Translate

poniedziałek, 28 lipca 2014

Ep. I: Historia blizn

Z tego względu, że pisanie rozdziału idzie mi opornie przez te piekielne upały, postanowiłam wstawić taki króciutki epizodzik. Akcja umiejscowiona jest podczas pierwszego pobytu Piotra w Akademii zabójców. Mam nadzieję, że jakoś w ten sposób nieco umilę wam oczekiwanie na rozdział. 
Aha! Jeśli chcielibyście o czymś epizodzik to piszcie. Mam w zanadrzu kilka pomysłów, ale zawsze mogę coś uzupełnić jeśli czujecie niedosyt. Pozdrawiam ^^.

Piotrek zmęczony siedział na parapecie okna korytarza dormitorium. Szalała burza, która nie dawała mu spać. Na brzuchu leżała mu mrucząca Rubi. W zamyśleniu wpatrywał się w pojawiające się na niebie błyskawice.

- Minęła już połowa szkolenia w AT – odparł w duchu drapiąc za uchem kotkę – Aż cud, że tyle przetrwałem w tym miejscu.

W pewnym momencie na dziedziniec akademii wybiegły dwie zakapturzone postacie. Kasztanowłosy z uwagą śledził każdy ich ruch. Po sylwetce poznał, że są to mężczyźni, a jednym z nich był Dante.

- Co oni wyprawiają o tej porze w tak kiepską pogodę? – Spytał z niedowierzaniem patrząc, jak mężczyźni zaczynają walkę. Po chwili spostrzegł błysk ostrza u jednego z nich. – Chcą się pozabijać?!

Po dziesięciu minutach obaj mężczyźni zaprzestali walki. Wygrał Dante, choć kasztanowłosy nadal nie rozumiał po co się bili podczas burzy. Nagła błyskawica lekko oślepiła chłopaka, który tuż po niej ujrzał zwróconą w jego stronę twarz Sicariusa.

- Co on kombinuje? – Piotrek w strachu mocniej przytulił śpiącą Rubi. – Chyba powinienem wrócić do pokoju.

Spojrzał na zegarek, który wskazywał, że od godziny jest już godzina policyjna. Powinien od dawna siedzieć w sypialni i nie wyściubiać z niej nosa, ale brak chęci spania doprowadził, że ostatecznie ją opuścił. Przez to wpakował się w tarapaty. Automatycznie zeskoczył z parapetu i ruszył w stronę pokoju. Na swoje nieszczęście musiał przemierzyć długi korytarz w zupełnej ciemności. Kiedy był już prawie na miejscu, ktoś chwycił jego lewe ramię. Wystraszony podskoczył w reakcji na ten gest.

- Nie uważasz, że jest już nieco za późno na powrót? – Usłyszał rozbawiony głos ciemnowłosego. – Jako początkujący adept akademii zabójców od godziny powinieneś smacznie spać w swoim łóżku.

- Nie mogłem zasnąć, a nie chciałem budzić Nicki – tłumaczył się chłopak – Musiałem coś sobie przemyśleć, a korytarz wydał mi się do tego odpowiednim miejscem.

- Doprawdy? – Dante podniósł jedną brew zdumiony wyjaśnieniem zielonookiego. – Myślałem, że boisz się ciemności.

- Nie boję się, tylko czuję pewien dyskomfort – oznajmił w odpowiedzi lekko urażonym głosem – boi się dziecko, a ja jestem już mężczyzną.

- Aha – zaśmiał się Sicarius ciągnąc za sobą chłopaka – w takim razie nie będzie ci przeszkadzać, że zabiorę cię do siebie zlękniony mężczyzno.

- Niby po co miałbym z tobą iść? – Piotrek starał się wyrwać rękę ze ścisku dłoni mężczyzny, jednak poniósł fiasko. – Hej, puść mnie.

- Mam kiepski nastrój, więc bądź przez chwilę cicho – polecił mu Dante wpychając go do swojego pokoju – Rozgość się.

- Myślałem, że dzielisz pokój z Iwanem – zdumiał się widząc jednoosobową sypialnię – a teraz dowiaduję się, że mieszkasz sam.

- Opiekunowie mają pewne przywileje – odparł ciemnowłosy zdejmując mokre ubranie – Żółtodziób taki jak ty nie ma jeszcze prawa głosu.

- Ha, ha – sarknął w irytacji siadając na krześle – nie będę wytykał palcami gościa, który uwikłał mnie w tą historię.

- Dramatyzujesz – wyśmiał go do końca się rozbierając – jesteś lepszy niż myślisz.

- Zakryj się czymś do cholery – jęknął odwracając wzrok, zawstydzony golizną mężczyzny – oszczędź mi tych widoków.

- Wiem, że onieśmielam cię ciałem – Dante podszedł do speszonego chłopaka i zmierzwił mu włosy. – Choć ja w odróżnieniu od ciebie lubię patrzeć na twoje.

- Zboczeniec – szepnął drżąc z bliskości partnera – ubierz się wreszcie. Jeszcze się przeziębisz.

-  Martwisz się o mnie – zaśmiał się narzucając na siebie koszulkę i szorty – cieszy mnie to.

- Ta jasne – sapnął niemrawo w dąsach – Chyba powinienem już wracać.

- Skąd ten pośpiech? – Ciemnowłosy przycisnął go do krzesła. – Zrobię herbatę i chwilę pogadamy. Sam twierdziłeś, że nie możesz zasnąć.

- Ok. – Zgodził się niepewnie wzdychając. – Tylko bez zboczonych sztuczek.

- Będę miał rączki przy sobie – schował ręce za siebie – czuj się swobodnie.

- Spróbuję – nerwowo potarł czoło – a masz earl gray’a?

- Wyobraź sobie, że mam – Dante pomachał mu przed nosem pudełkiem z herbatą – wiem, że lubisz ten rodzaj.

- Jakiś ty wspaniałomyślny – zakpił wywracając oczami – wsyp mi jedną łyżeczkę.

- Masz zamiar pić siki? – Wyśmiał go dosypując do kubka jeszcze jedną łyżeczkę. – Nie na mojej zmianie kochanie. Zaparzę ci porządny napar.

- Pozwól, że tego nie skomentuję – burknął dławiąc się od śmiechu – herbaciarka się znalazła.

- Na twoim miejscu tak bym się nie śmiał – spojrzał na kasztanowłosego z figlarnym uśmieszkiem – mogę czymś podrasować tego earl gray’a.

- Znając ciebie – Piotrek zdołał opanować śmiech – jesteś do wszystkiego zdolny.

- Nie znasz mnie tak do końca – zauważył podając chłopakowi kubek z gorącą herbatą – Dopiero zaczynasz mnie poznawać, a to duża różnica.

- Ty także mnie nie znasz – odpowiedział mu cicho. Przez ułamek sekundy w jego zielonych oczach można było dostrzec mroczny wyraz, o który nikt by go nie podejrzewał. – Wiesz tyle, ile ci powiedziałem. I odkryłeś tyle faktów, ile pozwoliłem ci znaleźć. W sumie, sam do końca nie potrafię siebie określić.

- Zdążyłem to zauważyć – prychnął Sicarius siadając na łóżku – Potrafisz zacierać ślady, a mówię to jako doświadczony tropiciel.

- Dzięki – Pokazał mu język w żartach. Nagle coś przykuło jego uwagę. – Krwawisz na lewym boku.

- Tak? – Zdumiony spojrzał we wskazane miejsce. – Rzeczywiście. Musiał mnie drasnąć pod koniec.

- A tak w ogóle – zaczął odstawiając swój kubek – po kiego czorta biliście się w środku nocy i do tego podczas burzy?

- To taka tradycja – wyjaśniał Dante zdejmując koszulkę – nie musisz o niej wiedzieć.

- Rozumiem – westchnął biorąc do ręki leżącą na biurku apteczkę – będziesz miał kolejną bliznę do kolekcji.

- Ta to nic w porównaniu z resztą – zaśmiał się dość zadziornie – kilka z nich znasz.

- Te od noża na brzuchu – delikatnie musnął opuszkami palców cieniutkie blizny na opalonej skórze mężczyzny – wtedy wydawało się, że będą większe. Skąd jest ta na lewej łopatce?

- To efekt złej decyzji podczas pierwszej misji – wspominał Sicarius ciężko wzdychając – Miałem wtedy trzynaście lat i zbyt wielkie ambicje. Wskoczyłem w ogień krzyżowy sądząc, że nic mi się nie stanie. Mocno się przeliczyłem. Dostałem sześć kulek. Dwie w brzuch, jedną w lewe ramię i łopatkę, dwie pozostałe w prawy bok i udo. W sumie, nie wiem jak, ale żadna nie uszkodziła organów wewnętrznych.

- Tak, to zastanawiające – wyszeptał zaintrygowany, gdy nagle napotkał ciągnącą się wzdłuż kręgosłupa szarpaną linię, po której przejechał palcem. – Co pozostawiło tę bliznę?

- Zrobiła mi ją pewna kobieta – spochmurniał mówiąc o tej bliźnie – torturowała mnie całą noc wycinając ten wzorek kawałkiem drutu. Robiła to dla rozrywki i nic poza tym.

- Że też takie potwory chodzą po tej samej ziemi – jęknął współczując mężczyźnie – a ta na lewej dłoni?

- Zrobił mi ją ojciec, gdy miałem siedem lat – spojrzał na bliznę zdobiącą jego dłoń – z ciekawości zakradłem się kiedyś do jego pracowni i za karę oberwałem nożykiem do papieru. U nas dosadnie pokazywano, że czegoś nie wolno. Chyba każde z nas zarobiło jakąś bolesną pamiątkę po złamaniu zakazu.

- Matko, aż strach pomyśleć jak zareagowałby na mnie – wzdrygnął się wyobrażając sobie ojca Dantego – Masz surowego ojca.

- Miałem – odparł zmęczonym głosem – Zginął podczas tajnej misji. Niepotrzebnie wmieszał się w sprawy polityczne, co zwykle źle się kończy.

- Rozumiem – Piotrek spuścił wzrok. Poczuł się trochę winny z powodu poruszenia tego tematu. – Wybacz.

- Nie mam czego – zmierzwił jego kasztanowe włosy – Mam jeszcze kilka blizn, które nabyłem w dzieciństwie, ale już w normalny sposób. Na prawej kostce po ekstremalnej jeździe na rowerze, na łuku brwiowym po bitwie z Aaronem na drewniane miecze, no i te na kolanach po upadku z deskorolki. Raz nawet wlazłem we wnyki, stąd ta szarpana blizna na lewej łydce.

- Sporo tego – podsumował kasztanowłosy zaklejając opatrunek na ranie mężczyzny – masz niezły dorobek.

- Można tak rzec – zaśmiał się skradając chłopakowi całusa – dziękuję za opiekę moja mała pielęgniareczko.

- Jeszcze jedno słowo, a zarobisz kolejną bolesną pamiątkę – warknął zamykając apteczkę – W ramach rekonwalescencji zalecam leżakowanie i odpoczynek od pajacowania.

- Eh – ziewnął czując narastające znużenie – jak mus to mus. A dasz mi buziaka na dobranoc?

- Nie – Kasztanowłosy ruszył do biurka i duszkiem wypił ledwo ciepłą herbatę. Gdy skończył, podszedł do mężczyzny i cmoknął go w policzek. – Dziękuję za herbatkę i te historie o bliznach. Dobranoc.

Po tych słowach szybko opuścił pokój Sicariusa chcąc ukryć swoje zażenowanie.

- Z pewnością będzie dobra – zaśmiał się rozbawiony zachowaniem chłopaka – Śpij dobrze płochliwy kociaku.


niedziela, 6 lipca 2014

Po nitce do kłębka...

Wiem, długo nie wrzucałam nic na bloga, ale po prostu nie wyrabiam się ostatnio z czasem.  Trzeci rozdział oddaję w Wasze ręce i życzę miłej lektury. Mam nadzieję, że się spodoba ^^;
P.S. Dziękuję za miłe słowa w komentarzach. Są ogromnym wsparciem ^^.


Piotrek znudzony leżał na kanapie w pseudo-salonie mieszkania Chrisa i ziewając skakał po kanałach telewizyjnych, co i rusz ciskając guzik pilota. Pozostał mu jeszcze tydzień u Murdochów, ale nie zamierzał go spędzać w domu głównym rodu na łasce stryja. Miał już po dziurki w nosie jego nadopiekuńczości i nadzoru. Siedząc u Chrisa nie łamał nakazu Zgromadzenia i tym sposobem miał święty spokój. Dante niestety musiał wracać do swoich obowiązków w Stanach, dlatego chłopak od dwóch tygodni był skazany na samotność. Jolka miała swoje problemy z Avisem, przez co rzadziej się widywali, ale codziennie do siebie telefonowali, upewniając się w ten sposób, że są bezpieczni. W pewnej chwili zadzwoniła jego komórka.

- Tak? – Odebrał znudzonym głosem. – O co chodzi?

- Piotruś – usłyszał głos Jolki – Przyjedź do mnie, bo już nie wyrabiam z tymi kretynami. Odkąd Tomek pojechał na ten obóz harcerski, to jestem skazana na Łukasza i niby ojca.

- A co mi dasz, jak do ciebie przyjadę? – Zapytał chcąc się z nią nieco podroczyć. – Zyskam coś?

- Ty mały skubańcu – warknęła do słuchawki – Skakanie po kanałach w TV uważasz za bardziej absorbujące niż twoja starsza siostrzyczka?

- Oj dramatyzujesz – mruknął wywracając oczami – po prostu się nudzę.

- I postanowiłeś zabawić się moim kosztem? – Ryknęła wściekła. – Masz przyjechać i to już. Jeśli ty tego nie zrobisz, to osobiście po ciebie przyjadę!

Po tych słowach się rozłączyła. Piotrek zdumiony wpatrywał się w wyświetlacz. Może jednak przesadził? Sam nie wiedział. Jola od śmierci matki była dość nerwowa i wybuchowa. Możliwe, że nie powinien bardziej jej drażnić.

Automatycznie wstał i poszedł się spakować. Wolał nie igrać z temperamentem przyjaciółki. Zamknął plecak i wyszedł z mieszkania. Niestety nie znalazł żadnego połączenia z Ornetą, dlatego postanowił zaryzykować łapiąc stopa. Poszczęściło mu się, bo na drodze wylotowej z Braniewa zabrał go tir jadący do Elbląga. Takim oto sposobem po około godzinie był już na miejscu. Nawet nie zdołał zapukać, bo drzwi od razu stanęły otworem.

- Jesteś – Rudowłosa zmierzyła go badawczym spojrzeniem. – Czym przyjechałeś?

- A po co ci to wiedzieć? – Starał się wycofać. Dobrze wiedział, że dziewczyna nie jest zwolenniczką autostopów. – Kumpel mnie podwiózł.

- Z Braniewa? – Naciskała na zielonookiego, znając prawdę. Wcześniej sprawdziła wszelkie możliwe połączenia i nie było już żadnego. – Nie masz kumpli w Braniewie.

- Ok. – Poddał się widząc w jej oczach, że przegrał z kretesem. – Przyjechałem stopem.

- Właź! – Wciągnęła go do domu, po czym zatrzasnęła za nim drzwi. – To czas na karę.

- Co?! – Piotrek zdumiony patrzył, jak dziewczyna skręca ręcznik. W tym momencie wyglądała, jak młodsza wersja jej matki, a to nie wróżyło dobrze. Zrzucił z siebie plecak, by mieć nieograniczone ruchy ciała, bo jak nic musiał być gotów na atak z jej strony. – Joluś, odłóż proszę tę ścierę. Chyba aż tak bardzo nie zalazłem ci za skórę, prawda?

- Oj zalazłeś zielony skrzacie – odparła uderzając chłopaka ręcznikiem – bądź mężczyzną i przyjmij karę z godnością.

- Nie, wiesz wolę pozostać dzieckiem – zaczął się wycofywać co i rusz unikając trafień – chyba znajdę swoją Nibylandię.

- Zasrany Piotruś Pan się znalazł! – Przyspieszyła kroku widząc, że chłopak planuje ukryć się w pokoju Tomka. – Wracaj mi tu, ale natychmiast.

- A w życiu! – Podczas ucieczki zderzył się z Avisem, który właśnie wyszedł z łazienki – Człowieku, opanuj swoją córkę, bo się w matkę niedługo zmieni.

- Braciszku, nie zasłaniaj się tym człowiekiem i w końcu dorośnij – wycedziła przez zęby mocniej ściskając ręcznik – Podejdź do mnie.

- Jak odłożysz tę ścierę – nadal ukrywał się za plecami Avisa jednocześnie próbując negocjować – Ej, no nie chciałem.

- Już ja dobrze wiem, że chciałeś – warknęła w złości – a do tego przyjechałeś stopem. Wiesz, jakie to niebezpieczne?

- Co mi niby miało grozić? – Westchnął w irytacji. – to tylko stop.

- Wiesz, ilu zboczeńców zabiera autostopowiczów, a później ich wykorzystuje w lesie? – Mruknęła Jolka z niepokojem w oczach. – Gdyby coś ci się stało… nigdy bym sobie tego nie wybaczyła, rozumiesz?

- O czym ty mówisz? – Piotrek raptownie się zaczerwienił, wiedząc do czego nawiązywała dziewczyna. – Boże przestań!

- Dosyć! – Ryknął już zniecierpliwiony Avis. Miał dość bycia filarem dzielącym tę dwójkę. – Albo się dogadacie, albo wleję każdemu z osobna!

- Nie wtrącaj się staruchu! – Krzyknęli chórem na mężczyznę, po czym każde ruszyło w swoją stronę. Piotrek zamknął się w pokoju Tomka, a Jolka w swoim. Tak właśnie zakończyli swoją kłótnię, pozostawiając mężczyznę w stanie dezorientacji.

- Dzieci – sapnął kręcąc głową. Ta dwójka była jak ogień i woda, a jednak trzymali się razem. To była ciekawa mieszanka. Chłopak niejako przypominał Tal, ale żadne się do tego nie przyzna. – przynajmniej nie będę się nudził.

Po chwili z jednego z pokoi wyłonił się Piotrek. Bezszelestnie wyszedł na korytarz i najciszej jak tylko potrafił zamknął drzwi. Avis z uwagą mu się przyglądał. Dzieciak miał kocie ruchy, jak rasowy skrytobójca, co przydawało się przy tak zwanych angielskich wyjściach z różnych nieciekawych imprez.

- Sorry – Zielonooki spokojnie wyminął mężczyznę kierując się do schodów.

- Gdzie się wybierasz? – Spytał go Avis automatycznie idąc za nim. – Już chcesz się wymknąć z domu?

- Nie – odparł cicho Piotrek wstępując do kuchni. Obejrzał zawartość lodówki i zdębiał na zastany widok. – Same słoiki? Co wy jedliście? Nic dziwnego, że ma tak jadowity nastrój. Idę do miasta zrobić jakieś zakupy.

- Pójdę z tobą, jeśli pozwolisz – zaoferował się Avis – Pomogę ci nieść zakupy.

- Jak pan chce – Zielonooki wzruszył ramionami, po czym skierował się do frontowych drzwi. Raptownie odwrócił się do mężczyzny z zamyślonym wyrazem twarzy. – Preferuje pan wieprzowinę, drób, czy wołowinę?

- Co?! – Avis oniemiał w reakcji na to pytanie. – Wołowinę.

- Aha – Piotrek przygryzł dolną wargę obmyślając menu na następny dzień. – Jola też, czyli gulasz będzie dobrym wyjściem. Pozostają tylko śniadanie i kolacja, ale to mało ważne.

- Czy ty masz zamiar gotować? – Mężczyzna z uwagą patrzył na zamyślonego chłopaka.

- Może w ten sposób złagodzę nerwy Jolki – mruknął przymykając zielone oczy – Jedzenie zawsze wprawiało ją w dobry humor.

- Dobrze wiedzieć – Avis jak gąbka chłonął wiedzę na temat swojej latorośli, a ten chłopak był wiarygodnym źródłem. – Co jeszcze lubi?

- Jeśli chce ją pan poznać, to radziłbym z nią porozmawiać – westchnął Piotrek w odpowiedzi – sam za tydzień mam zamieszkać na jakiś czas z ojcem i nie wiem o czym mógłbym z nim rozmawiać. Jola czuje podobnie w stosunku do pana.

- Nie jestem dobry w gadce – Avis zdumiony patrzył w plecy chłopaka, który nawet mówił do rzeczy. Nie dało się go nie lubić. – Większość członków Kronosa ma z tym problem.

- Moja ciotka jakoś nie miała żadnych – Piotrek zaśmiał się na chwilę przystając – Mam pokręcone korzenie i myślę, że ona byłaby w stanie nieco mi pomóc, ale niestety próbuje mnie zabić. To też ciężko mi zrozumieć, ale nie wtrącam się w jej intencje. W sumie, zrobi mi wielką przysługę, bo uwolni mnie od tego rodzinnego bagna.

- Musisz koniecznie jej to powiedzieć – zachichotał Avis. Ten dzieciak był całkiem zabawny. Tal nie miała pojęcia, jak świetnego siostrzeńca podarował jej los.

- Ta, już to widzę – sarknął zielonooki – Stanę naprzeciw niej i oświadczę: „Cześć ciociu. Dziękuję, że chcesz mnie zabić, bo przez to wiele gówna mnie ominie”. To niepoważne.

- Nie no chciałbym zobaczyć jej minę – Avis wybuchł gromkim śmiechem. – Myślę, że pierwszy raz w życiu nie wiedziałaby, co zrobić.

- Sądziłem, ze jest pan bardziej poważny – zarzucił mu Piotrek – Ja tu prawię swoje dylematy, a pan się z tego śmieje. Myślałem, że trochę mi pan doradzi, jako jej przyjaciel. Niestety się przeliczyłem.

- Doradzanie, jak postępować z Tal, jest niewykonalne – wyjaśnił Avis już spokojnie – Ona jest nieprzewidywalna i zmienna, ty zresztą też. W sumie, nieco mi ją przypominasz.

- No co pan? – Zielonooki w szoku patrzył na mężczyznę. – Owszem, z wyglądu mogę ją przypominać, ale charaktery mamy odmienne.

- Wiedziałem, że zaprzeczy – zaśmiał się w duchu Avis widząc ogień w oczach chłopaka. – Na pierwszy rzut oka wyglądasz, jak syn Tal. Gdybym nie znał prawdy o tobie, pewnie tak bym pomyślał. Coś mi mówi, że jednak przeżyjesz planowane wakacje u cioci.

Resztę drogi pokonali w milczeniu, tylko co jakiś czas rzucając pojedyncze zdania, czy pytania. Niestety dalsza rozmowa nie chciała się już kleić. Może to dlatego, że obaj pogrążyli się we własnych myślach.

* * * * * *

Talisha siedziała właśnie w krakowskiej kawiarni, kiedy nieoczekiwanie kichnęła.

- Co za idiota ma czelność mnie obgadywać? – Mruknęła pod nosem niezbyt zadowolonym głosem. – Jeśli to ty Avis, to dam ci porządnego kopa w zad.

Popijając gorącą czekoladę, studiowała rozkład jazdy pociągów. Chciała się przekonać, czy te wszystkie legendy krążące o tych nocnych są prawdziwe.

- Mam nadzieję, że chłopcy dadzą mi się nieco zabawić tej nocy – wymamrotała pod nosem kończąc słodki napój. – Zobaczymy, czy te złodziejskie gangi są warte mojej uwagi. Jeżeli nie, to ostatecznie nieco uszczuplę ich grono.

Zostawiła równowartość rachunku pod filiżanką, po czym opuściła kawiarnię w o wiele lepszym nastroju. Czekolada zawsze poprawiała jej humor.

- A może łapie mnie jakieś choróbsko? – Zastanawiała się, gdy ponownie kichnęła. – Polski klimat nie sprzyja mojemu zdrowiu.

* * * * * *

Późną nocą Piotrka obudził telefon. Zdumiony patrzył na wyświetlacz, który pokazywał, że dobija się do niego brat.

- Tak?! – Odebrał sennie.

- Mam takie małe pytanie – głos Allena wskazywał, że jest w stanie nietrzeźwości – Powiedz mi braciszku, co lubi ta twoja lisica?

- Co masz na myśli? – Piotrek nie do końca kontaktował, a bełkot Allena wcale mu nie upraszczał sprawy. – Jaka lisica?

- No, ta twoja przyjaciółka z Polski, którą traktujesz, jak siostrę – tłumaczył mu mamrocząc do słuchawki – Co ona lubi?

- A po co ci to wiedzieć? – Zielonooki był poirytowany tym telefonem. Nie dość, że dzwonił o tak późnej porze, to jeszcze rozmówca wypytuje go o dziwne i mało istotne rzeczy. – Jeśli chcesz wiedzieć co lubi, to zadzwoń do niej, a nie do mnie pacanie. Daj mi spać i idź na odwyk! Dobranoc!

Po tych słowach skończył rozmowę i od razu wyłączył telefon. Po kilku minutach ponownie zasnął wtulony w miękką poduszkę.

* * * * * *

        Minął okres pobytu u Murdochów i Piotrek jakoś wybłagał telefonicznie u dziadka Sicariusa, by dał mu tygodniowe przerwy pomiędzy każdym rodem. Dzięki temu mógł naładować baterie przed kolejnym zesłaniem. Teraz miał zamieszkać u Alberta, czego obawiał się najbardziej. Dobrze rozumiał dylemat Jolki względem Avisa, bo sam miał podobną sytuację. Wybuchy emocjonalne przyjaciółki jednak nie pozwalały mu w pełni odpocząć, dlatego przeprowadził się do domu Tobiasza. Niestety mankamentem tego była doskwierająca samotność. Dwa dni w tym pustym budynku dały mu nieźle w kość.

     - Odzwyczaiłem się od bycia samotnikiem – westchnął siadając przy fortepianie w salonie. Był wieczór, który zapowiadał się burzliwie. Zewsząd schodziły ciemne chmury naznaczając suchą ziemię kroplami deszczu. Wiatr się wzmógł, czego dowodem były świsty za oknami. – Jak ja nie cierpię takich wieczorów.

       Musnął palcami po klawiszach fortepianu, sprawdzając, czy przypadkiem się nie rozstroił. Tobiasz na szczęście dbał o takie szczegóły i instrument był w stanie idealnym do gry. Piotrek wziął głęboki oddech, po czym zaczął grać. Po chwili włączył też i wokal.

         - I can hold my breath… I can bite my tongue... I can stay awake for days... If that’s what you want… Be your number one... I can fake a smile... I can force a laugh… I can dance and play the part… If that’s what you ask… Give you all I am. – Śpiewając myślał o Dante. Niby nie widzieli się tylko przez tydzień, ale już bardzo za nim tęsknił. Nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do domu. – I can do it… But I’m only human. And I bleed when I fall down… I’m only human.[1]

          Jolka weszła do domu Weissów i od razu stanęła jak zaczarowana. Już nie miało znaczenia, że przemokła do suchej nitki. Usłyszała smutny śpiew przyjaciela, który uderzył ją w najczulszy punkt. Łzy pociekły jej po policzkach i na miękkich nogach powoli ruszyła do salonu. Burza rozszalała się już na dobre, a błyskawice co i rusz rozświetlały półmrok pomieszczenia. Dawno nie widziała przyjaciela w tak nostalgicznej scenerii. Dobrze przeczuwała, że potrzebuje towarzystwa. Podeszła do niego i wtuliła się w jego plecy, na co w pierwszej reakcji znieruchomiał.

         - Graj dalej – wyszeptała mocząc łzami jego bluzkę – to takie ładne.

   - Wystraszyłaś mnie, wiesz? – Sapnął w lekkim uśmiechu. – Jesteś niepoprawna. Mogłem zawału dostać.

     - Ale nie dostałeś – mruknęła lekko drżąc z zimna – Pożyczysz mi jakiś ciuch?

        - Dlatego mówię, że jesteś niepoprawna – zaśmiał się wstając od fortepianu – Zmoczyłaś mnie swoim ubraniem i nie tylko. Chodź.

         Zaprowadził ją do swojego pokoju, gdzie po chwili grzebania w szafie rzucił jej czystą bluzę i dresowe spodnie. Kiedy dziewczyna się przebrała, zrobił jej gorącą czekoladę i rozpalił w kominku. Następnie wrzucił jej mokre ubrania do pralki i odświeżył.

       - Co cię do mnie sprowadza? – Spytał siadając tuż obok przyjaciółki z kubkiem czekolady. – Nie wyglądasz najlepiej.

          - Te dwa tłumoki mnie doprowadzą kiedyś do ostateczności – westchnęła w odpowiedzi dość smętnym głosem – Avis wypytuje mnie o różne rzeczy. Czuję się, jak na jakimś przesłuchaniu, a Łukasz wtóruje temu dziadydze, twierdząc że też jest ciekaw. Ja z nimi oszaleję.

     - To masz też trzeciego inspektora do kolekcji – mruknął w przerwie pomiędzy łykami czekolady – Allen mnie katuje pytaniami o ciebie. Jeszcze żeby to robił na trzeźwo, ale nie. Ten idiota misi się przed tym upić. Nie kumam, jak facet lubujący się w zabijaniu, tchórzył przed dziewczyną.

     - Co ty mówisz?! – Jolka w szoku wytrzeszczyła oczy. – Chcesz mi powiedzieć, że ten twój brat ciacho Allen ma coś do mnie?!

         - No raczej – Zielonooki prychnął jak kot. – Pytanie tylko, czemu zadręcza mnie, a nie ciebie?

       - Nie ma mojego numeru – żachnęła się odstawiając na podłogę pusty już kubek – Może ja też byłabym nim zainteresowana.

      - Chcesz jego numer? – Piotrkowi zaświtał pewien pomysł w głowie, który postanowił od razu wcielić w życie. – Zadzwonisz do niego i spytasz co lubi. Co ty na to?

      - Nie na trzeźwo – Na policzki dziewczyny wypłynęły soczyste rumieńce. – Muszę sobie golnąć na odwagę.

      - U ciebie to rozumiem, ale u niego już nie – mruknął kasztanowłosy wstając z zajmowanego miejsca – Tobiasz ma sowicie wyposażoną piwniczkę z winem. Wezmę z dwie butelki, to trochę powspominamy.

       - Weź lepiej trzy – rzuciła w zastanowieniu – albo lepiej cztery!

    - Jak dodasz jeszcze jedną, to posądzę cię o alkoholizm – ostrzegł ją w śmiechu, dobrze wiedział, że jest podenerwowana, przez co nie myśli racjonalnie – Wezmę trzy, a później się zobaczy.

      - Ok. – Zgodziła się na te ultimatum, po czym odwróciła wzrok. – Tylko się pospiesz.

      - Nie musisz mi powtarzać – jęknął podejrzewając o co jej chodzi. Od dziecka bała się burzy, a ta szalejąca na zewnątrz należała do tych najgorszych. – Zaraz będę.

           Przyspieszył kroku i z latarką zszedł do piwniczki. Jak na złość musiało dojść do awarii linii wysokiego napięcia, co skutkowało brakiem prądu w całym domu. Nie zagłębiał się zbytnio w wybór gatunku win, tylko zwinął trzy butelki leżakujące na najbliższej półce. Po około pięciu minutach był już w salonie.

       - Muszę jeszcze znaleźć jakieś szkło do tego – wskazał na butelki, które postawił na podłodze przy kominku – Są chyba w którymś kredensie w kuchni.

      - A na cholerę nam szkło – nastroszyła się łapiąc za jedną z butelek – dajemy z gwinta. Mam dość zabawy w burżuazję. 

        - Można i tak – zaśmiał się widząc, jak rudowłosa usiłuje dobrać się do wina – Ale przydałby nami się jakiś korkociąg, nie uważasz?

         - Nie uważam – pokazała mu język i bezceremonialnie wepchnęła korek do wnętrza butelki – srorkociąg.

      - Niezły patent – usiadł obok, a Jolka podała mu otwartą butelkę. Sama wzięła sobie następną. – Teraz rozumiem, pijemy po butli na łepka. 

       - Brawo Einsteinie – uniosła butelkę udając aprobatę – Za to popieprzone życie, braciszku. Niech się wreszcie ułoży.

        - Mogłoby – stuknął się swoją z jej butelką, po czym każde wzięło po jednym łyku – Całkiem niezłe.

          - Powiedzmy – skrzywiła się w odpowiedzi – To jakiś kwas. 

    - Może się zamieńmy – zaoferował podając jej swoją butelkę – Mam półsłodkie.

       - Wytrawne – z obrzydzeniem podała Piotrkowi swoją butelkę – to wszystko wyjaśnia.

       - Tobiasz zrobiłby ci wykład o gatunkach win, gdyby to słyszał – zachichotał widząc kwaśną minę dziewczyny – Wierz mi, nieraz to przerabiałem.

    Wkrótce ich śmiechy wypełniły cały dom. Wino pomogło im nieco się rozluźnić, a Jolce po drugiej butelce wróciła odwaga.

     - To dawaj jego numer – burknęła wyjmując telefon z kieszeni – Pogadamy sobie z panem ciasteczkowym.

* * * * * *

Allen siedział w ukryciu, czając się na swój cel. Niezbyt mu się uśmiechała ta misja. Z reguły nie brał zleceń od mafii, ale tym razem musiał czymś zająć nieznośne myśli. Niedługo miało rozpocząć się tajne spotkanie dwóch cenionych w Rosji grup przestępczych, a jego zadaniem było wszystkich zlikwidować. Kilka minut przed tym poczuł wibrację w kieszeni spodni. Wyjął telefon i z niedowierzaniem ujrzał numer brata.

- Co tam? – Odebrał na poczekaniu, uważając że to coś ważnego. Z reguły Piotrek mówił zwięźle i na temat, więc mógł poświęcić mu chwilę. – Streszczaj się.

- Panie ciasteczkowy, jaki pan jest dla mnie oschły – usłyszał głos tego przeklętego rudzielca, który nie chce opuścić jego umysłu – W takim razie nie będzie miziania i buziaka.

- Co?! – W szoku patrzył na wyświetlacz nie wierząc w to, co usłyszał. – Możesz powtórzyć?

- A co pan lubi ciasteczkowy Allenie? – Dziewczyna ciągnęła dalej tę rozmowę. Po głosie rozpoznał, że jest zalana w sztok. W tle usłyszał charakterystyczny śmiech brata. – Ja lubię ostry seks i dobre jedzenie.

- Tak? – Wściekły zmrużył oczy. Teraz to już przegięli. – Niedługo to sprawdzimy. A gdzie jesteś?

- U Piotrusia – czknęła odpowiadając z automatu – dał mi takie smaczne winko.

- Oszalałaś! – Piotrek wyrwał jej telefon i szybko zakończył rozmowę. – Po cholerę mu mówiłaś, gdzie jesteś?

- Spytał – Jolka rozmarzona wzruszyła ramionami. – Miał taki męski głos.

W tym samym czasie twarz Allena wykrzywił demoniczny uśmiech. Spotkanie się rozpoczęło i niczym duch wyłonił się ze swojej kryjówki, zabijając każdego po kolei, kto napatoczył się na linię jego strzału. Po niecałych siedmiu minutach pozostał mu do likwidacji główny cel.

- Odejdź ode mnie demonie! – Wrzasnął łysy mięśniak ubrany w drogi garnitur. Celował do Allena z broni drżącymi rękami. – Zostaw mnie krwawy potworze.

- Andriej Barsukov, demona się boisz? – Wyśmiał go Allen ścierając z twarzy krew swoich ofiar. –To ciebie niby nazywają demonem północy.

Po tych słowach wpakował kulkę w sam środek głowy celu. Rosjanin bezwładnie upadł na ziemię tym samym wieńcząc misję Allena.

- To teraz czas nawiedzić pijacki duecik – zapowiedział pod nosem chowając do kabury swoją broń – Już ja obojgu utrę nosy.

* * * * * *

Piotrek z Jolką spali owinięci kocami na podłodze w salonie przy  kominku. Wokoło walały się butelki po winie i papierki po cukierkach. W takim stanie zastał ich Allen.

- Proszę, proszę – połaskotał brata pod nosem papierkiem po cukierku. Piotrek przez sen przejechał po twarzy ręką i odwrócił się na bok. – Czyli czas na drastyczniejsze metody.

Wziął ostrożnie zielonookiego na ręce i wyszedł z nim do ogrodu. Następnie bez krzty winy wrzucił go do basenu. To od razu poskutkowało.

- Aaaaa! – Wrzasnął Piotrek, machając kończynami na wszystkie strony z doznanego szoku termicznego. – Co ty odpierdalasz!?

- Ładnie witasz starszego brata – Allen złapał kasztanowłosego za bluzę i wyciągnął go z wody. Kiedy ten zdołał się tylko wyprostować na nogach, powalił go na ziemię silnym kopnięciem w tyłek. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze z pięć razy, aż w końcu młodszy z mężczyzn nie był w stanie ponownie się podnieść. – Wiesz, za co obrywasz?

- Tak podejrzewam – wysapał skacowany Piotrek – ale to nie powód by mnie tak dręczyć.

- Przez ten wasz wybryk, zostałem zdekoncentrowany podczas zadania w Rosji. – Poinformował go Allen ze srogim wyrazem twarzy.

- To wyjaśnia, dlaczego zjawiłeś się tu tak wcześnie – wymamrotał Piotrek szczękając zębami z zimna – Normalnie byłbyś tu dopiero jutro.

- Dobrze cię znam i wiem, że chciałeś stąd czmychnąć po przebudzeniu. – Prawił Allen ciągnąc brata z powrotem do domu. Kiedy mijali śpiącą Jolkę, jedynie się uśmiechnął na widok jej zarumienionej twarzy. – Ten rudzielec też popamięta. Wezwałem specjalnie dla niej rodzinne wsparcie.

Jak na zawołanie do domu wparował Avis. Zmierzył srogim wzrokiem pozostałości pogodnego wieczorku młodzieży, po czym skierował go na mizernego Piotrka, a później na śpiącą córkę. Przytulała się do pustej butelki po winie.

- Ja się swoim gagatkiem zająłem – rzucił Allen wskazując na brata – Zajmij się drugim żartownisiem, którym jest twoja córka.

- Nie musisz mi powtarzać – Dymitr przykucnął przy córce i przyglądał się jej z pobłażaniem. – Wykapana matka.

- Idziemy – Allen pociągnął za sobą brata, który ledwie utrzymywał się na nogach. Pod nosem syczał w złości, wspominając niewinny głos dziewczyny. Wezwał Avisa, bo sam obawiał się własnej wściekłości na nią. Jeszcze by chciał przekonać się, czy jej oświadczenie z nocy było autentyczne. – Ciesteczkowy, też mi komplement.

* * * * * *

Zygfryd siedział w swoim gabinecie i uzupełniał firmową dokumentację. Nadal był wściekły na bratanka, który opuścił jego dom przedwcześnie bez żadnej prośby. Kto jak kto, ale Piotrek potrafił rozpalić w nim gniew, umiejętnie umykając przed jego sidłami. Był godnym przeciwnikiem pomimo młodego wieku. Z wiru roboty papierkowej wyrwała go Natasza, najmłodsza córka.

- Ojcze, musimy poważnie porozmawiać – oświadczyła zarzucając na plecy swoje jasne włosy i groźnie mrużąc niebieskie oczy – Martwią mnie twoje poczynania.

- Od kiedy interesujesz się interesami rodu? – Zakpił nie zdradzając swojego zaskoczenia postawą córki. – Zazwyczaj pozostawałaś obojętna w tej sprawie.

- I nadal nie obchodzą mnie te kwestie – odparła równie chłodno niemalże z pogardą – Nasz ród jest zacofany w swoich prawach, a ty nie robisz nic by to zmienić.

- A po cóż miałbym cokolwiek zmieniać? – Zygfryd nie krył swojej niechęci do tego tematu. – Prawo rodu funkcjonuje sprawnie i jest niezawodne.

- Jeżeli weźmiemy pod uwagę czasy minionego stulecia, to owszem – Natasza westchnęła z rezygnacją. Ojciec jak zwykle pozostawał zatwardziałym zwolennikiem starego prawa, które krzywdziło młode pokolenie. On jednak tego nie zauważał zaślepiony własnymi ideałami. – Czystki były dobre za czasów wojny, a teraz mamy spokój. Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że wysyłając Kacpra w roli egzekutora Klary Chodrum, podpisałeś na niego wyrok śmierci? Za kogo ty masz swoje dzieci? Za narzędzia?

- Strategia czasem wymaga poświęceń – Zygfryd w ogóle nie był wzruszony słowami córki. – Dobro rodu było tego warte?

- Z której strony? – Zadrwiła wściekła dziewczyna z mordem w swoich błękitnych oczach. – Nie jesteś lalkarzem, a my nie jesteśmy twoimi marionetkami! Piotrek miał całkowitą rację porzucając ten ród. Sara mnie uprzedzała, że prędzej czy później do tego dojdzie. Ród dostąpi zjawiska samodestrukcji, a wszystko przez niepostępowego despotę jakim jesteś.

- Jak śmiesz tak się odnosić do własnego ojca! – Zygfryd wstał z fotela uderzając dłońmi o blat biurka. – Przeproś!

- Nie – Natasza posłała ojcu lodowate spojrzenie. – Nie rozumiesz? Największym zagrożeniem dla rodu jesteś ty ojcze.

Zygfryd nie wierzył w to, co usłyszał. Jego własna latorośl oskarżyła go o niszczenie rodu. A tyle poświęcił, by utrzymać jego świetność i czystość. Teraz patrzył w zimne oczy córki, która niewiadomo skąd wzięła pistolet i mierzyła z niego w jego pierś. Tak to ma się skończyć? Zginie zastrzelony we własnym domu, który uważał za najbezpieczniejsze schronienie?

- Czas rozpocząć nową erę – oświadczyła dziewczyna naciskając na spust pistoletu. Zygfryd zdziwiony osunął się na podłogę ciężko dysząc. – Żegnaj ojcze. Le roi est mort, vive le roi.[2]

Po tych słowach Natasza bez słowa opuściła gabinet ojca, który powoli konał wraz ze swoimi ideałami.

* * * * * *

Padał rzęsisty deszcz, gdy Piotrek wsiadał do pociągu w Olsztynie. Następnego dnia miał lecieć z gdańskiego lotniska do Londynu, a stamtąd do Waszyngtonu. Westchnął tylko zajmując wolne miejsce w przedziale, po czym spojrzał w opływającą kroplami deszczu szybę.

- Nawet pogoda jest przeciwko tej podróży – mruknął przymykając zmęczone oczy. Po około kwadransie jazdy, po prostu zasnął wtulony w swoją bluzę. Obudziło go gwałtowne szturchnięcie konduktora, który sprawdzał bilety. – Już, już. – Ziewnął wyciągając z kieszeni pomięty bilet.

- Dziękuję i życzę miłej podróży – pożegnał się konduktor wychodząc z przedziału.

Piotrek miał już wrócić do spania, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Kiedy poszedł za tym niemiłym uczuciem, napotkał spojrzenie kogoś, kogo nie spodziewał się spotkać w tym pociągu.

- Tęskniłeś cukiereczku? – Talisha zaświergotała rozbawiona zdziwioną miną siostrzeńca. Avis dobrze ją poinformował. – Bo ja bardzo.

- Nie powiem żebym się cieszył z tego spotkania – jęknął czując, że pech jednak kocha go katować swoim towarzystwem – liczyłem na chwilę spokoju przed wizytą u Alberta.

- Czyli zjawiłam się w odpowiednim czasie cukiereczku – zachichotała kobieta przesiadając się obok chłopaka – Ciocia postanowiła zafundować ci wakacje, których nie zapomnisz do końca życia.

- A mogę spasować? – Zasugerował dość pochmurnie. – Nie chcę zajmować twojego cennego czasu na zabijanie.

- Słodziaku, dla ciebie zawsze mam czas – dała mu prztyczka w nos – Przedstawię cię twojemu dziadkowi, który także chce cię poznać.

- Ta, zadzieram kiecę i lecę – sarknął chłopak opierając brodę o zgiętą rękę – mam dość spotkań rodzinnych.

- Oj, nie dąsaj się malutki – zmierzwiła mu włosy, dobrze wiedziała, że chłopakowi działa to na nerwy – Mam pomasować ci kuku, które zrobił Allen?

- Mogłabyś mówić do mnie normalnie? – Warknął zirytowany tą dziecięcą gadką. – Zdążyłem dorosnąć, jeśli tego nie zauważyłaś. Wszyscy mają mnie za dzieciaka, którym już od dawna nie jestem.

- Jesteś zmęczony – oznajmiła delikatnie głaszcząc go po głowie, a następnie podała mu butelkę z wodą – wypij to.

- Chcesz mnie uśpić i gdzieś wywieźć. Nie wiem, czy to logiczne zagranie… – stwierdził w zamyśleniu, biorąc butelkę od ciotki – Co mi zresztą szkodzi i tak mam tego wszystkiego już dosyć.

Piotrek odkręcił butelkę i napił się będącej w niej wody. Miała gorzkawy posmak i nie smakowała najlepiej, ale postanowił przyjąć wyzwanie od siostry swej matki. Po kilku minutach obraz przed jego oczami zaczął się rozmywać, by następnie całkowicie zniknąć. Nieprzytomny opadł na oparcie siedzenia.

- Interesujące – Talisha zdumiona wpatrywała się w śpiącego chłopaka. Jego wybór był niecodzienny. Dobrowolnie przyjął jej ofertę nie zadając żadnych pytań. Coraz bardziej zaczynała go lubić, a tak nie powinno się dziać w przypadku kogoś, kogo zamierza się zabić. – I co ja mam z tobą zrobić?

* * * * * *

Dante jechał właśnie do domu Rose, która miała obwieścić mu jakieś radosne wieści. Szczerze, nie rozumiał jej zachowania, ale zdążył się przyzwyczaić do zakręconego charakteru siostry. Jednocześnie odczuwał lekki niepokój względem Piotrka, który miał od wczoraj zamieszkać u ojca, ale nie dawał o sobie śladów życia. Postanowił zaczekać jeszcze jeden dzień, a jeśli chłopak się nie odezwie, to wówczas on do niego zadzwoni. Kiedy wjechał na podjazd, pod garażem domu Rose zauważył nieznany mu wóz. Wysiadł z samochodu i ruszył do drzwi frontowych. Otworzył mu je Aaron z dość poważną miną.

- No, wreszcie – przywitał Dantego z ulgą w głosie – jeszcze chwila z tymi gołąbeczkami, a bym oszalał.

- Przesadzasz – wszedł do środka, jednak nagle przystanął – Jakie gołąbeczki?

- Nasza siostrzyczka postanowiła się wreszcie ustatkować – poinformował go w śmiechu – Wyobrażasz to sobie?

- Dość ciężko mi to przychodzi – odparł w szoku – Mówisz poważnie?

- Też myślałem, że żartuje, gdy mi o tym mówiła – westchnął prowadząc brata do salonu – Nie zgadniesz, kim jest ten szczęściarz.

- Wolę nie zgadywać – Dante wszedł do salonu i niemal nie zamarł z zaskoczenia. – Tobiasz?!

- Witaj – Przywitał się Weiss lekko speszony widokiem najmłodszego Sicariusa. – Naprawdę nazywasz się Dante, tak?

- Tak – Dante usiadł na kanapie obok Aarona – Imienia, pod którym mnie znałeś używam jako przykrywki.

- Rozumiem – Tobiasz nie pokazał po sobie żadnych nerwów, tylko spokojnie przypatrywał się Dantemu – Co u Piotra?

- Nie wiem – Dante raptownie zmarkotniał. Obawa o partnera ponownie dała o sobie znać. – Powinien być u ojca, ale jeszcze nie dzwonił, czy tam w ogóle dotarł.

- Czasem lepiej jest samemu do niego dzwonić – zasugerował Weiss zmartwionym głosem. Piotrek był dla niego, jak rodzony syn. – Wiem z doświadczenia.

- Też to wiem – sapnął Dante z dość pochmurną miną. Od dwóch tygodni nie widział partnera, a natłok pracy nie pozwolił mu się z nim kontaktować zbyt często. – Jutro do niego zadzwonię.

Jakby na zawołanie rozbrzmiał dzwonek komórki Dantego. Mężczyzna z nadzieją spojrzał na wyświetlacz, jednak od razu doznał rozczarowania.

- Kto dzwoni? – Zapytał Tobiasz zatroskanym głosem, który również martwił się o Piotrka. – On?

- Nie – westchnął Dante odbierając telefon – Słucham.

- Tu Allen – usłyszał podenerwowany głos brata Piotra – Jest u ciebie?

- Myślałem, że jest już u was – Sicarius zaniepokojony zmarszczył brwi – Jolka twierdziła, że planowo wyjechał pociągiem z Olsztyna.

- Może i wyjechał, ale nie dotarł do stacji docelowej – odparł Allen – Specjalnie czekałem na niego w Gdańsku. Ostatnio trochę się pożarliśmy i chciałem mieć go na oku.

- Jak to nie dojechał? – Dante coraz bardziej zaczynał się martwić, tym bardziej, że Piotrek nie dawał znaków życia. – Próbowałeś do niego dzwonić?

- Nie – zadrwił zirytowany Allen – Od razu zadzwoniłem do jego kochanka. To chyba logiczne, że do niego dzwoniłem, gdyby odebrał, to nie zawracałbym ci gitary.

- Ja spróbuję – Dante odparł z grobową miną. Miał bardzo złe przeczucie. – Oddzwonię.

Po tych słowach Sicarius się rozłączył. Zrezygnowany opadł na oparcie kanapy chwilę się zastanawiając. Po przeanalizowaniu rozmowy z Allenem wybrał numer partnera, po czym nacisnął zieloną słuchawkę rozpoczynając połączenie. Po którymś z kolei sygnale, wreszcie odebrano.

- Piotruś nie jest w stanie odebrać w tej chwili – usłyszał znienawidzony kobiecy głos – Mój cukiereczek spędzi trochę czasu ze mną.

- Tylko spróbuj coś mu zrobić, a zatłukę – warknął z nieukrywaną nienawiścią w głosie – Zrozumiałaś diablico?

- Miły jak zawsze – zaśmiała się do słuchawki – Myślę, że nieco grozy pomoże mu ujrzeć świat z innej perspektywy. Czas wyrwać go spod waszych opiekuńczych skrzydeł i nauczyć dorosłego życia.

- Chcesz nauczyć go życia po przez śmierć? – Dante zbladł na samą myśl, że może ponownie stracić ukochaną osobę. – Rób jak uważasz, ale miej na uwadze, że cię wytropię i zabiję.

- Czcze słowa misiaczku – zakpiła w śmiechu – tyle lat mnie ścigałeś i ponosiłeś fiasko. Spotkamy się, jedynie wtedy, gdy ci na to pozwolę. Przez najbliższy tydzień będę dość zajęta moim małym siostrzeńcem, więc nie licz na ten zaszczyt.

Dante usłyszał tylko dźwięk rozłączanego połączenia. W złości cisnął komórką w ścianę prawie trafiając zdębiałego Aarona.

- Spokojnie – starszy brat poklepał lekko jego ramię w celu złagodzenia negatywnych emocji. Od razu z Rose zauważyli, że sytuacja jest poważna. – Nie pozwolimy, by historia zatoczyła krąg.

- Nie tym razem braciszku – Rose wtuliła się w bok zaniepokojonego partnera, który niezbyt rozumiał powagę sytuacji. – Dorwiemy tę jędzę, nim zdąży cokolwiek mu zrobić.

- Tym razem jest inaczej – Dante sapnął w rozpaczy. – Ona ma do niego większe prawo niż ja.

- Otrząśnij się Dan! – Aaron uderzył brata w tył głowy z karcącą miną. – Jakie większe prawo?! To, że jest jego ciotką nie równa się jakiemukolwiek prawu do niego! Ona chce go zabić, a ty zaczynasz ględzić o większym, czy mniejszym prawie? Kochasz go, czy nie do cholery?

- Nawet nie wiesz, jak bardzo – odpowiedział załamany Dante. Wizja utraty partnera przyćmiła mu umysł wpędzając w stan zawieszenia i rozpaczy. – Kurwa, kocham go do szaleństwa!

- To weź dupę w troki i zacznij go szukać! – Aaron zmierzwił bratu włosy obdarzając go pełnym zrozumienia spojrzeniem. – Ogarnij się młody.

- Nie jesteś sam głupku – Rose rzuciła w młodszego brata poduszką z fotela. – Piotrek jest członkiem rodziny. Nie mam zamiaru tak szybko go tracić.

- Zmobilizujemy cały ród i nie tylko – oświadczył Aaron posyłając Tobiaszowi wymowne spojrzenie – Skontaktujemy się ze znajomymi Piotrka, Murdochami i jego rodzeństwem. Teraz dysponujemy większą armią, która ma dostęp do miejsc, gdzie wcześniej nie mogliśmy sięgnąć.

- Dobrze – Dantemu poprawił się humor. Zapewnienia rodzeństwa zaraziły go pozytywną energią. Wystawił rękę w stronę brata. – Pożycz mi telefon. Muszę zawiadomić Allena.

- Tylko nie rzucaj nim, jak tym swoim – ostrzegł go Aaron podając komórkę – Nie radzę.

- Rozumiem – Dante wybrał zapamiętany numer, po czym zadzwonił. Kiedy usłyszał głos brata Piotrka, odetchnął z ulgą. – Talisha.

- No kurwa wiedziałem! – Warknął Allen wściekłym głosem. – Ta baba zaczyna działać mi na nerwy. Zadzwoń do rudzielca. Niech przyciśnie tatusia, który jest przyjacielem tej wiedźmy. Ja przeszukam jej dotychczasowe kryjówki.

- Ok. – Dante miał coraz więcej nadziei na odnalezienie swojego chochlika. Coś co chwilę temu wydawało się być beznadziejne, teraz odzyskiwało sens. – Dzięki, będziemy w kontakcie.

- Przyjąłem – Allen mruknął w odpowiedzi. Jeszcze przed rozłączeniem rzucił na pożegnanie. – Nie załamuj się i przestań wątpić.

- Ta – Sicarius oddał bratu telefon ze zdecydowaniem w oczach. To był znak, że przygotował się na intensywne poszukiwania. – Jadę do Polski. Ojciec Jolki jest kluczem do odnalezienia Piotrka.

- Jadę z tobą – oznajmił dotąd milczący Tobiasz – Nie będę stał bezczynnie i przyglądał się wszystkiemu. Tu chodzi o życie mojego syna.

- No, wreszcie prawidłowa reakcja – zaśmiał się Aaron zadowolony z poprawy nastroju brata – Wykonam kilka telefonów z instrukcjami. W razie czego, wiecie jak mnie złapać.

* * * * * *

Piotrek obudził się w nieznanym mu pomieszczeniu. Leżał w pokoju pełnym porozrywanych pluszowych misiów. Ta sceneria była nieco przerażająca i napawała chłopaka sporą dozą niepokoju.

- Wreszcie się obudziłeś – usłyszał głos ciotki dobiegający z ciemnego kąta po jego lewej stronie – Pewnie zastanawiasz się co to za miejsce?

- Niejako – odpowiedział lekko drżącym głosem – Jest straszne.

- To pokój twojej matki – poinformowała go dość melancholijnie – Mój ojciec, a twój dziadek kazał cię w nim ulokować.

- Czemu? – Piotrek niezbyt rozumiał nakaz dziadka. – To część jakiejś gry psychologicznej?

- Nic z tych rzeczy malutki – Talisha westchnęła cicho zdradzając swoje zmęczenie. – Twoja matka pozostawiła ten pokój w takim właśnie stanie. Nikt do niego nie wchodził od czasu jej odejścia z domu. Możliwe, że ojciec do końca łudził się, że jeszcze tu wróci. Stary dureń.

- Aha – Piotrek był lekko zdezorientowany, ale pierwszy raz nie czuł się tak potwornie, jak po usypiaczach Rose.

- A tak w ogóle, jak się czujesz? – Zapytała podchodząc do łóżka. Czuł na sobie jej badawczy wzrok, co było nieco krępujące.

- A co cię to obchodzi ciociu? – Rzucił ziewając. – Miałaś mnie chyba zabić?

- Wszystko w swoim czasie pysiu – dała mu pstryczka w nos obdarzając łagodnym uśmiechem – Ciocia ma dla ciebie dużo wrażeń. Nigdy nie zapomnisz tego pobytu.

- W to nie wątpię – mruknął dość ponuro wstając z łóżka – Gdzie jest łazienka?

- Tam – Pokazała mu drzwi na wprost łóżka – To pomieszczenie łączy nasze pokoje. Cieszysz się, prawda?

- Wybacz moją szczerość – jęknął w reakcji na tę informację – ale nie widzę w tym powodu do radości. Może mam stanąć na rękach i zaklaskać uszami, by zasłużyć na prywatną toaletę?

- Zabawny z ciebie dzieciak – zmierzwiła mu włosy w żartach. Ten chłopak coraz bardziej przypadał jej do gustu. W jego towarzystwie czuła, że jednak nie do końca wyzbyła się uczuć. – Idź już do tej łazienki i nie marudź.

- Nie jestem taki potulny, jak myślisz – oznajmił kierując się do łazienki – pamiętaj, że pozory mylą ciociu.

- Właśnie widzę – posłała mu rozbawione spojrzenie – Niedługo przekonamy się czy jesteś prawdziwym Sforzą.

- Raczej polegnę – sapnął znikając za drzwiami łazienki – Masz to jak w banku!

- Śmiem wątpić szkrabie – szepnęła opuszczając pokój – już pokazałeś, że nim jesteś.

* * * * * *

Edward z mieszanymi uczuciami wracał do domu głównego rodu. Wieści od ciotki nieco nim wstrząsnęły, ale nie zaskoczyły. Śmierć stryja była łatwa do przewidzenia, tym bardziej po ostatnich decyzjach.

- Ośli upór nie popłaca – mruknął skręcając w trakt prowadzący do domu – prawo trzeba czasem nowelizować i iść z duchem czasu.

Kiedy zaparkował na podjeździe, z domu wyszedł Robert w towarzystwie ciotki Eleonory. Niezbyt rozumiał to całe zamieszanie, bo zwykle nikt po niego nie wychodził.

- Jak minęła droga? – Zapytała jasnowłosa kobieta z zadziornym błyskiem w oczach. Jej wygląd w ogóle nie zdradzał jej średniego wieku. Nadal tryskała energią jak nastolatka. – Nasz ortodoks poszedł do piachu.

- Jak zwykle nie zważasz na słowa – westchnął Edward pobłażliwie zerkając na uśmiechniętą twarz ciotki – Mogłabyś nieco poudawać, że żal ci starszego brata.

- Nie muszę go żałować – wzruszyła ramionami kierując się do domu – Sam jest sobie winny. W sumie, on również nie opłakiwałby mojej śmierci.

- Zaiste – sapnął zrezygnowany Edward – Czemu mnie wezwaliście?

- Ród potrzebuje lidera, a ty jesteś najlepszym kandydatem do tego stanowiska – oświadczyła Eleonora z powagą w głosie – Albert mógłby go zastąpić, ale kategorycznie odmówił.

- Ja mu się nie dziwię – wtrąciła Natasza oczekująca gości w głównym holu – Ten ród nie należy do przyjaznych.

- Po pogrzebie oficjalnie przejmiesz obowiązki głowy rodu – poinformowała go Eleonora – Ja nie będę się mieszać w te rzeczy.

- Oficjalnie to ty powinnaś objąć to stanowisko – upierał się Edward. Bycie głową rodu nieco go przerażało. Nie czuł się na siłach, by udźwignąć ten ciężar. – Śmiem wątpić, że nadaję się na to stanowisko.

- Nie tchórz – zarzuciła mu Natasza w dość karcący sposób – Nadajesz się do tego, jak nikt inny. Piotrek również jest niezłym kandydatem, ale wiadome jest wszystkim jego zdanie.

- Przywyknij do nowej funkcji – Poleciła mu ciotka w śmiechu. – Nowa głowo Rodu Murdoch.





[1] Christina Perri, Human. 


[2] Le roi est mort, vive le roi – Umarł król niech żyje król.