Translate

środa, 29 października 2014

Początek

Oto kolejny krótki epizodzik. Tym razem opowiadać będzie o pierwszym spotkaniu Piotrka z Dante. To niejako prolog tego opowiadania, który w sumie się w ogóle nie pojawił. Mam nadzieję, że się spodoba.
A tak z innej beczki. Kiedyś przeglądałam na necie różne obrazki i natrafiłam na jeden, który mniej więcej pasuje do mojego wyobrażenia Dantego. Umieściłam go na końcu tekstu, jako nagrodę dla wytrwałych. Pozdrawiam ^^


Późną nocą, bocznymi uliczkami wracał do domu kasztanowłosy nastolatek. Miał niecałe dziewiętnaście lat i z trudem udało mu się znaleźć dotychczasową pracę w kinie. Utrzymanie stancji, którą zajmował nie należało do najłatwiejszych, ale jakoś powoli dawał sobie z tym radę. Był już prawie na miejscu, kiedy dostrzegł niepokojący ruch w stercie śmieci po swojej prawej stronie. Wytężył wzrok i chwilę wpatrywał się w owe miejsce. Jak na złość zgasła jedyna w tej okolicy latarnia, co podwyższyło wewnętrzny niepokój.

- Czy ktoś tam jest? – Zapytał zlęknionym głosem, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Zamiast tego usłyszał cichy jęk i szmer. – Jest tam ktoś?

Z duszą na ramieniu podszedł do miejsca, z którego dochodziły jęki i zamarł. W stercie śmieci leżał półprzytomny mężczyzna z nożem w brzuchu. Wyglądał jak jakiś żul i podobnie śmierdział. Przez długie włosy i zarost ciężko było określić jego wiek. Chłopak nie myśląc wyjął komórkę i chciał wybrać numer pogotowia ratunkowego, ale mężczyzna wytrącił mu z dłoni telefon, z którego odpadła klapka razem baterią.

- No – stęknął zbolałym głosem – don’t call…

- Pięknie, obcokrajowiec. – Stęknął widząc w częściach komórkę, na którą odkładał trzy wypłaty z udzielanych licealistom korepetycji. Pozbierał z ziemi telefon i schował go do kieszeni, następnie pomógł wstać poszkodowanemu mężczyźnie. Nie mógł zostawić człowieka w takim stanie na pastwę losu. Postanowił więc zabrać go do swojego mieszkania. – Pomogę panu, to znaczy I will help you.

Na szczęście, do stancji miał rzut beretem i dość szybko dotarli na miejsce. Chłopak zaprowadził rannego gościa do łazienki, gdzie zdjął z niego brudne ubranie i delikatnie obmył ciało. Woda w brodziku prysznica była rudawo-czerwona od krwi. Kiedy skończył myć swojego gościa, opatulił go w ręcznik i pomógł dojść do łóżka w jego pokoju. Tam zajął się ranami. Z jedną z nich miał spory problem, a mianowicie z tą, gdzie tkwił jeszcze nóż. Wiadome było, że nie powinien ruszać ostrza, które działało jak zatyczka, ale nie mógł go też zostawić w brzuchu mężczyzny. Postanowił poprosić o pomoc jednego ze współlokatorów, Grześka, który studiował ratownictwo medyczne.

- Gość ma sporo szczęścia – oświadczył Grzesiek dociskając ranę z ostrzem – Wyciągaj.

- Na pewno? – Spytał kasztanowłosy pełen obaw o pacjenta. – A co jeśli ma coś uszkodzone tam w środku?

- Nie jęcz, tylko mi pomóż – ponaglał go Grzesiek poważnym tonem – Nóż tkwi po boku, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie naruszył otrzewnej.

- Aha – szepnął, po czym powoli wyciągnął ostrze z ciała mężczyzny. Trzęsły mu się przy tym ręce, co oczywiście zaowocowało zacięciem dłoni. – Cholera.

- Złamany. – Zaśmiał się Grzesiek poprawiając swoje blond włosy. – Gość naprawdę jest w czepku urodzony. Nic mu nie będzie. Po krwawieniu wnioskuję, że rany są jedynie powierzchniowe. Wystarczy je zaszyć i po strachu. Swoją drogą, mógłbyś przestać już sprowadzać nam do domu te wszystkie przybłędy. Jak nie koty, to jakieś żule.

- Hej, nie mogłem zostawić go na pewną śmierć – tłumaczył się roztrzepując w panice swoje kasztanowe włosy – To człowiek, a nie jakieś zwierzę.

- Kumam – westchnął współlokator idąc w stronę wyjścia z pokoju – Ja tylko ostrzegam, że reszta chłopaków ma dość mieszkania z „Miłosiernym Samarytaninem”.

- Rozumiem – Zamknął za kolegą drzwi, po czym zmęczony przetarł dłonią zielone oczy. Spod łóżka wyłonił się maleńki kociak i chwiejnym krokiem zaczął łasić się do nogi chłopaka. – Hej maleńka. – Wziął na ręce czarną kulkę i delikatnie podrapał czujne, puchate uszko. – Mamy kolejnego gościa do wyleczenia.

Podszedł do łóżka i sprawdził stan mężczyzny. Na szczęście spał, na co wskazywały miarowe oddechy. Z ulgą oparł się o krawędź posłania, a po chwili zasnął.

Obudził się wczesnym rankiem lekko zesztywniały. Noc w niewygodnej pozycji odbiła się na jego mięśniach, ale przywykł do takiego stanu. Wstał i sprawdził co u jego pacjenta. Mężczyzna spał kamiennym snem, ale żył. Przykrył go kocem, po czym ruszył do łazienki.

- Dzięki Bogu mam dwa dni wolnego – ziewnął patrząc w lustro nad umywalką – Praca w kinie mi nie służy.

- Długo jeszcze?! – Któryś z chłopaków dobijał się do łazienki. – Młody, nie tylko ty tu mieszkasz!

- Już! – Krzyknął, a następnie opuścił łazienkę. – Sorry.

- Co to za menel leży w twoim pokoju? – Dopytywał się Krzysiek, najstarszy z lokatorów stancji. – Jak się właścicielka dowie, że sprowadzasz nam tu taki element, to stąd wylecisz.

- Wiem – westchnął czując bijącą od chłopaka niechęć – To mój kuzyn. Zabalował trochę i teraz musi to odchorować. Przeczeka u mnie kilka dni, a później wróci do siebie.

- Ta, jasne – prychnął wchodząc do łazienki – Trzymam cię za słowo młody.

- To też wiem – szepnął zamykając za sobą drzwi pokoju. Od razu zauważył, że jego gość już nie śpi. – Jak się pan czuje? – Zapytał podchodząc do łóżka. – Boli coś pana? To znaczy, how you feel?

- Znam polski i czuję się w miarę dobrze – odpowiedział słabym głosem – Gdzie jestem i ktoś ty?

- Nazywam się Piotrek – chłopak przedstawił się cicho nerwowo przeczesując swoje włosy – Jest pan w moim pokoju, na stancji, którą zajmuję.

- Really? – Piwne oczy mężczyzny lekko się zwęziły. – Czemu mi pomogłeś?

- Nie mogłem pozwolić panu leżeć w takim stanie na ulicy – wyjaśniał łagodnie swoje postępowanie, wskazując na zabandażowany brzuch mężczyzny – Chciałem zadzwonić po karetkę, ale pan mi na to nie pozwolił.

- Mam swoje powody – sapnął przymykając oczy – Dziękuję.

- A jak pan się nazywa? – Spytał lustrując wzrokiem sylwetkę mężczyzny. Był od niego większy, więc pożyczenie mu swoich ubrań nie wchodziło w rachubę. – Nie wiem, jak się do pana zwracać.

- Moja tożsamość jest nieistotna – mruknął podnosząc się nieco do siadu – możesz mnie nazywać, jak chcesz.

- Aha – niepewnie usiadł na skraju łóżka – Niech panu będzie.

- Jesteś strasznie wyrozumiałym dzieciakiem – zauważył mężczyzna w lekkim uśmiechu – Pierwszy raz spotykam taką osobę.

- Miałem swoje przejścia i mało rzeczy mnie zadziwia – odparł wstając raptownie z posłania – Pewnie jest pan głodny. Zaraz przyniosę coś do jedzenia. Potrzyma ją pan?

Podał mężczyźnie kotka, po czym wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z kubkiem herbaty i salaterką wypełnioną mlekiem. Postawił to na stoliku, a następnie ponownie pognał do kuchni. Tym razem przyniósł dwie miseczki z musli.

- Proszę – podał jedną mężczyźnie z ciepłym uśmiechem – smacznego.

- Nie jestem głodny – chciał oddać mu miskę, ale ten ponownie wcisnął ją w jego ręce.

- Musi pan jeść, by wyzdrowieć – nabrał trochę płatków na łyżeczkę, po czym wepchnął jej zawartość mężczyźnie do buzi. – Jogurt z bananem i musli jest pyszny. Dodatkowo dostarczy potrzebnej energii.

- Czemu się mną przejmujesz? – Zdziwiony patrzył w zielone oczy chłopaka. W ogóle nie rozumiał jego zachowania. – Jesteśmy sobie obcy.

- Jesteśmy przedstawicielami jednego gatunku – rzucił wpychając mu kolejną łyżeczkę z jogurtem do ust – Do tego potrzebował pan pomocy, a ja nie potrafię być obojętny na krzywdę innych.

- Możesz mieć przeze mnie problemy – podniósł jedną brew nie wierząc, że na ziemi istnieją jeszcze takie niewinne osoby – Słyszałem rozmowę zza drzwi.

- Zawsze mam jakieś problemy – wzruszył ramionami tym razem sobie wpychając do buzi jogurt z bananem. Zrobił przy tym błogą minę, czym ponownie zadziwił swojego gościa. – Pyszne.

- Dziwny jesteś – stwierdził już samodzielnie jedząc śniadanie – wiesz?

- Yhm – kiwnął głową przytakując, po czym wyszczerzył się w dość zabawny sposób – jestem jedyny w swoim rodzaju.

- Zwyczajny to z pewnością nie jesteś – stwierdził bacznie się przyglądając chłopakowi – Skończyłeś w ogóle szkołę średnią?

- Skończyłem – zrobił pochmurną minę na znak urazy – Jestem już pełnoletni.

- A nie wyglądasz – stęknął poprawiając się na posłaniu – Dałbym ci góra szesnaście lat.

- Przez to, że wyglądam jak małolat z ledwością znalazłem pracę – żalił się dając kociakowi miseczkę z mlekiem – To wkurzające.

- Zabawnie się złościsz – zachichotał mężczyzna poprawiając swoje czekoladowe włosy – Przydałaby mi się kąpiel.

- Pomogę panu, ale dopiero jak chłopaki się ulotnią z mieszkania – Piotrek nerwowo zerknął na zamknięte drzwi – Powiedzmy, że jestem tu niemile widziany.

- Rozumiem – Ciemnowłosy przystał na sugestię nastolatka. – To powiesz mi ile masz lat?

- Osiemnaście i pół – odpowiedział ciężko wzdychając – Już niedługo będę miał dziewiętnaście.

- Dokładnie za pół roku – zauważył w zamyśleniu. Jego wybawca okazał się być bardzo milutki, jak na mężczyznę. – A rodzice wiedzą, że masz ciężko?

- Nie mam rodziców – mruknął cicho głaszcząc kotka – Jestem samodzielny

- Aha – od razu wyczuł w kasztanowłosym strach, co wskazywało na to, że stara się coś ukryć. Coraz bardziej go intrygował. – Nie tęsknisz za rodziną?

- Może – sapnął tworząc niewidzialny dystans z rozmówcą – Pojdę do kuchni umyć naczynia.

- Sorry – posłał chłopakowi przepraszające spojrzenie – Trochę się zagalopowałem.

- Nie szkodzi – szepnął wzruszając ramionami – po prostu dałeś się ponieść ciekawości.

- Powiedzmy – pomyślał odprowadzając Piotrka wzrokiem. Nie mógł się nadziwić ciepłem płynącym do niego. – Pomagasz mi, choć w ogóle mnie nie znasz. Pewnie gdybyś wiedział, kim jestem, zmieniłbyś zdanie.

- Chłopaki się wynieśli! – Wparował do pokoju z ciepłym uśmiechem. – Możemy cię wykąpać. Wstawaj Mars.

- Mars?! – Zdziwiony spojrzał na chłopaka.

- No, powiedziałeś, że mogę nazywać cię jak zechcę, więc to mi wpadło do głowy – tłumaczył się w zakłopotaniu – Jesteśmy sami, więc mamy nieco swobody.

- A mógłbym wiedzieć czemu akurat Mars? – Spytał z ciekawości. – To imię rzymskiego boga wojny.

- Nie, aż tak daleko moja wyobraźnia nie sięgnęła – zachichotał pomagając mężczyźnie wstać z łóżka – Masz włosy kolorem przypominające czekoladę, a w kuchni leżał papierek po marsie, więc pomyślałem, czemu by nie.

- Czyli, że nadałeś mi imię na cześć batonika? – Zdumiony podniósł jedną brew, a po chwili wybuchł śmiechem. – Matko, jesteś niesamowity.

- No co – wzruszył ramionami prowadząc go do łazienki – Nie widzę w tym nic śmiesznego. No, może odrobinkę.

- Nie trzymaj mnie tak kurczowo – westchnął ciemnowłosy rozbawiony skrupulatnością w pomaganiu chłopaka – Mogę normalnie funkcjonować.

- Wolę mieć jednak pewność, że nie glebniesz mi pod prysznicem – oświadczył z troską wymalowaną na twarzy – Pomogę ci w myciu.

- Jak chcesz – machnął ręką wchodząc do kabiny – Tylko ty też musisz się rozebrać. Szkoda moczyć ubranie.

- Wystarczy, że zdejmę koszulkę – w zielonych oczach widać było wahanie – szorty i tak miałem dziś uprać.

- Aha – mruknął kątem oka widząc, jak kasztanowłosy zdejmuje bluzkę – Jesteś strasznie drobny. Jak ty mnie tu przytargałeś?

- Pozory mylą – oznajmił wchodząc do brodzika i łapiąc za gąbkę – moje mięśnie pracują.

Naprężył mięśnie w ręku, demonstrując mężczyźnie swój drobny biceps. To wydało się ciemnowłosemu dość urocze.

- Racja – stłumił w sobie śmiech. Nie chciał urazić swojego młodego wybawcy – jesteś silny.


       - No raczej – Piotrek delikatnie przejechał gąbką po plecach mężczyzny. Wzdłuż kręgosłupa ciągnęła się świeża blizna, której nie chciał naruszać. Zmartwiony przyglądał się okaleczonym plecom. Sam widok na nie bolał, a gdy pomyślał, co musiał czuć ich właściciel, to aż się wzdrygnął. Po około pięciu minutach wrócili do pokoju. Kasztanowłosy chwilę grzebał w szafce z ubraniami, aż natrafił na to, czego szukał. – Trzymaj – wręczył swojemu gościowi dresowe szorty, po czym wyszedł z pokoju. Po minucie wrócił zziajany i triumfalnie pomachał czarnym T-shirtem nad głową. – Zdobyczna.


- Czyli? – Ciemnowłosy zmierzył go badawczym spojrzeniem, przez co się lekko speszył. – co znaczy zdobyczna?

- Tyle, że zakosiłem ją z sąsiedniego balkonu – wyszczerzył się, rzucając koszulkę mężczyźnie – Powinna być na ciebie dobra.

- Mam być żywą reklamą tego batonika? – Sapnął widząc nadruk marsa na bluzce. – Ciekawe.

- Nie narzekaj – rzucił się na łóżko zmęczony – wiesz, jak ciężko było sięgnąć stąd na dolny balkon? Uszanuj efekt mojego poświęcenia i ciesz się, że masz jakiś ciuch. Jutro wypiorę twoje łachy i będziesz pachniał wiosenną bryzą.

- Ok. – Mężczyzna założył koszulkę, która idealnie się dopasowała do jego ciała. – Zadowolony?

- Jeszcze jak – ziewnął w odpowiedzi – wyglądasz jak Pudzian, brakuje tylko chustki do zestawu.

- Czy ty stroisz sobie ze mnie żarty? – Ten chłopak sprawiał, że zapominał o swoich problemach. Pomógł mu ożyć. – Jak możesz?

- Ktoś musi sprowadzić cię na ziemię – odparł sennie kuląc się na łóżku – inaczej obrośniesz w piórka, jak jakiś tani macho.

- No proszę – zachichotał w odpowiedzi na porównanie zielonookiego – kto by pomyślał.

W ciszy przyglądał się śpiącemu chłopakowi. Biło od niego ciepło, które dodawało otuchy. Nawet nie myślał, że dane mu będzie spotkać kogoś takiego. Zapragnął mieć tego anioła na wyłączność. Ale by tak się stało, musiał najpierw uporządkować niedomknięte sprawy. Postanowił zostać z nim jeszcze przez dwa dni i nieco lepiej go poznać.


- Stanę się godny ciebie mój aniele – wyszeptał przykrywając chłopaka kocem – wystarczy, że na mnie zaczekasz.


piątek, 10 października 2014

Wakacje


Zgodnie z informacją wstawiam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Życzę miłej lektury i zachęcam do komentowania.
P.S. Przepraszam za tak wielką zwłokę, ale zabiegana jestem ostatnimi czasy. Pozdrawiam :)

Był ciepły dzień i Jola wracała z porannych zakupów. Rześki wiatr targał nieco jej spięte w kucyk rude włosy, co dawało uczucia chłodu. Właśnie skręcała w drogę prowadzącą do jej gospodarstwa, gdy minął ją ścigacz marki Suzuki. Po chwili zawrócił i zatrzymał się tuż przed nią. Nie widziała twarzy motocyklisty skrywanej pod kaskiem, ale resztę ciała miał niczego sobie. Czarne, dopasowane jeansy i skórzana kurtka.

- Kwintesencja motocyklowego gangstera – mruknęła pod nosem lustrując mężczyznę wygłodniałym wzrokiem – Nietutejszy.

- Tatuś w domu rudzielcu? – Usłyszała znajomy tembr głosu, który sprawił, że zabiło jej mocniej serce – Ogłuchłaś?

- Może trochę grzeczniej – westchnęła udając obojętność – i nie określam go mianem „tatuś”.

- Eh, nie mam na ciebie siły – sapnął zdejmując kask – Odpowiedz, bo od tego zależy życie mojego brata.

- Piotrusia?! – Zaniepokoiła się tym stwierdzeniem. – Coś mu się stało?

- Nie mam innego brata głupia lisico – zadrwił zniecierpliwiony – Avis jeszcze jest u ciebie, czy już się ewakuował?

- Jeszcze jest – odpowiedziała zmartwiona – co się stało?

- No, jedzie Sicarius z niepotrzebnym nadbagażem – wskazał na biorącego zakręt Suva – Nawet szybko się zjawił.

- Dante? – Spojrzała we wskazanym kierunku, a ujrzany widok ją zdziwił. – Razem z Tobiaszem?

- Masz coś? – Dante wysiadł z wozu i podszedł do Allena. – Cokolwiek?

- Nie znalazłem jej w dotychczasowych kryjówkach – wyjaśnił poprawiając swoje brązowe włosy – jednakże dostałem cynk, że może być w kwaterze głównej Kronosa.

- Rozumiem – Sicarius niejako odetchnął z ulgą. Wiadomość, że Piotrek może być w domu głowy rodu Sforza należała do tych lepszych. – czyli mamy więcej czasu.

- To jeszcze nie potwierdzone – przystopował go Allen z karcącym spojrzeniem – po cholerę przywiozłeś ze sobą ten nadbagaż?

- Uparł się, więc go wziąłem – wzruszył ramionami w lekkim zakłopotaniu – Nic nie poradzę.

- Z wiekiem stajesz się miękki – stwierdził ponownie zakładając na głowę kask – choć czuję w tym raczej winę mojego małego braciszka.

- Przesadzasz – burknął urażony Sicarius. Ten smarkacz na dużo sobie pozwalał, wątpiąc w jego męskość. – Spotkamy się na miejscu.

- Ta jasne – zakpił widząc, że uderzył w czuły punkt mężczyzny. Po chwili zwrócił się do rudowłosej. – Podrzucić cię do domu maleńka?

- Takie teksty to wal gorącym szesnastkom – pokazała mu język, po czym ruszyła do samochodu Dantego. Jeszcze nie oszalała by lecieć na takie suche teksty. Chłopak jej się podobał, ale to nie znaczyło, że będzie piszczeć jak jakaś napalona nastolatka, gdy tylko na nią spojrzy. – Zabiorę się z tymi dżentelmenami.

- Jak chcesz – warknął w irytacji. Ta dziewczyna potrafiła grać na jego nerwach, jak nikt inny. Najgorsze w tym wszystkim było to, że coś go do niej ciągnęło. – Bez łachy.

- Dałaś mu słownego policzka – zauważył Dante, gdy wsiedli do samochodu – chyba mu się podobasz i z tego, co mi mówił chochlik też masz na niego chrapkę.

- Ty się lepiej zajmij swoim życiem z Piotrusiem – zmrużyła groźnie oczy, dając mężczyźnie do zrozumienia, że nie chce rozmawiać na ten temat – i mów co z braciszkiem.

- Talisha go dorwała – odpowiedział smętnym głosem – zrobiła to podczas jazdy pociągiem.

- Wiedziałam żeby nie puszczać go samego – jęknęła niespokojna – Jedziecie przycisnąć Avisa?

- Tak – tym razem odezwał się Tobiasz – Prawdopodobnie zna lokalizację Piotra.

- Z pewnością ją zna – zakpił Dante – Jest przecież przyjacielem tej wiedźmy i dam sobie rękę uciąć, że pomógł jej wybrać odpowiedni moment.

- Niech no ja tylko wrócę do domu – zagroziła wściekłym głosem – patelnią wbiję mu do tej poronionej czerepy, że moich przyjaciół się nie tyka.

- Może rozmowę zostaw mi i Allenowi – zasugerował Sicarius widząc furię w oczach dziewczyny – mamy swoje metody wyciągania informacji.

- W to nie wątpię – odparła krzyżując ręce na piersi – mam ochotę mu jednak przywalić żeliwną patelnią.

- Myślę, że Allen już się tym zajął – Dante zrezygnowany wskazał na walczących mężczyzn. – Chyba postanowił odreagować twoją odzywkę na Avisie.

- Faceci to jednak ciemna masa – westchnęła wysiadając z wozu. Podeszła do szamoczących się mężczyzn i przywaliła torebką jednemu i drugiemu po głowie. – Ciacho spokój! A ty konfidencie do domu! Mamy do pogadania!

- Matko – Tobiasz aż się wzdrygnął na widok przeprowadzonej przez dziewczynę akcji. – Przez chwilę wyglądała, jak jakiś lisi demon.

- Też tak myślę – przyznał mu Dante zamykając drzwi auta – ponoć jej matka taka była. Z natury anioł, ale chowała pod skórą czarta.

* * * * * *

Piotrek z nudów posprzątał pokój matki z rozszarpanych pluszaków. Kiedy sięgał po głowę jednego z nich, natrafił dłonią na coś twardego. Ze zdziwieniem wyciągnął spod łóżka niewielką książeczkę oprawioną w czarną skórę.

- Czyżby to miał być – otworzył książkę i chwilowo zamarł – pamiętnik mamy.

Z uwagą kartkował swoje znalezisko, a każdy wpis coraz bardziej burzył jego wyobrażenie matki.
15 VI 1981 r.

Dziś na misji zabiłam chłopaka Tal. Zrobiłam to jej rękami. Trzymała broń, ale emocje nie pozwalały jej pociągnąć za spust, dlatego postanowiłam pomóc. Teraz nasze stosunki jeszcze bardziej się zepsuły, a ojciec w ogóle nie rozumie przez co obie przechodzimy. Dla niego liczą się tylko dobrze wykonane misje, nic poza tym. Wykonałam jego rozkaz, ale teraz czuję niejako wyrzuty sumienia. Mam wątpliwości, czy nie spotka mnie podobna sytuacja z odwróceniem ról.

W zamyśleniu analizował przeczytany wpis. Coraz bardziej intrygowała go prawdziwa natura jego rodzicielki. Wszyscy wyrażali się o niej dobrze, jednak pamiętnik pokazywał drugą stronę medalu.

- Mama nie była jednak taka święta – szepnął przewracając kartkę – Chyba za bardzo ją sobie wyidealizowałem.

19 III 1987 r.

Tal urodziła dziś synka. Niestety okazało się, że maluch ma uszkodzony zmysł słuchu i wzroku. Ojciec nie chce kalekich wnucząt. To nieludzkie by zabierać dziecko matce od razu skazując je na śmierć za niedoskonałość. Nie mogę zapomnieć rozpaczliwego krzyku Talishy po tym jak jej oświadczono, że chłopiec nie żyje. Bezwzględność ojca zaczyna mnie przerażać. Dotąd przestrzegałam jego zasad i ślepo wykonywałam każde polecenie. Teraz zaczynam wątpić, czy przynajmniej połowa z nich była słuszna.

22 IV 1987 r.

Talisha od powrotu ze szpitala dziwnie się zachowuje. Jej oczy wydają się kryształami lodu. Na wczorajszej misji bez mrugnięcia okiem zabiła tuzin dzieci z pobliskiego sierocińca. Po utracie synka popadła w obłęd i pociesza się mordowaniem. Nie chcę tak skończyć.

30 VII 1987 r.

Boże stało się! Jestem w ciąży! Muszę jak najszybciej opuścić Kronosa i zacząć życie od nowa. Poznałam na studiach świetnego mężczyznę, z którym nawiązałam wspólny język. Kiedy opowiedziałam mu o moich rozterkach, od razu zaproponował wolny pokój w swoim mieszkaniu. Charles, bo tak ma na imię, zna realia świata zabójców, dlatego nie muszę przed nim udawać. Szkoda tylko, że to nie on jest ojcem mojego maleństwa. Głupia zauroczyłam się innym Bad boyem. Nic nie poradzę, że takich właśnie lubię. Albert jest w moim typie i niestety także pochodzi z podobnego środowiska. Jego ród również posiada twarde zasady, ale znalazł pewne wyjście. Postanowiłam z niego skorzystać. Od dzisiaj przestaję być Blancą Sforza i odchodzę z rodzinnego domu. Zaczynam nowe życie z dala od niebezpieczeństw grożących mojemu dziecku.

- W sumie, to nieco wyjaśnia nastawienie Talishy – westchnął na powrót chowając pamiętnik matki pod łóżko – okazuje się, że znowu wpadłem w jakieś bagno. Dante, nawet nie wiesz, jak bardzo cię teraz potrzebuję.

* * * * * *

Zamyślony Piotrek przechadzał się korytarzami domu Sforzów. W pewnym momencie jego uwagę przykuł portret rodzinny. Na pierwszym planie znajdował się mężczyzna o srogim spojrzeniu, a wokół niego skupione były dzieci w wieku mniej więcej od trzeciego roku i wzwyż.

- Twoja matka to ta dziewczynka po lewej – usłyszał tubalny głos nieznanego mu mężczyzny – ty pewnie jesteś Piotr.

- Tak – zielonooki zwrócił wzrok na swego rozmówcę – Kim pan jest?

- A jak myślisz? – Mężczyzna podniósł jedną brew. – No?

- Jest pan podobny do mężczyzny z obrazu – chłopak podejrzewał z kim ma do czynienia – z tego wnioskuję, że musi być pan głową rodu.

- Prawidłowa dedukcja – pochwalił kasztanowłosego w lekkim uśmiechu – pewnie jesteś głodny.

- Szczerze, nie bardzo – westchnął zmęczony – Matki prawie w ogóle nie znałem, ale bez tego wiem, że odeszła z rodu wyrzekając się nazwiska.

- Nie widzisz sensu, tak? – Spojrzał na chłopaka czujnym wzrokiem. – Ciekawe. Myślę, że sprawdzę na co cię stać. Umiesz zabijać?

- W jakim sensie? – Piotrek miał złe przeczucie. – Chyba spasuję.

- Słaba próba wykrętu – przygarnął kasztanowłosego do siebie i ruszył z nim w głąb korytarza – dokończymy ten temat przy posiłku.

- Nie widzę powodu by cokolwiek dokańczać – zielonooki nie czuł się zbyt pewnie przy tym mężczyźnie, tym bardziej po przeczytaniu pamiętnika matki – Nie przepada pan za ludźmi słabymi, a ja taki właśnie jestem.

- Na wstępie próbujesz mnie do siebie zniechęcić – zauważył mrużąc groźnie oczy. W zestawieniu z siwymi pasmami na krótko przystrzyżonych włosach i marsową twarzą całokształt wydawał się być nieprzyjazny. – Wierz mi, nie chcesz mieć we mnie wroga chłopcze.

- Nie staram się robić z pana wroga – sapnął zrezygnowany chłopak. Już nie pierwszy raz został źle zrozumiany, a to na dłuższą metę robiło się dość irytujące i męczące. – Chcę jedynie mieć święty spokój, a złośliwy los ciągle podsuwa mi pod nogi kłody.

- Jesteś synem Blanki, a zarazem kimś jej przeciwnym – orzekł mężczyzna wpychając rozmówcę do niewielkiej jadalni – Bystry, nie do końca asertywny i do tego pacyfista.

- To część prawdy – zgodził się z nim Piotrek – to nawet i dobrze zważywszy na fakt, że jest to nasze pierwsze spotkanie. Zdaję sobie sprawę też z tego, że odrobił pan lekcje i prześwietlił moje dotychczasowe życie. Obserwacja jest kluczem do sukcesu, jednak nie zawsze się sprawdza. Czasem obraz bywa złudny, tym bardziej, gdy ogląda się kogoś w roli dotąd nieznanej. Ja przez ostatnie lata przybierałem różne tożsamości, co z kolei doprowadziło do zatajenia tej prawdziwej.

- Słusznie – przyznał mu rację w namiastce uśmiechu. Chłopak go intrygował. Jednego był pewny, dzieci Blanki odziedziczyły po niej urodę i inteligencję, a to w zupełności. – Rozmowa jest niejako wsparciem obserwacji.

- Owszem, ale nigdy nie ma gwarancji na to, że rozmówcy są szczerzy – zauważył przeczesując nerwowo swoje kasztanowe włosy – trzeba zwracać uwagę na wypowiedź enigmatyczną, która może wprowadzić stwarzany osąd w błąd.

- Chcesz mi przez to powiedzieć, że nie chcesz o sobie opowiadać? – Spytał lustrując zielonookiego srogim spojrzeniem. – Niestety nie mogę rozmawiać z tobą o pogodzie. Chcesz tego, czy nie, ale jesteś moim wnukiem i mam prawo cię poznać.

- Normalny dziadek zaprasza wnuka do siebie lub przyjeżdża z wizytą – stwierdził dość posępnie niezadowolony z podejścia mężczyzny – to nietypowe by porywać kogoś na rozmowę.

- Sforza nie należą do typowych rodów – oświadczył mężczyzna władczym tonem – nasz ród rodził dawniej królów.

- Studiowałem historię, więc wiem – sarknął zmęczony rozmową – mogę wrócić do pokoju?

- Nie – skwitował go oschle wzrokiem wskazując puste miejsce przy stole – bynajmniej nie teraz.

- Rozumiem – pomimo niechęci zajął wskazane krzesło naprzeciwko mężczyzny – mam się podporządkować.

- W rzeczy samej – potwierdził łagodnie mrużąc stalowe oczy – nie chcesz rozmawiać, więc zrobimy małe przesłuchanie.

- Łatwe do przewidzenia – sapnął wywracając oczami – najpierw porwanie, a teraz przesłuchanie, następnym ruchem będzie próba.

- Dobrze dedukujesz chłopcze – szeroki uśmiech zawitał na twarzy mężczyzny – a teraz bądź tak grzeczny i zjedz swoją porcję.

- Co? – Zdziwiony spojrzał w szare oczy rozmówcy. – Nie jestem głodny.

- Nie jadłeś od wczoraj – zauważył władczo patrząc w oczy wnuka – takie chuchro musi dostarczać ciału energii, bo całkowicie zniknie.

- Moja postura nie ma znaczenia – nadąsał się w reakcji na te słowa – Umiem o siebie zadbać, więc proszę się nie wtrącać w moje sprawy.

- Czyżbym nadepnął ci na odcisk synku? – Zadrwił widząc złość w oczach chłopca. – Jedz, zapiekanka ci stygnie.

- Myślałem, że wyraziłem się jasno – odparł w lekkiej irytacji – nie mam apetytu.

- To lepiej go znajdź – poradził mu nalewając do szklanki szkockiej – Chcesz?

- Nie, nie pijam takich wynalazków – odmówił bawiąc się zawartością swojego talerza – i nie będę się faszerował prochami, których dosypałeś do jedzenia.

- Widzę, że trudno cię nabrać – oczy mężczyzny zabłysły dość groźnie – chciałem to zrobić bezboleśnie, ale nie dajesz mi wyboru. Bądź co bądź musisz zasnąć.

- Mam być zdezorientowany – stwierdził czując wewnętrzny niepokój – czego ode mnie chcesz?

- Słyszałem od Tal, że nie stawiałeś oporu przed wypiciem wody – rzucił pół żartem pół serio – Jesteś dla mnie jeszcze zagadką pod względem zachowania. Chcę zobaczyć jak walczysz.

- Po co? – Piotrek zdumiony spojrzał na rozmówcę. Ta rodzina coś w sobie miała, że przerażała brakiem emocji – A co jeśli odmówię?

- Zginiesz – zaśmiał się widząc zero reakcji w oczach wnuka – walka pozwala ukazać charakter wojownika. Nie chcesz o sobie mówić, więc zobaczę cię podczas wymiany ciosów.

- Czemu mam zasnąć, skoro czeka mnie walka? – Jakoś wizja walki go nie martwiła, jednak niepewność i intencje dziadka już tak. – To trochę nielogiczne.

- A czy widziałeś kiedyś by życie rządziło się prawami logiki? – Zapytał spokojnie nie spuszczając oczu z kasztanowłosego. – Twoje milczenie traktuję jako zgodę.

- Czyli wszystko już postanowiłeś – sarknął Piotrek w złości zaciskając palce na krawędzi krzesła – a ja jak zwykle nie mam nic do gadania.

- Właśnie – zaśmiał się podsuwając pod nos chłopaka szklankę ze szkocką – ponoć masz słabą głowę, więc do dna.

Piotrek wziął szklankę, po czym wypił jej zawartość. Miał dość tej rozmowy, a wykonanie polecenia mężczyzny było jej zakończeniem. Alkohol palił jego gardło, przez co zaczął kaszleć.

- Zadowolony? – Spytał słabym głosem krzywiąc się z niesmakiem, który pozostawił w jego ustach alkohol. – Matko, jak ludzie to mogą pić?

- To kwestia przyzwyczajenia – mężczyzna dolał mu szkockiej – a teraz pij.

Po trzeciej kolejce zielonooki poczuł się senny. Wstał z krzesła, co okazało się poważnym błędem, bo alkohol od razu uderzył do głowy, a świat przed oczami zaczął wirować. Z powrotem usiadł by się nie przewrócić.

- Myślę, że czas zaprowadzić cię do pokoju – mężczyzna pomógł Piotrkowi wstać z krzesła i zaprowadził go do pokoju. Chłopak prawie w ogóle nie kontaktował, o czym mówiły jego zamglone, zielone oczy. – Blanka też nie potrafiła pić.

Położył wnuka na tapczanie i chwilę przyglądał się jego nieprzytomnej twarzy. W ogóle nie wyglądał na swoje lata, dlatego mężczyzna z trudem odnosił się do niego jak do dorosłego. Niestety dystans i opór chłopaka strasznie go irytowały, co z kolei prowadziło do włączenia się jego złośliwej części charakteru. Postanowił postawić wnuka w dość ciężkiej sytuacji, gdzie będzie musiał wytężyć swoje skupienie do granic możliwości.

- Pokażesz mi siebie – mruknął wychodząc z pokoju – czy tego chcesz, czy nie.

* * * * * *

Jolka zmartwiona stała na werandzie oparta o balustradę. Dante i Allen zamknęli się w pokoju nad garażem razem z Avisem i od ponad godziny stamtąd nie wychodzili. Jednocześnie ciągle miała przed oczami melancholijne spojrzenie przyjaciela, którego porwano kilka dni temu. Nie mogła wyzbyć się poczucia winy, ponieważ widziała go jako ostatnia i pozwoliła na samodzielną podróż pomimo wiszącego nad nim widmem w postaci Talishy.

- Co cię tak martwi? – Usłyszała za sobą głos Tobiasza. – Wyglądasz jakbyś ścierała się z własnym sumieniem.

- Bo tak jest – westchnęła nawet się nie odwracając – pozwoliłam mu jechać w pojedynkę.

- Nie powinnaś się obwiniać – oznajmił swoim łagodnym tonem, który pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa – zawsze trzymaliście się razem, jednak Piotr nie jest już tym bezbronnym małym chłopcem. Dorósł, a świadczy o tym jego przemiana. Wreszcie postanowił zmierzyć się z tym od czego tak usilnie uciekał.

- Wiem – odparła odgarniając z oczu grzywkę – jednak chciałabym mu pomóc. Nie mogę patrzeć jak cierpi.

- Rozumiem – Mężczyzna usiadł na bujanej ławie i spojrzał niewidzącym wzrokiem w dal – Piotr jest dla mnie jak rodzony syn, jednak ciągle pozostaje enigmatyczny.

- Tak – przyznała mu rację – on zawsze kryje przed innymi swoje prawdziwe emocje.

- Boi się reakcji ludzi – zauważył Tobiasz w lekkim zamyśleniu – w dzieciństwie był dość introwertyczny.

- Na szczęście udało mu się to zmienić – Jola uśmiechnęła się na wspomnienie kasztanowłosego – Jest o wiele rozmowniejszy i otwarty na nowe znajomości.

- Także zauważyłem tę zmianę – oświadczył wstając z ławy – Jest silny, o wiele bardziej niż wtedy.

- Ma pan na myśli jego próbę samobójstwa? – Spytała by się upewnić. – Nie wiem co się wtedy stało, bo nie chciał mi o tym opowiedzieć. Musiał wtedy przeżyć coś, co uderzyło w jego słaby punkt.

- Po wyjściu z poprawczaka był wrakiem pod względem psychicznym – Tobiasz stanął obok dziewczyny – nie chciał jeść, prawie w ogóle nie sypiał i bał się opuszczać dom. Wywiozłem go zagranicę by zmienić otoczenie. Po kilku miesiącach zaczął w miarę normalnie funkcjonować. Może popełniłem błąd pozostawiając go samego w Nowym Jorku, ale nie mogłem pozwolić by stał się kimś słabym. Pobyt w Stanach pomógł mu stanąć na nogach. Wszystko było dobrze do czasu tej bójki.

- To wtedy zginął jego przyjaciel? – Dociekała w skupieniu słuchając mężczyzny – Słyszałam co nieco o tym, jednak żadnych konkretów.

- Tak – potwierdził Weiss w przygnębieniu. – Jednak bardziej zranił go fakt, że sam zabił.

- No tak – Rudowłosa westchnęła smutnie lekko przymykając oczy. – Zawsze chciał pomagać, nie krzywdzić.

- Skończone – z domu wyszedł Dante przeciągając się w drzwiach – Tobiaszu, zostaniesz w Polsce.

- Chciałbym jechać z tobą – Weiss skierował na Sicariusa zdeterminowany wzrok – Piotr jest dla mnie jak syn.

- Może i jest, ale nigdzie nie jedziesz bagażu – warknął Allen wychodząc zza pleców Dantego – To niebezpieczna misja, a ty będziesz jedynie zawadzał.

- Może trochę grzeczniej – Jolka zgromiła brązowowłosego srogim spojrzeniem – Gdyby nie Tobiasz, już dawno nie miałbyś brata.

- Nie wiesz o czym mówisz – Allen odwrócił wściekły wzrok – dlatego lepiej się nie odzywaj.

- Allen chce tylko powiedzieć, że woli nie narażać Tobiasza – Dante widząc rodzące się napięcie postanowił zabawić się w mediatora – Piotrek nigdy by nam tego nie wybaczył, a sobie tym bardziej.

- Rozumiem – Weiss posłał Sicariusowi pojednawcze spojrzenie – Zostanę tutaj i zaczekam.

- To się nazywa męską decyzją – mruknął Allen przeskakując przez balustradę – Widzimy się wieczorem na ustalonym miejscu, a teraz lepiej żebym zniknął z zasięgu tych gorejących złością zielonych oczu.

- Nie musisz tak od razu znikać – odparła już nieco spokojniej – Może chciałbyś się czegoś napić?

- A ci co się tak szybko nastrój zmienił? – Brązowowłosy zdumiony zerknął na dziewczynę. – Masz okres?

Pogięło cię do reszty?! – Pisnęła cała czerwona na twarzy. – Chciałam być po prostu miła, ale jak dla ciebie to chyba za wiele.

- Chętnie skorzystam z zaproszenia tak pięknego rudzielca – Allen obdarzył ją pełnym uroku spojrzeniem, na co ugięły się pod nią kolana. – Co mi zaproponujesz?

- Her-herbatkę z malinami – zająknęła się z trudem zbierając myśli, które jak na złość odlatywały ku temu wrednemu bożyszczu – i kawałek sernika.

- Brzmi świetnie – uśmiechnął się do niej widząc, jak traci dla niego głowę. Może nie chciała tego przyznać, ale już od dawna była jego. – Akurat lubię serniki.

- Może lepiej zostawmy te gołąbeczki w spokoju – zaśmiał się cicho Dante prowadząc Tobiasza do domu – Sami się obsłużymy, bo Jolka w tym stanie bywa niebezpieczna niczym mina przeciwpiechotna.

- Masz ciekawe porównania – zauważył Tobiasz lekko skonsternowany zaistniałą sytuacją – Twoja siostra też potrafi czasem stracić dla czegoś głowę.

- Oczywiście, że tak – westchnął Sicarius zajmując krzesło przy stole w kuchni, na tym, na którym zazwyczaj siadywał Piotrek – ty jesteś tego dobrym przykładem.

- Myślisz, że z Piotrem wszystko jest dobrze? – Zapytał Weiss w lekkim przygnębieniu. – Mam świadomość tego, że jestem bezużyteczny w waszym świecie, ale Piotr i teraz również Rose są dla mnie niezastąpieni.

- Wiem – Dante posłał rozmówcy zrozumiałe spojrzenie – bądź jednak świadom, że moja siostra nie należy do typowych kobiet z kanonu świata ludzkiego. Potrafi zaleźć za skórę. Nie mogę jednak obiecać, że przywiozę Piotrka w nienaruszonym stanie. Wiem na co stać Talishę, dlatego czas gra tu istotną rolę. Im dłużej będziemy zwlekać, tym większe prawdopodobieństwo, że ta kobieta zrobi coś niewybaczalnego.

- Rozumiem – Tobiasz jeszcze bardziej zmarkotniał. – Ruszacie dzisiejszego wieczoru?

- Tak – Odpowiedział Sicarius wstając z miejsca by zalać herbatę wrzątkiem z gwiżdżącego czajnika. – W ustalonym miejscu spotkamy się ze wsparciem. Tej misji nie możemy przegrać.

* * * * * *

Piotrek obudził się z najgorszym kacem gigantem jakiego dotąd miał nieprzyjemność posiadać. Wszystko wirowało przed oczami, a każdy najmniejszy dźwięk powodował spotęgowaną reakcję w jego głowie, czyli ból prowadzący do mdłości. Na domiar złego znajdował się w nieznanym mu miejscu. Coś na miarę areny w środku lasu.

- No to jeden zero – wymamrotał powoli się rozglądając po ciemnawym otoczeniu. Był skołowany i zdezorientowany. – No to jestem w koziej dupie.

Nagle niemal znikąd pojawił się jakiś chłopak i bez słowa zaczął okładać go pięściami. Starał się parować ciosy przeciwnika, jednak po dłuższej, nieustającej serii miał już dość.

- Co to ma być do jasnej cholery! – Zirytowany powalił przeciwnika na łopatki, jednak w ostatniej chwili cofnął swój kolejny cios, ponieważ naszło go na wymioty. – Matko, czemu zawsze muszę wdepnąć w jakieś gówno?

- Walcz – Warknął nieznajomy wstając z ziemi. – Tchórzysz?

- Masz słaby styl i wolę uniknąć ponownej wymiany ciosów – Zielonooki odwrócił się od chłopaka chcąc odejść. Nie miał ochoty na bezsensowną bijatykę. W głowie mu szumiało, a żołądek prawie podchodził pod gardło z narastającymi mdłościami. Niestety przeciwnik miał odmienne zdanie i z oślim uporem zaczął ponownie nacierać. – Nie, no serio?! – Jęknął unikając ataku, po czym podciął nogi nacierającemu, który z łoskotem ponownie uderzył, tym razem twarzą o ziemię. – Człowieku proszę cię, nie wstawaj.

- Nie ma takiej opcji bym się poddał! – Zawył wycierając rękawem krew z twarzy. – Ja wrócę z tarczą.

- To nie ma sensu – Piotrek sapnął załamany uporem przeciwnika. – Zrozum, że nie chcę ci urządzać drugich Termopil.

- Mało mnie obchodzi twoje zdanie krasnalu – zadrwił plując śliną z krwią pod stopy kasztanowłosego – po prostu walcz.

- Krasnalu? – W Piotrku się zagotowało. Może nie bardzo był dysponowany, uwięziony w katuszach konsekwencji spożycia nieszczęsnej szkockiej, ale przekaz kpiących słów przeciwnika spadł na niego jak grom z jasnego nieba. – Jesteś niewiele wyższy ode mnie.

- Właśnie potwierdziłeś, że jesteś niski – posłał zielonookiemu złośliwy uśmieszek, by po chwili wyjąć zza paska myśliwski nóż – Pokaż na co cię stać.

- Mógłbyś sobie darować – syknął bardziej zirytowany – wzrost i postura o niczym nie świadczą.

Zmierzył przeciwnika wściekłym spojrzeniem, po czym ciężko westchnął, gdy ten od razu zaatakował. Jednego był pewien, musiał być czujny. W ostatniej chwili uniknął ostrza targany uczuciem mdłości. Miał już tego dosyć. Nie dość, że kiepsko się czuł, to jeszcze zmuszano go do czegoś, czego nie cierpiał, czyli bójki. Wziął głęboki oddech, a następnie przystąpił do kontrataku. Pomimo rozpraszającego bólu głowy sprawnie omijał nóż i parował celnie wymierzane ciosy. W pewnym momencie specjalnie dał się zranić, by zakończyć walkę z bezmyślnie uderzającym przeciwnikiem.

- Szach i mat ośle – sapnął wykopując nóż z dłoni chłopaka – A teraz pozwól, że się stąd wyniosę. Ciesz się, że nie puściłem na ciebie pawia.

- Stój! – Jęknął chłopak próbując się podnieść, niestety poniósł fiasko. – Zabij mnie.

- Niby czemu? – Piotrek nie rozumiał prośby chłopaka. – Nie mam zamiaru nikogo zabijać.

- Musisz – nalegał krzywiąc się z bólu – Jeśli ty tego nie zrobisz, to egzekucji dokona ktoś inny.

- Co to za chore zasady? – Pomógł wstać pokonanemu. – Potraktujmy tę walkę jako sparing.

- Nie obiecuj rzeczy, których nie jesteś w stanie dotrzymać – plunął krwią ciężko dysząc – To nie jest świat grzecznych dzieci, tu non stop musisz być czujny, bo na każdym kroku napotykasz jakieś wyzwanie, a nawet ocierasz się o śmierć. Trzeba być przygotowanym na koniec.

- Nie pieprz – Zmrużył zielone oczy i uderzył otwartą dłonią tył głowy chłopaka. – W tej chwili zachowujesz się jak rasowy tchórz. Dobrze znam tę postawę, bo jestem taki sam.

- Jakoś w to wątpię – w jego głosie było słychać nutkę chłodnej niechęci – Co taki dzieciak może wiedzieć o życiu po ciemnej stronie tego świata?

- Zadziwiająco dużo – zaśmiał się wspominając lekcje Dantego i lata spędzone w Nowym Jorku – Jak masz na imię?

- Kronos nadał mi imię Tengu – mruknął z pochmurną miną – jestem dobrym łowcą.

- Z pewnością – Piotrek posłał mu lekki uśmiech – masz niedopracowane ciosy. Uderzasz bez zastanowienia i źle rozkładasz siłę w końcowej fazie. W zwiadzie nie jest to tak potrzebne.

- A gdzie ty się nauczyłeś walczyć ciociu dobra rado? – Sarknął Tengu nie kryjąc złości. – Pewnie w jakimś prywatnym dojo.

- Błąd – Czując falę mdłości oparł się o najbliższe drzewo. – Miałem dość intensywny trening na ulicach Nowego Jorku, ale wolałbym o tym nie mówić.

- Coś niewyraźnie wyglądasz – spojrzał na Piotrka czujnym wzrokiem – jesteś cały zielony.

- Ta, strzał w dziesiątkę Sherlocku – zadrwił w odpowiedzi na uwagę chłopaka – tak się kończą spotkania rodzinne, przynajmniej w moim przypadku.

- Masz kogoś z rodziny w Kronosie?! – Tengu zdumiony patrzył na kasztanowłosego. – Kogo?

- Chcesz mi powiedzieć, że ze mną walczyłeś nie znając mojej tożsamości? – Piotrek był w szoku, jednak po chwili wrócił do normalności. – No tak, zasada: „nie pytaj, a rób”. Jasne.

- To raczej zasada: „im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie” – poprawił go Tengu – Od dziecka byłem szkolony na zabójcę. Uczono mnie, jak wyzbyć się niepotrzebnych emocji.

- Jasne – zadrwił z mrocznym spojrzeniem – chyba raczej uczono cię jak być posłusznym narzędziem. Pionkiem, którego łatwo manipulować i zastąpić w razie potrzeby.

- To normalne w tym świecie – wzruszył ramionami w ogóle nie biorąc do siebie słów zielonookiego – po prostu pogodziłem się ze swoim losem.

- Boś głupi – warknął Piotrek z pogardą w głosie – coraz bardziej mnie irytujesz. Wyzbywasz się człowieczeństwa na rzecz posłuszeństwa?! To jakieś kpiny! Nie dziwię się matce, że porzuciła takie życie. Wcześniej była taka jak ty.

- Czyim synem jesteś? – Tengu był coraz bardziej ciekaw tożsamości tego zielonookiego buntownika. Po walce wiedział, że nie powinno się go oceniać po wyglądzie. Chłopak miał wiedzę i doświadczenie. – Kto cię ściągnął do Kronosa?

- Nie będę ci przytaczał swojego życiorysu – Piotrek odwrócił się tyłem do rozmówcy, po czym ruszył wolno przed siebie – Porwała mnie siostra matki i zaciągnęła do domu dziadka.

- Jak nazywa się twoja ciotka? – Tengu nie odpuszczał. Chciał poznać korzenie tego skrywającego mrok chłopaka. – Z jakiego rodu pochodzisz?

- W ogóle nie rozumiem polityki więzów krwi – Kasztanowłosy spojrzał w zachmurzone niebo zmęczonymi oczami – Porwała mnie Talisha, a ród stworzę swój własny, więc nie odpowiem na twoje pytanie.

- Aha – Tengu przeczesał brudną od ziemi i krwi dłonią swoje czarne, naznaczone czerwonymi pasemkami włosy – czyli twoją ciotką jest Talisha Sforza.

- Powiedzmy – tym razem nie wytrzymał i zwymiotował w pobliskie krzaki – jeśli można nazwać rodziną osobę, która chce cię zabić, to tak.

- Nazwałeś mnie osobą?! – Usłyszeli z głębi lasu głos Talishy. – Widzę, że podpadłeś staruszkowi.

- Za jakie grzech – jęknął na dźwięk głosu ciotki, który oczywiści był przesłodzony – Zabrakło ci ludzi do zabawy, więc przyszłaś mnie dręczyć?

- Jak zwykle uroczy – wycelowała z broni w Tengu i bez jakiegokolwiek uprzedzenia pociągnęła za spust. Chłopak ze zdziwieniem w oczach upadł nieżywy na ziemię. – Ciocia posprzątała za swojego słodziutkiego siostrzeńca.

- Dlaczego to zrobiłaś? – Piotrek w szoku patrzył na martwego chłopaka. – Nic nie zrobił.

- Właśnie, nic nie zrobił, a to duży błąd w Kronosie – cmoknęła z pogardliwym spojrzeniem – rusz dupcię kotku, bo czeka nas długi marsz.

- Dokąd? – Spytał próbując nie patrzeć na trupa u swoich nóg. Emocje w nim wrzały, co było ciężko w sobie zwalczyć. – Co się znowu roi w twojej głowie?

- Dziubasku, tym razem wdrażam w życie plan twojego dziadka – zaśmiała się popychając go ku ścieżce, z której przyszła – Oj, udało ci się nadepnąć mu na odcisk. Masz jaja.

- To chyba normalne, gdy jest się facetem – zadrwił prychając jak kot – w twoim przypadku byłoby to dość dziwaczne.

- Zabawne – zasadziła mu kopa w tyłek – czyżbyś mi coś zarzucał maleńki? Jakiś gender?

- Ty to powiedziałaś – wymamrotał masując obolałe miejsce – umiesz rozhuśtać nogę, ciociu.

- I jak tu ciebie nie kochać, kiedy sam się prosisz o łomot – zaświergotała ciągnąc go za włosy – rób tak dalej, a zmasakruję tę twoją dupcię i nie tylko.

- Wiadomo – stęknął wyczuwając w groźbie kobiety czystą szczerość – akurat w to nie wątpię. Będę grzeczny i spróbuję utrzymać język za zębami.

- I stałeś się nudny – westchnęła puszczając jego włosy – grzeczni chłopcy wyszli z mody.

- Jestem staroświecki – skwitował idąc przed siebie na chwiejnych nogach – jak długi ma być ten marsz?

- Wystarczająco długi, jak dla ciebie – oświadczyła dość łagodnie jak na nią – to coś w rodzaju zdrowotnego spacerku, więc ciesz się otoczeniem.

- Marsz trzeźwości – zmęczony przeczesał włosy palcami dłoni – to się kupy nie trzyma. Najpierw mnie upijacie, a później na siłę każecie wytrzeźwieć. To jakiś obłęd.

- Pocieszę cię marudo, że to dopiero początek – zaśmiała się widząc jego niemrawą minę – Dobrze wiemy, że nie lubisz bałaganu. Specjalnie dla ciebie staruszek opracował pewną zabawę.

- Słowo „wakacje” przybiera w Kronosie groteskową nutę – odparł chwilowo przystając by złapać oddech – o zabawie nie wspomnę.

- Są gusta i guściki skarbeńku – zmierzwiła mu i tak już potargane włosy – To, co ty uważasz za zabawę, dla nas jest jedynie dziecięcą igraszką.

- Lubisz mnie męczyć – odtrącił od siebie jej rękę – moje cierpienie cię bawi.

- Może – uszczypnęła jego policzek na co się skrzywił – Robisz uroczą minę, gdy coś cię boli, a do tego twoje oczy napełniają się łzami i wyglądasz jakbyś miał zaraz się rozpłakać. To miód na moje serce.

- No przepraszam, że tak reaguję – warknął kontynuując marsz w dąsie – nie wszyscy są tak perfekcyjni, jak ty.

- Wreszcie ktoś to powiedział – zakpiła kończąc rozmowę ogłuszeniem chłopaka – Kiedy się obudzisz, nie będzie już tak miło.

Ze spokojem wpatrywała się w nieprzytomnego siostrzeńca. Polubiła go, ale coraz bardziej miała ochotę go zabić. Tak bardzo przypominał Blankę, że powróciła nienawiść skrywana przez te wszystkie lata. Wyciągnęła broń i przystawiła lufę do piersi chłopaka. Wcisnęła do połowy spust, ale w ostatniej chwili go puściła.

- Jeszcze nie czas – szepnęła do siebie zabezpieczając rewolwer i chowając go z powrotem do kabury umieszczonej na lewym biodrze – wszystko w swoim czasie.

* * * * * *

Ocknął się z potwornym bólem głowy. Był przywiązany do krzesła i oślepiało go światło z wiszącej tuż nad nim nieosłoniętej żarówki. Przez zmrużone oczy zobaczył sylwetkę Talishy. Trzymała w ręku jakiś duży obiekt, jednak nie musiał zgadywać co nim było, bo otrzeźwiła go jego zawartość, a mianowicie lodowata woda. A dokładniej kubeł zimnej wody.

- Pobudka dzieciaku – zaświergotała sprawdzając jego źrenice – widzę, że moja ambrozja zaczyna działać.

- Ccco jest grane? – Spytał szczękając zębami. Chciał się poruszyć, ale okazało się to być znacznie trudniejsze niż myślał. – Rozwiąż mnie!

- Później – machnęła ręką dając mu do zrozumienia, że nie ma na co liczyć – Zadam ci kilka pytań, a ty grzecznie na nie odpowiesz.

- Nie będę bawił się w przesłuchanie – warknął drżąc z zimna – rozwiąż mnie!

- A, zapomniałam ci wspomnieć – pomachała mu przed nosem niewielkim pilotem do zdalnego sterowania – za złą odpowiedź lub taką, która nie będzie mnie zadowalać popieszczę cię prądem.

- Chcesz się bawić w Milgrama[1] czy w Pawłowa[2]? – Jęknął, gdy przez jego ciało przeszła wiązka prądu o niskim napięciu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że był przywiązany do krzesła nie liną, a kablami. – Żartujesz?!

- Powinieneś już rozgryźć, że w kwestii dobrej zabawy nigdy nie żartuję – odparła ponownie naciskając przycisk uruchamiający przepływ prądu. Chłopak stęknął z bólu przyspieszając oddech. – Chyba zwiększę napięcie, bo w ogóle nie krzyczysz.

- Powaliło cię do reszty? – Sapnął próbując się szarpnąć na krześle. Nic mu to jednak nie dało. – Cholera!

- Uroczy jesteś próbując z tym walczyć – pogłaskała jego policzek – ciocia zafunduje ci niezapomnianą rozrywkę.

- Chyba sobie – sarknął zmęczonym głosem – ja dość kiepsko się bawię i chyba uchodzę tu za atrakcję wieczoru.

- Zanim zaczniemy – Talisha skinęła głową na kogoś skrytego w cieniu, skąd po chwili wyłonił się dość mocarny mężczyzna z kimś zarzuconym sobie na barku. Bez słowa rzucił swój balast na podłogę przed Piotrkiem i odszedł. – Mamy gościa, którego masz zabić.

- To chyba nie… – Piotrek w szoku patrzył na podnoszącego się do siadu Kacpra i oczom nie wierzył – Po co on tu?

- Musiałam znaleźć cel, który chciałbyś zabić – objęła siostrzeńca od tyłu opierając brodę o jego ramię – on wydał mi się być kimś idealnym do tej roli.

- Nie zabiję go – Zielonooki poczuł wewnętrzny niepokój. – Nie zrobię tego.

- Zobaczymy – zadrwiła po czym ruszyła w stronę wyjścia – Muszę coś załatwić. Za chwilę wrócę i się pobawimy, a tymczasem porozmawiajcie sobie jak na grzeczne dzieci przystało.

Po tych słowach opuściła pomieszczenie pozostawiając Piotrka i Kacpra samych sobie. Ten drugi był w nieco lepszej sytuacji, bo miał jedynie skute ręce za plecami.

- Masz powaloną rodzinę – blondyn usiadł na podłodze twarzą zwrócony do kasztanowłosego – rodzina szaleńców.

- Tak dla przypomnienia – Piotrek próbował jakoś poluzować kable oplatające jego ciało, jednak coś mu nie wychodziło – ty również należysz do mojej rodziny. Ten fakt również jest mi nie na rękę, więc oszczędź sobie zbędnych komentarzy.

- Wyglądasz jak sierota – zauważył Kacper przekładając nogi przez skute ręce – czekasz na wyrok przez krzesło elektryczne?

- Wyrok to będziesz miał zaraz ty – warknął zielonooki nadal walcząc z więzami – Na twoim miejscu szybko bym się stąd ewakuował.

- Nie jestem tchórzem – Murdoch podszedł do kuzyna i z kpiną uderzył go w twarz – nie bierz mnie za siebie plebsie.

- Może i jestem tchórzem, ale posiadam jeszcze zdrowy rozsądek – Piotrek plunął śliną wymieszaną z krwią – ty jak zwykle unosisz się głupią dumą przez co skończysz jako trup.

- Masz coś do mnie śmieciu? – Blondyn w złości ponownie wymierzył cios pięścią w twarz kuzyna. – Znaj swoje miejsce.

- Zrozum idioto, że z tą kobietą nie ma żartów – stęknął z bólu, gdy oberwał pięścią w brzuch – Kurwa, jeszcze trochę i naprawdę cię zabiję bez żadnych sugestii ciotki.

- No dawaj knypku – Kacper drażnił go coraz bardziej – ciekawe jak to zrobisz w swoim położeniu.

- Chcesz się przekonać, to mnie rozwiąż głąbie – wymamrotał wściekły kasztanowłosy – mam powód by cię zabić, więc drażnij mnie dalej, a nie ręczę za siebie.

- Głupi nie jestem – zadrwił Murdoch uderzając kuzyna w splot słoneczny – takie położenie jest mi na rękę.

- Przegiąłeś pałę palancie – sapnął wyswobadzając rękę z więzów – Nie jestem pieprzonym workiem treningowym!

- Nic mi nie zrobisz – oznajmił Kacper wymierzając kolejny cios – Jesteś słabeuszem.

- Nie znasz mnie – Piotrek z furią w oczach powoli uwalniał się z więzienia kabli i krzesła – nienawidzę cię coraz bardziej. Irytujesz mnie swoją obecnością. Trujesz powietrze swoim oddechem. Pięściami zetrę z twojej mordy ten wywołujący u mnie mdłości uśmieszek.

- Ktoś wywołał wilka z lasu – usłyszeli zadowolony głos Talishy – widzę chłopcy, że dobrze się bawicie.

- Zajebiście – mruknął kasztanowłosy już całkowicie uwolniony z kabli – czas nieco rozprostować kości.

- Dawaj – prowokował go blondyn nawet nie zdając sobie spraw z tego jak wielki popełnia błąd – niedorajdo.

Piotrek powoli podszedł do kuzyna i chwilę mu się przyglądał w milczeniu. Gdy ten bezwiednie się cofnął, na usta kasztanowłosego wypełzł tryumfalny uśmieszek. Z precyzją zadał swój pierwszy cios celnie trafiając w irytującą go twarz, tym samym rozpoczynając walkę. Każde uderzenie przeciwnika parował bez żadnego problemu. Poruszał się z gracją niczym tancerz wykonujący wyuczony schemat kroków unikając ciosów jednocześnie je zadając z dokładnością profesjonalisty. Po pięciu minutach blondyn ledwie utrzymywał się na chwiejnych nogach z niedowierzeniem w oczach patrząc na emanującego mrokiem kuzyna. Pierwszy raz widział go w takim stanie i nie na żarty się wystraszył. W pewnym momencie Piotrek po prostu zaprzestał jakichkolwiek działań wpatrując się w Kacpra zamglonym wzrokiem. Coś było nie tak.

- Ty to zaplanowałaś jędzo! – Piotrek z pełnym złości wzrokiem zwrócił się do Talishy. – Chciałaś bym zabił go własnoręcznie? Nie zrobię tego!

- Eh – Kobieta westchnęła nie kryjąc zawiedzenia. – Myślałam, że moja ambrozja nieco bardziej przyćmi twój umysł. Niestety będę musiała powtórzyć metodę twojej matki.

- Co? – Zielonooki nie do końca rozumiał o co chodzi. – Chyba wyraziłem się jasno. Nie zabiję tego kretyna!

- Będziesz miał łatwiej – ignorowała wrzaski chłopaka kierując się w jego stronę z pistoletem w ręku – ja musiałam zabić kogoś, kogo kochałam, a ty masz przed sobą osobę, której nienawidzisz.

- Odpieprz się ode mnie! – Krzyknął czując jak powoli zaczyna tracić czucie w kończynach. – Coś ty mi zrobiła?

- To wpływ środka, który ci podałam zaraz po ogłuszeniu – wyjaśniała spokojnie w ogóle nie przejmując się negatywnymi emocjami, jakie biły od siostrzeńca – Przyspieszyłeś jego działanie intensywnym wysiłkiem fizycznym podczas walki. Teraz przez najbliższą godzinę będziesz jak moja urocza marionetka. A co najzabawniejsze, przez cały ten czas będziesz wszystkiego świadomy.

- Nie – stęknął, gdy ugięły się pod nim nogi. Wizja bycia lalką w rękach tej niezrównoważonej kobiety przerażała go niesamowicie mocno. Zwrócił się twarzą do Kacpra przewidując do czego zmierza cała ta sytuacja. – Idioto, wiej! Ale to już!

- Nie tak szybko – Talisha dwukrotnie wypaliła z broni przestrzelając oba kolana blondyna. Chłopak z wrzaskiem upadł na podłogę skręcając się z bólu. – Niezła próba, ale ten piękniś ma zbyt wolny zapłon ruchowy, a o myślowym nie wspomnę.

Skinęła na kogoś kryjącego się w cieniu. Po chwili wyłonił się z niego mężczyzna z wcześniej. Podszedł do Kacpra i przyciągnął go bliżej kasztanowłosego, następnie uniósł go tuż przed nim na wyciągnięcie ręki.

- Idealnie – chwyciła dłoń Piotrka i włożyła do niej swój pistolet. Po kolei zaciskała jego palce na rękojeści, aż dotarła do tego najważniejszego, który miał za zadanie pociągnąć za spust. Kiedy wszystko było skończone, odbezpieczyła broń i wycelowała w pierś blondyna. – Czas się pożegnać.

- Przestań – prosił ją Piotrek starając się jakoś odzyskać czucie w rękach – ja tak nie chcę.

- Nie – Kacper z błaganiem w oczach patrzył w spanikowaną twarz kuzyna. Od razu zrozumiał, że ten nie ma na nic wpływu. Ból w nogach doprowadzał go do szału, a myśl, że za chwilę pożegna się z życiem odbierała mu mowę. Ta bezradność była nie do zniesienia i uwłaczająca jego dumie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z mnogości błędów jakie popełnił przez ostatni kwadrans. – Nie.

- Koniec czasu – Talisha przycisnęła spoczywający na spuście pistoletu palec Piotrka – I już.

Broń wypaliła trafiając w pierś blondyna. Krew trysnęła na twarz zielonookiego mieszając się z jego łzami. Chłopak w szoku patrzył na leżące tuż przed nim ciało kuzyna i nie wierzył, że przyczynił się do jego śmierci. To było przytłaczające i bolesne doznanie. Ponownie zabił, choć przyrzekał sobie, że więcej tego nie zrobi. Jego ręce ponownie splamiły się krwią, a to przywracało bolesne wspomnienia. Przez natłok myśli nawet nie zauważył jak obraz przed jego oczami powoli się zamazywał, aż w końcu całkowicie zniknął. Bezwładnie osunął się na podłogę całkowicie tracąc przytomność.

- Zanieś go do pokoju przesłuchań – nakazała podwładnemu wskazując na nieprzytomnego Piotrka – chciałam go bardziej pomęczyć, ale niestety środek zbyt szybko pozbawił go przytomności. Mówi się trudno.

- A co z tym? – Mężczyzna wskazał na nieżywego blondyna. – Wrzucić go tam, gdzie innych?

- Nie – Talisha cmoknęła zadowolona ze swojego dzieła – wyślemy go w prezencie Murdochom z pozdrowieniami od Piotra.

* * * * * *

Był środek nocy, a Dante z Allenem czekali na znak od pewnego informatora. Siedzieli na szczycie dobrze zarośniętego wzgórza, które okazało się być dobrym punktem obserwacyjnym.

- Byłeś tu kiedyś? – Ciszę przerwał Sicarius – Ten dom przypomina twierdzę.

- Nie – Allen nie krył bezradności – To dom główny rodu Sforza. Ja byłem jedynie w letniej rezydencji.

- Wszystko zależy od informatora – zauważył Dante przystawiając lornetkę z noktowizorem do oczu – Ciężko stwierdzić, która strona jest lepsza do infiltracji.

- Niedługo uratujesz swoją królewnę z łap groźnego smoka rycerzyku – zaśmiał się Allen widząc znak przesłany morsem. Wujaszek się postarał.

- Mamy wejść od frontu?! – Dante był w szoku. – To trochę ryzykowne.

- Nie, ja mam wejść od frontu – poprawił go brązowowłosy – ty zajmiesz się dywersją.

- Rozumiem – na twarzy Sicariusa zagościł figlarny uśmieszek – Mam się nie hamować.

- W rzeczy samej – Allen posłał mężczyźnie zadowolone spojrzenie – Pokaż mojemu bratu czym zasłynąłeś w świecie zabójców.

* * * * * *

Piotrek zmęczony otworzył oczy. Leżał na zimnej podłodze w jakimś małym pomieszczeniu. Wróciły jego wspomnienia z dzieciństwa, kiedy non stop lądował w piwnicy Murdochów. Samopoczucie było równie podobne do tego z przeszłości. Czuł na sobie czyjś wzrok, dlatego powoli podniósł się do siadu. Ku jego uldze odzyskał władzę w kończynach, które były jeszcze w lekkim odrętwieniu.

- Wreszcie się obudziłeś – usłyszał głos starego Sforzy jakiś metr od siebie – masz w sobie ośli upór, jak twój ojciec.

- No i? – Sarknął masując bolące skronie. – Takie wnioski do niczego nie prowadzą. Jestem jaki jestem, a moi rodzice do tego się nie przyczynili. Sam kształtowałem swój charakter, więc oszczędźcie mi tych pieprzonych porównań.

- Niczego nie nauczył cię ten wieczór? – Zapytał chłopaka badawczo mierząc go zimnym wzrokiem. – Nie, czegoś się jednak nauczyłeś.

- Pokazałeś mi, że nie jestem dla ciebie nikim ważnym – odparł Piotrek przymykając piekące oczy – Potwierdziły się tylko moje przypuszczenia. W sumie, czego można się spodziewać po człowieku, który funduje swoim dzieciom istny wyścig szczurów po swoją miłość. Moja matka była jednym z nich. Ślepo wykonywała twoje polecenia niczym maszyna, aż w końcu przejrzała na oczy.

- Dużo wiesz – zauważył Sforza w lekkim zdziwieniu – Skąd?

- To nieistotne – stęknął czując nieprzyjemne odrętwienie – chciałeś mnie poznać, a wydarzenia z tego wieczoru chyba pokazały ci jaki jestem.

- Tak – przyznał mu rację w lekkim rozbawieniu – coraz bardziej mnie intrygujesz. Nie chcesz zabijać. Nie chcesz mieć powiązań z rodami, z którymi łączy cię krew.

- Mam swoje zasady – mruknął zmęczonym głosem – potrafię dojść do czegoś w życiu i nie potrzebuję waszej pomocy. Nie chcę mieć wobec was długu.

- Rozsądnie – podsumował chłopaka – Myślę, że pozostawię cię Tal. Jeśli przeżyjesz, dowiedziesz, że jesteś jednak wart mojej uwagi.

- Nie potrzebuję twojej uwagi – sapnął próbując wstać, jednak poniósł fiasko – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, czy to tak trudno zrozumieć?

- Twój przekaz jest jasny – oświadczył Sforza otwierając drzwi wyjściowe – jednak ja jeszcze z ciebie nie zrezygnowałem. Jesteś dobrym kandydatem na idealne narzędzie, a to powód by mieć cię pod obserwacją.

- Prędzej zginę, niż stanę się bronią w twoich rękach – Piotrek spojrzał na mężczyznę zdecydowanym wzrokiem. – To, że jesteś ojcem mojej matki nie daje ci do mnie prawa.

- Nie takich łamałem – zaśmiał się Sforza opuszczając pomieszczenie. Na korytarzu czekała Talisha. Mężczyzna skinął na nią marsową twarzą. – Jest twój.

* * * * * *

Allen szedł tuż obok Kaspiana długim korytarzem domu Sforzów. Przedłużające się milczenie wuja coraz bardziej go niepokoiło. Do tego dochodziło nieprzyjemne przeczucie, że coś jest nie tak.

- Gdzie on jest? – Spytał, bezwiednie wypowiadając na głos swoje myśli. – Coś się stało, prawda?

- I tak, i nie – odparł siląc się na spokój w głosie – Twój brat żyje, ale ojciec z Tal się na niego uwzięli.

- Cholera – warknął przeczesując swoje brązowe włosy – wiedziałem, że tak będzie. Piotrek nie jest gotowy psychicznie na ten ród.

- Nie wszyscy są tak mroczni jak ty – usłyszeli za sobą głos starego Sforzy – Pamiątkę po naszej kłótni ciągle noszę przy sobie.

- Szkoda, że jedynie przestrzeliłem ci dłoń – syknął Allen nie kryjąc niechęci do dziadka – byłeś moim pierwszym żywym celem i zawiodłem przez emocje.

- Obaj macie coś w sobie, że nie potrafię do końca z was zrezygnować – westchnął stary Sforza ze złowieszczym błyskiem w oku – Znając ciebie na pewno nie przyszedłeś tu sam.

- Nie tym razem – przyznał chłopak z irytacją wymalowaną na twarzy – Jestem dobry, ale nie aż tak.

- Twoja arogancja nadal utrzymuje się na wysokim poziomie – zaśmiał się starzec z nutą chłodu w tonie głosu – Łączy was ten sam ośli upór.

- Akurat on jest w tym lepszy – mruknął Allen wspominając brata – może i wygląda na mięczaka, ale z pewnością nim nie jest.

- Zdążyłem się zorientować – Stary Sforza spojrzała gniewnie na syna. – Drogi Kaspianie, synu marnotrawny cóż cię sprowadza na łono domu rodzinnego?

- Raczej bym skłamał, gdybym odpowiedział, że tęsknota – zadrwił Kaspian z nabytą nonszalancją – Powód mojej wizyty jest dobrze ci znany ojcze.

- Tylu gości, a jeden powód – minął syna i wnuka nie racząc już na nich spojrzeć – Szkoda, że tak krótko u mnie zabawił. Nawet go polubiłem. Szkoda, że niedługo umrze.

- Nie pozwolę na to – Allen wycedził w złości – zamiast Piotrka umrze Talisha.

- Zważaj na słowa wypowiadane w tym domu – ostrzegł go Kaspian dobrze znając reguły rodu i Kronosa – inaczej zginiesz.

- Trochę mnie poniosło – przyznał się do błędu wyciszając emocje – odkąd poznałem tę dwójkę tracę chwilami kontrolę.

- Wreszcie dorosłeś – Kaspian zmierzwił włosy siostrzeńcowi – martwisz się o rodzeństwo, czym zyskałeś w moich oczach.

- Jakoś nie prosiłem cię o pochwałę – sarknął wściekły, że zniszczono mu fryzurę – i zachowaj odpowiedni dystans.

- Jestem twoim wujkiem – udał smutek – nie izoluj się tak.

- Fryzjer z ciebie jednak kiepski – zauważył Allen przypominając sobie strzyżenie urządzone przez brata matki – Tego grzyba to ci nigdy nie wybaczę.

- To było wieki temu – rozłożył na boki ramiona na znak niewinności – w moich czasach to był krzyk mody.

- Może w średniowieczu – zakpił brązowowłosy, gdy schodzili do podziemi domu – byłem pośmiewiskiem całej szkoły. Nazwali mnie Lukiem Skywalkerem.

- Przesadzasz – Kaspian pokręcił z rezygnacją głową – wolałem, jak byłeś tym uroczym dzieciakiem.

- Słyszałeś to? – Allen raptownie się zatrzymał. – Ta suka nie traci chwili.
Z głębi korytarza podziemi dochodziły krzyki Piotrka. W Allenie zagotowała się krew.

- Co tak stoicie! – Krzyknął Dante wyłaniając się z cienia. – Nie ma czasu!

- Kurwa – warknął Allen widząc całą we krwi twarz Sicariusa i szlak trupów tuż za nim – poszedłeś na całość.

- Kazałeś się nie hamować – skrzywił się Dante słysząc wrzaski zielonookiego – te śmieci stały mi na drodze do chochlika.

- Kończcie pogaduchy, bo chłopak się tam męczy – ponaglał ich Kaspian wymijając szybkim krokiem – Duch Bianki będzie mnie nawiedzał nocami, jeśli pozwolę umrzeć jej słoneczku.

- Słoneczku? – Allen zdumiony powędrował wzrokiem za wujem. – Matka tak go nazywała?

- Tak – potwierdził czarnowłosy – Ty byłeś księżycem, a Nicole gwiazdką.

- Słodko – zaśmiał się Dante – wszyscy macie coś wspólnego z niebem.

- Jeszcze słowo, a nie ręczę… – mruknął brązowowłosy idąc za wujem -  za siebie.

- Zachowaj tę wściekłość na jędzę – zasugerował Sicrius, kiedy usłyszeli głośniejszy ryk Piotrka – ja ją chyba wypatroszę.

Ruszył w kierunku, z którego dobiegał krzyk zielonookiego z mordem w oczach, a tuż za nim kroczył Allen.

* * * * * *

Talisha z pomocą dwóch podwładnych ojca zaciągnęła Piotrka do pomieszczenia piwnic najbardziej wysuniętego na południowe skrzydło domu. Tam przykuła chłopaka do ściany z rękami nad głową.

- Czego ty ode mnie znowu chcesz? – Spytał zmęczonym głosem, walcząc z kajdankami. – Dałabyś mi już spokój.

- Chcesz już kończyć zabawę? – Z drwiącym uśmieszkiem na twarzy wyjęła z kieszeni nóż i przecięła nim bluzę i koszulkę siostrzeńca. – Zagramy w rzutki.

- A gdzie tarcza? – Piotrkowi wyrwało się w pierwszej reakcji, jednak po chwili zrozumiał zamiary kobiety. – Nie.

- Tak mały – zaśmiała się w jadowity sposób – będziesz moją tarczą.

Przytknęła do torsu chłopaka ostrze noża i zaczęła nim ryć liczby i kręgi. Krew ściekała po skórze krzywiącego się z bólu kasztanowłosego. Kiedy skończyła, wytarła z jego zielonych oczu zalążki łez. Odeszła kilka kroków, by po chwili cisnąć w swojego więźnia ostrą rzutką. Trafiła go w lewy bok wywołując głośne stęknięcie bólu.

- Gapa ze mnie – westchnęła wyjmując kolejną rzutkę – Powinnam celować bardziej w środek.

- Przestań – jęknął, gdy kolejne ostrze wbiło się w jego ciało – cholera!

- Nie ruszaj się, bo nie mogę wycelować w środek – zganiła go, gdy ponownie zaczął szarpać się z kajdankami – chyba muszę nieco cię unieruchomić.

- Że co?! – Spojrzał na nią z wyrzutem. – Raczej mnie rozkuj!

- Chciałbyś – syknęła, po czym skinęła na jednego z dryblasów – Zaostrzymy trochę grę.

Mężczyzna wyjął z kąta pomieszczenia dwa miecze samurajskie, które wbił w ścianę. Ostrza przywierały do boków chłopaka lekko rozcinając na nich skórę.

- Idealnie – cmoknęła zadowolona z rezultatów – Zobaczymy, czy teraz będziesz tak się miotał.

- Powaliło cię! – Warknął uważając by utrzymać równowagę pomiędzy mieczami. – To nie fair!

- W życiu nie ma czegoś takiego, jak sprawiedliwość – oświadczyła tonem mentora – rządzą silni i ci z wyższym statusem społecznym.

- Masz poronione wyobrażenie świata – mruknął niezadowolony ze swojego położenia – nie odreagowuj na mnie swoich niepowodzeń.

- Przeginasz pałę maluszku – cisnęła w siostrzeńca trzema pod rząd rzutkami, które dość głęboko wbiły się w jego tors, sprawiając sporą dozę cierpienia – To kara za brak szacunku do cioci.

- Cholera! Przestań! – Ryknął w złości. – To boli!

- I ma boleć – zaświergotała podchodząc do niego – Czas zacząć rundę drugą.

Bez żadnej delikatności wyrywała z ciała chłopaka powbijane rzutki, tym samym podwajając zadany ból. Kiedy skończyła, wyjęła z kieszeni kurtki strzykawkę z jakimś specyfikiem i wstrzyknęła jego zawartość siostrzeńcowi.
- Dzięki temu zabawa będzie o wiele ciekawsza – oznajmiła wracając na swoją pozycję – za kilka minut najmniejszy dotyk będziesz odczuwał w zwielokrotniony sposób.

- Żartujesz, prawda? – Piotrek spojrzał na nią przerażonym wzrokiem. – Powiedz, że to żart.

- Nie będę kłamać – odparła wzruszając ramionami ponownie podchodząc do niego – a w kwestii dobrej zabawy nigdy nie żartuję.

Poklepała policzek siostrzeńca, sprawdzając działanie specyfiku. Kiedy chłopak lekko się skrzywił, posłała mu zadowolone spojrzenie.

- Czas zacząć zabawę – stwierdziła przyjmując pozycję do rzutu – Zobaczmy, jak działa nasz wspomagacz.

Piotrek poczuł falę bólu rozchodzącą się z miejsca wbicia rzutki. Zagryzł dolną wargę, by nie krzyknąć i zacisnął mocno powieki. Niestety w momencie wgłębiania się w skórę ostrza rzutki odruchowo wycofał ciało, przez co skaleczył jeden bok mieczem. To spotęgowało cierpienie i wywołało przyspieszenie oddechu. Taka reakcja spodobała się Talishy, dlatego bez skrupułów ciskała w niego kolejnymi rzutkami.

- Przestań! – Ryknął nie mogąc już znieść bólu. – Mam dość!

- Nie przerwę w środku świetnej zabawy – oświadczyła wyjmując z kieszeni zapalniczkę i podgrzewając ostrze kolejnej rzutki. Kiedy stwierdziła, że jest wystarczająco gorące, rzuciła nią w siostrzeńca. Tym razem zawył głośno z bólu, jednocześnie kalecząc się o krawędzie mieczy. – Wspaniale.

Nagle do pomieszczenia wparował Kaspian w towarzystwie Dantego i Allena. Mężczyźni stanęli w wejściu i chwilę badali sytuację. W pewnym momencie Sicarius cisnął nożem w kierunku Talishy, czym ją mocno zaskoczył, bo zdążyła uchylić się w ostatniej sekundzie.

- Odsuń się od niego suko! – Ryknął ruszając ku kobiecie z furią w oczach. W ręku trzymał gotową do strzału broń. Wzrok miał utkwiony w Talishy i nawet na chwilę nie mrugając wypalił z pistoletu w idących w jego stronę drabów Kronosa. Widok zbolałej twarzy Piotrka jeszcze bardziej podsycał w nim wściekłość na siostrę Kaspiana.

- Nieładnie bez zaproszenia psuć komuś zabawę – syknęła nie kryjąc irytacji. – Diabeł trafił mój dobry humor.

Złapała za pistolet i strzeliła w żarówki. Pomieszczenie pogrążyło się w mroku ograniczając wszystkim widoczność. Słychać było trzykrotne wypalenie z broni i głośny trzask.

- Już cię zdejmuję – Allen gmerał przy kajdankach dość szybko uwalniając ręce brata. Wcześniej wyciągnął miecze ze ściany. – Możesz stać?

- Nie wiem – Piotrek z ledwością utrzymywał się na nogach. Rany ćmiły nieprzyjemnym bólem, a gdy Allen chwycił go za ramię, by mógł utrzymać równowagę, po prostu zemdlał.

- No i masz – westchnął ze zrezygnowaniem podtrzymując nieprzytomnego brata – zaliczył zgon.

- Ja go wezmę – odparł Dante, biorąc Piotrka na ręce – Nie wiadomo co ta jędza mu zrobiła.

- Dzięki tobie Tal jest ranna – orzekł Kaspian wyciągając z kieszeni pustą fiolkę – uważajcie, jak go dotykacie. Teraz wszystko będzie sprawiać mu ból przez najbliższe kilka godzin.

- To lepiej dla niego, że zemdlał – Allen westchnął w dość nerwowy sposób – Wracamy.

* * * * * *

Piotrek ocknął się w wygodnym łóżku, tuż obok siedział pogrążony w myślach Dante. Kiedy zobaczył, że zielonooki się obudził, ulga spłynęła na jego twarz.

- Jak się czujesz? – Spytał półszeptem delikatnie dotykając jego dłoni. – Boli cię coś?

- Czuję dziwne odrętwienie w miejscu ran – odpowiedział zachrypniętym głosem – Cieszę się, że jesteś, choć niezbyt się spieszyłeś.

- Nie tracisz sposobności by mi utrzeć nosa – westchnął zmęczony – Wiesz co czułem, gdy dowiedziałem się, że cię porwano? Ty mały niewdzięczniku.

- Gdzie jesteśmy? – Piotrek podniósł się do siadu by mieć lepszy widok na pokój w jakim się znajdowali. – dość przytulny.

- Jesteśmy w domu twojego ojca – Dante widząc, że chłopak chce wstać od razu zerwał się z krzesła by mu pomóc. – Byłeś nieprzytomny jakieś dwadzieścia cztery godziny. Przez ten czas opatrzyliśmy ci rany i przewieźliśmy tutaj.

- Aha – Kasztanowłosy oparł się o Sicariusa na chwilę kładąc głowę na jego ramieniu – Tęskniłem.

- Ja też – objął go mocniej i zaprowadził do łazienki – Powinienem złoić ci skórę za to, że pozwoliłeś się tak łatwo porwać.

- Wolałem nie ryzykować bezpieczeństwa pasażerów – tłumaczył się chłopak – Wiesz, jaka ona jest.

- Wiem – sapnął czując ulgę, że ma chochlika przy sobie – i dlatego masz taryfę ulgową.

- Dobrze wiedzieć – sarknął spuszczając wzrok, to zaalarmowało ciemnowłosego – Zostaw mnie samego. Dam sobie radę.

- Ok. – Dante zostawił go samego w łazience, jednak postanowił na niego poczekać za drzwiami. – Nie spiesz się.

- Czy ja prosiłem o jakieś wsparcie? – Piotrek z dąsem wyszedł z łazienki. – Jesteś jak rzep na psim ogonie.

- Dobrze wiem, że nie lubisz nadopiekuńczości – Ciemnowłosy przygarnął do siebie partnera. – Izolujesz się, gdy coś cię męczy.

- Skąd ten wniosek? – Burknął niezadowolony z faktu, że został rozgryziony. – Po prostu źle się czuję i tyle.

- Pinokio – zmierzwił mu włosy ciesząc się, że chłopakowi puszczają nerwy. Dzięki temu, wiedział, że jego stan psychiczny nie jest aż tak tragiczny. – Opowiesz mi, co się z tobą działo po porwaniu?

- Jeszcze nie – Obdarzył partnera melancholijnym spojrzeniem zielonych oczu. – Sam muszę to sobie przeanalizować. To były dość intensywne dni.

- Rozumiem – westchnął popychając kasztanowłosego na łóżko – kładź się i odpoczywaj.

- Dante? – Piotrek spojrzał na mężczyznę smętnym wzrokiem.

- Tak? – Sicarius zwrócił uwagę na lekkie zawahanie partnera. – Co jest chochliku?

- Czy ona żyje? – Spytał przygryzając dolną wargę. – Pamiętam tylko tyle, że przyszliście i jak Allen mnie rozkuł. Później urywa mi się film.

- Zemdlałeś z bólu – odparł łagodnie, wiedząc, że chłopak ze skupieniem stara się zebrać myśli – niestety ta jędza żyje. Straciłem zimną krew i spudłowałem.

- Ona jeszcze ze mną nie skończyła – sapnął podkulając pod siebie kolana  Jej obłęd jest straszny. Uwzięła się na mnie, bo jestem tym pierwszym, którego spotkała spośród naszej trójki. Drugi był Allen, a Nicole widziała jedynie podczas Zgromadzenia. Mam zginąć pierwszy. To jej zemsta.

- Pokręcona kobieta – mruknął delikatnie głaszcząc włosy chłopaka – nie myśl o tym i spróbuj się jeszcze przespać. Twój organizm potrzebuje odpoczynku.

- To nie takie proste – szepnął przymykając oczy. Dotyk i bliskość partnera sprawiały, że czuł się bezpieczny. – Trudno jest przestać myśleć.

- Wiem – Przykrył go kocem, czując że zaczął drżeć. – Śpij.

- Yhm – zamruczał wtulając się w udo mężczyzny.

- Grzeczny chłopiec – bawił się miękkimi włosami śpiącego już zielonookiego – Zasłużyłeś na odpoczynek.

- Gdy tak na ciebie teraz patrzę, to trudni mi uwierzyć, że niedawno z zimną krwią zabiłeś dwudziestu ludzi – do pokoju wemknął się Allen z ulgą patrząc na spokojnie śpiącego brata – Kto by pomyślał, że zmienisz się aż tak bardzo.

- Jest lekko przybity, ale tragedii nie ma – poinformował brązowowłosego czując, że chce wiedzieć w jakim stanie jest jego młodszy brat – myślę, że mogę wam go zostawić.

- I mam uwierzyć, że ot tak bez słowa zostawisz go w tym domu? – W szoku podniósł jedną brew. – Nie ty i nie jego.

- A kto powiedział, że zostawię go bez żadnego słowa? – Dante posłał mu przebiegły uśmieszek. – Muszę pilnie załatwić kilka spraw, bo ten śpiący chochlik mi nie daruje, jeśli je zaniedbam.

- Masz na myśli te dzieciaki? – Spytał w duchu dziwiąc się, jak wielkie zmiany zaszły w tym mężczyźnie. – Mój brat dokonał cudu, bo Raptorowi Sicariusowi zaczęło na kimś zależeć.

- I mówi to ktoś, kto do niedawna wyznawał zasadę: „emocje są zbędnym bagażem” – dopiekł mu w lekkiej irytacji – Ludzie się zmieniają. Koniec tematu.

- Racja – Allen był nieco zawstydzony. Wreszcie ktoś trafił w sedno, mówiąc mu prawdę prosto w twarz. – Nie było tematu.

- No i teraz widzę w was jakieś podobieństwo – zaśmiał się Sicarius wstając z łóżka – identycznie staracie się ukrywać prawdziwe emocje.

- Bądź co bądź jesteśmy bliźniakami – mruknął ciężko wzdychając – Nie rozumiem tylko, czemu tak łatwo dał się porwać.

- W oficjalnej odpowiedzi twierdzi, że nie chciał narażać cywilów – oświadczył Dante ze smutkiem patrząc na pogrążonego we śnie partnera – nieoficjalnie, chciał ją po prostu rozgryźć. Coś mi mówi, że pomimo poniesionej porażki w pewnym stopniu to zrobił.

- Powiedział ci to?! – Allen zmarszczył brwi starając się przeanalizować słowa mężczyzny.

- Nie, powiedział mi jedynie tę oficjalną wersję – potarł zmęczone oczy – umiem jednak czytać pomiędzy wierszami oraz znam go na tyle długo, by wiedzieć co stara się ukryć.

- Myślę, że wiem o czym mówisz – ziewnął równie zmęczony po kilkudniowym poszukiwaniu brata – Idę odpocząć. Kiedy wróci ojciec, to z pewnością tego nie zrobię.

- Rozumiem – Dante posłał brązowowłosemu czujne spojrzenie. – Ja jeszcze zadzwonię i też nieco odpocznę.

Allen opuścił pokój, a Dante wrócił do Piotrka. Niestety nie mógł z nim zostać na stałe. Zasady Zgromadzenia były jasne. Chłopak sam musi uporać się z wyznaczonym zadaniem.

- Jeszcze trochę – szepnął odgarniając kasztanowe włosy z czoła partnera – po tym wszystkim zrobimy sobie prywatne wakacje z dala od tego burdelu.





[1] Stanley Milgram (ur. 15 sierpnia 1933, zm. 20 grudnia 1984) – amerykański psycholog(eksperymentalny) społeczny na uniwersytetach Yale, Harvarda oraz Nowojorskim. Z wykształcenia politolog. Na Uniwersytecie Yale przeprowadził eksperymenty posłuszeństwa wobec władzy (1963). 


[2] Iwan Pietrowicz Pawłow (ros. Иван Петрович Павлов, ur.14 września?/26 września 1849 w Riazaniu, zm. 27 lutego 1936 w Leningradzie) –rosyjski fizjolog, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny z 1904 roku.