Translate

środa, 29 stycznia 2014

Pandemonium refleksyjnych konwersacji.

Hejka, na wstępie chciałam bardzo podziękować za pomoc z moimi bykami w tekście :) Wiecie, piszę nocami i zmęczonym wzrokiem ciężko wyłapać wszystkie błędy, jakie powstają podczas pisania, a do tego dochodzi jeszcze moje nazbyt subiektywne podejście :) Jeszcze raz bardzo dziękuję za wsparcie i liczę, że w razie czego nadal podacie mi pomocną dłoń. 
Na koniec taka mała informacja, ten rozdział jest przedostatnim II tomu :) . Jestem w trakcie pisania ostatniego, zatytułowanego: "Wyrok". Kolejne rozdziały rozpoczną tom III. Pozdrawiam i zachęcam do komentowania.

Zamyślony Piotrek siedział w jadalni i dziobał widelcem jedzenie na talerzu. Nie miał apetytu, a Dante nie pozwalał mu opuszczać pokoju, chyba że na posiłki. Był już zmęczony tą całą rekonwalescencją i znudzony niemal do śmierci. Niestety obiecał przestrzegać zasad, a zaliczał się do osób słownych.

- Wiesz, że zmasakrowałeś ten kotlet do reszty? – Usłyszał za sobą głos Allena, który zajrzał mu do talerza przez ramię. – Jedzenie, jak sama nazwa wskazuje, nie służy do zabawy.

- Nie mam apetytu – westchnął Piotrek odkładając widelec na talerz – Mam dość tej bezczynności. Wszyscy robią ze mnie jakiegoś paralityka.

- Nie dramatyzuj – pocieszał go brat mierzwiąc mu w żartach włosy – Ponosisz konsekwencje własnej głupoty.

- Przestań traktować mnie, jak małolata – warknął Piotrek poprawiając fryzurę – Jesteśmy w jednakowym wieku. A te rany, to mały wypadek przez nieuwagę.

- Raczej przez głupotę – naciskał na ostatnie słowo brązowowłosy – Jesteś czujny i spostrzegawczy, więc bez problemu uchyliłbyś się przed tymi kulami. Specjalnie dałeś się trafić.

- Za pierwszym razem – przyznał zielonooki nieco zawstydzony tym, że brat odgadł jego postępowanie – Drugi raz całkowicie mnie zaskoczył. W emocjach wymachiwała odbezpieczoną bronią, która w pewnym momencie wystrzeliła.

- Mówiąc głupota, miałem na myśli późniejsze działania, kretynie – Allen pacnął brata w czoło. – Zrywałeś szwy doprowadzając się do ruiny.

- Wszyscy mi to wypominacie – jęknął Piotrek odsuwając od siebie talerz z jedzeniem – Po prostu chcę was uwolnić od udręki jaką jestem. Z roku na rok uświadamiam sobie, że życie jest tak cholernie trudne. Gdyby nie Dante, pewnie już dawno całkowicie bym się załamał.

- Eh, głuptasie – sapnął zaniepokojony stanem brata Allen – Życie to ciężki kawałek chleba, na który trzeba sowicie zapracować. Nie odrzucaj go jak jakiś ochłap.

- Byłem na grobie mamy w dniu naszych urodzin – odparł smutnie kasztanowłosy zezując na brązowowłosego – Uświadomiłem sobie, że jestem najgorszym dzieckiem jakie urodziła. Dopiero od roku znam jej imię i nadal do końca nie wiem jaka była. Przelotnie pamiętam tylko dotyk jej dłoni i przyjemny zapach. Stojąc nad jej nagrobkiem naszło mnie pytanie, czy mam prawo nazywać się jej synem? Może powinienem pozostać tym przeklętym bękartem, którego wszyscy nienawidzą?

- Ani mi się waż! – Ryknął na niego Allen w złości. – Jesteś jej synem i masz prawo tak się nazywać! Jeśli usłyszę, że nazywasz siebie bękartem, wówczas będę lał cię do momentu, aż to słowo całkowicie wyleci ci z głowy. A jeżeli ktoś tak cię nazwie, wtedy go ukatrupię. Nikt nie ma prawa wątpić w fakt, że jesteś synem Blanki Sforza, nawet ty sam.

- Święte słowa – usłyszeli za sobą głos Alberta – Widzę chłopcy, że dobrze się dogadujecie.

- Myślę, że powinienem już wracać do pokoju – mruknął Piotrek wstając z krzesła – Przemyślę twoje słowa Allenie, choć nadal mam pewne wątpliwości.

- Siadaj – Albert łapiąc syna za ramiona docisnął go do krzesła – Nie zjadłeś swojego posiłku.

- Nie jestem głodny – jęknął zielonooki ponownie chcąc wstać, jednak przegrał z siłą ojca – Puszczaj.

- Nie – usłyszał szept w uchu – Zjedz chociaż tego zmasakrowanego kotleta.

- Nie chcę – żachnął się Piotrek w nerwach – Puść mnie do cholery!

- Słuchaj uważnie brzdącu – odparł spokojnie Albert delikatnie głaszcząc policzek syna, a następnie zjeżdżając do szyi przejechał wzdłuż widniejącej na niej cieniutkiej blizny. – Jesteś synem moim i Blanki. Niezależnie jak bardzo będziesz się tego faktu wypierał, on pozostanie niezmieniony. Ta blizna jest pamiątką naszego ostatniego spotkania, gdy rzuciłeś się na Wilhelma w mojej obronie.

- Tę bliznę pozostawiła rana po upadku z drzewa – westchnął Piotrek jakoś uwalniając się z chwytu ojca – Skaleczyłem się niefortunnie upadając na jedną z gałęzi.

- Nic nie pamiętasz – Albert ponownie złapał chłopaka i na powrót przygwoździł go do krzesła. – Miałeś wówczas niewiele lat i doznałeś sporego wstrząsu po postrzale.

- Czemu wszyscy każecie mi przypominać sobie zdarzenia, o których chcę zapomnieć? – Jęknął zmęczony już szarpaniną z ojcem zielonooki. – Chcecie bym udawał kogoś, kim nigdy nie byłem i nie będę. Nie pozwalacie mi pozostać sobą. Odwalcie się ode mnie!

- Niech pan zostawi Piotrka w spokoju! – Ryknęła Nicole wbiegając do jadalni. Zwabiły ją podniesione głosy mężczyzn. Uwolniła brata z uścisku Alberta, po czym pociągnęła go za sobą wybiegając z pomieszczenie. – Żegnamy!

Allen w duchu śmiał się, jak dziecko obserwując całą zaistniałą sytuację. Mina ojca była bezcenna, a furia Nicole urocza. Żal mu było brata, którego non stop bombardowano różnymi powiązaniami na siłę próbując wdrążyć w przestępczy świat. Obawiał się decyzji Zgromadzenia w kwestii jego losu. Intuicja podpowiadała mu, że Piotrka czeka długa katorga z Murdochami i Albertem. Bardzo chciałby mu pomóc, jednak sam nic nie zdziała, a dobre chęci nie stanowią rozwiązania. Jedynie mógł go wspierać wraz z Nicole. Westchnął tylko wstając z krzesła i ruszył za wściekłym ojcem, który warczał pod nosem jakieś groźby pod adresem jego młodszego rodzeństwa.

* * * * *

Piotrek wkurzony rzucił się na łóżko w pokoju Dantego. Wszyscy chcieli rządzić jego życiem i traktowali go jak jakiegoś nieporadnego dzieciaka. Może się do tego przyczynił grając ofiarę na studiach i poza nimi? 

- To ciągłe zmienianie tożsamości w końcu zagoniło mnie w kozi róg – sapnął zakrywając przedramieniem oczy – Chyba nadeszła pora na szczerość. Może powinienem wreszcie przestać ukrywać prawdziwego siebie?

W zamyśleniu głośniej wypuścił powietrze z płuc. Był jeszcze trochę słaby, ale rany ładnie się goiły i nie miał już temperatury. Widział, jak Dante męczy się na posiedzeniach Zgromadzenia, dlatego nie chciał ponownie dodawać mu zmartwień sobą. Spotkanie z ojcem dało mu do myślenia.

- Cholerny zgred i jego spóźniona troska – mruknął w złości wspominając poważne spojrzenie Alberta. Zdarzenie, o którym mówił mężczyzna, pamiętał jedynie we fragmentach. Zamknął oczy i dotknął dłonią blizny na szyi. – Czy oni wszyscy wreszcie zrozumieją, że jestem już pełnoletni?

- Znowu się nad sobą użalasz? – Usłyszał głos Dantego nad sobą. Otworzył powieki i go zobaczył. Głębokie, piwne oczy czujnie obserwujące każdy jego ruch. – Co wprawiło cię w tak ponury nastrój?

- A zgadnij – Piotrek westchnął posyłając partnerowi lekki uśmiech. – Masz do wyboru rodzinne spotkanie, rodzinne spotkanie i rodzinne spotkanie.

- W takim razie strzelam, że rodzinne spotkanie – zaśmiał się ciemnowłosy siadając obok niego – Pytanie tylko z kim?

- Spotkałem Allena i trochę z nim gadałem – opowiadał chłopak spokojnym głosem – gdy nagle zjawił się Albert i nam przerwał wtrącając swoje trzy grosze. Ok, może miał rację, ale i tak wkurza mnie fakt, że chce mnie wychowywać i prawi mi morały, kiedy jestem już dorosły.

- Ta, to irytujące – przyznał mu rację Dante – To traktowanie sprawia, że niezbyt często wracam do domu rodziców. W tym miejscu wszyscy traktują mnie, jak młokosa, którym byłem nim je opuściłem.

- Ty przynajmniej masz to szczęście, że znasz członków swojej rodziny – zarzucił mu Piotrek – Ja prawie nikogo nie znam. Obcy ludzie każą nazywać siebie babcią, wujkiem, ojcem czy ciocią. Nicki i Al do niedawna także byli mi nieznani.

- Podejrzewam, że to cię frustruje – zauważył Sicarius nie spuszczając wzroku z chłopaka – Wiesz, powiadają, że z rodziną wychodzi się dobrze jedynie na zdjęciu. Choć to także nieraz szlag bierze.

- Coś w tym jest – zachichotał zielonooki całując w policzek partnera – Dziękuję za próbę pocieszenia. To naprawdę mi pomogło. Wiesz, czeka mnie podróż do wnętrza siebie. Muszę przypomnieć sobie, kim tak faktycznie jestem. Piotr Czarnecki to moje alter-ego, pod którym się ukrywałem od ponad dekady. Czas bym zaczął być szczery ze sobą i spojrzał prawdzie w oczy. Ty niejako poznałeś większą część mojej realnej osobowości, jednak nadal nie potrafię do końca całkowicie się przed tobą obnażyć. Myślę, że pod tym względem idealnie się dopasowaliśmy.

- Do czego zmierzasz? – W oczach Dantego przez moment można było zauważyć niepokój.

- Mamy podobne obawy – oznajmił w zamyśleniu chłopak – Widzisz, przeraża mnie myśl, że znienawidzisz prawdziwego mnie. Pokazałem ci tę żenującą stronę, gdzie jestem beksą i wkurzającym bachorem. Jedynie w przebłyskach widziałeś skrywany wewnątrz mnie mrok. Ja twój w tobie widzę i dostrzegam siłę woli, która go próbuje okiełznać.

- Hm, może powinniśmy zacząć wszystko od nowa? – Zastanawiał się Dante. Słowa kasztanowłosego trafiły w sedno obaw jakie go dręczyły od pierwszego dnia ich związku. – Po Zgromadzeniu spróbujmy przestać się okłamywać. Powoli zaczniemy wykładać karty na stół, co ty na to?

- Ciekawa strategia – Piotrek w zadumie przymknął oczy. – Trudna decyzja, ale ok. Niezależnie od postanowienia Zgromadzenia, wspólnie odsłonimy przed sobą nasze prawdziwe tożsamości.

- Jeżeli chcemy ze sobą być – Ciemnowłosy zdecydowany spojrzał na partnera. – Musimy poznać każde kłamstwo, które nas dzieli.

- Właśnie – Zielonooki wtulił się w tors Sicariusa – Mam nadzieję, że mnie po tym nie znienawidzisz.

- I vice verso – szepnął mu do ucha Dante – To będzie nasza próba.

Piotrek zaczął cicho chichotać w tors partnera. Nie potrafił wytrzymać tej poważnej atmosfery.

- Co cię tak bawi nieznośny chochliku? – Mruknął zdziwiony mężczyzna nie rozumiejąc reakcji chłopaka. – Ostatnio zachowujesz się dziwnie nieprzewidywalnie, jak na ciebie.

- Mówisz? – Piotrek śmiał się już głośniej. Po kilku minutach zdołał się uspokoić i nieco spoważnieć. – Wiesz, pomyślałem tylko, że ta cała sytuacja ze Zgromadzeniem i pętający się wszędzie obcy ludzie, doprowadzili nas do nazbyt odpowiedzialnych zachowań. Od kiedy słuchamy się innych? Odkąd cię poznałem myślałem, że nie ulegasz nakazom z zewnątrz. A tu proszę, okazuje się, że popełniłem pomyłkę. Twój dziadek założył ci smycz, że tak posłusznie wykonujesz jego polecenia? Wtedy w jego gabinecie na własne oczy zobaczyłem, jak wilk zmienia się w zwykłego psa.

- Aż tak to widać? – Dante w szoku spojrzał na zielonookiego. – Jestem mu to winny. Zawsze ratował mnie z opresji nie chcąc niczego w zamian.

- Tak ci się tylko wydaje – Kasztanowłosy posłał partnerowi psotny uśmieszek. – Twój dziadek to szczwany lis. Przez te wszystkie lata bawił się z tobą w podchody urabiając na własny sposób. Stałeś się jego sukcesorem, bo on tego chciał, ale dał ci myśleć, że sam podjąłeś taką decyzję. Zugzwang[1] Dante. Jakiego ruchu byś teraz nie zrobił i tak będziesz na przegranej pozycji.

- Jestem tego świadomy – westchnął zmęczony ciemnowłosy – Od dziecka grywałem z dziadkiem w szachy i zawsze uczył mnie tego ruchu. Twierdził, że prawdziwy strateg podchodzi do wroga niezauważenie, powoli wykańczając jego wsparcie. Ty jesteś moim wsparciem, dlatego musi nas rozdzielić na pewien czas. Zgromadzenie jest tylko narzędziem w jego rękach.

- Tak – zgodził się z nim Piotrek – Mną też chce manipulować. Z początku byłem temu przeciwny, ale teraz myślę, że podejmę wyzwanie, które przede mną stawia. Zagram z nim tę partię szachów, bo czuję jego dobre zamiary. Zobaczymy jak to się skończy.

- Wiesz, że to będzie ciężka gra? – Ostrzegał go Dante lekko zaniepokojony zdecydowaniem chłopaka. – Dziadek gra fair, ale nigdy nie powie wprost jakie ma intencje. Sam będziesz musiał go rozszyfrować.

- Myślę, że dam radę – uspokajał go zielonooki szczerząc się dość zabawnie – złapałem już trop i powoli dojdę po wskazówkach do celu.

- Teraz rozumiem jego świetny humor od czasu wigilii – zauważył Dante w śmiechu – Trafił swój na swego. On po prostu znalazł godnego przeciwnika.

- Może tak, może nie – sapnął Piotrek w odpowiedzi – Okaże się podczas naszej rozgrywki. Niestety będę miał ograniczoną możliwość ruchów. Nie wiem jak Albert, ale Zygfryd kocha pchać swoje ręce tam, gdzie może namieszać. Z pewnością będzie chciał doprowadzić do mojego upadku, choć nadal nie rozumiem dlaczego tak usilnie chce mnie dopaść.

- Dobrze wiesz dlaczego – zarzucił mu Dante – Po prostu nie przyjmujesz tej wiedzy do świadomości.

- Że niby mogę coś wnieść do rodu? – Prychnął kasztanowłosy machając ręką w lekceważącym geście. – Zygfryd po prostu chce mieć haka na Alberta, a ja jestem niejako jednym z jego słabych punktów. Nihil novi.

- Ciekawa konkluzja – Dante objął chłopaka i wbił się w jego miękkie usta. – Masz rację. Za bardzo wczuliśmy się w tę niemrawą sytuacje w domu. Trzeba to jakoś rozładować.

- Też tak myślę – Piotrek odwzajemnił pocałunek jeszcze bardziej przywierając do partnera. – Zamknąłeś drzwi?

- Zamknąłem – Dante rozsunął zamek bluzy kasztanowłosego odsłaniając jego nagi, lekko zabandażowany tors. – Nikt nam nie przeszkodzi.

- To dobrze – stęknął chłopak w reakcji na dotyk ust partnera – Nie musisz już tam wracać?

- Nie dziś – mruknął ciemnowłosy zsuwając spodnie z bioder kasztanowłosego, który zaczął bawić się guziczkami jego koszuli – Mój niecierpliwy chochlik wrócił do normy.

- Nie będę znowu bierny – odparł z uporem chłopak nie przestając rozpinać guziczków – wtedy robisz ze mną, co tylko chcesz.

- Bo lubię patrzeć, jak się pode mną wijesz i błagasz o więcej – oświadczył w rozbawieniu mężczyzna lekko przygryzając opuszki palców partnera, który starał się go jakoś uciszyć – Moment, gdy tracisz kontrolę jest najlepszy. Nauczyłem się kilku trików, za pomocą których mogę cię szybciej doprowadzić do tego stanu.

- Osz cholera – jęknął zielonooki, kiedy partner nacisnął wrażliwe miejsce za jądrami jednocześnie masując jego męskość. Z wrażenia wbił palce w plecy ciemnowłosego. – Pastwisz się.

- Troszeczkę – zachichotał Sicaarius całując usta kochanka – Urocze dźwięki wydajesz, kiedy ci tak robię.

- Facet raczej nie powinien brzmieć w ten sposób – sapnął Piotrek drżąc z podniecenia. Zabiegi partnera działały idealnie, niemal całkowicie burząc jego opór. – To raczej dźwięk odpowiadający kobiecie.

- Nie – Dante przejechał językiem wzdłuż szyi chłopaka – Tylko ty brzmisz w tak uroczy sposób skarbie. Kobiety ci w tym nie dorównują.

- Ale to zawstydzające – szepnął zielonooki lekko wzdrygając się, gdy mężczyzna wsunął w niego drugi palec – doprowadzasz mnie do stanu nieważkości i do granic możliwości. Sprawiasz, że zatracam się w każdym twoim geście i dotyku.

Miło mi to słyszeć – Ciemnowłosy ułożył chłopaka w dogodniejszej dla siebie pozycji, po czym mocnym pchnięciem w niego wszedł. Zielonooki, z zamglonym wzorkiem, wijąc się na prześcieradle z odczuwanych doznań wypełniał pokój swoim krzykiem. – Okiełznałem mojego, psotnego chochlika.

- Jak wyzdrowieję, to się zemszczę – stęknął chłopak spazmatycznie oddychając – Dam ci wtedy posmakować twoich łóżkowych metod.

- Łapię cię za słowo – Dante namiętnie pocałował partnera jednocześnie gwałtowniej się w nim poruszając. Chłopak zaczął popiskiwać z podniecenia i desperacko łapać powietrze. Po chwili obaj z okrzykiem opadli na prześcieradło doznając spełnienia. – Mamy jeszcze sporo czasu do kolacji.

- Poleniuchujmy do tego czasu w łóżku – poprosił zmęczonym głosem Piotrek wtulając się w mężczyznę – Pójdziemy do jadalni razem.

- Dobrze – Dante czule pocałował zaróżowiony policzek chłopaka – Pójdziemy tam razem.

* * * * *

Wieczorem na zewnątrz rozszalała się istna śnieżyca, a dźwięk świszczącego w kanałach wentylacyjnych wiatru obudził Dantego. Mężczyzna spojrzał na zegarek i ku swojemu zdziwieniu zauważył, że do kolacji zostało niecałe półgodziny. Odwrócił się w stronę śpiącego Piotrka i delikatnie pocałował jego lekko rozchylone usta.

- Czas wstawać kochanie – wyszeptał łagodnie do jego ucha nieco je podgryzając – Niedługo będzie kolacja.

- Jeszcze tylko pięć minutek – sapnął chłopak odwracając się na drugi bok – Proszę.

- A może powinienem obudzić cię w nieco inny sposób? – Ciemnowłosy złapał za jeden z pośladków śpiącego, na co ten zerwał się do siadu. – Już wstaję!

- Szybko – zachichotał Sicarius wstając z łóżka – szkoda, bo miałem ochotę na krótką zabawę z ospałym skrzatem.

- Wtedy na pewno nie zdążylibyśmy na kolację – zarzucił mu ziewając chłopak – Twoje krótkie zabawy z reguły się przeciągają doszczętnie wysysając ze mnie energię.

- Wiesz, że jemy dziś wszyscy w głównej jadalni? – Zapytał nagle ciemnowłosy. – To zarządzenie dziadka.

- Mówiąc wszyscy, masz na myśli? – Dociekał zielonooki z niepokojem w głosie.

- Uczestników Zgromadzenia i dorosłych członków rodu – poinformował go Dante z niemrawą miną. Widać było, że nie uśmiecha mu się ten wspólny posiłek. – W skrócie, będzie głośno i tłoczno.

- Dzięki Bogu dzieci jedzą osobno – odetchnął z ulgą kasztanowłosy – Chociaż je ominie posiłek w stresie. Może powinienem zgłosić się na ich opiekuna?

- To nie wyjdzie – sapnął zrezygnowany Sicarius – Dziadek wyraźnie zaznaczył, że obaj mamy się stawić na tej kolacji.

- Twój dziadek najwyraźniej coś knuje – zamyślił się Piotrek z jeszcze większym niepokojem. Wskoczył w czarne rurki i narzucił na siebie dopasowaną bordową bluzkę. – Coś mi mówi, że ten posiłek stanie mi w gardle.

- Może nie będzie aż tak źle – Dante pocieszał partnera, jak i siebie. Także odczuwał niemiłe wibracje, co go martwiło. Spojrzał na walczącego z włosami chłopaka. Ten widok poprawił mu humor. – Jakoś przeżyjemy tę kolację.

Po tych słowach obaj opuścili pokój. Tuż przed progiem głównej jadalni Piotrek stanął, jak wryty nieco się wahając, czy wejść. Jednak obecność Dantego pozwoliła mu zebrać siły. Wziął głęboki oddech i wkroczył do pomieszczenia. Od razu poczuli na sobie kilka par zaciekawionych oczu. Przy stole zauważyli dwa wolne krzesła, niestety w różnych miejscach. Jedno znajdowało się przy dziadku Sicariusie, zaś drugie między Zygfrydem a Albertem.

- Lokalizacja tych krzeseł jasno mówi, gdzie kto ma siąść – szepnął zielonooki do partnera – Twój dziadek się postarał, od razu straciłem apetyt.

- Nie dziwię ci się – mruknął cicho ciemnowłosy – Zrobił to specjalnie chcąc nas rozdzielić już teraz.

- Jest konsekwentny w tym co robi – zauważył zrezygnowany Piotrek – No cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak wziąć udział w tej małej prowokacji.

- Na szczęście, masz naprzeciwko Nicole i Allena – pocieszał go Dante lekko klepiąc w ramię – To zawsze jakieś wsparcie.

- Zawsze to coś – Piotrek przymknął na chwilę oczy przygotowując się do roli spokojnego chłopca – Muszę jednak przyznać, że porządnie rzucił mi rękawicę, ale i tak ją podniosę.

- Odważne zagranie – pochwalił go Dante ruszając z nim do stołu. Przy rozstaniu posłał mu ciepłe spojrzenie. – Powodzenia.

Piotrek powoli ruszył w stronę wolnego krzesła. Nie czuł się zbyt pewnie ze świadomością, że musi usiąść jednocześnie przy ojcu i stryju. Na domiar złego, miejsce obok Zygfryda zajmował Edward.

- Nie obrazicie się, jeśli tu siądę? – Zapytał spokojnie podchodząc do wyznaczonego mu miejsca. – Tylko to krzesło jest wolne. Chyba, że będę wam przeszkadzał, wtedy się oddalę.

- Siadaj braciszku – Nicole posłała bratu ciepły uśmiech. – Nie przejmuj się tymi zgredami.

- Zważaj na słowa panienko – zwrócił jej uwagę Zygfryd surowym tonem – Siadaj Piotrze.

- Chyba jednak będę wam przeszkadzał – Piotrek wyczuł wściekłość ojca, dlatego wolał przy nim nie siadać. – Jakoś straciłem apetyt.

- Nie tym razem – Albert siłą posadził syna na krześle. – Nie zjadłeś obiadu, to przynajmniej dopilnuję, że spożyjesz kolację.

- Leo by ci nie wybaczył, że opuszczasz posiłki – zaśmiał się Allen puszczając bratu żartobliwie oczko – Za karę dostałbyś podwójną porcję.

- No coś ty – zachichotała Nicki podłapując intencję Allena, który chciał rozładować niemrawą atmosferę przy stole – Pierwszego dnia szkoły, Piotruś na dzień dobry dostał podwójną porcję za swój wątły wygląd.

- Bardzo śmieszne – sarknął niezadowolony Piotrek. – Nie będę wytykał palcami, kto zafundował mi trzecią porcję tego białego specjału.

- Oj tam, oj tam – posłała bratu niewinny uśmieszek – Ta breja była niezjadliwa. Chylę przed tobą głowę braciszku, że zdołałeś to wszystko tak szybko zjeść.

- Bałem się, że ktoś powieli twój pomysł i także podmieni mi talerze – sapnął Piotrek już w lepszym nastroju – Nie rozumiem tylko, dlaczego wszyscy widząc mnie myślą, że jestem niedożywiony.

- Przypominasz mamę – rzuciła krótko Nicki – Ona też była drobnej postury. Ja z Allenem wdaliśmy się w ojców, a ty w nią.

- Nie widzę nigdzie Li – zauważył zielonooki rozglądając się wokoło – Myślałem, że L-Diablo go ze sobą weźmie.

- Od czasu, jak L-Diablo przyłapał go poza jego pokojem – zaczęła ostrożnie Nicki – Li w ogóle się nie pokazał.

- Masz na myśli, że został przyłapany, kiedy wracał ode mnie? – Upewniał się Piotrek lekko zmartwionym głosem. – Cholera.

- Zważaj na słownictwo – upomniał go Zygfryd poważnym tonem – Doprawdy, dzisiejsza młodzież wyraża się strasznie potocznym słownictwem.

- Normalni ludzie posługują się potoczną mową stryju – odgryzł się Piotrek automatycznie w zamyśleniu, jednak dość szybko uzmysłowił sobie swoją gafę – Wybacz, nieco się zagalopowałem tym osądem.

- Wczoraj rozmawiałam z tym twoim przyjacielem – oznajmiła spokojnie Nicole biorąc kęs sałatki – Opowiedział mi o tym, co się stało przy grobie Dereka.

- Eh – westchnął zmęczony Piotrek – Będę musiał pogadać z tym gadatliwym archiwistą.

- Czemu mi nie powiedziałeś, że byłeś wcześniejszym liderem RS? – Dociekała Nicole posyłając bratu maślane oczka. – Legenda RS, Death to ty.

- Oj tam, oj tam – Piotrek w nerwach wepchnął sobie do ust kawałek chleba – Zamierzchłe czasy, o których nie warto rozmawiać.

- Ale wtedy na spacerze obiecałeś mi opowiedzieć o tym, dlaczego uciekałeś przed La Muerte – zarzuciła mu dziewczyna w lekkim dąsie – I o twoich relacjach z L-Diablo.

- Nicki, powiedziałem „kiedyś” – usprawiedliwiał się kasztanowłosy – dlatego kiedyś to zrobię.

- Rozumiem – mruknęła nastolatka nieco uspokojona – Poczekam.

- To dobrze – posłał jej ciepły uśmiech – I prosiłbym byś nie zadawała się zbytnio z Li. Jest moim przyjacielem, ale nie stanowi dobrego towarzystwa dla dziewczyny w twoim wieku. Sytuacja w barze powinna cię trochę nauczyć ostrożności.

- Myślę, że oboje was to czegoś nauczyło – zaśmiał się Allen wspominając wieczór w barze w wiosce nieopodal akademii – a w szczególności…

- Al – Piotrek warknął na brata ostrzegawczo, a dziewczyna kopnęła go jeszcze pod stołem. – Ani słowa więcej.

- Widzę dzieci, że świetnie się dogadujecie – odparł Albert z zadowoleniem obserwując relacje pomiędzy trójką rodzeństwa – Czas spędzony w szkole bardzo was do siebie zbliżył, aż żal was rozdzielać.

W tym momencie, do jadalni wbiegła grupka dzieci wśród których Piotrek zauważył bliźniaki. Maluchy rozejrzały się po pomieszczeniu, aż natrafiły na twarz zielonookiego.

- Wyczuwam kłopoty – jęknął Piotrek widząc, jak najmłodszy Ben z płaczem zmierza w jego stronę, a za nim reszta – Chyba właśnie skończyłem kolację.

Dzieci otoczyły od tyłu krzesło Piotrka i płaczem ogłosiły swoje niezadowolenie.

- Co się stało? – Spytała Nicole zwracając się do Agatki, która jeszcze jako tako się trzymała. – Czemu tu przyszłyście i płaczecie?

- Niedobry pan powiedział, że nie będzie deserku na dobranoc – oświadczył rozeźlony Jacuś – A Piotrek zawsze nam taki robi i pan Leonard także.

- Chcemy, żeby Piotrek zrobił nam deserki – Oświadczył Kira z powagą w głosie – Podobno nic się z nimi nie równa.

- Chciałbym, ale Pablo nie wpuści mnie do kuchni – starał się wyjaśnić dzieciom swoje relacje na ostrzu noża z kucharzem Sicariusów – To nie Leo, z którym da się dogadać.

- Kamil powiedział, że jeżeli cię sprowadzimy do naszej jadalni, to wykurzy tego niedobrego pana z kuchni – oświadczył zacięcie Jacuś nie wzruszony obecnością dużej ilości dorosłych – Braciszek Pierre mu w tym pomoże.

- Wróżę temu Pablowi niemiłe doświadczenie – zachichotała Nicki rozbawiona całą sytuacją – Ten duet potrafi nieźle namotać. Szkoda mi tylko Pierra, bo Orestes mu tym razem nie odpuści. Chyba nie obejdzie się bez twojej interwencji braciszku.

- Pójdę z tobą – zaoferował się Allen z dziwnym błyskiem w oczach – przyda ci się pomoc.

- Po prostu chcesz załapać się na deser Piotrusia – zarzuciła bratu dziewczyna także wstając od stołu – W takim razie ja też idę.

Przeprosili gości, po czym wraz z dziećmi wyszli z jadalni. W kuchni Piotrek jakoś ubłagał Pabla, by udostępnił mu kuchnię na kilka minut. Kiedy mężczyzna opuścił pomieszczenie, chłopak od razu wziął się do pracy. Obrał kilka jabłek i pokroił je w mniejsze kawałki, następnie zmieszał je z gęstym jogurtem naturalnym, mlekiem, pokruszonymi biszkoptami i cynamonem. Wszystko potraktował blenderem, po czym podzielił powstałą masę na mniejsze porcje przelewając je do niewielkich szklaneczek. Na koniec, udekorował wszystko resztką biszkoptów. Po dziesięciu minutach opuścił kuchnię z wielką tacą wypełnioną deserkami dla dzieci i nie tylko.

- Hm – Piotrek stanął w progu małej jadalni nieco zdziwiony, bo oprócz dzieci i swojego rodzeństwa zastał w niej Dantego, Rose, Aarona i Li? – Myślałem, że robię deserki dla dzieci.

- Zostało rzucone hasło, że gotujesz – zaświergotała wesoło Rose przechwytując jedną ze szklaneczek – Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji.

- Wiesz, dzieci zrobiły ci niezłą reklamę – odparł Aaron idąc w ślady siostry – Myślę, że więcej osób niebawem tu przyjdzie.

- Wy żartujecie – Jęknął Piotrek stawiając tacę na stole i podając deserki dzieciom, jednocześnie się do nich zwracając. – Jak zjecie deserek, to od razu idziecie do spania.

- Dobrze! – Krzyknęły chórem dzieci po kolei biorąc szklaneczki z deserem od Piotrka – Dziękujemy!

- Nie ma za co – ucieszył się chłopak widząc uśmiechnięte buzie dzieci – Smakuje?

- Tak! – Odpowiedziały dzieci zadowolone z deserku.

- Matko, Dante! – Aaron w szoku patrzył z podziwem na Piotrka. – Ty na co dzień masz takie cudo w domu?

- To jeszcze nic – Rose ze smakiem oblizała łyżeczkę – On sprząta, gotuje i opiekuje się dziećmi. To perfekcyjna pani domu.

- Skończyłaś? – Burknął zirytowany Piotrek opadając na krzesło. Zostało jeszcze sporo deserów, dlatego sam złapał za jeden i zaczął jeść. Li, Allen i Nicole także wzięli po jednym.

- Pycha! – Rozanieliła się nastolatka po pierwszym kęsie. – Smakuje, jak szarlotka.

- Dołączam się do małej – rzucił Allen kończąc swoją porcję – Naprawdę świetna robota bracie.

- Death, to jest naprawdę dobre – Li zdumiony patrzył na przyjaciela.

- Cieszę się, że wam smakuje – Piotrek powili zaczął sprzątać puste szklaneczki. – To nic specjalnego. Ot tak wymyślony kiedyś na poczekaniu deser dla bliźniaków.

- Też byśmy chcieli spróbować – usłyszeli w progu głosy Sofii Laverno i Fabrizia, za którymi weszli jeszcze Orestes z żoną w asyście dziadka Sicariusa oraz Edward z Zygfrydem, Albertem i L-Diablo. – Jeszcze pamiętam smak ciasta, które upiekłeś pierwszego dnia wnusiu.

- Tak – Zgodził się z siostrą senior Sicarius – idealnie komponowało się ze smakiem mojej ulubionej herbaty.

Wszyscy przybyli wzięli po kolei stojące desery i pałaszowali je ze smakiem. Ku uciesze Piotrka, taca została wyczyszczona, dlatego zaczął ustawiać na niej brudne szklaneczki, tym samym sprzątać.

- Zostaw to – zastopował go Dante łapiąc za rękę – Zrobi to służba.

- To z przyzwyczajenia – zawstydził się chłopak cofając rękę – W domu zawsze sprzątam po posiłkach.

- Wiem – zaśmiał się ciemnowłosy odchodząc – Czas wracać do pokoju. Kolacja dobiegła końca.

Wymknęli się z jadalni i ruszyli do pokoju. Kiedy przekroczyli próg sypialni, zamknęli drzwi i z ulgą opadli na łóżko. Nagle zielonooki poczuł, jak jedna z dłoni partnera wsuwa mu się pod bluzę niebezpiecznie zbliżając się do wrażliwych miejsc na torsie.

- Mógłbym wiedzieć, co ci znowu strzeliło do głowy? – Stęknął, gdy palce mężczyzny delikatnie pieściły jego sutek. – Myślałem, że jesteś zmęczony.

- Mam ochotę na małe co nieco – mruknął pożądliwie Sicarius podgryzając ucho chłopaka – Powiedzmy, że na coś w rodzaju deserku dla dorosłych.

- I niby ja mam być tym twoim deserkiem?! – Piotrek rozbawiony odwrócił się w stronę partnera i pocałował go w usta. – Jeszcze dostaniesz próchnicy od nadmiaru tych twoich deserków.

- Od tego rodzaju słodkości – zaśmiał się ciemnowłosy odwzajemniając pocałunek zielonookiego – na pewno nie dostanę żadnej próchnicy.

- Eh, nie mam na ciebie już siły – Piotrek wywrócił do góry oczami, by po chwili zaatakować usta partnera. Delikatnie pieścił jego twarde wargi swoimi, aż ten zniecierpliwiony agresywniej pogłębił pocałunek skrupulatnie badając wnętrze jego policzków i podniebienie językiem. – Jesteś niemożliwy. Ja tu staram się ładnie zacząć grę wstępną, a ty…

- Po prostu pomińmy tę część skarbie – zaproponował Dante ochrypłym z pożądania głosem rozbierając chłopaka do końca – Chcę mój deser bez dodatków.

- No, właśnie widzę – stęknął kasztanowłosy w odpowiedzi na wsunięty w niego palec partnera – Bardzo ci spieszno do tego posiłku.

- Żebyś wiedział – sapnął Sicarius przygryzając wrażliwe miejsce na karku chłopaka – Wyeksponuj się ładnie bym mógł przejść już do konsumpcji.

- Takimi tekstami jedynie mnie przerażasz – jęknął zielonooki posłusznie wypinając się w stronę partnera – Myśl, że możemy być rozdzieleni, obudziła w tobie drapieżnego wilka.

- Tak – odparł Dante rozbawiony tym stwierdzeniem, po czym silnym pchnięciem wszedł całkowicie w chłopaka wywołując z jego gardła okrzyk zaskoczenia – Wilk właśnie zaczął swój żer.

- Czuję – stęknął Piotrek spazmatycznie oddychając – Jak cholera to czuję.

Dante głęboko wchodził w chłopaka doprowadzając go do szaleństwa. Piotrek w ekstazie krzyczał jego imię wijąc się pod nim na prześcieradle i w desperacji łapiąc za powstałe na nim fałdki. Mężczyzna uwielbiał patrzeć na partnera znajdującego się w takim stanie. Jego zaróżowiona z pożądania twarz i lekko zamglone, zielone oczy pokazywały mu, że całkowicie należy do niego. Do tego tak słodko wykrzykiwał jego imię w chwilach uniesienia tym swoim, przyjemnym głosem. To wszystko sprawiało, że ciemnowłosy kochał go dręczyć doprowadzając niemal do granic wytrzymałości. Poczuł ścisk mięśni wokół członka, co oznaczało orgazm partnera. Przyspieszył rytm ruchów lędźwi dążąc do zbliżającego się spełnienia, które po chwili nastąpiło. Ciepły strumień zalał wnętrze chłopaka, a mężczyzna przytulając go mocno do siebie wdychał zapach kasztanowych włosów.

- Smakowało? – Zapytał sennie Piotrek zmęczony stosunkiem. Jego ciało było jeszcze osłabione ranami, dlatego szybciej się męczył.

- Bardzo – Dante wyszeptał odpowiedź mu prosto do ucha. – Choć brakowało mi na początku słowa zachęty, jak smacznego.

- Nie jesteśmy w Japonii by używać takich zwrotów grzecznościowych – Westchnął Piotrek lekko rozbawiony słowami partnera. – Jeśli chcesz się bawić w takie rzeczy, to wspomnij o tym nieco wcześniej. Następnym razem po prostu powiedz itadakimasu[2] przed, to ci odpowiem.

- Japońskie zwroty?! – Zastanowił się chwilę Dante, po czym pocałował namiętnie usta zielonookiego. – Gochisosama-deshita[3].

- Znasz japoński?! – Zdumiał się Piotrek szerzej otwierając usta. – Fajnie.

- Wreszcie czymś ci zaimponowałem – zachichotał ciemnowłosy zadowolony z wrażenia, jakie wywarł na chłopaku – Mam jeszcze wiele do zaoferowania.

- Z pewnością – Piotrek bardziej wtulił się w tors Sicariusa już prawie przysypiając. – Cały czas mi imponujesz, dlatego cię kocham.

Po tych słowach chłopak całkowicie poddał się senności wtulony w ciepłe ciało kochanka.

- Kolorowych snów Piotrusiu – Dante czule ucałował czoło śpiącego partnera, jednocześnie nakrył ich obu kołdrą. Dobrze wiedział, że chłopak nie cierpi zdrobniania jego imienia, dlatego teraz, gdy spał, mógł sobie na to pozwolić, nie narażając się na wybuch złości i dąsy. Chwilę wpatrywał się w łagodne rysy na twarzy kasztanowłosego dla zabawy nakreślając opuszkami palców jego lekko rozchylone usta. Wsłuchał się w jego miarowe oddechy powoli usypiając pod wpływem ich spokojnego rytmu.

* * * * *

Wczesnym rankiem Dante opuścił pokój udając się na przed śniadaniowe spotkanie z dziadkiem. Piotrek jeszcze smacznie spał wtulony w poduszkę. Obudził się dopiero na kilka minut przed śniadaniem brutalnie zwalony z posłania przez Allena, który przyszedł zabrać go do jadalni.

- Wstawaj śpiochu – Westchnął mężczyzna pomagając pozbierać się bratu z podłogi. – Kazano mi cię zwlec z łóżka i siłą zaprowadzić na śniadanie.

- Kto niby kazał ci to zrobić? – Ziewnął Piotrek zmieniając ubranie. – Miałem zamiar zjeść dzisiaj z dziećmi.

- Senior Sicarius – rzucił spokojnie Allen z uwagą przyglądając się bandażom na ciele brata, jak również gamie świeżych malinek naznaczających jego kark – Powinieneś zmienić opatrunki.

- Zrobię to po śniadaniu – sapnął zielonooki zapinając bluzę – Wkurza mnie fakt, że znowu muszę jeść z tymi snobami ze Zgromadzenia.

- To dopiero twój drugi raz – Brązowowłosy dał mu prztyczka w nos i poprawił kaptur bluzy tak, by zakrywał różowe znaczki na jego karku. – Ja z Nicki musimy ich znosić niemal cały czas od przybycia do tego domu. Do tego, dzielę pokój z marudzącym ojcem, który non stop drze koty z Zygfrydem i Edwardem.

- Rozumiem – Piotrek zmarkotniał, bo poczuł się głupio – Dzieciak ze mnie.

- Nie zaprzeczę – zaśmiał się Allen kierując się w stronę drzwi – Na szczęście, to miła odmiana po serii nudnych posiedzeń Zgromadzenia.

- Nie mówisz mi tego jedynie dla poprawy mojego humoru? – Zapytał ponury kasztanowłosy tuż przed tym, jak weszli do głównej jadalni. – Czasem myślę, że cię wkurzam.

- Czasem – odparł Allen obejmując ramię brata i prowadząc go do stołu – Nie należę do grona osób, które pocieszają innych braciszku. Mówię tylko to, co mam ochotę powiedzieć w danej chwili.

- Kumam – sapnął Piotrek czując na sobie wzrok stryja i ojca – A miałbyś ochotę na mały sparing dla wyładowania napięcia po zebraniu? Chętnie bym powalczył z tobą, jeszcze nigdy mi na to nie pozwoliłeś.

- Przegrasz – oświadczył w śmiechu Allen mierzwiąc mu włosy dla żartu – Nie chcę cię połamać.

- No wiesz?! – Obruszył się Piotrek poprawiając swoją fryzurę. – Jakoś pokonałem tego rudego McBrzydala, którego później zbierał z ziemi ten świr z blizną na oku.

- McCraft jest leszczem – rzucił brązowowłosy od niechcenia – dzięki waszej walce jedynie potwierdził swoją żałosność przegrywając z tobą.

- Wkurzasz mnie Al. – Wycedził przez zęby zielonooki. – Znowu zwracasz się do mnie, jak do dzieciaka, a jesteśmy w tym samym wieku do cholery.

- A wy znowu swoje? – Jęknęła Nicole wywracając oczami. – Al chyba postanowił dziś sobie nagrabić u naszej dwójki braciszku, więc się nim nie przejmuj.

- Co ci zrobił? – Piotrek niepewnie usiadł pomiędzy stryjem a ojcem. – Twoje oczy aż ciskają piorunami.

- Ten idiota wparował do mojego pokoju w momencie, kiedy się ubierałam – wyjaśniała dziewczyna w złości smarując swój tost konfiturą, a raczej wciskała ją w chleb nożem – i jeszcze raczył powiedzieć mi, że nie spodziewał się depresji na terenie górzystym patrząc w wiadome miejsce.

- No wiesz Al?! – Piotrek z trudem utrzymywał powagę. – Tak okropnie skrzywdziłeś naszą małą siostrzyczkę.

- Ty też?! – Nicole wycelowała w kasztanowłosego umazanym w konfiturze nożem. – Moi bracia to para kretynów i zacofańców. Mama w grobie się pewnie przewraca widząc, jak mnie traktujecie.

- Dramatyzujesz panienko – wtrącił się Zygfryd chcąc zakończyć kłótnię pomiędzy rodzeństwem – Chłopcy z pewnością nie chcieli cię urazić.

- Yhm – kiwnął głową Piotrek zapychając się kanapką. Dobrze wiedział, że lepiej nie wdawać się w dyskusje z rozeźloną nastolatką, a tym bardziej, jeśli była nią jego siostra. Allen specjalnie ją drażnił, bo kochał patrzeć na jej zmienne nastroje. Zygfryd nawet nie wiedział w co się właśnie pakował.

- Nie wtrącaj się staruchu, skoro nie wiesz w czym rzecz – syknęła nienawistnie dziewczyna zacięcie żując swój tost – Sprawy moje i tej dwójki należą jedynie do nas.

- Wykapana matka – mruknął pod nosem Albert popijając kawę – Diablica.

- Oboje z Piotrkiem macie podobne napady złości – zauważył niczym nie wzruszony Allen – Jak nie ciskacie gromami z oczu, to się obrażacie. W krytycznym momencie gniewu własnoręcznie wybilibyście pół batalionu w armii.

- Zamknij się! – Warknęła dwójka zielonookich z rodzeństwa.

- Nawet teraz znaleźliście wspólny język wymierzając swoją złość przeciwko mnie – zaśmiał się brązowowłosy spokojnie kontynuując spożywanie śniadania – Moje dwa zsolidaryzowane skrzaty.

- Celowo sobie z nami pogrywasz – Piotrek westchnął zrezygnowany. Dobrze wiedział, że brat z nudów postanowił nieco zabawić się ich kosztem. – W AT robiłeś dokładnie to samo. Napuszczałeś nas na siebie by wyrwać się z nudy. Nie ładnie. Ja jestem jeszcze łagodnego usposobienia, ale igrasz z demonicznym charakterem naszej siostry.

- Za kogo ty mnie masz Piotruś? – Nicole zaświergotała niewinnym głosikiem. – Aż taką jędzą nie jestem, nawet nie dorównuję Rose, która przebrała własnego brata za misia. Z doświadczenia wiesz, że jestem aniołkiem.

- Z różkami – sarknął pod nosem Piotrek dopijając herbatę i wstając z miejsca. Miał już dość tej rozmowy, tym bardziej, że wyczuwał napiętą atmosferę pomiędzy Albertem a Zygfrydem. – Dziękuję za wspólny posiłek.

Kiedy wychodził z jadalni, prawie zderzył się z zamyślonym Li-Dokiem. Chińczyk wyglądał na dość markotnego, dlatego postanowił poświęcić mu nieco czasu. Znał przeszłość przyjaciela i dobrze zdawał sobie sprawę, że zbliżał się ciężki okres związany z rocznicą śmierci jego rodziców i młodszego rodzeństwa, których zamordowano na jego oczach w noworoczny poranek.

- Niemrawo wyglądasz Li – zaczął spokojnie rozmowę delikatnie obejmując ramieniem kolegę – Masz ochotę pogadać? Służę zdolnością słuchania i wtrącaniem się z głupimi uwagami.

- Wiesz Death, że chyba skorzystam z twojej propozycji? – Chińczyk posłał przyjacielowi smutny uśmiech. Tylko jemu pokazywał swoją słabą naturę, bo jedynie on mu pozostał. – Sam dopiero co przeszedłeś przez podobny czas.

- I z doświadczenia ci powiem, że samotne użalanie się nad sobą wpędza w jeszcze większego doła. Chodźmy może do biblioteki – zaproponował Piotrek kierując się w stronę wspomnianego pomieszczenia – Zbyt wiele par oczu wpatruje się w nas z zaciekawieniem. Potrzebujemy nieco prywatności by trochę powspominać.

- Jasne – sapnął Li pozwalając się prowadzić – Korytarz to niestosowne miejsce do prywatnej rozmowy. Jest mało dyskretny i nazbyt publiczny.

- Właśnie – zgodził się z nim Piotrek, kiedy przekraczali próg biblioteczki – Od razu lepiej. Te wścibskie spojrzenia doprowadzały mnie już do szału.

- Wiesz, że jutro wezwą cię na Zgromadzenie? – Zapytał niepewnie Li siadając w jednym z foteli przy oknie za regałami. – L-Diablo coś wspominał, że mają rozstrzygnąć twój przypadek.

- Już jutro?! – Zdumiał się Piotrek zajmując drugi z foteli. – Wiedziałem, że mogą mnie wezwać, ale nie myślałem, że zrobią to jutro. Dobrze wiedzieć.

- Nie denerwujesz się? – Dociekał Chińczyk widząc napięcie w oczach przyjaciela. – Obcy ludzie mają decydować o twoim losie.

- Mogą sobie decydować – mruknął zirytowany kasztanowłosy – Ich decyzja nie będzie mieć dla mnie znaczenia, bo to ja dokonam ostatecznego wyboru. To moje życie i ja będę nim kierował.

- Podziwiam twój upór – Li w przygnębieniu przypatrywał się najbliższemu regałowi z książkami. – Ja nie wiem co bym zrobił na twoim miejscu. Przez moje głupie zachowanie i tchórzostwo skazałem Dereka na śmierć. Ty także mogłeś zginąć tamtego wieczoru. Mam tylko ciebie Death, nikogo poza tym.

- Nie zadręczaj się tym – Polecił mu zielonooki posyłając przy tym ciepły uśmiech. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że jedynie takie wsparcie podnosi na duchu tych, którzy na nim podupadają. – Ja żyję, a Derek pewnie nie chciałby widzieć cię w takim, żałosnym stanie.

- Przyganiał kocioł garnkowi – sarknął Chińczyk odchylając głowę do tyłu i wpatrując się w sufit – Pozwoliłem by Mao do ciebie wycelowała z broni. Jaki ze mnie przyjaciel?

- Najlepszy, jakiego miałem – odparł Piotrek ze zdecydowaniem w głosie – I to ja pozwoliłem jej się trafić, do końca nie unikając kuli. Jak widzisz, obaj jesteśmy siebie warci.

- Derek pewnie dałby nam nieźle popalić za takie pesymistyczne działanie i myślenie – sapnął zrezygnowany Li wspominając nieżyjącego kolegę – Pamiętam, jak nieraz zdzielił ciebie swoim bambusowym mieczem do kendo za użalanie się nad sobą.

- Wiesz, jak to cholernie bolało? – Narzekał kasztanowłosy krzywiąc się na samo wspomnienie uderzeń miecza przyjaciela. – Derek Murdoch miał silny zamach i precyzyjne uderzenie.

- Po twoim wyrazie twarzy widać, że jego terapia szokowa zadziałała – zachichotał Li już w nieco lepszym nastroju – Krzywisz się na samo wspomnienie.

- Działa, jak cholera – jęknął Piotrek zbolałym głosem – Jak komuś piśniesz o tym słowo, to będę skończony. W tym domy jest wiele osób, które z miłą chęcią wykorzystałyby metodę Dereka.

- Rozumiem – Chińczyk kiwnął porozumiewawczo głową. – Widziałem tego sławnego stryja Zygfryda i jeszcze bardziej słynnego Edwarda. Nie dziwię ci się, że od nich zwiałeś, to para żmijowatych snobów.

- Co nie? – Zaśmiał się Piotrek w reakcji na stwierdzenie kolegi. – Matko, jak bardzo tęskniłem za tymi twoimi kwiatkami słownymi.

- Bardzo śmieszne – udał focha Chińczyk – Czasem rzucę głupie uwagi, wielkie mi halo.

- Ale ja kocham te twoje głupie uwagi – zauważył Piotrek momentalnie poważniejąc – Dzięki temu mogę wrócić do tych beztroskich czasów w RS.

- RS bez ciebie, to już nie to samo – rzucił wzdychając Li-Dok – Sam już to zauważyłeś odwiedzając naszą dzielnicę rok temu.

- Może – Zamyślił się kasztanowłosy. – Po prostu gdzieś po drodze zatarł się cel powstania Red's Scorpions. Derek zginął, ja odszedłem, a ty musiałeś jakoś udźwignąć ten cały bałagan, jaki ci pozostawiliśmy. – Odetchnął przeciągle uspokajając plączące się myśli. – Powiedz mi lepiej, co cię tak męczy.

- Demony przeszłości – Odparł Chińczyk w przygnębieniu. – Sam wiesz, że to najgorsze co może nękać człowieka.

- Wiem – przyznał Piotrek spokojnym głosem – Dopadają człowieka w najmniej oczekiwanej chwili i dręczą rozdrapując stare rany.

- Dosłownie – stęknął Li zakrywając oczy dłońmi – Zawsze w przeddzień rocznicy ich śmierci, nawiedza mnie ten koszmar z przeszłości. Najgorszy jest moment, gdy ta kobieta celuje do mnie z broni i strzela w stojącego za mną brata. Okazałem się śmieciem niewartym zabicia. Z dziką rozkoszą napawała się moim bólem i strachem.

- Wiesz już przynajmniej, kim ona była? – Zapytał Piotrek z nutką powagi w głosie. – Miałeś wtedy dziesięć lat, a ta kobieta to jakaś chora psychopatka.

- Po wieloletnim poszukiwaniu, udało mi się ją odnaleźć – Odpowiedział cicho Li. – Obecnie pracuje dla Żydów w Mossadzie. Znałem ją pod pseudonimem Munhwa, którym posługiwała się działając na polecenie Triady,  ale jej prawdziwe imię brzmi Talisha Night.

- Talisha?! – Zdziwił się zielonooki. – Kobieta potwór, przed którą ostrzegała mnie Sara.

- Znasz ją? – Spytał Li uważnie przyglądając się zmartwionemu przyjacielowi. – Death?

- Nie, nie znam tej kobiety – szepnął Piotrek wyrwany z rozmyślań – Kiedyś tylko usłyszałem jej imię, Talisha.

- Nie jesteś ze mną szczery – zarzucił mu Chińczyk z niepokojem w oczach – Słyszałem, że jej imię to tabu. Jeśli ją spotkasz, zginiesz.

- Też to słyszałem – mruknął pod nosem kasztanowłosy – Jeśli zostałem przed nią ostrzeżony, czy to znaczy, że mam się bać?

- O czym ty mówisz? – Wystraszył się Li w nerwach wyskakując z fotela i podchodząc do przyjaciela. Drżącymi rękami chwycił go za ramiona i lekko potrząsnął. – Niby czemu Talisha miałaby cię zabić? Death? Odpowiedz!

- Spokojnie – Piotrek w szoku wpatrywał się w zdenerwowanego Li-Doka. Pierwszy raz widział go w takim stanie. – Moja kuzynka przestrzegła mnie, że Talisha kiedyś po mnie przyjdzie. Nie wiem tylko dlaczego miałaby to zrobić. Nawet jej nie znam.

- O kurwa, Death! – Krzyknął Li w złości. – Ten babsztyl bez powodu zabija ludzi. Nie musisz jej znać, ani ona ciebie. Po prostu przychodzi i pakuje ci kulkę w łeb. To prosty schemat.

- Czym się tak wkurzasz Li? – Starał się uspokoić kolegę, który w złości chodził w kółko. – Nic mi nie będzie, dlatego przestań kręcić się w kółko, bo dostaje od tego kręćka.

- Łatwo ci mówić – Li- Dok z rezygnacją usiadł na powrót w fotelu. – Nie chcę stracić kolejnego członka rodziny, a tym bardziej zabitego przez tę sukę Talishę. Jesteś ostatnim ogniwem łączącym mnie ze światem żywych. Jeśli ty zginiesz, ja zginę razem z tobą.

- Nie przesadzaj Li – Piotrek nie miał pojęcia, jak ma zareagować na te słowa. – Nie jestem aż tak ważny. Z pewnością znajdziesz kogoś z kim stworzysz rodzinę. Jesteśmy przyjaciółmi, a prawie i braćmi, ale nie chciałbym zabierać cię ze sobą do piachu. Nie poświęcaj swojego życia dla kogoś takiego, jak ja. Zapewniam ciebie, że nie jestem tego wart.

- Dla mnie jesteś rodziną – Li ze zdecydowaniem patrzył na oniemiałego przyjaciela. – Nie zawaham się poświęcić życia w twojej obronie Piotrze Gustawo Albercie Laverno-Murdochu.

- O w mordę – Piotrek zdębiały uświadomił sobie, jak poważny jest jego przyjaciel. Dowodziły tego jego słowa, a najbardziej posłużenie się jego prawdziwym imieniem. – Jesteś cholernie poważny.

- Żebyś wiedział – Zgodził się z nim Chińczyk. – Ostatnio dużo nad tym myślałem i postanowiłem, że będę cię chronił za wszelką cenę.

- Do kurwy nędzy Li! – Wrzasnął Piotrek podrywając się z fotela. – Nie wciskaj mi kitu, że chcesz bronić takiego śmiecia, jak ja! Ogarnij się człowieku i zacznij żyć własnym życiem. Znajdź sobie kobietę i załóż rodzinę. Nie przejmuj się mną, bo to do niczego cię nie doprowadzi. Przyjacielu, ja chcę żebyś był szczęśliwy. Błagam cię, nie skazuj się na życie podobne do mojego. Zasługujesz na więcej. Obiecaj mi, że nie staniesz się mną.

- Death?! – Li w szoku patrzył na pochmurnego kolegę. – To niemożliwe. Nie jestem aż tak charyzmatyczny, przystojny i szlachetny.

- Ooo, wreszcie ktoś zauważył, że jestem przystojny – wybuchł śmiechem kasztanowłosy – Jak mam być przy tobie poważny do cholery?

- Nijak – zaśmiał się Chińczyk. Tak właśnie rozładowali swoje napięcie. – Derek pewnie powiedziałby, że jesteśmy beznadziejni.

- Nom – przytaknął Piotrek opierając się o fotel przyjaciela – Niezłą operę mydlaną sobie urządziliśmy. Stworzyliśmy to charakterystyczne napięcie melodramatyczne.

- Myślę, że było jeszcze gorzej – roześmiał się Li – Ta rozmowa pokazała, jak żałośni z nas są kretyni.

- Delikatnie powiedziane – zawtórował mu zielonooki – Najgorszy jest fakt, że zrobiliśmy to na trzeźwo.

- No, z tobą po pijaku bym nie pogadał Death – zauważył Li-Dok w śmiechu – Ty dostępujesz nirwany już po jednym piwie.

- Taki mały szczególik, że mam słabą głowę – obruszył się Piotrek wzdychając – Ja nie powiem, kto urządził po pijaku striptiz w damskiej toalecie.

- Matko, ty to jeszcze pamiętasz?! – Zawstydził się Chińczyk zakrywając dłońmi twarz. – Mogliście mnie wtedy z Derekiem zatrzymać.

- Nieźle cię wtedy ta babcia pobiła tą laską – zachichotał Piotrek wspominając to zdarzenie – Miała krzepę, jak na swój wiek.

- Weź mi tego nie przypominaj – jęknął Li z bólem wymalowanym na twarzy – Ta babcia śni mi się czasem po nocach, a w szczególności ta jej laska. Z czego to cholerstwo był zrobione, że aż tak ciągnęło po skórze?

- Starsi ludzie potrafią być przerażający – stwierdził w zamyśleniu zielonooki – Kiedyś jakiś dziadek celował do mnie z wiatrówki, gdy pomalowałem jedną ze ścian jego garażu.

- No tak – przypomniał sobie Li – Pamiętam twoje graffiti zdobiące ściany budynków na dzielnicy. Raz nawet pomalowałeś komuś autko pod siedzibą La Muerte. Ten jednorożec był śmieszny. Wiem, że zrobiłeś to, bo chciałeś pocieszyć Mao, która kocha te stwory.

- Dobra – Piotrek uciszył przyjaciela w lekkim niepokoju – Nic nie wiesz na temat żadnego jednorożca, a tym bardziej na jakimś samochodzie.

- Oho – zaśmiał się Chińczyk w odpowiedzi – Czyżbyś odkrył czyj wóz wtedy tak kiczowato ozdobiłeś?

- Niejako tak – mruknął cicho kasztanowłosy – A najgorsze, że ta osoba znajduje się w tym domu.

- Aha – zdębiał Li w reakcji na tę informację – Kumam.

- W skrócie, byliśmy nienormalni w młodości – podsumował Piotrek wzdychając – Nic dziwnego, że L-Diablo miał nas dosyć, a w szczególności mnie.

- Przynajmniej się nie nudził – rzucił chichocząc Chińczyk – Nasze trio ostro dawało mu w kość.

- Wiesz, kiedy tak czasem wspominam te nasze żarty – zastanawiał się na głos zielonooki – Dziwię się, że nas nie pozabijał. Miał do nas anielską cierpliwość, choć nazywają go diabłem.

- Po prostu w porę uciekaliście – usłyszeli głos L- Diablo, który wyłonił się zza jednego z regałów – Akira ostatnio miał próbkę tego, czego wtedy unikaliście.

- Wolę o tym nie mówić – zasępił się Li spuszczając zawstydzony wzrok na podłogę – Masakra.

- Rozumiem – Piotrek po postawie kolegi wywnioskował, że to było ciężkie przeżycie. – Nie wnikam.

- Myślę, że ty Death powinieneś się nieco obawiać o swoją skórę – zauważył L-Diablo w lekkim rozbawieniu – Twój ojciec usłyszał o tym fikuśnym jednorożcu.

- O kurwa – stęknął Piotrek opadając na fotel – Ja to mam pecha.

- Dwa snoby też co nieco usłyszały – zza lidera La Muerte wyłonili się Zygfryd z Edwardem. Starszy z nich spojrzał wyniośle na Li. – Jak to szło, żmijowate snoby, tak?

- Death? – Li zerwał się z fotela i za nim schronił. – Mam przerąbane?

- Ładnie tak podsłuchiwać prywatne rozmowy? – Piotrek zmartwiony spojrzał na przyjaciela. – Mój błąd, bo wybrałem złe miejsce. Chyba jednak muszę się napić.

Piotrek wstał z fotela i łapiąc kolegę za rękę pociągnął go w stronę wyjścia. Nie chciał go narażać na większy stres. Zastanawiał się tylko, kto jeszcze mógł słyszeć ich rozmowę. Odprowadził Li do pokoju, po drodze nieco go uspokajając, po czym sam ruszył w stronę sypialni Dantego. Postanowił zrelaksować się krótką drzemką. Rzucił się na łóżko i niemal od razu zasnął zmęczony natłokiem nawiedzających go myśli.

* * * * *

Z duszą na ramieniu schodził na obiad obawiając się spotkania z Murdochami i Albertem. I tak musiał znosić panującą między nimi napiętą atmosferę, a teraz mogą albo zasypać go pytaniami i pretensjami, albo gnębić wściekłymi spojrzeniami. Od śniadania nie widział Dantego, co również go niepokoiło. Stanął w zamyśleniu wpatrując się w widok zza okna, gdy ktoś nagle delikatnie dotknął jego ramienia. Wzdrygnął się wystraszony.

- Spokojnie – usłyszał głos dziadka Sicariusa – Coś mi mówi, że nie chcesz iść do głównej jadalni.

- Trafnie powiedziane – westchnął Piotrek już mniej zdenerwowany – Czy usadowienie mnie między młotem a kowadłem w postaci Zygfryda i Alberta, miało coś konkretnego na celu?

- Nie koniecznie – kluczył staruszek z wyćwiczoną, niewinną miną – To tylko kaprys sfatygowanego czasem starca.

- Kaprys czy strategia? – Dociekał Piotrek w śmiechu. – Chce pan uwiązać Dantego, a ja jestem jego słabym punktem. Chwilowa izolacja sprawi, że będzie skłonny do współpracy.

- Bystry jesteś – pochwalił go staruszek w szerokim uśmiechu – Przeoczyłeś jednak pewien szczegół.

- Czyżby? – Kasztanowłosy uważnie przyglądał się swojemu rozmówcy. – Czy aby na pewno muszę przechodzić tę całą procedurę przynależności? Wybrałem już swoją drogę, ale pan stanowczo się jej sprzeciwia.

- Twój wybór na obecną chwilę jest za mało ambitny – oznajmił staruszek z politowaniem patrząc na chłopaka – Jednak nie pominąłeś żadnego elementu układanki.

- Nie lubię być manipulowany – ostrzegł go Piotrek – A rozwiązanie zagadki na wyjście z obecnej sytuacji, stało się dość jasne. Nie wiem tylko, jak tego mam dokonać?

- Ta wiedza przyjdzie z czasem – staruszek potarmosił mu grzywkę obdarzając go ciepłym spojrzeniem – Procedura przynależności pomoże ci ją zdobyć.

- Dante miał rację – zaśmiał się Piotrek poprawiając roztrzepane włosy – trudno będzie pana rozgryźć. Udziela pan niejasnych odpowiedzi, aczkolwiek na coś wskazujących. Trochę się z tym namęczę, ale dojdę do końca naszej rozgrywki i znajdę sposób na dokonanie niemal niemożliwego.

- Z każdym spotkaniem coraz bardziej żałuję, że cię wtedy od razu nie porwałem i nie zaadoptowałem – sapnął starzec w zamyśleniu lekko popychając go w stronę jadalni – Ukształtowałbym cię w odpowiednim kierunku i przygotował do roli, jaka cię czeka.

- Nie ma co gdybać – rzucił Piotrek z zadziornym uśmieszkiem – Podejmuję to wyzwanie. Mam tylko nadzieję, na kilka drobnych wskazówek.

- Oczywiście – zaśmiał się senior rodu Sicarius – Wpadnij jutro do mojego gabinetu, tak po śniadaniu. Poczęstuję cię wyśmienitą herbatą.

- Dobrze – Zgodził się zielonooki, kiedy wchodzili do jadalni. – Chętnie napiję się dobrej herbaty tuż przed czekającym mnie wyrokiem.

- W takim razie, do jutra chłopcze. – Pożegnał go staruszek zajmując miejsce przy stole. Piotrek uśmiechnął się tylko, po czym ruszył w swoją stronę. Usiadł na przeznaczonym mu krześle i w milczeniu czekał na swój posiłek. Nicole i Allena nie było, dlatego sam musiał zmierzyć się z ojcem i stryjem.

- Fuj – jęknął próbując postawionej mu pod nos zupy – Nie cierpię trufli.

- Nie wybrzydzaj, tylko jedz – zganił go Zygfryd chłodnym tonem – Nie opuścisz tego miejsca dopóty, dopóki nie zjesz całego obiadu.

- Słuchaj stryja i wcinaj – dorzucił swoje trzy grosze Albert – Musisz mieć dużo siły kruszynko.

- Że co?! – Piotrek w przerażeniu uświadomił sobie, że mężczyźni zawarli porozumienie. Nie czuł już pomiędzy nimi tak silnego napięcia. – Sprzymierzyliście się przeciwko mnie? I jaka kruszynko?!

- Nie rób scen – polecił mu Edward w spokoju kończąc zupę – Dbamy tylko o twoje zdrowie.

- Sam potrafię o siebie zadbać – wycedził przez zęby zirytowany kasztanowłosy – Nie potrzebuję waszej pomocy.

- Przez ostatni miesiąc dowiodłeś, że jednak nie potrafisz odpowiednio o siebie zadbać – Zgasił go Zygfryd boleśnie zaciskając rękę na jego ramieniu. – A teraz ucisz się i grzecznie zjedz swój posiłek.

- Na serio chcecie bawić się ze mną w takie gówno? – Piotrek wściekły wstał z krzesła. – Radzę wam zmienić strategię, bo to nie przejdzie.

Zwinnie umknął chwytu obu mężczyzn i spokojnie opuścił jadalnię. Miał dosyć traktowania, jak bachora, a ta dwójka ewidentnie chciała mu uświadomić, że dla nich jest właśnie kimś takim. Głodny wrócił do pokoju przeklinając jak szewc. Zastanawiało go tylko, gdzie podziało się jego rodzeństwo. Musiał czymś zająć myśli i ukoić nerwy. Wziął gitarę i zaczął pazurkować jej struny nadając inne brzmienie znanej mu z dzieciństwa melodii. W pewnej chwili trochę go poniosło i głośne dźwięki wypełniły pokój. Następnie włączył wokal całkowicie zmieniając dotychczasowy repertuar, śpiewając „Carnival of rust”. [4] To pomogło mu wyładować frustrację, jaka nagromadziła się w nim od śniadania. Miał ochotę wtulić się w ramiona Dantego, jednak niestety nigdzie go nie było.

- Szlag by to! – Ryknął rzucając się na łóżko. Rubi od razu wskoczyła na jego tors i mrucząc położyła się na nim. – Święty spokój, czy tak wiele wymagam? Może zamienisz się ze mną miejscami Rubi? Przez ten cały bajzel wyszedłem stamtąd nic nie jedząc. Jestem głodny.

- To było jeść obiad zamiast uciekać z fochem – usłyszał od strony drzwi głos Alberta – Nie chcesz żeby traktowano cię jak dziecko, jednocześnie zachowując się w tak niedojrzały sposób.

- Czy wy ludzie nie znacie takiego pojęcia, jak prywatność? – Jęknął Piotrek podnosząc się do siadu. Niezadowolona tym faktem kotka prychnęła tylko i przeniosła się na poduszkę. – Wiem, że zachowuję się strasznie dziecinnie, ale to część mojej osobowości. Jeśli tak bardzo wam to przeszkadza, dajcie sobie siana i zostawcie mnie w spokoju. Nie mam zamiaru się zmieniać, a ty z Murdochami usilnie do tego dążycie.

- Przypomnij mi – Albert z gniewem spojrzał w oczy syna – kiedy powiedziałem, że chcę cię zmienić?

- A co miałeś na myśli mówiąc o reedukacji? – Zielonooki z trudem wytrzymał spojrzenie ojca. – Nie znasz mnie, a chcesz wpływać na moje życie.

- Nie wiesz, co siedzi w mojej głowie – Albert z politowaniem patrzył na kasztanowłosego. Tak bardzo przypominał mu Blankę swoim zachowaniem. – Trochę cię poobserwowałem i doszedłem do wniosku, że przydałoby ci się małe szkolenie w zakresie przystosowania do życia po ciemnej stronie. Nie podoba mi się twój stosunek do śmierci i fakt, że jej szukasz.

- Mam swoje powody – odparł Piotrek niemal szeptem – Murdochowie zrujnowali mi życie. Odizolowali od matki i ojca skazując na piekło. Ciebie i tak to nie obchodzi, bo wybrałeś Allena. W sumie, nie dziwię ci się, bo jest ode mnie o wiele lepszy. Miałeś do wyboru zero i silnego. Wybór był prosty i logiczny.

- Zamilcz! – Albert wymierzył mu silnego policzka. – Nie masz prawa tak o sobie mówić. Nigdy nie byłeś zerem, jasne? Wybrałem Allena, bo już od dziecka przypominał mnie samego. Ten jego mrok i chęć zabijania. Ty jesteś repliką matki. Masz jej temperament, siłę i wrażliwość. Strasznie się z nią zżyłeś i nie chciałem was rozdzielać. Niestety zrobił to Wilhelm.

- Czemu mi to mówisz? – Piotrek ze łzami w oczach pocierał bolący policzek. – Jaki masz cel?

- Mówię ci o tym, jak było – wyjaśnił Albert uważnie patrząc na syna, który był bliski płaczu – Chcę byś wiedział, że nigdy cię nie porzuciłem.

Mężczyzna wyjął z kieszeni jabłko i rzucił je chłopakowi. Piotrek zdziwiony złapał owoc, po czym lekko się uśmiechnął. Nie spodziewał się takiego zachowania po ojcu, co dodatkowo podwoiło jego wątpliwości. To dowodziło, że w ogóle się nie znają.

- Dzięki – posłał mężczyźnie wdzięczne spojrzenie, po czym zaczął pałaszować jabłko – Mm, masz może więcej?

- Zabawny z ciebie psotnik – zaśmiał się Albert rzucając mu tym razem banana – Mam jeszcze batonika, jeśli chcesz.

- Chcę – Zielonooki wyszczerzył się zadowolony, że mógł wreszcie nasycić męczący go głód. – Dasz mi go, prawda? Inaczej byś nie proponował, co nie?

- Wykapana Blanka – zachichotał mężczyzna czujnie przyglądając się synowi. Nie chciał zmieniać jego charakteru, bo tak bardzo przypominał matkę. To dziecinne zachowanie dodawało mu uroku. Przywoływało miłe wspomnienie, kiedy był jeszcze malutkim berbeciem i piskliwie zaczynał mówić pojedyncze słowa, jak „mama”, czy „tata”. Teraz uzmysłowił sobie, że to, czego tak naprawdę chce, to usłyszeć jak nazywa go swoim ojcem. – Dam ci batonik, ale nic za darmo.

- Szantaż?! – Obruszył się chłopak, jednak oczy zdradzały jego pragnienie na słodki batonik. – Tak dla ciekawości, co miałbym zrobić?

- Nazwać mnie ojcem – powiedział cicho mężczyzna od razu wymierzając sobie mentalnego policzka za okazanie słabości – Zresztą nieważne. Łap!

Rzucił kasztanowłosemu batonik, po czym spiesznie opuścił pokój. Piotrek w szoku patrzył na zatrzaskujące się za nim drzwi. Czyżby jednak mylił się co do Alberta?

- Może ta procedura przynależności naprawdę pomoże mi znaleźć rozwiązanie – zastanawiał się na głos zapychając się słodkością od ojca – Hm, nazwać go tatą… Co o tym myślisz, Rubi?

Kotka nawet nie zwróciła na niego uwagi pogrążona we śnie, dlatego odpowiedziało mu jedynie mruczenie. Zaśmiał się tylko, po czym ponownie złapał za gitarę i w zamyśleniu szarpał jej struny. To pomagało mu poukładać nieznośne myśli.

- Może kolacja nie będzie już tak straszna – zaśpiewał cicho w rytm wychodzących spod jego palców dźwięków gitary – Może przetrwam…








[1] Zugzwang (przymus) – typowe słowo szachowe, które powoli wchodzi do języka ogólnego. Oznacza ono sytuację, w której obowiązek wykonania ruchu powoduje konieczność poważnego lub decydującego osłabienia pozycji. 





[2] Itadakimasu (いただきます) (dosłownie: "Pokornie przyjąć") – tradycyjne wyrażenie używane w Japonii przy posiłku. Najczęściej wypowiadane tuz przed jedzeniem. Zwrot jest podobny do "smacznego", lub wyraża wdzięczność i podziękowanie przed posiłkiem. Mówi się to, aby wyrazić wdzięczność dla wszystkich, którzy przyczynili się w przygotowaniu, uprawie, hodowli lub polowaniu owego jedzenia. Nie trzeba na to odpowiadać "Dziękuję" 



[3] Gochisosama-deshita (ごちそうさま でした) (Gochisōsama-deshita) (dosłownie: „Dziękuję za dobry posiłek”) – tradycyjny zwrot wypowiadany w Japonii po zakończeniu posiłku. Gest złożonych dłoni podczas mówienia tych słów jest wyrazem dobrych manier. 


[4] Poets of the Fall, „Carnival of rust”.