Translate

sobota, 8 lutego 2014

Rada Zgromadzenia, jej obrady i…

Miałam małe rozterki pisząc ten rozdział, ale podjęłam ostateczną decyzję. Jak wspominałam w ostatnim poście, ten rozdział miał zakończyć tom drugi. Niestety trochę się tego zebrało i musiałam go podzielić. I tak właśnie oddaję; teraz już naprawdę przedostatni rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Piszcie komentarze ze swoimi spostrzeżeniami. To mnie motywuje. Ten rozdział skończyłam jedynie dzięki nim. 
Dziękuję i Pozdrawiam (^_^)


Dante wrócił do pokoju dopiero w środku nocy. Starał się poruszać bezszelestnie by nie zbudzić Piotrka.

- Co tak długo? – Usłyszał pretensje chłopaka, który siedząc po ciemku, niemal dusił swojego kota, tuląc go ze strachu. – Cały dzień nigdzie cię nie widziałem.

- Czekałeś na mnie?! – Zdziwił się ciemnowłosy zamykając drzwi na wszystkie możliwe spusty. – Mogłeś przynajmniej zapalić lampkę przy łóżku.

- Bałem się, że ktoś zobaczy światło i tu wparuje – odparł cicho Piotrek uwalniając kotkę z silnego ścisku rąk – Mam już dosyć tych wszystkich rozmów.

- Dziadek zamknął mnie w swoim gabinecie i kazał zapoznać się z najnowszą dokumentacją firmy – wyjaśniał Dante siadając na łóżku – Może i bym wyrwał się wcześniej, ale postawił przy drzwiach Orestesa, który jest cholernym służbistą.

- Widzę, że też nie miałeś lekkiego dnia – westchnął zielonooki wtulając się w partnera – Wiesz może, co z Nicki i Allenem? Nie było ich na obiedzie i kolacji.

- Dziadek tu także maczał palce – Dante zmęczony lekko się przeciągnął. – Wysłał ich z jakąś misją do Chicago i jeszcze gdzieś. Mają wrócić na posiedzenie Zgromadzenia, dlatego przełożono je na wieczór.

- Co za gość – stęknął poirytowany chłopak – Zrobił to specjalnie wiedząc, że ta dwójka stanowi moje wsparcie w tej całej rodzinnej gmatwaninie.

- Mówiłem żebyś brał go na poważnie – zauważył ciemnowłosy całując usta partnera – On jest mistrzem w zwodzeniu przeciwnika.

- Wiem – westchnął Piotrek odwzajemniając pocałunek – Dziś z nim rozmawiałem. Zaprosił mnie nawet na jutrzejszą, „po śniadaniową” herbatkę.

- Masz świadomość tego, że to nie będzie zwyczajna, jak to ująłeś, „po śniadaniowa” herbatka? – Upewniał się Dante. – On chce z tobą coś przedyskutować przed posiedzeniem Zgromadzenia.

- Nie martw się o to – kasztanowłosy puścił oczko partnerowi – dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Przed obiadem sprawdzał, czy jego strategia odnosi jakieś rezultaty.

- I co? – Zaciekawiony mężczyzna przyglądał się chłopakowi. – Odniósł jakiś rezultat?

- Niejako tak – szepnął niezadowolony Piotrek, wspominając miniony dzień – Jednak sam byłem sobie winien tego całego bałaganu, jaki dziś mnie spotkał.

- A coś więcej na ten temat – ciągnął go za język mężczyzna. Lubił słuchać rozterek chłopaka, bo to upewniało go w przekonaniu, że ten mu ufa, a jednocześnie mógł poznać jego tok myślenia. – Nie jestem żadnym guru i nie wiem, co siedzi ci w głowie, a tym bardziej, co spotyka cię każdego dnia, gdy nie ma mnie przy tobie.

- Cierpliwości – zachichotał Piotrek dostrzegając zalążki ciekawości w oczach Sicariusa – Chodziło mi o to, że dziś po śniadaniu starałem się trochę pocieszyć Li. Wiesz, kiedy był jeszcze dziesięcioletnim chłopcem, ktoś na jego oczach wymordował mu całą, najbliższą rodzinę. Jutro będzie kolejna rocznica tego zdarzenia. Podczas moich nieudolnych prób podniesienia go na duchu, weszliśmy na tor wspominek. Głupoty przychodziły nam do głów w młodości i właśnie o nich sobie dyskutowaliśmy. Niestety mieliśmy spore grono słuchaczy za drzwiami.

- Teraz rozumiem – zaśmiał się Dante – Pretensje?

- Ta – westchnął Piotrek opadając na poduszkę – Do tego Zygfryd z Albertem zawiązali wspólny front przeciwko mnie.

- To nieciekawie – przyznał mu ciemnowłosy – A wiesz, kto was podsłuchiwał?

- Niech pomyślę – zastanawiał się zielonooki – L-Diablo, Zygfryd z Edwardem, Albert i nie wiem, kto jeszcze.

- No tak – Dante przytulił do siebie zamyślonego chłopaka – To wyjaśnia twój kiepski dzień.

- Żebyś wiedział – mruknął Piotrek wtulając się w jego tors – tak bardzo brakowało mi twoich ramion tego dnia.

- Ach tak? – Sicarius powoli wsunął rękę pod koszulkę kasztanowłosego. – Ja również za tobą tęskniłem skarbie.

- A pokażesz, jak bardzo? – Mężczyzna poczuł, jak zwinne palce chłopaka dobierają się do guzików jego koszuli. – A może jesteś zanadto zmęczony?

- A może odrobina zachęty? – Szepnął mu do ucha ciemnowłosy odsuwając się na bezpieczny dystans. – Spraw bym nabrał na ciebie większej ochoty.

Piotrek w szoku patrzył na partnera, jednak po chwili zeskoczył z łóżka i niczym rasowy kot powoli ściągnął z siebie koszulkę od pidżamy. Mężczyzna zauważył wypukłość w jego kroku. Lekko zaróżowione policzki chłopaka symbolizowały jego wzrastające podniecenie. Nagle dostrzegł dziwny błysk w zielonych oczach. Kasztanowłosy kręcąc powabnie tyłeczkiem ruszył w stronę łazienki. Zniknął za jej drzwiami, by następnie przez powstałą, między nimi a framugą, szparą wysunąć rękę ze spodenkami od pidżamy.

- Skoro nie masz na mnie ochoty – Piotrek ze złośliwym uśmieszkiem wyjrzał z łazienki. – To sam się zadowolę pod prysznicem. Dobranoc.

- Osz ty wstrętny chochliku! – Dante, jak rażony piorunem zeskoczył z łóżka i popędził do łazienki. – Doprowadzać mnie do takiego stanu i umywać rączki?! Niewybaczalne!

- To ty zacząłeś – rzucił zielonooki, kiedy został przyciśnięty ciałem partnera do podłogi przy kabinie prysznicowej – Dałem ci posmakować twojej metody.

- Czyżby?! – Ciemnowłosy uniósł biodra chłopaka i od razu w niego wszedł. – W takim razie nie masz nic przeciwko, że pociągnę cię do odpowiedzialności za stan, w którym właśnie się znajduję. Posmakuj konsekwencji, jakie wywołało kręcenie twoją dupcią.

- Czuję… – jęknął Piotrek targany dreszczami podniecenia – Czuję, że wywarłem na tobie ogromne wrażenie.

- Jak cholera skarbie – szepnął mężczyzna przyspieszając ruch lędźwi – Dostatecznie podsyciłeś mój głód na ciebie.

- Czekaj, ja zaraz… – stęknął chłopak czując, że zbliża się moment spełnienia.

- Spokojnie – uspokajał go ciemnowłosy namiętnie całując – ja również.

Doszli niemal jednocześnie, wtuleni leżąc na podłodze łazienki i ciężko dysząc po przeżytym orgazmie. Kiedy jako tako wrócili do normy, wzięli wspólny prysznic i położyli się do łóżka

- Takie zakończenie dnia mi odpowiada – mruknął sennie Dante całując policzek chłopaka – Jesteś najlepszy.

- Wzajemnie – uśmiechnął się Piotrek leniwie przeciągając na łóżku – Choć mój tyłek raczej nie wytrzymałby takiej intensywnej rozrywki co wieczór.

- Zrobiłeś wielkie postępy – pochwalił go partner odgarniając mu z oczu niesforne kosmyki grzywki – Już nie płaczesz w trakcie.

- Nie podobało ci się, że nie płakałem? – Zapytał lekko zaniepokojony zielonooki. – Zawsze powtarzasz, że lubisz doprowadzać mnie do łez.

- Żartowałem – odparł spokojnie mężczyzna – dziś przynajmniej wiem, że ci się podobało. Kiedy płaczesz, mam wątpliwości, czy tak jest. Czasem myślę, że się do tego zmuszasz lub co gorsza, sprawiam ci ból.

- Nie, to nie dlatego – zawstydzony Piotrek spojrzał w piwne oczy Dantego – Zawsze serwujesz mi tyle doznań, że ciężko mi nad sobą panować. Ten nadmiar odczuć sprawia, że płyną mi z oczu łzy. Kocham cię w tak dużym stopniu, że szaleję emocjonalnie pod wpływem twojego dotyku. A może coś ze mną jest nie tak? Może za bardzo to wszystko czuję?

- Wszystko z tobą w porządku – Ciemnowłosy wbił się w usta partnera. – Kochasz mnie całym sobą, co mnie cieszy. Niepotrzebnie się martwiłem.

- Nie będzie ci ciężko, jak położę głowę na twojej piersi? – Zapytał nieśmiało chłopak przykładając głowę do torsu Sicariusa. – Lubię słuchać bicia twojego serca.

- Bije dla ciebie – mruknął Dante głaszcząc miękkie włosy zielonookiego – Twój słodki ciężar w ogóle mi nie przeszkadza.

- Moje też dla ciebie bije – szepnął przysypiający już Piotrek – Kocham cię.

- Wiem – uśmiechnął się ciemnowłosy powoli pogrążając się we śnie – Dobranoc.

- Ta – ziewnął chłopak w odpowiedzi – Branoc.

* * * * *

Na śniadaniu panowała dość ponura atmosfera, bynajmniej w części stołu Piotrka. Allen wraz z Nicole wrócili nad ranem, jednak nie zamienili z bratem ani jednego słowa. Chłopak z niepokojem spoglądał na siostrę, która nie tknęła jedzenia. Coś było nie tak i jego rodzeństwo ewidentnie to przed nim ukrywało.

- Najadłem się – Odsunął pełny talerz, jednocześnie wstając z krzesła. – Dziękuję za posiłek.

- Za jaki posiłek? – Zauważył Zygfryd próbując go zatrzymać. – Nie ruszyłeś swojej porcji.

- Sorry, ale jakoś straciłem apetyt – Piotrek spojrzał na rodzeństwo, po czym wzdychając odszedł od stołu. – Smacznego.

Milczenie Allena i niemrawa mina Nicole mocno go martwiły, co gorsza, chwilami złapał się na myśli, że znajdzie wsparcie u Alberta. Musiał wyjść z jadalni, bo inaczej by okazał słabość tuż przed posiedzeniem Zgromadzenia. Nie chciał tak szybko przegrać z dziadkiem Sicariusem, a czuł, że jego taktyka powoli go pogrąża.

- Dante mówił, że mają wrócić dopiero na posiedzenie Zgromadzenia, więc czemu ich misja zakończyła się już wczoraj? Czy aby na pewno wczoraj? – Zastanawiał się w myślach skrywając się w biblioteczce. – Coś tu się nie zgadza. Skoro ich misja zakończyła się już wczoraj i zdołali wrócić dzisiaj bladym świtem, to czemu posiedzenie Zgromadzenia przełożono na wieczór? To wszystko jest szyte grubymi nićmi, a ja mam cholerne przeczucie, że ta pieprzona herbatka skończy się, w najlepszym wypadku, szachem.

Przymknął oczy i siadając w fotelu zaczął uderzać głową o jego oparcie. Irytacja powoli podnosiła poziom nasilenia, a on, jak nigdy dotąd, nie miał pojęcia co robić.

- Myśl, myśl do cholery – mamrotał pod nosem starając się pobudzić swój umysł, jednak pustka w głowie nie ustępowała – Śmiałem się z Dantego, a okazuje się, że jestem na podobnej pozycji.

- Zugzwang? – Usłyszał za sobą głos Dantego. – Ostrzegałem.

- Oj, oszczędź sobie – mruknął Piotrek z pochmurną miną – mam kompletną pustkę w głowie.

- A, to nowość – ciemnowłosy zdziwiony spojrzał na chłopaka – Coś nie daje ci spokoju.

- Zachowanie mojego rodzeństwa – westchnął zielonooki w rezygnacji – Dante, coś się święci i to mnie przeraża, bo nie lubię niejasności.

- Powtarzam, ostrzegałem – Sicarius posłał partnerowi spojrzenie mówiące: „A nie mówiłem”. – Nieświadomie otworzyłeś wasze starcie gambitem[1] tym samym popełniając gruby błąd.

- Moja dusza hazardzisty okazała się być jełopem – Piotrek  osunął się nieco w dół na siedzeniu – Mocno zaryzykowałem licząc na dobrą passę i się przeliczyłem.

- Przestałeś postępować według swojego schematu – wypomniał mu ciemnowłosy spokojnym głosem – to było głupie posunięcie, jak na ciebie. W ogóle nie mieszczące się w logice twojego racjonalnego myślenia.

- Masz rację – Kasztanowłosy w złości roztrzepał sobie włosy. – Choć raz chciałem pójść na tak zwany spontan. Zły moment?

- Mam odpowiedzieć? – Dante cynicznie się uśmiechnął. – Bolesna porażka, co nie?

- Jeszcze jej nie poniosłem – Piotrek pokazał partnerowi język. – Jesteś wredny, wiesz?

- To cecha rodzinna – sapnął mężczyzna wymownie patrząc na chłopaka – ale ty o tym już wiesz.

- Yhm – teraz to zielonooki posłał partnerowi uśmieszek zwrotny – Koniec naszej rozmowy. Czas na herbatkę z twoim dziadkiem.

Pożegnał się z mężczyzną, po czym ruszył w stronę wyjścia. Im bliżej były drzwi do gabinetu dziadka Sicariusa, tym bardziej odechciewało mu się tam iść. Przeczucie non stop dawało o sobie znać, alarmując go przed zasadzką. Niestety obiecał się zjawić na „po śniadaniowej” herbatce, dlatego musiał dopełnić słowa.

- Raz kozie śmierć – mruknął pod nosem kładąc rękę na klamce, jednocześnie zapukał do drzwi – Obym się mylił.

- Wejdź Piotrze! – Usłyszał głos staruszka, który zapraszał go do wejścia. – Nie każ na siebie zbyt długo czekać!

Piotrek wziął głęboki oddech dla uspokojenia nerwów, po czym otwierając drzwi, wkroczył do gabinetu. Zdębiał na zastany widok. Na kanapie w kącie pomieszczenia, siedział markotny Li-Dok, a tuż obok niego niepewna Jolka i blady Paweł. Jednak nie to go najbardziej zszokowało. W fotelu skierowanym do niego tyłem, dostrzegł znajomy kolor włosów. Z pytającym wzrokiem spojrzał na staruszka, który nadal siedział przy swoim biurku.

- Pozwoliłem sobie zaprosić kilku gości na naszą herbatkę chłopcze – Sicarius posłał mu serdeczny uśmiech, jednak kasztanowłosy dobrze zdawał sobie sprawę co się za nim kryje – Pewnie zastanawiasz się dlaczego.

- Nie, już wiem dlaczego – westchnął Piotrek przyznając się do porażki – Zugzwang.

- W rzeczy samej – zaśmiał się starzec wstając z fotela i podchodząc do chłopaka – Jednak poprawę cię w osądzie twojej obecnej sytuacji. Szach[2] i Mat[3].

- Przyznaję, że trudny z pana przeciwnik – zielonooki podał mężczyźnie rękę – ten mecz przegrałem z kretesem, ale to dopiero pierwsza rozgrywka. Uczę się na błędach, swoich i przeciwnika.

- Wiem – odparł Sicarius prowadząc chłopaka do reszty gości – Nasza główna rozgrywka trwa nadal, choć oficjalnie rozpocznie się podczas posiedzenia Zgromadzenia.

- Podjąłem się tego wyzwania i podniosłem rzuconą przez pana rękawicę. Fakt, że sprowadził pan tu wszystkie moje słabe punkty potwierdza powagę sytuacji. – Piotrek był lekko zaniepokojony obecnością najbliższych mu osób w miejscu takim, jak to. – Tak bardzo chce mnie pan uwikłać w życie rodów i morderczy świat. Nie chcę jednak być mordercą, jak Dante i reszta, ale pan świetnie zdaje sobie z tego sprawę, prawda?

- Oczywiście chłopcze – staruszek poklepał ramię kasztanowłosego – Inaczej nie podsuwałbym ci innego rozwiązania.

- Mam wskrzesić nieistniejący już ród? – Piotrek westchnął przeciągle uspokajając myśli. – Jestem pesymistą, a pan żąda niemożliwego.

- Pesymista to poinformowany optymista  Piotrze – zachęcał go do pomysłu Sicarius zadowolony z faktu, że chłopak bezbłędnie odczytał jego intencje – Nieświadomie zacząłeś już tworzyć swój ród, nie sądzisz?  Trójka twoich przyjaciół jest tego dobrym przykładem, archiwista, szpieg i informator.

- Pan na wszystko ma odpowiedź, co? – Zielonooki zaśmiał się rozbawiony rozumowaniem mężczyzny. – No tak, ich wszystkich uważam za rodzinę. Są mi bliżsi niż własny ojciec i nieżyjąca matka. Ma pan mnie w garści, choć nie musiał robić sobie kłopotu ściągając wszystkich w to miejsce.

- Wiem – zaśmiał się starzec popijając herbatkę – Pomyślałem jednak, że tak będzie zabawniej.

- Ta, rozbawił mnie pan tym ruchem do szpiku kości – sarknął Piotrek biorąc łyk herbaty – choć muszę przyznać, że herbata jest naprawdę wyśmienita.

- Sofii także doceniła jej smak – uśmiechnął się staruszek delektując się smakiem naparu – Prawdziwa, chińska herbata.

- Babcia lubuje się w napojach tego typu – zauważył zielonooki spokojnym tonem. Wszyscy zebrani w pokoju w osłupieniu obserwowali rozmawiających mężczyzn. – Z tego co wiem, to dostanę do wyboru Murdochów, Venenich, Laverno i Thanathosa, czy ktoś jeszcze może ubiegać się o moją przynależność?

- Tylko ci, którzy są związani z tobą krwią – odpowiedział staruszek mierząc chłopaka potwierdzającym spojrzeniem – To dla twojego dobra.

- No, nie wiem – kluczył Piotrek obawiając się okresu z Murdochami – stryj chce mnie reedukować i wychować twierdząc, że jestem nieokiełznany i dziki. Już zaciera ręce by zabrać mnie do domu głównego rodu i tam zamknąć na cztery spusty. Ojca nie jestem pewny, ale Allen, w razie potrzeby, pomoże mi przetrwać w Thanathosie. Babcia i siostra raczej nie będą ingerować, a jedynie cierpliwie czekać i wspierać w podjęciu decyzji.

- Jak widzę, masz sporo wątpliwości i pytań – nadmienił Sicarius poważnym głosem – Odpowiem ci trochę na jedno z nich, a mianowicie chodzi mi o niejaką Talishę Night.

- Wie pan coś na ten temat?! – Piotrek w zdumieniu spojrzał na starca. – Ta kobieta ma ponoć mnie zabić, jednak nie znam powodu tej decyzji.
- Płynie w tobie krew osoby, której nienawidzi – odparł staruszek spokojnie odstawiając filiżankę z herbatą – Blanka, twoja matka i Talisha, są przyrodnimi siostrami.

- O, to taki grzech? – Piotrek niezbyt rozumiał nienawiści tej kobiety. – Choć moje przejścia z Murdochami mówią same za siebie.

- Blanka była owocem zdrady, jakiej dopuścił się stary Sforza podczas wyjazdu w interesach. Talisha nie mogła mu tego wybaczyć, a całą swoją nienawiść skierowała na twoją matkę. – Wyjaśniał Sicarius składając ręce w piramidkę skierowaną ku górze. – Mój wnuk miał z nią do czynienia i teraz pała chęcią zemsty na niej. Kiedy był na studiach, ta kobieta porwała go i na jego oczach mordowała wszystkich przyjaciół, a w tym, jego pierwszą miłość. Uciekł, ale nie potrafił się otrząsnąć z bólu jaki mu zadała. Na zleceniach potrafił się wystawiać pragnąc śmierci. Stał się wrakiem i ród niemal spisał go na straty, ale zdarzył się cud. Wiesz jaki?

- Nie – Piotrek zdumiony patrzył w oczy starca. – Jaki?

- Ty – Dziadek Sicarius wskazał palcem na Piotra, który najzwyczajniej zdębiał. – Uratowałeś go pewnej nocy stając się jego światełkiem w tunelu. Nazwał cię swoim aniołem.

- Czy to możliwe, że mówi pan właśnie o… – Piotrkowi załamał się głos. – Niemożliwe.

- Zwróciłeś mi sukcesora – rzucił spokojnie starzec puszczając zdezorientowanemu chłopakowi oczko – Jednocześnie stałeś się jego największym słabym punktem, ale u ciebie jest podobnie, nieprawdaż?

- Tak – zgodził się z nim zielonooki w uśmiechu – Świata poza nim nie widzę i nie wyobrażam już sobie życia bez niego.

- Skoro wiesz, że z nim jest podobnie, to czemu ciągle pchasz się w ramiona kostuchy? – Zarzucił mu staruszek z surowością w oczach. – Jeśli zginiesz, zawali się jego dotychczasowy świat.

- Pan się raczej boi o to, że straci sukcesora – zauważył kasztanowłosy w spokoju – wskrzeszenie rodu Conscientia jest próbą zatrzymania nas przy sobie. Bezkrwawe rozwiązanie aczkolwiek pracochłonne.

- Wiem, że temu podołasz – zachęcał go dziadek Sicarius łagodnym głosem – a Sofii, twoja babcia,  jest tego pewna.

- Wszyscy są tego pewni, tylko nie ja – mruknął chłopak opadając na oparcie zajmowanego fotela. Zastanawiał się, dlaczego obecni przy rozmowie przyjaciele, jak również Tobiasz, w ogóle się nie odzywają. Odpędził jednak od siebie te myśli wracając do rzeczywistości. – Jakoś przetrwam procedurę przynależności, choć wiem, że nie będzie łatwo. – jeszcze raz spojrzał na Jolkę i go olśniło. Miała nieprzytomne oczy, tak samo było u Pawła i Tobiasza. Jedynie Li-Dok milczał wprawiony w takich sytuacjach. – Co zamierza pan zrobić z moimi przyjaciółmi?

- Zostaną przesłuchani na obradach Zgromadzenia – odpowiedział mężczyzna nie spuszczając wzroku z kasztanowłosego – będziesz przy tym, jednak zabraniam ci byś się wtrącał. Masz jedynie słuchać i obserwować. Nikt nie zrobi nikomu krzywdy, dlatego nie musisz się tym martwić.

- Rozumiem, czyli mam siedzieć i patrzeć, jak mnie pogrążają? – Zakpił Piotrek w lekkiej irytacji. – Próba woli?

- Nazywaj to jak chcesz chłopcze, jednak radzę ci się nie sprzeciwiać – ostrzegł go Sicarius – Jeśli złamiesz zakaz, to sam się pogrążysz.

- Aha – Zielonooki westchnął ciężko wiedząc, że niezależnie co zrobi, to i tak jest trzymany na muszce – Rozumiem, ale nie obiecuję, że grzecznie wykonam to polecenie. Emocji czasem nie da się stłumić, a ja jestem w tym kiepski.

- Będę brał to pod uwagę w razie potrzeby – oświadczył staruszek w śmiechu. Nagle spojrzał na zegarek i sapnął zmęczonym głosem. – Niestety powinniśmy zakończyć naszą rozmowę. Muszę jeszcze coś załatwić do obiadu, a pozostało już niewiele czasu.

- Rozumiem – Piotrek wstał z fotelu i odstawił pustą filiżankę. Li zrobił to samo. – W takim razie już pójdę. Dziękuję za tę wyśmienitą herbatę i wiele wnoszącą informacji konwersację.

- Nie ma za co Piotrze – pożegnał go Sicarius w ciepłym uśmiechu. Ten chłopak naprawdę był cennym nabytkiem i sam niedoceniał własnej wartości. – Miłego dnia chłopcy.

- Wzajemnie – odparli chórem Piotrek z Li opuszczając gabinet. Spiesznie ruszyli do swoich pokoi by w ciszy odreagować to spotkanie.

* * * * *

Siedział w jadalni przy obiedzie i pogrążony w myślach całkowicie się wyłączył z rzeczywistości. W takim stanie delikatnie muskał łyżką powierzchnię zupy, co zaalarmowało siedzących wokół niego ludzi. Albert z Zygfrydem od razu wykorzystali nieuwagę chłopaka. Obaj schylili się na chwilę, po czym zadowoleni wrócili do pionu.

- Coście mu zrobili? – Nicole groźnie łypała na obu mężczyzn. – Jesteście w zmowie?

- Chwilowo – odpowiedział Albert posyłając dziewczynie cyniczny uśmieszek – Nie wtrącaj się w nasze sprawy.

- Akurat pana posłucham – zadrwiła nastolatka pokazując mężczyźnie język – nie pozwolę wam go skrzywdzić.

- A kto go tutaj krzywdzi panienko? – Zygfryd zlustrował Nicki chłodnym spojrzeniem. Mała działała mu na nerwy i czasem miał ochotę przerzucić ją przez kolano i porządnie zlać. – Postanowiliśmy sprawić, aby Piotr regularnie jadł swoje posiłki. Tym razem nie ucieknie, chyba że z krzesłem.

- Przykuliście mu nogi do krzesła, prawda? – Zauważył Allen ze stoickim spokojem kończąc zupę. – Całkiem niezłe zagranie.

- Ty popierasz ich działanie?! – Nicole zdumiona spojrzała na brata. – Jak możesz?

- To dla jego dobra – odparł Allen niewzruszony wyrzutami siostry – Dorośnij Nicki. Piotrek od kilku dni nie zjadł porządnego posiłku, a dziś w ogóle nie tknął śniadania. Wiem, że to akurat było z naszej winy, dlatego popieram tę małą dywersję.

- Niech wam będzie – westchnęła dziewczyna wlepiając swój wzrok w talerz z zupą – W razie co, ja umywam ręce.

- Piotrze – Zygfryd potrząsnął lekko zielonookim, tym samym wyrywając go z zamyślenia. – Zupa ci stygnie.

- Co? – Piotrek zdziwiony omiótł twarze otaczających go ludzi. – A tak, obiad.

- Można wiedzieć, co tak cię pochłania? – Zapytał zaciekawiony stanem brata Allen. – Co zaprząta ci głowę w tak wielkim stopniu, że odlatujesz?

- Analizuję moją porażkę. – Odpowiedział Piotrek odsuwając od siebie talerz z zupą. – Przez to straciłem apetyt.

- Masz zjeść – Zygfryd ponownie podsunął bratankowi talerz. – Nie wyjdziesz stąd, póki nie zjesz.

- Opuściłem gardę, a wy od razu to wykorzystaliście – mruknął niezadowolony kasztanowłosy w reakcji na przykute do krzesła nogi – Jestem wdzięczny za waszą troskę, ale ja naprawdę nie mam apetytu.

- Lepiej dla ciebie, jak odzyskasz apetyt – odparł Albert niewzruszony słowami syna – Nie zjadłeś śniadania, a teraz chcesz opuścić i obiad? Nie pozwolimy na tak głupie zachowanie.

- Zjem, dla świętego spokoju – sapnął zmęczony chłopak – Nie mam już siły na przepychanki słowne, a moje argumenty i tak do was nie trafią.

- Tak lepiej – pochwalił go Zygfryd – a teraz jedz.

- Jesteś na nas zły? – Zapytała nieśmiało Nicki ściszonym głosem. – Widziałeś ją?

- Trochę jestem – Piotrek nawet nie spojrzał na siostrę, czym potwierdził jej obawy. – Niewybaczalne, że nie powiedziałaś mi o niej przy śniadaniu. Oboje woleliście milczeć.

- Takie mieliśmy rozkazy – rzucił niczym nie przejęty Allen – A tak nawiasem mówiąc, to ciekawych masz przyjaciół. Z Chicago zgarnęliśmy imprezowicza, a z Los Angeles nazbyt energiczną, ognistowłosą diablicę.

- Kto sprowadził Tobiasza? – Piotrkowi wyrwało się męczące go pytanie.

- Rose – odpowiedziała Nicole nadal zgaszonym głosem – Nie mogliśmy ci nic powiedzieć do obiadu.

- Wiem – Zielonooki kończył swoją zupę. – Takim działaniem precyzyjniej wymierzył ostatni cios w naszej rozgrywce. Nie doceniłem go, co było poważnym błędem. Na szczęście, szybko się na nich uczę i ich nie powtarzam.

- Jakiej rozgrywce? – Nicki niczego nie zrozumiała. – I z kim?

- To już nieistotne – zbył ją nie chcąc nikogo wtajemniczać w stosunki łączące go z seniorem Sicariusów i tak powiedział zbyt wiele – Przegrałem porządnie zamatowany i tyle.

- Szachy?! – Nastolatka zdumiona spojrzała na brata. – Grałeś w szachy i przegrałeś, więc czym się tak przejmujesz?

- Powiedzmy – zaśmiał się Allen z naiwności siostry, która w ogóle nie rozumiała myślenia zielonookiego – Miałeś kiepskie rozpoczęcie i przez to przegrałeś.

- Ta, Dante też mi to wypomniał – westchnął Piotrek w zrezygnowaniu – Jak to możliwe, że jedynie ty mnie rozumiesz?

- Jestem twoim bliźniakiem bystrzaku – zaśmiał się brązowowłosy w reakcji na ironiczną minę brata – jak widzisz, zabawa w hazardzistę nie popłaca.

- Oszczędź mi, ok? – Kasztanowłosy skrzywił się na krytyczny ton brata. – Dante mi już nagadał.

- A herbatka się udała? – Zakpił Allen widząc złość w oczach brata. Uwielbiał doprowadzać go do pełnej irytacji, a teraz mógł sobie na to pozwolić, tym bardziej, że ten był przykuty do krzesła.

- Ty się prosisz o guza braciszku – Piotrek uśmiechnął się serdecznie do brązowowłosego z mordem w oczach. – Herbatka była wyśmienita i tak gorzka, jak porażka, którą poniosłem.

- A nie zaproponowano ci cukru? – Allen posłał bratu cyniczny uśmieszek.

- A wiesz, że zaproponowano – Kasztanowłosy na chwilę spuścił wzrok, by po chwili ponownie utkwić go w bracie. – Cztery kostki, jednak odmówiłem, bo bym zabił ten charakterystyczny smak herbaty.

- Mądra decyzja – zachichotał Allen widząc ten swoisty błysk w oczach brata – Cukier w nadmiarze szkodzi.

- Wiem – sapnął Piotrek wpychając sobie do ust ziemniaka – przestaniesz wreszcie mnie drażnić dla zabawy? Wiem, że kochasz mnie dręczyć, ale wyluzuj, ok?

- Sam się o to prosisz – brązowowłosy zaskakując wszystkich, szczerze się uśmiechnął do rozeźlonego brata – Robisz minę zbitego psa, dlatego chcę cię trochę podręczyć. Powiesz wreszcie, co tak dokładnie cię męczy, czy nadal mam ci dokładać słownie?

- Dla twojej wiedzy, wkurzasz mnie w tej chwili – warknął w odpowiedzi kasztanowłosy – Ale skoro chcesz wiedzieć, to zastanawiam się, czy nie powinienem spotkać naszej, pałającej mordem ciotuni i oszczędzić jej poszukiwań?

- Ani mi się waż! – Albert uderzył młodszego syna w tył głowy otwartą dłonią. – Talisha to nie twój kaliber.

- Czemu żadne z was mi o niej nie powiedziało? – Piotrek swoje pytanie kierował do siedzącego naprzeciwko rodzeństwa. – Dowiaduję się takich rzeczy od obcych ludzi.

- Nie pytałeś – skwitował Allen z kamienną twarzą. Temat Talishy należał do ciężkich w ich rodzinie. Nieraz miał z nią do czynienia i po każdym spotkaniu oboje odnosili rany. – Nie powinieneś mieć do nas w tym temacie pretensji, bo sam nie przyczyniłeś się do uzyskania odpowiedzi. Jeśli chcesz ją otrzymać, zadaj najpierw pytanie.

- Ta, ta – Zielonooki westchnął jedynie kończąc w milczeniu drugie danie. Miał już dosyć wrażeń, jak na jeden dzień, ale niestety czekało go jeszcze Zgromadzenie. – Skończyłem swój posiłek, więc moglibyście z łaski swojej mnie odkuć od siedzenia?

- Za chwilę – Zygfryd spokojnie kończył jedzenie. – Poczekaj aż zjedzą wszyscy.

- Głaszczecie mnie właśnie pod włos, czego nie znoszę, ale grzecznie zaczekam – Piotrek przymknął na moment oczy by ochłonąć z nagromadzonych emocji i cicho westchnął. Kiedy otworzył je ponownie, był już ostoją spokoju.

- Ty nawet uspokajasz się, jak mama – zauważyła wpatrzona w niego siostra – Też zawsze przymykała oczy i cicho wzdychała.

- Piotr – Usłyszał szept Agatki za sobą, jednocześnie czując delikatne szarpnięcie tyłu bluzy. – Pomożesz?

- W czym? – Zdziwiony spojrzał na roztrzęsioną dziewczynkę. – Co się stało?

- Bo Kamil upił się z Pierrem i teraz biją się za domem – załkała blondyneczka wtulając się w oparcie jego krzesła – Ja się boję. Jacek kazał mi po ciebie przyjść i nic nie mówić Dantemu. Sam poszedł spróbować ich rozdzielić.

- Nie, no ja zabiję tego gnoja. Własnoręcznie utłukę. – Wycedził przez zęby wściekły Piotrek. Następnie zwrócił się w stronę Alberta i Zygfryda. – Dawać mi kluczyki do kajdanek, bo mam palący problem.

Wszyscy z niepokojem spojrzeli na emanującego mordem chłopaka. Obaj mężczyźni bez słowa uwolnili jego nogi.

- Dziękuję – Piotrek od razu wstał i spiesznie opuścił jadalnię, ciągnąc za sobą rozpłakaną Agatkę. – Prowadź.

- Muszę to zobaczyć – Nicole wstała od stołu z roziskrzonym wzrokiem. – Metody wychowawcze wściekłego braciszka.

- Chcesz zobaczyć, jak leje tego zbuntowanego dzieciaka i tyle – zarzucił jej Allen z sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy – Z tego co wiem, to jeszcze nigdy nie uderzył żadnego z tych dzieci. O, Sicarius biegnie chyba mu pomóc.

- O kurwa – szepnęła zszokowana dziewczyna – Będzie krwawa jatka. Muszę to zobaczyć!

Po tych słowach wybiegła z jadalni.

- Ta dziewczyna jest nieokrzesana – Zauważył zniesmaczony Zygfryd. – Widać, że wychowuje ją sam Veneni, gdyby Wilhelm nie zabrał stamtąd Piotra, aż strach pomyśleć, jak by się teraz wysławiał.

- Zapewniam, że zadbałbym o swoje dziecko, Zygfrydzie – Albert z nutą irytacji mruknął na brata. – Pod skrzydłami rodu nieraz był bliski śmierci. Traktowaliście go, jak zwierzę i przedmiot, czego nigdy wam nie wybaczę.

- Uspokój się ojcze – Allen położył dłoń na zaciśniętej pięści Alberta, po czym pełnym nienawiści wzrokiem spojrzał na Zygfryda i Edwarda. – Jeśli dowiem się, że mój brat ponownie został przez was skrzywdzony, sprzymierzę się z samym diabłem, by do ostatniego pnia wybić wasz cały ród.

- Mocne słowa – Zygfryd chłodno patrzył na brązowowłosego. Chłopak miał w sobie tyle mroku, który mroził do szpiku kości. Jego determinacja mówiła sama za siebie. – Jednak czasem należałoby się wstrzymać z takimi deklaracjami chłopcze.

- Nie obchodzi mnie twoje zdanie Murdochu – Allen posłał stryjowi złośliwy uśmieszek – Robię to, na co mam ochotę. Jeśli będę chciał was zabić, to zrobię to bez wahania. Życzę miłego popołudnia.

Po tych słowach Allen opuścił jadalnię.

- No, to pięknie wychowałeś syna – Zygfryd lekko zaniepokojony patrzył na młodszego brata. – Wpoiłeś w niego swoją nienawiść do rodu.

- Jestem dumny z mojego syna – odparł spokojnie Albert już w lepszym nastroju – Wychowałem go na genialnego skrytobójcę i niezależnego mężczyznę.

- Nauczyłeś go pogardy do rodziny – zarzucił mu Zygfryd jadowitym tonem – To niewybaczalne.

- Murdochowie nigdy nie byli jego rodziną, tak samo dla Piotrka – Albert wstał z miejsca – Zabraliście mi syna i zgasiliście światło w jego oczach. Mam was za to szanować?

Albert odwrócił się w złości i bez słowa ruszył w stronę wyjścia. Wolał nie powiedzieć o jednego zdania za dużo. Nigdy nie zapomniał widoku siedmioletniego Piotrka, który swoim małym ciałkiem zasłonił go przed kulą z rewolweru Wilhelma. Jak później, zakrwawioną rączką dotknął jego policzka i ze łzami w oczach starał się go uspokoić. Leżeli tak ranni w gabinecie Wilhelma, który z satysfakcją przyglądał się swojemu dziełu. Na szczęście, weszła tam jego córka, Sara. To dzięki niej obaj przeżyli tę noc. Niestety Piotrek nie pamięta tego zdarzenia, a przynajmniej tak twierdzi. W zamyśleniu udał się na tyły domu, by zobaczyć te jego metody wychowawcze, o których wspominała Nicole.

* * * * *

Piotrek niczym kasztanowa błyskawica przemierzał korytarze domu Sicariusów. Agatkę odstawił do pokoju Rose tuż po tym, jak powiedziała mu gdzie ma iść. Wściekłość nie malała, a raczej wzrastała z każdym krokiem. Myślał, że Kamil z Pierrem mają więcej oleju w głowach, ale okazuje się, że popełnił kolejny błąd ufając tej dwójce. Kiedy dotarł na tyły domu, od razu doszły go strzępki ostrej wymiany zdań i odgłosy ciosów. Minął zakręt i ku swojemu zaskoczeniu, chłopcy owszem bili się, ale nie ze sobą. Ich przeciwnikami byli dwaj starsi bracia Pierra. Wszyscy oczywiście pijani, a pomiędzy nimi pałętał się zdenerwowany Jacek ze łzami w oczach. Z noska ciurkiem leciała mu krew.

- Co za banda skurwieli – warknął od razu ruszając do rozpłakanego blondynka – Chodź do mnie.

- Ja próbowałem ich rozdzielić – zaszlochał chłopczyk wtulając się w tors zielonookiego – ale oni mnie w ogóle nie słuchają.

- Kto cię uderzył? – Zapytał Piotrek siląc się na spokój w głosie i wyjmując z kieszeni chusteczkę, przytknął ją do noska malucha. – Poczekaj na mnie chwilkę, to odprowadzę cię do pokoju.

- Dobrze – Jacuś usiadł na podłodze, przy ścianie i przyciskał chusteczkę do krwawiącego nosa. – Poczekam.

- Zuch – Pochwalił go chłopak łagodnym głosem.

Podszedł do bijącego się kwartetu i precyzyjnymi ciosami powalił wszystkich na ziemię.

- Banda pijaków! – Ryknął mierząc każdego z osobna mrocznym spojrzeniem. – Brak mi słów by opisać wasze zachowanie. Wasza dwójka – wskazał na Pierra i Kamila – zawiodłem się na was. Jestem po prostu idiotą, że uwierzyłem w wasze zapewnienia i obietnice. Nigdy więcej! A wy?! – Teraz zwrócił się do starszych chłopców. – Jaki przykład dajecie młodszemu bratu?! Żałosne!

- Ale my – Zaczął niepewnie Kamil – to tylko…

- Nie odzywaj się do mnie, bo na tobie zawiodłem się najbardziej – Piotrek z chłodem odniósł się do nastolatka. Sulik jeszcze nigdy nie widział kolegi w takim stanie. – Nawet nie zauważyłeś Jacusia, który starał się was rozdzielić. Wiesz, że został przez was uderzony?!

- Ja nie – Kamil w szoku spojrzał w stronę młodszego brata. – Piotrek, ja nie…

- Zamknij się do cholery! – Kasztanowłosy groźnie łypnął na wszystkich uczestników bójki. – Chcesz żeby traktować cię dorośle, a zachowujesz się jak gówniarz! Obiecałeś, że nie tkniesz już alkoholu. Sytuacja z ojcem niczego cię nie nauczyła?

- Nie znasz mnie! – Ryknął rozżalony Sulik. – Co ty kurwa o mnie wiesz? Paniczyk z arystokratycznego rodu! Dla ciebie jestem jedynie nikim!

- Widzę, że to ja dla ciebie się nie liczę – Piotrek westchnął zrezygnowany. Słowa chłopaka wbiły mu nóż w serce. – Nic o mnie nie wiesz, a już zaszufladkowałeś. Teraz przynajmniej wiem, co o mnie myślisz. Rodzina. Daruj sobie.

- Nie bierz go na poważnie – wtrącił się zaniepokojony Pierre – On nie mówił serio. To pijacki bełkot.

- Może to i lepiej – odparł w zamyśleniu kasztanowłosy – Dante znajdzie wam lepszego opiekuna. Twoje słowa jedynie dowodzą, że się do tego nie nadaję.

- O czym ty kurwa gadasz?! – Kamil w szoku patrzył na Piotrka. – Chcesz nas porzucić?! Zapomniałeś, że to przez twoją pieprzoną rodzinkę zostaliśmy sierotami?!

- A jednak masz do mnie żal – Piotrek uśmiechnął się i z bólem w oczach spojrzał na nastolatka. – Chcesz mi coś jeszcze zarzucić? Słucham, dobij mnie do reszty. Zakończmy to wreszcie. Jeśli jestem aż tak zły, to po cholerę prosiłeś żebym z wami został?

- To nie tak – Kamil ze łzami w oczach spojrzał na nieodgadnioną minę kasztanowłosego. – Ja… ja tylko…

- Ty tylko chciałeś mnie zranić, prawda? – Piotrek smętnie się uśmiechnął. – I brawo, udało ci się.

Zielonooki ciężko westchnął, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę Jacusia. Wziął malca za rączkę i powoli z nim odszedł, mijając przybyłych gapiów.

- Jesteś smutny? – Zapytał łkając blondynek. – Nie przejmuj się Kamilem, bo ja i Agatka bardzo cię kochamy. Jesteś dla nas, jak tatuś i mamusia w jednym.

- Wiem Jacku – Piotrek ciepło się uśmiechnął do chłopczyka. – Po prostu mam dzisiaj zły dzień. Nie przejmuj się mną.

- Chcesz przecież płakać – zauważył Jacuś piskliwym głosikiem – Przy mnie możesz płakać. Nie będę się śmiał.

- Dziękuję – Piotrkowi wrócił nieco humor. To pocieszanie jednego z bliźniaków, naprawdę dawało efekty. – Kiedyś skorzystam.

Zaprowadził Jacka do jego pokoju, a następnie wrócił do swojego. Rzucił się na łóżko i zmęczony zadręczającymi go myślami, powoli pogrążał się we śnie. Nagle do pokoju wszedł Dante. W milczeniu usiadł przy chłopaku i zaczął bawić się jego kasztanowymi włosami.

- Obudzisz mnie na kolację? – Zapytał sennym głosem zielonooki posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. – Muszę trochę odpocząć od tego wszystkiego.

- Trochę dziś się nasłuchałeś – szepnął w zrozumieniu ciemnowłosy całując chłopaka w czoło – Odpocznij. Przyjdę po ciebie w porze kolacji.

- Kochany jesteś – Piotrek uniósł rękę i delikatnie musnął wierzchem dłoni policzek partnera. – Dzięki.

- Nie ma za co – Dante pocałował usta chłopaka, po czym wstał z łóżka. – Drzemka powinna zregenerować trochę twoje siły, więc śpij.

Po tych słowach opuścił pokój pozostawiając Piotrka w półśnie.

* * * * *

Piotrek wzdychając dziobał widelcem porcję sałatki owocowej, czyli swoją kolację. Miał dziś naprawdę kiepski dzień, który nie miał jeszcze końca.

- Wszystko sprzymierza się przeciwko mnie – burknął cichutko pod nosem odsuwając od siebie talerz z jedzeniem. Sałatka zawierała sporą ilość kiwi, na które był uczulony. – Dziękuję, ale tego nie zjem.

- Znowu marudzisz? – Warknął na niego Zygfryd. – Zachowujesz się jak dziecko wybredzając przy jedzeniu.

- Mogę to zjeść, ale osobiście zawieziesz mnie po tym do szpitala, dobrze? – Piotrek spokojnie odpowiedział. – W sumie, to jakieś wyjście, bo ominie mnie Zgromadzenie.

Wziął kawałek kiwi i chciał je sobie wsadzić do ust, ale w ostatniej chwili ktoś stojący za nim złapał jego rękę w nadgarstku.

- Co ty wyczyniasz do cholery – westchnął Dante wyjmując mu z ręki widelec z kiwi – Ostatnim razem, jak miałeś wstrząs anafilaktyczny po kiwi, to ledwie cię odratowałem z pomocą Rose.

- Kazali mi zjeść kolację – zielonooki wzruszył ramionami – miałem być grzeczny, więc jestem.

- Miałeś być grzeczny, ale nie głupi – ciemnowłosy zastąpił sałatkę owocową kanapką z masłem orzechowym i dżemem – to dla polepszenia humoru, a Kamilem się nie przejmuj. Orestes zajął się karą całej pijackiej czwórki.

- Dzięki – Piotrek uśmiechnął się tylko czując wsparcie partnera. – Mam nadzieję, że nie przesadzi z tą karą. Ze mną się nie cackał ostatnim razem.

- Przyda się temu idiocie niezłe lanie – wtrąciła się Nicki z pochmurnym wzrokiem. Była wściekła na swoich kolegów, a w szczególności na Kamila. – Obaj obiecali, że już nie będą pić. Nie rozumiem, dlaczego ty tego nie zrobiłeś.

- A co by to dało? – Piotrek sapnął z rezygnacją. – Przynajmniej wiem, że ma do mnie o coś żal. Choć raz był ze mną szczery.

- On dobrze wie do kogo powinien kierować swoje żale – prychnęła Nicole niezadowolona z usłyszanych wcześniej słów Sulika – tchórz jeden, nie potrafił powiedzieć ci tego na trzeźwo, więc się upił, jak jakiś żul.

- Myślałem, że podoba ci się Pierre – zaśmiał się kasztanowłosy od razu wyczytując z oczu siostry co się tak naprawdę święci – a teraz widzę, że Kamil też nie jest ci obojętny.

- Dzisiejsze dzieci tak szybko dorastają – zachichotał Dante wracając na swoje miejsce.

- Ty i ta twoja empatia – szepnęła zawstydzona dziewczyna wracając do jedzenia kolacji – już się zamykam.

- Aha – Allen zmierzył rodzeństwo czujnym wzrokiem. – Sprawdzę tę informację.

- Ty niczego już nie sprawdzaj – jęknęła nastolatka czerwona na twarzy, jak pomidor – Wystarczy, że odstraszyłeś w akademii większość moich kolegów.

- To twoja sprawka? – Zachichotał Piotrek w reakcji na minę siostry. Nieco poprawił mu się nastrój. – Żartuję, od początku wiedziałem, kto stoi za tymi wszystkimi dywersjami na adoratorach Nicki. Muszę przyznać, że niektóre akcje były dość ryzykowne, ale skuteczne.

- Za dużo tego się wokół niej pałętało – odparł spokojnie Allen – miałem przy tym nieco zabawy.

- Ta, cały ty – zaśmiał się zielonooki – choć dzięki temu, że skupiłeś się na Nicki, ja miałem święty spokój.

- Jesteście siebie warci – zarzuciła braciom dziewczyna – gniewam się na was.

Po tych słowach wybiegła z jadalni.

- Chyba trochę przesadziliśmy – westchnął Piotrek patrząc na brązowowłosego – tym razem kubełek lodów nie pomorze, jak ostatnio.

- Przejdzie jej – mruknął Allen podzielając obawy brata – tak sądzę.

- Przeczekajcie tę burzę – poradził w spokoju Albert – Jutro okaże się, jak bardzo jest na was zła. Z waszą matką było tak samo. Stan gniewu można było u niej zmierzyć dopiero kolejnego dnia.

- Dzięki za radę – Piotrek dokończył kanapkę, po czym wstał od stołu. – Muszę chyba pójść po-pertraktować z Pablem.

- Pomogę – Allen również skończył już jeść. – Ja go zagadam, a ty zwiniesz to, co chcesz. Orientujesz się przynajmniej, gdzie to trzyma?

- Yhm – przytaknął zielonooki w zadumie – kostki cukru trzyma w spiżarce obok kredensu z przyprawami, a lody oczywiście w zamrażalce.

- Kostki cukru?! – Zdziwił się Albert patrząc na oddalających się synów. – Po co im to?

- Cukier w kostkach? – Albert usłyszał za sobą kobiecy głos, który należał do Rose. Kobieta przechodziła obok wychodząc z jadalni. – Oj niedobrze.

- Mogłabyś mnie nieco oświecić – lider Thanathosa od razu ruszył za ciemnowłosą – co oznaczają kostki cukru?

- Pański syn zajada kostki cukru, kiedy nad czymś intensywnie myśli – odparła spokojnie Rose – widocznie coś nie daje mu spokoju.

Ciemnowłosa zaśmiała się, po czym zniknęła w jednym z pobliskich pomieszczeń. Albert w zamyśleniu ruszył w stronę pokoju posiedzeń. Przy kolacji dowiedział się dwóch istotnych rzeczy. Po pierwsze, jego młodszy syn jest uczulony na kiwi, a po drugie, w permanentnym stresie zajada się cukrem. Zadziwiał go fakt, że dzieci tak dobrze się dogadują i wspierają nawzajem, a nie znały się przecież niemal całe życie.

- Mają twoją charyzmę Blanko – mruknął pod nosem wspominając matkę dzieci – i tę więź, o której ciągle mi przypominałaś. Uszanuję twoją wolę i ich nie rozdzielę.

* * * * *

Piotrek zrezygnowany dreptał za bratem korytarzem prowadzącym do auli przesłuchań, gdzie zazwyczaj obradowało Zgromadzenie. Pablo nie dał się oszukać i wyrzucił ich z kuchni, okropnie przy tym wrzeszcząc.

- Nie łam się – Pocieszał go Allen widząc zmęczenie w jego oczach. – Znajdź tego dobre strony, przynajmniej nie dostaniesz próchnicy.

- Yahoo – Kasztanowłosy z kpiną udał szczęście. – Pablo jeden, ja zero.

- Dzieciak z ciebie, wiesz? – Brązowowłosy dał bratu prztyczka w nos. – Ogarnij się, bo czeka cię posiedzenie Zgromadzenia.

- Dzięki, że mi przypomniałeś – jęknął Piotrek w odpowiedzi – szczerze, nie chce mi się tam iść.

- Uwierz mi, że mam tak samo – westchnął Allen obejmując brata ramieniem dla pewności, że ten nie czmychnie na pobliskim skrzyżowaniu korytarzy. – Niestety jak mus, to mus.

- Ta – sapnął zielonooki – jakoś muszę to przeżyć.

- Nie martw się – Allen zmierzwił bratu włosy. – Będziesz jedynie przy Radzie Zgromadzenia, plus minus kilku osobach pobocznych, jak ja, czy Nicole.

- A ta Rada składa się z? – Piotrek wlepił w brata ciekawe spojrzenie. – Z ilu osób się składa?

- Do rady należą Rody: Sicarius, Murdoch, Laverno, Holmes i Veneni oraz organizacje: Thanathos, Kronos i Averro Subtraxi.

- Kronos? – Zdziwił się kasztanowłosy. – Nie znam tej organizacji.

- Gdybyś od początku żył z ojcem bądź matką, to z pewnością znałbyś tę organizację. – Wyjaśniał Allen z dość poważną miną. – Nie musimy się jednak tym martwić, bo nikt z Kronosa nie zjawił się na Zgromadzeniu.

- A są powody do zmartwień? – Piotrka lekko zaniepokoił nastrój brata. – Co to za organizacja?

- Kronos zrzesza najlepszych z najgorszych zwyrodnialców świata przestępczego – tłumaczył spokojnie Allen – organizacji tej przewodzi Ród Sforza, a uściślając, nasz dziadek i jego prawa ręka, Talisha.

- Aha – Kasztanowłosy nerwowo potarł dłonią czoło. – To znaczy, że Kronos także może ubiegać się o moją przynależność?

- Nie tylko twoją – poprawił go brat – Kronos może ubiegać się o przynależność twoją, moją i naszej siostrzyczki.

- To nieciekawie – mruknął zamyślony Piotrek – biorąc pod uwagę, że Talisha chce nas zabić.

- Plus tego wszystkiego byłby taki, że nie mogłaby podnieść na nas broni – oznajmił Allen w śmiechu – Taki szczególik. Czas wyznaczony na asymilację w danej grupie przez Zgromadzenie ma charakter nietykalności.

- A co grozi za złamanie tej zasady? – Zielonooki spojrzał na brata w skupieniu. Czuł, jaka będzie odpowiedź, ale wolał to usłyszeć niż opierać się na spekulacjach.

- Śmierć – odpowiedział brązowowłosy w uśmiechu – to prosta zasada, która obowiązuje od wieków.

- Rozumiem – Piotrek przeciągle westchnął. – Surowe prawo.

Zatrzymali się tuż przed drzwiami sali posiedzeń Zgromadzenia. Allen dla poprawienia nastroju brata, klepnął go zachęcająco po ramieniu. Odniosło to jednak sprzeczne skutki z zamierzonymi intencjami, bo Piotrek coraz bardziej się znerwicował. Fakt, że brązowowłosy chciał go podnieść na duchu, świadczył o nieciekawej atmosferze towarzyszącej obradom. Kiedy jeszcze wspomniał stan Dantego po każdym z zebrań, to coraz bardziej miał ochotę się wycofać.

- Wchodzimy, bo zaczynasz się wahać – Allen otworzył drzwi i siłą wepchnął brata do środka. – Nie będzie, aż tak źle.

- Myślisz? – Zielonooki z powątpiewaniem spojrzał na brązowowłosego. – Ten pokój jakoś mnie nie zachęca.

Pomieszczenie, do którego weszli, przypominało coś jakby amfiteatr – w o wiele mniejszym wydaniu. Na głównym planie, wywyższał się podest w kształcie rogala, gdzie zapewne miała zasiadywać Rada Zgromadzenia. Vis a vis niego, znajdował się obudowany fotel, jakby dla skazańca. Po bokach sali, za zamykającą okręg balustradą, rosły rzędy krzeseł, dla osób pobocznych. W samym środku kręgu umiejscowiona była niewielka mównica, prawdopodobnie przeznaczona dla przesłuchiwanych ludzi. Piotrek wzdrygnął się,  kiedy Allen popchnął go w stronę przerażającego go fotela.

- Ty chyba nie chcesz żebym tam usiadł? – Piotrek wskazał na obudowany mebel drżącą ręką. – To przypomina krzesło elektryczne. Nie ma bata, że tam siądę.

- Ej, nie dramatyzuj – uspokajał go Allen nazbyt łagodnym głosem, jednocześnie obejmując ramieniem – To tylko krzesło. Nie gryzie.

- A te łańcuchy, to dla mojej obrony, tak? – Zadrwił Piotrek próbując się wyrwać z objęć brata. – To może się zamienimy? Ja usiądę obok Nicole, a ty w tej klatce przypięty łańcuchami do fotela.

- Prychasz, jak kociak i do tego jeszcze te gromy w oczach – wyśmiał go Allen ciągnąc w stronę fotela. – Czego ty się boisz?

- Nie twoja sprawa! – Panikował zielonooki. Z każdym krokiem coraz bardziej przybliżał się do fotela, który przypominał ten dentystyczny, gdzie przeżył tortury w dzieciństwie z ręki ciotki Marii. Przywiązywała go do takiego mebla i na żywca wyrywała mleczne zęby. Ten koszmar chyba nigdy nie wyjdzie mu z pamięci. – Proszę cię, nie każ mi tam siadać.

- Złe wspomnienia wracają, co? – Usłyszeli za sobą głos Edwarda. – Rzeczywiście, nie dziwię się, że nie chcesz tam siadać. Łudząco przypomina tamten.

- O czym ty mówisz? – Allen wściekły zmierzył Murdocha zabójczym spojrzeniem. – Gadaj.

- Może tak grzeczniej? – Edward zakpił łapiąc na siłę ramię Piotrka, po czym bezceremonialnie wepchnął go na fotel i zręcznie skuł łańcuchem jego ręce. Kiedy skończył, zamknął na zasuwę zabudowę okalającą mebel. – Gotowe.

Piotrek podkulił pod siebie nogi i schował w kolana twarz. Złe wspomnienia wracały, a nie był na to najlepszy czas. Desperacko próbował się uspokoić. Allen z niepokojem obserwował znerwicowanego brata, który walczył z ogarniającym go strachem. Z czasem zielonooki doszedł do jako takiej normy i wyprostował się na siedzeniu. Sala powoli się zapełniła i mogli zaczynać obrady. Piotrek rozejrzał się wokoło, na tyle, na ile pozwalała mu obudowa jego miejsca. W rogalu, na podeście zasiadali: babcia Sofii, dziadek Sicarius, Albert, Zygfryd, Charles Veneni, Theodor i nieznany mu długowłosy mężczyzna ze szramą wzdłuż twarzy. Na krzesłach, za balustradą dostrzegł: L-Diabla, Allena, Edwarda, Nicole, Dantego, Fabrizia i Carmen. Tuż przed balustradą siedzieli: Li-Dok, Jolka, Paweł i Tobiasz. Piotrka zaniepokoił wyraz twarzy przybranego ojca.

- Skoro wszyscy są już obecni – odezwał się dziadek Sicarius mierząc wszystkich czujnym wzrokiem – Myślę, że możemy zaczynać.

Orestes wyłonił się z niewidocznej dla Piotrka części sali i wyprowadził na środek okręgu Jolkę. Dziewczyna ze strachem patrzyła w stronę przyjaciela. Zielonooki posłał jej ciepły uśmiech, by dodać jej sił. To trochę poskutkowało, bo zobaczył zalążek ulgi na jej twarzy.

- Przedstaw się – Polecił Teo surowym tonem – i podaj swój wiek.

- Jolanta Kornelia Avis – Rudowłosa odpowiedziała czując na sobie zdumione spojrzenie Piotrka. Znał ją pod innym nazwiskiem, lecz teraz było jej wszystko jedno. – Mam dwadzieścia sześć lat.

- Avis?! – Zdumiała się Rada. – Znasz Dymitra Avisa?

- To mój ojciec – westchnęła zmartwiona, jak to wszystko przyjmie jej przyjaciel. Już po minie Dantego widziała, że jest nie najlepiej. – Matka ukrywała ten fakt do moich dwudziestych urodzin. Jestem owocem gwałtu i tyle.

- Rozumiem – Sofii Laverno ze współczuciem spojrzała na przyjaciółkę wnuka. – Opowiedz jakie łączą cię stosunki z Piotrem.

- Poznałam go w wieku ośmiu lat. On miał wówczas sześć. – Jolka z uśmiechem wspomniała mażącego się kolegę. – Jest dla mnie, jak młodszy brat.

- Gdybyś miała go opisać, to co byś powiedziała? – Wtrącił Albert lustrując dziewczynę badawczym spojrzeniem. – Podaj pozytywy, jak i negatywy.

- Jest mądry i chętnie chłonie każdą wiedzę, czasem bywa dość dziecinny, ale i zawzięty. – Wyliczała w zamyśleniu. – Pięknie gra na skrzypcach, fortepianie i gitarze, a jak do tego doda wokal… no nic. Jest skryty i ma dobry zmysł stratega, choć świetnie to ukrywa przed światem. Nie lubi pić alkoholu i nie cierpi, gdy zdrabnia się jego imię. Często go denerwuję, ale zawsze mi wybacza. Myślę, że to tyle.

- Jeśli miałabyś wybrać przynależność Piotrka – zaczął Theodor chłodnym głosem – to kogo byś wskazała?

- Z pewnością nie Murdochów – Jolka rzuciła bez wahania. – Myślę, że Piotrek sam wie czego mu trzeba i świetnie poradziłby sobie żyjąc na własną rękę. Dotychczas znakomicie dawał sobie radę, jako Piotr Czarnecki. Jeśli miałabym wskazać kogoś spośród osób złączonych z nim więzami krwi, to byłaby to jego siostra Nicole, bądź babcia Sofii.

- Czemu eliminujesz ród Murdochów? – Zapytał dziadek Sicarius zaintrygowany jej odpowiedzią. – Masz jakiś uraz?

- Powiedzmy – prychnęła dziewczyna na widok Edwarda – Stare dzieje, o których wolę nie mówić.

- Rozumiem – uśmiechnął się starzec w reakcji na jej odpowiedź. Piotr naprawdę miał ciekawych znajomych – Myślę, że możemy dać temu dziecku już spokój i powołać kolejną osobę.

Orestes na miejsce Jolki ustawił pobladłego Pawła. Brunet nie był przyzwyczajony do takich sytuacji.

- Analogicznie – rzucił Teo mrożąc chłopaka zimnym wzrokiem – przedstaw się.

- Paweł Pruszek – odpowiedział niepewnie brunet – dwadzieścia pięć lat.

- Kim jesteś dla Piotra? – Zapytał tym razem Zygfryd wbijając w chłopaka lustrujący wzrok. – Jakie więzy was łączą?

- Poznaliśmy się na studiach – wyjaśniał Paweł dość niewyraźnym tonem – Pomógł mi wyjść z dołka. Zadarłem z kilkoma dilerami, a że nie chciałem by ojciec się o tym dowiedział, to poprosiłem Czarnego, to znaczy Piotrka o wsparcie.

- Kim jest twój ojciec? – Sofii zapaliła się lampka alarmowa. Ten chłopiec wydał jej się intrygującą postacią. – Dlaczego nie chciałeś żeby dowiedział się o twoich problemach?

- Ojciec jest politykiem – mruknął brunet z wahaniem w głosie – Noszę nazwisko matki, by już nie bruździć w jego wizerunku. Wtedy miałem ultimatum. Jeśli nabroję, to ojciec zagroził, że wyśle mnie do Legii Cudzoziemskiej, albo na misję w Afganistanie.

- Skonkretyzuj pozycję ojca – polecił Albert – Nazwisko także.

- Kongresmen Howard M. Rickman – rzucił na wydechu Paweł – Jestem czarną owcą, dlatego żyję na własną rękę.

- Rozumiem – westchnął Albert – Jak opiszesz Piotra?

- Kiepski imprezowicz, ale najlepszy kumpel jakiego można mieć – oświadczył pewniej brunet – Nikomu się nie narzuca i genialnie się bije. Gdybym miał go określić, agent szpieg i chodząca encyklopedia.

- Agent szpieg – Albert powtórzył w lekkim rozbawieniu – ciekawe określenie.

- A miałbyś uwagi co do przynależności Piotra? – Zapytał Charles.

- Hm – Paweł chwilę się zastanawiał – Nie znam zbyt wiele osób z rodziny Piotrka, ale wiem, że Murdochowie odpadają. Nic więcej nie powiem na ten temat.

- Aha – Albert posłał bratu złośliwy uśmieszek, po czym szepnął. – Dwa do zera.

- Możesz usiąść młody człowieku – zarządził senior Sicariusów zapisując coś w notatkach – Kolejna osoba.

Tym razem Orestes wyprowadził na środek Li-Doka. Chińczyk ze stoickim spokojem zajął wyznaczone miejsce. W odróżnieniu od reszty przesłuchiwanych, on miał w tym już wprawę. To cena za bycie informatorem i generowanie nowych tożsamości po ciemnej stronie.

- Akira Lee – przedstawił się nie czekając na pytanie – dwadzieścia cztery lata. Piotrka znam z czasów szkoły.

- A konkretnie? – Dociekał Zygfryd. – Jakie stosunki was łączą?

- Death, to znaczy Piotrek jest dla mnie, jak brat – oświadczył Chińczyk w skupieniu – Nieraz ratował mnie z kłopotów, o które zawsze się prosiłem na naszej dzielnicy. To najlepszy przywódca, jakiego miałem zaszczyt poznać, jak również przyjaciel. Odda życie za sprawę. Wszyscy w Red’s Scorpions do końca będą uważać go za swojego lidera. Za jego rządów nasza grupa po prostu trzęsła dzielnicą. On się nawet La Muerte nie bał, a w pojedynkę wykończył grupę Ósemek.

Piotrek w rezygnacji ukrył twarz w kolanach. Słuchał tego wszystkiego i miał ochotę zapaść się pod ziemię. Czuł, jakby odpowiedzi przyjaciół powoli go pogrążały.

- Widzę, że podziwiasz Piotra – zauważyła Sofii posyłając chłopakowi ciepłe spojrzenie – Czemu Death?

- Ani ja, ani Piotrek nie potrafimy odpowiedzieć na to pytanie – wyjaśniał Chińczyk w zastanowieniu – Jedyna osoba znająca odpowiedź nie żyje.

- Rozumiem – Sofii Laverno odnotowała coś na papierze – Myślę, że możesz już wrócić na miejsce.

Li-Dok wykonał polecenie kobiety, a Orestes wprowadził na jego miejsce Tobiasza. Mężczyzna posłał Piotrkowi smutne spojrzenie. Kasztanowłosy kiwnął mu głową na znak, że nie będzie miał do niego o nic żalu.

- Nazywam się Tobiasz Weiss – oznajmił łagodnie ciemnowłosy mężczyzna – Mam czterdzieści jeden lat.

- Sprawowałeś opiekę nad Piotrem? – Dopytywał Albert. Był ciekaw osoby, która zajmowała się jego synem. – Powiedz coś na ten temat.

- Poznałem Piotrka, kiedy był jeszcze małym brzdącem. Przedstawiła mi go Sara, moja narzeczona. – Opowiadał Tobiasz z bólem wspominając Sarę. – Był naprawdę uroczym chłopcem i oczkiem w głowie Sary. Często żaliła mi się, jak źle go traktują w domu. Wilhelm karał chłopca za inny wygląd, a Maria wyładowywała na nim frustrację i nerwy. Oficjalnie Piotrek miał być bękartem, owocem zdrady Wilhelma, co również mocno się na nim odbiło. Postanowiliśmy wraz z Sarą, że po ślubie zabierzemy malca do siebie. – Westchnął przerywając swoją wypowiedź, lecz po chwili kontynuował. – Piotrek zaskoczył nas swoją decyzją. Przyznał się do przestępstwa, którego nie popełnił, przez co został wykluczony przez Wilhelma z rodu. Tak trafił do poprawczaka, a następnie do sierocińca jako Piotr Czarnecki. Sara wpadła na pomysł, że go zaadoptujemy. Niestety przed tym została zabita. Spełniłem jednak jej ostatnią prośbę i zająłem się chłopcem. Wywiozłem go za granicę, by odpoczął od znanego otoczenia. Wynająłem mu mieszkanie w Nowym Jorku i zapewniałem środki do życia. Szybko znalazł przyjaciół, Dereka i Akirę. Po śmierci tego pierwszego, mocno się załamał. Był zdruzgotany, bo nie wiedział, czy podjął prawidłową decyzję podczas bójki, w której obaj uczestniczyli. Nadal się obwinia za śmierć przyjaciela. Widział w sobie problem, dlatego uciekł z domu i zaczął żyć na własny rachunek. Z tego co wiem, świetnie sobie radził.

- Rozumiem – dziadek Sicarius zmierzył mężczyznę czujnym spojrzeniem – A co pan powie o przynależności chłopca?

- Piotr potrafi sam o siebie zadbać – odpowiedział Tobiasz ze zdecydowaniem w głosie – Osobiście wolałbym, aby przystał do mojej rodziny, ale wiem też, że nie łączą nas więzy krwi. Sara dużo opowiadała mi o ich babci i sądzę, że to przy niej powinien zostać.

- A co twierdzi pan o tym, by chłopiec wrócił do ojca? – Zapytał długowłosy mężczyzna reprezentujący Averro Subtraxi.

- Nie znam ojca Piotra, dlatego nie mogę się wypowiedzieć na ten temat – odparł Tobiasz w zastanowieniu – Sara raz mi o nim wspominała. To było tuż po tym, jak Piotrek wylądował w szpitalu z raną postrzałową. Stwierdziła, że wstyd jej za ojca i wuja, którzy w obecności siedmiolatka mierzą do siebie z broni. Piotrek niemal zginął tamtego wieczoru, a jego ojciec zniknął bez śladu.

Piotrek w skupieniu słuchał opowieści Tobiasza. Na wieść o strzelaninie z jego udziałem aż zdębiał, bo nic takiego nie pamiętał. Ręka automatycznie powędrowała do jego szyi, gdzie znajdowała się blizna. Próbował sobie przypomnieć tamto zdarzenie, ale widział jedynie strzępki wspomnień, a na koniec zabolała go głowa. Cała ta sytuacja zaczynała go przerastać, a obudowany fotel dodatkowo go stresował.

- Myślę, że tyle nam wystarczy – Teodor w zamyśleniu coś notował na karcie protokołu z przesłuchań. – Powołujemy jeszcze kogoś?

- Tak – rzucił dziadek Sicarius w zadumie – Powołuję Piotra Gustawo Alberta Laverno-Murdocha.

Orestes uwolnił Piotrka i podprowadził go na środek auli. Chłopak omiótł wszystkich zebranych ciekawym spojrzeniem, dłużej zatrzymując je na Tobiaszu i przyjaciołach.

- Powiedz mi chłopcze – zaczął staruszek z surowym wzrokiem – z którym rodem się utożsamiasz? Wiesz, jakie masz do wyboru.

- Tak szczerze, to nie utożsamiam się z żadnym – odpowiedział zielonooki ze zdecydowaniem w głosie – Zbyt długo byłem outsiderem, by teraz stwierdzić swoją przynależność. Ok, może i łączą nas jakieś więzy krwi, ale całe moje życie żyłem w odosobnieniu. Stworzyłem własną rodzinę, której większą część właśnie przesłuchaliście. – Chwilę zbierał myśli, po czym kontynuował. – Murdochowie w ogóle nie traktują mnie, jak członka rodu, bo nawet żadnego nie przypominam. Jestem dla nich czymś na miarę trofeum. Babcia jest miła, ale po zerwaniu stosunków z Murdochami rozpoczęła nowe, szczęśliwe życie z panem Umbra i nie chcę robić jej problemów. Podobnie jest z rodem Veneni. Pan Charles ożenił się z moją matką, bo mój ojciec chyba do tego nie dorósł. Z tego związku zrodziła się Nicole. Ja to inna historia. Ojciec mając do wyboru mnie i brata, wybrał jego, bo ja okazałem się zbyt słaby. Rozumiem tę decyzję, bo była czysto logicznym posunięciem. Miałem zostać z mamą, ale los chciał inaczej. Tak stałem się do niczego nie pasującym ogniwem. Pragnę jedynie wieść spokojne życie, ale według niektórych, ponoć to za mało ambitne.

- Czemu pchasz się w objęcia śmierci? – Zapytała Sofii ze smutkiem w oczach. – Przed wigilią zostałeś ciężko ranny. Słyszałam, że nie unikałeś kul.

- To był akurat rodzaj odpokutowania za śmierć przyjaciela – westchnął Piotrek w odpowiedzi – Myślę, że to pozwoliło nieco oczyścić umysł rozpaczającej po stracie brata siostry z chęci zemsty.

- A jak wytłumaczysz swoje późniejsze głupie zachowanie? – Wtrącił Zygfryd swoim chłodnym głosem. – Co i rusz zrywałeś szwy.

- Jestem problemem – zielonooki wzruszył ramionami – więc chciałem was od siebie uwolnić. Sami przyznajcie, gdybym umarł, mielibyście o jeden kłopot mniej.

- Czemu zaniżałeś swoje oceny w AT? – Dociekał Holmes podnosząc jedną brew. – Jesteś świetnym materiałem na skrytobójcę.

- Nie nadaję się na zabójcę – odparł kasztanowłosy ze spokojem w głosie – zaniżałem oceny, bo tak chciałem. Nie lubię przemocy, choć używam jej, gdy zostaję do tego zmuszony. Nie cierpię się podporządkowywać, jak również być manipulowanym.

- Rozumiem – Teo posłał chłopakowi swój charakterystyczny uśmieszek.

- Sądzę, że możemy zakończyć na dziś to spotkanie – oznajmił dziadek Sicarius zmęczonym głosem – Jutro ogłosimy naszą decyzję.

- Nie tak prędko! – Do sali weszła brunetka w średnim wieku, ubrana w dopasowane jeansy i płaszcz. – Jestem nieco spóźniona, ale chyba zdążyłam na czas.

- Czego tu szukasz? – Zapytał wściekły Dante wstając z krzesła.

- Widzę, że bardzo się cieszysz, skarbie – kobieta puściła oczko rozjuszonemu mężczyźnie – Ojciec wysłał mnie bym reprezentowała organizację Kronos oczywiście. Ukrywać tak istotny fakt, że rozstrzygacie o losie jednego z bliźniaków. Oj, nieładnie. – Pogroziła wszystkim palcem. – Jako reprezentantka Kronosa, ubiegam się o troje dzieci Blanki Sforza.





[1] Gambit – otwarcie partii szachów, w którym jedna ze stron poświęca pionka lub figurę w celu uzyskania lepszej pozycji do ataku. Jest to działanie ryzykowne i zagrożone stratą, ale podjęte w celu stworzenia korzystnej dla siebie sytuacji. 


[2] Szach – Sytuacja w szachach, kiedy król jest zagrożony zabiciem w kolejnym posunięciu. Inaczej mówiąc, szach jest wtedy, gdy król znajdzie się w zasięgu bicia bierki przeciwnika. 


[3] Mat – sytuacja w szachach, kiedy król jednej ze stron jest szachowany i nie ma żadnego dozwolonego ruchu, aby się przed szachem obronić lub od niego uciec. Mat kończy grę porażką gracza, którego król został zamatowany.

12 komentarzy:

  1. Kolejny dzień w szpitalu, dzięki Tobie itemu rozdziałowi minął mi dużo szybciej :) Dziiękuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. W pierwszej kolejności zapytam kiedy będzie kolejny rozdział, bo po takiej końcówce stałam się bardziej niecierpliwa :) Jeśli chodzi o sam rozdział to cud miód i maliny czyli rewelacja.
    Po przeczytaniu rozdziału doszłam jednak do wniosku, że brakuje mi pewnych scen. Wiem doskonale, że głównym wątkiem jest Piotrek i jego życie, ale zastanawia mnie Kamil. Nigdy nie pokazałaś, żeby ktokolwiek rozmawiał z nim o nim, o jego sytuacji. Jeśli rozmawia z Piotrkiem to temat przeważnie kręci się wokół Piotrka, jak z Dante to on go najczęściej kara. Motyw śmierci rodziców Sulików- tak jakby nic się takiego nie stało. Nawet teraz poprzez ten wybuch złości Kamila pokazałaś jaki to on jest zły i niedobry bo tak naprawdę powinien ich wszystkich po rękach całować, że go przygarnęli i wszyscy mają gdzieś to, że młody też może cierpieć itp. To koniec mojej małej dygresji. Mam nadzieję, że się za nią nie gniewasz, jeśli tak to przepraszam. Pozdrawiam i czekam na dalsza część historii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem w tym momencie w stanie sprecyzować terminu oddania ostatniego rozdziału tego tomu, ale postaram się wyrobić na przyszły tydzień. Jednak nie obiecuję tego na 100%. Obecnie mam napisane jedynie 5 stron w Wordzie.
      W kwestii Sulików, to mam zamiar nieco naświetlić ich przypadek w kolejnym tomie. Sama odczułam braki w ich historii, i mam małe wyrzuty sumienia co do nich (^_^;) . Także proszę o cierpliwość, bo wszystko w swoim czasie.
      No i najważniejsze: W ogóle się nie gniewam (^^) Cieszy mnie, że dzielisz się ze mną swoimi uwagami. To niejako pomaga mi w dopracowywaniu fabuły. Dziękuję :D

      Usuń
  3. Kurcze no, od czego tu zacząć. Może jakoś banalnie typu: rozdział na pewnomi się podobał. Szkoda mi Piotrusia, on taki biedny, kruszynka. Serce mi normalnie zakłólo na kłótnie Kamila z Piotrkiem. Sulik zachował się bezczelnie.
    Tak szczerze to osobiście uważam że brakuje mi tu scen, rozmów brata z bratem czyli Piotrka z Allenem. Wiem ze tutaj jako taka wstawilas ale to jakby jeszcze nie to. Nie sa nistety to rozmowy takie jak(lub podobnie) prowadzone przez Piotra i jego siostre. Czesto mam wrażenie że Allen ma gdzieś "rudego". To troche przykre
    Bardzo ale to bardzo urzekają mnie wspomnienia Alberta dotyczące przeszłości Piotrka kiedy był mały. Bardzo proszę o więcej czegoś takiego. Lubię jak razem rozmawiają:)
    No to na tym koniec. Wybacz za taką krytykę, nie miałam w żadnym wypadku nic złego na myśli.
    Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, miód i orzeszki!
    Nie wiem czemu, ale polubiłam Alberta! Nadal stoję przy tym, że Edzia i Zydzia powinni utopić, ale do komory gazowej wsadzić! Nienawidzę ich po prostu!
    A ta menda na końcu to Talisha, prawda?
    Więcej nie dam rady skonstruować (od trzech tygodni męczę się z anginą!)
    Pozdrawiam i czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  5. kiedy dodasz kolejny post bo nie moge sie doczekać kolejnego ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się wrzucić nowy rozdział najpóźniej we wtorek (⌒_⌒;)

      Usuń
    2. Właśnie, doczekać się nie możemy:):):):)

      Usuń
  6. Kiedy next? Nie mogę się doczekać :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    rozdział fantastyczny, Talishia okazuje się być ciotką Piotrka no i na koniec się zjawiła... jak widać Albert nie chce skrzywdzić Piotrka, a czemu Lu nie wypowiedział się gdzie powinien trafić Piotrek, co za kusiciel... czemu Albert nie zabrał wtedy Piotrka?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejeczka,
    fantastyczny rozdział, ach Talishia okazuje się być ciotką Piotrka no i na koniec jeszcze się zjawiła :) Albert nie chce jednak skrzywdzić Piotrka, ale czemu Lu nie wypowiedział się gdzie powinien trafić Piotrek? tylko czemu Albert nie zabrał wtedy Piotrka?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejeczka,
    fantastyczny rozdział, Talishia jest ciotką Piotrka? świetny pomysł... no i na koniec jeszcze się zjawiła :) Albert nie chce skrzywdzić syna, tylko czemu Lu nie wypowiedział się tutaj gdzie powinien trafić Piotrek? no i czemu Albert nie zabrał wtedy Piotrka?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń