Zgodnie z informacją wstawiam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Życzę miłej lektury i zachęcam do komentowania.
P.S. Przepraszam za tak wielką zwłokę, ale zabiegana jestem ostatnimi czasy. Pozdrawiam :)
Był ciepły dzień i Jola wracała z
porannych zakupów. Rześki wiatr targał nieco jej spięte w kucyk rude włosy, co
dawało uczucia chłodu. Właśnie skręcała w drogę prowadzącą do jej gospodarstwa,
gdy minął ją ścigacz marki Suzuki. Po chwili zawrócił i zatrzymał się tuż przed
nią. Nie widziała twarzy motocyklisty skrywanej pod kaskiem, ale resztę ciała
miał niczego sobie. Czarne, dopasowane jeansy i skórzana kurtka.
- Kwintesencja motocyklowego gangstera –
mruknęła pod nosem lustrując mężczyznę wygłodniałym wzrokiem – Nietutejszy.
- Tatuś w domu rudzielcu? – Usłyszała
znajomy tembr głosu, który sprawił, że zabiło jej mocniej serce – Ogłuchłaś?
- Może trochę grzeczniej – westchnęła
udając obojętność – i nie określam go mianem „tatuś”.
- Eh, nie mam na ciebie siły – sapnął
zdejmując kask – Odpowiedz, bo od tego zależy życie mojego brata.
- Piotrusia?! – Zaniepokoiła się tym
stwierdzeniem. – Coś mu się stało?
- Nie mam innego brata głupia lisico –
zadrwił zniecierpliwiony – Avis jeszcze jest u ciebie, czy już się ewakuował?
- Jeszcze jest – odpowiedziała
zmartwiona – co się stało?
- No, jedzie Sicarius z niepotrzebnym
nadbagażem – wskazał na biorącego zakręt Suva – Nawet szybko się zjawił.
- Dante? – Spojrzała we wskazanym
kierunku, a ujrzany widok ją zdziwił. – Razem z Tobiaszem?
- Masz coś? – Dante wysiadł z wozu i
podszedł do Allena. – Cokolwiek?
- Nie znalazłem jej w dotychczasowych
kryjówkach – wyjaśnił poprawiając swoje brązowe włosy – jednakże dostałem cynk,
że może być w kwaterze głównej Kronosa.
- Rozumiem – Sicarius niejako odetchnął
z ulgą. Wiadomość, że Piotrek może być w domu głowy rodu Sforza należała do
tych lepszych. – czyli mamy więcej czasu.
- To jeszcze nie potwierdzone –
przystopował go Allen z karcącym spojrzeniem – po cholerę przywiozłeś ze sobą
ten nadbagaż?
- Uparł się, więc go wziąłem – wzruszył
ramionami w lekkim zakłopotaniu – Nic nie poradzę.
- Z wiekiem stajesz się miękki –
stwierdził ponownie zakładając na głowę kask – choć czuję w tym raczej winę
mojego małego braciszka.
- Przesadzasz – burknął urażony
Sicarius. Ten smarkacz na dużo sobie pozwalał, wątpiąc w jego męskość. –
Spotkamy się na miejscu.
- Ta jasne – zakpił widząc, że uderzył w
czuły punkt mężczyzny. Po chwili zwrócił się do rudowłosej. – Podrzucić cię do
domu maleńka?
- Takie teksty to wal gorącym
szesnastkom – pokazała mu język, po czym ruszyła do samochodu Dantego. Jeszcze
nie oszalała by lecieć na takie suche teksty. Chłopak jej się podobał, ale to
nie znaczyło, że będzie piszczeć jak jakaś napalona nastolatka, gdy tylko na
nią spojrzy. – Zabiorę się z tymi dżentelmenami.
- Jak chcesz – warknął w irytacji. Ta
dziewczyna potrafiła grać na jego nerwach, jak nikt inny. Najgorsze w tym
wszystkim było to, że coś go do niej ciągnęło. – Bez łachy.
- Dałaś mu słownego policzka – zauważył
Dante, gdy wsiedli do samochodu – chyba mu się podobasz i z tego, co mi mówił
chochlik też masz na niego chrapkę.
- Ty się lepiej zajmij swoim życiem z
Piotrusiem – zmrużyła groźnie oczy, dając mężczyźnie do zrozumienia, że nie
chce rozmawiać na ten temat – i mów co z braciszkiem.
- Talisha go dorwała – odpowiedział
smętnym głosem – zrobiła to podczas jazdy pociągiem.
- Wiedziałam żeby nie puszczać go samego
– jęknęła niespokojna – Jedziecie przycisnąć Avisa?
- Tak – tym razem odezwał się Tobiasz –
Prawdopodobnie zna lokalizację Piotra.
- Z pewnością ją zna – zakpił Dante –
Jest przecież przyjacielem tej wiedźmy i dam sobie rękę uciąć, że pomógł jej
wybrać odpowiedni moment.
- Niech no ja tylko wrócę do domu – zagroziła
wściekłym głosem – patelnią wbiję mu do tej poronionej czerepy, że moich
przyjaciół się nie tyka.
- Może rozmowę zostaw mi i Allenowi –
zasugerował Sicarius widząc furię w oczach dziewczyny – mamy swoje metody
wyciągania informacji.
- W to nie wątpię – odparła krzyżując
ręce na piersi – mam ochotę mu jednak przywalić żeliwną patelnią.
- Myślę, że Allen już się tym zajął –
Dante zrezygnowany wskazał na walczących mężczyzn. – Chyba postanowił
odreagować twoją odzywkę na Avisie.
- Faceci to jednak ciemna masa –
westchnęła wysiadając z wozu. Podeszła do szamoczących się mężczyzn i
przywaliła torebką jednemu i drugiemu po głowie. – Ciacho spokój! A ty
konfidencie do domu! Mamy do pogadania!
- Matko – Tobiasz aż się wzdrygnął na
widok przeprowadzonej przez dziewczynę akcji. – Przez chwilę wyglądała, jak
jakiś lisi demon.
- Też tak myślę – przyznał mu Dante
zamykając drzwi auta – ponoć jej matka taka była. Z natury anioł, ale chowała
pod skórą czarta.
* * * * * *
Piotrek z nudów posprzątał pokój matki z
rozszarpanych pluszaków. Kiedy sięgał po głowę jednego z nich, natrafił dłonią
na coś twardego. Ze zdziwieniem wyciągnął spod łóżka niewielką książeczkę
oprawioną w czarną skórę.
- Czyżby to miał być – otworzył książkę
i chwilowo zamarł – pamiętnik mamy.
Z uwagą kartkował swoje znalezisko, a
każdy wpis coraz bardziej burzył jego wyobrażenie matki.
15
VI 1981 r.
Dziś
na misji zabiłam chłopaka Tal. Zrobiłam to jej rękami. Trzymała broń, ale
emocje nie pozwalały jej pociągnąć za spust, dlatego postanowiłam pomóc. Teraz
nasze stosunki jeszcze bardziej się zepsuły, a ojciec w ogóle nie rozumie przez
co obie przechodzimy. Dla niego liczą się tylko dobrze wykonane misje, nic poza
tym. Wykonałam jego rozkaz, ale teraz czuję niejako wyrzuty sumienia. Mam
wątpliwości, czy nie spotka mnie podobna sytuacja z odwróceniem ról.
W zamyśleniu analizował przeczytany
wpis. Coraz bardziej intrygowała go prawdziwa natura jego rodzicielki. Wszyscy
wyrażali się o niej dobrze, jednak pamiętnik pokazywał drugą stronę medalu.
- Mama nie była jednak taka święta –
szepnął przewracając kartkę – Chyba za bardzo ją sobie wyidealizowałem.
19
III 1987 r.
Tal
urodziła dziś synka. Niestety okazało się, że maluch ma uszkodzony zmysł słuchu
i wzroku. Ojciec nie chce kalekich wnucząt. To nieludzkie by zabierać dziecko
matce od razu skazując je na śmierć za niedoskonałość. Nie mogę zapomnieć
rozpaczliwego krzyku Talishy po tym jak jej oświadczono, że chłopiec nie żyje.
Bezwzględność ojca zaczyna mnie przerażać. Dotąd przestrzegałam jego zasad i
ślepo wykonywałam każde polecenie. Teraz zaczynam wątpić, czy przynajmniej
połowa z nich była słuszna.
22
IV 1987 r.
Talisha
od powrotu ze szpitala dziwnie się zachowuje. Jej oczy wydają się kryształami
lodu. Na wczorajszej misji bez mrugnięcia okiem zabiła tuzin dzieci z
pobliskiego sierocińca. Po utracie synka popadła w obłęd i pociesza się
mordowaniem. Nie chcę tak skończyć.
30
VII 1987 r.
Boże
stało się! Jestem w ciąży! Muszę jak najszybciej opuścić Kronosa i zacząć życie
od nowa. Poznałam na studiach świetnego mężczyznę, z którym nawiązałam wspólny
język. Kiedy opowiedziałam mu o moich rozterkach, od razu zaproponował wolny
pokój w swoim mieszkaniu. Charles, bo tak ma na imię, zna realia świata
zabójców, dlatego nie muszę przed nim udawać. Szkoda tylko, że to nie on jest
ojcem mojego maleństwa. Głupia zauroczyłam się innym Bad boyem. Nic nie
poradzę, że takich właśnie lubię. Albert jest w moim typie i niestety także
pochodzi z podobnego środowiska. Jego ród również posiada twarde zasady, ale
znalazł pewne wyjście. Postanowiłam z niego skorzystać. Od dzisiaj przestaję
być Blancą Sforza i odchodzę z rodzinnego domu. Zaczynam nowe życie z dala od
niebezpieczeństw grożących mojemu dziecku.
- W sumie, to nieco wyjaśnia nastawienie
Talishy – westchnął na powrót chowając pamiętnik matki pod łóżko – okazuje się,
że znowu wpadłem w jakieś bagno. Dante, nawet nie wiesz, jak bardzo cię teraz
potrzebuję.
* * * * * *
Zamyślony Piotrek przechadzał się
korytarzami domu Sforzów. W pewnym momencie jego uwagę przykuł portret
rodzinny. Na pierwszym planie znajdował się mężczyzna o srogim spojrzeniu, a
wokół niego skupione były dzieci w wieku mniej więcej od trzeciego roku i
wzwyż.
- Twoja matka to ta dziewczynka po lewej
– usłyszał tubalny głos nieznanego mu mężczyzny – ty pewnie jesteś Piotr.
- Tak – zielonooki zwrócił wzrok na
swego rozmówcę – Kim pan jest?
- A jak myślisz? – Mężczyzna podniósł
jedną brew. – No?
- Jest pan podobny do mężczyzny z obrazu
– chłopak podejrzewał z kim ma do czynienia – z tego wnioskuję, że musi być pan
głową rodu.
- Prawidłowa dedukcja – pochwalił
kasztanowłosego w lekkim uśmiechu – pewnie jesteś głodny.
- Szczerze, nie bardzo – westchnął
zmęczony – Matki prawie w ogóle nie znałem, ale bez tego wiem, że odeszła z
rodu wyrzekając się nazwiska.
- Nie widzisz sensu, tak? – Spojrzał na
chłopaka czujnym wzrokiem. – Ciekawe. Myślę, że sprawdzę na co cię stać. Umiesz
zabijać?
- W jakim sensie? – Piotrek miał złe
przeczucie. – Chyba spasuję.
- Słaba próba wykrętu – przygarnął
kasztanowłosego do siebie i ruszył z nim w głąb korytarza – dokończymy ten
temat przy posiłku.
- Nie widzę powodu by cokolwiek
dokańczać – zielonooki nie czuł się zbyt pewnie przy tym mężczyźnie, tym
bardziej po przeczytaniu pamiętnika matki – Nie przepada pan za ludźmi słabymi,
a ja taki właśnie jestem.
- Na wstępie próbujesz mnie do siebie
zniechęcić – zauważył mrużąc groźnie oczy. W zestawieniu z siwymi pasmami na
krótko przystrzyżonych włosach i marsową twarzą całokształt wydawał się być
nieprzyjazny. – Wierz mi, nie chcesz mieć we mnie wroga chłopcze.
- Nie staram się robić z pana wroga –
sapnął zrezygnowany chłopak. Już nie pierwszy raz został źle zrozumiany, a to
na dłuższą metę robiło się dość irytujące i męczące. – Chcę jedynie mieć święty
spokój, a złośliwy los ciągle podsuwa mi pod nogi kłody.
- Jesteś synem Blanki, a zarazem kimś
jej przeciwnym – orzekł mężczyzna wpychając rozmówcę do niewielkiej jadalni –
Bystry, nie do końca asertywny i do tego pacyfista.
- To część prawdy – zgodził się z nim
Piotrek – to nawet i dobrze zważywszy na fakt, że jest to nasze pierwsze
spotkanie. Zdaję sobie sprawę też z tego, że odrobił pan lekcje i prześwietlił
moje dotychczasowe życie. Obserwacja jest kluczem do sukcesu, jednak nie zawsze
się sprawdza. Czasem obraz bywa złudny, tym bardziej, gdy ogląda się kogoś w
roli dotąd nieznanej. Ja przez ostatnie lata przybierałem różne tożsamości, co
z kolei doprowadziło do zatajenia tej prawdziwej.
- Słusznie – przyznał mu rację w
namiastce uśmiechu. Chłopak go intrygował. Jednego był pewny, dzieci Blanki
odziedziczyły po niej urodę i inteligencję, a to w zupełności. – Rozmowa jest
niejako wsparciem obserwacji.
- Owszem, ale nigdy nie ma gwarancji na
to, że rozmówcy są szczerzy – zauważył przeczesując nerwowo swoje kasztanowe
włosy – trzeba zwracać uwagę na wypowiedź enigmatyczną, która może wprowadzić
stwarzany osąd w błąd.
- Chcesz mi przez to powiedzieć, że nie
chcesz o sobie opowiadać? – Spytał lustrując zielonookiego srogim spojrzeniem.
– Niestety nie mogę rozmawiać z tobą o pogodzie. Chcesz tego, czy nie, ale
jesteś moim wnukiem i mam prawo cię poznać.
- Normalny dziadek zaprasza wnuka do
siebie lub przyjeżdża z wizytą – stwierdził dość posępnie niezadowolony z
podejścia mężczyzny – to nietypowe by porywać kogoś na rozmowę.
- Sforza nie należą do typowych rodów –
oświadczył mężczyzna władczym tonem – nasz ród rodził dawniej królów.
- Studiowałem historię, więc wiem –
sarknął zmęczony rozmową – mogę wrócić do pokoju?
- Nie – skwitował go oschle wzrokiem
wskazując puste miejsce przy stole – bynajmniej nie teraz.
- Rozumiem – pomimo niechęci zajął
wskazane krzesło naprzeciwko mężczyzny – mam się podporządkować.
- W rzeczy samej – potwierdził łagodnie
mrużąc stalowe oczy – nie chcesz rozmawiać, więc zrobimy małe przesłuchanie.
- Łatwe do przewidzenia – sapnął
wywracając oczami – najpierw porwanie, a teraz przesłuchanie, następnym ruchem
będzie próba.
- Dobrze dedukujesz chłopcze – szeroki
uśmiech zawitał na twarzy mężczyzny – a teraz bądź tak grzeczny i zjedz swoją
porcję.
- Co? – Zdziwiony spojrzał w szare oczy
rozmówcy. – Nie jestem głodny.
- Nie jadłeś od wczoraj – zauważył
władczo patrząc w oczy wnuka – takie chuchro musi dostarczać ciału energii, bo
całkowicie zniknie.
- Moja postura nie ma znaczenia –
nadąsał się w reakcji na te słowa – Umiem o siebie zadbać, więc proszę się nie
wtrącać w moje sprawy.
- Czyżbym nadepnął ci na odcisk synku? –
Zadrwił widząc złość w oczach chłopca. – Jedz, zapiekanka ci stygnie.
- Myślałem, że wyraziłem się jasno –
odparł w lekkiej irytacji – nie mam apetytu.
- To lepiej go znajdź – poradził mu
nalewając do szklanki szkockiej – Chcesz?
- Nie, nie pijam takich wynalazków –
odmówił bawiąc się zawartością swojego talerza – i nie będę się faszerował
prochami, których dosypałeś do jedzenia.
- Widzę, że trudno cię nabrać – oczy
mężczyzny zabłysły dość groźnie – chciałem to zrobić bezboleśnie, ale nie
dajesz mi wyboru. Bądź co bądź musisz zasnąć.
- Mam być zdezorientowany – stwierdził
czując wewnętrzny niepokój – czego ode mnie chcesz?
- Słyszałem od Tal, że nie stawiałeś
oporu przed wypiciem wody – rzucił pół żartem pół serio – Jesteś dla mnie
jeszcze zagadką pod względem zachowania. Chcę zobaczyć jak walczysz.
- Po co? – Piotrek zdumiony spojrzał na
rozmówcę. Ta rodzina coś w sobie miała, że przerażała brakiem emocji – A co
jeśli odmówię?
- Zginiesz – zaśmiał się widząc zero
reakcji w oczach wnuka – walka pozwala ukazać charakter wojownika. Nie chcesz o
sobie mówić, więc zobaczę cię podczas wymiany ciosów.
- Czemu mam zasnąć, skoro czeka mnie
walka? – Jakoś wizja walki go nie martwiła, jednak niepewność i intencje
dziadka już tak. – To trochę nielogiczne.
- A czy widziałeś kiedyś by życie
rządziło się prawami logiki? – Zapytał spokojnie nie spuszczając oczu z
kasztanowłosego. – Twoje milczenie traktuję jako zgodę.
- Czyli wszystko już postanowiłeś –
sarknął Piotrek w złości zaciskając palce na krawędzi krzesła – a ja jak zwykle
nie mam nic do gadania.
- Właśnie – zaśmiał się podsuwając pod
nos chłopaka szklankę ze szkocką – ponoć masz słabą głowę, więc do dna.
Piotrek wziął szklankę, po czym wypił
jej zawartość. Miał dość tej rozmowy, a wykonanie polecenia mężczyzny było jej
zakończeniem. Alkohol palił jego gardło, przez co zaczął kaszleć.
- Zadowolony? – Spytał słabym głosem
krzywiąc się z niesmakiem, który pozostawił w jego ustach alkohol. – Matko, jak
ludzie to mogą pić?
- To kwestia przyzwyczajenia – mężczyzna
dolał mu szkockiej – a teraz pij.
Po trzeciej kolejce zielonooki poczuł
się senny. Wstał z krzesła, co okazało się poważnym błędem, bo alkohol od razu
uderzył do głowy, a świat przed oczami zaczął wirować. Z powrotem usiadł by się
nie przewrócić.
- Myślę, że czas zaprowadzić cię do
pokoju – mężczyzna pomógł Piotrkowi wstać z krzesła i zaprowadził go do pokoju.
Chłopak prawie w ogóle nie kontaktował, o czym mówiły jego zamglone, zielone
oczy. – Blanka też nie potrafiła pić.
Położył wnuka na tapczanie i chwilę
przyglądał się jego nieprzytomnej twarzy. W ogóle nie wyglądał na swoje lata,
dlatego mężczyzna z trudem odnosił się do niego jak do dorosłego. Niestety
dystans i opór chłopaka strasznie go irytowały, co z kolei prowadziło do
włączenia się jego złośliwej części charakteru. Postanowił postawić wnuka w
dość ciężkiej sytuacji, gdzie będzie musiał wytężyć swoje skupienie do granic
możliwości.
- Pokażesz mi siebie – mruknął wychodząc
z pokoju – czy tego chcesz, czy nie.
* * * * * *
Jolka zmartwiona stała na werandzie
oparta o balustradę. Dante i Allen zamknęli się w pokoju nad garażem razem z
Avisem i od ponad godziny stamtąd nie wychodzili. Jednocześnie ciągle miała
przed oczami melancholijne spojrzenie przyjaciela, którego porwano kilka dni
temu. Nie mogła wyzbyć się poczucia winy, ponieważ widziała go jako ostatnia i
pozwoliła na samodzielną podróż pomimo wiszącego nad nim widmem w postaci
Talishy.
- Co cię tak martwi? – Usłyszała za sobą
głos Tobiasza. – Wyglądasz jakbyś ścierała się z własnym sumieniem.
- Bo tak jest – westchnęła nawet się nie
odwracając – pozwoliłam mu jechać w pojedynkę.
- Nie powinnaś się obwiniać – oznajmił
swoim łagodnym tonem, który pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa – zawsze
trzymaliście się razem, jednak Piotr nie jest już tym bezbronnym małym chłopcem.
Dorósł, a świadczy o tym jego przemiana. Wreszcie postanowił zmierzyć się z tym
od czego tak usilnie uciekał.
- Wiem – odparła odgarniając z oczu
grzywkę – jednak chciałabym mu pomóc. Nie mogę patrzeć jak cierpi.
- Rozumiem – Mężczyzna usiadł na bujanej
ławie i spojrzał niewidzącym wzrokiem w dal – Piotr jest dla mnie jak rodzony
syn, jednak ciągle pozostaje enigmatyczny.
- Tak – przyznała mu rację – on zawsze
kryje przed innymi swoje prawdziwe emocje.
- Boi się reakcji ludzi – zauważył
Tobiasz w lekkim zamyśleniu – w dzieciństwie był dość introwertyczny.
- Na szczęście udało mu się to zmienić –
Jola uśmiechnęła się na wspomnienie kasztanowłosego – Jest o wiele
rozmowniejszy i otwarty na nowe znajomości.
- Także zauważyłem tę zmianę –
oświadczył wstając z ławy – Jest silny, o wiele bardziej niż wtedy.
- Ma pan na myśli jego próbę
samobójstwa? – Spytała by się upewnić. – Nie wiem co się wtedy stało, bo nie
chciał mi o tym opowiedzieć. Musiał wtedy przeżyć coś, co uderzyło w jego słaby
punkt.
- Po wyjściu z poprawczaka był wrakiem
pod względem psychicznym – Tobiasz stanął obok dziewczyny – nie chciał jeść,
prawie w ogóle nie sypiał i bał się opuszczać dom. Wywiozłem go zagranicę by
zmienić otoczenie. Po kilku miesiącach zaczął w miarę normalnie funkcjonować.
Może popełniłem błąd pozostawiając go samego w Nowym Jorku, ale nie mogłem
pozwolić by stał się kimś słabym. Pobyt w Stanach pomógł mu stanąć na nogach.
Wszystko było dobrze do czasu tej bójki.
- To wtedy zginął jego przyjaciel? –
Dociekała w skupieniu słuchając mężczyzny – Słyszałam co nieco o tym, jednak
żadnych konkretów.
- Tak – potwierdził Weiss w
przygnębieniu. – Jednak bardziej zranił go fakt, że sam zabił.
- No tak – Rudowłosa westchnęła smutnie
lekko przymykając oczy. – Zawsze chciał pomagać, nie krzywdzić.
- Skończone – z domu wyszedł Dante
przeciągając się w drzwiach – Tobiaszu, zostaniesz w Polsce.
- Chciałbym jechać z tobą – Weiss skierował
na Sicariusa zdeterminowany wzrok – Piotr jest dla mnie jak syn.
- Może i jest, ale nigdzie nie jedziesz
bagażu – warknął Allen wychodząc zza pleców Dantego – To niebezpieczna misja, a
ty będziesz jedynie zawadzał.
- Może trochę grzeczniej – Jolka
zgromiła brązowowłosego srogim spojrzeniem – Gdyby nie Tobiasz, już dawno nie miałbyś
brata.
- Nie wiesz o czym mówisz – Allen
odwrócił wściekły wzrok – dlatego lepiej się nie odzywaj.
- Allen chce tylko powiedzieć, że woli
nie narażać Tobiasza – Dante widząc rodzące się napięcie postanowił zabawić się
w mediatora – Piotrek nigdy by nam tego nie wybaczył, a sobie tym bardziej.
- Rozumiem – Weiss posłał Sicariusowi
pojednawcze spojrzenie – Zostanę tutaj i zaczekam.
- To się nazywa męską decyzją – mruknął
Allen przeskakując przez balustradę – Widzimy się wieczorem na ustalonym
miejscu, a teraz lepiej żebym zniknął z zasięgu tych gorejących złością
zielonych oczu.
- Nie musisz tak od razu znikać –
odparła już nieco spokojniej – Może chciałbyś się czegoś napić?
- A ci co się tak szybko nastrój
zmienił? – Brązowowłosy zdumiony zerknął na dziewczynę. – Masz okres?
- Pogięło cię do reszty?! – Pisnęła cała
czerwona na twarzy. – Chciałam być po prostu miła, ale jak dla ciebie to chyba
za wiele.
- Chętnie skorzystam z zaproszenia tak
pięknego rudzielca – Allen obdarzył ją pełnym uroku spojrzeniem, na co ugięły
się pod nią kolana. – Co mi zaproponujesz?
- Her-herbatkę z malinami – zająknęła
się z trudem zbierając myśli, które jak na złość odlatywały ku temu wrednemu
bożyszczu – i kawałek sernika.
- Brzmi świetnie – uśmiechnął się do
niej widząc, jak traci dla niego głowę. Może nie chciała tego przyznać, ale już
od dawna była jego. – Akurat lubię serniki.
- Może lepiej zostawmy te gołąbeczki w
spokoju – zaśmiał się cicho Dante prowadząc Tobiasza do domu – Sami się
obsłużymy, bo Jolka w tym stanie bywa niebezpieczna niczym mina
przeciwpiechotna.
- Masz ciekawe porównania – zauważył
Tobiasz lekko skonsternowany zaistniałą sytuacją – Twoja siostra też potrafi
czasem stracić dla czegoś głowę.
- Oczywiście, że tak – westchnął
Sicarius zajmując krzesło przy stole w kuchni, na tym, na którym zazwyczaj
siadywał Piotrek – ty jesteś tego dobrym przykładem.
- Myślisz, że z Piotrem wszystko jest
dobrze? – Zapytał Weiss w lekkim przygnębieniu. – Mam świadomość tego, że
jestem bezużyteczny w waszym świecie, ale Piotr i teraz również Rose są dla
mnie niezastąpieni.
- Wiem – Dante posłał rozmówcy
zrozumiałe spojrzenie – bądź jednak świadom, że moja siostra nie należy do
typowych kobiet z kanonu świata ludzkiego. Potrafi zaleźć za skórę. Nie mogę
jednak obiecać, że przywiozę Piotrka w nienaruszonym stanie. Wiem na co stać
Talishę, dlatego czas gra tu istotną rolę. Im dłużej będziemy zwlekać, tym
większe prawdopodobieństwo, że ta kobieta zrobi coś niewybaczalnego.
- Rozumiem – Tobiasz jeszcze bardziej
zmarkotniał. – Ruszacie dzisiejszego wieczoru?
- Tak – Odpowiedział Sicarius wstając z
miejsca by zalać herbatę wrzątkiem z gwiżdżącego czajnika. – W ustalonym
miejscu spotkamy się ze wsparciem. Tej misji nie możemy przegrać.
* * * * * *
Piotrek obudził się z najgorszym kacem
gigantem jakiego dotąd miał nieprzyjemność posiadać. Wszystko wirowało przed
oczami, a każdy najmniejszy dźwięk powodował spotęgowaną reakcję w jego głowie,
czyli ból prowadzący do mdłości. Na domiar złego znajdował się w nieznanym mu
miejscu. Coś na miarę areny w środku lasu.
- No to jeden zero – wymamrotał powoli
się rozglądając po ciemnawym otoczeniu. Był skołowany i zdezorientowany. – No
to jestem w koziej dupie.
Nagle niemal znikąd pojawił się jakiś
chłopak i bez słowa zaczął okładać go pięściami. Starał się parować ciosy
przeciwnika, jednak po dłuższej, nieustającej serii miał już dość.
- Co to ma być do jasnej cholery! –
Zirytowany powalił przeciwnika na łopatki, jednak w ostatniej chwili cofnął
swój kolejny cios, ponieważ naszło go na wymioty. – Matko, czemu zawsze muszę
wdepnąć w jakieś gówno?
- Walcz – Warknął nieznajomy wstając z
ziemi. – Tchórzysz?
- Masz słaby styl i wolę uniknąć
ponownej wymiany ciosów – Zielonooki odwrócił się od chłopaka chcąc odejść. Nie
miał ochoty na bezsensowną bijatykę. W głowie mu szumiało, a żołądek prawie
podchodził pod gardło z narastającymi mdłościami. Niestety przeciwnik miał
odmienne zdanie i z oślim uporem zaczął ponownie nacierać. – Nie, no serio?! –
Jęknął unikając ataku, po czym podciął nogi nacierającemu, który z łoskotem ponownie
uderzył, tym razem twarzą o ziemię. – Człowieku proszę cię, nie wstawaj.
- Nie ma takiej opcji bym się poddał! –
Zawył wycierając rękawem krew z twarzy. – Ja wrócę z tarczą.
- To nie ma sensu – Piotrek sapnął
załamany uporem przeciwnika. – Zrozum, że nie chcę ci urządzać drugich
Termopil.
- Mało mnie obchodzi twoje zdanie
krasnalu – zadrwił plując śliną z krwią pod stopy kasztanowłosego – po prostu
walcz.
- Krasnalu? – W Piotrku się zagotowało.
Może nie bardzo był dysponowany, uwięziony w katuszach konsekwencji spożycia
nieszczęsnej szkockiej, ale przekaz kpiących słów przeciwnika spadł na niego
jak grom z jasnego nieba. – Jesteś niewiele wyższy ode mnie.
- Właśnie potwierdziłeś, że jesteś niski
– posłał zielonookiemu złośliwy uśmieszek, by po chwili wyjąć zza paska
myśliwski nóż – Pokaż na co cię stać.
- Mógłbyś sobie darować – syknął
bardziej zirytowany – wzrost i postura o niczym nie świadczą.
Zmierzył przeciwnika wściekłym spojrzeniem,
po czym ciężko westchnął, gdy ten od razu zaatakował. Jednego był pewien,
musiał być czujny. W ostatniej chwili uniknął ostrza targany uczuciem mdłości.
Miał już tego dosyć. Nie dość, że kiepsko się czuł, to jeszcze zmuszano go do
czegoś, czego nie cierpiał, czyli bójki. Wziął głęboki oddech, a następnie
przystąpił do kontrataku. Pomimo rozpraszającego bólu głowy sprawnie omijał nóż
i parował celnie wymierzane ciosy. W pewnym momencie specjalnie dał się zranić,
by zakończyć walkę z bezmyślnie uderzającym przeciwnikiem.
- Szach i mat ośle – sapnął wykopując
nóż z dłoni chłopaka – A teraz pozwól, że się stąd wyniosę. Ciesz się, że nie
puściłem na ciebie pawia.
- Stój! – Jęknął chłopak próbując się
podnieść, niestety poniósł fiasko. – Zabij mnie.
- Niby czemu? – Piotrek nie rozumiał
prośby chłopaka. – Nie mam zamiaru nikogo zabijać.
- Musisz – nalegał krzywiąc się z bólu –
Jeśli ty tego nie zrobisz, to egzekucji dokona ktoś inny.
- Co to za chore zasady? – Pomógł wstać
pokonanemu. – Potraktujmy tę walkę jako sparing.
- Nie obiecuj rzeczy, których nie jesteś
w stanie dotrzymać – plunął krwią ciężko dysząc – To nie jest świat grzecznych
dzieci, tu non stop musisz być czujny, bo na każdym kroku napotykasz jakieś
wyzwanie, a nawet ocierasz się o śmierć. Trzeba być przygotowanym na koniec.
- Nie pieprz – Zmrużył zielone oczy i
uderzył otwartą dłonią tył głowy chłopaka. – W tej chwili zachowujesz się jak
rasowy tchórz. Dobrze znam tę postawę, bo jestem taki sam.
- Jakoś w to wątpię – w jego głosie było
słychać nutkę chłodnej niechęci – Co taki dzieciak może wiedzieć o życiu po
ciemnej stronie tego świata?
- Zadziwiająco dużo – zaśmiał się
wspominając lekcje Dantego i lata spędzone w Nowym Jorku – Jak masz na imię?
- Kronos nadał mi imię Tengu – mruknął z
pochmurną miną – jestem dobrym łowcą.
- Z pewnością – Piotrek posłał mu lekki
uśmiech – masz niedopracowane ciosy. Uderzasz bez zastanowienia i źle
rozkładasz siłę w końcowej fazie. W zwiadzie nie jest to tak potrzebne.
- A gdzie ty się nauczyłeś walczyć
ciociu dobra rado? – Sarknął Tengu nie kryjąc złości. – Pewnie w jakimś
prywatnym dojo.
- Błąd – Czując falę mdłości oparł się o
najbliższe drzewo. – Miałem dość intensywny trening na ulicach Nowego Jorku,
ale wolałbym o tym nie mówić.
- Coś niewyraźnie wyglądasz – spojrzał
na Piotrka czujnym wzrokiem – jesteś cały zielony.
- Ta, strzał w dziesiątkę Sherlocku –
zadrwił w odpowiedzi na uwagę chłopaka – tak się kończą spotkania rodzinne,
przynajmniej w moim przypadku.
- Masz kogoś z rodziny w Kronosie?! –
Tengu zdumiony patrzył na kasztanowłosego. – Kogo?
- Chcesz mi powiedzieć, że ze mną
walczyłeś nie znając mojej tożsamości? – Piotrek był w szoku, jednak po chwili
wrócił do normalności. – No tak, zasada: „nie pytaj, a rób”. Jasne.
- To raczej zasada: „im mniej wiesz, tym
lepiej dla ciebie” – poprawił go Tengu – Od dziecka byłem szkolony na zabójcę.
Uczono mnie, jak wyzbyć się niepotrzebnych emocji.
- Jasne – zadrwił z mrocznym spojrzeniem
– chyba raczej uczono cię jak być posłusznym narzędziem. Pionkiem, którego łatwo
manipulować i zastąpić w razie potrzeby.
- To normalne w tym świecie – wzruszył
ramionami w ogóle nie biorąc do siebie słów zielonookiego – po prostu
pogodziłem się ze swoim losem.
- Boś głupi – warknął Piotrek z pogardą
w głosie – coraz bardziej mnie irytujesz. Wyzbywasz się człowieczeństwa na
rzecz posłuszeństwa?! To jakieś kpiny! Nie dziwię się matce, że porzuciła takie
życie. Wcześniej była taka jak ty.
- Czyim synem jesteś? – Tengu był coraz
bardziej ciekaw tożsamości tego zielonookiego buntownika. Po walce wiedział, że
nie powinno się go oceniać po wyglądzie. Chłopak miał wiedzę i doświadczenie. –
Kto cię ściągnął do Kronosa?
- Nie będę ci przytaczał swojego
życiorysu – Piotrek odwrócił się tyłem do rozmówcy, po czym ruszył wolno przed
siebie – Porwała mnie siostra matki i zaciągnęła do domu dziadka.
- Jak nazywa się twoja ciotka? – Tengu
nie odpuszczał. Chciał poznać korzenie tego skrywającego mrok chłopaka. – Z
jakiego rodu pochodzisz?
- W ogóle nie rozumiem polityki więzów
krwi – Kasztanowłosy spojrzał w zachmurzone niebo zmęczonymi oczami – Porwała
mnie Talisha, a ród stworzę swój własny, więc nie odpowiem na twoje pytanie.
- Aha – Tengu przeczesał brudną od ziemi
i krwi dłonią swoje czarne, naznaczone czerwonymi pasemkami włosy – czyli twoją
ciotką jest Talisha Sforza.
- Powiedzmy – tym razem nie wytrzymał i
zwymiotował w pobliskie krzaki – jeśli można nazwać rodziną osobę, która chce
cię zabić, to tak.
- Nazwałeś mnie osobą?! – Usłyszeli z
głębi lasu głos Talishy. – Widzę, że podpadłeś staruszkowi.
- Za jakie grzech – jęknął na dźwięk
głosu ciotki, który oczywiści był przesłodzony – Zabrakło ci ludzi do zabawy,
więc przyszłaś mnie dręczyć?
- Jak zwykle uroczy – wycelowała z broni
w Tengu i bez jakiegokolwiek uprzedzenia pociągnęła za spust. Chłopak ze
zdziwieniem w oczach upadł nieżywy na ziemię. – Ciocia posprzątała za swojego
słodziutkiego siostrzeńca.
- Dlaczego to zrobiłaś? – Piotrek w
szoku patrzył na martwego chłopaka. – Nic nie zrobił.
- Właśnie, nic nie zrobił, a to duży
błąd w Kronosie – cmoknęła z pogardliwym spojrzeniem – rusz dupcię kotku, bo
czeka nas długi marsz.
- Dokąd? – Spytał próbując nie patrzeć
na trupa u swoich nóg. Emocje w nim wrzały, co było ciężko w sobie zwalczyć. –
Co się znowu roi w twojej głowie?
- Dziubasku, tym razem wdrażam w życie
plan twojego dziadka – zaśmiała się popychając go ku ścieżce, z której przyszła
– Oj, udało ci się nadepnąć mu na odcisk. Masz jaja.
- To chyba normalne, gdy jest się facetem
– zadrwił prychając jak kot – w twoim przypadku byłoby to dość dziwaczne.
- Zabawne – zasadziła mu kopa w tyłek –
czyżbyś mi coś zarzucał maleńki? Jakiś gender?
- Ty to powiedziałaś – wymamrotał
masując obolałe miejsce – umiesz rozhuśtać nogę, ciociu.
- I jak tu ciebie nie kochać, kiedy sam
się prosisz o łomot – zaświergotała ciągnąc go za włosy – rób tak dalej, a
zmasakruję tę twoją dupcię i nie tylko.
- Wiadomo – stęknął wyczuwając w groźbie
kobiety czystą szczerość – akurat w to nie wątpię. Będę grzeczny i spróbuję
utrzymać język za zębami.
- I stałeś się nudny – westchnęła
puszczając jego włosy – grzeczni chłopcy wyszli z mody.
- Jestem staroświecki – skwitował idąc
przed siebie na chwiejnych nogach – jak długi ma być ten marsz?
- Wystarczająco długi, jak dla ciebie –
oświadczyła dość łagodnie jak na nią – to coś w rodzaju zdrowotnego spacerku,
więc ciesz się otoczeniem.
- Marsz trzeźwości – zmęczony przeczesał
włosy palcami dłoni – to się kupy nie trzyma. Najpierw mnie upijacie, a później
na siłę każecie wytrzeźwieć. To jakiś obłęd.
- Pocieszę cię marudo, że to dopiero
początek – zaśmiała się widząc jego niemrawą minę – Dobrze wiemy, że nie lubisz
bałaganu. Specjalnie dla ciebie staruszek opracował pewną zabawę.
- Słowo „wakacje” przybiera w Kronosie
groteskową nutę – odparł chwilowo przystając by złapać oddech – o zabawie nie
wspomnę.
- Są gusta i guściki skarbeńku – zmierzwiła
mu i tak już potargane włosy – To, co ty uważasz za zabawę, dla nas jest
jedynie dziecięcą igraszką.
- Lubisz mnie męczyć – odtrącił od
siebie jej rękę – moje cierpienie cię bawi.
- Może – uszczypnęła jego policzek na co
się skrzywił – Robisz uroczą minę, gdy coś cię boli, a do tego twoje oczy
napełniają się łzami i wyglądasz jakbyś miał zaraz się rozpłakać. To miód na
moje serce.
- No przepraszam, że tak reaguję –
warknął kontynuując marsz w dąsie – nie wszyscy są tak perfekcyjni, jak ty.
- Wreszcie ktoś to powiedział – zakpiła
kończąc rozmowę ogłuszeniem chłopaka – Kiedy się obudzisz, nie będzie już tak
miło.
Ze spokojem wpatrywała się w
nieprzytomnego siostrzeńca. Polubiła go, ale coraz bardziej miała ochotę go
zabić. Tak bardzo przypominał Blankę, że powróciła nienawiść skrywana przez te
wszystkie lata. Wyciągnęła broń i przystawiła lufę do piersi chłopaka. Wcisnęła
do połowy spust, ale w ostatniej chwili go puściła.
- Jeszcze nie czas – szepnęła do siebie
zabezpieczając rewolwer i chowając go z powrotem do kabury umieszczonej na
lewym biodrze – wszystko w swoim czasie.
* * * * * *
Ocknął się z potwornym bólem głowy. Był
przywiązany do krzesła i oślepiało go światło z wiszącej tuż nad nim
nieosłoniętej żarówki. Przez zmrużone oczy zobaczył sylwetkę Talishy. Trzymała
w ręku jakiś duży obiekt, jednak nie musiał zgadywać co nim było, bo otrzeźwiła
go jego zawartość, a mianowicie lodowata woda. A dokładniej kubeł zimnej wody.
- Pobudka dzieciaku – zaświergotała
sprawdzając jego źrenice – widzę, że moja ambrozja zaczyna działać.
- Ccco jest grane? – Spytał szczękając
zębami. Chciał się poruszyć, ale okazało się to być znacznie trudniejsze niż
myślał. – Rozwiąż mnie!
- Później – machnęła ręką dając mu do
zrozumienia, że nie ma na co liczyć – Zadam ci kilka pytań, a ty grzecznie na
nie odpowiesz.
- Nie będę bawił się w przesłuchanie –
warknął drżąc z zimna – rozwiąż mnie!
- A, zapomniałam ci wspomnieć –
pomachała mu przed nosem niewielkim pilotem do zdalnego sterowania – za złą
odpowiedź lub taką, która nie będzie mnie zadowalać popieszczę cię prądem.
- Chcesz się bawić w Milgrama[1]
czy w Pawłowa[2]?
– Jęknął, gdy przez jego ciało przeszła wiązka prądu o niskim napięciu. Dopiero
teraz zdał sobie sprawę, że był przywiązany do krzesła nie liną, a kablami. –
Żartujesz?!
- Powinieneś już rozgryźć, że w kwestii
dobrej zabawy nigdy nie żartuję – odparła ponownie naciskając przycisk
uruchamiający przepływ prądu. Chłopak stęknął z bólu przyspieszając oddech. –
Chyba zwiększę napięcie, bo w ogóle nie krzyczysz.
- Powaliło cię do reszty? – Sapnął
próbując się szarpnąć na krześle. Nic mu to jednak nie dało. – Cholera!
- Uroczy jesteś próbując z tym walczyć –
pogłaskała jego policzek – ciocia zafunduje ci niezapomnianą rozrywkę.
- Chyba sobie – sarknął zmęczonym głosem
– ja dość kiepsko się bawię i chyba uchodzę tu za atrakcję wieczoru.
- Zanim zaczniemy – Talisha skinęła
głową na kogoś skrytego w cieniu, skąd po chwili wyłonił się dość mocarny
mężczyzna z kimś zarzuconym sobie na barku. Bez słowa rzucił swój balast na
podłogę przed Piotrkiem i odszedł. – Mamy gościa, którego masz zabić.
- To chyba nie… – Piotrek w szoku
patrzył na podnoszącego się do siadu Kacpra i oczom nie wierzył – Po co on tu?
- Musiałam znaleźć cel, który chciałbyś
zabić – objęła siostrzeńca od tyłu opierając brodę o jego ramię – on wydał mi
się być kimś idealnym do tej roli.
- Nie zabiję go – Zielonooki poczuł
wewnętrzny niepokój. – Nie zrobię tego.
- Zobaczymy – zadrwiła po czym ruszyła w
stronę wyjścia – Muszę coś załatwić. Za chwilę wrócę i się pobawimy, a
tymczasem porozmawiajcie sobie jak na grzeczne dzieci przystało.
Po tych słowach opuściła pomieszczenie
pozostawiając Piotrka i Kacpra samych sobie. Ten drugi był w nieco lepszej
sytuacji, bo miał jedynie skute ręce za plecami.
- Masz powaloną rodzinę – blondyn usiadł
na podłodze twarzą zwrócony do kasztanowłosego – rodzina szaleńców.
- Tak dla przypomnienia – Piotrek
próbował jakoś poluzować kable oplatające jego ciało, jednak coś mu nie
wychodziło – ty również należysz do mojej rodziny. Ten fakt również jest mi nie
na rękę, więc oszczędź sobie zbędnych komentarzy.
- Wyglądasz jak sierota – zauważył
Kacper przekładając nogi przez skute ręce – czekasz na wyrok przez krzesło
elektryczne?
- Wyrok to będziesz miał zaraz ty –
warknął zielonooki nadal walcząc z więzami – Na twoim miejscu szybko bym się
stąd ewakuował.
- Nie jestem tchórzem – Murdoch podszedł
do kuzyna i z kpiną uderzył go w twarz – nie bierz mnie za siebie plebsie.
- Może i jestem tchórzem, ale posiadam
jeszcze zdrowy rozsądek – Piotrek plunął śliną wymieszaną z krwią – ty jak
zwykle unosisz się głupią dumą przez co skończysz jako trup.
- Masz coś do mnie śmieciu? – Blondyn w
złości ponownie wymierzył cios pięścią w twarz kuzyna. – Znaj swoje miejsce.
- Zrozum idioto, że z tą kobietą nie ma
żartów – stęknął z bólu, gdy oberwał pięścią w brzuch – Kurwa, jeszcze trochę i
naprawdę cię zabiję bez żadnych sugestii ciotki.
- No dawaj knypku – Kacper drażnił go
coraz bardziej – ciekawe jak to zrobisz w swoim położeniu.
- Chcesz się przekonać, to mnie rozwiąż
głąbie – wymamrotał wściekły kasztanowłosy – mam powód by cię zabić, więc
drażnij mnie dalej, a nie ręczę za siebie.
- Głupi nie jestem – zadrwił Murdoch
uderzając kuzyna w splot słoneczny – takie położenie jest mi na rękę.
- Przegiąłeś pałę palancie – sapnął
wyswobadzając rękę z więzów – Nie jestem pieprzonym workiem treningowym!
- Nic mi nie zrobisz – oznajmił Kacper
wymierzając kolejny cios – Jesteś słabeuszem.
- Nie znasz mnie – Piotrek z furią w
oczach powoli uwalniał się z więzienia kabli i krzesła – nienawidzę cię coraz
bardziej. Irytujesz mnie swoją obecnością. Trujesz powietrze swoim oddechem.
Pięściami zetrę z twojej mordy ten wywołujący u mnie mdłości uśmieszek.
- Ktoś wywołał wilka z lasu – usłyszeli
zadowolony głos Talishy – widzę chłopcy, że dobrze się bawicie.
- Zajebiście – mruknął kasztanowłosy już
całkowicie uwolniony z kabli – czas nieco rozprostować kości.
- Dawaj – prowokował go blondyn nawet
nie zdając sobie spraw z tego jak wielki popełnia błąd – niedorajdo.
Piotrek powoli podszedł do kuzyna i
chwilę mu się przyglądał w milczeniu. Gdy ten bezwiednie się cofnął, na usta
kasztanowłosego wypełzł tryumfalny uśmieszek. Z precyzją zadał swój pierwszy
cios celnie trafiając w irytującą go twarz, tym samym rozpoczynając walkę.
Każde uderzenie przeciwnika parował bez żadnego problemu. Poruszał się z gracją
niczym tancerz wykonujący wyuczony schemat kroków unikając ciosów jednocześnie
je zadając z dokładnością profesjonalisty. Po pięciu minutach blondyn ledwie
utrzymywał się na chwiejnych nogach z niedowierzeniem w oczach patrząc na
emanującego mrokiem kuzyna. Pierwszy raz widział go w takim stanie i nie na
żarty się wystraszył. W pewnym momencie Piotrek po prostu zaprzestał
jakichkolwiek działań wpatrując się w Kacpra zamglonym wzrokiem. Coś było nie
tak.
- Ty to zaplanowałaś jędzo! – Piotrek z
pełnym złości wzrokiem zwrócił się do Talishy. – Chciałaś bym zabił go
własnoręcznie? Nie zrobię tego!
- Eh – Kobieta westchnęła nie kryjąc
zawiedzenia. – Myślałam, że moja ambrozja nieco bardziej przyćmi twój umysł.
Niestety będę musiała powtórzyć metodę twojej matki.
- Co? – Zielonooki nie do końca rozumiał
o co chodzi. – Chyba wyraziłem się jasno. Nie zabiję tego kretyna!
- Będziesz miał łatwiej – ignorowała
wrzaski chłopaka kierując się w jego stronę z pistoletem w ręku – ja musiałam
zabić kogoś, kogo kochałam, a ty masz przed sobą osobę, której nienawidzisz.
- Odpieprz się ode mnie! – Krzyknął
czując jak powoli zaczyna tracić czucie w kończynach. – Coś ty mi zrobiła?
- To wpływ środka, który ci podałam zaraz
po ogłuszeniu – wyjaśniała spokojnie w ogóle nie przejmując się negatywnymi
emocjami, jakie biły od siostrzeńca – Przyspieszyłeś jego działanie intensywnym
wysiłkiem fizycznym podczas walki. Teraz przez najbliższą godzinę będziesz jak
moja urocza marionetka. A co najzabawniejsze, przez cały ten czas będziesz
wszystkiego świadomy.
- Nie – stęknął, gdy ugięły się pod nim
nogi. Wizja bycia lalką w rękach tej niezrównoważonej kobiety przerażała go
niesamowicie mocno. Zwrócił się twarzą do Kacpra przewidując do czego zmierza
cała ta sytuacja. – Idioto, wiej! Ale to już!
- Nie tak szybko – Talisha dwukrotnie
wypaliła z broni przestrzelając oba kolana blondyna. Chłopak z wrzaskiem upadł
na podłogę skręcając się z bólu. – Niezła próba, ale ten piękniś ma zbyt wolny
zapłon ruchowy, a o myślowym nie wspomnę.
Skinęła na kogoś kryjącego się w cieniu.
Po chwili wyłonił się z niego mężczyzna z wcześniej. Podszedł do Kacpra i
przyciągnął go bliżej kasztanowłosego, następnie uniósł go tuż przed nim na
wyciągnięcie ręki.
- Idealnie – chwyciła dłoń Piotrka i
włożyła do niej swój pistolet. Po kolei zaciskała jego palce na rękojeści, aż
dotarła do tego najważniejszego, który miał za zadanie pociągnąć za spust.
Kiedy wszystko było skończone, odbezpieczyła broń i wycelowała w pierś
blondyna. – Czas się pożegnać.
- Przestań – prosił ją Piotrek starając
się jakoś odzyskać czucie w rękach – ja tak nie chcę.
- Nie – Kacper z błaganiem w oczach
patrzył w spanikowaną twarz kuzyna. Od razu zrozumiał, że ten nie ma na nic
wpływu. Ból w nogach doprowadzał go do szału, a myśl, że za chwilę pożegna się
z życiem odbierała mu mowę. Ta bezradność była nie do zniesienia i uwłaczająca
jego dumie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z mnogości błędów jakie popełnił
przez ostatni kwadrans. – Nie.
- Koniec czasu – Talisha przycisnęła
spoczywający na spuście pistoletu palec Piotrka – I już.
Broń wypaliła trafiając w pierś
blondyna. Krew trysnęła na twarz zielonookiego mieszając się z jego łzami.
Chłopak w szoku patrzył na leżące tuż przed nim ciało kuzyna i nie wierzył, że
przyczynił się do jego śmierci. To było przytłaczające i bolesne doznanie.
Ponownie zabił, choć przyrzekał sobie, że więcej tego nie zrobi. Jego ręce
ponownie splamiły się krwią, a to przywracało bolesne wspomnienia. Przez natłok
myśli nawet nie zauważył jak obraz przed jego oczami powoli się zamazywał, aż w
końcu całkowicie zniknął. Bezwładnie osunął się na podłogę całkowicie tracąc
przytomność.
- Zanieś go do pokoju przesłuchań –
nakazała podwładnemu wskazując na nieprzytomnego Piotrka – chciałam go bardziej
pomęczyć, ale niestety środek zbyt szybko pozbawił go przytomności. Mówi się
trudno.
- A co z tym? – Mężczyzna wskazał na
nieżywego blondyna. – Wrzucić go tam, gdzie innych?
- Nie – Talisha cmoknęła zadowolona ze
swojego dzieła – wyślemy go w prezencie Murdochom z pozdrowieniami od Piotra.
* * * * * *
Był środek nocy, a Dante z Allenem
czekali na znak od pewnego informatora. Siedzieli na szczycie dobrze
zarośniętego wzgórza, które okazało się być dobrym punktem obserwacyjnym.
- Byłeś tu kiedyś? – Ciszę przerwał
Sicarius – Ten dom przypomina twierdzę.
- Nie – Allen nie krył bezradności – To
dom główny rodu Sforza. Ja byłem jedynie w letniej rezydencji.
- Wszystko zależy od informatora –
zauważył Dante przystawiając lornetkę z noktowizorem do oczu – Ciężko
stwierdzić, która strona jest lepsza do infiltracji.
- Niedługo uratujesz swoją królewnę z
łap groźnego smoka rycerzyku – zaśmiał się Allen widząc znak przesłany morsem.
Wujaszek się postarał.
- Mamy wejść od frontu?! – Dante był w
szoku. – To trochę ryzykowne.
- Nie, ja mam wejść od frontu – poprawił
go brązowowłosy – ty zajmiesz się dywersją.
- Rozumiem – na twarzy Sicariusa
zagościł figlarny uśmieszek – Mam się nie hamować.
- W rzeczy samej – Allen posłał
mężczyźnie zadowolone spojrzenie – Pokaż mojemu bratu czym zasłynąłeś w świecie
zabójców.
* * * * * *
Piotrek zmęczony otworzył oczy. Leżał na
zimnej podłodze w jakimś małym pomieszczeniu. Wróciły jego wspomnienia z
dzieciństwa, kiedy non stop lądował w piwnicy Murdochów. Samopoczucie było
równie podobne do tego z przeszłości. Czuł na sobie czyjś wzrok, dlatego powoli
podniósł się do siadu. Ku jego uldze odzyskał władzę w kończynach, które były
jeszcze w lekkim odrętwieniu.
- Wreszcie się obudziłeś – usłyszał głos
starego Sforzy jakiś metr od siebie – masz w sobie ośli upór, jak twój ojciec.
- No i? – Sarknął masując bolące
skronie. – Takie wnioski do niczego nie prowadzą. Jestem jaki jestem, a moi
rodzice do tego się nie przyczynili. Sam kształtowałem swój charakter, więc
oszczędźcie mi tych pieprzonych porównań.
- Niczego nie nauczył cię ten wieczór? –
Zapytał chłopaka badawczo mierząc go zimnym wzrokiem. – Nie, czegoś się jednak
nauczyłeś.
- Pokazałeś mi, że nie jestem dla ciebie
nikim ważnym – odparł Piotrek przymykając piekące oczy – Potwierdziły się tylko
moje przypuszczenia. W sumie, czego można się spodziewać po człowieku, który
funduje swoim dzieciom istny wyścig szczurów po swoją miłość. Moja matka była
jednym z nich. Ślepo wykonywała twoje polecenia niczym maszyna, aż w końcu
przejrzała na oczy.
- Dużo wiesz – zauważył Sforza w lekkim
zdziwieniu – Skąd?
- To nieistotne – stęknął czując
nieprzyjemne odrętwienie – chciałeś mnie poznać, a wydarzenia z tego wieczoru chyba
pokazały ci jaki jestem.
- Tak – przyznał mu rację w lekkim
rozbawieniu – coraz bardziej mnie intrygujesz. Nie chcesz zabijać. Nie chcesz
mieć powiązań z rodami, z którymi łączy cię krew.
- Mam swoje zasady – mruknął zmęczonym
głosem – potrafię dojść do czegoś w życiu i nie potrzebuję waszej pomocy. Nie
chcę mieć wobec was długu.
- Rozsądnie – podsumował chłopaka –
Myślę, że pozostawię cię Tal. Jeśli przeżyjesz, dowiedziesz, że jesteś jednak
wart mojej uwagi.
- Nie potrzebuję twojej uwagi – sapnął
próbując wstać, jednak poniósł fiasko – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, czy
to tak trudno zrozumieć?
- Twój przekaz jest jasny – oświadczył
Sforza otwierając drzwi wyjściowe – jednak ja jeszcze z ciebie nie
zrezygnowałem. Jesteś dobrym kandydatem na idealne narzędzie, a to powód by
mieć cię pod obserwacją.
- Prędzej zginę, niż stanę się bronią w
twoich rękach – Piotrek spojrzał na mężczyznę zdecydowanym wzrokiem. – To, że
jesteś ojcem mojej matki nie daje ci do mnie prawa.
- Nie takich łamałem – zaśmiał się
Sforza opuszczając pomieszczenie. Na korytarzu czekała Talisha. Mężczyzna
skinął na nią marsową twarzą. – Jest twój.
* * * * * *
Allen szedł tuż obok Kaspiana długim
korytarzem domu Sforzów. Przedłużające się milczenie wuja coraz bardziej go
niepokoiło. Do tego dochodziło nieprzyjemne przeczucie, że coś jest nie tak.
- Gdzie on jest? – Spytał, bezwiednie
wypowiadając na głos swoje myśli. – Coś się stało, prawda?
- I tak, i nie – odparł siląc się na
spokój w głosie – Twój brat żyje, ale ojciec z Tal się na niego uwzięli.
- Cholera – warknął przeczesując swoje
brązowe włosy – wiedziałem, że tak będzie. Piotrek nie jest gotowy psychicznie
na ten ród.
- Nie wszyscy są tak mroczni jak ty –
usłyszeli za sobą głos starego Sforzy – Pamiątkę po naszej kłótni ciągle noszę
przy sobie.
- Szkoda, że jedynie przestrzeliłem ci
dłoń – syknął Allen nie kryjąc niechęci do dziadka – byłeś moim pierwszym żywym
celem i zawiodłem przez emocje.
- Obaj macie coś w sobie, że nie
potrafię do końca z was zrezygnować – westchnął stary Sforza ze złowieszczym
błyskiem w oku – Znając ciebie na pewno nie przyszedłeś tu sam.
- Nie tym razem – przyznał chłopak z
irytacją wymalowaną na twarzy – Jestem dobry, ale nie aż tak.
- Twoja arogancja nadal utrzymuje się na
wysokim poziomie – zaśmiał się starzec z nutą chłodu w tonie głosu – Łączy was
ten sam ośli upór.
- Akurat on jest w tym lepszy – mruknął
Allen wspominając brata – może i wygląda na mięczaka, ale z pewnością nim nie
jest.
- Zdążyłem się zorientować – Stary
Sforza spojrzała gniewnie na syna. – Drogi Kaspianie, synu marnotrawny cóż cię
sprowadza na łono domu rodzinnego?
- Raczej bym skłamał, gdybym
odpowiedział, że tęsknota – zadrwił Kaspian z nabytą nonszalancją – Powód mojej
wizyty jest dobrze ci znany ojcze.
- Tylu gości, a jeden powód – minął syna
i wnuka nie racząc już na nich spojrzeć – Szkoda, że tak krótko u mnie zabawił.
Nawet go polubiłem. Szkoda, że niedługo umrze.
- Nie pozwolę na to – Allen wycedził w
złości – zamiast Piotrka umrze Talisha.
- Zważaj na słowa wypowiadane w tym domu
– ostrzegł go Kaspian dobrze znając reguły rodu i Kronosa – inaczej zginiesz.
- Trochę mnie poniosło – przyznał się do
błędu wyciszając emocje – odkąd poznałem tę dwójkę tracę chwilami kontrolę.
- Wreszcie dorosłeś – Kaspian zmierzwił
włosy siostrzeńcowi – martwisz się o rodzeństwo, czym zyskałeś w moich oczach.
- Jakoś nie prosiłem cię o pochwałę –
sarknął wściekły, że zniszczono mu fryzurę – i zachowaj odpowiedni dystans.
- Jestem twoim wujkiem – udał smutek –
nie izoluj się tak.
- Fryzjer z ciebie jednak kiepski –
zauważył Allen przypominając sobie strzyżenie urządzone przez brata matki –
Tego grzyba to ci nigdy nie wybaczę.
- To było wieki temu – rozłożył na boki
ramiona na znak niewinności – w moich czasach to był krzyk mody.
- Może w średniowieczu – zakpił
brązowowłosy, gdy schodzili do podziemi domu – byłem pośmiewiskiem całej
szkoły. Nazwali mnie Lukiem Skywalkerem.
- Przesadzasz – Kaspian pokręcił z
rezygnacją głową – wolałem, jak byłeś tym uroczym dzieciakiem.
- Słyszałeś to? – Allen raptownie się
zatrzymał. – Ta suka nie traci chwili.
Z głębi korytarza podziemi dochodziły
krzyki Piotrka. W Allenie zagotowała się krew.
- Co tak stoicie! – Krzyknął Dante
wyłaniając się z cienia. – Nie ma czasu!
- Kurwa – warknął Allen widząc całą we
krwi twarz Sicariusa i szlak trupów tuż za nim – poszedłeś na całość.
- Kazałeś się nie hamować – skrzywił się
Dante słysząc wrzaski zielonookiego – te śmieci stały mi na drodze do
chochlika.
- Kończcie pogaduchy, bo chłopak się tam
męczy – ponaglał ich Kaspian wymijając szybkim krokiem – Duch Bianki będzie
mnie nawiedzał nocami, jeśli pozwolę umrzeć jej słoneczku.
- Słoneczku? – Allen zdumiony powędrował
wzrokiem za wujem. – Matka tak go nazywała?
- Tak – potwierdził czarnowłosy – Ty
byłeś księżycem, a Nicole gwiazdką.
- Słodko – zaśmiał się Dante – wszyscy
macie coś wspólnego z niebem.
- Jeszcze słowo, a nie ręczę… – mruknął
brązowowłosy idąc za wujem - za siebie.
- Zachowaj tę wściekłość na jędzę –
zasugerował Sicrius, kiedy usłyszeli głośniejszy ryk Piotrka – ja ją chyba
wypatroszę.
Ruszył w kierunku, z którego dobiegał
krzyk zielonookiego z mordem w oczach, a tuż za nim kroczył Allen.
* * * * * *
Talisha z pomocą dwóch podwładnych ojca
zaciągnęła Piotrka do pomieszczenia piwnic najbardziej wysuniętego na
południowe skrzydło domu. Tam przykuła chłopaka do ściany z rękami nad głową.
- Czego ty ode mnie znowu chcesz? –
Spytał zmęczonym głosem, walcząc z kajdankami. – Dałabyś mi już spokój.
- Chcesz już kończyć zabawę? – Z
drwiącym uśmieszkiem na twarzy wyjęła z kieszeni nóż i przecięła nim bluzę i
koszulkę siostrzeńca. – Zagramy w rzutki.
- A gdzie tarcza? – Piotrkowi wyrwało
się w pierwszej reakcji, jednak po chwili zrozumiał zamiary kobiety. – Nie.
- Tak mały – zaśmiała się w jadowity
sposób – będziesz moją tarczą.
Przytknęła do torsu chłopaka ostrze noża
i zaczęła nim ryć liczby i kręgi. Krew ściekała po skórze krzywiącego się z
bólu kasztanowłosego. Kiedy skończyła, wytarła z jego zielonych oczu zalążki
łez. Odeszła kilka kroków, by po chwili cisnąć w swojego więźnia ostrą rzutką.
Trafiła go w lewy bok wywołując głośne stęknięcie bólu.
- Gapa ze mnie – westchnęła wyjmując
kolejną rzutkę – Powinnam celować bardziej w środek.
- Przestań – jęknął, gdy kolejne ostrze
wbiło się w jego ciało – cholera!
- Nie ruszaj się, bo nie mogę wycelować
w środek – zganiła go, gdy ponownie zaczął szarpać się z kajdankami – chyba
muszę nieco cię unieruchomić.
- Że co?! – Spojrzał na nią z wyrzutem.
– Raczej mnie rozkuj!
- Chciałbyś – syknęła, po czym skinęła
na jednego z dryblasów – Zaostrzymy trochę grę.
Mężczyzna wyjął z kąta pomieszczenia dwa
miecze samurajskie, które wbił w ścianę. Ostrza przywierały do boków chłopaka
lekko rozcinając na nich skórę.
- Idealnie – cmoknęła zadowolona z
rezultatów – Zobaczymy, czy teraz będziesz tak się miotał.
- Powaliło cię! – Warknął uważając by
utrzymać równowagę pomiędzy mieczami. – To nie fair!
- W życiu nie ma czegoś takiego, jak
sprawiedliwość – oświadczyła tonem mentora – rządzą silni i ci z wyższym
statusem społecznym.
- Masz poronione wyobrażenie świata –
mruknął niezadowolony ze swojego położenia – nie odreagowuj na mnie swoich
niepowodzeń.
- Przeginasz pałę maluszku – cisnęła w
siostrzeńca trzema pod rząd rzutkami, które dość głęboko wbiły się w jego tors,
sprawiając sporą dozę cierpienia – To kara za brak szacunku do cioci.
- Cholera! Przestań! – Ryknął w złości.
– To boli!
- I ma boleć – zaświergotała podchodząc
do niego – Czas zacząć rundę drugą.
Bez żadnej delikatności wyrywała z ciała
chłopaka powbijane rzutki, tym samym podwajając zadany ból. Kiedy skończyła,
wyjęła z kieszeni kurtki strzykawkę z jakimś specyfikiem i wstrzyknęła jego
zawartość siostrzeńcowi.
- Dzięki temu zabawa będzie o wiele
ciekawsza – oznajmiła wracając na swoją pozycję – za kilka minut najmniejszy
dotyk będziesz odczuwał w zwielokrotniony sposób.
- Żartujesz, prawda? – Piotrek spojrzał
na nią przerażonym wzrokiem. – Powiedz, że to żart.
- Nie będę kłamać – odparła wzruszając
ramionami ponownie podchodząc do niego – a w kwestii dobrej zabawy nigdy nie
żartuję.
Poklepała policzek siostrzeńca,
sprawdzając działanie specyfiku. Kiedy chłopak lekko się skrzywił, posłała mu
zadowolone spojrzenie.
- Czas zacząć zabawę – stwierdziła
przyjmując pozycję do rzutu – Zobaczmy, jak działa nasz wspomagacz.
Piotrek poczuł falę bólu rozchodzącą się
z miejsca wbicia rzutki. Zagryzł dolną wargę, by nie krzyknąć i zacisnął mocno
powieki. Niestety w momencie wgłębiania się w skórę ostrza rzutki odruchowo
wycofał ciało, przez co skaleczył jeden bok mieczem. To spotęgowało cierpienie
i wywołało przyspieszenie oddechu. Taka reakcja spodobała się Talishy, dlatego
bez skrupułów ciskała w niego kolejnymi rzutkami.
- Przestań! – Ryknął nie mogąc już
znieść bólu. – Mam dość!
- Nie przerwę w środku świetnej zabawy –
oświadczyła wyjmując z kieszeni zapalniczkę i podgrzewając ostrze kolejnej
rzutki. Kiedy stwierdziła, że jest wystarczająco gorące, rzuciła nią w
siostrzeńca. Tym razem zawył głośno z bólu, jednocześnie kalecząc się o
krawędzie mieczy. – Wspaniale.
Nagle do pomieszczenia wparował Kaspian
w towarzystwie Dantego i Allena. Mężczyźni stanęli w wejściu i chwilę badali
sytuację. W pewnym momencie Sicarius cisnął nożem w kierunku Talishy, czym ją
mocno zaskoczył, bo zdążyła uchylić się w ostatniej sekundzie.
- Odsuń się od niego suko! – Ryknął
ruszając ku kobiecie z furią w oczach. W ręku trzymał gotową do strzału broń.
Wzrok miał utkwiony w Talishy i nawet na chwilę nie mrugając wypalił z
pistoletu w idących w jego stronę drabów Kronosa. Widok zbolałej twarzy Piotrka
jeszcze bardziej podsycał w nim wściekłość na siostrę Kaspiana.
- Nieładnie bez zaproszenia psuć komuś
zabawę – syknęła nie kryjąc irytacji. – Diabeł trafił mój dobry humor.
Złapała za pistolet i strzeliła w
żarówki. Pomieszczenie pogrążyło się w mroku ograniczając wszystkim widoczność.
Słychać było trzykrotne wypalenie z broni i głośny trzask.
- Już cię zdejmuję – Allen gmerał przy
kajdankach dość szybko uwalniając ręce brata. Wcześniej wyciągnął miecze ze
ściany. – Możesz stać?
- Nie wiem – Piotrek z ledwością
utrzymywał się na nogach. Rany ćmiły nieprzyjemnym bólem, a gdy Allen chwycił
go za ramię, by mógł utrzymać równowagę, po prostu zemdlał.
- No i masz – westchnął ze
zrezygnowaniem podtrzymując nieprzytomnego brata – zaliczył zgon.
- Ja go wezmę – odparł Dante, biorąc
Piotrka na ręce – Nie wiadomo co ta jędza mu zrobiła.
- Dzięki tobie Tal jest ranna – orzekł
Kaspian wyciągając z kieszeni pustą fiolkę – uważajcie, jak go dotykacie. Teraz
wszystko będzie sprawiać mu ból przez najbliższe kilka godzin.
- To lepiej dla niego, że zemdlał –
Allen westchnął w dość nerwowy sposób – Wracamy.
* * * * * *
Piotrek ocknął się w wygodnym łóżku, tuż
obok siedział pogrążony w myślach Dante. Kiedy zobaczył, że zielonooki się
obudził, ulga spłynęła na jego twarz.
- Jak się czujesz? – Spytał półszeptem
delikatnie dotykając jego dłoni. – Boli cię coś?
- Czuję dziwne odrętwienie w miejscu ran
– odpowiedział zachrypniętym głosem – Cieszę się, że jesteś, choć niezbyt się
spieszyłeś.
- Nie tracisz sposobności by mi utrzeć
nosa – westchnął zmęczony – Wiesz co czułem, gdy dowiedziałem się, że cię
porwano? Ty mały niewdzięczniku.
- Gdzie jesteśmy? – Piotrek podniósł się
do siadu by mieć lepszy widok na pokój w jakim się znajdowali. – dość przytulny.
- Jesteśmy w domu twojego ojca – Dante
widząc, że chłopak chce wstać od razu zerwał się z krzesła by mu pomóc. – Byłeś
nieprzytomny jakieś dwadzieścia cztery godziny. Przez ten czas opatrzyliśmy ci rany
i przewieźliśmy tutaj.
- Aha – Kasztanowłosy oparł się o
Sicariusa na chwilę kładąc głowę na jego ramieniu – Tęskniłem.
- Ja też – objął go mocniej i
zaprowadził do łazienki – Powinienem złoić ci skórę za to, że pozwoliłeś się
tak łatwo porwać.
- Wolałem nie ryzykować bezpieczeństwa
pasażerów – tłumaczył się chłopak – Wiesz, jaka ona jest.
- Wiem – sapnął czując ulgę, że ma
chochlika przy sobie – i dlatego masz taryfę ulgową.
- Dobrze wiedzieć – sarknął spuszczając
wzrok, to zaalarmowało ciemnowłosego – Zostaw mnie samego. Dam sobie radę.
- Ok. – Dante zostawił go samego w
łazience, jednak postanowił na niego poczekać za drzwiami. – Nie spiesz się.
- Czy ja prosiłem o jakieś wsparcie? –
Piotrek z dąsem wyszedł z łazienki. – Jesteś jak rzep na psim ogonie.
- Dobrze wiem, że nie lubisz
nadopiekuńczości – Ciemnowłosy przygarnął do siebie partnera. – Izolujesz się,
gdy coś cię męczy.
- Skąd ten wniosek? – Burknął
niezadowolony z faktu, że został rozgryziony. – Po prostu źle się czuję i tyle.
- Pinokio – zmierzwił mu włosy ciesząc
się, że chłopakowi puszczają nerwy. Dzięki temu, wiedział, że jego stan
psychiczny nie jest aż tak tragiczny. – Opowiesz mi, co się z tobą działo po
porwaniu?
- Jeszcze nie – Obdarzył partnera
melancholijnym spojrzeniem zielonych oczu. – Sam muszę to sobie przeanalizować.
To były dość intensywne dni.
- Rozumiem – westchnął popychając
kasztanowłosego na łóżko – kładź się i odpoczywaj.
- Dante? – Piotrek spojrzał na mężczyznę
smętnym wzrokiem.
- Tak? – Sicarius zwrócił uwagę na lekkie
zawahanie partnera. – Co jest chochliku?
- Czy ona żyje? – Spytał przygryzając
dolną wargę. – Pamiętam tylko tyle, że przyszliście i jak Allen mnie rozkuł.
Później urywa mi się film.
- Zemdlałeś z bólu – odparł łagodnie,
wiedząc, że chłopak ze skupieniem stara się zebrać myśli – niestety ta jędza
żyje. Straciłem zimną krew i spudłowałem.
- Ona jeszcze ze mną nie skończyła –
sapnął podkulając pod siebie kolana – Jej obłęd jest straszny. Uwzięła się na mnie, bo jestem tym pierwszym, którego
spotkała spośród naszej trójki. Drugi był Allen, a Nicole widziała jedynie
podczas Zgromadzenia. Mam zginąć pierwszy. To jej zemsta.
- Pokręcona kobieta – mruknął delikatnie
głaszcząc włosy chłopaka – nie myśl o tym i spróbuj się jeszcze przespać. Twój
organizm potrzebuje odpoczynku.
- To nie takie proste – szepnął
przymykając oczy. Dotyk i bliskość partnera sprawiały, że czuł się bezpieczny.
– Trudno jest przestać myśleć.
- Wiem – Przykrył go kocem, czując że
zaczął drżeć. – Śpij.
- Yhm – zamruczał wtulając się w udo mężczyzny.
- Grzeczny chłopiec – bawił się miękkimi
włosami śpiącego już zielonookiego – Zasłużyłeś na odpoczynek.
- Gdy tak na ciebie teraz patrzę, to
trudni mi uwierzyć, że niedawno z zimną krwią zabiłeś dwudziestu ludzi – do
pokoju wemknął się Allen z ulgą patrząc na spokojnie śpiącego brata – Kto by
pomyślał, że zmienisz się aż tak bardzo.
- Jest lekko przybity, ale tragedii nie
ma – poinformował brązowowłosego czując, że chce wiedzieć w jakim stanie jest
jego młodszy brat – myślę, że mogę wam go zostawić.
- I mam uwierzyć, że ot tak bez słowa
zostawisz go w tym domu? – W szoku podniósł jedną brew. – Nie ty i nie jego.
- A kto powiedział, że zostawię go bez
żadnego słowa? – Dante posłał mu przebiegły uśmieszek. – Muszę pilnie załatwić kilka
spraw, bo ten śpiący chochlik mi nie daruje, jeśli je zaniedbam.
- Masz na myśli te dzieciaki? – Spytał w
duchu dziwiąc się, jak wielkie zmiany zaszły w tym mężczyźnie. – Mój brat
dokonał cudu, bo Raptorowi Sicariusowi zaczęło na kimś zależeć.
- I mówi to ktoś, kto do niedawna
wyznawał zasadę: „emocje są zbędnym bagażem” – dopiekł mu w lekkiej irytacji –
Ludzie się zmieniają. Koniec tematu.
- Racja – Allen był nieco zawstydzony.
Wreszcie ktoś trafił w sedno, mówiąc mu prawdę prosto w twarz. – Nie było
tematu.
- No i teraz widzę w was jakieś
podobieństwo – zaśmiał się Sicarius wstając z łóżka – identycznie staracie się
ukrywać prawdziwe emocje.
- Bądź co bądź jesteśmy bliźniakami –
mruknął ciężko wzdychając – Nie rozumiem tylko, czemu tak łatwo dał się porwać.
- W oficjalnej odpowiedzi twierdzi, że
nie chciał narażać cywilów – oświadczył Dante ze smutkiem patrząc na
pogrążonego we śnie partnera – nieoficjalnie, chciał ją po prostu rozgryźć. Coś
mi mówi, że pomimo poniesionej porażki w pewnym stopniu to zrobił.
- Powiedział ci to?! – Allen zmarszczył
brwi starając się przeanalizować słowa mężczyzny.
- Nie, powiedział mi jedynie tę
oficjalną wersję – potarł zmęczone oczy – umiem jednak czytać pomiędzy
wierszami oraz znam go na tyle długo, by wiedzieć co stara się ukryć.
- Myślę, że wiem o czym mówisz – ziewnął
równie zmęczony po kilkudniowym poszukiwaniu brata – Idę odpocząć. Kiedy wróci
ojciec, to z pewnością tego nie zrobię.
- Rozumiem – Dante posłał brązowowłosemu
czujne spojrzenie. – Ja jeszcze zadzwonię i też nieco odpocznę.
Allen opuścił pokój, a Dante wrócił do
Piotrka. Niestety nie mógł z nim zostać na stałe. Zasady Zgromadzenia były
jasne. Chłopak sam musi uporać się z wyznaczonym zadaniem.
- Jeszcze trochę – szepnął odgarniając
kasztanowe włosy z czoła partnera – po tym wszystkim zrobimy sobie prywatne
wakacje z dala od tego burdelu.
[1] Stanley Milgram (ur. 15 sierpnia 1933, zm. 20 grudnia 1984) – amerykański psycholog(eksperymentalny) społeczny na uniwersytetach Yale, Harvarda oraz Nowojorskim. Z wykształcenia politolog. Na Uniwersytecie Yale przeprowadził eksperymenty posłuszeństwa wobec władzy (1963).
[2] Iwan Pietrowicz Pawłow (ros. Иван Петрович Павлов, ur.14 września?/26 września 1849 w Riazaniu, zm. 27 lutego 1936 w Leningradzie) –rosyjski fizjolog, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny z 1904 roku.
To było super, szkoda mi Piotrka. Mam jeszcze pytanie: Czy teraz będziesz częściej dodawać rozdziały czy znów będziemy musieli czekać niemiłosiernie długo na następny?
OdpowiedzUsuńNiestety nie umiem odpowiedzieć na Twoje pytanie. Pracę mam dość absorbującą, co odbija się na moim pisaniu. Postaram się wstawić szybciej kolejny rozdział, ale nie gwarantuję, że nastąpi to jeszcze w tym miesiącu.
UsuńRozdział mega wciągający,szkoda Piotrka ale zasady to zasady.
OdpowiedzUsuńZastanawiam sie kiedy będzie następny rozdział??
Mam nadzieje że może jeszcze w tym miesiącu ;)
Wenyy
Muszę Cię rozczarować, ale wątpię by udało mi się napisać rozdział do końca tego miesiąca.
UsuńWiesz... genialnie ci wyszły opisy tortur... aż mnie ciarki przeszły gdy zaczęłam to sobie wyobrażać...
OdpowiedzUsuńCieszę się na nowy rozdział i mam nadzieję, że w końcu Dante z Piotrkiem będą mogli się sobą nacieszyć.
Pozdrawiam i weny życzę :)
super rozdział . szkoda mi Piotrka, bo znowu musiał kogoś zabić.. Oby jak najszybciej skończyła sie ta jego ''wycieczka'' po rodach i żeby znów mógł być z Dante ;33
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńech, Jolka o tak piękne wyglądała... uratowali ale wiele się nacierpiał, a co teraz on nie chce zabić Kacpra... niech Albert wspiera Piotrka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Jolka o tak piękne wyglądała... uratowali ale wiele się nacierpiał, a co teraz? on nie chce zabić Kacpra... niech Albert wspiera Piotrka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga