmując chłopaka ramieniem – My się bardzo cieszymy z twojej wizyty.

- Ty coś knujesz – zarzucił jej z podejrzliwym spojrzeniem – Ostatnim razem, gdy widziałem cię z taką miną przebrałaś mnie za dziewczynę, a później ubierałaś mi te przesłodzone dziecięce pidżamki.

- Nic nie poradzę, że taki z ciebie słodki chłopaczek – potarmosiła mu policzki, czym jeszcze bardziej podsyciła w nim złość – Nawet nie wiesz, jak zazdroszczę dla Dana, że pierwszy cię spotkał.

- Bogu dzięki, że to był on – warknął odsuwając się od kobiety – Ty byś mnie zamęczyła sadystko.

- Coś ty mu zrobiła? – Tobiasz zdumiony wsłuchiwał się w wymianę zdań tej dwójki. – Nieźle mu podpadłaś.

- Nie pierwszy i nie ostatni raz – machnęła ręką w śmiechu – Moi bracia zdążyli się do tego przyzwyczaić, więc Piotrek też da radę.

- Ty się jeszcze zastanów Tobiaszu – ostrzegał zielonooki – Ta kobieta nie należy do najmilszych. Pokazuje pazurki w najmniej oczekiwanych momentach.

- Serce nie sługa – zaśmiał się mężczyzna mierzwiąc chłopakowi włosy – sam powinieneś to wiedzieć.

- Ok. – westchnął odpuszczając – Przyznaję, a teraz wybaczcie. Pójdę sobie gdzieś indziej.

- Nie ma mowy – Tobiasz złapał go za ramię. – Widzimy się raz na ruski miesiąc, dlatego zostajesz z nami.

- Niestety układanie życia zajmuje nieco czasu – marudził nadąsany – Łatwo ci mówić, bo masz o wiele prościej.

- Sam sobie komplikowałeś życie, to teraz nie licz na ułatwienia – zganił go ojcowskim tonem – Musisz postawić solidny fundament, by wybudować bezpieczny dom.

- Może się czegoś napijemy? – Zaproponowała obejmując ramionami obu mężczyzn. – Oczywiście nasz chłopiec pije soczek.

- Nie mogłaś sobie oszczędzić – sarknął w wymuszonym uśmiechu – Kiedyś puszczą mi nerwy i cię zabiję. Jak nie ja, to któryś z twoich braci.

- A wiesz, że zdaję sobie z tego sprawę? – Zaświergotała zadowolona. – Życie zabójcy polega na radzeniu sobie z takim ryzykiem.

Ruszyła do kuchni by po chwili wrócić z napojami. Podała Tobiaszowi kieliszek z winem, a Piotrowi szklankę soku pomarańczowego. Była w dobrym humorze, bo jej plan szedł dobrym torem.

XXXX

Dante wrócił z misji dość późno. Kiedy otwierał drzwi mieszkania, stwierdził, że ktoś w nim był. Ostrożnie wszedł do środka i zapalił światło. Pośrodku salonu dostrzegł spore pudło.

- Co u diabła? – Mruknął obchodząc niespodziankę dwukrotnie. – Prezent?!

Dostrzegł bilecik doczepiony do kokardy umieszczonej na wieku. Oderwał go i przeczytał: „Wesołych Świąt Dan. Rose.” Wziął głęboki wdech, po czym ostrożnie uniósł pokrywę pudła. To co zobaczył sprawiło, że przez chwilę nie mógł nic powiedzieć. Wewnątrz prezentu leżał nieprzytomny Piotrek. Ubrany był w czerwone stringi i czapeczkę Mikołaja.

- Postarałaś się siostrzyczko – zaśmiał się pod nosem – Ten prezent przebija te wszystkie niewypały i jednocześnie cię rehabilituje.

Wyjął swój prezent z pudła i zaniósł do sypialni. W środku cieszył się jak dziecko, bo wreszcie dostał coś czego pragnął. Położył chłopaka na łóżku i z podziwem na niego patrzył.

- Tak, to najlepszy prezent – pogłaskał krągłe pośladki chłopaka, które ładnie eksponowały kuse stringi – Tylko szkoda, że jeszcze tak smacznie śpi.

Nagle Piotrek poruszył się niespokojnie i powoli otworzył oczy. Zamrugał zdziwiony widząc twarz Sicariusa.

- Niech zgadnę – szepnął wpatrując się w drapieżne spojrzenie mężczyzny – dostałeś mnie w prezencie od Rose.

- Prawidłowa odpowiedź – pochwalił go delikatnie jeżdżąc palcami po jego torsie – Wyglądasz tak seksownie w tym stroju.

- No nie wiem, czy można to coś nazwać strojem – jęknął widząc skąpe odzienie – Do tego coś mnie uwiera.

- Zaraz cię rozpakuję – orzekł ściągając z chłopaka stringi – Interesujące.

- Chyba zboczone – stęknął widząc cukierkową kokardkę na swoim przyrodzeniu – twoja siostra powinna odwiedzić dobrego psychiatrę.

Chciał ściągnąć różową ozdobę, ale dostał po rękach od Sicariusa.

- Gdzie pchasz te łapki – zganił go ochrypłym głosem – prezent sam nie powinien się rozpakowywać.

- Poważnie?! – Wywrócił oczami zrezygnowany. – Wiesz, różowy to nie mój kolor.

- Możliwe – zaśmiał się składając pocałunki wzdłuż jego kręgosłupa – jednak w tym miejscu idealnie się prezentuje.


- Niech ci będzie – Przytulił się do mężczyzny i złączył ich usta namiętnym pocałunkiem – Wesołych Świąt niecierpliwy Raptorku. 


czwartek, 18 grudnia 2014

Kai, Gerda i Królowa Śniegu

Po dość dłuższej przerwie wstawiam kolejny rozdział. Nie wiem, czy Was zadowoli, ale w tak to sobie wymyśliłam ^^. Miłego czytania.

Od miesiąca gościł w domu Alberta, który prawdę mówiąc rzadko w nim bywał. Siedział na dachu i obserwował zachód słońca, oczekując powrotu Allena z misji. Jednocześnie ponownie rozmyślał, co powinien zrobić. Rany po wizycie u dziadka całkowicie się zagoiły, jednak pozostał psychiczny ślad.

- Znowu bujasz w obłokach na dachu?! – Zawołał z dołu Allen z niepokojem patrząc na brata. – Jeszcze spadniesz i skręcisz sobie kark.

- Aż taką sierotą nie jestem – bąknął pokazując mu język. Pomimo wewnętrznego konfliktu, starał się być pogodny, bynajmniej na zewnątrz. – Po prostu na ciebie czekałem.

Po tych słowach zeskoczył na oddaloną od dachu niecałe pół metra gałąź i sprawnie zszedł po drzewie na ziemię. Allen za każdym razem był w szoku, gdy tak robił.

- Łazisz po drzewach jak jakiś kot – zauważył idąc w stronę drzwi wejściowych – Szybko i bezszelestnie.

- W dzieciństwie często uciekałem przed wujem lub Edwardem – odpowiedział poprawiając zwichrowane, kasztanowe włosy – najlepszym schronieniem były drzewa w lesie.

- Rozumiem – westchnął zmęczony wchodząc do domu – Dziś wraca ojciec, dlatego przygotuj się na rozmowę.

- Ostatnio wracał dość późno i tylko na chwilę – Piotrek z nadzieją patrzył na brązowowłosego myśląc, że będzie tak samo. – Zazwyczaj wtedy spałem i go nie widziałem.

- To, że ty go nie widziałeś nie świadczy o tym, że on ciebie również – poklepał ramię brata w śmiechu – dziś wróci na kolację. Tym razem nie unikniesz jego towarzystwa.

- Czyli koniec z dotychczasowym spokojem – sapnął w lekkim zrezygnowaniu – a miałem nadzieję, że jednak mi się upiecze.

- Wiesz czyją matką jest nadzieja? – Zadał mu retoryczne pytanie. – Ty raczej do głupców nie należysz, choć czasem starasz się kimś takim być. Z reguły ci nie wychodzi, bo nie potrafisz dobrze kłamać pod względem uczuć.

- Jak zwykle nie omieszkałeś mi o tym przypomnieć – rzucił idąc tuż za nim – pod tym względem jesteś wredny.

- Jeśli chcesz być godnym przeciwnikiem dla naszej cioteczki – odwrócił się do niego i pacnął go w czoło – musisz stać się silniejszy psychicznie. Ukrywanie prawdziwych emocji przed wrogiem jest ważne.

- Możliwe – spuścił wzrok czując, że brat przejrzał go na wylot – może i masz rację.

- Nie może, a na pewno – zaśmiał się mierzwiąc kasztanowe włosy brata – nadal tłumisz w sobie emocje po pobycie w Kronosie, a to niedobrze.

- To mój problem – oświadczył z pochmurną miną – sam muszę się z tym zmierzyć.

- Uparciuch – westchnął w zrezygnowaniu – może Sicarius coś wskóra, bo ja nie mogę.

- Dante przyjeżdża? – W zielonych oczach Piotrka pojawiły się iskierki szczęścia. – Kiedy?

- Za tydzień – odparł w rozbawieniu, widząc jego ożywienie – myślę, że decyzja byście się przez ten czas nie kontaktowali ze sobą była słuszna.

- Jak dla kogo – zakpił niezadowolony ze słów Allena – Ciągle muszę siedzieć tu sam. Ty jeździsz do Thanathosa, a później na misje. Ojciec non stop jest poza domem, a ja tkwię tu sam jak jakiś palec. Zabraliście mi komórkę i zabroniliście wychodzić poza teren domu.

- To dla twojego dobra – próbował złagodzić złość zielonookiego – zrozum, że Tal nadal na ciebie czyha. Niestety do końca tego miesiąca musisz wytrzymać w takim układzie. Thanathos ma sporo spraw, a ja jako prawa ręka ojca muszę wykonać większość z nich.

- Ta jasne – mruknął siadając na kanapie – rozumiem.

- Tylko tak mówisz – uśmiechnął się do nadąsanego brata – w środku nie chcesz tego zrozumieć.

- Możliwe – bąknął nadymając policzki – Po prostu nie chcę być już sam. Mam dosyć wpatrywania się w ściany tego domu.

- Nie dramatyzuj pesymistyczny gderku – ponownie roztrzepał mu lekko włosy nadając im niecodzienny układ – Teraz wyglądasz adekwatnie do humorku.

- Przegiąłeś – warknął rzucając się na brata. Chwilę turlali się po podłodze mierząc siłę mięśni. Allen starał się powstrzymać ciosy rozzłoszczonego kasztanowłosego demona, który usilnie chciał trafić w jego twarz. Ich bójkę zakończyło przybycie ojca.

- Koniec tych dziecinnych sporów! – Ryknął jednocześnie zatrzymując bijących się synów – Obaj siadać na kanapie i ładnie mi się przeprosić.

Nie wiadomo czemu, ale obaj grzecznie wykonali polecenie Alberta. Jego srogi i pełny politowania wzrok mówił sam za siebie.

- Niby jesteście już dorośli. – Zakpił podpierając się pod boki. – Pokazaliście mi właśnie niezłą plątaninę niczym mali chłopcy. Po Piotrku się tego spodziewałem, ale ty Al mnie zaskoczyłeś.

- Jak to po mnie się spodziewałeś? – Piotrek nie krył oburzenia. – Czyli masz mnie za niedojrzałego bachora?

- Mam cię za mojego syna – poprawił go łagodnie – Tyle, że ty wdałeś się w matkę.

- Nudzę się tkwiąc tu jak jakiś palec – mruknął w dąsach – To mnie wkurza.

- Rozumiem – Albert posłał młodszemu synowi czujne spojrzenie. – Jutro podeślę ci kogoś do towarzystwa.

- Nie proszę o niańkę – warknął zniecierpliwiony – Umiem o siebie zadbać.

- Słowo się rzekło – uciszył syna srogim tonem – Kaspian chce cię lepiej poznać, więc dam mu taką sposobność.

- Nie było tematu – rzucił, postanawiając z rana zwiedzić okolicę. Pluł sobie w twarz, że nie zrobił tego wcześniej. – Wolę już samotność.

- Podejdź do mnie Piotrze – nakazał mu ojciec tonem nie podlegającym dyskusji. Kiedy chłopak wykonał polecenie, uwięził w dłoniach jego głowę i spojrzał mu głęboko w oczy. – Żeby to było jasne. Wybij sobie z głowy planowany rekonesans okolicy.

- No nie wiem – był w szoku, że tak łatwo go rozszyfrowano – muszę to przemyśleć.

- Jakbym rozmawiał z Blanką – westchnął, po czym zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Zajął miejsce w fotelu sadowiąc sobie Piotrka na kolanach. – Zrozum dziecko, że staram się ciebie chronić.

- Nie uważasz, że jestem na to troszeczkę za stary? – Zrobił się cały czerwony na twarzy zażenowany działaniem ojca. – Ta pozycja jest zawstydzająca.

- O to właśnie mu chodzi ciołku – zachichotał Allen – Zachowujesz się jak dziecko, więc cię tak traktuje.

- Że co?! – Chciał zejść, ale poniósł fiasko. – Puszczaj!

- Mamy trochę do nadrobienia – Albert dał mu prztyczka w nos. – Odebrano nam tyle lat.

- Ale to nie znaczy, że masz mnie traktować jak sześciolatka – jęknął masując bolący nos – Dorosłem.

- Słyszałem, że żyjesz z tym Sicariusem – Posłał synowi czujne spojrzenie. – Allen stwierdził, że dobrze się uzupełniacie.

- To – spuścił zawstydzony wzrok – nie pytaj.

- Dobrze – puścił go tym razem dając mu spokój. Wyglądał dosłownie tak samo jak jego matka, gdy miała mówić o swoich uczuciach. To go utwierdziło w przekonaniu, że chłopaka łączy z tamtym mężczyzną wyjątkowa więź. – Może kiedyś zaufasz mi na tyle, by opowiedzieć o swoich uczuciach.

- Nie potępiasz mnie? – Był zaskoczony. Normalnie taki związek wywoływał kontrowersje i był ciężki do zaakceptowania.

- Nie, nie potępiam – odparł spokojnie – Ale to nie znaczy, że nie mam żadnych przeciwwskazań.

- Zdziwiłbym się gdybyś ich nie miał – mruknął pod nosem siadając na kanapie – masz wypaczonego syna. Wilhelm już dawno by się mnie pozbył.

- Nie jestem moim bratem Piotrze – posłał kasztanowłosemu gniewne spojrzenie – Czy ty mnie sprawdzasz?

- Może – rzucił udając beztroskę, choć w rzeczywistości mocno się denerwował. Ojciec wyglądał zupełnie jak wuj, co przywoływało niemiłe wspomnienia.

- Eh – westchnął ciężko, po czym skinieniem dał Allenowi do zrozumienia by zostawił ich samych – Denerwujesz się, a może nawet i boisz.

- Ja nie…  – chciał zaprzeczyć, ale zamilkł widząc minę Alberta. W salonie zostali tylko oni, bo Allen gdzieś wyszedł. Czuł się niepewnie sam na sam z ojcem. – Nie wiesz…

- Podejrzewam – uciszył go wyjmując z kieszeni zużyty nabój – Wiesz co to jest?

- Nabój – odpowiedział niezbyt rozumiejąc po co mu go pokazuje – Zużyty.

- To mój talizman a zarazem przypomnienie – oświadczył spokojnie kucając naprzeciwko syna – Ten nabój pozostawił bliznę na twojej szyi i utkwił w mojej piersi. Przypomina mi ciebie, twoje poświęcenie i odwagę.

- To ten nabój? – Z mieszanymi uczuciami patrzył na kawałek metalu w dłoniach ojca. – Wtedy ja… ale ty mi nie pozwoliłeś.

- I co ja mam z tobą zrobić głuptasie? – Pacnął go w czoło wstając. – Oczywiście, że nie pozwoliłem by Wilhelm cię zabił. Twój impulsywny akt bohaterstwa sprawiłby więcej bólu niż myślisz. Nie chciałem utracić swojego dziecka i to jeszcze w taki sposób.

- Zostawiłeś mnie – wymamrotał cicho w strapieniu – zostawiłeś mnie w tym piekle. Porzuciłeś znikając. Pozwoliłeś myśleć, że jestem nikim.

- Popełniłem błąd – przyznał w poczuciu winy. Zbolała twarz Piotra była jak nóż wrzynający się powoli w jego serce. – Nie powinienem cię tam zostawiać.

- Ale to zrobiłeś – wyrzucił z siebie cały odkładany żal ze łzami złości w oczach – Nie obchodziłem cię. Mogłeś przecież po mnie wrócić! Po prostu nie byłem aż tak ważny? Byłem nikim? Śmieciem…

- Nie! – Zasłużył sobie na te słowa i nawet się ich spodziewał. Nie zdawał sobie jednak sprawy, jak bardzo zabolą, gdy wypowie je właśnie on, jego młodszy syn. – Cholera, to nie tak! Chciałem sprawić by ten świat ci nie zagrażał, byś razem z Blanką i Allenem nie musiał obawiać się czyhających niebezpieczeństw. Wiem, zawaliłem w roli ojca, ale proszę daj mi szansę! Nie jestem idealnym rodzicem i nigdy nim nie będę, ale nie przekreślaj mnie doszczętnie.

- Przecież cię nie skreśliłem – wyszeptał podkulając pod siebie kolana – wyrzuciłem tylko to, co tłumiłem w sobie przez te wszystkie lata. Dałem upust zgromadzonej frustracji, kierując ją do osoby, której zawdzięczam niejako swój los.

- Rozumiem – odczuł lekką ulgę słysząc, że go nie nienawidzi. Blanka jednak nie myliła się co do ich dzieci. Są silne i mają poczucie więzi, którego mu zawsze brakowało. – Dziękuję. Nawet nie wiesz…

- Wiem – westchnął wchodząc mu w zdanie. Bezbłędnie czytał emocje tego zatwardziałego, na pozór wyzbytego emocji człowieka. Czuł jego wątpliwości, wahanie i ból. Przez to uświadomił sobie, że nie łatwo było mu zacząć tę rozmowę. – Długo nad tym wszystkim myślałem i analizowałem każde nasze spotkanie. Non stop próbowałeś mnie chronić i zdradziłeś lwią część swoich uczuć w domu Sicariusów. – Widział niepewność Alberta, dlatego postanowił od razu rozwiać jego wątpliwości strategicznym atakiem. Atakiem, który także dużo go będzie kosztować, ale to kara za zabawę mieczem obosiecznym. – Uszy do góry tato. Poniekąd ci wybaczam.

- Nazwałeś mnie… – Albert w szoku patrzył w zielone oczy syna. Emocje w nim wrzały jak lawa w wulkanie tuż przed erupcją i nie wiedział jak ma się zachować pierwszy raz od śmierci Blanki. Usłyszał słowo, którego tak pragnął by wypowiedział. – Kurwa. Tak się nie robi. Nie własnemu ojcu.

- No wiedziałem, że jesteś zdolny braciszku – do salonu wszedł rozbawiony Allen – Tylko tobie udało się doprowadzić naszego tatulka do łez zaraz po mamie oczywiście.

- Allen – warknął na niego zażenowany Albert – Nie śmiej się ze mnie. Chyba mam jeszcze tu jakiś autorytet?

- No jasne tatusiu – odpowiedział mu Allen w śmiechu – wychowałeś mnie przecież.

- Osz wy małe nicponie – zaśmiał się odreagowując całe napięcie. Odzyskał utraconą przed laty rodzinę i to dzięki brakującemu ogniwu, Piotrowi. – Zdajecie sobie sprawę co ze mną zrobiliście?

- Nasza mała Gerda stopiła lodowy odłamek w twoim sercu – zachichotał Allen wskazując żartobliwie na brata – Kai.

- Zaraz – Piotrek od razu się nadąsał w reakcji na porównanie brązowowłosego. – Kto tu niby jest Gerdą Królowo Śniegu!


- I powiało chłodem – Albert nie wytrzymał i podchodząc do bliźniaków potarmosił im włosy – Koniec kłótni. Myślę, że czas coś zjeść.

środa, 29 października 2014

Początek

Oto kolejny krótki epizodzik. Tym razem opowiadać będzie o pierwszym spotkaniu Piotrka z Dante. To niejako prolog tego opowiadania, który w sumie się w ogóle nie pojawił. Mam nadzieję, że się spodoba.
A tak z innej beczki. Kiedyś przeglądałam na necie różne obrazki i natrafiłam na jeden, który mniej więcej pasuje do mojego wyobrażenia Dantego. Umieściłam go na końcu tekstu, jako nagrodę dla wytrwałych. Pozdrawiam ^^


Późną nocą, bocznymi uliczkami wracał do domu kasztanowłosy nastolatek. Miał niecałe dziewiętnaście lat i z trudem udało mu się znaleźć dotychczasową pracę w kinie. Utrzymanie stancji, którą zajmował nie należało do najłatwiejszych, ale jakoś powoli dawał sobie z tym radę. Był już prawie na miejscu, kiedy dostrzegł niepokojący ruch w stercie śmieci po swojej prawej stronie. Wytężył wzrok i chwilę wpatrywał się w owe miejsce. Jak na złość zgasła jedyna w tej okolicy latarnia, co podwyższyło wewnętrzny niepokój.

- Czy ktoś tam jest? – Zapytał zlęknionym głosem, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Zamiast tego usłyszał cichy jęk i szmer. – Jest tam ktoś?

Z duszą na ramieniu podszedł do miejsca, z którego dochodziły jęki i zamarł. W stercie śmieci leżał półprzytomny mężczyzna z nożem w brzuchu. Wyglądał jak jakiś żul i podobnie śmierdział. Przez długie włosy i zarost ciężko było określić jego wiek. Chłopak nie myśląc wyjął komórkę i chciał wybrać numer pogotowia ratunkowego, ale mężczyzna wytrącił mu z dłoni telefon, z którego odpadła klapka razem baterią.

- No – stęknął zbolałym głosem – don’t call…

- Pięknie, obcokrajowiec. – Stęknął widząc w częściach komórkę, na którą odkładał trzy wypłaty z udzielanych licealistom korepetycji. Pozbierał z ziemi telefon i schował go do kieszeni, następnie pomógł wstać poszkodowanemu mężczyźnie. Nie mógł zostawić człowieka w takim stanie na pastwę losu. Postanowił więc zabrać go do swojego mieszkania. – Pomogę panu, to znaczy I will help you.

Na szczęście, do stancji miał rzut beretem i dość szybko dotarli na miejsce. Chłopak zaprowadził rannego gościa do łazienki, gdzie zdjął z niego brudne ubranie i delikatnie obmył ciało. Woda w brodziku prysznica była rudawo-czerwona od krwi. Kiedy skończył myć swojego gościa, opatulił go w ręcznik i pomógł dojść do łóżka w jego pokoju. Tam zajął się ranami. Z jedną z nich miał spory problem, a mianowicie z tą, gdzie tkwił jeszcze nóż. Wiadome było, że nie powinien ruszać ostrza, które działało jak zatyczka, ale nie mógł go też zostawić w brzuchu mężczyzny. Postanowił poprosić o pomoc jednego ze współlokatorów, Grześka, który studiował ratownictwo medyczne.

- Gość ma sporo szczęścia – oświadczył Grzesiek dociskając ranę z ostrzem – Wyciągaj.

- Na pewno? – Spytał kasztanowłosy pełen obaw o pacjenta. – A co jeśli ma coś uszkodzone tam w środku?

- Nie jęcz, tylko mi pomóż – ponaglał go Grzesiek poważnym tonem – Nóż tkwi po boku, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie naruszył otrzewnej.

- Aha – szepnął, po czym powoli wyciągnął ostrze z ciała mężczyzny. Trzęsły mu się przy tym ręce, co oczywiście zaowocowało zacięciem dłoni. – Cholera.

- Złamany. – Zaśmiał się Grzesiek poprawiając swoje blond włosy. – Gość naprawdę jest w czepku urodzony. Nic mu nie będzie. Po krwawieniu wnioskuję, że rany są jedynie powierzchniowe. Wystarczy je zaszyć i po strachu. Swoją drogą, mógłbyś przestać już sprowadzać nam do domu te wszystkie przybłędy. Jak nie koty, to jakieś żule.

- Hej, nie mogłem zostawić go na pewną śmierć – tłumaczył się roztrzepując w panice swoje kasztanowe włosy – To człowiek, a nie jakieś zwierzę.

- Kumam – westchnął współlokator idąc w stronę wyjścia z pokoju – Ja tylko ostrzegam, że reszta chłopaków ma dość mieszkania z „Miłosiernym Samarytaninem”.

- Rozumiem – Zamknął za kolegą drzwi, po czym zmęczony przetarł dłonią zielone oczy. Spod łóżka wyłonił się maleńki kociak i chwiejnym krokiem zaczął łasić się do nogi chłopaka. – Hej maleńka. – Wziął na ręce czarną kulkę i delikatnie podrapał czujne, puchate uszko. – Mamy kolejnego gościa do wyleczenia.

Podszedł do łóżka i sprawdził stan mężczyzny. Na szczęście spał, na co wskazywały miarowe oddechy. Z ulgą oparł się o krawędź posłania, a po chwili zasnął.

Obudził się wczesnym rankiem lekko zesztywniały. Noc w niewygodnej pozycji odbiła się na jego mięśniach, ale przywykł do takiego stanu. Wstał i sprawdził co u jego pacjenta. Mężczyzna spał kamiennym snem, ale żył. Przykrył go kocem, po czym ruszył do łazienki.

- Dzięki Bogu mam dwa dni wolnego – ziewnął patrząc w lustro nad umywalką – Praca w kinie mi nie służy.

- Długo jeszcze?! – Któryś z chłopaków dobijał się do łazienki. – Młody, nie tylko ty tu mieszkasz!

- Już! – Krzyknął, a następnie opuścił łazienkę. – Sorry.

- Co to za menel leży w twoim pokoju? – Dopytywał się Krzysiek, najstarszy z lokatorów stancji. – Jak się właścicielka dowie, że sprowadzasz nam tu taki element, to stąd wylecisz.

- Wiem – westchnął czując bijącą od chłopaka niechęć – To mój kuzyn. Zabalował trochę i teraz musi to odchorować. Przeczeka u mnie kilka dni, a później wróci do siebie.

- Ta, jasne – prychnął wchodząc do łazienki – Trzymam cię za słowo młody.

- To też wiem – szepnął zamykając za sobą drzwi pokoju. Od razu zauważył, że jego gość już nie śpi. – Jak się pan czuje? – Zapytał podchodząc do łóżka. – Boli coś pana? To znaczy, how you feel?

- Znam polski i czuję się w miarę dobrze – odpowiedział słabym głosem – Gdzie jestem i ktoś ty?

- Nazywam się Piotrek – chłopak przedstawił się cicho nerwowo przeczesując swoje włosy – Jest pan w moim pokoju, na stancji, którą zajmuję.

- Really? – Piwne oczy mężczyzny lekko się zwęziły. – Czemu mi pomogłeś?

- Nie mogłem pozwolić panu leżeć w takim stanie na ulicy – wyjaśniał łagodnie swoje postępowanie, wskazując na zabandażowany brzuch mężczyzny – Chciałem zadzwonić po karetkę, ale pan mi na to nie pozwolił.

- Mam swoje powody – sapnął przymykając oczy – Dziękuję.

- A jak pan się nazywa? – Spytał lustrując wzrokiem sylwetkę mężczyzny. Był od niego większy, więc pożyczenie mu swoich ubrań nie wchodziło w rachubę. – Nie wiem, jak się do pana zwracać.

- Moja tożsamość jest nieistotna – mruknął podnosząc się nieco do siadu – możesz mnie nazywać, jak chcesz.

- Aha – niepewnie usiadł na skraju łóżka – Niech panu będzie.

- Jesteś strasznie wyrozumiałym dzieciakiem – zauważył mężczyzna w lekkim uśmiechu – Pierwszy raz spotykam taką osobę.

- Miałem swoje przejścia i mało rzeczy mnie zadziwia – odparł wstając raptownie z posłania – Pewnie jest pan głodny. Zaraz przyniosę coś do jedzenia. Potrzyma ją pan?

Podał mężczyźnie kotka, po czym wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z kubkiem herbaty i salaterką wypełnioną mlekiem. Postawił to na stoliku, a następnie ponownie pognał do kuchni. Tym razem przyniósł dwie miseczki z musli.

- Proszę – podał jedną mężczyźnie z ciepłym uśmiechem – smacznego.

- Nie jestem głodny – chciał oddać mu miskę, ale ten ponownie wcisnął ją w jego ręce.

- Musi pan jeść, by wyzdrowieć – nabrał trochę płatków na łyżeczkę, po czym wepchnął jej zawartość mężczyźnie do buzi. – Jogurt z bananem i musli jest pyszny. Dodatkowo dostarczy potrzebnej energii.

- Czemu się mną przejmujesz? – Zdziwiony patrzył w zielone oczy chłopaka. W ogóle nie rozumiał jego zachowania. – Jesteśmy sobie obcy.

- Jesteśmy przedstawicielami jednego gatunku – rzucił wpychając mu kolejną łyżeczkę z jogurtem do ust – Do tego potrzebował pan pomocy, a ja nie potrafię być obojętny na krzywdę innych.

- Możesz mieć przeze mnie problemy – podniósł jedną brew nie wierząc, że na ziemi istnieją jeszcze takie niewinne osoby – Słyszałem rozmowę zza drzwi.

- Zawsze mam jakieś problemy – wzruszył ramionami tym razem sobie wpychając do buzi jogurt z bananem. Zrobił przy tym błogą minę, czym ponownie zadziwił swojego gościa. – Pyszne.

- Dziwny jesteś – stwierdził już samodzielnie jedząc śniadanie – wiesz?

- Yhm – kiwnął głową przytakując, po czym wyszczerzył się w dość zabawny sposób – jestem jedyny w swoim rodzaju.

- Zwyczajny to z pewnością nie jesteś – stwierdził bacznie się przyglądając chłopakowi – Skończyłeś w ogóle szkołę średnią?

- Skończyłem – zrobił pochmurną minę na znak urazy – Jestem już pełnoletni.

- A nie wyglądasz – stęknął poprawiając się na posłaniu – Dałbym ci góra szesnaście lat.

- Przez to, że wyglądam jak małolat z ledwością znalazłem pracę – żalił się dając kociakowi miseczkę z mlekiem – To wkurzające.

- Zabawnie się złościsz – zachichotał mężczyzna poprawiając swoje czekoladowe włosy – Przydałaby mi się kąpiel.

- Pomogę panu, ale dopiero jak chłopaki się ulotnią z mieszkania – Piotrek nerwowo zerknął na zamknięte drzwi – Powiedzmy, że jestem tu niemile widziany.

- Rozumiem – Ciemnowłosy przystał na sugestię nastolatka. – To powiesz mi ile masz lat?

- Osiemnaście i pół – odpowiedział ciężko wzdychając – Już niedługo będę miał dziewiętnaście.

- Dokładnie za pół roku – zauważył w zamyśleniu. Jego wybawca okazał się być bardzo milutki, jak na mężczyznę. – A rodzice wiedzą, że masz ciężko?

- Nie mam rodziców – mruknął cicho głaszcząc kotka – Jestem samodzielny

- Aha – od razu wyczuł w kasztanowłosym strach, co wskazywało na to, że stara się coś ukryć. Coraz bardziej go intrygował. – Nie tęsknisz za rodziną?

- Może – sapnął tworząc niewidzialny dystans z rozmówcą – Pojdę do kuchni umyć naczynia.

- Sorry – posłał chłopakowi przepraszające spojrzenie – Trochę się zagalopowałem.

- Nie szkodzi – szepnął wzruszając ramionami – po prostu dałeś się ponieść ciekawości.

- Powiedzmy – pomyślał odprowadzając Piotrka wzrokiem. Nie mógł się nadziwić ciepłem płynącym do niego. – Pomagasz mi, choć w ogóle mnie nie znasz. Pewnie gdybyś wiedział, kim jestem, zmieniłbyś zdanie.

- Chłopaki się wynieśli! – Wparował do pokoju z ciepłym uśmiechem. – Możemy cię wykąpać. Wstawaj Mars.

- Mars?! – Zdziwiony spojrzał na chłopaka.

- No, powiedziałeś, że mogę nazywać cię jak zechcę, więc to mi wpadło do głowy – tłumaczył się w zakłopotaniu – Jesteśmy sami, więc mamy nieco swobody.

- A mógłbym wiedzieć czemu akurat Mars? – Spytał z ciekawości. – To imię rzymskiego boga wojny.

- Nie, aż tak daleko moja wyobraźnia nie sięgnęła – zachichotał pomagając mężczyźnie wstać z łóżka – Masz włosy kolorem przypominające czekoladę, a w kuchni leżał papierek po marsie, więc pomyślałem, czemu by nie.

- Czyli, że nadałeś mi imię na cześć batonika? – Zdumiony podniósł jedną brew, a po chwili wybuchł śmiechem. – Matko, jesteś niesamowity.

- No co – wzruszył ramionami prowadząc go do łazienki – Nie widzę w tym nic śmiesznego. No, może odrobinkę.

- Nie trzymaj mnie tak kurczowo – westchnął ciemnowłosy rozbawiony skrupulatnością w pomaganiu chłopaka – Mogę normalnie funkcjonować.

- Wolę mieć jednak pewność, że nie glebniesz mi pod prysznicem – oświadczył z troską wymalowaną na twarzy – Pomogę ci w myciu.

- Jak chcesz – machnął ręką wchodząc do kabiny – Tylko ty też musisz się rozebrać. Szkoda moczyć ubranie.

- Wystarczy, że zdejmę koszulkę – w zielonych oczach widać było wahanie – szorty i tak miałem dziś uprać.

- Aha – mruknął kątem oka widząc, jak kasztanowłosy zdejmuje bluzkę – Jesteś strasznie drobny. Jak ty mnie tu przytargałeś?

- Pozory mylą – oznajmił wchodząc do brodzika i łapiąc za gąbkę – moje mięśnie pracują.

Naprężył mięśnie w ręku, demonstrując mężczyźnie swój drobny biceps. To wydało się ciemnowłosemu dość urocze.

- Racja – stłumił w sobie śmiech. Nie chciał urazić swojego młodego wybawcy – jesteś silny.


       - No raczej – Piotrek delikatnie przejechał gąbką po plecach mężczyzny. Wzdłuż kręgosłupa ciągnęła się świeża blizna, której nie chciał naruszać. Zmartwiony przyglądał się okaleczonym plecom. Sam widok na nie bolał, a gdy pomyślał, co musiał czuć ich właściciel, to aż się wzdrygnął. Po około pięciu minutach wrócili do pokoju. Kasztanowłosy chwilę grzebał w szafce z ubraniami, aż natrafił na to, czego szukał. – Trzymaj – wręczył swojemu gościowi dresowe szorty, po czym wyszedł z pokoju. Po minucie wrócił zziajany i triumfalnie pomachał czarnym T-shirtem nad głową. – Zdobyczna.


- Czyli? – Ciemnowłosy zmierzył go badawczym spojrzeniem, przez co się lekko speszył. – co znaczy zdobyczna?

- Tyle, że zakosiłem ją z sąsiedniego balkonu – wyszczerzył się, rzucając koszulkę mężczyźnie – Powinna być na ciebie dobra.

- Mam być żywą reklamą tego batonika? – Sapnął widząc nadruk marsa na bluzce. – Ciekawe.

- Nie narzekaj – rzucił się na łóżko zmęczony – wiesz, jak ciężko było sięgnąć stąd na dolny balkon? Uszanuj efekt mojego poświęcenia i ciesz się, że masz jakiś ciuch. Jutro wypiorę twoje łachy i będziesz pachniał wiosenną bryzą.

- Ok. – Mężczyzna założył koszulkę, która idealnie się dopasowała do jego ciała. – Zadowolony?

- Jeszcze jak – ziewnął w odpowiedzi – wyglądasz jak Pudzian, brakuje tylko chustki do zestawu.

- Czy ty stroisz sobie ze mnie żarty? – Ten chłopak sprawiał, że zapominał o swoich problemach. Pomógł mu ożyć. – Jak możesz?

- Ktoś musi sprowadzić cię na ziemię – odparł sennie kuląc się na łóżku – inaczej obrośniesz w piórka, jak jakiś tani macho.

- No proszę – zachichotał w odpowiedzi na porównanie zielonookiego – kto by pomyślał.

W ciszy przyglądał się śpiącemu chłopakowi. Biło od niego ciepło, które dodawało otuchy. Nawet nie myślał, że dane mu będzie spotkać kogoś takiego. Zapragnął mieć tego anioła na wyłączność. Ale by tak się stało, musiał najpierw uporządkować niedomknięte sprawy. Postanowił zostać z nim jeszcze przez dwa dni i nieco lepiej go poznać.


- Stanę się godny ciebie mój aniele – wyszeptał przykrywając chłopaka kocem – wystarczy, że na mnie zaczekasz.