Translate

niedziela, 17 stycznia 2016

Poświęcenie

Jest! Wyrobiłam się jeszcze w styczniu z rozdziałem. Pierwszy post w tym roku :) 
Skupiłam się w większej mierze na Piotrku, więc nie dziwcie się, że jest tu mało o reszcie załogi ;) Piszcie co sądzicie o rozdziale ^^ 
Pozdrawiam :D

Spakował swój plecak i ciężko westchnął. Nadal był obolały po karze, którą otrzymali z Allenem od ojca. Z drugiej strony dzięki temu wiedział, że żyje. Czasem jedynie ból przeistacza się w wyznacznik egzystencji. On wiedział to najlepiej. Dzięki zrządzeniom losu napotkał sporo osób, które podały mu pomocną dłoń. W tym świecie jest to rzadkością. Ostatnio jednak przekonał się, że nie jest skazany na samotność. Miał dla kogo żyć.

- Naprawdę musisz jechać już jutro? – Do jego pokoju weszła Nicole. Miała smętną i zmartwioną minę. – Zostań przynajmniej trzy dni więcej.

- I tak tu wrócę – uspokajał ją siląc się na uśmiech – Odkąd ty tu jesteś.

- Nie moja wina – mruknęła w dąsie – sam mnie tu ściągnąłeś.

- Jeśli mam wybierać, to wolę wrócić tutaj niż do Murdochów – sapnął wspominając atmosferę w domu kuzyna – Edward jest zapobiegawczy i z pewnością uniemożliwiłby mi ucieczkę jakąkolwiek furtką jak ostatnim razem. Chris już by mnie nie poratował.

- Rozumiem – zastanawiała się na głos – a co jeślibym pojechała z tobą do Wenecji?

- Nie chcę cię narażać – oznajmił z naciskiem na ostatnie słowo – masz być bezpieczna, a ojciec na pewno cię ochroni.

- Ufasz mu? – Zdumiała się zapewnieniem brata. – Jeszcze do niedawna nim gardziłeś.

- Jak widać potrafię zmienić zdanie – zaśmiał się w żartach – jakoś zdołałem przezwyciężyć swój ośli upór.

- Najwyraźniej – przyznała niepewnie się zbliżając – jednak to dość zaskakujące.

- Nieprawdaż? – Usiadł na łóżku obok plecaka i wyjrzał przez okno. – Sam się sobie dziwię. Jednak mój ojciec przy bliższym poznaniu nie jest taki zły.

- Czego ja się dowiaduję – usłyszeli śmiech Alberta – Mój syn wreszcie się do mnie przekonał.

- Powiedzmy – uśmiechnął się prześmiewczo – i tak nie zmienię zdania co do wyjazdu.

- Wrócisz tu synku – objął od tyłu zawstydzoną Nicole – dlatego zatrzymam tu tę młodą damę.

- No wiesz wujku – stęknęła zażenowana – to trochę obciachowe.

- Czyżby? – Zdziwiony przez chwilę się zamyślił. – Nie sądzę.

- Jesteś zgredem! – Krzyknął z korytarza Allen, który szedł do swojego pokoju. – Pogódź się z tym staruszku!

- Zero szacunku do zapracowanego ojca – sapnął w rezygnacji – przynajmniej jedno z was tak o mnie nie myśli.

- Skąd ta pewność? – Zachichotał Piotrek. – Ok. niech ci będzie tatusiu.

- A jednak ty również – udał smutek – i bądź tu w porządku.

- Wczoraj zlałeś nas jak szczeniaki – wytknął mu od niechcenia – to raczej nie było w porządku, tato.

- Inaczej bym do was nie dotarł – usprawiedliwiał się wzruszając ramionami – Uparte z was diabełki, a łamanie zasad weszło wam w krew.

- Allen ma rację – Nicole uwolniła się z objęć blondyna i podeszła do brata – zgredzio z ciebie wujku.

- Przypominam ci siostrzyczko, że ty tu zostajesz – szepnął jej do ucha – radzę nie palić tego mostu.

- Też racja – lekko się zasępiła – mam przechlapane. Co ja tu będę robić?

- To pytanie będzie cię nawiedzać dzień w dzień – delikatnie poklepał ją po ramieniu – wiem to z doświadczenia.

- Chyba pójdę w wasze ślady – odszepnęła w konspiracji – zwariuję tu w tym niemrawym towarzystwie.

- Zostawię ci Kamila – zasugerował w śmiechu – tylko nie romansujcie zbyt długo, bo panowie w tym domu mają za grosz romantyzmu.

- Słyszałem – Albert zmierzył dzieciaki srogim spojrzeniem – znajdę ci malutka zajęcie. Kaspian i Raven również nie dadzą ci się tu nudzić.

- Jadę z tobą – zwróciła się do brata – na szczęście jeszcze nie rozpakowałam walizki.

- Nie ma takiej opcji – do pokoju wpadł Allen – jeśli ty pojedziesz, to zrobi to i Kamil, a wówczas ja zostanę tu sam.

- Aż tak ci tu źle? – Złapał starszego syna za ramię i do siebie przyciągnął. – Niewdzięczniku ty.

- Jestem dorosły, a ty zlałeś mnie jak dwunastolatka – warknął niezadowolony – nie dziw się, że chcę się stąd wyrwać. Nadal uważam, że to zadupie.

- Szczery do bólu – westchnął puszczając syna – jak zawsze.

- Nie narzekaj – podszedł do okna i odsłonił oczy – i tak rzadko tu bywasz.

- To akurat prawda – przyznał bratu rację. Nad zielonym okiem dostrzegł u niego bliznę. – Co ci się tu stało All?

- Dawne dzieje – zbył go wzdychając – Może kiedyś ci opowiem, jak będziemy w cztery oczy.

- Rozumiem – zerknął na ojca, który tajemniczym spojrzeniem wykazał znajomość tej historii. W sumie wychowywał Allena i pewnie wiedział o większości jego blizn. – Zaczekam.

- Wyrozumiały jesteś braciszku – sarknął starszy z chłopców – to oko nas łączy.

- Tak?! – Zdumiała go jego wypowiedź.

- Innym razem – prychnął zirytowany obecnością ojca. Chyba jedynie Piotrek w pełni rozumiał wagę tych słów. No może nie do końca całkowicie, ale czaił bazę. Wiedział to, bo pod wieloma względami byli niemal identyczni. Obaj wybrali ścieżkę śmierci, tylko ruszyli w różnych kierunkach. On szedł ramię w ramię z kostuchą, a Piotrek za nią gonił z płaczem. Życie potrafi zmienić człowieka, niestety poniesiesz fiasko, gdy spróbujesz zamienić role. – Tylko nie wpakuj się w jakieś gówno.

- Znasz mnie – odwrócił wzrok klucząc.

- Dlatego daję ci ostrzeżenie – prztyknął go w czoło – Nie chcę taplać się w gnojówie.

- Wystarczy powiedzieć „bądź ostrożny” – Nicole objęła ramionami obu braci – nie musisz być super w każdym calu Len.

- Musiałaś przytaczać słowa mamy? – Jęknął zawstydzony, po czym dodał. – Uważaj na siebie Pit.

- Postaram się – Piotrek obdarzył rodzeństwo ciepłym spojrzeniem – wy też uważajcie.

Nagle cała trójka wybuchła śmiechem. Zdali sobie sprawę jak absurdalną prośbę do siebie kierują. W dobie wojny z Kronosem, kiedy jest się zabójcą. Albert jedynie obserwował synów i Nicole. Pierwszy raz odkąd zamieszkał w tym domu z Allenem słyszał szczere śmiechy tych dzieciaków. Szczególnie zaskoczył go jego wychowanek.

- Teraz na pewno nikt by nie śmiał cię nazwać „sopelkiem” – pomyślał zadowolony tym widokiem. Jego dzieci nareszcie były razem i mogły być szczęśliwe. – Ostatnim razem uśmiechałeś się tak przy Blance.

Ukradkiem wymknął się z pokoju. Postanowił zostawić dzieciaki samym sobie. Pewnie wolały własne towarzystwo.

* * *

Pogoda była paskudna. Siąpił deszcz i do tego było mgliście. Siedział w pociągu i wkurzał go brak widoku za oknem. Widział jedynie białą jak mleko przestrzeń, w której ginęło wszelkie życie. Kiedyś błądził w czymś takim i już więcej nie chciał tego robić. To było męczące i dezorientujące. Wreszcie nałożył na uszy słuchawki i włączył muzykę w odtwarzaczu. Czekało go kilka godzin jazdy i postanowił odciąć się na jakiś czas od rzeczywistości. Przymknął oczy i wspominał słowa Allena na pożegnanie. „Wróć, jeśli chcesz poznać historię tej blizny.”

- Martwi się – pomyślał w lekkim rozbawieniu. Zdawał sobie sprawę w jak poważnych tarapatach znajdują się w tym czasie, ale to była dla niego nowość. Po raz pierwszy w życiu chciał żyć i kogoś bronić jednocześnie. Przez to czuł niewielki dreszczyk emocji. Może ojciec z wujem mieli rację, twierdząc, że nadal jest dzieciakiem? W dodatku cieszył się, że wreszcie spotka się z Dante. Miał nadzieję, że zdążył się ogarnąć przez te kilka dni u Rose. Nigdy by nie przypuszczał, że tak bardzo się załamie po rozmowie z ojcem. Widocznie Albert wywlókł na światło dzienne wspomnienia, które miały pozostać w najgłębszych zakamarkach jego umysłu. Znał ten ból, gdy ktoś właził z buciorami w jego prywatne życie. To nie było miłe. – Co powinienem zrobić?

Z takim pytaniem zapadł w lekki sen.

* * *

Wysiadł na docelowej stacji i ruszył w stronę dworca autobusowego. Mógł dalej jechać pociągiem, ale wolał zmieniać środki lokomocji. Tak istniało prawdopodobieństwo, że zmyli potencjalnych szpiegów Kronosa. Na chwilę włączył telefon by sprawdzić nieodczytane wiadomości. Długo leżał w depozycie u ojca.

- Ciekawe – mruknął widząc kilkadziesiąt nieodebranych połączeń od Akiry – tydzień temu.

Miał już wyłączyć komórkę, gdy nadeszła nowa wiadomość. Była od L-Diablo. Ponoć Li-Dok zaginął.

- Cholera – wyłączył telefon i schował go do kieszeni – chyba będę musiał odwiedzić Nowy York.

Kupił bilet do Nowego Yorku, po czym wsiadł w odpowiedni autobus. Droga okazała się być jeszcze bardziej nudniejsza niż pociągiem i dłużyła się niemiłosiernie. Kiedy wreszcie dojechał na miejsce z ulgą opuścił pojazd i rozprostował nogi. Do domu L-Diabla postanowił pójść na piechotę. Chciał skorzystać z ładnej pogody, która dotychczas nie dopisywała w jego podróży. Szedł niecałą godzinę. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to ślady krwi przy budynku RS, a później La Muerte. To go zaniepokoiło.

- Jesteś – usłyszał za sobą znajomy głos. Kiedy się odwrócił zobaczył Mao. – Długo ci zajęło.

- Ostatnio jestem pod nadzorem i ściga mnie pewna nieprzyjemna grupa – odpowiedział łagodnie – Co tu się wydarzyło?

- Ktoś szukał informacji o tobie – rzuciła trzymając się na dystans – nie omieszkali zabić przy tym większości ludzi.

- Rozumiem – miał złe przeczucie – czy to była kobieta?

- W towarzystwie mężczyzny – przytaknęła cicho – przypominasz tę kobietę.

- Wiem – przyznał niezadowolony – to moja ciotka.

- Podpadłeś jej, czy jak? – Założyła na piersi ręce. – Zawsze dziwnie działałeś na ludzi.

- Moja matka jej podpadła – sprostował po chwili zamyślenia – mnie po prostu chce zabić.

- Czemu mnie to nie dziwi? – Z budynku La Muerte wyszedł L-Diablo. – Tym razem Kronos.

- Niestety – wzruszył ramionami – Dziadek postanowił ukarać mnie i brata za zdradę matki.

- Wejdź – zaprosił chłopaka – porozmawiamy w środku. Niewiadomo kto czai się w cieniu.

- Szpiedzy są wśród nas – zaśmiał się Piotrek – choć starałem się zgubić przysłowiowy ogon.

- Zgubisz jeden, zyskasz drugi – pokręcił głową wzdychając – Powinieneś to wiedzieć Death.

- Wiem – sapnął zmęczony podróżą – Czeka mnie długa droga do Europy i jakoś nie pociesza mnie fakt o posiadaniu ogona.

- Nikogo by on nie cieszył – zaśmiał się prowadząc gościa do salonu – jest uciążliwy i problematyczny.

- Właśnie – usiadł w jednym z foteli – opowiesz mi co miało tu miejsce?

- Talisha i ktoś jeszcze szukali mnie i Akiry – odpowiedział zajmując miejsce na kanapie – zapewne wzięli nas za dobre źródło informacji o tobie.

- Talisha wie o mnie wystarczająco dużo – zastanawiał się na głos – najwidoczniej mózgiem tej wizyty był jej towarzysz.

- Zabili wszystkich członków La Muerte, którzy zostali tamtej nocy w budynku – poinformował go L-Diablo – RS miało więcej szczęścia.

- Gdzie jest Li-Dok? – Spytał przypominając sobie cel wizyty. – Pisałeś, że zaginął.

- Pojechał do Chinatown w interesach i jeszcze nie wrócił – mężczyzna nie ukrywał niepokoju – powinien już tu być, a ślad po nim zaginął.

- Wyjechał tydzień temu? – Upewniał się wspominając nieodebrane połączenia. – Nie było żadnych wiadomości?

- Jedna – do salonu weszła Mao – Ktoś zostawił kwiaty z bilecikiem na grobie Derecka.

- Rozumiem – Spojrzał wymownie na dziewczynę. – Co było w liściku?

- Triada – rzuciła od niechcenia – wiesz co to oznacza.

- Niestety – potarł zmęczone oczy – przed Wenecją muszę jeszcze odwiedzić pewne miejsce.

* * *

Odłożyła telefon mocno zmartwiona. Zgodziła się na jego prośbę, ale odczuwała przez to wielki niepokój. Istniało spore ryzyko, że do niej nie wróci.

- Co cię tak zasmuciło matko? – Spytał ją Fabrizio bacznie ją obserwując. – Dzwonił Piotr, prawda?

- Tak – przyznała zwracając na niego wzrok – Prosił o danie mu większej ilości czasu.

- Co zamierza? – Podniósł jedną brew zdumiony. – I zgodziłaś się pomimo groźby śmierci, która nad nim wisi?

- Chce uregulować dawne sprawy – zaczęła podawać argumenty wnuka – zaginął jego przyjaciel.

- Rozumiem, że chce pomóc przyjacielowi, ale to i tak duże ryzyko – wątpił w decyzję matki – jesteś zbyt miękka w stosunku do tego dzieciaka.

- Zdaję sobie z tego sprawę synu – westchnęła strapiona – wyślę do niego Emilia.

- Pojadę razem z nim – zaoferował po chwili – dopilnuję, by Piotr cały wrócił do domu.

- To dobry pomysł – spojrzała na syna z aprobatą – wesprzecie go w poszukiwaniach, a następnie przywieziecie choćby siłą do Wenecji.

* * *

Siedział w ciasnej klatce w ciemnym pokoju. Tkwił w tym więzieniu jakieś trzy dni i miał serdecznie dosyć. Tym bardziej, że jeszcze nie poznał gościa, który zgotował mu ten los.

- Jak widzę, oswoiłeś się z nowym otoczeniem – do pokoju wszedł dobrze zbudowany brunet wpuszczając do środka rażące smugi światła – podobała się podróż?

- Osobiście wybrałbym inne środki lokomocji – burknął starając się dojrzeć twarz rozmówcy, który stał pod światło – i wygodniejszy pokój.

- Nie straciłeś humoru – zaśmiał się brunet – to dobrze.

- Kim ty jesteś? – Spytał pocierając obolałe oczy. – I czego chcesz?

- Pomyśl – polecił odwracając się przodem do drzwi – może sobie przypomnisz.

* * *

Opuścił łazienkę wycierając włosy ręcznikiem. Musiał przefarbować włosy na kolor mało rzucający się w oczy.

- Nawet ci pasuje – odparła Mao rzucając mu koszulkę – Masz sporo blizn. Pamiętam tę na brzuchu.

- Trochę ich przybyło – mruknął zakładając t-shirt – dwie są od ciebie.

- Wybacz – zrobiła minę winowajcy – Li-Dok mi wszystko wytłumaczył. Powiedział kim jesteś.

- Jestem tym kim byłem od samego początku – westchnął wzruszając ramionami – zwyczajnym chłopakiem i przyjacielem twojego brata.

- Nigdy nie przypuszczałam, że jesteśmy… - zająknęła się spuszczając wzrok – no wiesz.

- To tylko nazwisko Mao – pokręcił przecząco głową – nic poza zlepkiem paru liter. Liczy się więź, którą tworzymy.

- Ty i Dereck mieliście taką więź – zauważyła nieśmiało – traktował cię jak młodszego brata.

- Ja i Akira też tak go traktujemy – odpowiedział z powagą w tonie – to dlatego muszę odnaleźć Akirę.

- O co chodzi z tą triadą? – Spytała nie rozumiejąc przesłania wiadomości. – Chodzi o tę chińską mafię?

- Nie. To nie ma z tym nic wspólnego. – Wyprowadził ją z błędu. – Pamiętasz Curta Changa?

- To on działał mojemu bratu na nerwy – przypomniała sobie przystojnego Chińczyka z dawnych lat – Stworzył własną grupę.

- Bloody Dragons – wypowiedział nazwę grupy z niechęcią – chciał rywalizować z RS, jednak my nie byliśmy zainteresowani.

- Kiedyś ciągle chodziliście pobici – wspomniała w zamyśleniu – Raz nawet ktoś dźgnął Derecka nożem.

- To był Curt – mruknął od niechcenia – dureń ubzdurał sobie, że jestem dziewczyną i chciał mnie wyrwać na tani podryw.

- Poważnie?! – Wybuchła śmiechem. – W sumie, przez pewien czas nosiłeś dłuższe włosy.

- No tak – zachichotał cicho – po tym jak Curt zaczął te dziwne podchody Dereck na siłę mi je obciął.

- Tak – spojrzała na przyjaciela jej brata – To było zabawne.

- Teraz może i takie się wydaje – sapnął przeglądając się w lustrze – wtedy najadłem się wstydu. Twój brat nie miał za grosz wyczucia i kiepski z niego był fryzjer.

Razem wybuchli śmiechem na to wspomnienie. Pierwszy raz od tylu lat odwiedził dom przyjaciela i nadal zachowała się w nim jego cząstka. To koiło jego nerwy.

* * *

 Siedział w salonie Rose i zdumiony wpatrywał się w wyświetlacz komórki. Otrzymał wiadomość od Chochlika, która wywołała w nim mieszane uczucia. Nie wiedział czy ma się wściekać, martwić lub załamać. Nie chciał za bardzo tego roztrząsać, ale czuł pewien niepokój.

- Co ma znaczyć: „Sorry, nie zobaczymy się przez jakiś czas”? – Spytał sam siebie rzucając telefon na ławę. – Cholera!

- Co się wściekasz? – Rose wychyliła się z kuchni. – Napisał?

- Że się nie zobaczymy – mruknął pochmurnie – Znowu w coś się uwikłał.

- A nie pomyślałeś, że próbuje zamknąć kolejny rozdział życia? – Zasugerowała w żartach – Ty go nie informujesz o swoich sprawach, które zamykasz.

- Bo nie ma z nimi nic wspólnego – wyjaśnił w irytacji – nie ma potrzeby by go w nie mieszać.

- No, to sam sobie odpowiedziałeś – zaświergotała rozbawiona zachowaniem brata – to zapewne nie ma z tobą nic wspólnego, więc cię w to nie miesza.

- Dobrze się bawisz? – Warknął w odpowiedzi.

- A żebyś wiedział – zaśmiała się wracając do kuchni – Wyluzuj!

* * *

Stał nad grobem przyjaciela. Miejsce, w którym zginął sporo się zmieniło przez te kilka lat. Kiedyś samotny spacer po dzielnicy, równał się niemal samobójstwu. Teraz było tu o wiele spokojniej. W zamyśleniu patrzył na bukiet lekko zwiędłych róż. Coś było w samym środku. Schylił się by zajrzeć do środka.

- Oset – mruknął zmartwiony – czyli zemsta.

Zaśmiał się pod nosem rozbawiony tą wiadomością. Chung w ogóle się nie zmienił. We wszystkim co robił kryła się symbolika. To było dość problematyczne, tym bardziej, że nie miał czasu na jego chore poczcie humoru. Ruszył w stronę siedziby RS. Musiał gdzieś przeczekać jeszcze jeden dzień, a nie chciał nadużywać gościnności L-Diablo i Mao.

Wszedł do środka z uczuciem nostalgii. Skierował się do pokoju na górze, gdzie dawniej mieścił się jego przyczółek. Po drodze napotkał kilku członków grupy, ale nikt nie śmiał go zatrzymywać. Otworzył drzwi i ze zdumieniem stwierdził, że prawie w ogóle nic się nie zmieniło. Li-Dok najwyraźniej chciał pozostawić mu miejsce, do którego w razie co mógłby wrócić. W kącie leżał nowy i owinięty folią materac. Bez wahania rzucił się na niego i wygodnie ułożył. To miejsce dawało mu poczucie pozornego bezpieczeństwa. Zamknął oczy i zasnął. Musiał odpocząć przed podróżą.

* * *

Fabrizio z podziwem kroczył za Emilio. Ochroniarz matki wykazywał się zaskakującym instynktem i doświadczeniem. Już godzinę po wylądowaniu w Nowym Jorku złapał ślad Piotra. Teraz wchodzili do sfatygowanego budynku, który zdobiło graffiti z czerwonym skorpionem.

- Czego tu zgredy? – Zawołał do nich jakiś nastolatek. Miał na szyi czerwoną chustę i gniewnie na nich patrzył. – Wynocha!

- Szukamy kogoś – oświadczył Emilio – nazywacie go Death.

- Death jest na górze – zawiadamiała ich jakaś dziewczyna – zapewne odsypia. Ostatniej nocy spotykał się z informatorami.

- Dziękujemy za informacje – Fabrizio posłał jej serdeczny uśmiech. – Z pewnością go nie skrzywdzimy.

- Ty, Murdoch – warknął na dziewczynę jakiś chłopak – za dużo gadasz.

- W przeciwieństwie do ciebie ja znam Deatha osobiście – zbyła go z dozą wyniosłości – To Dereck nadał mu przydomek.

- Panienka Mao – Fabrozio uśmiechnął się jeszcze bardziej – dziewczę, które niemal uśmierciło Piotra.

- Nie zawstydzaj dziewczyny paniczu – skarcił go Emilio – Panicz Piotr nie życzyłby sobie tego.

Nie czekając na odpowiedź ochroniarz ruszył na górę. Bez problemu znalazł odpowiedni pokój. W środku na materacu spał Piotr. Wszystkie ściany pokrywało graffiti, a na jednej z nich widniał rysunek trójki przyjaciół. Podszedł do chłopaka i chwilę mu się przyglądał.

- Długo będziesz tak patrzył? – Spytał sennym głosem. – To trochę nie uprzejme obserwować śpiącego.

- Panicza babcia się martwi – oznajmił spokojnie – jest panicz lekkomyślny i nie uważa. To błąd w tych niebezpiecznych czasach.

- Jestem zwierzyną łowną – ziewnął siadając na materacu – świetnie zdaję sobie z tego sprawę Emilio.

- Nie potwierdza panicz tego działaniem – zauważył w lekkim uśmiechu – nigdy nie dba panicz o własne dobro.

- Trochę przesadzasz – spojrzał na okno – i nie nazywaj mnie paniczem.

- Znowu zmieniłeś image? – Do pokoju wszedł Fabrizio. – Tym razem ciemna czekolada.

- Musiałem zmienić wygląd, bo moje włosy rzucają się w oczy – wyjaśnił wstając z materaca – Li-Dok jest w okolicach Yanji.

- Chiny – Emilio miał wątpliwości – To trudny teren.

- Wiem – odparł w zamyśleniu – obszar rolniczy i górzysty. Jednak tam ma kryjówkę Chung.

- Rozumiemy – zaśmiał się Fabrizio – niestety jesteś skazany na nas.

- Babcia? – Spytał zrezygnowany.

- Poniekąd – przyznał Emilio – po części też panicz Fabrizio.

- Mogłem się spodziewać – westchnął podchodząc do okna – zasugerowałeś jej to?

- Martwi się o ciebie – wzruszył ramionami – jako twój wujek muszę mieć na ciebie oko.

- Nie jestem dzieckiem – obruszył się ruszając w stronę wyjścia – i potrafię o siebie zadbać.

- Kłopoty cię kochają – zauważył Emilio – możesz ich nie szukać, ale one zawsze cię znajdują.

- Przywykłem – zbył go wychodząc z pokoju – trochę też zmieniłem punkt widzenia.

- Zobaczymy – Emilio mu nie dowierzał – Będziemy twoimi cieniami.

- Nie podoba mi się taki stan – marudził niezadowolony – Rozumiem intencje babci, ale to mój problem i sam muszę go rozwiązać.

- Moja matka by się z tobą nie zgodziła – Fabrizio szedł krok za chłopakiem – może i masz problem, ale rodzina jest po to by ci pomagać. W dodatku jesteś poszukiwany przez ludzi Kronosa.

- To nie powód, by dawać mi obstawę dwóch ludzi – zatrzymał się w pół kroku – troje ludzi to tłok. W pojedynkę jestem incognito, czyli niewidzialny.

- To akurat prawda – wtrącił Emilio przystając obok Piotrka – W Chinach trójka obcokrajowców od razu wyda się podejrzana.

- Właśnie – wtórował mu zielonooki – tym bardziej w miejscu, do którego rzadko przyjeżdżają turyści.

- Jedziemy z tobą i koniec – Fabrizio zmienił ton na poważny – może i zwiększymy ryzyko wykrycia, ale przynajmniej będziesz miał wsparcie.

- Jak chcecie – wzruszył ramionami w rezygnacji – i tak nic nie wskóram.

- Dobra decyzja – poklepał ramię wnuka matki – Kiedy wyjeżdżamy?

- Jutro – odpowiedział ruszając na dół. Popsuł mu się humor ze świadomością, że dokooptowano mu dwie przyzwoitki. Niestety nie mógł nic na to poradzić. Emilio prędzej czy później i tak by go wytropił. To dlatego odpuścił. Lepszy taki obrót spraw niż nieoczekiwany zwrot akcji. Jakoś będzie musiał pogodzić się z tym faktem.

* * *

Siedział w ciemnym pokoju i rozmyślał. Cisza i mrok zawsze pozwalały mu oczyścić umysł. Kilka dni u siostry dobrze mu zrobiło i teraz odzyskał jasne spojrzenie na cały problem zaistniałej sytuacji jego i Piotra.

- Jesteś dla mnie nazbyt wyrozumiały Chochliku – westchnął rozbawiony własną słabością – W dodatku oszczędziłeś mi kazań. To nas różni.

- Długo zamierzasz tam siedzieć? – Spytała go Rose pukając do drzwi. – Rozumiem, że masz pokręcony sposób na wylizywanie ran, ale to już przesada.

- O co ci chodzi? – Nie do końca rozumiał jej pretensje. – Do czego znów pijesz?

- Wyżarłeś całe masło orzechowe – warknęła w odpowiedzi – i jeszcze nie posprzątałeś łazienki.

- Niby czemu mam sprzątać twoje włosy po depilacji nóg? – Mruknął krzywiąc się na samą myśl. – Ja jakoś umiem nie bałaganić w łazience.

- Odczep się – kopnęła drzwi – mój dom, moje zasady.

- Twoje zasady i twój bałagan – odgryzł się złośliwie – jutro wybywam, więc będziesz mieć dom dla siebie.

- Gdzie się wybierasz? – Spytała w irytacji. – W dodatku informujesz mnie w taki sposób.

- Narzekasz jakbyś mnie nie znała – wytknął jej otwierając oczy – Chochlik potrzebuje wsparcia.

- Nawet nie prosił cię o pomoc – zauważyła spokojnie – w co się znów wpakował?

- Oprócz wojny z Kronosem? – Zażartował, wiedząc, że czesze ją pod włos. – Jeszcze w nic poważniejszego.

- Rozumiem – uśmiechnęła się mimochodem – ma dzieciak talent do ładowania się w kłopoty.

- Jestem po to by ratować go z opresji – wstał i podszedł do drzwi – jest zbyt ważny i nie pozwolę by coś mu się stało.

- Jesteś tego pewny? – Oparła się o ścianę przy drzwiach. – Jeszcze nie widział cię w tej odsłonie.

- Zaryzykuję – był zdecydowany – Musi wreszcie poznać Raptora.

- To będzie twoim gwoździem do trumny – szacowała jego szanse – albo zacieśnieniem waszych więzi.

- Okaże się gdy to nastąpi – tymi słowami zakończył temat – tak czy inaczej wyruszam o świcie.

* * *

Patrzył na miskę z jedzeniem i ćwiczył siłę woli. Coś mu mówiło, że w środku są proszki usypiające. To podejrzenie przyszło po tym, jak wypił wodę i stracił świadomość. Kiedy się obudził, był odświeżony i przebrany w nowe ciuchy. Co więcej, z klatki przeniesiono go do niewielkiego pokoju z zakratowanym oknem. Jego głodówka trwała już trzy dni i powoli się łamał. Nie mógł sobie przypomnieć imienia gościa, który kazał go porwać. To go frustrowało.

- Buntujesz się – do pokoju wszedł jego porywacz. Wskazał na miskę z jedzeniem grożąc mu palcem. – Niedługo przybędzie mój gość honorowy.

- Kto? – Podniósł na niego wzrok czując wielki niepokój. – Kto jest tym gościem?

- Twoja głupia decyzja o głodówce sprawiła, że długo kojarzysz fakty – zakpił podchodząc do więźnia – Akiro, masz prawo mnie nie pamiętać.

- Powiesz wreszcie czego chcesz? – Spytał słabym głosem. – Trzymasz mnie tu już ponad tydzień.

- A dokładniej dwa i pół – sprostował w śmiechu – jesteś przynętą.

- Chodzi o Death’a – jego obawy się potwierdziły – Czego od niego chcesz?

- Jesteście jak bracia – złapał Li za włosy i zmusił by ten spojrzał mu w oczy – To przez ciebie zginął Dereck Murdoch, a mój Piotruś na jakiś czas zniknął.

- Twój?! – Zdumiał się tym stwierdzeniem. – Kiedyś mi o tobie mówił. Korepetytor.

- Nie poznaliśmy się osobiście, dlatego masz prawo mnie nie znać – uśmiechnął się, lecz w oczach widać było gniew – Miałeś z Piotrem niecałe czternaście lat, gdy ściąłem się z Dereckiem. Starał się trzymać mnie z daleka od swoich małych podopiecznych, ale udało mi się nawiązać kontakt z zielonooką księżniczką.

- Uwziąłeś się na niego – zauważył załamany – On ma ciężki okres.

- Sprawię, że zapomni o wszystkim – zapewnił niemal szeptem – Będzie mieć towarzystwo i mnie.

- Nie zapomni o rodzinie i o… - w ostatniej chwili się zamknął. Wolał nie zdradzać więcej informacji o przyjacielu. – Rodzina też o nim nie zapomni. Szczególnie brat i siostra.

- Czego mi nie mówisz? – Zmierzył Akirę karcącym spojrzeniem. – Mów gnojku!

- Nie – odparł zmęczony – To sprawa Death’a.

- Poznam prawdę – odszedł od chłopaka – On już przybył do Chin.

 * * *

Od tygodnia szukał informacji wśród tubylców na temat Chunga. Miał świadomość, że w rzeczywistości nazywał się inaczej, ale ogólne fakty mogły się pokrywać z jego wiedzą. Fabrizio ciągle narzekał na chiński klimat, co działało mu na nerwy. Na szczęście, Emilio potrafił go uspokoić.

Zaczepił kolejnego mężczyznę na polu i opisał mu osobę Chunga. Staruszek zamyślił się, po czym zmierzył go czujnym spojrzeniem.

- Szukasz śmierci chłopcze? – Spytał poważnie. – Dużo nieszczęścia spotkało nas z ręki tego rodu.

- Rodu? – Dociekał, widząc w tej informacji zalążek tropu.

- Młody mistrz rodu Zheng sprawuje władzę nad tymi ziemiami – odpowiedział mu starzec – Jestem już stary i nie mam rodziny, dlatego nic już nie stracę. Inni mieszkańcy wioski nic ci nie powiedzą. Boją się gniewu Zheng Xing-li.

- Rozumiem – grzecznie się skłonił dziękując za zaufanie i poświęcony czas – Nie szukam śmierci, a przyjaciela. Ten Zheng Xing-li porwał go i tym samym dał mi zaproszenie.

- Masz porachunki – zauważył zaniepokojony – Jesteś jeszcze taki młody.

- Wiem, że jest ode mnie starszy – przyznał w lekkim uśmiechu – niestety to on ma porachunki względem mnie.

- Współczuję ci, ale nadal twierdzę, że powinieneś stąd odejść – naciskał upierając się przy swoim – Nie wszyscy są wyrozumiali.

- Wiem – przyznał zmęczony – jednak nie opuszczę przyjaciela, którego traktuję jak brata.

- Jesteś wiernym przyjacielem – pochwalił go staruszek – to dowodzi o twoim honorze.

Pożegnał się uprzejmie, po czym ruszył do samochodu, gdzie czekali Emilio z Fabriziem. Zdał im relacje z rozmowy, ale jakoś nie tryskał entuzjazmem. Jego osobista misja mogła okazać się pułapką bez wyjścia, a myśl, że wciąga w to osoby postronne jakoś go nie pocieszała.

- Niech cię nie trapi nasza obecność – Emilio poklepał jego ramię bezbłędnie odczytując nastrój w jakim tkwił. – To nie ty nas tu ściągnąłeś. Przyjechaliśmy dobrowolnie.

- Eh – westchnął ciężko – nie spodziewałem się, że Chung może okazać się kimś tak poważnie groźny.

- Zasada mojej pani brzmi: „Spodziewaj się niespodziewanego”. – Oznajmił łagodnie. – Pani Sofii zawsze jej przestrzega. To dlatego potrafiła cię wyśledzić.

- Babcia nie powinna się mną przejmować – mruknął opierając się o bok wozu – i tak ma dużo na głowie.

- Jesteś jej wnukiem – wtrącił Fabrizio wchodząc do lasu – powinieneś ją wreszcie zrozumieć.

- Więzy rodzinne – sapnął nieprzekonany – dopiero to poznaję. Słyszycie?

- Coś jakby konie – Emilio również to zauważył. – Na tym terenie to raczej logiczny środek lokomocji.

- Możliwe – miał jakieś niepokojące uczucie – Jednak nie uważasz, że zbliżają się trochę za szybko?

- Może masz rację – Spojrzał na kłęby kurzu w oddali. – W filmach to źle wróżyło.

- Czyli jesteś fanem westernów – zaśmiał się w reakcji na tę wieść – ciekawe.

- Trzeba mieć jakieś hobby – wzruszył ramionami – a to dobra alternatywa na odstresowanie.

Skończyli rozmowę, bo jeźdźcy byli coraz bliżej. Okrążyli ich i obserwowali.

- Tego zabrać – jeden z mężczyzn wskazał Piotra – Drugiego zostawić.

- Nie pozwolę go zabrać – Emilio zagrodził chłopaka sobą. – Kim jesteście?

- Unieszkodliwić – zarządził Chińczyk – wykonać.

Dwóch jeźdźców wystrzeliło w stronę Piotra i Emilio. Były to pociski ze środkiem usypiającym. Po dłuższej chwili poczuli moc specyfiku.

- Cholera – stęknął opadając z sił – Szlag.

Jeden z jeźdźców chwycił go nim upadł i zarzucił na grzbiet konia. Inny kopnięciem unieszkodliwił Emilio. Ochroniarz runął na ziemię pozbawiony przytomności. Tak go właśnie zostawiono, porywając podopiecznego.

* * *

Kończył właśnie myć Ivi, gdy poczuł coś niepokojącego. Miał złe przeczucie, a instynkt podpowiadał mu, że chodzi o pewnego pechowca, którego nazywa bratem.

- Znowu się w coś wpakował – westchnął zarzucając ręcznik na główkę dziewczynki – czy on zawsze musi ulegać emocjom?

Ubrał Ivi w pidżamkę, po czym wyjął z kieszeni komórkę z nową kartą SIM. Wystukał numer Sicariusa i napisał mu wiadomość. Po kilku minutach otrzymał odpowiedź, potwierdzającą jego przypuszczenia.

- Cholera – syknął wściekły na sytuację. W tej chwili był uziemiony i nie mógł ruszyć z odsieczą. Na szczęście miał w zanadrzu wyjście awaryjne. Wystukał z pamięci kolejny numer i czekał. Gdy wreszcie się połączył, nadał krótki komunikat. – Wuju weź Ravena i namierzcie Sicariusa…

* * *

Ciężko westchnął chowając telefon do kieszeni płaszcza. Po mailu od Ludwika wzrosła jego czujność. Zapobiegawczo wysłał wcześniej Fina w roli ducha Piotrka, jednak cholernik nie dawał znaku życia już dwie doby. Na szczęście, zdążył podrzucić rudzielcowi lokalizator.

- All czuje niepokój, czyli coś się święci – mruknął ładując na tylne siedzenie wozu torbę z rzeczami i bronią – co sprawiło, że wylądowałeś w Chinach Piotrusiu?

Uśmiechnął się tylko węsząc w tym dobry materiał na haka. Wreszcie szykowała się niezła akcja ratunkowa. Fakt, że macki Kronosa nie sięgały w te rejony Chin jeszcze bardziej go rajcował. Wystarczyło tylko pozbyć się robactwa, które węszyło wokół jego osoby i mógł ruszać w drogę.

Założył tłumik na broń i bezszelestnie posuwał się w stronę jednego ze szpiegów ojca. Złapał go od tyłu i błyskawicznie rozbroił. Następnie postrzeli go w kolano i ramię.

- Ilu kumpli ze sobą przywlokłeś? – Spytał spokojnie bez krzty agresji. – Mów, chyba że chcesz zostać impotentem.

Skierował lufę między nogi przerażonego mężczyzny.

- Powiem! – Zawył w strachu. Jego głos odbił się echem po niemal pustym parkingu. – Jestem tu sam. Dwójka moich zmienników została w pokoju hotelowym naprzeciwko pana mieszkania.

- Rozumiem – szybko oszacował czas działania w likwidacji niewygodnych szczurów. Następnie zakończył żywot pierwszego z nich. – Słaby z ciebie informator.

* * *

Fabrizio wybiegł z lasu tuż po tym jak odjechali jeźdźcy na koniach. Podszedł do nieprzytomnego Emilia i sprawdził jego parametry życiowe. Na szczęście jedynie spał.

- Cholera – warknął wściekły – Mogłem ich nie zostawiać.

Przeniósł ochroniarza w ocienione miejsce i czekał. Po około godzinie Emilio otworzył oczy.

- Matko, moja głowa zaraz wybuchnie – jęknął podnosząc się do siadu – Ten środek ma potężnego kopa.

- Co się stało? – Fabrizio miał dosyć czekania na wyjaśnienia. – Mów.

- Podjechało do nas pięciu jeźdźców konnych – opowiadał pocierając skronie – strzelili do nas strzałkami z usypiaczem. Mnie dodatkowo ogłuszyli. Piotra zabrali. Od samego początku chodziło im właśnie o niego.

- Dzieciak podejrzewał, że pakuje się do pułapki – uzmysłowił sobie po chwili – to dlatego nie chciał nikogo w to mieszać.

- To dobry dzieciak – Emilio stęknął ponownie się kładąc – nigdy nie chciał wplątywać bliskich we własne problemy.

- Matka mnie zabije – położył się obok ochroniarza – miałem go zabrać do Wenecji w razie takiego ryzyka.

- Niedługo będziemy mieć wsparcie – poinformował go wzdychając – Dzwonił do mnie Sicarius.

- Powiedziałeś mu gdzie jesteśmy? – Był zdumiony decyzją Emilio, który zazwyczaj działał w pojedynkę. – Nie poznaję cię przyjacielu.

- Czasem trzeba przyjąć pomocną dłoń – odparł zbolałym głosem. Głowa eksplodowała potwornym bólem, po koktajlu usypiającym. – A Raptor jest odpowiednim sprzymierzeńcem.

- Jak coś spartolimy, to nas ukatrupi – zauważył w obawie o życie – jeszcze nie chcę się wybierać na tamten świat.

- Zgodziłem się z tobą jechać tylko dlatego, że jesteś lekarzem – wyjawił beznamiętnie – Dante również przyznał, że dobrze mieć kogoś takiego przy sobie.

- No tak – zaśmiał się kpiąco – Jak wam wpakują kulkę to nawet cud nie pomoże.

- Więcej optymizmu Fab – poklepał syna pracodawczyni w ramię – W życiu trzeba myśleć pozytywnie, inaczej wszystko się partoli.

Po tych słowach ponownie stracił przytomność.

* * *

Kiedy zobaczył, że grupa jeźdźców wraca z powierzonej misji, wyszedł z domu. Jego zdobycz zwisała nieprzytomna z grzbietu konia lidera.

- Przefarbował włosy – mruknął niezadowolony. Skinął na jednego z ludzi. – Masz zmyć farbę z jego włosów.

Podszedł do Piotra i ściągnął go z konia. Był lżejszy niż pamiętał, ale nadal miał tę uroczą twarz. Uśmiechnął się pod nosem, po czym oddał chłopaka jednemu z ludzi. Nakazał by doprowadzili go do porządku.

- Zrobiliście tak jak kazałem? – Spytał lidera grupy jeźdźców.

- Tak szefie – mężczyzna rzucił mu pistolet ze strzałkami – Podałem mu lżejszy środek.

- To dobrze – usatysfakcjonowany skierował się do domu. Wreszcie go miał. – Wracajcie do obowiązków.

* * *

Ocknął się z lekką migreną. To był efekt uboczny usypiacza. Zamrugał kilkakrotnie oczami by przestały piec, po czym powoli podniósł się do siadu. Znajdował się w jakimś pokoju z zakratowanymi oknami. Leżał w wygodnym łóżku i ku własnemu zdziwieniu miał na sobie inne ubranie, a w dodatku wilgotne włosy.

- Co tu jest grane? – Spytał cicho, dostrzegając, że zmyto farbę z jego włosów. – Ile byłem nieprzytomny?

- Wystarczająco długo – do środka wszedł Chung, a raczej Zheng Xing-li – Kopę lat Kwiatuszku.

- I się zaczyna – stęknął w irytacji – Nie nazywaj mnie tak.

- Jesteś moim Kwiatuszkiem – zbliżył się do Piotrka i złapał kosmyk jego mokrych włosów – doprowadziłem cię do porządku. Nie powinieneś ukrywać naturalnego wyglądu.

- Gdzie jest Akira? – Odtrącił jego rękę w buntowniczym geście. – I czego chcesz Xing-li?

- Poznałeś moje prawdziwe imię – pochwalił go delikatnie klepiąc w policzek – taki delikatny i ostry zarazem.

- Przestań chrzanić i odpowiedz – niecierpliwił się, bo mocno martwił się o przyjaciela – Co z Akirą?

- Żyje, jeśli o to ci chodzi – udał obrażonego i odwrócił się do gościa tyłem – ale to może się zmienić, jeśli będziesz taki niegrzeczny.

- Wybacz – masował bolące skronie – puściły mi nerwy, bo się o niego martwię. Zrozum, nie mam czasu na twoje gierki.

- Nie masz czasu – powtórzył zgrzytając zębami – zapewniam, że pomogę ci go znaleźć.

- Cholera Xing-li – wstał z łóżka nabuzowany emocjami – wybrałeś zły moment.

- Czyżby?! – Zakpił. – Przekonaj mnie do zmiany zdania.

- Jesteś jak głucha ściana – warknął, dając upust emocjom – Niech ci będzie.

Pomimo złego stanu zdrowia ciała zaatakował Chińczyka. Osłabiona koordynacja ruchowa i lekkie zawroty głowy utrudniały mu sprawę.

- Piotrze – uśmiechnął się unikając szybkich ciosów kasztanowłosego – w obecnym stanie niczego nie zdziałasz.

- Zawsze jest szansa – przekonywał samego siebie kontynuując niemądry i nierówny pojedynek – a ja mam zbyt wiele na głowie, by tu zostać.

- Zostaniesz tu – oświadczył szybkim ruchem obezwładniając chłopaka – i dasz mi to czego chcę.

- Nie ma szans – wyrywał się z uścisku, ale w swoim obecnym stanie przegrał z kretesem – Puszczaj.

- Słodko – szepnął mu do ucha, po czym pchnął go na łóżko – Ten raz ci wybaczę. Gdy powtórzysz takie zachowanie, boleśnie cię ukarzę.

- Przynajmniej wypuść Akirę – poprosił przez zaciśnięte zęby. Porażka była uwłaczająca. – On nie ma z tym nic wspólnego. Nawet cię nie poznał.

- Jest ważny dla ciebie – odparł wychodząc z pokoju – to wystarczy.

* * *

Jechał zgodnie ze wskazówkami ochroniarza Sofii Laverno. Teren nie należał do dogodnych dla podróżujących samochodem. Kiedy dotarł do wioski, o której wspomniał Emilio, pomyślał, że trafił do końca świata.

- To jakieś zadupie – mruknął skręcając w las – Przyszłemu teściowi pewnie by się spodobało.

Na oddalonej od wioski przyleśnej polanie stał zaparkowany Suv. Obok siedzieli mężczyźni, do których zmierzał. Zatrzymał się obok ich wozu, po czym wysiadł. Emilio nie wyglądał najlepiej, a Fabrizio najwidoczniej nie przywykł do panującego w Chinach klimatu.

- Już jesteś – Emilio wstał krzywiąc się z bólu – Wybacz mój stan, ale podano mi jakieś zmieszane świństwo. To cholerstwo unieruchomiło mnie na trzy dni.

- Teraz jest o wiele lepiej – wtrącił Fabrizio – Wczoraj z ledwością chodził.

- Rozumiem – ocenił stan ochroniarza, po czym ruszył do wozu. Po chwili wytrwałego grzebania w jednej z toreb, znalazł to czego szukał. – To zneutralizuje działanie trucizny.

- Wiesz coś o tym – ochroniarz wziął od Sicariusa strzykawkę i fiolkę – Coś czułem, że to nie tylko usypiacz.

- Piotrkowi zapewne podali inny środek – zgadywał martwiąc się o Chochlika – Czego od niego chcą?

- Dzieciak wiedział o pułapce – Fabrizio przypomniał sobie ten szczegół – ale pomimo tego nadal szedł dalej.

- Piotrek zawsze podejmuje ryzyko nie licząc się z konsekwencjami – oznajmił Dante marszcząc brwi – Potrafi poświęcić własne szczęście dla dobra osób mu bliskich. Akira został porwany, więc jak idiota ruszył mu na ratunek.

- To prawda – zgodził się z nim Emilio – gdyby miał przewodzić jakiejś grupie, z pewnością byłby niezastąpionym liderem.

- Pojechałeś z nim tylko dlatego, bo chciałeś go sprawdzić – Sicarius zmierzył ochroniarza badawczym spojrzeniem. – To na prośbę jego babki, nieprawdaż? Ona i mój dziadek na siłę chcą ułożyć nam życia.

- Nie chcą was rozdzielać – zapewnił go Emilio – Po prostu budują wam grunt.

- Ta, jasne – nie wierzył – Odpocznij. Ja w tym czasie rozejrzę się po okolicy i ułożę plan działania.

* * *

Stał pod drzwiami i nasłuchiwał. Niczego nie słyszał, co go frustrowało. Otworzył zamek wytrychem zrobionym z patyczka do uszu, które były w łazience i opuścił pokój. Szedł, ostrożnie stawiając kroki. Nie chciał zaalarmować ochroniarzy. Na drugim końcu korytarza znalazł inne drzwi. Pogmerał prowizorycznym wytrychem w zamku i je nieco uchylił. To był strzał w dziesiątkę, bo znalazł celę Li-Doka.

- Death?! – Li podszedł do przyjaciela ze zmartwioną miną. – Czemu tu jesteś? To pułapka.

- Wiem Li – uspokajał go łagodnym głosem – Od początku o tym wiedziałem. Wystarczyło, że zobaczyłem kwiaty na grobie Deracka.

- Rozumiem – westchnął ciężko – nawet nie wiem gdzie jestem.

- W Chinach – poinformował go, w duchu układając plan ucieczki – Niejako wróciłeś do domu.

- Do domu, w którym wyrżnięto całą moją rodzinę – sprostował smętnym tonem – nie muszę ci mówić, kto za tym stoi.

- Nie musisz – spojrzał na przyjaciela z winą w oczach – Ona na mnie poluje. Zaatakowała La-Muerte i RS.

- Cholera – zbladł na tę wieść – ale…

- L-Diablo żyje, a chłopaki zyskali nieco więcej siniaków. – Odparł rozglądając się wokoło. – Cholera. Przez ten usypiacz mam pustkę w głowie.

- To może improwizacja? – Zaproponował Akira. – Kiedyś to się sprawdzało.

- Tylko, że nasz obecny przeciwnik nie jest w ciemię bity – miał pewne wątpliwości, jednak stare przyzwyczajenie przeważyło – no cóż, lepiej zaryzykować niż później żałować.

Wyszli z pokoju i powoli szukali wyjścia. Po dłuższej chwili je znaleźli, ale również kłopot.

- Siedmiu ludzi przy jednych drzwiach to lekka przesada – mruknął niezadowolony z braku pomysłu na ucieczkę – Masz jakiś plan?

- To ty tu jesteś geniuszem – przypomniał mu Li.

- W tej chwili niedysponowanym geniuszem – szepnął gorączkowo myśląc nad planem działania – Frontalny atak może ich zaskoczyć.

- W sumie, nie mamy innego wyjścia – Akira złapał jego ramię. – Ktoś tu idzie.

- Chowamy się – zarządził ciągnąć przyjaciela za jakiś fikus – Cholerny pech.

Schowali się w ostatniej chwili, bo z korytarza wybiegło dwóch mężczyzn. Ogłosili alarm.

- Wiedzą, że uciekliśmy – denerwował się Li-Dok – Teraz podniosą czujność.

- Problem w tym, że jeszcze nie zdążyliśmy uciec – sprecyzował Piotrek – dobra wiadomość jest taka, że zmniejszyła się warta przy drzwiach. Zła, że teraz tracimy element zaskoczenia.

- I tak trzeba zaatakować frontalnie – analizował ich sytuację Li – nie mamy większego wyboru.

- Wybór jest, ale nijaki – przyznał zielonooki – w dodatku nie jestem jeszcze w dobrej formie po usypiaczu.

- Nie jesteś sam – podnosił go na duchu – to jak?

- Lepiej teraz – posłał mu porozumiewawcze spojrzenie – Dajesz.

Wybiegli z ukrycia i zaatakowali. Pomimo wzmożonej czujności ochroniarze zareagowali zbyt późno i padli. To było za proste. Odpowiedź na powstałe podejrzenie uzyskali kiedy chcieli opuścić dom. Zostali zmuszeni do odwrotu przez czatujących na zewnątrz kolejnych ochroniarzy.

- Mamy przesrane – stęknął roztrzepując kasztanowe włosy – on to wszystko przewidział. Bawi się z nami.

- Bawi?! – Akira zbladł. – Kim on tak naprawdę jest?

- Nie pytaj – westchnął, gorączkowo rozmyślając co dalej? – W tym stanie nie jestem na tyle silny by się z nim mierzyć.

- Ochroniarze są wszędzie oprócz schodów – zauważył przyjaciel lekko szturchając go w bok – on chce byśmy tam poszli?

- Znając go… – nie mieli innego wyjścia jak skorzystać z jasnego zaproszenia – …nie mamy wyboru.

- A co jeśli tu zostaniemy? – Zastanawiał się na głos. – Może jednak spróbujmy nawiać przez frontowe drzwi?

- To nie wypali – pokręcił przecząco głową – jest cwany i z pewnością przewidział takie próby.

Chwilę milczeli, by następnie zgodnie ruszyć na schody. Powoli wspięli się na górę i kierowali sugestywnymi wskazówkami Xiana-li. Piotrek z każdym krokiem miał coraz więcej wątpliwości. Najgorsze było to, że nie mogli zawrócić.

- Długo kazaliście na siebie czekać – usłyszeli na powitanie, gdy weszli do pokoju na końcu korytarza. Xian-li siedział za biurkiem i przeglądał jakieś dokumenty. – Osłabiłem siłę umysłu Kwiatuszka, dlatego tak łatwo mogłem przewidzieć wasze posunięcia.

- Kwiatuszka? – Akira spytał przyjaciela ściszonym głosem. – Poważnie?

- Zejdź ze mnie – warknął cicho w odpowiedzi – to dość skomplikowane.

- Nie słuchacie – Zheng zmierzył obu srogim wzrokiem – to brak wychowania.

- Gadasz – zakpił w irytacji mrużąc zielone oczy – masz mnie, więc wypuść Li-Doka.

- Już przerabialiśmy ten temat – wstał i zbliżył się do chłopaków – jest dla ciebie kimś ważnym.

- Nie doszukuj się moich słabych punktów – ostrzegał zaciskając pięści – nie będę potulnym jeńcem.

- Na to liczę – uśmiechnął się, lekko klepiąc policzek kasztanowłosego – zawsze lubiłem tę twoją buntowniczą naturę. Wtedy kwitniesz.

- Nie jestem już tym dzieciakiem z Nowego Yorku – odparł wkurzony – Zdążyłem dorosnąć.

- I? – Nie widział w tym problemu. – Dojrzałe owoce są o wiele słodsze.

- Cholera – Akira zasłonił przyjaciela. – Zostaw Deatha w spokoju.

- Nie martw się – Xian-li posłał mu rozbawione spojrzenie – z tobą też chętnie się zabawię.

- Co!? – Zdębiał lekko się wycofując. – Żartujesz.

- Nie w tej kwestii Żuczku – zaśmiał się w reakcji na szok Li – do tej pory jedynie Kwiatuszek bezbłędnie rozszyfrowywał moje żarty.

- Pierwszy był Dereck – poprawił go Piotrek – nauczył mnie dostrzegać takie błahe szczegóły.

- Błahe szczegóły – powtórzył z dziwnym błyskiem w oczach – i jak cię nie lubić Kwiatuszku?

- Mam imię – zazgrzytał zębami – i nie jestem rośliną.

- Z gniewem ci do twarzy – komplementował go w śmiechu – choć wolę, gdy maluje się na niej cierpienie i strach.

- Przyciągasz sadystów Death – Akira nie mógł się powstrzymać by mu tego nie wytknąć – Nawet twój brat jest „badgayem”.

- Nie miał wyboru – usprawiedliwiał Allena – Ciotka go do tego zmusiła. No i jego fach eliminuje miękkość.

- Ta wiedźma? – Upewniał się zwężając oczy. – To go tłumaczy.

- Znowu mnie ignorujecie – Xian-li już nie ukrywał zniecierpliwienia – to niewybaczalne.

Pstryknął palcami, a do pomieszczenia weszło troje ochroniarzy. Jeden z nich złapał z zaskoczenia Akirę, a dwóch pozostałych obezwładniło Piotrka.

- Czas czegoś was nauczyć – oznajmił ostrym tonem – na przykład dobrego zachowania.

- Teraz łapię dlaczego korepetytor – olśniło Li-Doka – to drugie też już czaję.

- To drugie to było pierwsze – wyjaśniał mu zielonooki – czemu do cholery mnie trzyma dwóch gości?

- Bo będziesz odbywał karę – poinformował go zadowolony z obrotu spraw – obaj ją odbędziecie.

- Za co?! – Zdziwił się Akira, jednak zrezygnował z zadawania kolejnych pytań po karcącym spojrzeniu Zhenga. – Nie było pytania.

- Odejdź od Li-Doka – Patrzył jak Xian-li podchodzi do jego przyjaciela z wypełnioną czymś strzykawką. Miał złe przeczucia. – Nie rób tego.

- Niestety spełnienie twojego żądania nie klei się z moim zamiarem – odparł wstrzykując Akirze środek – zaraz zobaczymy jak na to zareagujesz.

- Coś ty mu podał? – Zielonooki wyrywał się mężczyznom z niepokojem patrząc na przyjaciela. – Odpowiedz!

- Ponoszą cię nerwy Kwiatuszku – zmierzwił kasztanowe włosy – takie miękkie.

- Zostaw mnie zboku – warknął wkurzony, walcząc z siłą mięśni trzymających go gości – Kurwa!

- Wyrażaj się – spoliczkował tryskającego złością a zarazem strachem chłopaka – nie jesteś już dzieckiem i powinieneś dojrzalej dobierać gamę słów.

- Czasem proste i marginalne słownictwo wyraża więcej niż najwyszukańsze stwierdzenia – zripostował krzywiąc się z bólu. Wzrósł w nim strach, gdy zobaczył bladą twarz przyjaciela. – Li!

- Podałem mu pewną toksynę – oświadczył Xian-li obserwując reakcję kasztanowłosego – Nie umrze, ale pocierpi katusze, jeśli podejmiesz niesatysfakcjonującą mnie decyzję.

- Dotyczącą czego? – Dociekał nie spuszczając oczu z Akiry. – Podaj mu antidotum!

- Nie podoba mi się twój ton – strofował go niezadowolony – może tak grzeczniej?

- Ok. – Westchnął z zaciśniętymi zębami. – Zrobię co chcesz, ale oszczędź Li-Doka.

- I? – Droczył się z nim, ale chciał usłyszeć jak błaga.

- Oszczędź go – normalnie nigdy by się na to nie zgodził, ale od jego decyzji i zachowania zależało życie przyjaciela. To było frustrujące. Posiadanie otwartego, słabego punktu stawiało go w beznadziejnej sytuacji, przez co musiał być grzecznym psem. – Proszę.

- Od razu lepiej – pochwalił go dając znak człowiekowi, który trzymał Chińczyka by z nim odszedł – Spełniłem twoją prośbę. Teraz ty spełnisz moją.

- Niczego jeszcze nie zrobiłeś – wytknął mu pełen niezadowolenia – kazałeś jedynie zabrać stąd Li. To żadne spełnienie prośby!

- Martwisz się o przyjaciela – zakpił łapiąc go za włosy – nie ufasz memu słowu?

- Zgadłeś – plunął mu w twarz – jesteś zakłamanym szczurem, a takim się nie ufa.

- Masz mnie za szczura – syknął wściekły – przekonam cię, że się mylisz.

Spiesznie opuścił pomieszczenie, a jego ludzie ruszyli za nim, ciągnąc ze sobą wyrywającego się chłopaka. Zeszli na dół, do miejsca, gdzie umieszczano więźniów. W jednym z pokoi leżał podłączony do kroplówki Akira. Był nieprzytomny, ale jego stan uległ polepszeniu. Bladość z twarzy zniknęła i oddech się wyrównał.

- Sprawdź – Piotrek został pchnięty w stronę Li. Stan przyjaciela naprawdę się poprawił, na co w reakcji odetchnął z ulgą. Teraz niestety musiał ponieść konsekwencje wypowiedzianych wcześniej słów. – Nadal uważasz, że jestem szczurem?

- Trochę – odparł unikając spojrzenia Zhenga – Nie wiem.

- Eh – złość mu nieco przeszła, ale nie zamierzał mu pobłażać – Idziesz ze mną.

Bez słowa ruszył za Chińczykiem. Nie miał innego wyjścia. Zgodził się spełnić jego prośbę. Bał się jednak, że to może go przerosnąć. W takich momentach żałował, że nie wyzbył się emocji jak rasowi zabójcy. To była przydatna umiejętność, bo polegała na odcinaniu serca od rozumu. Logika nie kierowała się uczuciową sferą w podejmowaniu szybkich decyzji. Tu nigdy nie trzeba było poświęcać czasu na wątpliwości, czy sumienie. Wszystko miało swoje miejsce w systemie.

Weszli do pokoju, który wcześniej stanowił jego celę. Xian-li zamknął za nim drzwi i czekał. Chwilę mu zajęło nim pojął o co chodzi.

- Co mam zrobić? – Spytał by potwierdzić to, co już podświadomie wiedział. – Xian-li, spełnię twoją, jedną prośbę.

- Wreszcie to powiedziałeś – uśmiechnął się nieznacznie – do końca tego dnia będziesz wykonywać moje polecenia.

- Dobrze – zgodził się pomimo wewnętrznemu sprzeciwowi. Dante nie będzie mógł mieć mu za złe, że ratował przyjaciela, którego traktował za brata. – Niech tak będzie.

- Umowa zawarta – skwitował zadowolony Chińczyk – Każdy akt nieposłuszeństwa odczujesz głęboko w sobie, jak również twój przyjaciel.

- Rozumiem – wzdrygnął się słysząc ten zlepek słów – Mam być grzeczny.

- To dobrze, że rozumiesz – skinął na niego by podszedł bliżej – Zdejmij bluzkę.

Bez słowa wykonał polecenie, choć miał z tym wewnętrzny konflikt. Zdjął koszulkę ze stójką, odsłaniając nagi tors. Xian-li uważnie śledził każdy jego ruch, a później obejrzał go z każdej strony.

- Oceniasz mnie? – Spytał zniecierpliwiony.

- Masz sporo blizn – zauważył ignorując pytanie chłopaka – Skąd? Pamiętam, że nie było ich aż tyle.

- To wynik bycia upartym osłem w niektórych kwestiach – odpowiedział spokojnie – ktoś jednak otworzył mi oczy.

- Ktoś? Kto taki? – Wypytywał zaciekawiony.

- Babcia, brat z siostrą, ojciec – wyliczał cicho – choć najbardziej wpłynęła na mnie osoba, bez której nie potrafię już żyć.

- Zakochałeś się?! – Był zdumiony, że dziki i arogancki buntownik, którego poznał lata temu w Nowym Yorku uległ tak niefortunnemu uczuciu. – Kim jest ta osoba? Kobieta?

- Nie do końca – kluczył spuszczając zawstydzony wzrok – to mężczyzna.

- A więc to tak? – Wezbrała w nim złość. W życiu jego Kwiatuszka istniał inny mężczyzna. Zazdrość sprawiła, że jeszcze bardziej chciał mieć go dla siebie. Posiadanie kogoś niedostępnego było przekleństwem. – Oddałeś się innemu.

- Serce nie sługa – zrobił krok w tył przeczuwając zły nastrój Chińczyka – tak mówią i to chyba jednak prawda.

- Myślę, że zakryjemy blizny na plecach tatuażem – zarządził tak nagle zmieniając temat – osobiście pokryję twoje plecy wizerunkiem smoka.

- Nie chcę – wzdrygnął się na samą myśl o igle wbijanej w jego skórę i bolesnym procesie tatuowania – nie lubię igieł.

- Masz być posłuszny do końca dnia – przypomniał mu jednocześnie przejeżdżając palcami od karku aż do pośladków – wizerunek smoka będzie obejmował ten obszar.

- Za dużo – w szoku nie wiedział co powiedzieć – nie chcę tatuażu.

- Tamten może i cię posiadł, ale ja naznaczę twoje ciało sztuką – poinformował go zadowolony z własnego pomysłu – Twoja delikatna skóra jest idealnym płótnem. Z przyjemnością zabarwię jej nieskazitelność za pomocą igieł.

- Ja się na to nie zgadzam! – Krzyknął w strachu. – Obiecałem spełnić prośbę, ale nie to. Zrobię co chcesz, ale nie to.

- Boisz się – odgadł bezbłędnie – to źle. Podczas tatuowania trzeba być spokojnym.

- Czy ty w ogóle słuchasz? – Jęknął zrozpaczony. – Nie chcę tatuażu!

- Zaradzimy na to – uśmiechnął się tylko pod nosem. Wcale go nie słuchał pogrążony we własnych rozmyśleniach. – Sprawię, że nawet nie drgniesz.

- Posłuchaj mnie wreszcie! – W złości potrząsnął Chińczykiem. – Nie zgadzam się! Czaisz? Nie chcę tego!

- Zapominasz się Kwiatuszku – Szybko obezwładnił chłopaka i rzucił go na łóżko. – Ja tu rządzę, a ty masz się podporządkować i dawać mi przyjemność.

- Przestań – stęknął, czując kolano pomiędzy nogami – Puść mnie!

- Chciałbyś – wyśmiał go tylko, przyciskając przodem do posłania – złamałeś nasz układ.

- Przepraszam – wyrzucił z siebie, gdy ten zerwał z niego spodnie – Przestań, proszę.

- Nie lubisz być tak traktowany – szepnął mu do ucha rozbawiony całą sytuacją – mój Kwiatuszek chyba wreszcie zrozumiał, gdzie jest jego miejsce.

- Od początku wiem, gdzie ono jest – wydyszał próbując się uwolnić – po prostu taka hierarchia mi nie leży.

- Zawsze byłeś ze mną szczery – wspomniał czasy z Nowego Yorku – tym właśnie podbiłeś moje serce. Byłeś pierwszym gościem, który nie bał się mówić bez ogródek co o mnie myśli.

- Teraz też byłem szczery, ale nie słuchałeś – wyjaśniał zażenowany pozycją w jakiej się właśnie znalazł – chciałem do ciebie dotrzeć.

- Dotarłeś – mruknął wygrzebując z kieszeni plaster. Zębami zerwał wierzchnią osłonkę i przykleił go między łopatkami chłopaka. – Dzięki temu nieco się uspokoisz.

- Co to? – Nie mógł dojrzeć co mu zrobił. – Co ty…?

- Stworzyłem plaster z lekką neurotoksyną, która chwilowo unieruchamia tego, kto bezpośrednio się z nią zetknie. Jest jej niewiele, ale potrafi dać niezłego kopa dla tych wrażliwszych.

- To wpadłem – stęknął zaciskając zęby – To trucizna paraliżująca?

- Poniekąd – przyznał puszczając ciało kasztanowłosego, który zaczynał odczuwać skutki toksyny – będziesz przytomny i świadomy. Po prostu nie będziesz mógł się poruszyć.

- Ty chyba nie chcesz… – zielone oczy rozszerzyły się w strachu – nie zrobisz mi tego…

- Oczywiście, że nie – uspokoił go w śmiechu – chcę słyszeć twoje zbolałe jęki, a toksyna to wyklucza.

- To czemu? – Spytał starając się sięgnąć do plastra. Niestety jego położenie było poza zasięgiem. – Cholera.

- Dobrze wiem, gdzie umieszczać takie rzeczy – wyśmiał go biorąc na ręce – póki jesteś w takim stanie bez problemu mogę robić z tobą co chcę. Przygotuję cię do zabiegu.

- Masz gdzieś moje zdanie – stwierdził w irytacji. Coraz ciężej było mu mówić. – Pieprz się.

- Mogę popieprzyć się z tobą – posłał chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie – tego chcesz?

- Nie – Odpowiedział skruszony. – Wybacz.

- Tak lepiej – pochwalił go już z łagodnością w głosie – Zawsze uważałem, że Dereck jest moim rywalem i z nim konkurowałem. Dopiero po wyjeździe dowiedziałem się, że on tylko chronił młodszego kuzyna. Byłem wściekły, że od razu cię nie zabrałem. Wychowałbym cię w porządny sposób i należałbyś tylko do mnie. Teraz naznaczę cię symbolem mojej rodziny.

Piotrek słuchał tego wyznania, ale niestety nie mógł nic powiedzieć. Neurotoksyna zaczęła w pełni działać.

Gdy miał czternaście lat, inaczej postrzegał świat. Poznał dziwnego Chińczyka, który wziął go za dziewczynę. Kiedy powiedział mu, że jest chłopakiem i sądził, iż ten z niego zrezygnuje, wszystko poszło nie tak. Naciskał na niego jeszcze bardziej, twierdząc, że płeć tu nie ma znaczenia. Chciał mu nawet zapłacić za jedną noc w hotelu. Na szczęście, Dereck przybył z odsieczą. Tylko dlatego Chung dał mu wówczas spokój. Niestety prawda prędzej czy później wychodzi na światło dzienne i tak się właśnie stało. Teraz musiał radzić sobie sam i jakoś spławić tego niebezpiecznego natręta. Tylko czemu to jest takie trudne?

* * *

Drugi dzień z rzędu odbywał szczegółowy obchód. Za pierwszym razem zinfiltrował większą część terenu posiadłości umiejscowionej pośród gór. Bez problemu zdołał obejść okolice domu i nawet udało mu się zanalizować system bezpieczeństwa. Gospodarz stawiał na siłę ludzi niż elektroniki. To ułatwiało mu zadanie.

Szedł właśnie zachodnią częścią, gdy dostrzegł w jednym z zakratowanych okien jakieś poruszenie. Ta scena sprawiła, że zawrzała w nim krew. Jednym z bohaterów był jego Chochlik.

- Kurwa – warknął, zaciskając w złości pięści – Niedługo cię uwolnię.

Wziął kilka głębszych wdechów by odzyskać spokój. Nie mógł sobie pozwolić na rozkojarzenie. Teraz liczył się cel jego misji. A był nim ratunek dla Piotra i Akiry.

* * *

Obserwował poczynania Sicariusa. Został wysłany jako cień Piotrka i spartolił niemal się ujawniając w Nowym Yorku. Teraz trzymał się na dystans. Wcześniej zinfiltrował dom Zhenga i wiedział gdzie przetrzymywany jest syn szefa.

- Czyli zrobisz to dzisiaj – mruknął wracając do wcześniejszej pozycji – dziś się więc ujawnię.

* * *

Xian-li zaniósł go do piwnicy. Stał tam dziwnie skonstruowany stół, z pasami i zapięciami. Położył go na nim, by następnie po kolei przymocowywać jego ciało do zimnej powierzchni. Oczywiście leżał twarzą do blatu z rękami skutymi nad głową. To mu się w ogóle nie podobało, tym bardziej, że nie mógł się ruszać. Umysł rejestrował każdy bodziec pomimo paraliżu.

- Niedługo dojdziesz do siebie – poinformował go Chińczyk zrywając plaster z jego pleców. Zaraz po tym przemył miejsce środkiem odkażającym i naniósł neutralizator toksyny. – Kiedy to nastąpi, zaczniemy ozdabianie.

- Porażka – jęknął w myślach, bojąc się tego co szykował mu ten psychol – Że też sam się w to wszystko wkopałem.

* * *

Zatrzasnął drzwi wozu i z ciężkim westchnięciem rozejrzał się dokoła. Teren górzysty i w dodatku zalesiony. Po drodze przejeżdżał przez liczne pola uprawne i liche wioski.

- Miejsce idealne na kryjówkę – szacował kierując się wskazówkami czytnika lokalizatora Ravena – lub na grób.

Przeszedł około dwustu metrów, gdy natknął się na samotnego jeźdźca konnego. Już nic nie było w stanie go zaskoczyć. Nawet to, że nieznajomy Chińczyk wycelował w niego pistoletem z usypiaczem. Bez pośpiechu odwdzięczył się tym samym, tylko z tą różnicą, że jego broń załadowana była ostrą amunicją.

- Patowa sytuacja, nieprawdaż? – Uśmiechnął się uprzejmie. – Sądzę, że posiadasz przydatne informacje.

- Opuść ten teren – nakazał z pełną wrogością – nie masz prawa tu być.

- Mam powód by tu być – odparł strzelając do rozmówcy bez uprzedzenia. Chińczyk spadł ze spłoszonego konia i upadł plecami na ziemię. – Nawet tłumik nic nie zdziałał w starciu ze zwierzęcym instynktem.

- Czego chcesz? – Spytał dysząc z bólu. – Odejdź!

- Niestety – kopniakiem wytrącił pistolet z ręki mężczyzny – szkoda, ale muszę cię zabić.

- Nie – chciał się bronić szybkim podcięciem, ale jego działania zarejestrował sokoli wzrok zabójcy – Cholera!

- Szkoda – pokręcił rozczarowany głową w odpowiedzi na upór Chińczyka – a liczyłem na owocną współpracę.

Strzelił dwukrotnie, po czym odszedł szukać Ravena. Coś mu mówiło, że jest blisko. Jego przypuszczenia potwierdziły się jakieś dwadzieścia minut później.

- Gdzie tym razem przyczepiłeś mi lokalizator? – Rudzielec zeskoczył z drzewa tuż za przyjacielem. – To zaczyna być irytujące Kas.

- Doprawdy – schował broń do kieszeni – Skończę z tym jak wreszcie dorośniesz Fin.

- Co cię gryzie? – Położył rękę na ramieniu Kaspiana. – Używasz mojego imienia tyko w ostateczności lub w czasie kiepskiego nastroju.

- Jak ty mnie znasz – zakpił strącając jego rękę z ramienia – lepiej powiedz co z moim siostrzeńcem.

- Danny dziś będzie chciał go odbić – poinformował go kierując się do kryjówki, gdzie trzymał broń – A dzieciak ma talent do przyciągania sadystów.

- Ma to po matce – podsumował oceniając schronienie rudzielca – ty za to masz talent do obskurnych miejsc.

- Twoja pedantyczność bywa problematyczna – wytknął mu rzucając zapasowe magazynki do jego broni – powinniśmy wyruszać, jeśli chcemy wspomóc Dana.

- Rozumiem – schował za pasek magazynki – i nie jestem pedantem.

- Ta jasne – wzruszył ramionami uzupełniając ekwipunek na misję – Jak odbijemy młodego, to powiesz mi co cię męczy.

- Niech ci będzie – zgodził się uznając, że nie warto kryć prawdy przed przyjacielem. Musiał mieć jakieś wsparcie w tej wojnie. – Tylko później nie narzekaj, że cię sobą zadręczam.

- Ok. – Zaśmiał się, dostrzegając jego nieznaczne wahanie. Z doświadczenia wiedział, że duma Kaspiana była upierdliwa i utrudniała otwarte rozmowy. – Tylko się nie wykręcaj, jak przyjdzie czas pogawędki.

- O to się nie martw – ruszył w ślad za Ravenem – Jestem słownym gościem.

* * *

Otworzył oczy i pierwsza myśl jaka przeszła mu przez umysł była dość niepokojąca. Xian-li wykorzystał go by wymusić na jego przyjacielu chęć poświęcenia się. Świadomość, że stanowił odsłonięty, słaby punkt była nie do zniesienia.

- Death! – Walił w drzwi pokoju. – Odezwij się!

- On cię nie słyszy – odezwał się ktoś zza drzwi – Twój przyjaciel jest w podziemiach domu.

- Jak to?! – Zbladł na tę wieść. – Czemu?

- Szef go naznaczy – wyjaśniał mu jego strażnik – to jego zdobycz.

- Zdobycz – powtórzył z mieszanymi uczuciami, w których przeważał strach o przyjaciela – On nie jest zwierzyną łowną!

- Przykro mi mały – mężczyzna za drzwiami szczerze śmiał się z udręki chłopaka – obaj jesteście jedynie zabaweczkami szefa.

- Nie – wezbrała w nim złość. Musiał się stąd wydostać i pomóc przyjacielowi. – Nie jestem niczyją zabawką, Death tym bardziej.

Wyładowywał gniew na drzwiach, które zaczynały powoli pękać. To zaalarmowało strażnika. Mężczyzna wszedł do środka brutalnie przewracając chłopaka. Akira jednak nie zamierzał się poddawać. Szybko wstał i zaatakował. Kiedy przeciwnik runął na ziemię, wybiegł z pokoju. Niestety na korytarzu natknął się na Zhenga.

- Gdzie to? – Zatrzymał Li jednym silnym ciosem. – Myślisz, że gdzie jesteś?

- Death – wydyszał trzymając się za brzuch – gdzie on jest?

- Powinien dochodzić do siebie w podziemiu – przykucnął przy chłopaku – okazałeś się być dobrym wabikiem na Kwiatuszka.

- Zostaw nas w spokoju! – Ryknął w irytacji. Był zły na siebie, na Xiana-li, na wszystko co doprowadziło do tej chorej sytuacji. – Death ma rodzinę. Oni go z pewnością odbiją.

- Murdochowie? – Dociekał rozbawiony desperacją Akiry. – Wiem, że jest Murdochem.

- Akurat nie o nich mi chodzi – jęknął, gdy Zheng nadepnął mu na palce jednej ręki – Przestań do cholery!

- Waszej dwójce przyda się kilka lekcji wychowawczych – syknął kopiąc go w bok – Mały Akira powinien wreszcie dostrzec miejsce w łańcuchu pokarmowym.

- Odwal się! – Kontratakował w furii. Miał dość tego poniżania. – Daj mi wreszcie spokój.

- Pokazałeś pazurki – wyśmiał go wycierając krew z kącika ust – to teraz ja pokażę ci namiastkę swoich.

Uderzył Li w splot słoneczny z taką siłą, że ten zgiął się wpół w napadzie kaszlu. Następnie złapał go za gardło i nieznacznie przydusił. Chłopak starał się złapać oddech, jednak nie miał na to szans. W rezultacie stracił przytomność.

- Tak lepiej – zaciągnął nieprzytomnego do pokoju i rzucił go na łóżko – Przez ciebie straciłem sporo czasu. Kwiatuszek czeka na tatuaż.

* * *

Sprawdzał broń przed nadchodzącą akcją. Wolał uniknąć niedogodności takiej jak zacięcie się mechanizmu spustu lub bezpiecznika. Czyścił pistolet już trzeci raz w myślach powtarzając cel misji jak mantrę. Tak się przygotowywał, wyzbywając się wszelkich emocji.

- Co cię tak irytuje? – Emilio czujnie obserwował poczynania Sicariusa po jego powrocie z obchodu. – Od powrotu non stop rozkręcasz i skręcasz broń.

- Ciężko wyzbyć się uczuć, gdy ich źródło jest celem zadania – westchnął zaglądając do lufy pistoletu – widziałem go. Kurwa. Kiedy wreszcie skończy z tym pakowaniem się w tarapaty?

- Nigdy – zaśmiał się klepiąc Dantego po ramieniu – Ten dzieciak przyciąga je jak magnes.

- Niestety – mruknął odkładając pistolet – Chciałem uniknąć konfrontacji Raptora z Chochlikiem.

- Nie powinieneś wątpić w tego chłopca – poradził odwracając się tyłem z zamiarem odejścia – Zżyliście się w takim stopniu, że wątpliwości są nie na miejscu.

- Doszło do tego, że pouczają mnie nawet obcy ludzie – sapnął podnosząc się z ziemi – jak nisko musiałem upaść by to tego doprowadzić?

- Dostatecznie nisko by dostrzec powielane błędy – ruszył w stronę, z której przyszedł – to dobry upadek, dlatego się nim nie zadręczaj. Czasem trzeba upaść, by podnieść się z nową siłą do walki o własne idee.

- Ciekawe spostrzeżenia – uśmiechnął się w lepszym nastroju – ruszamy za godzinę.


- Przyjąłem – rzucił na odchodne – Wprowadzę panicza w szczegóły.