Translate

sobota, 22 marca 2014

Witaj w domu

No, to się doczekaliśmy nowego rozdziału ^^ Przyznaję bez bicia, długo mi to zajęło, ale udało się coś napisać. Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu ^^. 
P.S. Piszcie, jak się podoba.  Pozdrawiam ^^/


Wybiła północ, kiedy Piotrek wsiadł do samochodu Edwarda. Ciężko było mu się pożegnać z Dante i dzieciakami, ale słowo się rzekło i musiał rozpocząć swoją tułaczkę.

- Hej – usłyszał znajomy głos, jednak w ciemności trudno było zobaczyć twarz jego właścicielki – chyba podpadłam.

- Myślisz? – Westchnął siadając obok dziewczyny. – Otwarcie powiedziałaś, co myślisz o tym rodzie, czego ci nie zapomną. Powinnaś uczyć się na moich błędach, a ty jedynie je powielasz.

- Ok. – Sapnęła dziewczyna w odpowiedzi. – Po prostu mnie wkurzyła cała ta sytuacja.

- A tak na serio, to, czemu tu jesteś? – Spojrzał w odbijające światło księżyca oczy przyjaciółki. – Raczej wątpię, że z własnej i nieprzymuszonej woli wsiadłaś do tego auta.

- Chciałam wrócić do Los Angeles samodzielnie, ale okazało się to niemożliwe – narzekała naburmuszona rudowłosa – Myślałam, że ewentualnie Dante mnie odwiezie, ale niedane mi było go nawet zapytać, bo Murdochowie ucapili mnie w drodze do niego.

- Co ci powiedzieli? – Piotrek czuł, że coś tu nie gra. – Tak dokładnie.

- Zygfryd z szatańskim uśmieszkiem oświadczył, że odstawią mnie do domu – wspominała dziewczyna w zamyśleniu – Potem Edward zawlókł mnie do tego samochodu i przypiął kajdankami do siedzenia.

- Nie sprecyzowali, do jakiego domu mają cię odstawić? – Zielonooki z coraz większym niepokojem patrzył na Jolkę.

- Powiedział, że zajadą do LA, więc chyba tam. – Odpowiedziała w zamyśleniu.

- Oni coś knują – mruknął Piotrek – wiesz o tym, prawda?

- A myślisz do kurwy nędzy, że siedziałabym tu przykuta do siedzenia, gdybym tego nie wiedziała?! – Warknęła zirytowana dziewczyna brzęcząc łańcuchem kajdanek. – Od razu się skapnęłam, że coś tu nie gra.

- Widzę dzieci, że się już niecierpliwicie – Zaśmiał się Zygfryd wsiadając do wozu na miejscu obok kierowcy. – Musimy jeszcze chwilę poczekać na Edwarda i ruszamy.

- Zabierzcie te kajdanki – poprosiła Jola siląc się na łagodny ton głosu, jednak, kiedy Zygfryd ją zignorował, wybuchła. – Co ja, jakiś skazaniec, czy jak? Piotrek nie ma żadnych bransoletek.

- Biżuterię noszą jedynie kobiety – odparł sarkastycznie Murdoch nawet nie odwracając się do rozmówczyni – Siedź grzecznie, jak na panienkę przystało Jolanto.

- Nie no Piotrek trzymaj mnie, bo nie wytrzymam – jęknęła dziewczyna z irytacją w głosie – Nie jestem panienką, tylko normalną dziewczyną.

- Wszystko w swoim czasie Jolanto – sparował jej wypowiedź Zygfryd – Jeszcze nauczę cię, jak być panienką.

- No i się potwierdziło – szepnął Piotrek ze współczuciem w oczach. Jego obawy się ziściły. Nagle ktoś zapukał w szybę od jego strony, więc chciał otworzyć drzwi i sprawdzić, o co chodzi, ale te ani drgnęły. – Co jest do cholery z tymi drzwiami?!

- Przygotowaliśmy się na jazdę z niesfornymi dziećmi – powiadomił go w odpowiedzi stryj – Blokada drzwi przed dziećmi, to przydatna rzecz, nie uważacie?

- To przegięcie! – Warknęła Jolka kopiąc fotel kierowcy. – Z której strony wyglądamy, jak dzieci?

Drzwi się uchyliły, bo ktoś otworzył je od zewnątrz i Piotrek mógł zobaczyć, kto pukał w szybę. Od razu wyszedł z auta, które zaczęło wydawać się ciasną pułapką. Kiedy to zrobił, stanął naprzeciwko Rose trzymającej rozpłakaną Agatką na rękach.

- Błagała żeby ją do ciebie zabrać – wyjaśniała kobieta dając dziewczynkę kasztanowłosemu – Skorzystałam widząc, że twój kuzyn jeszcze rozmawia o czymś z dziadkiem.

- Rozumiem – Piotrek uśmiechnął się ciepło, po czym zwrócił się do płaczącej dziewczynki. – Hej, nie płacz.

- Ja nie chcę żebyś wyjeżdżał – załkała Agatka mocno wtulając się w chłopaka. – Kto będzie mi śpiewał do snu i robił pyszne obiadki? Czemu musisz jechać z tymi nudnymi panami?

- Długo by opowiadać maleńka – przytulił ją bardziej do siebie – będę za tobą tęsknił, ale niestety muszę wyjechać. Zajmie się wami moja babcia. To solidna firma i zawsze możesz o wszystkim z nią porozmawiać. Dodam w sekrecie, że ma przepyszne czekoladki. – Pogrzebał w kieszeni bluzy i wyciągnął z niej jedną z czekoladek, które podprowadził z pokoju babci. – Trzymaj i spróbuj.

Rozwinął czekoladkę z opakowania, po czym wepchnął słodkość do buzi dziewczynki, która jeszcze bardziej zaczęła płakać.

- Nie smakuje ci? – Piotrek nie za bardzo rozumiał reakcję dziecka.

- Nie, smakuje – Agatka pociągnęła nosem. – Jest pyszna.

- To, czemu płaczesz? – Zapytał z ciekawości.

- Bo to mi pokazało, że będę bardziej za tobą tęsknić – zaszlochała dziewięciolatka w odpowiedzi – Nie jedź.

- Nie mogę teraz zostać – westchnął rozczulony szczerością dziecka – Zaśpiewam ci piosenkę, którą lubisz.

- Dobrze – zgodziła się Agatka mocniej przylegając do zielonookiego – Trzymaj mnie.

Ok. – Piotrek oparł się o bok samochodu, po czym zaczął śpiewać:

“A nine days' wonder looking back
As the sun goes down
As time goes by a sketch of life
On the wall worn out
One day she said in the usual tone
That I don't shine anymore
So I laughed and said "Can you bring it back?"
She stands alone watching the leaves fall
So many places, so many ways
But there's no way home, nowhere I belong
So many faces fade away
And then life goes on
So many places, so many ways
But there's no way home, now here I belong”[1]


Kiedy skończył śpiewać, dziewczynka już spała. Ostrożnie przekazał ją Rose, która cierpliwie czekała na małą podopieczną.


Nigdy się nie nadziwię, jak łatwo usypiasz te diabełki – szepnęła w śmiechu, po czym wręczyła chłopakowi jakąś książkę – Tobiasz prosił bym, ci to przekazała. Jutro odwiozę go do Wiednia.

Dziękuję – Piotrek zdumiony spojrzał na nie za grubą książkę w skórzanej oprawie. – Zadbaj o niego.

Wiesz, byłam ciekawa człowieka, który cię wychował – westchnęła kobieta odwracając się do niego tyłem – i którego darzysz tak wielkim szacunkiem.

Pomógł mi pozbierać się do kupy, kiedy dotykałem drugiego dna – oznajmił w przygnębieniu – Nawet, kiedy uciekłem, czułem jego wsparcie.

Rozumiem – Rose zaczęła odchodzić – Nie martw się o niego.

Nie wierzę, że to mówię, ale ci ufam – rzucił szerzej otwierając, dotąd lekko uchylone drzwi samochodu – Pożegnaj ode mnie Aarona i swoją mamę.

Kobieta tylko uniosła w odpowiedzi wolną rękę na znak przyjęcia do wiadomości słów chłopaka, po czym zniknęła za krzewami odgradzającymi dom od parkingu. Piotrek widząc zbliżającego się Edwarda, wsiadł do samochodu i zamknął za sobą drzwi. Po chwili fotel kierowcy zajął drugi z Murdochów i w milczeniu zapalił silnik. Kasztanowłosy z westchnięciem patrzył na oddalającą się bramę do posiadłości rodu Sicarius. Kiedy ponownie odwrócił się w stronę Jolki, aż się wzdrygnął natrafiając na jej świdrujące oczka.

Ani słowa – mruknął w reakcji na wymowne spojrzenie koleżanki – i przestań się tak na mnie patrzeć.

Dante i jego rodzinka mieli na ciebie dobry wpływ – zachichotała rudowłosa szturchając go żartobliwie w ramię – Stałeś się mniej introwertyczny.

Zawsze będę introwertykiem – syknął rozdrażniony uwagą przyjaciółki kasztanowłosy – Tak jak ty, zawsze będziesz wtykającą wszędzie swój nochal marchewką.

Osz ty, miałeś mnie już tak nie nazywać leśny skrzacie – oburzyła się dziewczyna – to ja próbuję być dla ciebie uprzejma, a ty wracasz do odległych czasów naszej znajomości.

- Nie powiem, kto zaczął – odgryzł jej Piotrek – ja cię kiedyś wyślę do Sicariusów i zobaczymy, jak długo wytrzymasz, jako młodsza siostrzyczka jędzowatej Rose.

Wydała się w miarę miła – zastanowiła się Jolka – Nawet raz ze mną zagadała.

- Uciszcie się z łaski swojej! – Prychnął Edward w irytacji. – Chyba, że mam się zatrzymać i każdemu z osobna przetrzepać skórę!

Spokojnie Edwardzie – łagodził nastrój mężczyzny Zygfryd – Dzieciaki się nieco posprzeczały, ale już będą cicho.

Czemu nie powiedziałaś mi o swoim ojcu? – Piotrek zapytał dość cicho nie chcąc narażać się na kolejny napad złości kuzyna. – Zrozumiałbym.

- Nie wiedziałam jak bym miała ci to powiedzieć – westchnęła zrezygnowana – Mama opowiedziała mi o nim w moje dwudzieste urodziny. Ten wiek uznała za odpowiedni do poznania przeze mnie prawdy.

Wiesz, kim on jest? – Dopytywał spokojnie ciekawy prawdy o przyjaciółce. – Jeśli nie chcesz, to nie mów.

- W sumie, jest mi już wszystko jedno – posłała koledze ciepłe spojrzenie, po czym oparła się o jego ramię. Dzięki temu mogła mówić na tyle głośno, aby ją usłyszał i na tyle cicho, aby nie być podsłuchaną przez tych siedzących z przodu. – Trochę szperałam w różnych kartotekach i dowiedziałam się tyle, że mój ojciec jest największym skurwysynem, jakiego zrodziła ta ziemia. Należy do elity Kronosa i uważa ludzi za swoje zabaweczki. Spotkałam go raz i nie chcę by to się powtórzyło.

Dziewczyna całkowicie zamilkła, a po miarowym oddechu Piotrek wywnioskował, że po prostu zasnęła. W sumie, nie dziwił się jej, bo był środek nocy. Sam powoli zaczynał odpływać czując ciepełko ogrzewania wozu i słysząc szum przecinanego powietrza za oknem. Po chwili dołączył do przyjaciółki pogrążając się we śnie.

Dzieci nam odpłynęły – zauważył Edward zerkając na przednie lusterko – Muszę przyznać, że tworzą tam z tyłu uroczy obrazek.

Naprawdę zachowują się, jak rodzeństwo – stwierdził Zygfryd w lekkim zamyśleniu – Są jak ogień i powietrze. Żyją osobno, ale gdy się złączą jedno wzmacnia drugie.

Coś w tym jest – zaśmiał się pod nosem Edward – Ten rudzielec zawsze w furii robił zamieszanie, gdy chodziło o Piotrka.

Pamiętam, jak wylała mi kubeł błota na głowę – wspominał Zygfryd – Zamiast przeprosić pokazała mi tylko język i uciekła. Zrobiła to tylko dlatego, że przedstawiłem się jako Murdoch.

Nazwisko naszego rodu działa na nią, jak płachta na byka – westchnął Edward w zadumie – Miała dobry kontakt z Sarą i Chrisem, a mnie zwyczajnie ignorowała, albo rzucała złośliwe uwagi pod moim adresem.

Będzie przy niej sporo pracy – sapnął Zygfryd zmęczonym głosem – o Piotrze to już nie wspomnę.

To trudny duet – przyznał Edward zjeżdżając w drogę prowadzącą na prywatne lotnisko – oboje mają wysoki poziom oporu.

Wszystko da się sforsować – odparł spokojnie Zygfryd cynicznie się uśmiechając – wystarczą odpowiednie metody i silna strategia.

Z pewnością już masz względem tej pary pewne plany – westchnął Edward zatrzymując wóz na skraju lotniska, blisko awionetki stryja. – Mam ich budzić, czy zadbać o to, by nie obudzili się przed lądowaniem w LA?

Preferuję tę drugą opcję – wybrał Zygfryd wysiadając z auta – wolę podróż w ciszy niż w hałaśliwych dąsach.

Rozumiem – Edward wyjął ze schowka dwie strzykawki ze środkiem nasennym, po czym wstrzyknął ich zawartość śpiącej na tylnym siedzeniu dwójce – Mniemam, że każdy z nas bierze po jednym z nich.

Oczywiście – Zygfryd otworzył drzwi od strony Piotrka – Każdy bierze te, które siedziało za nim.

- Aha – młodszy z mężczyzn otworzył drugie drzwi i odpinając kajdanki od siedzenia, wziął na ręce nieprzytomną dziewczynę. Zygfryd zrobił to samo z Piotrem. – A tak w ogóle, czemu chcesz się zatrzymać w LA? To dość spore zboczenie z kursu do Nowego Jorku.

- Mam zamiar porozmawiać z pracodawcą Jolanty i sprawdzić, czy umiejętnie rozwija jej potencjał twórczy. – Oznajmił stryj w zamyśleniu. – Jeśli źle to robi, wówczas osobiście zadbam o tę nieznośną dziewczynę. Ród może wiele zyskać umiejętnie wykorzystując jej potencjał wywiadowczy, jak i artystyczny.

- Jej matka od lat jest neutralna na wpływy rodu, jak i z zewnątrz – Edwarda lekko zdziwiła decyzja stryja. Rozumiał jego intencje, jednak to postanowienie było dość rygorystycznym działaniem. – Ten układ zawarła jeszcze z dziadkiem.

- Mój ojciec, a twój dziadek od lat spoczywa w grobie – Zygfryd nie krył niechęci do własnego ojca. – Nadszedł czas, by zebrać do kupy cały nasz ród i zrobić w nim porządki.

- Chyba nie myślisz o żadnych czystkach? – Młodszy z mężczyzn aż przystanął w miejscu. Stryj raczej preferował brudne intrygi niż zlecenia zabójstw i rządy twardą ręką. – Już jedną przeprowadziłeś gładząc Wilhelma i Marię.

Czystki czasem są nieuniknione mój drogi – Zygfryd tłumaczył bratankowi tę decyzję, jakby była czymś normalnym – Bywa tak, że trzeba kogoś poświęcić, by innym żyło się lepiej. Kiedyś to zrozumiesz.

- To, co postanowiłeś w sprawie Piotra? – Zapytał Edward nieco zaniepokojony losem kuzyna. – Jest jeszcze młody i narwany, raczej wątpię, że zgodzi się na pozostanie w rodzie.

Bez względu na jego decyzję i tak przysłuży się Murdochom – Zygfryd wszedł do awionetki i przypiął nieprzytomnego bratanka pasami do fotela. Edward uczynił podobnie z Jolką. Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, samolot wystartował kierując swój kurs na Los Angeles. – Niedługo zobaczymy determinację tej dwójki.

* * * * *

Dante od rana nie mógł znaleźć swojego miejsca. Pogrążony w myślach krążył po pokoju i domu, a tuż za nim dreptała miaucząca Rubi. W pewnym momencie mężczyzna się zatrzymał i wziął kotkę na ręce.

Tęsknisz za nim, prawda? – Mruknął drapiąc zwierzę za uchem. – Wiedz, że nie jesteś osamotniona.

- Wyjechał w nocy, a ty już tęsknisz?! – Kamil z politowaniem spojrzał na Sicariusa. Sam czuł tęsknotę za kolegą, ale to nie przeszkadzało mu w dokuczaniu swojemu opiekunowi. – Straszny Dante zachowuje się jak zwyczajny pies skomlący za panem.

- Jeszcze jedno słowo, a to ty zaczniesz skomleć z bólu szczeniaku – warknął na niego zirytowany mężczyzna – Martwię się, jasne? Został sam na łasce Murdochów, a ten jego stryj, to jakiś pojeb tleniony.

- Ma ze sobą Jolkę – wtrąciła Rose, która właśnie weszła w korytarz gdzie znajdował się jej brat – Bardziej martwiłabym się o tę dziewczynę niż o Piotrusia. Słyszałam, że nieźle zaszła za skórę głowie rodu.

Piotrek nie da jej skrzywdzić – Kamil poważnie podszedł do tematu. Polubił Jolkę, jeszcze zanim poznał Piotrka. – Jest dla niego jak siostra.

W tym rzecz – westchnął Dante w zamyśleniu – Ten tleniony lis wykorzysta ich więź przeciwko nim. Zrani tym zagraniem oboje.

Ten człowiek jest przerażający – nastolatek nieco ściszył swój głos – uśmiecha się życzliwie i ciepło, a tak naprawdę knuje morderczy plan przeciwko tobie. Zlecił zabójstwo moich rodziców tylko dlatego, bo Piotrek zbliżył się do nas. Poprzez naszą trójkę chciał dotrzeć do swojego bratanka.

Gra warta świeczki – Rose westchnęła zabierając bratu kotkę – Piotrek ma charyzmę i ściąga do siebie wielu ciekawych ludzi. Zjednał sobie La Muerte, RS i Bóg wiek kogo jeszcze. Zygfryd dobrze sobie zdaje sprawę, że jego bratanek jest królem w tej partii szachów.

Piotrek nie da się tak łatwo ograć – stwierdził Dante dość pewnym tonem głosu – jego stryj niedługo się przekona, że uczeń może szybko przerosnąć samego mistrza.

- Tak, Piotrka na to stać – zaśmiała się Rose oddając bratu Rubi – Kiedy ten dzieciak wkroczy na poważnie do gry, to wszystko może się zdarzyć. Legenda Deatha z RS nadal krąży wśród dzieciaków z Nowego Jorku.

Najlepszy lider i demon w ludzkiej skórze – usłyszeli z oddali głos Li – Death nigdy nie wzbudzał strachu swoim wyglądem, ale jego imię mroziło krew przeciwnikom. Nikt nigdy nie wierzył, że ten cherlawy chłopaczek jest zdolny do tak wielkich rzeczy, ale szybko odszczekiwali swoje kpiny. – Twarz Chińczyka chwilowo zajaśniała, kiedy zaczął wspominać przyjaciela. – Zawsze dziecinny i pełen szalonych pomysłów. Głupi ryzykant, ale rozważnie podejmował decyzje. Bił się jedynie wtedy, gdy miał ku temu powód. Idealny przywódca.

- Wyjeżdżasz? – Kamil zmierzył Chińczyka czujnym spojrzeniem. – Kiedy?

- Przyszedłem się pożegnać – Li posłał wymowne spojrzenie Sicariusowi. – Ta wiedźma niedługo zaatakuje. Znając jej metody, na celownik obrała sobie dzieci, którymi opiekuje się Death. Raven obserwuje jej poczynania i da mi znać w chwili zagrożenia.

- Znasz Ravena? – Rose zdumiona wbiła wzrok w Li-Doka. – Skąd?

- To stary przyjaciel mojej matki – wzruszył ramionami odchodząc – Branża, w której siedzę, wymaga ochrony wysokiej klasy, a Raven się do niej zalicza.

- Trzymaj się – pożegnał go Dante skinieniem głowy – Wiesz, jak się ze mną skontaktować.

- Raczej tego nie zrobię – Li zaśmiał się dość cicho. – Interesy prowadzę jedynie z Piotrkiem i to jemu dostarczam informacji. Nie przypominam sobie bym nawiązywał współpracę z którymś Sicariusem, choć czasem mogę zrobić mały wyjątek.

- Nie zmuszaj mnie bym cię szukał – Dante rzucił dość drapieżnie. Li był świetnym informatorem i nie miał zamiaru zrywać z nim kontaktu, tym bardziej, że okazał się być najlepszym przyjacielem jego chochlika. – Nie drażnij wilka, bo dotkliwie cię pogryzie.

- Niezła próba zastraszenia – Li gwałtownie się odwrócił i cisnął nożem w ciemnowłosego. Dante od razu przechwycił nóż, na którego trzonku wyryty był numer telefonu. – Tylko w nagłych wypadkach.

- Rozumiem – Dante zaśmiał się w odpowiedzi. Piotrek naprawdę posiadał ciekawych znajomych, których nie dało się nie lubić. – Do usłyszenia.

- Ta – Li zniknął za zakrętem pozostawiając oniemiałego Kamila w towarzystwie rodzeństwa Sicarius.

- Zamknij buzię, bo mucha ci tam wleci – Dante zmierzwił nastolatkowi włosy. – Mam nadzieję, że się już spakowałeś. Jutro z samego rana wracamy do Akademii.

- Co?! – Kamil w szoku spojrzał na mężczyznę. – Niby czemu mam tam wracać?

- Piotrka nie ma, więc ty zajmiesz jego miejsce w prywatnych lekcjach – zaświergotała zadowolona Rose – Bliźniaki wieczorem wyjeżdżają do Wenecji z Sofii Laverno, więc radziłabym się z nimi pożegnać.

- Nie wracam do żadnej Akademii! – Ryknął Kamil, po czym odwrócił się tyłem do rozmówców i szybkim krokiem ruszył w znanym mu tylko kierunku. – Możecie mnie cmoknąć!

- Bezczelny bachor – wysyczała jadowicie Rose chcąc gonić nastolatka – Spiorę go tak, że się w lustrze nie pozna.

- Zostaw go – Dante zatrzymał siostrę w ostatniej chwili – Tęskni za Piotrkiem, a poza tym, właśnie dowiedział się, że zostanie rozdzielony z bliźniakami. To jeszcze dzieciak i musi na kimś wyładowywać nagromadzaną frustrację, a dorośli służą do tego najlepiej.

Po tych słowach ruszył w drogę powrotną do swojego pokoju. Potrzebował chwili spokoju by coś przemyśleć.

* * * * *

Piotrek obudził się w pokoju hotelowym z lekkim bólem głowy. Pierwszą rzeczą jaką uczynił, było znalezienie łazienki. Przemył twarz lodowatą wodą przez co zamoczył nieco pomiętą już bluzkę. Zdjął ją i narzucił na siebie czystą koszulę, której nie zapiął. Następnie posprawdzał wszystkie drzwi i okazało się, że jedne prowadzą do sypialni Jolki. Dziewczyna z apatią wymalowaną na twarzy patrzyła w sufit z łóżka, ciężko wzdychając. Chłopak ostrożnie do niej podszedł i usiadł obok na posłaniu.

- Co się dzieje? – Zapytał widząc niejaką rozpacz w jej oczach. Dawno nie widział jej w tym stanie. – Nie wyglądasz najlepiej.

- Dzwonił mój szef z informacją, że rozwiązuje ze mną umowę o pracę – Jolka spojrzała na kasztanowłosego załzawionymi oczami. – Od roku pracowałam nad projektem książki tego autora i byliśmy już na finiszu. To miało być moje pierwsze dziecko w dorobku zawodowym, jako wydawca i wszystko diabli wzięli, bo jakiś pieprzony Murdoch postanowił się wtrącić w moje życie.

- Witaj w moim świecie – Piotrek przytulił do siebie płaczącą przyjaciółkę, chcąc ją w jakiś sposób pocieszyć. – Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak i chyba raczej nie dałbym rady. Sam od nich uciekałem całe swoje życie i niezbyt mi się to udało, bo i tak wylądowałem w szponach ich lidera.

- To mnie trochę przerasta – jęknęła zdruzgotana dziewczyna – Najpierw sprawa ojca, a teraz jeszcze to. Jak ty sobie z tym wszystkim radzisz? Ja doświadczam jedynie ułamka twoich zmagań, a już mam dość.

- Wszystko dzięki wsparciu moich przyjaciół – wyszczerzył się do rudowłosej w szczerym uśmiechu – Mam ciebie, Dantego, Li, Nicole z Allenem i wredną Rose. Dopiero niedawno odkryłem, jak wiele jesteście dla mnie warci i nie chcę was stracić. Stary Sicarius wszystkich was zgromadził w jednym miejscu, by mi to pokazać. Mam dość udawania kogoś, kim nie jestem i zamierzam wreszcie być sobą.

- Ktoś tu nieco wydoroślał – zaśmiała się przez łzy – bardzo mnie to cieszy braciszku. Mogę cię tak nadal nazywać?

- Jasne – odparł w uśmiechu – zawsze pozostaniesz moją siostrą.

- Bardzo mi cię brakowało, wiesz? – Wtuliła się w przyjaciela kojąc w ten sposób nagromadzone nerwy. – Niestety Dante mi ciebie zabrał.

- Co wy z tą zaborczością – westchnął przewracając oczami – Dante jest zazdrosny nawet o Suliki, które są jeszcze dziećmi i potrzebują uwagi. Wystarczy mnie dla was wszystkich, więc nie musicie się martwić.

- O matko, ty go naprawdę kochasz?! – Jolka spojrzała na kasztanowłosego swoimi bystrymi, zielonymi oczami, od razu dostrzegając jego zawstydzenie. – Tak się cieszę, że odnalazłeś wreszcie szczęście.

- Naprawdę? – Piotrek ze zdziwieniem wpatrywał się w koleżankę. – Nie gniewasz się, że nie powiedziałem ci o tym od razu?

- Niby czemu? – Wzruszyła ramionami. – Ja nie powiedziałam ci o ojcu i to wasze prywatne życie. Nie mogę się tu wtrącać, a jedynie cię wesprzeć. W tym przypadku wiem, że Dante jest przyzwoitym facetem i nie wyrządzi ci krzywdy, chyba że sam go do tego zmusisz.

- No tak – westchnął zmęczony katującym jego głowę bólem – Wiesz, że nie jestem skory do współpracy, przez to, nasze początki były ciężkie.

- Tak podejrzewałam – zachichotała dziewczyna – On zazwyczaj był sam i ty również. Ten związek to duża zmiana dla waszej dwójki, ale zauważyłam, że bardzo się zżyliście. Teraz, jak o tym pomyślę, to tworzycie naprawdę uroczą parę.

- Urocze są dziewczyny – Piotrek skrzywił się słysząc ostatnie zdanie dziewczyny. – Do facetów słowo „uroczy” nie pasuje.

- Jesteś uke[2], a on jest seme[3], prawda? – W ogóle go nie słuchała rojąc w głowie swoje wyobrażenia związku przyjaciela. – Ty jesteś ten wrażliwy i uroczy, a Dante to samiec alfa.

- O Boże, Jolka. – Jęknął w reakcji na jej wywody. – Znowu zaczęłaś czytać mangi[4] yaoi[5]?

- Coś mi się chyba od życia należy – mruknęła wydymając policzki – mieszkałam sama i jakoś musiałam spożytkować wolny czas.

- Są książki, filmy, muzyka – wymieniał rodzaje pochłaniaczy czasu. Zbyt dobrze pamiętał, jak kiedyś zaprenumerowała jakąś mangę o tematyce yaoi na jego nazwisko, które przychodziły pod adres jego stancji. Raz jakiś współlokator przez omyłkę otworzył jedną z paczek i z tego powodu wszyscy uważali go za geja. Wtedy jeszcze nie znał swojej orientacji seksualnej i czuł się urażony oskarżeniami kumpli. Oczywiście w konsekwencji musiał się wyprowadzić. – Spacery, kluby i prawdziwi ludzie. Mogłabyś wreszcie znaleźć sobie chłopa.

- Łatwo ci mówić – dźgnęła go palcem wskazującym w pierś – ty już masz partnera i nie jesteś sam. Mi grozi etykietka z napisem „stara panna”.

- Wielkie mi rzeczy – stęknął z narastającego bólu w skroni – Jesteś po prostu niezależną kobietą, która woli, jak na razie, tryb życia singla. W odpowiednim czasie znajdziesz właściwego faceta dla siebie.

- Skoro tak myślisz, to czemu mi jęczysz bym już go szukała? – Zapytała świdrując go przenikliwym wzrokiem. – No?

- Sama jęczysz – burknął w odpowiedzi – Narzekasz, że jesteś sama, więc zaproponowałem najprostsze rozwiązanie problemu. Teraz się obrażasz.

- Wiesz, coś niewyraźnie wyglądasz – Jolka z uwagą patrzyła na bladego przyjaciela. – Coś cię boli?

- No nieźle – Piotrek posłał koleżance słaby uśmiech. – Zabrzmiałaś jak z reklamy jakiegoś leku. Głowa mnie boli, ale to norma po środkach nasennych.

- Skąd wiesz, że nam je podano? – Dziewczyna zmarszczyła brwi. – Ja nic nie czuję.

- To proste – wyjaśniał wzdychając – Mam ukłucie po igle i czuję się jakbym się naćpał.

- Rozumiem – Dziewczyna wstała z łóżka i pobiegła do łazienki. Po chwili wróciła z mokrym ręcznikiem w ręku, który położyła na czole chłopaka. – Zimny okład powinien troszeczkę ci pomóc.

- Dzięki – stęknął przymykając oczy – mogę się tu zdrzemnąć? Świadomość, że ktoś będzie przy mnie jest nieco kojąca.

- Nie ma sprawy – Rudowłosa posłała mu ciepły uśmiech w odpowiedzi. Bezbłędnie odczytała jego intencje. Oboje potrzebowali wsparcia i towarzystwa. – Będę czuwać, więc się nie krępuj.

Kasztanowłosy uśmiechnął się tylko, po czym zamknął oczy. Po miarowym oddechu mogła zobaczyć, że jest wyciszony. Jego spokój był zaraźliwy i wkrótce ona również ukoiła szarpiące nią nerwy. Z niepokojem jednak wpatrywała się w opatrunki na boku przyjaciela, które odkrywała rozpięta koszula. Obejrzała swoje ręce i na ramieniu znalazła ślad po zastrzyku.

Miałeś rację – szepnęła odgarniając z twarzy swoje rude włosy – wstrzyknęli nam jakieś świństwo, kiedy zasnęliśmy w samochodzie. Jestem głupia, że tego nie zauważyłam. Spaliśmy ponad dobę, a to przecież nie jest normalne.

- Moja zguba się znalazła – usłyszała za sobą głos Zygfryda – Widzę, że śpi.

Mężczyzna chwilę wpatrywał się w śpiącego bratanka, dłużej zatrzymując wzrok na widocznych opatrunkach. Dziewczyna dostrzegła w jego oczach przebłysk złości, co nieco ją zdziwiło, bo zazwyczaj skrupulatnie kamuflował swoje prawdziwe odczucia. Raptem złapał ją za ramię wybudzając z chwilowego zamyślenia.

- Co? – Jolka w zaskoczeniu spojrzała w oczy Murdocha, które mroziły swoim błękitnym odcieniem. – Puść mnie.

- Musimy sobie trochę wyjaśnić młoda panno – Zygfryd jeszcze bardziej ścisnął ramię dziewczyny, sprawiając jej tym sposobem ból. – Na początek zapamiętaj, że oczekuję od ciebie należytego szacunku.

- Po moim trupie – wysyczała w złości i z bólu – nie masz prawa rządzić moim życiem. Nie jestem jedną z was, więc mnie zostaw w spokoju. Umiem o siebie zadbać i nie potrzebuję waszej pomocy. Wy jedynie wszystko popsuliście.

- Jakoś mnie nie przekonałaś – Blondyn spoliczkował rudowłosą, kiedy ta spojrzała na niego z pogardą. – Mamy sporo czasu przed sobą i powoli wdrążymy w ciebie panującą w rodzie dyscyplinę.

- Irytujesz mnie zgredzie – Jolka pocierała bolący policzek prychając jak wściekła kotka. – Nigdy się nie poddam twojej woli.

- To się jeszcze okaże Jolanto – Zygfryd próbował wziąć na ręce śpiącego Piotrka, ale rudowłosa mu na to nie pozwoliła.

- Zostaw go – mruknęła zasłaniając przyjaciela swoim ciałem – Obiecałam, że będę nad nim czuwać i nie pozwolę go zabrać.

- Waleczna i uparta – Blondyn niespodziewanie złapał dziewczynę za włosy i ze stoickim spokojem przygwoździł ją do łóżka silnym pchnięciem. – Jesteś drobniutka i nadrabiasz językiem braki w sile, ale w starciu z kimś większym, nie masz szans.

Jolka starała się uwolnić spod wbijającego się w jej kręgosłup kolana mężczyzny, jednak był od niej o wiele silniejszy. Po chwili poczuła ukłucie w szyję, a następnie spowiła ją ciemność i pustka.

- Taka ładna dziewczyna, a zachowuje się jak mała dzikuska – Zygfryd ułożył nieprzytomną rudowłosą w stosownej pozycji na poduszkach i przykrył ją kocem. Następnie wziął pogrążonego we śnie Piotrka na ręce i ruszył z nim w stronę wyjścia z pokoju dziewczyny. – Czas bym obejrzał na spokojnie spustoszenie jakie odważyłeś się zrobić w swoim ciele nieposłuszny chłopcze. Złamałeś mój zakaz i zgodnie z obietnicą stosownie cię ukarzę.

Rzucił bratanka na łóżko, który aż krzyknął w reakcji na tak brutalną pobudkę.

- Co jest?! – Piotrek w szoku rozglądał się na boki. Serce waliło boleśnie w jego piersi, a z nerwów szumiało mu w głowie, która niestety nadal bolała. Kiedy natrafił wzrokiem na stryja, od razu uświadomił sobie swoją sytuację. – Wszystko jasne. O co chodzi?

- Mamy do pogadania chłopcze – Zygfryd zaplatając na piersi ręce czujnie wpatrywał się w siedzącego na łóżku bratanka. – Czemu opuściłeś ten pokój?

- Nie wiedziałem, że nie mogę go opuszczać – odpowiedział spokojnie chłopak masując skronie – Czemu rzuciłeś mnie na łóżko? Po co w ogóle zabierałeś mnie z pokoju Jolki?

- Chcesz się bawić w pytanie za pytanie? – Zygfryd posłał bratankowi groźne spojrzenie. – Pobawmy się lepiej w ja pytam, ty odpowiadasz.

- Nazwij to po imieniu – Piotrek stęknął z bólu w głowie. – Po prostu powiedz, że chcesz mnie przesłuchać.

- Ująłbym to raczej jako mały wywiad środowiskowy – mężczyzna nadal wpatrywał się w bratanka, który wyglądał dość blado i słabo – Zdejmij koszulę i odwiń bandaże. Chcę zobaczyć w jakim stopniu naruszyłeś swoje ciało.

- Moje ciało, mój problem – mruknął chłopak krzywiąc się z bólu, jednak po chwili zdjął koszulę i zaczął odwijać bandaż na boku – W sumie, i tak muszę zmienić opatrunki. W plecaku mam apteczkę z potrzebnymi rzeczami.

Zielonooki zszedł z łóżka i podszedł do plecaka. Chwilę w nim grzebał, aż natrafił na to, czego szukał, czyli niewielką saszetkę z opatrunkami. Zygfryd z coraz większą złością patrzył na obnażone rany bratanka. Szwy otoczone sinymi cieniami oraz blizny na plecach.

- Coś ty ze sobą zrobił? – Warknął nie wytrzymując lekkomyślności bratanka. – Niżej też masz jakieś blizny?

- Jedną czy dwie – Piotrek nie patrzył na gotującego się ze złości stryja, bo zajęty był zdejmowaniem opatrunku z ramienia. – Większość zarobiłem w dzieciństwie, jak ta na stopie, ale nie ma sensu ich liczyć, bo i tak jeszcze ich przybędzie w przyszłości.

Tym ostatnim stwierdzeniem przelał czarę gniewu stryja, który tracąc opanowanie złapał go za zdrowe ramię i pchnął na łóżko. Chłopak w szoku nie wiedział co ma zrobić. Próbował się wyrwać z uścisku mężczyzny, ale pozycja w jakiej się znajdował była przegrana. Leżał przodem do posłania z wykręconą do tyłu ręką. Każde szarpnięcie sprawiało mu ból, więc zaprzestał walki.

- Wreszcie poszedłeś po rozum do głowy – pochwalił go Zygfryd, który milcząc czekał na moment uspokojenia się bratanka – Wiesz, dlaczego jestem na ciebie zły?

- Podejrzewam – Piotrek głośno przełknął ślinę – Czy chodzi o naszą rozmowę w pociągu?

- A jednak pamiętasz – Zygfryd przekręcił chłopaka przodem do siebie. – Czy to oznacza, że przyjmiesz konsekwencje złamania naszej umowy?

- Nie zawierałem żadnej umowy – Piotrek chwilowo przymknął oczy próbując zebrać myśli – To ty wuju wtedy mówiłeś, ja tylko słuchałem.

- Milczenie powszechnie jest uznawane za przejaw zgody – oświadczył mężczyzna groźnie łypiąc na bratanka – czyli zawarłeś ze mną umowę.

- Niech ci będzie – przystał na to zielonooki. Nie miał siły na dłuższą rozmowę, bo ból w skroni nieprzyjemnie ćmił i przeszkadzał w myśleniu. – Tak czy siak zostanę ukarany. Nie potrzebujesz na to mojej zgody i tak jej przecież nie oczekujesz.

- Trafne spostrzeżenie – poklepał bratanka po policzku na znak zadowolenia z odpowiedzi – choć martwi mnie, że podjąłeś taką decyzję jedynie dla świętego spokoju.

- Niezależnie jaką bym podjął decyzję, ty i tak zrobiłbyś swoje – jęknął zmęczony kasztanowłosy czując zbliżającą się falę mdłości – Muszę do łazienki.

- Idź – Zygfryd puścił bratanka, który jak strzała pobiegł do łazienki. Po chwili słychać było stamtąd odgłosy wymiotowania, dlatego poszedł sprawdzić stan chłopaka. – Jak się czujesz? Lepiej ci teraz?

- Nie powiedziałbym, że lepiej – sapnął Piotrek z ledwością wstając z podłogi i spuszczając wodę w klozecie. Z nosa leciała mu krew, dlatego nachylił się nad umywalką i przemył twarz. – Po prostu muszę się przespać i poczekać, aż środek nasenny, który mi wstrzyknęliście całkowicie ulotni się z mojego ciała.

- Czyli to reakcja na środek nasenny – zastanawiał się blondyn – Na wszystkie leki tak reagujesz?

- Nie wiem, czy na wszystkie – wzruszył ramionami chłopak – na witaminy tak nie reaguję, ale na środki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe już tak.

- Rozumiem – Zygfryd podszedł do bratanka i powoli odprowadził go do łóżka. – Usiądź, to założę ci świeże opatrunki. Kiedy skończę, położysz się spać.

- Sam mogę się tym zająć – Piotrek chciał wziąć apteczkę do ręki, ale stryj mu to uniemożliwił, zabierając ją z jego zasięgu. – Ok, wygrałeś. Ten jeden raz skapituluję, ale tylko dlatego, że nie mam w tej chwili na nic sił.

- Jesteś uparty, jak na Murdocha przystało – Zygfryd ostrożnie zakładał opatrunek na rany kasztanowłosego, który posłusznie siedział spokojnie. – Potrafisz też przyznać się do błędu, jednocześnie nie rezygnując z obranego celu.

- Nie jestem prawdziwym Murdochem stryju – Piotrek westchnął dość posępnie. – Większość rodu sądzi, że jestem nic nie wartym bękartem z nieprawego łoża. Matko, że też się jeszcze używa takich stwierdzeń w tych czasach. Powiedz, zabijesz mnie, jeśli będę ci się sprzeciwiał?

- Nie, bo wiem, że tego właśnie byś chciał – Zygfryd skończył zakładać bratankowi opatrunki i delikatnie pchnął go na poduszki. – Nie należę do osób, które spełniają czyjeś oczekiwania. To ja dyktuję zasady gry, a nie na odwrót.

- Wiem – Piotrek przymknął zmęczone oczy. – Dlatego mnie irytujesz, ale wiem, że to idzie w obie strony. Trafił swój na swego, więc jesteśmy kwita w kwestii starć charakterów. Pozostaje jeszcze niestety problem hierarchii. Tego raczej nie sforsuję, chyba że rozpętam rewolucję.

- Młodość charakteryzuje się tym, że ma szalone pomysły – Zygfryd zmierzwił bratankowi włosy jak małemu chłopcu. Tak go właśnie widział, jako zagubionego dzieciaka, który uważał, że dorósł. – Śpij mały rewolucjonisto.

Kiedy pogrążony we śnie kasztanowłosy przewrócił się na bok, mężczyzna opuścił pokój.

* * * * *

Kamil niechętnie pakował swój plecak. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Wiedział, że bez Piotrka będzie nieciekawie, ale nie podejrzewał, że aż tak bardzo.

- Czemu nas rozdzielają? – Jacuś siedział na tapczanie i przyglądał się starszemu bratu. Nie rozumiał, dlaczego muszą z Agatką wyjeżdżać z babcią Piotra i to jeszcze bez Kamila. – Mieliśmy zawsze być razem, a teraz się rozdzielamy.

- Sam tego do końca nie kumam – westchnął starszy z chłopców usilnie próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Świadomość, że teraz pozostanie sam na łasce Dantego i jego jędzowatej siostry w ogóle mu nie pomagała. – Przyjadę do was, jak tylko skończę tę szkołę.

- Dlaczego nie możemy jechać tam z tobą? – Jacek nie ustępował. Chciał wiedzieć czemu to wszystko tak się skończyło. – Czemu skazują nas na rozłąkę? Najpierw Piotr, a teraz ty. Czemu nie tupniemy nogą i nie sprzeciwimy się tej tyranii?

- Stanowczo za dużo oglądałeś ostatnio filmów historycznych – sapnął Kamil zapinając swój plecak – Próbowałem się sprzeciwić, ale to dorośli. Według nich, dzieci nie mają prawa głosu. Nawet Piotrka zignorowali, więc co ja mogę?

To niesprawiedliwe! – Krzyknął malec tupiąc przy tym nóżką. – Tak nie może być!

Po tych słowach blondynek wybiegł z pokoju. Kamil tknięty przeczuciem pobiegł za nim, jednak nie mógł go nigdzie znaleźć. Kiedy przechodził obok biblioteki, usłyszał dobiegające z niej wrzaski brata. Jednak tam nie wszedł. Jakoś zabrakło mu odwagi, by zmierzyć się z gniewem dziecka.

Jacek w tym czasie chciał wyładować swoją frustrację na fotelu, gdzie zazwyczaj siadywał Piotrek, ale przypadkiem trafił na lepszy cel. Nieświadomy niczego Dante właśnie przechodził przez pomieszczenie mocno nad czymś myśląc, gdy nagle zauważył kopiącego mebel małego Sulika. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, mężczyzna już wiedział, że czeka go ciężkie starcie. Chłopiec podbiegł do niego i wymierzył cios swoją ściśniętą piąstką.

- To wszystko przez ciebie! – Ryknął okładając Sicariusa pięściami. Łzy spływały po zarumienionych z gniewu policzkach, mocząc kołnierzyk koszulki w pirackie czaszki. – Pozwoliłeś go zabrać, a teraz nas rozdzielą! To twoja wina!

- Uspokój się – Dante z doznanego szoku nie wiedział co powinien zrobić. Nie potrafił postępować z dziećmi, tak jak Piotrek. Nie miał do nich cierpliwości. – O co ci chodzi?

- Rozdzielają nas! – Załkał Jacuś łykając słone łzy w rozgoryczeniu. – To wszystko dlatego, że go puściłeś! Pozwoliłeś mu odejść, choć twierdziłeś, że tego nie zrobisz! Oddałeś go temu niedobremu panu, jak mogłeś?

- Oho – usłyszeli za sobą zdziwiony głos Alberta, który również chciał skrócić sobie drogę przez bibliotekę, idąc w stronę głównego holu. – Trafiłem nie w porę.

- Pan! – Jacuś rzucił nowo przybyłemu mężczyźnie groźne spojrzenie zapłakanych oczu. To sprawiło, że ten aż się cofnął. Chłopiec widząc to, doskoczył do niego i wymierzył mu celnego kopniaka w piszczel. – To też pana wina! Jest pan jego tatą, a pozwolił go zabrać! Teraz nas rozdzielają! Tak nie może być, ja się nie zgadzam! To niesprawiedliwe!

- Mały, takie jest życie – Albert starał się mówić do chłopca dość łagodnie. Niby wychował Alena, ale jeszcze nigdy nie spotkał się z tak silnym rozgoryczeniem u dziecka. – Niesprawiedliwe. Przywyknij do tego.

- Nie chcę! – Ryknął Jacuś tupiąc nóżką dla zaakcentowania swojego sprzeciwu. – Pan nie kocha Piotrka, a teraz chce nam go odebrać! Wy go nie rozumiecie, wy nic nie wiecie! On przez was zawsze płakał. Dorośli są podli! Potraficie tylko krzywdzić. W ogóle nas nie słuchacie!

- Piotrek też jest dorosły – odparł Dante chcąc załagodzić sytuację, jednak wyszło inaczej. Jacuś pokazał mu język w złości. – On was zawsze słucha i stawia na pierwszym miejscu.

- Wy go tak nie traktujecie – blondynek przestał już krzyczeć, jednak to nie znaczyło, że się uspokoił. Gniew nadal w nim płonął. – Nie słuchacie co do was mówi i zmuszacie go do rzeczy, których nie chce robić. Teraz oddaliście go temu niedobremu panu, który zawsze groził mu karą.

- Wystarczy – Dotąd czający się za drzwiami Kamil wbiegł do biblioteczki i łapiąc brata mocno go przytulił. Było mu wstyd, że to właśnie on zdobył się na odwagę i wypowiedział na głos targające nimi żale. – Już starczy.

- Ale oni nas rozdzielają – załkał chłopczyk tuląc się do starszego brata – Zabrali już Piotra i ciebie też chcą… co jeśli nie wrócicie, jak mamusia i tatuś. Nie chcemy być sami z Agatką.

- Obaj do was wrócimy, więc nie musisz się tym martwić – Kamil zagryzł dolną wargę próbując ukryć swoje rozterki, które nie umknęły uwadze obu mężczyzn. – Piotr zdecydował, że pojedziecie do jego babci. Tam będziecie bezpieczni.

- To trudne – Jacek otarł rękawem z oczu łzy. – Obiecujesz?

- Tak – starszy Sulik wyprowadził brata z biblioteczki i ruszył z nim w stronę ich pokoju. Niedługo bliźniaki miały wyjechać z panią Laverno i zostawić go samego. – Będziesz miał bojowe zadanie. Musisz strzec Agatki. Teraz ty będziesz głową rodziny.

- Rozumiem – blondynek pokiwał potwierdzająco główką – Nie zawiodę.

- Wiem – roztrzepał bratu włoski. Kiedy dotarli do pokoju, przy drzwiach zastali czekającego na nich Fabrizia. Mężczyzna uśmiechnął się do nich i wyciągnął rękę do Jacusia. – Weź swój plecak i idź.

Kamil wpuścił brata do pokoju, gdzie leżał plecak z jego rzeczami. Chłopiec zarzucił na ramię swój tobołek i podał rękę mężczyźnie. Kiedy zniknęli za zakrętem korytarza, nastolatek poczuł spływającą po policzku łzę. Pierwszy raz w życiu poczuł się tak naprawdę sam. Słowa rzucane przez Jacusia nadal dźwięczały w jego głowie.

- Nigdy bym nie pomyślał, że tak bardzo to wszystko czuje – mruknął pod nosem opierając się o ścianę naprzeciwko drzwi pokoju – On przynajmniej miał odwagę to z siebie wyrzucić, nie to co ja. Eh, jestem strasznym tchórzem.

- Nie zadręczaj się – Usłyszał głos Dantego, który wykorzystując jego nieuwagę podszedł bliżej. – Mały potrafi wpędzić człowieka w poczucie winy. W jednym miał rację, pozwoliłem go zabrać. Niestety to było nieuniknione. Piotrek od dziecka samotnie zmagał się z licznymi problemami, o których nie masz nawet pojęcia.

- Po co mi to mówisz? – Kamil spojrzał zdziwiony na mężczyznę. – Nie rozumiem.

- Nie chcę byś myślał, że zostałeś sam – Dante oparł się o ścianę obok chłopca i melancholijnie patrzył w sufit – Może nie jestem opiekunem twoich marzeń, ale wiedz, że nie zostawię cię samego. Piotrek twierdził, że jesteśmy rodziną, więc spróbujmy nią być.

- To nie będzie takie proste – westchnął nastolatek – obaj mamy trudne charaktery.

- Trudności są po to, by je zwalczać – Sicarius puścił chłopcu oczko. – Sam zobacz, ja przetrwałem z Rose, Aaronem i Orestesem w jednym domu.

- Nie wiem jacy są twoi bracia, ale siostrę masz straszną – jęknął Sulik wspominając wiecznie niezadowoloną Rose – Ok, sztama.

- Czasem potrafimy się dogadać – zaśmiał się mężczyzna mierzwiąc chłopakowi włosy – Chodź, napijemy się piwa, ale ty dostaniesz korzenne.

- Spoko – nastolatek odwzajemnił uśmiech mężczyzny – pod warunkiem, że będzie zimne, bo ciepłe jest obrzydliwe.

- Nikt normalny nie pije ciepłego piwa – odparł zdumiony Sicarius – Raz próbowałem i to tylko dlatego, bo przegrałem zakład z Aaronem.

- Aha – Kamilowi poprawił się nastrój. Może Dante nie jest aż takim strasznym dorosłym, jak dotąd myślał?

* * * * *

Był wczesny ranek, kiedy prywatny odrzutowiec rodu Murdoch wylądował na lotnisku w Londynie. Piotrek leniwie wyszedł z samolotu i wzdychając wsiadł do czekającej niedaleko limuzyny. Jolka również miała zły nastrój. Oboje wiedzieli, że ich podróż dobiega końca i niedługo dotrą do domu głównego rodu.

- Może wykazalibyście nieco więcej entuzjazmu – Zygfryd z politowaniem patrzył na niezadowoloną parę – Za kilka godzin będziemy na miejscu.

- Chyba w więzieniu – mruknęła dziewczyna wpatrując się w przyciemnianą szybę – nawet ten samochód się nim wydaje.

- Podzielam – szepnął Piotrek opierając głowę o szybę okna – nawet widok za oknem wydaje się zniekształcony przez te ciemne szyby.

- Nie marudź – Edward zmrużył w irytacji oczy – Zachowujesz się jak dzieciak.

- Niektórzy mnie tak traktują – kasztanowłosy wymownie spojrzał na stryja – nie chcą zrozumieć, że już dawno nie jestem dzieckiem.

- Jakoś nie dajesz dowodów na swoją dorosłość – odgryzł mu Zygfryd rozbawiony pretensjami bratanka – Jeśli będziesz zachowywał się dojrzale, wówczas będziesz traktowany jak osoba dorosła.

- Metoda kija i marchewki? – Jolka prychnęła kpiąco. – Nie z nami te numery.

- Kijem możesz dostać po łapkach Jolanto – Zygfryd rzucił dziewczynie ostrzegawcze spojrzenie. – Jeśli to nie pomoże, to wtedy zejdziemy nieco niżej.

- Niedoczekanie wasze – rudowłosa syknęła w złości – nie pozwolę się traktować, jak małą dziewczynkę.

- Mogłabyś siedzieć cicho, jak Piotruś – zauważył Edward wskazując na milczącego kuzyna – Grzecznie się zamknął.

- Nie mam ochoty prowadzić bezsensownych dyskusji – sapnął zielonooki nie spuszczając wzroku z widoku zza okna samochodu – i tak nic nie wskóram, więc czemu mam tępić swój język. Rozmowa z wami to jak rzucanie grochem o ścianę, po co się męczyć?

- Też racja – Jolka z podziwem spojrzała na przyjaciela. Chłopak miał doświadczenie w starciach z Murdochami, więc wiedział co mówi. Postanowiła pójść w jego ślady i się nie odzywać. – Nie ma sensu z nimi gadać.

- Dzieci zawiązały pakt milczenia – Zygfryd obdarzył zbuntowaną parę serdecznym uśmiechem. – Rozwiążemy go jak dotrzemy do celu naszej podróży.

Jechali tak w milczeniu około czterech godzin. W międzyczasie Piotrek się przespał wtulony w przyjaciółkę, która strzegła go, jak oczka w głowie. Obawiała się pobytu u Murdochów, bo do końca nie wiedziała czego może się spodziewać. Intuicja mówiła jej, że czeka ją ciężka walka.

Późnym popołudniem limuzyna zajechała przed rezydencję rodu. Kiedy Piotrek z Jolką wysiedli z wozu, aż oniemieli na widok budynku.

- To istny pałac – dziewczyna kurczowo złapała bok bluzy przyjaciela, który również wytrzeszczył z wrażenia oczy.

- Ogromny – wymamrotał chłopak z niepokojem w głosie – kolos.

- Ok, już się napatrzyłam – Jolka nagle uświadomiła sobie lęki Piotrka. – Mogę już wracać do domu.

- Chętnie zabiorę się z tobą – Kasztanowłosy oprzytomniał z doznanego szoku. – Idziemy z buta?

- Drogie dzieci – Zygfryd położył dłonie na ramionach wystraszonej dwójki. – Witajcie w domu.

- Nie, to nie dom – szepnął Piotrek ponownie podnosząc wzrok na budynek – to jakiś pieprzony pałac, czyli nie moje standardy.

- Wyrażaj się – stryj strofował bratanka podczas gdy szli w stronę frontowych drzwi – Od dziś oboje macie posługiwać się poprawnym słownictwem. Służba pokaże wam pokoje. Odświeżcie się i przebierzcie. Za godzinę będzie kolacja.

Po tych słowach pchnął oszołomioną widokiem wnętrza domu dwójkę w stronę służby, która zabrała ich do wyznaczonych pokoi. Sam udał się do gabinetu by odłożyć zdobyte wcześniej w Los Angeles dokumenty.

- Nareszcie w domu – uśmiechnął się pod nosem widząc wnętrze gabinetu – Przedstawienie czas zacząć.

* * * * *

Deszcz uderzał w szyby okien jednej z mediolańskich posiadłości. W wystrojonym antykami gabinecie siedział oprószony siwizną mężczyzna ze szklaneczką szkockiej w ręku. Światło dawał jedynie płomień trawiący drwa w kamiennym kominku.

- Mam nadzieję, że nie zbrukałaś imienia naszego rodu? – Wrzucił w ogień raport z posiedzenia Zgromadzenia, który przysłał mu jego przyjaciel Gian Sicarius. – Dostałaś jasne instrukcje.

- Wiem, że zawiodłam cię ojcze – kasztanowłosa kobieta przyklęknęła tuż przed mężczyzną i ucałowała sygnet rodowy na jego palcu – Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Kaspian.

- Rozmawiałem z twoim bratem – odparł mężczyzna surowym tonem – chciałaś wykorzystać prawo rodu dla własnej korzyści. Swoim działaniem naraziłaś wyznaczoną ci misję.

- Wybacz – Kobieta z pokorą patrzyła na ojca. – Zawaliłam.

- Przynajmniej tyle dobrego, że jesteś świadoma swojej porażki – westchnął mężczyzna. Nie miał już siły na tę dziewczynę, która zupełnie zatraciła się w swojej prywatnej wendecie. – Zabraniam ci zabijać którekolwiek z tych dzieci. Rodziny się nie niszczy, a buduje.

- To, co w takim razie mam zrobić? – Kasztanowłosa nie wytrzymała. – Tyle lat obserwowałam tego dzieciaka, a teraz mam odpuścić?!

- Złap go – oświadczył mężczyzna w rozbawieniu – i przyprowadź przed moje oblicze. To jedyny wnuk, którego jeszcze nie dane mi było poznać.

- Masz to jak w banku – kobieta posłała ojcu przebiegły uśmieszek – A mogę policzyć się z Kaspianem?

- Rób jak uważasz, tylko nie przesadź – mężczyzna machnięciem ręki nakazał jej odejść – Tal!

- Tak ojcze? – Odwróciła się ponownie w stronę ojca.

- Przyprowadź chłopca w jednym kawałku – polecił stanowczym głosem – Nie chcę powtórki sprzed roku.

- Ludwik sam był sobie winien – wzruszyła ramionami w ogóle nie przejęta historią sprzed roku.

- To jedynie twoja wersja – zamieszał zawartością szklanki dźwięcząc kostkami lodu odbijającymi się od ścianek naczynia – Twój młodszy brat stracił rękę, bo nie potrafiłaś nad sobą zapanować Francesco.

- Wolę imię Talisha – odparła niezadowolona z tego, że nazwano ją prawdziwym imieniem – Francesca nie pasuje do mojego wizerunku.

- To imię nadałem ci w dniu twoich narodzin – westchnął załamany bezczelnością córki – dlatego będę cię tak nazywał.

- Zrozumiałam – Kobieta skłoniła się grzecznie, po czym opuściła gabinet.

* * * * *

Piotrek w milczeniu podążał za dobrze zbudowanym kamerdynerem, rozglądając się na boki. Ten dom go przerażał, ale nie wiedział dlaczego. Miał po prostu pełne obaw przeczucie i intuicyjne dejavu. Niepokój wzrósł, kiedy dwie wysokie pokojówki zaciągnęły wyrywającą się im Jolkę do innego korytarza. To był zły znak, bo oznaczał tyle, że stryj postanowił na dobre ich rozdzielić.

- Oto panicza pokój – odezwał się kamerdyner otwierając ostatnie drzwi korytarza, w którym się znajdowali – proszę wejść.

- Czemu ten pokój jest tak mocno oddalony od innych? – Piotrek z trwogą zauważył, że od połowy korytarza nie napotkał innych drzwi. – To jakieś odludzie?

- Pan kazał ulokować panicza w swojej części – oświadczył mężczyzna płynnym głosem, z wyższością oceniał zielonookiego perfidnie się na niego gapiąc – Stwierdził, że potrzebuje panicz jego uwagi.

- Nikt nie potrzebuje jego uwagi, a z pewnością nie ja – warknął kasztanowłosy zirytowany postawą lokaja – widocznie jestem w hierarchii tego domu ulokowany na samym dole, bo nawet służba ma mnie za śmiecia. Daruj sobie te grzeczności, bo widzę, że nie masz na to ochoty.

- Jak sobie życzysz mały – odgryzł mu się mężczyzna o dziwnie ulizanych włosach – Słyszałem, że jesteś bękartem.

- Tak? To źle słyszałeś. – Mruknął Piotrek wchodząc do pokoju. Kamerdyner kroczył tuż za nim, a na koniec zamknął drzwi. To zaskoczyło chłopaka. – Po co tu wszedłeś?

- Mam do wykonania instrukcje – poinformował go lokaj złośliwie się uśmiechając – Pan kazał cię porządnie wykąpać i ubrać w stosowne rzeczy.

- A słonie potrafią latać – zadrwił kasztanowłosy groźnie łypiąc na mężczyznę – Sam potrafię się umyć i ubrać, więc nie masz nic tu do roboty.

- Pan przewidział, że taka będzie twoja odpowiedź – kamerdyner niebezpiecznie zaczął zbliżać się do Piotrka, na co ten automatycznie się cofał – dlatego wybrał mnie do tej pracy.

- Odwal się – zielonooki wycedził przez zęby coraz bardziej czując się niepewnie. Pokój, w którym się znalazł jeszcze bardziej pogłębiał jego niepokój. – Po prostu stąd wyjdź i zostaw mnie samego.

- Dopiero, jak wykonam powierzone mi zadanie – odpowiedział mężczyzna łapiąc wystraszonego chłopaka i automatycznie wykręcając mu do tyłu ręce – Teraz grzecznie pójdziesz ze mną do łazienki, a tam porządnie cię wyszorujemy kruszynko.

- Puszczaj! – Piotrek pomimo bólu mocno się szarpał, jednak mężczyzna drugą ręką objął go w pasie jeszcze bardziej unieruchamiając. – Wiem, że jesteś ranny i mam uważać na to, byś nie zerwał szwów. Pan był bardzo niezadowolony mówiąc o tobie. Mocno mu podpadłeś, wiesz?

- Gówno mnie to obchodzi – prychnął zielonooki w złości – za pięć miesięcy już mnie tu nie będzie i tyle mnie zobaczy. Nie będę jego kolejną marionetką. 

Na nieszczęście, w momencie wypowiadania tych słów, do pokoju wszedł Zygfryd. W milczeniu podszedł do bratanka groźnie na niego patrząc. Następnie wyciągnął z kieszeni kajdanki i podał je kamerdynerowi, który bezzwłocznie zapiął je na nadgarstkach chłopaka.

- Przenieś go do łazienki i tam rozbierz – nakazał służącemu zimnym tonem – Kiedy przyjdę tu za pięć minut ma być gotowy, jasne?

- Tak panie – Kamerdyner skłonił się nisko, po czym od razu wykonał polecenie pracodawcy. Zaniósł zdębiałego Piotrka do łazienki, gdzie go rozebrał, co nie było prostą czynnością, bo chłopak cały czas z nim walczył, i wrzucił go do wanny wypełnionej ciepłą wodą. Uwolnił jedną rękę od kajdanek, jednak drugą przypiął do wystającej w ścianie rury. – Sam jesteś sobie winien.

- To nie fair! – Ryknął chłopak szarpiąc spętaną ręką. – Odepnij mnie!

- Możesz odejść John – Do łazienki wszedł Zygfryd. – zajmę się tym łobuzem.

- Co za cholerne ustrojstwo – Piotrek starał się wyszarpnął rękę z bransoletki kajdanek, ale coś mu nie wychodziło – co za gówno, nie chce puścić…

- Piotrusiu, dziecko – usłyszał za sobą głos stryja – spójrz na mnie.

- Po co? – Zielonooki ostrożnie odwrócił się w stronę wuja by sprawdzić o co chodzi, ale to okazało się dość poważnym błędem, bo ten bezceremonialnie zaczął szorować jego twarz namydloną gąbką – Aua! Zostaw… – Chciał odwrócić głowę, ale stryj przewidując jego ruchy złapał go i przytrzymał.

- Trzeba umyć ci buzię, bo brudne słownictwo z niej wychodzi – oświadczył mężczyzna mocno szorując usta bratanka, który kichał od piany w nosie i parskał dławiąc się mydlinami. – To kara za złamanie zakazu, który otrzymałeś wchodząc do tego domu.

- Przestań już – stęknął chłopak drżąc na całym ciele – proszę.

- Jeśli obiecasz mi, że będziesz grzecznym chłopcem i spokojnie dasz się umyć – Zygfryd z uwagą patrzył w załzawione oczy bratanka. – To jak?

- Nie rozumiem tylko, dlaczego nie mogę umyć się sam? – Piotrek również próbował odgadnąć zamiary mężczyzny, jednak jego zimne oczy niczego nie zdradzały. – Czemu traktujesz mnie jak małolata?

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – Mężczyzna posłał chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie. – Twoja odpowiedź Piotrze.

- Eh – Kasztanowłosy ciężko westchnął do końca zrezygnowany. Dobrze wiedział, że w tej sytuacji nie ma innego wyjścia, jak przystać na warunki stryja. Był na jego łasce, co go irytowało. – Będę grzeczny.

- Cieszy mnie, że podjąłeś odpowiednią decyzję – poklepał bratanka po zarumienionym od szorowania policzku. Dobrze widział wahanie w jego oczach, jak również towarzyszące temu upokorzenie. – Będziemy musieli jeszcze popracować nad sposobem mówienia, bo jak dotąd, posługiwałeś się wyrażeniami pospólstwa.

- Żyłem w świecie różniącym się o 180° od tego twojego – odparł cicho Piotrek krzywiąc się na niesmak w ustach, jaki pozostawiły po sobie mydliny z gąbki – To język ludzi, z którymi spotykałem się na co dzień.

- Rozumiem – Zygfryd delikatnie przejechał gąbką po bliznach na plecach chłopaka z niezadowoleniem zauważając ich nieco poszarpaną fakturę – Masz plecy jak u niewolnika.

- Wiem – mruknął zielonooki smętnym głosem – tak się czasem czuję, jak niewolnik.

- Szczególnie teraz, prawda? – Zapytał go Zygfryd wbijając wzrok w poszarpaną bliznę na lewym nadgarstku bratanka. – Ile jeszcze blizn przede mną ukrywasz?

- Dużo – odparł kasztanowłosy chowając lewą rękę pod wodę. Prawa wciąż była przykuta kajdankami do rury. – Są takie, o których nie chciałbym już nigdy mówić.

- Każdy ma takie blizny – oświadczył stryj podejrzewając, co zielonooki ma na myśli. Niestety dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że najwięcej ran zadał mu jego własny ród. Uwolnił rękę chłopaka, a następnie podał mu ręcznik. – Może czas skończyć z kolekcjonowaniem blizn?

- Stoczyłem wiele batalii. W niektórych poległem, czego dowodem są te najbardziej bolesne rany. – Piotrek szczelnie owinął się ręcznikiem. – Czasem mam ochotę skończyć z tym wszystkim. Ta opcja wydaje się nieraz niezłym wyjściem. Raz spróbowałem, ale niestety poległem. Nie wydaje ci się wuju, że najlepszą metodą w sporze jest usunąć jego źródło?

- Czasami – Zygfryd dobrze wiedział, co Piotrek ma na myśli. Głęboki smutek w zielonych oczach sam mówił za siebie. – Jednak to złudna metoda. Najlepiej jest wszystko dobrze poukładać i dojść do pewnego konsensusu, niż non stop powtarzać nic nierozwiązujące działanie.

- No tak – chłopak ruszył do wyjścia z łazienki – możliwe, że logika nie zawsze spełnia nasze oczekiwania. Uczucia są przecież nielogiczne, a kurczowo się ich trzymamy. No, może nie Allen. On uznał, że najprościej jest wyzbyć się emocji, które niejako nas ograniczają.

- Twój brat jest nieobliczalny – Zygfryd podszedł do szafy w pokoju bratanka i wygrzebał z niej dla niego ubrania. – Załóż to.

- Nieobliczalny?! Nie sądzę. – Piotrek wziął ubranie od stryja i tocząc wewnętrzną walkę ze swoim prywatnym stylistą, założył je na siebie. – Allen ma swój wyrobiony schemat postępowania z ludźmi. Nie okazuje otwarcie emocji, bo uważa je za oznakę słabości. Ta forma samokontroli i opanowanie sprawiają, że nie waha się pociągnąć za spust patrząc celowi prosto w oczy.

- Widzę, że dobrze go rozumiesz – zauważył stryj w śmiechu – Jeśli miałbym określić waszą dwójkę, to porównałbym was do taoistycznego symbolu sił yin i yang. Ty jesteś światłem, a Allen mrokiem. Musicie razem istnieć, by wzajemnie się dopełniać.

- Ładnie powiedziane – Piotrek posłał wujowi uśmiech. – Myślę, że jemu również spodobałoby się to porównanie. To miła odmiana, od psychopaty czy potwora.

- Racja – Zygfryd z podziwem przyglądał się bratankowi. Kiedy się uśmiechał, po prostu jaśniał. Chłopak miał olbrzymią charyzmę, z czego nie zdawał sobie sprawy przez zaniżoną samoocenę. – Czas na mnie. Za kwadrans przyślę po ciebie Edwarda i razem zejdziecie na kolację.

- Dobrze – Kasztanowłosy wygrzebał z plecaka jakąś książkę i wygodnie sadowiąc się w fotelu przy oknie, zaczął ją przeglądać. – Grzecznie zaczekam, jak obiecałem.

- Wiem – Zygfryd spokojny opuścił pokój bratanka. Wszystko mógł mu zarzucić, ale nie łamanie danego słowa. W tej kwestii mógł mu śmiało zaufać. Ciekawiła go jednak książka, którą chłopak przeglądał w takim skupieniu. – W swoim czasie to sprawdzę.

* * * * *

Kamil w milczeniu siedział na tylnym siedzeniu wozu Dantego i w zamyśleniu wpatrywał się w mijany krajobraz zza okna. Przez całą noc zastanawiał się nad tym, jak mógłby pomóc Piotrkowi. Zawsze otrzymywał od niego wsparcie, dlatego chciałby się odwdzięczyć tym samym. Nie rozumiał zbytnio sytuacji kolegi, więc postanowił sobie, że zdobędzie potrzebne informacje na ten temat. Próbował wyciągnąć co nieco z Dantego, ale ten nakazał mu się nie wtrącać i grzecznie siedzieć na dupie. Czekanie nie należało do ulubionych zajęć chłopca, bo nie zaliczał się on do osób cierpliwych. Musiał coś zrobić, inaczej się nie dało.

- Pierre i Nicole – szepnął pod nosem nagle olśniony – no jasne.

Pozostawała jeszcze kwestia jego rodziców. Poprosił Li-Doka o zbadanie tej sprawy. Chińczyk się zgodził i obiecał jak najszybciej dać znać. To nie tak, że nie ufał Piotrkowi i jego wersji. Po prostu chciał się dowiedzieć prawdy, a kasztanowłosy łagodnie przekazał mu informacje na temat śmierci rodziców. W sumie, to pewnie sam nie znał konkretów i bazował na szczątkowej wiedzy.

- Eh – westchnął ciężko w lekkiej depresji. Został sam na łasce Dantego, a co gorsza, miał jeszcze dzielić z nim pokój i pobierać u niego prywatne lekcje.

- Co tak wzdychasz? – Zapytał Dante obserwując nastolatka w przednim lusterku. – Jakiś problem?

- Martwię się swoją przyszłością i tym, co mnie czeka w Akademii – odparł Kamil zrezygnowanym głosem – Piotrek mówił, że jesteś tyranem i sadystą na treningach.

- Możliwe – zaśmiał się mężczyzna w reakcji na obawy chłopca. Dla dramatyzmu zatrzymał samochód na poboczu drogi. – Poświęcę ci nieco więcej uwagi, jeśli tego chcesz. A mówił o jaki rodzaj treningu mu chodziło?

- Ej, chyba nie zafundujesz mi takiego rodzaju treningów? – Nastolatek z paniką w oczach patrzył na kierowcę. – Nie chcę!

- Wiesz, uwagę ci poświęcę, ale jedynie jako opiekun – Dante wybuchł śmiechem na widok przerażonej twarzy Kamila. – Młody, żartowałem. Nie interesują mnie takie szczyle, więc spokojna twoja rozczochrana.

- Ty chciałeś mnie doprowadzić do zawału, prawda? – Chłopak w złości pokazał mężczyźnie język. – To nie fair, tak się bawić czyimiś emocjami!

- Hej, muszę się z kimś trochę podroczyć – Bronił się Sicarius w śmiechu. – Piotrek wyjechał i pozostałeś mi tylko ty. W Akademii będę miał jeszcze Nicole i Rose, ale z tą drugą lepiej nie zaczynać awantur.

- No, co ty nie powiesz – Kamil zakpił wywracając oczami. – Jestem chyba mistrzem w wyprowadzaniu twojej siostry z równowagi.

- Jest jeszcze sprawiedliwość na tym świecie – zachichotał mężczyzna wspominając niemrawą minę siostry, gdy dowiedziała się, że Sulik będzie w jej grupie – Jeśli wywiniesz jej jakiś ekstrawagancki numer, to przez miesiąc będziesz miał taryfę ulgową na treningach.

- Może u ciebie – mrukną nastolatek ważąc ofertę ciemnowłosego – u niej będę miał przerąbane.

- Coś za coś – Dante puścił mu oczko. – Life is brutal.

- Czego chcesz mnie nauczyć takimi stwierdzeniami? – Kamil pokręcił tylko głową.

- Przebiegłości – Sicarius odpalił auto i ponownie ruszyli w drogę powrotną do Akademii. – Musisz nauczyć się przechytrzyć samego diabła, by przeżyć w świecie zabójców. Przewiduj ruchy przeciwnika o dwie kolejki do przodu i opracuj dobrą strategię. Piotrek na przykład, specjalnie się podłożył, by wszyscy myśleli, że mają nad nim przewagę. Małe porażki są czasem nieuniknione w grze o większą stawkę, a on postawił na szalę własną przyszłość.

- Co masz na myśli? – Sulik z uwagą spojrzał na mężczyznę. – Chodzi ci o jego obecną sytuację?

- Możliwe – Dante rzucił dość chłodno swoją odpowiedź. Nie chciał dzieciaka wikłać w ten cały bałagan, bo sam chwilami się gubił w tym wszystkim. – Nie wnikaj.

- Piotrek ma kłopoty, a ty nie chcesz mi o nich opowiedzieć – zarzucił mu nastolatek w irytacji – nie jestem aż takim dzieciakiem na jakiego wyglądam!

- Wiem – Mężczyzna odrzekł dość spokojnym głosem. – Piotrek od samego początku miał kłopoty i na bieżąco się z nimi zmagał. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Zrozum, że on nie chciał wikłać cię w swoje problemy. Uszanuj jego decyzję.

- Nie chcę zostawiać go samego – Kamil ciężko westchnął. – On mnie nie zostawił w najgorszym etapie mojego dotychczasowego życia.

- Mam podobnie – sapnął Dante – jednak w tej sprawie musi poradzić sobie sam. My możemy jedynie go wspierać i uratować w razie niebezpieczeństwa. Jak na razie nic mu nie grozi, ale wszyscy są czujni, a w szczególności jemu najbliżsi.

- Rozumiem – Chłopiec oparł głowę o szybę okna pogrążając się w myślach. Słowa opiekuna nieco go skołowały, dlatego musiał sobie wszystko na nowo poukładać.

* * * * *

Piotrek z uwagą przyglądał się książce, którą dała mu Rose tuż przed odjazdem z posiadłości rodu Sicarius. Z sentymentem przeglądał stronice pożółkłego papieru i wąchał unoszący się ze środka zapach olejku różanego. Miał w rękach drugi pamiętnik Sary. Ten sam, który pamiętał jeszcze z dzieciństwa.

- Strasznie mi ciebie brakuje – szepnął przejeżdżając palcami po rysunku kruka na jednej ze stron – Dobrze przewidziałaś, że pewnego dnia spotkam tę kobietę. Miałaś rację, ona jest przerażająca. Zobacz, ile musiało upłynąć lat, żebym zrozumiał znaczenie twoich słów z tamtego dnia.

Usłyszał ciche pukanie do drzwi, a po chwili do pokoju wszedł Edward. Piotrek schował pamiętnik kuzynki z powrotem do plecaka.

- Gotowy? – Zapytał go blondyn z uwagą przypatrując się kuzynowi. – Coś markotnie wyglądasz.

- Norma – sapnął chłopak podchodząc do mężczyzny – Jestem gotowy.

- W takim razie chodźmy – Edward zgarnął kasztanowłosego ramieniem i wyprowadził z pokoju. – Mamy trochę do przejścia.

- To jakiś labirynt – narzekał zielonooki, kiedy skręcili w kolejny korytarz – Ile jeszcze będzie tych korytarzy?

- Jesteśmy w południowym skrzydle – poinformował go blondyn nieco rozbawiony jęczeniem kuzyna – musimy przejść do północno-wschodniego skrzydła, gdzie znajduje się jadalnia.

- A można konkretniej? – Piotrek się niecierpliwił. Czuł dziwny ból w boku, ale nie chciał się z nim zdradzać. – Ile korytarzy jeszcze mam zwiedzić?

- Jeszcze tylko jeden – odparł mężczyzna z ukosa obserwując chłopaka. Coś było nie tak, ale ten uparciuch nie miał zamiaru nic mówić. Zaalarmował go lekki grymas bólu na twarzy zielonookiego, kiedy byli już niemal w jadalni. – Coś ci jest, prawda?

- Nie – Kasztanowłosy udał głupiego. – Nic mi nie jest. Skąd te podejrzenia?

- Aha – Edward z rezygnacją w oczach wprowadził kuzyna do jadalni wypełnionej ludźmi. Poczuł, jak chłopak się wzdrygnął na ilość osób w pomieszczeniu. – Siadasz między rudzielcem a stryjem.

- Niby czemu akurat muszę siedzieć przy wuju? – Jęknął cicho do kuzyna. – A nie mogę usiąść przy Chrisie?

- Niestety – pchnął kasztanowłosego w stronę wyznaczonego mu miejsca, po czym sam usiadł na swoim krześle – Smacznego.

- Ta – Piotrek z niesmakiem spojrzał na swój talerz. Była tam potrawka z królika i jakaś sałatka. Jakoś nie miał apetytu, a nieprzyjemny ból w boku nieco wzrósł. Napił się wody, bo nagle zaschło mu w gardle.

- Coś z tobą nie tak – Jolka z niepokojem spojrzała na przyjaciela. Znała go niemal całe życie i potrafiła rozpoznać, gdy źle się czuł. – Co cię boli?

- Nic – sapnął i wepchnął sobie do ust kawałek marchewki – to tylko przemęczenie.

- Im możesz mydlić oczy, ale nie mi – szepnęła mu do ucha z dozą irytacji – Mów.

- Nie – zbył ją spokojnie, ale kiedy lekko dotknęła jego zranionego boku, aż syknął z bólu. – Mogłabyś trzymać ręce przy sobie?

- A jednak – odparła cicho z satysfakcji – nie ze mną te numery braciszku.

- Wygrałaś, a teraz daj mi spokój – jęknął czując większy dyskomfort w boku – nie mam siły na żadne starcia, dlatego odpuść.

- Po prostu się martwię – zarzekała się z niepokojem w głosie.

- Wiem – uśmiechnął się słabo, chcąc ją niejako przeprosić za swój niemiły odzew – jednak odpuść, bo niepotrzebnie ściągamy na siebie uwagę.

- Dobrze – dziewczyna zajęła się jedzeniem w złości – jak chcesz.

- Co tak gorączkowo omawialiście miedzy sobą, szepcząc w gronie rodziny? – Zygfryd z podejrzeniem przyglądał się bratankowi. Podczas jego rozmowy z Jolką cały czas go obserwował. Grymas bólu na jego twarzy lekko go zaniepokoił. – Widzę, że jakoś nie masz apetytu.

- Masz rację, nie jestem głodny – przyznał Piotrek słabym głosem – Jestem trochę zmęczony podróżą.

- Czyżby? – Zygfryd wstał od stołu i podszedł do upartego dzieciaka. – W takim razie, odprowadzę cię do twojego pokoju.

- Nie musisz się fatygować – Kasztanowłosy z oczu stryja wyczytał, że ten w pełni go rozszyfrował. – Może pójdę z kimś ze służby?

- Jak widzisz, skończyłem swój posiłek i jestem dyspozycyjny – mężczyzna cynicznie się uśmiechnął na widok zmieszania bratanka – Poza tym, mamy pokoje w tym samym skrzydle.

- Wygrałeś – Kasztanowłosy się poddał, bo nie miał silnych argumentów, które mogłyby pobić te stryja. Wstał od stołu. – Dziękuję za posiłek.

Ruszył za stryjem dość wolno, ponieważ ból w boku się wzmógł. To go zaczynało martwić, bo nie wiedział, czego to może być przyczyną. Kiedy byli już w którymś z kolei korytarzu, Zygfryd zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. Tak go tym zaskoczył, że stracił na moment kontrolę nad bólem i głośniej jęknął.

- Co cię boli? – Zygfryd z uwagą patrzył na zielonookiego. – Ewidentnie to widać, więc powiedz mi prawdę!

- Bok – Piotrek speszony krzykiem stryja spuścił wzrok i bezgłośnie wypowiedział odpowiedź. Kiedy jednak zniecierpliwiony mężczyzna dotknął bolącego miejsca, chłopak niemal zawył.

- Tu cię mam uparciuchu – Zygfryd zakpił ciągnąc za sobą drżącego z bólu bratanka w stronę jego pokoju. – Następnym razem, od razu powiedz co ci dolega, albo własnoręcznie będę codziennie cię badał.

- Proszę, wolniej – sapnął chłopak czując ból i zmęczenie – wolniej.

- Coraz gorzej wyglądasz – stwierdził mężczyzna bez ogródek biorąc bratanka na ręce – Widzisz, gdybyś od razu zawiadomił mnie o swojej niedyspozycji, oszczędziłbyś sobie bólu i wstydu, a mnie nerwów.

- Przepraszam – szepnął zażenowany kasztanowłosy – nie chciałem robić sobą problemów.

- Eh – stryj westchnął z rezygnacją – Nie mam do ciebie już sił. Nie chciałeś robić problemów, a jednak je spotęgowałeś.

- Wiem, jestem problematyczny – jęknął chłopak zmęczonym głosem – Dante ciągle się na mnie wydziera, że dbam o innych, ale nie o siebie.

- I ma rację – weszli do pokoju Piotra, a Zygfryd ostrożnie posadził go na łóżku – Zacznij wreszcie myśleć o sobie i zadbaj o swoje zdrowie. Rozbierz się od pasa w górę, to cię przebadam.

- Znasz się na tym? – Piotrek pytająco spojrzał na wuja.

- Oczywiście, że się znam – mężczyzna w rozbawieniu patrzył na niedowierzanie wymalowane na twarzy bratanka – Jestem chirurgiem i ukończyłem akademię medyczną z wyróżnieniem.

- Aha – Zielonooki zdjął z siebie koszulę i dał się przebadać.

- Masz małe zakażenie rany – odparł mężczyzna patrząc na wyciekającą z rany ropę – Wystarczy ją tylko oczyścić i częściej zmieniać opatrunki, a będzie dobrze. Dostaniesz też stosowny lek, który będziemy wstrzykiwać ci w brzuch.

- Zastrzyki? – Piotrek skrzywił się słysząc, że znowu będą go kłuć. – A nie mogą to być tabletki?

- Niestety – Zygfryd zmierzwił mu włosy. – Połóż się na zdrowym boku, to zdejmę szwy i oczyszczę ranę.

- Ok. – Piotrek posłusznie wykonał polecenie stryja. – Zgaduję, że znieczulenia nie będzie.

- Trafne spostrzeżenie – potwierdził obawy chłopaka z uwagą oglądając zaszytą ranę o poszarpanych krawędziach – Skończę nim znieczulenie zaczęłoby działać. Ile razy zrywałeś szwy?

- Straciłem rachubę po trzecim razie – Zielonooki przymknął na chwilę zmęczone oczy. – Wiem, czasem moja głupota przerasta wszystkie oczekiwania i mocno zaskakuje. Najboleśniejszą reprymendę zafundowała mi Nicole, choć ta Dantego też odbiła się na mojej psychice.

- Eh, chłopcze – Zygfryd po prostu załamał ręce słysząc wyjaśnienia bratanka. – Nie zmuszaj mnie, bym ubrał cię w kaftan bezpieczeństwa i wtrącił do pokoju obitego materacami.

- Mam zjechaną psychikę, ale to nie znaczy, że kwalifikuję się do wariatkowa – Piotrek gwałtownie odwrócił się na chory bok i w szoku spojrzał na stryja. Kłujący ból przeszył jego ranę, wywołując na twarzy grymas bólu. – To znaczy psychiatryka.

- A kto tu mówi o psychiatryku? – Mężczyzna z politowaniem patrzył na bladego bratanka. – W piwnicy mamy specjalny pokoik dla trudnej młodzieży, a ty coraz bardziej pasujesz do tej kategorii.

- W piwnicy?! – Kasztanowłosy od razu wspomniał ciemną i zimną piwnicę w domu Wilhelma, którą dzielił ze szczurami, pająkami i innym robactwem. Wziął kilka oddechów dla odegnania złych myśli i odzyskania równowagi. – Mam trudny charakter, przyznaję. Jednak to nie powód, by mnie zaraz zamykać. Odniosłoby to odwrotny skutek od zamierzonego.

- Zdaję sobie z tego sprawę – odparł mężczyzna siadając obok bratanka na łóżku. Złapał jego lewą rękę i kciukiem przejechał po nierównej bliźnie na nadgarstku, wybitnie dając do zrozumienia, że nie pochwala takiego działania. – Gdybyś spróbował jeszcze raz posunąć się za daleko w swojej głupocie, wówczas nie wahałbym się i od razu cię tam zamknął. Ile miałeś lat?

- Szesnaście – odpowiedział zielonooki nieco markotniejąc na twarzy – konsekwencja duszenia w sobie emocji.

- Rozumiem – Zygfryd patrzył na bratanka nieodgadnionym wzrokiem, po czym wstał i ruszył w stronę wyjścia z pokoju. – Niedługo wrócę, więc cierpliwie na mnie zaczekaj.

* * * * *

Jolka w milczeniu kończyła jeść swoją kolację. Czuła się wyobcowana tkwiąc wśród kompletnie nieznanych jej ludzi. No, może oprócz Chrisa i Edwarda, których poznała w dzieciństwie. Jednocześnie martwiła się stanem zdrowia przyjaciela, który był skazany w tej chwili na towarzystwo swojego stryja.

- Eh – westchnęła bawiąc się widelcem, którym dźgała sprężysty liść sałaty – chcę już do domu.

- Źle ci tu? – Zapytał ją Edward, który siedział naprzeciwko. – I nie baw się jedzeniem.

- Może nie zauważyłeś, ale jakoś wyróżniam się na tle tych wszystkich tlenionych fryzurek – jęknęła cicho nie przestając dźgać widelcem sałaty – Ściągnęliście mnie tu siłą, jednocześnie rujnując moje dotychczasowe życie. A co najgorsze, odizolowaliście mnie od Piotrusia.

- Tu cię boli – zaśmiał się Edward widząc niezadowoloną minę dziewczyny – Sama jesteś sobie winna. Było trzymać buzię na kłódkę podczas przesłuchania.

- A co, miałam niby tam kłamać? – Rzuciła mężczyźnie wściekłe spojrzenie. – Sam wiesz, jak było w przeszłości i słów swoich nie cofnę.

- Od samego początku mnie zwodziłaś rudzielcu – mężczyzna zdumiony zmrużył oczy – Dobrze znałaś lokalizację Piotra od dnia jego zniknięcia.

- Bingo – puściła mu złośliwie oczko – miałam wydać przyjaciela jego dręczycielowi? Zapomnij.

- Nie doceniałem cię – w oczach blondyna dziewczyna dostrzegła niepokojące ogniki – to był poważny błąd.

- Lepiej późno niż wcale – mruknęła wstając od stołu. Od razu podeszła do niej jedna z pokojówek, jednak Edward odesłał ją machnięciem dłoni – Odprowadzę cię, by mieć pewność, że trafiłaś do właściwego pokoju.

- Co ty knujesz? – Jolka podejrzliwie patrzyła na mężczyznę, który szedł tuż za nią korytarzem. – Wolę towarzystwo tamtej niemiłej pani niż twoje.

- Od dziecka nie żywisz do mnie sympatii – zauważył blondyn mierząc ją czujnym wzrokiem – Może najwyższy czas, by zakopać topór wojenny i zacząć się dogadywać?

- Topór możemy zakopać – dziewczyna chwilę się zastanawiała kalkulując wszystkie za i przeciw – jednak z dogadywaniem się będzie trudniej.

- Małymi kroczkami – zaśmiał się w reakcji na jej odpowiedź – nie każę ci tak od razu mnie lubić. Oczywistym jest, że potrzeba na to czasu, a mamy go trochę.

- A tak dla pewności – Jolka zwróciła się twarzą do mężczyzny z pytaniem w oczach. – Ile macie zamiar mnie tu trzymać?

- To zależy od twojego ustosunkowania – odpowiedział spokojnie rozbawiony jej miną – Współpracuj, a wdrożymy okoliczności łagodzące.

- Czyli dożywocie – stęknęła zdruzgotana – No cóż, chyba zacznę kopać jakiś tunel ku wolności.

- Doprawdy – nie mógł nadziwić się jej zmiennością nastroju – wiesz, że ten dom jest wybudowany na schronie przeciwlotniczym?

- I co z tego – mruknęła przechylając w bok głowę – tunel to jedynie przenośnia.

- Niby czego? – Zdębiał słysząc jej stwierdzenie. Zmęczenie podróżą swoje robiło i w pełni nie kojarzył dwuznaczności słów dziewczyny.

- Ucieczki kretynie – prychnęła wchodząc do przeznaczonego jej pokoju. W odróżnieniu od Piotrka miała znacznie mniejszy dystans do jadalni i szybko zapamiętała pokonaną drogę. – Buenas noches.

Trzasnęła drzwiami tuż przed nosem blondyna, dając tym do zrozumienia, że ma dość jego towarzystwa. Może i zakopała z nim topór wojenny, ale to nie było równoznaczne z tym, że będzie mu ufać. Już dawno przestała być naiwnym dzieckiem, a spotkanie z biologicznym ojcem zdjęło jej klapki z oczu. Poznała świat od drugiej strony, tej najciemniejszej. Usiadła na łóżku i pogrążyła się w myślach. Intuicja podpowiadała jej, że Murdochowie popełnili poważny błąd sprowadzając ją do siebie. Nie wiedziała jeszcze do końca, w czym on tak naprawdę tkwił, ale snuła pewne podejrzenia.

* * * * *

Piotrek posłusznie siedział na łóżku i czekał na stryja. Był zmęczony podróżą, epizodem z łazienką, nieustannymi rozmowami i katującym bok bólem. Z miłą chęcią położyłby się spać i wreszcie odpoczął, ale Zygfryd nie dałby mu takiego komfortu. Jakby na zawołanie, mężczyzna wszedł do pokoju z granatowym pudełkiem pod pachą.

- Co to jest? – Zielonooki wskazał pudełko, które jakoś źle mu się kojarzyło.

- Apteczka – odpowiedział mu stryj kładąc pudełko na szafce nocnej przy łóżku. Otworzył je, a Piotrkowi dusza zawisła na ramieniu, kiedy zobaczył jego zawartość. Skalpele, noże, nożyki, nici, kleszcze, nożyczki, igły różnego kalibru i wiele innych narzędzi tortur w mniemaniu chłopaka. – No, kładź się na zdrowym boku i staraj nie ruszać.

- Może pomęczę się z tym bólem przez noc – kasztanowłosy zaczął się wahać nieco struchlały widokiem zawartości pudełka – Normalna apteczka zawiera środki opatrunkowe.

- Ta też je posiada – zaśmiał się Zygfryd pokazując bratankowi bandaże, gazy i plastry – nie ociągaj się i wreszcie się połóż. Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej skończymy.

- D-dobra – Piotrek niechętnie wykonał polecenie stryja przytulając się do poduszki. Musiał przecież na czymś się wyżyć i w coś krzyczeć z bólu, bo zapowiadało się dość makabrycznie.

- Doprawdy – wyśmiał go stryj – Zachowujesz się jak dziecko.

- I dobrze – burknął kasztanowłosy w nerwach – w sumie i tak mnie za nie bierzesz, więc się teraz nie dziw.

- Czyżby? – Zygfryd zaczął zdejmować szwy z rany i specjalnie był w tym niedelikatny. – Nie drażnij kogoś, kto ma nad tobą przewagę, bo możesz dostać bolesną nauczkę.

- Czy ja zawsze muszę trafiać na sadystów? – Jęknął chłopak zagryzając róg poduszki w reakcji na ból spowodowany niedelikatnością stryja. – Świetnie, urodziłem się magnesem na dręczycieli, socjopatów i psychopatów.

- Sam jesteś sobie winien, bo potrafisz zaleźć za skórę – zauważył mężczyzna nacinając powstały ropień w ranie, na co z ust chłopaka wyrwał się krzyk bólu.

- Ma się ten wrodzony talent grania na nerwach – wysapał zmęczony bólem zielonooki – Długo jeszcze chcesz mnie tak torturować?

- Lubisz się przecież ranić – Zygfryd zakpił kończąc oczyszczać ranę bratanka. – Dowodem na to właśnie się zajmuję.

- Jasne, śmiej się z cudzego nieszczęścia – sarknął kasztanowłosy z zalążkami łez w oczach – Nienawidzę bólu, a ty mi go właśnie spotęgowałeś gmerając w tej ranie.

- Naprawdę muszę popracować nad twoim językiem, bo nadużywasz potocznych wyrażeń – stwierdził mężczyzna zaszywając ranę bratanka – Mógłbyś inaczej sformułować to zdanie, posługując się bardziej wyszukanym słownictwem.

- O przepraszam – stęknął chłopak lekko zirytowany zarzutem stryja – jakoś nie zastanawiałem się nad gramatyką i słownictwem, tworząc zdania na poczekaniu, katowany zdwojoną dozą bólu w ranie, którą inwazyjnie opatrywałeś.

- Radziłbym ci schować tę ironię w kieszeń młody człowieku, bo zaczynasz balansować na granicy mojej cierpliwości do ciebie – ostrzegł go Zygfryd kończąc opatrywać bratanka – Nie chcesz mnie chyba rozgniewać?

- Raczej nic bym tym nie zyskał – mruknął zielonooki kryjąc twarz w poduszce – a jedynie stracił.

- Mądra decyzja – pochwalił go mężczyzna chowając do pudełka swoje narzędzia pracy, jednak w zamian wyciągnął z niego niewielką strzykawkę z żółtawą zawartością – odwróć się na plecy i ładnie wyeksponuj swój brzuszek uparciuchu, bym mógł znaleźć idealne miejsce do wkłucia.

- To konieczne? – Piotrek skrzywił się na widok igły w strzykawce, jednak wykonał polecenie. Stryj celnie wkłuł się w podbrzusze, a fala piekącego bólu przeszyła miejsce zastrzyku. – Aua.

- Domięśniowe zawsze bolą – oświadczył mężczyzna delikatnie klepiąc policzek bratanka – Miłych snów.

Po tych słowach Zygfryd opuścił pokój bratanka z całym swoim osprzętem z pudełka. Piotrek założył dresowe szorty i koszulkę, które robiły mu za pidżamę, po czym wskoczył do łóżka po czubek głowy nakrywając się kołdrą. Nie miną kwadrans, a już smacznie spał przenosząc się do najbezpieczniejszego miejsca, jakim były objęcia Morfeusza.

* * * * *

Nicole w ciszy rozpakowywała swoją walizkę, układając ubrania do szafki w pokoju dormitorium AT. Ojciec wioząc ją do szkoły, niemal cały czas mówił o bezpieczeństwie i temu podobnym rzeczach. Dobrze wiedziała, że jest zagrożona zamachem ze strony Talishy i gadanina ojca po prostu ją irytowała. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że robił to z obawy o jej życie.

- Piotrek i tak ma gorzej – westchnęła wpychając pustą walizkę pod łóżko – Nie dość, że musi mieszkać z Murdochami, to jeszcze mordercza ciotunia dybie na jego życie.


Do rozpoczęcia zajęć było jeszcze pięć dni, ale wolała spędzić je w pustym kampusie Akademii, niż paść ofiarą nadopiekuńczych metod jej ojca. Gdyby ktoś z boku zobaczył jego ojcowską naturę, to pewnie nigdy by się nie domyślił, że ten dość zabawny mężczyzna w rzeczywistości jest bezwzględnym mordercą. Zaśmiała się tylko w reakcji na swoje wyobrażenie taty w jego fartuszku kuchennym z bronią w ręku. Na szczęście, potrafił oddzielać pracę od domu. Ostatnimi czasy niestety ta pierwsza bardziej go absorbowała i coraz rzadziej go przez to widywała. Przymknęła oczy ciężko wzdychając. Na rzecz świętego spokoju, zrezygnowała z kilku dni spędzonych z ojcem, przez co gryzło ją nieco sumienie, ale kości już dawno zostały rzucone.



[1] Akeboshi – Nine Day’s Wonder. 


[2]Uke - oznacza stronę podporządkowaną/bierną; słowo pochodzi od japońskiego słowa ukeru, które oznacza "odbierać". Uke najczęściej jest trochę dziewczęcy, z czym wiąże się jednak nie tyle jego wygląd zewnętrzny, ale cechy osobowości, jak wrażliwość, czułość, delikatność, chęć okazywania uczuć partnerowi w każdej sytuacji. W mangach i anime uke najczęściej przedstawiany jest jako osoba niższa, młodsza, o szczuplejszej budowie ciała w stosunku do swojego seme. 


[3] Seme - oznacza stronę aktywną/dominującą – odgrywa w związku rolę "prawdziwego mężczyzny"; słowo pochodzi od japońskiego słowa semeru, które oznacza dosłownie "atakować". W mangach i anime seme przedstawiany jest najczęściej jako mężczyzna dobrze zbudowany, wyższy od swojego partnera 


[4] Manga - komiks, obraz, rysunek, szkic, karykatura. Japońskie słowo wywodzące się ze sposobu ozdabiania rycin i innych form sztuki użytkowej. Współcześnie używane poza Japonią, oznacza japoński komiks. 


[5] Yaoi - gatunek mangi i anime, w którym głównym elementem fabuły są związki męsko-męskie. Wydawnictwa yaoi zawierają opisy zarówno scen emocjonalnych, jak i erotycznych.