Translate

niedziela, 7 sierpnia 2016

Emocjonalny Barszcz

Sorry, że dopiero dziś wstawiam rozdział, ale moje problemy zdrowotne trochę odwlekły ten moment ^^;
Liczę na jakieś komentarze odnośnie waszego zdania odnośnie notki, jak również z wyłapanymi błędami, które z pewnością są.
Pozdrawiam ^^



Stał oparty o balustradę oddzielającą go od jednego z kanałów, środkiem którego przepływała jakaś gondola. Pasażerowie tej drewnianej łodzi beztrosko obejmowali się całkowicie oddani teraźniejszej chwili. Dlaczego nie było mu dane urodzić się kimś zwykłym? Kimś, kto nie należałby do brutalnego światka przestępczego? Wystarczyła jedna chwila zapomnienia, a tracił kogoś ważnego w życiu.

Od pogrzebu Agaty minęły dwa dni. Cały ten czas, gdy pożegnał się z jej mordercą pamiętał mgliście. Dopiero po spaleniu trumny, w której tkwiło ciało dziewczynki dotarł do niego dotychczas skrywany ból. Chciał go wykrzyczeć, ale nie potrafił. Powstrzymywało go poczucie winy i strach. Czymże był jego ból w porównaniu z tym Jacka, czy Kamila? Niczym! Nie mógł spojrzeć im w oczy. Nie. Nie miał do tego odwagi, a z chwilą śmierci Agaty utracił do tego prawo.

Zadzwonił telefon w kieszeni jego bluzy. Nawet go nie wyciągnął. Nie miał ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Cudem udało mu się wymknąć z willi babci. To jeszcze bardziej go dobijało. Dlaczego tak bardzo chcą go chronić? Czy nie dostrzegają ceny, którą trzeba płacić za jego bezpieczeństwo?

- Czy mógłbyś się przesunąć młodzieńcze? – Zaczepił go jakiś staruszek z wędką w ręku. – Stoisz na moim ulubionym miejscu do wędkowania.

- Przepraszam – mruknął chcąc odejść, jednak ten go zatrzymał dźgnięciem wędki.

- Zostań – uśmiechnął się promiennie – od dawna nie miałem towarzystwa.

- Ok. – Został. I tak nie miał ochoty szlifować chodników Wenecji. Perspektywa towarzyszenia temu starcowi wydawała się bardziej obiecująca niż bezowocna wędrówka.

- Giovanni – podał mu rękę na przywitanie – To moje imię.

- Aha – niepewnie uścisnął dłoń mężczyzny – Piotr.

- Stoisz tu dobre dwie godziny – zauważył przygotowując wędkę – mieszkam tuż nad tym miejscem.

- Są tu jakieś ryby? – Próbował zmienić temat. – To prawda, że są tu rekiny?

- Czasami – zaśmiał się beztrosko. Kolejna osoba, która może tak żyć. – Na obiad zawsze się coś znajdzie.

- Rozumiem – westchnął ponownie zwracając się ku wodzie – Ma pan rodzinę?

- Miałem – zarzucił wędkę – niestety syn zginął w wypadku, a żona zmarła zaraz po nim. To był wielki cios od losu, jednak jakoś to zniosłem.

- Silny z pana człowiek – odparł z uznaniem – śmierć potrafi mocno przytłoczyć.

- Jesteś jeszcze zbyt młody by o niej rozmawiać – spojrzał na kasztanowłosego z ukosa, dostrzegając przygnębienie – jednak trochę w tym prawdy. Wiedz tylko, że to my piszemy scenariusz naszego życia. Żyj tak, by niczego sobie nie zarzucać w przyszłości.

- W moim położeniu to dość trudne – patrzył jak spławik powoli zaczyna się zagłębiać pod wodę – chyba coś bierze.

- Mój obiad – uśmiechnął się naprężając żyłkę. Po chwili wyciągnął średniej wielkości rybę. – Akuratna.

- Paniczu! – Z oddali usłyszeli głos pełen ulgi. Kiedy odwrócili się w prawo, zobaczyli zdyszanego Emilia. – Powinien panicz uprzedzać! Tak się nie godzi!

- Chciałem być sam – odpowiedział z wyrzutem – Nie pozwolilibyście mi wyjść w pojedynkę. Babcia po wypadku jest ostrożniejsza, a o ojcu nie wspomnę.

- Rozumiem, że śmierć tego dziecka mocno wpłynęła na panicza – Ochroniarz z wyprzedzeniem złapał Piotra za ramię – Musi panicz jednak zrozumieć, że jest w ogromnym niebezpieczeństwie.

- Ta bezsensowna wojna pochłania zbyt wiele żyć – szepnął w przygnębieniu – oni giną tylko dlatego, że mnie znają. Dziadek dobrze wie, jak celnie wymierzyć cios.

- Tym bardziej powinien panicz zważać na własne bezpieczeństwo – szybkim ruchem zatrzasnął na ręku swoim i chłopaka bransolety kajdanek. Musiał być pewny, że ten mu nie umknie. – Pani jest mocno zmartwiona tą nieautoryzowaną ucieczką.

- Nie uciekłem – warknął niezadowolony z obrotu spraw – wyszedłem na spacer. Nie mogę nawet iść się przewietrzyć?

- Nie powinieneś obwiniać się o czyjąś śmierć chłopcze – wtrącił się starzec, który zdążył już wrzucić rybę do wcześniej przyniesionego wiaderka – nie zwrócisz im życia, a oni raczej nie chcieliby byś tkwił w wiecznej żałobie. Stało się, a ty musisz starać się żyć dla nich.

- Słuchaj starszych – zza Emilia wyłonił się Dante – Jesteś komuś potrzebny.

- Nie potrafię spojrzeć im w oczy – stęknął zbolałym głosem – Obiecałem ich chronić, a okazałem się bezsilny.

- Jesteś człowiekiem – staruszek poklepał go po ramieniu – nikt nie ma na tyle siły by chronić wszystkich wokół. Pogódź się z tym chłopcze. Nie zbawisz świata, tym bardziej takiego, który ma cię w głębokim poszanowaniu.

- Święte słowa – potwierdził Dante – Zapamiętaj je Chochliku.

- Łatwo wam mówić – westchnął nie do końca przekonany – Może lepiej skończyć ten pieprzony konflikt i się poddać?

- Najgorszą rzeczą jest się poddawać – prztyknął go w nos – jestem stary i wiele już widziałem. Kronos nie przestanie siać ziarna terroru nawet po twojej kapitulacji.

- Skąd pan wie o Kronosie?! – Piotrek zwrócił zdziwione spojrzenie na starca. – To…

- Powiedziałem wcześniej, że mój syn zginął w wypadku – wyjaśniał mu Giovanni – Prawda jest taka, że zabił go mój przyjaciel z Kronosa. To było karą za odejście.

- Teraz sobie przypominam skąd pana znam – Dante zaczął się śmiać – dziadek pokazywał mi kiedyś zdjęcia z dawnych lat. Nazywa się pan Giovanni Tott, przydomek „Bloody End”.

- Owszem – staruszek uśmiechnął się z aprobatą – Obecnie jedynie Giovanni Tott. Ten rozdział życia kosztował zbyt wiele bólu. Mam nadzieję, że po śmierci trafię tam, gdzie Jose i Alessia.

- Dziękuję za radę – pożegnał się z odchodzącym starcem – i przepraszam, że musiał pan wrócić do bolesnych wspomnień.

- Nie przepraszaj – pokręcił głową w odpowiedzi, po czym krzyknął – wspomnienia nie bolą! Ból sprawiają jedynie myśli rozpamiętujące złe chwile i ciągła walka z psychiką. Wyluzuj dzieciaku i żyj!

* * *

Siedział pod drzwiami pokoju Jacka. Od pogrzebu Agaty blondynek nie tknął żadnego jedzenia. Nie opuszczał nawet tych czterech ścian. Martwił się jego stanem, tym bardziej, iż miał świadomość, że to właśnie on poniósł największą stratę. Dziewięciolatki nie powinny przechodzić przez takie rzeczy. Sam czuł się wypruty z wszelkich emocji i podejrzewał, że to jedynie przejściowa faza jego żałoby.

- Jacek? – Zapukał któryś z kolei raz w drzwi pokoju braciszka. – Odpowiedz.

- Odpowiadam – usłyszał ledwie słyszalny głos malca – a teraz idź sobie.

W takich sytuacjach czuł się porażką jako starszy brat. Nawet nie potrafił dotrzeć do pogrążonego w żalu Jacka. To bolało i to bardzo. Zastanawiał się też co postanowi Piotrek? Od pogrzebu Agaty również unikał wszelkich kontaktów z osobami zamieszkującymi dom pani Laverno. Nie robił wyjątku dla nikogo, nawet dla Dantego.

- Cholera – podkulił pod siebie kolana próbując znaleźć w sobie jeszcze odrobinę siły. To było ciężkie zadanie, kiedy zza drzwi docierał do jego uszu cichutki szloch brata. – Razem przez to przejdziemy, dlatego nie płacz.

Z bliźniaków Jacek był tym silniejszym. Zawsze powtarzał, że ochroni Agatkę, a poniesiona porażka mocno go zraniła. Sam czuł gorycz utraty i ból nie wywiązania się z obowiązku starszego brata. Piotrek mógł czuć podobnie. Zapewne obwiniał się za wszystko, co spotkało ich rodzinę. Widział to w tych melancholijnych, zielonych oczach, gdy uświadomił sobie co zaszło. Moment kiedy ruszył na spotkanie z mordercą Agatki jasno pokazywał, że nie liczy się z własnym bezpieczeństwem. Chciał odpokutować własną śmiercią.

- Przesuń się – wyrwało go z zamyślenia to ciche polecenie. Kiedy spojrzał w górę, zobaczył Allena. – Nie możesz non stop tkwić pod tymi drzwiami. Idź się przespać.

- Nie – rzucił z wrogością. Nie do końca rozumiał, skąd się ona wzięła. – Odejdź.

- Czyli to na mnie chcesz wyładować gniew? – Stwierdził z denerwującym spokojem. – Śmiało. Lepiej na mnie niż na nim.

- Powiedziałem żebyś spadał! – Ryknął odpychając mężczyznę. – Zostaw nas samych!

- Przestańcie – Piotrek przerwał to, co miało nastąpić. – Kłótnie i spory nic nie dadzą.

Wyminął brata i nastolatka, po czym wszedł do pokoju Jacka. Zrobił to, na co nie zdołał się odważyć Kamil.

- Chodź – Allen złapał Sulika i ruszył za Piotrkiem.

W półmroku pokoju, w jednym z ciemniejszych kątów leżał zwinięty w kłębek dziewięciolatek. W rączkach ściskał misia siostry i płakał mocząc łzami różowy plusz. Piotrek podszedł do niego i w nieznacznej odległości przykucnął.

- Porozmawiamy? – Spytał malca, który jedynie łypnął na niego szklistym wzrokiem. – Jacusiu? Jestem jedyną osobą, którą możesz o to obwiniać. Obiecałem was chronić, a nie dotrzymałem słowa. – Na chwilę zamilkł oceniając stan blondynka. – Jeśli chcesz się wyzbyć złości, możesz mnie pobić.

Te słowa wywołały reakcję. Chłopiec usiadł i wbił wzrok w zielonookiego. Przez chwilę wydawał się być pustą skorupą, lecz po kilku minutach zerwał się z podłogi i natarł na Piotrka. Ku zaskoczeniu Allena i Kamila, Jacek mocno wtulił się w Piotrka i wybuchł jeszcze bardziej żałosnym płaczem.

- Jej już nie ma – łkał bezradny i wystraszony – zniknęła. Ja chcę by wróciła.

- Wiem – przytulił go chcąc jakoś ukoić jego ból – Agatka na pewno by nie chciała żebyś płakał. Musisz udowodnić, że jesteś silnym chłopcem. Ona odeszła do rodziców i gdy nadejdzie pora ty również do nich pójdziesz. Ten czas jeszcze nie nadszedł. Ja kiedyś również dołączę do mojej mamy i siostry.

- Naprawdę? – Spytał piskliwym głosikiem. – Mamusia z Agatką na mnie czekają?

- Z pewnością – posłał malcowi ciepłe spojrzenie – kiedy cię zawołają, będziesz to wiedział.

- Tak? – Po minie dziecka widać było, że jest nieprzekonane. – Na pewno?

- Wierzę, że tak – zmierzwił blond czuprynę – sam próbowałem iść do mojej mamy, ale ciągle tu jestem. To znaczy, że jeszcze nie czas.

- Zjadłbym naleśnika z truskawkami – wyszeptał nieśmiało do Piotra – zrobiłbyś mi takiego?

- Zrobię ci takiego – wstał i obdarzył chłopca ciepłym uśmiechem. W drodze do wyjścia klepnął w ramię Kamila.. – Chodźmy.

- Na pewno mogę? – Nastolatek nie wiedział co powiedzieć. Niepewnie patrzył na młodszego brata, który w odpowiedzi chwycił jego rękę.

- Idziemy – Allen pomógł podjąć mu decyzję – Naleśniki cię nie przekonują?

* * *

Siedziała w fotelu swojego gabinetu i z oczekiwaniem spoglądała na drzwi wejściowe. Godzinę temu posłała po Dantego Sicariusa, który jak zwykle nie szanował jej czasu. To jednak jej nie zniechęcało, bo wiedziała, że tylko on jest w stanie uszczęśliwić jej wnuka.

- Przyniosłem herbatę – do środka wszedł Emilio z tacą w ręce – Pan Maurizio przysłał nowy gatunek z Chin.

- Dziękuję Emilio – uśmiechnęła się ciepło do ochroniarza – Wiesz co z Sicariusem?

- Pomógł mi znaleźć panicza Piotra – odpowiedział spokojnie – Po spędzonym z nim czasie śmiem twierdzić, iż na swój sposób stara się ukryć żałobę po dziewczynce.

- Poznałam go, gdy był jeszcze małym chłopcem – wspomniała zamkniętego w sobie dziewięciolatka, który nigdy nie rozstawał się z książką o dinozaurach. – Jest bardzo wrażliwym człowiekiem, co widać po jego czynach. Julius dobrze to wie i dlatego potrafi tak bezbłędnie nim manipulować.

- Chce pani pokrzyżować plany brata – stwierdził nalewając herbaty do filiżanki Sofii Laverno. Przywykł do częstych z nią pogawędek. – Już długo rozgrywacie tę partię szachów.

- Owszem – zaśmiała się w reakcji na to stwierdzenie – zaczęliśmy ją w dniu ślubu Carmen z Orestesem. Wtedy też brzemię spadkobiercy tytułu lidera rodu spadło na Dantego.

- To dość brutalne odebranie przyszłości – współczuł mężczyźnie – w dodatku ta zasada o niewiązaniu się z kimkolwiek.

- Ta zasada jest śmieszna – prychnęła odstawiając filiżankę – Julius wdrożył ją po śmierci Elisabeth. Strata żony mocno nadwerężyła jego osobowość, co odbiło się na Henrym.

- Obwiniał syna o śmierć żony – domyślił się ponownie napełniając filiżankę kobiety – Strata bliskich potrafi namieszać w głowie.

- To prawda – przytaknęła po chwilowej pauzie – Julius zmienił się niemalże w stu procentach. Kiedy wtedy go odwiedziłam, nie mogłam uwierzyć w to, kim się stał. Orestes uległ podobnej metamorfozie po śmierci córki.

- Emocje wiele komplikują – do gabinetu wszedł Dante – miłość, współczucie są jak groty wymierzone w serce. Stosunki ojca z dziadkiem dobrze mi to zobrazowały. Byłem cichym obserwatorem, a czasem przypadkową ofiarą.

- Masz rację chłopcze – wskazała mu pusty fotel – napijesz się herbaty?

- Z chęcią – przystał na propozycję staruszki – czego pani ode mnie chce?

- Jedynie rozmowy – uśmiechnęła się serdecznie, czym zbiła go z tropu – przestań udawać zimnego drania, bo dobrze znam prawdziwego Dantego Sicariusa.

- Nigdy nie przypuszczałem, że tak łatwo mnie rozszyfrują – westchnął zakłopotany – jest pani jedną z pierwszych.

- Miałam prostsze zadanie niż mój wnuk – zaśmiała się rozbawiona słowami Sicariusa – Ty po części również nim jesteś.

- Nigdy się pani nie podda – opadł zrezygnowany na oparcie fotela – zna mnie pani odkąd byłem dzieckiem. Jako pierwsza rozgryzła pani moją osobę. Nawet dziadek z matką temu nie podołali.

- Jestem matką Alberta i Wilhelma – podsumowała nonszalancko – ty przy tej dwójce byłeś jedynie zbłąkanym kociakiem.

- Coś w tym jest – zamyślił się chwilę – drugą osobą, która mnie zdemaskowała był Piotrek.

- Piotruś ma dobre oko – przyznała łagodnie – ma też zdolność do zachowywania wielu spostrzeżeń dla siebie.

- To prawda – wspomniał bystre i melancholijne oczy partnera – jedyny problem stanowi jego skrytość i branie na siebie winy innych.

- Jest bardzo wrażliwym chłopcem – oznajmiła ciepło – nie uszło mojej uwadze, iż bardzo się zżyliście.

- Do czego pani zmierza? – Ręka z filiżanką zawisła w połowie drogi do ust.

- Co zamierzasz z tym zrobić Dante? – Zadała mu pytanie dobrze wiedząc, iż zna jego słaby punkt w relacjach z Juliusem.

- Ma mnie pani – uśmiechnął się z przymusu – jeszcze nie znalazłem rozwiązania, ale non stop weryfikuję zalążki pomysłów jak to skończyć. Nie mogę być wiecznie jego marionetką.

- Pozwoliłeś na to – zarzuciła mu bezlitośnie – nie wikłaj w to Piotra.

- Piotrek jest w tym o wiele lepszy niż się pani wydaje – zaśmiał się wspominając pojedynek zielonookiego z jego dziadkiem – podejmuje wyzwania i nie zniechęca się porażkami. Po prostu szuka odpowiedniej strategii do unicestwienia przeciwnika.

- Też sądzę, że Julius trafił na godnego przeciwnika – zgodziła się z nim po chwili milczenia – problem stanowisz ty chłopcze.

- Zdaję sobie z tego sprawę – przyznał bez bicia – kocham go i nie chcę stracić, a założenia planu dziadka ni jak nie współgrają z moimi priorytetami.

- Może czas byś poprosił o pomoc rodzeństwa? – Zaproponowała wymierzając intencjonalny atak. – Bądź z nimi szczery.

- Pomyślę o tym – nie wykluczał takiego działania, jednak wciąż odkładał je na ostateczną ewentualność. Jego rodzeństwo nie należało do grona ludzi z nieskomplikowanymi osobowościami. Szaleństwo dziadka i ojca pozostawiło piętno w każdym z nich. – Może czas zabawić się w dyplomatę?

- Cały ty – roześmiała się, widząc ten psotny ognik w jego piwnych oczach – pamiętaj tylko by odpowiednio wykładać na stół karty.

- Znam podstawy strategii – odstawił pustą filiżankę – dziękuję za herbatę.

- Cieszy mnie, że mogliśmy spokojnie porozmawiać – uśmiechnęła się na pożegnanie – trzymam za ciebie kciuki i liczę, że jeszcze napijemy się wspólnie herbaty.

* * *

Czuła się źle. Leżała na podłodze i skręcała się z bólu. Edmund po powrocie z Włoch odreagował na niej wściekłość po porażce. Głupia była, że stanęła mu na drodze i wytknęła popełniony błąd.

- Cholerny sadysta – załkała plując krwią – Nienawidzę tej rodziny.

Z ledwością podniosła się z podłogi i na czworaka ruszyła w stronę łazienki. Kiedy spojrzała w lustro, jej twarz ozdobił złośliwy uśmieszek.

- Dupek dobrze wie, jak ukryć swoje dzieło – zazgrzytała zębami, po czym odkręciła zimną wodę – przez ten czas wprawił się w kamuflowaniu ciosów. Jeny, jak on mnie wkurwia.

- Skończyłaś biadolić? – W progu stał Edmund i bacznie obserwował każdy jej ruch. – Stałaś się wyszczekana Tal.

- Nie zbliżaj się – jej ciało zastygło w bezruchu. Już dawno nie czuła tego strachu. – Odejdź ode mnie!

- Ten wyraz w twoich oczach jest jak miód na moje serce – uśmiechnął się na widok przerażenia w jej oczach – moja tresura jednak nie poszła na marne.

- Nie podchodź – prosiła bojąc się jego psychopatycznej aury i intensywnego spojrzenia drapieżcy. Czuła się jak królik w potrzasku skazany na łaskę obserwującego go wilka. – Nie podchodź, proszę.

- Grzeczna dziewczynka – z premedytacją ignorował jej błagania. Położył dłoń na jej głowie i delikatnie ją pogłaskał. To spotęgowało jej strach, bo wiedziała co po tym nastąpi. – Niestety muszę ci przypomnieć twoje miejsce siostro.

Złapał ją za włosy i zaciągnął do pokoju. Następnie cisnął ją na łóżko i przykrył kocem.

- Liż rany – wyszeptał jej do ucha, przez co poczuła się jak mała dziewczynka, którą katował przez większość dni lata temu – Nie bój się, specjalnie omijałem punkty witalne. Ktoś przecież musi zapewniać mi rozrywkę póki nie upoluję nowej zabawki.

Tymi słowami jedynie potwierdził jej obawy i przypomniał za co tak bardzo nienawidziła Blanki. Zazdrościła jej odwagi, na którą sama nie potrafiła się zdobyć. Swoje tchórzostwo kamuflowała okrucieństwem wobec ofiar. Torturowanie ich i widok zbolałych twarzy jakoś uśmierzał jej frustrację. Łudziła się, że nad nimi góruje. Teraz to dostrzegła jak słaba była w rzeczywistości. Edmund już dawno ją zdominował, ustawiając granicę, której nie potrafiła sforsować.

* * *

Avis od dawna układał pewną strategię. Od zaufanego informatora dostał cynk, gdzie znajduje się Edmund z Talishą. Obserwował wskazane miejsce, co potwierdziło jego obawy. Pułapki i niekorzystny teren działały na korzyść Sforzy.

- Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? – Dopytywała go Sonia. – Wątpię by ta suka zasługiwała na ratunek.

- Bądź co bądź uważała mnie za kumpla – odpowiedział spokojny – Fakt, że zatrzymali się poza siedzibą Kronosa jest plusem i okazją by przytrzeć nosa Tygryskowi.

- Sentymenty mogą cię pogrążyć Dimitri – ostrzegł go Mihail – ale w razie problemów masz moje sokole oko jako wsparcie.

- Moje ostrze również cię wesprze przyjacielu – Sonia polerowała katanę i noże – A Alex bez problemu zdejmie pałętające się dookoła robactwo.

- Tym razem z ukrycia – zaznaczył Mihail ku rozczarowaniu córki – Lepiej by ten kocur trzymał pazury z dala od naszej słodkiej Pumy.

- Ale chciałabym go zobaczyć – protestowała dziewczyna – tyle o nim słyszałam.

- Weź swój „Light Fifty[1]” – poleciła jej matka – Leupold M[2] da ci wystarczający obraz sytuacji i tego sadysty.

- Poznaj wroga z dystansu – polecił jej Avis – Lepiej zaatakować po pełnej analizie niż jako żółtodziób. Chcesz przeżyć w starciu z tym potworem, musisz mieć plan.

- Posłuchaj go Alex – poparł przyjaciela jej ojciec – każde z nas miało choć raz do czynienia z tym psychopatą i żadne nie obyło się bez dotkliwych ran.

- Dobra – dała za wygraną – niech wam będzie.

- Czas zacząć – orzekł Avis zerkając na zegarek – zajmijcie pozycje. Zaczynamy za kwadrans.

Zsynchronizowali zegarki, po czym ruszyli w stronę wcześniej ustalonych pozycji. Avis postanowił uderzyć od frontu. Chciał w ten sposób odwrócić uwagę gospodarza.

Kiedy minął wyznaczony czas na przygotowania, rozpoczął pierwszy etap uknutego planu. Wemknął się do budynku po drodze cichaczem eliminując zbędnych świadków włamania. Następnie kierował się ku miejscu, które obrał sobie za cel. Wszedł do położonego niemal w samym centrum pokoju, gdzie znalazł obraz nieszczęścia i rozpaczy. Talisha wyglądała gorzej niż sądził.

- Żyjesz złośnico? – Delikatnie pogłaskał czubek jej głowy. – Czy na próżno się po ciebie fatygowałem?

- Dymitr?! – Zdumiona spojrzała na dawnego przyjaciela. – Ty tutaj?!

- Kiedy usłyszałem od Lu, że przydzielono cię Edmundowi… – zaczął, lecz nie zamierzał kończyć tego zdania – Oto jestem groszku.

- Źle zrobiłeś, że tu przyszedłeś – wystraszona zerwała się do siadu, czego od razu pożałowała – Cholera.

- Znam ryzyko – uśmiechnął się, po czym podał jej rękę i pomógł wstać – Kaspian prosił bym się tobą zaopiekował w razie potrzeby.

- Czyli to jego sprawka – odwzajemniła uśmiech, choć nie ukryła odczuwanego bólu w ciele. Najgorszy był moment, gdy dźwignął ją z łóżka na nogi. Wówczas przeszyła ją fala mdłości. – Pomimo tego, że odszedł, zawsze dbał o moje bezpieczeństwo.

- Od tego są starsi bracia – odparł prowadząc ją ku wyjściu w dość sprawny sposób – przynajmniej jeden z nich ma prawidłowy kręgosłup moralny względem rodzeństwa.

- Kogóż to moje oczy widzą?! – Usłyszeli za sobą w połowie drogi do frontowych drzwi. – Avis we własnej osobie.

- Kopę lat Tiger – rzucił zdawkowo nie racząc spojrzeć na Sforzę. Drżenie Tal jasno mówiło, że jej i tak nadwerężona psychika została złamana. – Trochę się spieszę, dlatego nie mam czasu na dłuższe pogaduchy.

- Po spotkaniu z Kaspianem spodziewałem się, że któryś z was przyjdzie ukraść moją zabaweczkę – zaśmiał się roztaczając wokoło krwiożerczą aurę. Nieprzyjemne dreszcze przeszyły ciało Avisa. – Z was dwóch wolałbym Kruka, jednak o ironio twoje nazwisko pasuje do jego przydomku.

- Orzesz ku… – przeklął w ostatniej chwili odpychając od siebie Talishę, tym samym dał znać Mihailowi i Sonii. Ostrze noża świsnęło mu tuż nad głową, nieco skracając jego  już przydługiego jeżyka. – No tak. Powinienem pójść wreszcie do fryzjera. Dzięki za tę wymowną aluzję.

- Gadatliwy jak zwykle – wytknął mu Edmund parując wymierzony w klatkę piersiową cios – widzę, że masz siłę ruszać tą ręką.

- Trochę zajęło jej poskładanie i trening – odpowiedział unikając kolejnego śmiertelnego ciosu – ale dzięki temu miałem czas do namysłu i nieco wydoroślałem.

- Widzę to w twoich oczach – zgodził się z nim Sforza uderzając w splot słoneczny – słyszałem, że masz szczeniaka. Ruda lisica. Może powinienem się z nią nieco pobawić?

- Ani mi się waż jej tykać – wydyszał z mrokiem w oczach – nie wybaczę.

- Tak, to spojrzenie godne zabójcy twojej rangi – zaśmiał się w przerażający sposób – ciekawe jak długo zajmie mi jego zniszczenie?

- Nie dowiesz się – usłyszeli głos Soni, po którym nastąpił wystrzał. Pocisk przeszedł przez okno i przeszył ramię Edmunda – Dimitri, wiej!

Nie trzeba było drugi raz powtarzać mu tej komendy. Element zaskoczenia zawsze spełniał swoją rolę, a Alex idealnie wpasowała się w chwilę. Avis szybko się podniósł i biegiem ruszył do wyjścia. W ostatnim momencie spotkał wściekłe spojrzenie Sforzy. Rozjuszyli Tygrysa, a to było poważnym błędem.

* * *

Zerwała się ze snu. Śnił jej się ojciec, co było nowością. Dopiero wschodziło słońce, a dziwny niepokój nie dawał jej ponownie zasnąć. Czuła w kościach, że wydarzyło się coś złego. A może nerwy zniekształcały jej interpretację emocji? Najgorsze było to, że nie mogła skontaktować się z Avisem. Po prostu nie wiedziała jak to zrobić.

- Do kitu – westchnęła wstając z łóżka – nie wybaczę ci jeśli zginiesz.

* * *

Orestes nie krył niezadowolenia, gdy jego żona oznajmiła, że jedzie do matki. Znał powód takiej decyzji, jednak nie podobał mu się fakt, że opuści bezpieczną strefę.

- Jedź z nią ojcze – polecił mu Oliver, najstarszy syn – wujek Aaron wesprze nas w razie potrzeby, a poza tym przeszliśmy już pełne szkolenie w AT.

- Tak będziesz spokojniejszy – dodał Christian popychając w jego stronę Pierra – zabierz przy okazji nieopierzonego.

- Umiem o siebie zadbać – obruszył się chłopiec – więc się odwalcie.

- Zgoda – orzekł Orestes po dłuższej pauzie – pakuj się Pierre.

- Mogę tu zostać – zarzekał się niezadowolony z tego, że potraktowano go jak nieporadne dziecko – nic mi przecież nie grozi z wujkiem.

- Lepiej pojedź z rodzicami – wtrącił się Aaron po odczytaniu złych wieści od Dantego – Kamil będzie potrzebował wsparcia przyjaciela.

- Dlaczego? – Chłopiec spojrzał na wuja z niepokojem w oczach. – Wujku?

- Zabito mu siostrę – odpowiedział spokojnie bratankowi – umarła w jego ramionach.

- Jezusie. To była dziewczynka z lotniska, prawda? – Carmen zbladła słysząc takie wieści. – Piotr musi być zdruzgotany. Ile miała lat?

- Dziewięć – odparł w szoku Pierre – kto?

- To robota Tigera – odgadł Orestes – tylko jego stać na strzelaninę w zatłoczonym miejscu. Talisha jest nieobliczalna, ale unika broni snajperskiej.

- Musicie wiedzieć o jeszcze jednej rzeczy – miał pewne obawy by powiedzieć bratu o jednym z gości Sofii Laverno, jednak musiał grać fair – W domu Maurizia i Sofii przebywa Raven z córką.

- Z córką?! – Carmen nie ukrywała zaskoczenia. – Dochował się dziecka?

- Dante kazał mi wam to przekazać nim tam dotrzecie – wyjaśniał przybierając kojący ton – Raven nie ma nic wspólnego ze śmiercią Ginewry. Nie zdążył jej ochronić, bo za priorytet wziął dziecko.

- O Boże – załkała wtulając się w ramię męża – Gwen miała dziecko i nawet o tym nie wiedzieliśmy.

- Jedziemy – zarządził Orestes dochodząc do w miarę normalnego stanu – czas sprostować kilka nieuporządkowanych spraw.

* * *

Patrzyła na bawiącą się w ogrodzie Ivi i nie mogła uwierzyć w spokój jaki dookoła panował. Cisza i wszechogarniający smutek roztaczał się w murach domu pani Sofii. Ta atmosfera przypominała jej tylko nastrój po śmierci matki. Teraz stała z boku i mogła się jedynie przyglądać nieukrywanej rozpaczy Jacka i Kamila. Najgorsze jednak było uczucie bezradności w stosunku do Piotra. Byli rodzeństwem, a nie potrafiła go wesprzeć, czy pocieszyć. Allen też trzymał się na uboczu. Widok męczącego się z poczuciem winy brata uświadamiał ich jak mało o sobie wiedzą.

- Co porabiasz? – Zagadnął ją All po chwilowym milczeniu. – Pilnujesz małej?

- Tylko tyle jestem w stanie teraz zrobić – mruknęła ponuro – Nie mogę patrzeć jak Piotrek tłumi w sobie ból po śmierci Agaty. Rozumiem, że chce udawać silnego dorosłego, ale to go rozdziera od środka.

- Chyba czas skonfrontować go z Sicariusem – zaproponował pomimo oporów – Tylko on jest w stanie go odpowiednio wesprzeć.

- Dante też chodzi jakiś taki struty – zauważyła domyślając się o co chodzi starszemu bratu – bądź co bądź zżyli się z tymi dziećmi.

- Piotrek jest na swój sposób silny – oznajmił wspominając interwencję brata przy sprawie młodszego Sulika – Stać go na rzeczy, do których nie potrafię się zebrać.

- W odróżnieniu od nas on ma braki w byciu tym złym – uśmiechnęła się mimochodem – nie wiem co mam zrobić.

Podkuliła pod siebie nogi i jeszcze bardziej zmarkotniała. Tak ciężko było jej trzymać ból po stracie ojca w izolacji i resztką sił starała się nie wybuchnąć. W dodatku świadomość, że praktycznie została sierotą była przytłaczająca. Śmierć Agaty niejako pogłębiła jej depresję.

- Czego nie wiesz? – Próbował pociągnąć ją za język. – Wyjaśnij mi to.

- To już nie ważne – westchnęła kryjąc w kolanach twarz. Wstydziła się otworzyć przed Allenem. Był taki silny i fajny. Nie chciała by pomyślał, że jest słaba i nieporadna. – Zapomnij.

- Kwiatek – Ivi podbiegła i podała dziewczynie stokrotkę – nie płacz Nicki.

- Nie płaczę – odparła zakłopotana obecnością brata – jeszcze nie.

- Tatuś mówił, że twoja mamusia odeszła jak moja – dziewczynka komicznie wykrzywiła główkę i patrzyła na nastolatkę – Masz tatusia jak ja?

- Miałam – odpowiedziała cicho siląc się na normalny ton – odszedł do mojej mamy.

- To zostań ze mną i tatusiem – zbliżyła się do niej i pocałowała ją w policzek – wujaszek Kaspian też cię ochroni.

- Cios poniżej pasa – wyszeptała kryjąc łzy – wujek Kaspian nie będzie chciał mnie chronić. Przepraszam.

Zerwała się z miejsca i uciekła. Nie chciała nikomu pokazywać tej żałosnej strony. Ból po śmierci ojca wziął jednak górę. Sama była w rozsypce, więc jak niby miałaby wspomóc Piotrka, czy Kamila?

Allen zdębiały patrzył jak Nicole znika za jakimiś krzewami w ogrodzie. Z tego otępienia wyrwali go Kaspian z Albertem.

- Wujaszek! – Ivi zawisła na szyi Kaspiana – Ochroniłbyś siostrzyczkę?

- Oczywiście – odpowiedział bez wahania – Czemu pytasz?

- Siostrzyczka nie uwierzyła – wyjaśniała dziewczynka – płakała i uciekła.

- Gdzie? – Wtrącił się Albert.

- Tam – Ivi wskazała miejsce, gdzie zniknęła nastolatka – nie pomógł nawet kwiatek.

- Rozumiem – Kaspian odstawił na ziemię córkę Ravena i ruszył we wskazanym kierunku – Zaczekaj tu z braciszkiem.

- Yep – zgodziła się wczepiając w nogi Allena.

Tymczasem Nicole stanęła pod drzewkiem brzoskwiniowym i cicho łkała. Musiała dać upust rosnącego w niej żalu. Myśl, że nie ma się nikogo była straszna. Piotrek przez większość życia tak się czuł, za co go podziwiała.

- Jestem zdana na siebie – sapnęła wycierając płynące z oczu łzy – Muszę przywyknąć.

- Do czego musisz przywyknąć? – Ktoś przytulił ją od tyłu. Po zapachu wody kolońskiej rozpoznała Kaspiana. – No, powiedz wujkowi co cię trapi księżniczko.

- To nic takiego – szepnęła wystraszona jego nagłym pojawieniem się – Czas wydorośleć.

- Czemu? – Spytał udając, że nie wie o co jej chodzi. – Masz jeszcze sporo czasu.

- Żeby przeżyć – zadrżała tłumiąc falę płaczu – Mama i tata już mnie nie ochronią. Jestem zdana na siebie.

- Głupoty opowiadasz – zza krzaków wyłonił się Albert – chyba nie sądziłaś, że pozostawimy cię na lodzie?

- Nie macie obowiązku się mną zajmować – odparła w przygnębieniu – po co wam niepotrzebny problem?

- Chyba się przesłyszałem – Kaspian nie krył irytacji – Za kogo mnie masz Nicole?

- Co? – Nie do końca rozumiała zachowanie brata matki. – Ja nie…

- Posłuchaj – odwrócił ją przodem do siebie – Jesteś córką Blanki, siostrą Allena i Piotra, a tym samym moją siostrzenicą. Wiele mi można zarzucić, ale nie to, że porzucam członków rodziny jak psy. Zaopiekuję się tobą, czy tego chcesz, czy nie. Będę dbał o twoje bezpieczeństwo i nawet cię rozpieszczał, dlatego bądź jak najdłużej dzieckiem.

- Głowa do góry Nicole – polecił jej Albert – nie jesteś sama. Masz wsparcie Kaspiana, moje i chłopców. Więzy krwi nie są wyznacznikiem przynależności do rodziny. Nie spiesz się do dorosłości i zapamiętaj, że masz teraz jeszcze większą ochronę niż za życia Charlesa.

- Chyba zrozumiałam – załkała w odpowiedzi – Dziękuję.

* * *

Leżała w śpiworze i obserwowała gwiazdy. Kątem oka pilnowała odbitą z rąk Tigera Talishę. Nie widziała w niej przeciwnika, a jej żałosny wygląd jeszcze bardziej pogłębiał ją w przekonaniu, iż ma do czynienia ze słabą kobietą.

- Ile masz lat? – Spytała ją wreszcie zbolałym głosem Talisha. – Jesteś młoda.

- Nie twój interes – burknęła nie racząc na nią spojrzeć – Avis kazał cię odbić, więc to zrobiliśmy. Ja osobiście chciałam poznać Tigera.

- I co o nim myślisz? – Starała się jakoś podtrzymać rozmowę. Potrzebowała tego by ukoić nerwy. – Spełnił twoje oczekiwania?

- Jest niebezpieczny – odparła nie widząc problemu w podzieleniu się swoją oceną – szybko rozpracował strategię Dimitri i ojca. Zaimponował mi trochę.

- Rozpracował strategię, bo tego właśnie chciałem – wtrącił się Avis, rzucając w stronę dziewczyny szyszkę, którą od razu złapała – nie polecałbym go na mentora. Zamęczyłby każdego ot tak dla zabawy.

- Nie sądzę by przebił w tym Vlada – odrzuciła szyszkę, celnie trafiając w pierś mężczyzny – męczył mnie cholerne siedemnaście lat.

- To teraz rozumiem, dlaczego jesteś takim pumeksem – zaśmiał się pomimo współczucia – szorstka i zimna jak kamień.

- Zachowaj te suche żarty dla siebie – mruknęła dotknięta jego uwagą – ale wybaczę ci, bo byłeś jego pierwszym uczniem.

- Męczył go o wiele dłużej niż ciebie – oznajmił spokojnie Mihail – Ty byłaś w o wiele lepszej sytuacji niż on.

- Stary zwyrodnialec – wspomniał dawnego nauczyciela Avis – Przygarnął mnie gdy miałem sześć lat tylko dlatego, bo zobaczył w moich oczach potencjał. Bękarckie szczenię wojny. Tak mnie nazywał. Dzień w dzień mierzył do mnie z rewolweru i kazał podawać liczbę. To była jego rozrywka i osobista interpretacja rosyjskiej ruletki.

- Serio?! – Alex zaciekawiona podniosła się do siadu. – I nigdy nie wystrzelił?

- Żarty się ciebie trzymają – zaśmiał się Dimitri w reakcji na jej zachowanie – Postrzelił mnie w sumie dwadzieścia trzy razy. I tak miałem więcej szczęścia niż reszta. Oprócz mnie przygarnął jeszcze pięć innych sierot. Pierwsza odleciała Tania. Dostała między oczy. Olka poćwiartował za kradzież jedzenia pomimo kary. Grisza i Misza – tu się zawahał – bliźniaki zdjął jednym strzałem za niesubordynację, a Wanię zakatował gołymi pięściami ot tak, bez powodu.

- Grubo – patrzyła rozmarzonym wzrokiem w stronę przyjaciela rodziców – Ja tylko musiałam zabijać zwierzęta. Możliwe, że wiek go nieco zmiękczył.

- Wiele mogę mu zarzucić – westchnął zmęczonym głosem – dobrze mnie przygotował do życia w tym świecie. Obszar wojny też miał w tym sporo zasługi, bo przywykłem do trupów i smrodu śmierci.

- Koniec tych wspominek – zarządziła Sonia – czas na sen.

- Spokojnie – wtrąciła Talisha wyczuwając niepewność wśród wybawców – nie zamierzam uciekać.

- Nie obchodzi nas co postanowisz – odpowiedziała za wszystkich Alex – mieliśmy cię tylko odbić, resztę sobie dopowiedz.

- Rozumiem – uśmiechnęła się pod nosem rozbawiona faktem, iż źle odczytała sytuację – Postaram się nie być zbyt wielkim ciężarem.

- I tak nim jesteś – Alex nie zamierzała kryć własnego zdania – jak dla mnie, sporo ryzykujemy, trzymając ciebie przy sobie.

- Skończ Alex – uciszył ją Avis – i idź spać.

- Dobra – pokazała mu język i na powrót położyła się w śpiworze – Karaluchy pod poduchy.

Dimitri położył się obok Tal. Chciał dodać jej otuchy. Spojrzała na niego z wdzięcznością. Nigdy nie opowiadał o sobie, kiedy byli w Kronosie. Dopiero teraz usłyszała o jego przeszłości.

- Masz porachunki z Edmundem? – Szepnęła przypominając sobie oczy brata. – Coś was łączy.

- To on ma porachunki ze mną – odszepnął posyłając jej rozbawione spojrzenie – trochę go poharatałem w młodości za co połamał mi rękę.

- Czyli to byłeś ty – nigdy by nie podejrzewała, że oprócz Kaspiana i ojca jest ktoś zdolny zranić Edmunda w walce wręcz – przepraszam.

- Nie musisz – odwrócił się do niej plecami – odpocznij.

* * *

Wrócił do siedziby Kronosa. Nie sądził, że Avis tak łatwo go wykiwa i odbije Tal. To było solą w ranie po kolejnym starciu z tym skrytobójcą. Następnym razem zrobi wszystko by go pojmać. Szybka śmierć byłaby dla niego jedynie nagrodą.

- Złamię cię Avisie – wysyczał wyciągając nóż z oczodołu stojącego mu na drodze żółtodzioba – jeszcze pokażę ci na co mnie stać.

* * *

Weszli do domu zmęczeni podróżą. Emilio jak zwykle przywitał ich w nienaganny sposób. Carmen oddała ochroniarzowi swój bagaż i bez słowa ruszyła w stronę pokoju matki. Pierre poszedł w jej ślady. Chciał zobaczyć babcię i sprawdzić co z jej zdrowiem. Po drodze zobaczył przygnębionego kolegę, który na jego widok opuścił salon.

- Nie jest dobrze – Carmen zerknęła w stronę syna – Babcia na pewno przedstawi nam sytuację.

- Ok. – Uśmiechnął się do matki, która trafnie oceniła jego emocje. – Mam nadzieję, że wszystko z nią dobrze.

- To twarda sztuka – puściła mu oczko, po czym objęła ramieniem – zresztą sam zobacz.

Nie myliła się. Babcia powitała ich serdecznym uśmiechem. Nie wykazywała żadnej słabości i emanowała pozytywną energią.

- Córciu – pocałowała w policzek Carmen, a następnie przytuliła wnuczka – dobrze, że jesteście. Ktoś musi mi pomóc postawić na nogi kilku żałobników.

- Widzieliśmy po drodze Kamila – poinformował babcię ze zmartwionym wzrokiem – Nie najlepiej wyglądał.

- Niedawno wyszedł z szoku – oświadczyła spokojnie – widzę jednak poprawę w jego zachowaniu. Martwi mnie jednak Piotruś.

- Czemu? – Chłopiec nie do końca rozumiał jej słowa.

- Po tym jak postrzelono dziewczynkę, Piotr poszedł śladem pocisku – wyjaśniała im problem – tak spotkał Edmunda i przy okazji złapał haczyk.

- Rozumiem – Pierre posmutniał – Piotrek nie raz ratował mi skórę w AT. Nie wiem czy potrafię go odpowiednio wesprzeć.

- On ma kogoś, kto jest w stanie to zrobić – pocieszyła go Sofii – ty pomóż stanąć na nogi Kamilowi i Nicole.

- Postaram się – postanowił zdecydowanym tonem.

- Niestety jest z nami Orestes – wtrąciła Carmen, wymieniając spojrzenia z matką – to trochę utrudni nam sprawę z Dante i Piotrem.

- Nie zdoła pokrzyżować moich planów – uśmiechnęła się do córki – mam przewagę liczebną.

- Ach tak – zaśmiała się w odpowiedzi – w takim razie nie musimy się nim kłopotać.

* * *

Postanowił wziąć prysznic. Próbował jakoś odświeżyć myśli, bo ciągłe umartwianie się nad przyszłością bliskich i nieustanna walka z własnym sumieniem strasznie go męczyły. Miał nadzieję, że wraz z omywającą jego ciało wodą spłyną poczucie winy oraz złość za popełnione błędy i słabość jaką otwarcie okazał przed mordercą Agaty. Prawie podał się na tacy czyhającemu na jego życie drapieżcy. Bezbłędnie odczytał ten zamiar z dzikich i krwiożerczych ślepi. Przeraził się samą wizją ponownego spotkania z tym człowiekiem. Nawet Talisha była przy nim niegroźną pchłą.

- Cholera! – Warknął uderzając pięścią w ścianę kabiny prysznicowej. – Jasna cholera!

- Co tak klniesz? – Usłyszał za sobą głos Dantego. Mężczyzna wszedł do kabiny w ubraniu i przytulił chłopaka od tyłu, delikatnie całując w kark. – Nie duś w sobie bólu i frustracji. To groźny koktajl Chochliku.

- Nie chcę – rozpłakał się z nagromadzonego rozgoryczenia – Jestem słabym tchórzem. Jak mam niby kogokolwiek obronić, kiedy tak cholernie się boję? To ssie!

- Uff – odetchnął z ulgą – na szczęście jesteś sobą.

- Co za uff?! – Zirytował się na taką reakcję. – Ja tu się otwieram, a ty mi sapiesz w kark.

- Wybacz – odwrócił go przodem do siebie i pocałował w czoło. Następnie dyskretnie zakręcił ciepłą wodę i zwiększył strumień zimnej. – Ochłoń, to porozmawiamy.

- Aaaaaa! – Wydarł się w reakcji na nagłą zmianę temperatury wody. Sicarius w tym czasie błyskawicznie wymknął się z łazienki i ruszył do swojego pokoju zmienić ubrania. – Zabiję!

- Będę czekał – uśmiechnął się pod nosem zadowolony z tej deklaracji – to dowodzi, że jeszcze się nie poddałeś.

* * *

Jacek oglądał bajki na laptopie Kaspiana. Nie pytał o pozwolenie, tylko wziął sprzęt i wstukał adres strony z kreskówkami. Mógłby włączyć telewizor, ale wolał polski dubbing niż włoski. Tak w ogóle to denerwowało go to, że wszyscy każą mu uczyć się tak wielu języków na raz.

W trakcie jednej z animacji na ekran wyskoczyła ikonka z kopertą, co zatrzymało odtwarzanie. Chciał to zignorować, ale w ostateczności postanowił poszukać mężczyzny. Trochę się go bał, jednak wujek Piotra mógł okazać się nawet miły. Miał przynajmniej taką nadzieję.

Wziął pod pachę komputer i ruszył szukać jego właściciela. Po dłuższej chwili błądzenia po domu odnalazł swój cel. Czarnowłosy mężczyzna obserwował w zamyśleniu zachód słońca. W tamtym momencie nie wydawał się zbyt groźny, ale za to bardzo zmęczony.

- Przepraszam – zagadnął go malec w lekkim strachu – Ja… ja chciałem to panu dać.

- Co ty tam szeleścisz?! – Kaspian odwrócił się w stronę mówiącego po polsku chłopczyka i zdumiony zauważył w jego drżących rączkach laptop. – Dlaczego to masz?

- Ja oglądałem bajkę – wyjaśniał nadal w ojczystym języku, jednak ku jego panice wujek Piotra nie za bardzo go rozumiał – przepraszam, że go wziąłem.

- Już dobrze – próbował go uspokoić. Zalążki łez w oczach jasno mówiły, że maluch jest wystraszony. – nie jestem zły.

- Oglądałem bajkę – otworzył laptopa, by pokazać co robił. Miał nadzieję, że to pomoże zrozumieć jego rozmówcy. – I to nagle wyskoczyło. Pomyślałem, że to ważne. – Zawahał się wspominając lekcję gramatyki angielskiego u Piotra. – Is it important? This message?[3]

- Chyba rozumiem – uśmiechnął się do Jacka delikatnie roztrzepując mu włoski na głowie – sprawdźmy, czy to ważna wiadomość.

Wziął od małego Sulika laptopa i odczytał wiadomość. Nadawca był anonimowy, ale po treści bez trudu wiedział od kogo była. Ledwie hamował śmiech. Informacja była ważna, ale sposób w jaki ją napisano wydawała się dziełem dziewięciolatka.

- Dziękuję – puścił oczko do zdezorientowanego malca, który był jednym ze słabych punktów jego siostrzeńca – chyba muszę podszkolić polski.

- Co tu robisz? – Kamil wszedł do salonu i zdębiał na widok brata z Kaspianem. Nie miał nic do tego gościa, ale wolał by Jacek trzymał się od niego z dala. – Powinieneś iść już spać.

- Przyniósł mi moją własność – oznajmił spokojnie Sforza – pomimo barier językowych jakoś doszliśmy do porozumienia.

- „Hiena odbita. Tygrys ranny i wkurzony. Kruku miej oko na moją Lisicę.” – Przeczytał wiadomość wzrokowo i jednego był pewien, Jolka jest w niebezpieczeństwie. Któż inny mógłby być lisicą? – Oglądał bajki.

- Wiem – zmierzył nastolatka wyczekującym spojrzeniem. Od razu zauważył, że ten przeczytał wiadomość od Avisa. Ciekawiło go, co z tego zrozumiał? – Nie ładnie jest czytać cudze wiadomości.

- To była wiadomość?! – Udał zdumienie, choć pierwsza reakcja najpewniej zdradziła, że coś odszyfrował. – A myślałem, że pisze pan jakiś beznadziejny tekścik o zwierzętach.

- A teraz mów co wiesz – prztyknął Kamila w czoło – tylko nie udawaj idioty.

- Kto powiedział, ze coś wiem? – Szybko się wycofał. Wolał zachować to dla siebie. – Idziemy Jacku.

- Ucieczka ci nie pomoże – zaśmiał się na takie działanie – przyjdę ululać cię do snu.

- Nie trzeba – poczuł się urażony takim stwierdzeniem – potrafię zasnąć bez niczyjej pomocy.

- To będzie usługa specjalna – puścił mu oczko, czym jeszcze bardziej zbił go z tropu – i lepiej żebyś za kwadrans leżał w łóżeczku dzieciaku.

- Sam sobie idź spać staruchu – burknął pod nosem ciągnąc za sobą brata – co za palant.

Wykąpał Jacka i położył spać. W ogóle się nie spieszył. Nie zamierzał podporządkowywać się jakiemuś pajacowi. Nim wrócił do sypialni minęła godzina. Wziął prysznic i założył piżamę, na którą składały się zielone szorty i stara koszulka z zawodów karate. Szczerze wątpił by kiedykolwiek wznowił treningi u sensei. Z ciężkim westchnięciem opuścił łazienkę i ruszył do łóżka. Jakoś fakt, że młodszy brat czuje się lepiej działał kojąco na jego nerwy. Rzucił się na posłanie i rozłożył na boki ręce.

- Kiepski ze mnie brat mamo – szepnął patrząc w sufit – nawet nie potrafiłem ochronić Agatki.

- Widzę, że zastosowałeś się do poleceń – z ukrycia wyłonił się Kaspian. Jego wzrok skupiony był na zdębiałym nastolatku. – Spodziewałem się, że nie będziesz tu w wyznaczonym czasie, więc nie patrz tak na mnie.

- Czego pan ode mnie chce? – Spytał pomimo podejrzeń. – Czas leci, a ja jeszcze nie śpię.

- Racja, czas leci – przyznał mu rację w rozbawieniu – a ty niedługo zaśniesz jak niemowlę.

- Że co proszę?! – Zdziwiony wytrzeszczył lekko oczy. – Spadówa stąd.

- Młodzież i jej dziwny żargon – westchnął siadając na skraju łóżka – Powiedz mi, co według ciebie znaczy tamta wiadomość? Pytam, bo nie chcę byś rozsiewał niepotrzebne plotki.

- Nie miałem zamiaru niczego nikomu przekazywać – obruszył się w dąsie – I nic nie wiem.

- Uważaj by nos ci się nie wydłużył Pinokio – prztyknął go w nos – Posłuchaj, nie wtrącaj się w sprawy związane z tą wiadomością.

- Bo co? – Wyrwało mu się odruchowo.

- Lubię cię dzieciaku – mruknął przygważdżając chłopca do poduszek – jednak mam granice cierpliwości, a ty nie należysz do rodziny, jasne?

- Zrozumiałem – wydyszał w szoku – Puść.

- To odpowiesz? – Dał mu ultimatum. – Czy mam cię tak jeszcze poddusić?

- Odpowiem – z trudem łapał powietrze, gdy mężczyzna poluzował uścisk – wiem tylko tyle, że Jola jest w niebezpieczeństwie, a pan ma mieć na nią oko.

- Bystry jesteś – pochwalił go łagodnym tonem głosu – dobrze odczytałeś ostatnie zdanie. Gdybyś znał przydomki, wówczas wiedziałbyś, że wiadomość informuje o pewnym stanie rzeczy czterech osób.

- Chce pan tę wiedzę zachować jedynie dla siebie – odgadł bezbłędnie – nic nie powiem, więc niech się pan ode mnie odwali.

- Wyjaśniliśmy sobie jedno – uśmiechnął się złowieszczo – jednak pozostaje jeszcze jedna kwestia. Co miałeś na myśli nazywając mnie staruchem i palantem?

- Nic konkretnego – powoli panikował – tak mi się powiedziało.

- Tak ci się powiedziało – powtórzył w zamyśleniu – ciekawe wyjaśnienie.
- Coś mi mówi, że prześpię się u Piotra – szepnął błyskawicznie wyskakując z łóżka. Ten pozorny spokój jakoś dziwnie go przerażał. – Dobranoc.

- Nie tak szybko – zatrzymał go w połowie drogi do drzwi – sądzisz, że dam ci zwiać? Nauczę cię konsekwencji wypowiadanych słów.

- Nie chcę się niczego uczyć – bał się – Niech mnie pan puści.

- Czego się boisz? – Rzucił go na łóżko i opatulił kocem. – Obiecałem, że ululam cię do snu.

- Nie jestem dzieckiem – szamotał się próbując oswobodzić z koca – Zostaw mnie.

- Jesteś jeszcze dzieckiem – wyprowadził go z błędu przytrzymując dopóki się nie uspokoił – a teraz możesz płakać.

- Co?! – Zdębiał. – Dlaczego?

- Nie tłum w sobie bólu po śmierci siostry – oznajmił patrząc mu w oczy – męczysz się tym poczuciem winy.

Przez chwilę przyglądał się Kaspianowi. Nie sądził, że tak łatwo go przejrzy. Jak dotąd płakał w samotności do poduszki. Wstydził się okazywać emocje przed kimkolwiek. Dlaczego więc ten obcy facet go zdemaskował? Poczuł ciepłe łaskotanie na policzkach, a po tym rozkleił się już całkowicie.

- Chodź – przywołał go do siebie pokazując ramię – jeśli chcesz możesz się przytulić.

- Do pana?! – Załkał zażenowany sytuacją. – Nigdy.

- Uparciuch – przyciągnął go do siebie i przytulił jak dorosły zrozpaczone dziecko – jestem od ciebie starszy, więc nie musisz udawać fajnego gościa. Poniosłeś wielką stratę i czujesz się zagubiony. Nie wstydź się tych łez, bo one pokazują jaki z ciebie wrażliwy człowiek.

Kamil płakał około dwudziestu minut. Po upływie tego czasu opadł z sił i bez problemu zasnął. Kaspian zostawił go dopiero, gdy upewnił się, że twardo śpi. Ten dzieciak przypominał mu Lu, który wiecznie skrywał przed światem prawdziwe emocje.

- Chyba jednak nagnę trochę własne zasady – uśmiechnął się pod nosem opuszczając pokój – mogę włączyć waszą dwójkę do rodziny. Miłych snów Kamilu.

* * *

Spakował najpotrzebniejsze rzeczy do jednodniowej podróży. Zamierzał wrócić następnego dnia, choć większa liczba gości w domu Umbria i Laverno przeważały nad tym by przedłużyć wyjazd.

- Jedziesz do Murdochów? – Spytał go Raven skinieniem głowy wskazując na plecak. – Avis sporo ryzykuje drażniąc Tigera.

- Dimitri jest w stanie pokonać Edmunda w potyczce jeden na jednego – zauważył spokojnie Kaspian – Takie zagrania są dla niego dziecięcą igraszką.

- Jest od ciebie młodszy, prawda? – Zastanawiał się na głos, bacznie obserwując przyjaciela. – Twoja postawa jasno mówi, że mu ufasz.

- Nieraz ratował mi skórę – odpowiedział po chwilowej ciszy – w dodatku jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.

- Czekaj – coś sobie uzmysłowił – chyba nie masz na myśli…

- Tak, to mam właśnie na myśli – zaśmiał się odsłaniając bliznę przecinającą klatkę piersiową – uratował mnie fingując moją śmierć w Sarajewie. Ta blizna jest przypomnieniem, że mam u niego wielki dług.

- A czy powiedziałeś już Piotrowi o Krukach? – Dociekał jednocześnie chcąc zmienić temat.

- Nie ma takiej potrzeby. – Jego wzrok spochmurniał, co ewidentnie wskazywało na to, że ma pewien problem do rozważenia. – Nie musi o wszystkim wiedzieć.

- Jesteś tego pewny? – Nie rozumiał toku myślenia Sforzy. – Przyłączyliśmy się do nich jedynie z jego powodu.

- Hell’s Crow oficjalnie są opozycją Thanathosa – westchnął zmęczony – Nikt nie musi wiedzieć, że powstały jedynie z myślą o chronieniu drugiego syna Alberta. W dniu śmierci Sary Murdoch przestał istnieć pierwotny skład grupy, którą jedynie wsparliśmy przy tworzeniu trzonu. To tyle jeżeli chodzi o mój, czy twój udział w tej sprawie.

- Z miłą chęcią wybrałbym się z tobą – ponownie zmienił temat rozmowy, widząc mroczniejsze spojrzenie Kaspiana – trochę ciasno w tej willi.

- Zmierz się wreszcie z teściem – poklepał go po ramieniu – Ivi powinna wreszcie poznać dziadków, a ty stanąć oko w oko z Orestesem i Carmen.

- Mam nadzieję, że jutro wrócisz – uśmiechnął się pomimo wątpliwości – Nie zostawiaj mnie z tym samego.

- Wrócę – zapewnił go zarzucając na ramię plecak – muszę podszkolić w obronie siostrzeńca. Pochowam też twoje kości w razie niepowodzeń w pertraktacjach z Sicariusem.

Machnął ręką na pożegnanie i zniknął za drzwiami.

* * *

Allen czekał na Kaspiana przy samochodzie. Na ramieniu zwisała torba z jego rzeczami.

- Czy coś mi umknęło? – Sforza z rozbawieniem przyglądał się siostrzeńcowi. – Czy próbujesz mnie zaskoczyć All?

- Żadne z tych – westchnął zrezygnowany reakcją wuja – zabieram się z tobą, bo tak postanowiłem.

- Rozumiem, że Lisica w gnieździe żmij nie ma nic wspólnego z taką decyzją – droczył się z siostrzeńcem dobrze znając jego powody – Zapewne nie raczyłeś poinformować ojca o podjętych działaniach.

- Nie muszę mu się z niczego spowiadać – warknął z ostrzegawczym spojrzeniem – koniec tematu.

- Specjalnie nie podjąłeś się pościgu – oznajmił rzucając rzeczy do bagażnika. Nie zamierzał walczyć z oślim uporem siostrzeńca, bo wiedział, iż to nie ma sensu. Czasem dobrze jest pograć na nerwach Alberta. – Puściłeś Piotra pomimo wahania.

- Chciałem by poznał jądro ciemności – uśmiechnął się z przymusu. Od razu było widać, że ma poczucie winy względem brata. – Możliwe, że popełniłem błąd.

- Dobrze zrobiłeś – wyprowadził go ze złego toru myślenia – Piotr musi całkowicie wejść w ten świat. Ciągłe balansowanie na krawędzi obu stron nie jest zdrowe i szybko męczy.

- Jak ty sobie z tym radzisz? – Spytał po chwili milczenia. – Przetrwałeś w Kronosie i zyskałeś uznanie Edmunda, jak i dziadka.

- Grunt by trwać przy własnym przekonaniu – oznajmił w odpowiedzi – sam kształtowałem własny punkt widzenia i nigdy nie liczyłem na pomoc ze strony silniejszego. Zamiast oglądać się wstecz parłem do przodu nieustannie rywalizując ze starszym bratem.

- Mama zabroniła mi odwracać się od rodzeństwa – przypomniał sobie prośbę matki – powtarzała, że zjednoczenie jest najsilniejszą bronią przeciwko Kronosowi.

- Miała rację – uśmiechnął się w reakcji na te stwierdzenie – Blanca miała silne poczucie wspierania mnie, czy reszty rodzeństwa. Niestety przejechała się przy Edmundzie. Oczywiście nie była sama, bo ja również boleśnie odczułem tę porażkę.

- Rozumiem – mruknął zajmując miejsce obok kierowcy – zapewne nie chcesz też o tym rozmawiać.

- Porażki są nieodzownym towarzyszem życia – odparł z ciężkim westchnięciem – potrafią porządnie przyprzeć do muru i rzucić na głęboką wodę, jak również odpowiednio gruchnąć człowiekiem, że ten dotknie samego dna własnej egzystencji. Sztuką jest otrząsnąć się i wrócić do pionu.

- Co zamierzasz zrobić? – Zwrócił wzrok na Kaspiana wyczekując odpowiedzi. – Edmund jest twoim bratem, a Gustaw ojcem.

- To chyba oczywiste – zaśmiał się widząc niepewność w tych różnych oczach siostrzeńca – Uczynię wszystko co konieczne.

- Myśl o tym cię wykańcza – zauważył dostrzegając zmęczenie w oczach wuja – wiesz, że zawsze cię wesprę?

- Wiem – zmierzwił mu włosy – jednak są sprawy, do których nie powinno wciągać się dzieci.

Tymi słowami zakończył rozmowę. Allen od początku wiedział, że nie ma co do niej wracać. Już sam fakt, że nazwano go dzieckiem świadczyło o tym, że Kaspian nie życzy sobie pomocy jego, czy Piotra. Byli rodziną, jednak nie należało się wtrącać w porachunki braci matki. Tu chodziło o honor i odpłacenie win. Dalszą drogę pokonali w milczeniu, zajmując się własnymi sprawami.

* * *

Leżał na trawniku w ogrodzie i przyglądał się płynącym po niebie chmurom. W domu panował dość dziwny chaos po przybyciu Orestesa i Carmen. Raven też cichaczem wymykał się bladym świtem, by tylko uniknąć zięcia Sofii Laverno.

- Co robisz? – Spytała go Ivi, kładąc się obok niego. – Śpisz?

- Tak sobie leżę – sapnął zezując na nią z ukosa – a ty nie z tatą?

- Tata pojechał kupić mi mój soczek – odpowiedziała dumna dziewczynka – a jak wróci, to pojedziemy na lody.

- Fajnie ci – uśmiechnął się mimochodem – też bym chciał pojechać na lody.

- Spytaj swojego tatę – poleciła mu zadowolona z samej siebie – All pojechał z wujkiem Kaspianem, więc masz tatę dla siebie.

- Dobrze wiedzieć – poczuł ukłucie zazdrości. Znowu Allen wyprzedził go o parę kroków i przebiegle opuścił ten dom. – Szkoda, że nie zabrali mnie ze sobą.

- Mam nadzieję, że jak ponownie się wymkniesz, to zabierzesz mnie i Jacka ze sobą – wtrącił Kamil, wyłaniając się zza krzaków – nie rozdzielajmy się już więcej. Rozłąka źle się kończy.

- Rozumiem – przymknął na chwilę oczy – mam jednak pewne wątpliwości.

- Chyba nie chcesz nas zostawić? – Zarzucił mu z gniewnym spojrzeniem. – Rodzina na dobre i złe, pamiętasz?

- Pamiętam – sapnął podnosząc się do siadu – ja jednak sprowadzam na was same zło.

- Nie ty – przerwał mu nastolatek – to z jakiś przyczyn cały świat sprzymierzył się przeciwko tobie. Ty po prostu starasz się utrzymać przy normalnym życiu.

- Może czas byś się opowiedział – usłyszeli za sobą głos Ravena – nie możesz wiecznie uciekać od tego kim jesteś.

- Staram się nikomu nie wadzić, a i tak wszyscy coś do mnie mają – jęknął z frustracji – zdaję sobie sprawę z tego, że tkwiąc w obecnym stanie nigdy nie pokonam Kronosa.

- To już jakiś postęp – pochwalił go Raven – Twoje niezdecydowanie martwi Kaspiana.

- Chodzi o moje podejście do zabijania? – Upewniał się zerkając na rudowłosego. – Nie wiem co musiałoby się wydarzyć bym się przełamał. Choć ostatnio był taki moment. Niestety wymiękłem widząc przepaść między mną a nim.

- Nie tylko ciebie powalił jego mrok – zaśmiał się chcąc rozładować powstałe napięcie – Dasz wiarę, że Kaspian, Blanca i Avis są jedynymi osobami, które zdołały go pokonać w walce? Nawet ja nie dałem mu rady, o Talishy nie wspomnę. Myślisz, że czemu jest taka zwichrowana?

- Czyli to jego sprawka? – Był zdumiony. – Plus chore metody wychowawcze Gustawa i utrata dziecka.

- Widzę, że wiesz nieco więcej o Hienie – zachichotał mierzwiąc włoski córce – Tak, to jej przydomek w Kronosie. Twoja matka była Wilczycą, dlatego ty i All jesteście jej szczeniętami. Kaspian jest Krukiem.

- Czyli to tak – zastanowił się na głos, po czym roześmiał – istny zwierzyniec.

- Hiena?! – Kamilowi coś zaświtało. – Aha.

- To tu się chowacie – znalazł ich Dante – Orestes stara się was znaleźć.

- Podejrzewam, że chodzi mu o mnie – odgadł Raven podnosząc się z ziemi – To jak Ivi? Idziemy na lody?

- Yupi! – Zawołała szczęśliwa dziewczynka. – Idziemy.

- Zabierzcie resztę dzieciaków – polecił przyjacielowi Dante – Orestesa zatrzymała Sofii Laverno, więc jesteś przez jakiś czas kryty.

- Dzięki za cynk – puścił mu oczko w podzięce – zabierzemy resztę ze sobą.

Ivi szczęśliwa pobiegła po Nicole i Jacka. Wizja wspólnego wyjścia bardzo ją cieszyła. Tymczasem Raven wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Sicariusem. Przy okazji złapał za ramię Kamila i pociągnął za sobą odchodząc. Za priorytet wziął pozostawienie Piotrka przyjacielowi.

Dante przysiadł się do kasztanowłosego i milczał. Czuł, że chłopak sam musi rozpocząć rozmowę.

- Chcesz mnie zerżnąć? – Wypalił nieoczekiwanie patrząc na niego tymi zielonymi oczami. – Chcesz, czy nie?

- To żeś zaczął rozmowę – roześmiał się po chwilowym osłupieniu. Pytanie partnera było zaskakujące i konkretne. – Co tak z grubej rury?

- Konkretne pytanie – oznajmił łagodnie – oczekuję więc i takiej odpowiedzi.

- Oczywiście, że tak – przyciągnął go do siebie i pocałował łapczywie w usta – niestety nie mamy ku temu warunków.

- Chcę choć przez chwilę zapomnieć o bożym świecie – położył głowę na jego udach – tylko ty potrafisz doprowadzić mnie do takiego stanu.

- Przy najbliższej okazji kochanie – delikatnie gładził jego policzek – poczekaj jeszcze odrobinkę.

* * *

Szedł w milczeniu, trzymając się z tyłu grupy. Raven zabrał ich na lody i nie do końca rozumiał dlaczego. Dołączył tylko dlatego, bo Jacek chciał iść z Ivi i Nicole. W sumie, nawet dobrze było choć na chwilę opuścić tamten dom.

- Jaki wybierzesz smak? – Spytał go brat lekko podekscytowany wycieczką. – Ja chyba wezmę czekoladowe, albo truskawkowe.

- Nie zastanawiałem się jeszcze – odpowiedział zgodnie z prawdą – nie wiem, czy w ogóle mam ochotę na lody.

- To będę mógł wziąć twoją porcję? – Dociekał z maślanymi oczkami. – Kamil?

- Spoko – wzruszył ramionami – dla mnie pasuje.

- Każdy dostanie tyle lodów ile zdoła zjeść – zarządził rudowłosy mężczyzna zerkając na starszego Sulika – zrozumiano?

- Może – nie potrafił rozszyfrować tego faceta. Ponoć uchodził za pierwszorzędnego zabójcę, a przyszło mu zabawiać małolaty. – A zresztą.

- Uszy do góry – polecił mu Pierre, który zabrał się z nimi w ostatniej chwili – weź przynajmniej udaj, że dobrze się bawisz.

- To sobie udawaj – odburknął mu Kamil z wyrzutem – masz w tym doświadczenie.

- O co ci chodzi? – Wtrąciła się Nicole – Coś między wami zaszło?

- Nic nie zaszło – miał dosyć rozmów. Nawet dziewczyna nie była w stanie poprawić mu humoru. Potrzebował odrobiny samotności, ale nikt nie chciał mu dać spokoju. Nie był dziewięciolatkiem, na którego chandrę działają słodycze. On miał swój własny schemat przechodzenia żałoby. Chyba jedynie Piotrek to rozumiał. – Po prostu dajcie mi trochę luzu.

- Gbur – prychnęła w dąsach – łaski bez.

- Kumam – Sicarius również się zdystansował. Już w Akademii zauważył, że Kamil potrafi dostrzec więcej niż inni. Przypominał w tym Piotrka. – Sam też nieco wyluzuj.

Resztę drogi do lodziarni przebyli w dziwnym podziale pięć plus jeden. Niestety w kawiarni Raven nie zamierzał pozostawiać Kamila samego. Dosiadł się do stolika nastolatka wraz z Ivi i Jackiem.

- Lody ci się roztapiają – stwierdzi przysuwając pucharek z deserem pod nos bruneta – Jedz.

- A tak – wyrwany z zadumy wziął do ręki łyżeczkę i nabrał na nią trochę lodów – wiśniowe.

- Wybrałem dla ciebie – oświecił go Jacek – mama zawsze ci takie kupowała.

- Mama – powtórzył smętnie – racja.

- Oprzytomniej – Raven prztyknął go w czoło – inaczej cię ukradną i Piotrek się zdenerwuje.

- Aha – stęknął lekko zdezorientowany. Myśl, że by zniknął była jakoś kusząca. – Problematyczny.

- Co tam mruczysz? – Spojrzał na nastolatka z dozą ostrożności. Chwilowy błysk w oczach był niepokojący. Od razu zanotował sobie w pamięci, by mieć go na oku w drodze powrotnej. Z tego co wiedział, chłopak niedawno stracił rodziców, a teraz jeszcze młodszą siostrę. To z pewnością nadwerężyło jego odporność psychiczną. – Jedz lody Kamilu.

- Yhm – wpakował sobie kolejną łyżeczkę zimnego deseru do buzi. Spostrzegł, że najprawdopodobniej został rozgryziony i plan przypadkowego zagubienia w drodze powrotnej nie wypali. – Toż przecież jem.

- To dobrze – uśmiechnął się rozbawiony wyrazem spojrzenia Sulika. Dzieciak nie był głupi i zorientował się, że został odkryty. – Kaspian na pewno się tobą zajmie po powrocie.

- Co?! – Zakrztusił się lodami. – Wypluj człowieku te słowa!

- Zdarzył się cud – zaśmiał się rudowłosy – on ożył!

- Ha, ha, ha – sarknął niezadowolony z takiego żartu – boki zrywać.

Nie spieszyli się z powrotem do posiadłości. Raven nie bez powodu zwlekał. Przy okazji postanowił poznać trochę dzieciaki i zorientować się jak wygląda ich stan emocjonalno-psychiczny. Trochę przeszły ostatnimi czasy i podejrzewał, że na tym się nie skończy. To był dopiero początek wojny z Kronosem, a niedoświadczone w morderstwie małolaty były najbardziej narażone na brutalne zderzenie z rzeczywistością fachu zabójców.

* * *

Wysiedli z auta i zmierzali do wejścia głównego rezydencji. Jakoś dźwięk skrzypiących pod ich stopami kamyków działał na nerwy.

- Pomyśleli o wszystkim – westchnął Kaspian podejrzanie się uśmiechając pod nosem – trzeba się jakoś zabezpieczać przez te mgły.

- Zawsze wynajdujesz plusy – wytknął mu Allen lekko poirytowany zachowaniem wuja – i rzucasz dziwnymi uwagami ot tak z d…

- Radzę nie kończyć – przerwał mu błyskawicznie ciągnąc za ucho – nie wyrażasz się prawidłowo.

- I się zaczyna – burknął niezadowolony – czemu mam udawać?

- Bo wymaga tego sytuacja – lekko walnął go w tył głowy – możecie porozumiewać się jak chcecie, jednak nie przy mnie.

- Próbujesz mnie ustawić – zarzucił mu gromiąc gniewnym spojrzeniem – nie jestem już dzieciakiem.

- Dla mnie jesteś – pacnął go w czoło i zmierzwił włosy – dlatego masz powściągnąć język.

- Chyba zaczynam rozumieć brata – stęknął w dąsach – na dłuższą metę staje się to nazbyt denerwujące.

Drzwi otworzył im ten sam lokaj, co przy ostatniej wizycie Allena w tym domu. Chłopak jakoś nie czuł się komfortowo w budynku. Panowała w nim dziwna atmosfera.

- Chciałbym się widzieć z głową rodu – Kaspian przybrał uprzejmą postawę wobec starszego mężczyzny – a ten chłopiec z panną Jolantą Avis.

- Nie musiałeś być tak bezpośredni – takie działanie zbiło go z tropu – sam bym ją znalazł.

- Albert nie postarał się w kwestii twoich manier – zbeształ go słownie stryj – chcesz pałętać się po cudzym domu jakby nigdy nic.

- Piotrek tak robił – wzruszył ramionami – i nikt mu nie miał tego za złe.

- Różnica jest taka, że on tu mieszkał – pokręcił głową z dezaprobatą – zna również domowników.

- Coś w tym jest – nieco się zmieszał – ale i tak mogłeś być mniej bezpośredni.

- Młodzież – westchnął z rezygnacją – Edward jest w domu?

- Jest w gabinecie z Jolą – odpowiedział mu Chris, który przechodził właśnie przez hol – coś ją niepokoi i Ed stara się ją ugłaskać, a to nie proste. Cześć All.

- Cześć – odetchnął z ulgą na widok Chrisa – Piotrka z nami nie ma.

- Zdążyłem się zorientować – odparł blondyn – mam nadzieję, że nic mu nie jest. Mocno zżył się z Sulikami.

- Obwinia się – poinformował go Kaspian – i liże rany po poniesionej klęsce w pokazie siły przeciwnika.

- Rozumiem – zmartwił się nie na żarty – pozdrówcie ode mnie Skrzata.

- Tak zrobimy – mężczyzna czujnie obserwował młodego Murdocha. Widać było, że łączy go więź z jego młodszym siostrzeńcem. – Nazywasz się Chris, tak?

- Christian, ale mówią mi Chris – sprecyzował odchodząc – miło było poznać stryja Skrzata.

- Wzajemnie – uśmiechnął się pod nosem – Wzajemnie.

- Muszą panowie chwilę zaczekać – poinformował ich lokaj, wracając od Edwarda – pan niedługo skończy rozmowę z panienką i was przyjmie.

Gestem ręki dał im znać, by poszli za nim. Kiedy tak uczynili, zaprowadził ich do pokoju herbacianego. Tam zaparzył herbatę i bez pytania nalał ją do filiżanek. To był wymowny sygnał, że mają tu zaczekać na głowę rodu.

Kaspian spokojnie usiadł w jednym z foteli i poczęstował się zachęcająco pachnącym naparem. Allen nie wierzył, że jest aż tak bardzo cierpliwy.

- Na serio? – Spytał wskazując imbryk i filiżanki.

- Jesteśmy przecież w Anglii – wzruszył ramionami – Odpręż się i usiądź. Herbata jest całkiem niezła.

- Co wy wszyscy z tą herbatą? – Nie rozumiał tego delektowania się naparem z liści. – Nawet nie lubię herbaty.

- Raz możesz się poświęcić – cały czas tkwił w zakamuflowanym trybie czuwania. Miejsce, które zajął było idealne do obserwacji całego pomieszczenia. – Nie dam cię skrzywdzić Alluś.

- Nie mów tak na mnie – zdębiał słysząc zdrobnienie z czasów, gdy miał zaledwie kilka lat – celowo się ze mną droczysz. Szukasz rozrywki?

- Może – odpowiedział rozbawiony miną siostrzeńca. Uwielbiał zdzierać z niego tę maskę pozornego chłodu. – Pij herbatę Len.

- Niech ci będzie – usiadł obok wuja i wziął do rąk filiżankę – mam dość tej gry.

- Wziąłeś to za grę? – Zachichotał w reakcji na jego słowa. – Ciekawe.

* * *

Patrzyła na Edwarda i nie potrafiła wejść w tok jego myślenia. Od ponad godziny starała się wyprosić przepustkę na opuszczenie domu Murdochów, ale on nie ustępował.

- Jeszcze raz powtarzam, że chcę znaleźć ojca – jęknęła zmęczona tą rozmową – mam złe przeczucia co do niego.

- Ja mam złe przeczucia co do ciebie – odbił piłeczkę tym samym bezpłciowym tonem – twoje bezpieczeństwo wisi na włosku, a ty chcesz paradować po świecie bez jakiegokolwiek konkretnego planu.

- Martwię się! – Wybuchła z irytacji. – Ojciec jest gdzieś tam, na zewnątrz! A ja… a ja tkwię w tych czterech ścianach jak jakiś więzień! Mam już tylko tego parszywego drania, nie rozumiesz?

- Rozumiem – ciężko było ją przekonać, a wydarzenia z ostatnich dwóch tygodni w ogóle nie pomagały – Wiedz jednak, że Avis zostawił cię pod moją opieką. On myśli podobnie jak ty. Tkwiąc w tym więzieniu, jak ujęłaś ten dom, dajesz komfort czystego umysłu ojcu i brak zmartwień co do twojego stanu bezpieczeństwa.

- Brednie – fuknęła sfrustrowana – Mam dość tej bezczynności! Kronos poluje na mojego najlepszego przyjaciela, niemal brata, a wy każecie mi tu siedzieć na dupie i czekać?!

- To najlepsze co możesz w tej chwili uczynić – przytaknął, pomimo wiedzy, iż popełnia błąd głaszcząc lisicę pod włos – Jesteś pod moją opieką i masz się nie wychylać.

- Jesteś… – gotowała się ze złości – Wrrrrrrrr!

- Nie warcz jak dzikie zwierzę, tylko zrozum, że nikt nie chce twojej krzywdy – była taka dziecinna, ale to dodawało jej uroku – Powinnaś już dawno odpuścić.

- Nigdy w życiu! – Ryknęła w desperacji. – Ty niczego nie rozumiesz!

To obwieszczając opuściła jego gabinet. Dla zaakcentowania złego nastroju i niezadowolenia trzasnęła drzwiami. Opadł na fotel i odetchnął z ulgą. Jej ostry temperament szybko podnosił ciśnienie krwi i zagęszczał atmosferę podczas gorącej dyskusji. Starał się chronić każdego Murdocha, a Jolanta nie była wyjątkiem. Codzienne obowiązki głowy rodu i sprzeczki z niezadowolonymi domownikami mocno męczyły jego opanowanie. Piotrek miał rację, że czeka go długa i wyboista droga.

- Mam nadzieję, że z czasem sytuacja się choć trochę rozluźni – przeciągnął się i przeczesał palcami blond czuprynę – Nie nadaję się na lidera. Brak mi charyzmy.


[1] Amerykański, samopowtarzalny wyborowy karabin wielkokalibrowy Barret M82A1 znany również jako „Light Fifty”
[2] Luneta Leupold M o powiększeniu 10 x.
[3] Is it important? This message? – Czy to jest ważne? Ta wiadomość?