Miałam małe rozterki pisząc ten rozdział, ale podjęłam ostateczną decyzję. Jak wspominałam w ostatnim poście, ten rozdział miał zakończyć tom drugi. Niestety trochę się tego zebrało i musiałam go podzielić. I tak właśnie oddaję; teraz już naprawdę przedostatni rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Piszcie komentarze ze swoimi spostrzeżeniami. To mnie motywuje. Ten rozdział skończyłam jedynie dzięki nim.
Dziękuję i Pozdrawiam (^_^)
Dante wrócił do pokoju dopiero w środku
nocy. Starał się poruszać bezszelestnie by nie zbudzić Piotrka.
- Co tak długo? – Usłyszał pretensje
chłopaka, który siedząc po ciemku, niemal dusił swojego kota, tuląc go ze
strachu. – Cały dzień nigdzie cię nie widziałem.
- Czekałeś na mnie?! – Zdziwił się
ciemnowłosy zamykając drzwi na wszystkie możliwe spusty. – Mogłeś przynajmniej
zapalić lampkę przy łóżku.
- Bałem się, że ktoś zobaczy światło i
tu wparuje – odparł cicho Piotrek uwalniając kotkę z silnego ścisku rąk – Mam
już dosyć tych wszystkich rozmów.
- Dziadek zamknął mnie w swoim gabinecie
i kazał zapoznać się z najnowszą dokumentacją firmy – wyjaśniał Dante siadając
na łóżku – Może i bym wyrwał się wcześniej, ale postawił przy drzwiach
Orestesa, który jest cholernym służbistą.
- Widzę, że też nie miałeś lekkiego dnia
– westchnął zielonooki wtulając się w partnera – Wiesz może, co z Nicki i
Allenem? Nie było ich na obiedzie i kolacji.
- Dziadek tu także maczał palce – Dante
zmęczony lekko się przeciągnął. – Wysłał ich z jakąś misją do Chicago i jeszcze
gdzieś. Mają wrócić na posiedzenie Zgromadzenia, dlatego przełożono je na
wieczór.
- Co za gość – stęknął poirytowany
chłopak – Zrobił to specjalnie wiedząc, że ta dwójka stanowi moje wsparcie w
tej całej rodzinnej gmatwaninie.
- Mówiłem żebyś brał go na poważnie –
zauważył ciemnowłosy całując usta partnera – On jest mistrzem w zwodzeniu
przeciwnika.
- Wiem – westchnął Piotrek
odwzajemniając pocałunek – Dziś z nim rozmawiałem. Zaprosił mnie nawet na
jutrzejszą, „po śniadaniową” herbatkę.
- Masz świadomość tego, że to nie będzie
zwyczajna, jak to ująłeś, „po śniadaniowa” herbatka? – Upewniał się Dante. – On
chce z tobą coś przedyskutować przed posiedzeniem Zgromadzenia.
- Nie martw się o to – kasztanowłosy
puścił oczko partnerowi – dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Przed obiadem
sprawdzał, czy jego strategia odnosi jakieś rezultaty.
- I co? – Zaciekawiony mężczyzna
przyglądał się chłopakowi. – Odniósł jakiś rezultat?
- Niejako tak – szepnął niezadowolony
Piotrek, wspominając miniony dzień – Jednak sam byłem sobie winien tego całego
bałaganu, jaki dziś mnie spotkał.
- A coś więcej na ten temat – ciągnął go
za język mężczyzna. Lubił słuchać rozterek chłopaka, bo to upewniało go w
przekonaniu, że ten mu ufa, a jednocześnie mógł poznać jego tok myślenia. – Nie
jestem żadnym guru i nie wiem, co siedzi ci w głowie, a tym bardziej, co
spotyka cię każdego dnia, gdy nie ma mnie przy tobie.
- Cierpliwości – zachichotał Piotrek
dostrzegając zalążki ciekawości w oczach Sicariusa – Chodziło mi o to, że dziś
po śniadaniu starałem się trochę pocieszyć Li. Wiesz, kiedy był jeszcze
dziesięcioletnim chłopcem, ktoś na jego oczach wymordował mu całą, najbliższą
rodzinę. Jutro będzie kolejna rocznica tego zdarzenia. Podczas moich
nieudolnych prób podniesienia go na duchu, weszliśmy na tor wspominek. Głupoty
przychodziły nam do głów w młodości i właśnie o nich sobie dyskutowaliśmy.
Niestety mieliśmy spore grono słuchaczy za drzwiami.
- Teraz rozumiem – zaśmiał się Dante –
Pretensje?
- Ta – westchnął Piotrek opadając na
poduszkę – Do tego Zygfryd z Albertem zawiązali wspólny front przeciwko mnie.
- To nieciekawie – przyznał mu
ciemnowłosy – A wiesz, kto was podsłuchiwał?
- Niech pomyślę – zastanawiał się zielonooki
– L-Diablo, Zygfryd z Edwardem, Albert i nie wiem, kto jeszcze.
- No tak – Dante przytulił do siebie
zamyślonego chłopaka – To wyjaśnia twój kiepski dzień.
- Żebyś wiedział – mruknął Piotrek
wtulając się w jego tors – tak bardzo brakowało mi twoich ramion tego dnia.
- Ach tak? – Sicarius powoli wsunął rękę
pod koszulkę kasztanowłosego. – Ja również za tobą tęskniłem skarbie.
- A pokażesz, jak bardzo? – Mężczyzna
poczuł, jak zwinne palce chłopaka dobierają się do guzików jego koszuli. – A
może jesteś zanadto zmęczony?
- A może odrobina zachęty? – Szepnął mu
do ucha ciemnowłosy odsuwając się na bezpieczny dystans. – Spraw bym nabrał na
ciebie większej ochoty.
Piotrek w szoku patrzył na partnera,
jednak po chwili zeskoczył z łóżka i niczym rasowy kot powoli ściągnął z siebie
koszulkę od pidżamy. Mężczyzna zauważył wypukłość w jego kroku. Lekko
zaróżowione policzki chłopaka symbolizowały jego wzrastające podniecenie. Nagle
dostrzegł dziwny błysk w zielonych oczach. Kasztanowłosy kręcąc powabnie
tyłeczkiem ruszył w stronę łazienki. Zniknął za jej drzwiami, by następnie
przez powstałą, między nimi a framugą, szparą wysunąć rękę ze spodenkami od
pidżamy.
- Skoro nie masz na mnie ochoty –
Piotrek ze złośliwym uśmieszkiem wyjrzał z łazienki. – To sam się zadowolę pod
prysznicem. Dobranoc.
- Osz ty wstrętny chochliku! – Dante,
jak rażony piorunem zeskoczył z łóżka i popędził do łazienki. – Doprowadzać
mnie do takiego stanu i umywać rączki?! Niewybaczalne!
- To ty zacząłeś – rzucił zielonooki,
kiedy został przyciśnięty ciałem partnera do podłogi przy kabinie prysznicowej
– Dałem ci posmakować twojej metody.
- Czyżby?! – Ciemnowłosy uniósł biodra
chłopaka i od razu w niego wszedł. – W takim razie nie masz nic przeciwko, że
pociągnę cię do odpowiedzialności za stan, w którym właśnie się znajduję.
Posmakuj konsekwencji, jakie wywołało kręcenie twoją dupcią.
- Czuję… – jęknął Piotrek targany
dreszczami podniecenia – Czuję, że wywarłem na tobie ogromne wrażenie.
- Jak cholera skarbie – szepnął
mężczyzna przyspieszając ruch lędźwi – Dostatecznie podsyciłeś mój głód na
ciebie.
- Czekaj, ja zaraz… – stęknął chłopak
czując, że zbliża się moment spełnienia.
- Spokojnie – uspokajał go ciemnowłosy
namiętnie całując – ja również.
Doszli niemal jednocześnie, wtuleni
leżąc na podłodze łazienki i ciężko dysząc po przeżytym orgazmie. Kiedy jako
tako wrócili do normy, wzięli wspólny prysznic i położyli się do łóżka
- Takie zakończenie dnia mi odpowiada –
mruknął sennie Dante całując policzek chłopaka – Jesteś najlepszy.
- Wzajemnie – uśmiechnął się Piotrek
leniwie przeciągając na łóżku – Choć mój tyłek raczej nie wytrzymałby takiej
intensywnej rozrywki co wieczór.
- Zrobiłeś wielkie postępy – pochwalił
go partner odgarniając mu z oczu niesforne kosmyki grzywki – Już nie płaczesz w
trakcie.
- Nie podobało ci się, że nie płakałem?
– Zapytał lekko zaniepokojony zielonooki. – Zawsze powtarzasz, że lubisz
doprowadzać mnie do łez.
- Żartowałem – odparł spokojnie
mężczyzna – dziś przynajmniej wiem, że ci się podobało. Kiedy płaczesz, mam
wątpliwości, czy tak jest. Czasem myślę, że się do tego zmuszasz lub co gorsza,
sprawiam ci ból.
- Nie, to nie dlatego – zawstydzony
Piotrek spojrzał w piwne oczy Dantego – Zawsze serwujesz mi tyle doznań, że
ciężko mi nad sobą panować. Ten nadmiar odczuć sprawia, że płyną mi z oczu łzy.
Kocham cię w tak dużym stopniu, że szaleję emocjonalnie pod wpływem twojego
dotyku. A może coś ze mną jest nie tak? Może za bardzo to wszystko czuję?
- Wszystko z tobą w porządku –
Ciemnowłosy wbił się w usta partnera. – Kochasz mnie całym sobą, co mnie
cieszy. Niepotrzebnie się martwiłem.
- Nie będzie ci ciężko, jak położę głowę
na twojej piersi? – Zapytał nieśmiało chłopak przykładając głowę do torsu
Sicariusa. – Lubię słuchać bicia twojego serca.
- Bije dla ciebie – mruknął Dante
głaszcząc miękkie włosy zielonookiego – Twój słodki ciężar w ogóle mi nie
przeszkadza.
- Moje też dla ciebie bije – szepnął
przysypiający już Piotrek – Kocham cię.
- Wiem – uśmiechnął się ciemnowłosy
powoli pogrążając się we śnie – Dobranoc.
- Ta – ziewnął chłopak w odpowiedzi –
Branoc.
* * * * *
Na śniadaniu panowała dość ponura
atmosfera, bynajmniej w części stołu Piotrka. Allen wraz z Nicole wrócili nad
ranem, jednak nie zamienili z bratem ani jednego słowa. Chłopak z niepokojem
spoglądał na siostrę, która nie tknęła jedzenia. Coś było nie tak i jego
rodzeństwo ewidentnie to przed nim ukrywało.
- Najadłem się – Odsunął pełny talerz,
jednocześnie wstając z krzesła. – Dziękuję za posiłek.
- Za jaki posiłek? – Zauważył Zygfryd
próbując go zatrzymać. – Nie ruszyłeś swojej porcji.
- Sorry, ale jakoś straciłem apetyt –
Piotrek spojrzał na rodzeństwo, po czym wzdychając odszedł od stołu. –
Smacznego.
Milczenie Allena i niemrawa mina Nicole
mocno go martwiły, co gorsza, chwilami złapał się na myśli, że znajdzie
wsparcie u Alberta. Musiał wyjść z jadalni, bo inaczej by okazał słabość tuż
przed posiedzeniem Zgromadzenia. Nie chciał tak szybko przegrać z dziadkiem
Sicariusem, a czuł, że jego taktyka powoli go pogrąża.
- Dante
mówił, że mają wrócić dopiero na posiedzenie Zgromadzenia, więc czemu ich misja
zakończyła się już wczoraj? Czy aby na pewno wczoraj? – Zastanawiał się w
myślach skrywając się w biblioteczce. – Coś
tu się nie zgadza. Skoro ich misja zakończyła się już wczoraj i zdołali wrócić
dzisiaj bladym świtem, to czemu posiedzenie Zgromadzenia przełożono na wieczór?
To wszystko jest szyte grubymi nićmi, a ja mam cholerne przeczucie, że ta
pieprzona herbatka skończy się, w najlepszym wypadku, szachem.
Przymknął oczy i siadając w fotelu
zaczął uderzać głową o jego oparcie. Irytacja powoli podnosiła poziom nasilenia,
a on, jak nigdy dotąd, nie miał pojęcia co robić.
- Myśl, myśl do cholery – mamrotał pod
nosem starając się pobudzić swój umysł, jednak pustka w głowie nie ustępowała –
Śmiałem się z Dantego, a okazuje się, że jestem na podobnej pozycji.
- Zugzwang? – Usłyszał za sobą głos
Dantego. – Ostrzegałem.
- Oj, oszczędź sobie – mruknął Piotrek z
pochmurną miną – mam kompletną pustkę w głowie.
- A, to nowość – ciemnowłosy zdziwiony
spojrzał na chłopaka – Coś nie daje ci spokoju.
- Zachowanie mojego rodzeństwa –
westchnął zielonooki w rezygnacji – Dante, coś się święci i to mnie przeraża,
bo nie lubię niejasności.
- Powtarzam, ostrzegałem – Sicarius
posłał partnerowi spojrzenie mówiące: „A nie mówiłem”. – Nieświadomie
otworzyłeś wasze starcie gambitem[1]
tym samym popełniając gruby błąd.
- Moja dusza hazardzisty okazała się być
jełopem – Piotrek osunął się nieco w dół
na siedzeniu – Mocno zaryzykowałem licząc na dobrą passę i się przeliczyłem.
- Przestałeś postępować według swojego
schematu – wypomniał mu ciemnowłosy spokojnym głosem – to było głupie
posunięcie, jak na ciebie. W ogóle nie mieszczące się w logice twojego
racjonalnego myślenia.
- Masz rację – Kasztanowłosy w złości
roztrzepał sobie włosy. – Choć raz chciałem pójść na tak zwany spontan. Zły
moment?
- Mam odpowiedzieć? – Dante cynicznie
się uśmiechnął. – Bolesna porażka, co nie?
- Jeszcze jej nie poniosłem – Piotrek
pokazał partnerowi język. – Jesteś wredny, wiesz?
- To cecha rodzinna – sapnął mężczyzna
wymownie patrząc na chłopaka – ale ty o tym już wiesz.
- Yhm – teraz to zielonooki posłał
partnerowi uśmieszek zwrotny – Koniec naszej rozmowy. Czas na herbatkę z twoim
dziadkiem.
Pożegnał się z mężczyzną, po czym ruszył
w stronę wyjścia. Im bliżej były drzwi do gabinetu dziadka Sicariusa, tym
bardziej odechciewało mu się tam iść. Przeczucie non stop dawało o sobie znać,
alarmując go przed zasadzką. Niestety obiecał się zjawić na „po śniadaniowej”
herbatce, dlatego musiał dopełnić słowa.
- Raz kozie śmierć – mruknął pod nosem
kładąc rękę na klamce, jednocześnie zapukał do drzwi – Obym się mylił.
- Wejdź Piotrze! – Usłyszał głos
staruszka, który zapraszał go do wejścia. – Nie każ na siebie zbyt długo
czekać!
Piotrek wziął głęboki oddech dla
uspokojenia nerwów, po czym otwierając drzwi, wkroczył do gabinetu. Zdębiał na
zastany widok. Na kanapie w kącie pomieszczenia, siedział markotny Li-Dok, a
tuż obok niego niepewna Jolka i blady Paweł. Jednak nie to go najbardziej
zszokowało. W fotelu skierowanym do niego tyłem, dostrzegł znajomy kolor
włosów. Z pytającym wzrokiem spojrzał na staruszka, który nadal siedział przy
swoim biurku.
- Pozwoliłem sobie zaprosić kilku gości
na naszą herbatkę chłopcze – Sicarius posłał mu serdeczny uśmiech, jednak
kasztanowłosy dobrze zdawał sobie sprawę co się za nim kryje – Pewnie
zastanawiasz się dlaczego.
- Nie, już wiem dlaczego – westchnął
Piotrek przyznając się do porażki – Zugzwang.
- W rzeczy samej – zaśmiał się starzec
wstając z fotela i podchodząc do chłopaka – Jednak poprawę cię w osądzie twojej
obecnej sytuacji. Szach[2] i
Mat[3].
- Przyznaję, że trudny z pana przeciwnik
– zielonooki podał mężczyźnie rękę – ten mecz przegrałem z kretesem, ale to
dopiero pierwsza rozgrywka. Uczę się na błędach, swoich i przeciwnika.
- Wiem – odparł Sicarius prowadząc
chłopaka do reszty gości – Nasza główna rozgrywka trwa nadal, choć oficjalnie
rozpocznie się podczas posiedzenia Zgromadzenia.
- Podjąłem się tego wyzwania i
podniosłem rzuconą przez pana rękawicę. Fakt, że sprowadził pan tu wszystkie
moje słabe punkty potwierdza powagę sytuacji. – Piotrek był lekko zaniepokojony
obecnością najbliższych mu osób w miejscu takim, jak to. – Tak bardzo chce mnie
pan uwikłać w życie rodów i morderczy świat. Nie chcę jednak być mordercą, jak
Dante i reszta, ale pan świetnie zdaje sobie z tego sprawę, prawda?
- Oczywiście chłopcze – staruszek
poklepał ramię kasztanowłosego – Inaczej nie podsuwałbym ci innego rozwiązania.
- Mam wskrzesić nieistniejący już ród? –
Piotrek westchnął przeciągle uspokajając myśli. – Jestem pesymistą, a pan żąda
niemożliwego.
- Pesymista to poinformowany
optymista Piotrze – zachęcał go do
pomysłu Sicarius zadowolony z faktu, że chłopak bezbłędnie odczytał jego
intencje – Nieświadomie zacząłeś już tworzyć swój ród, nie sądzisz? Trójka twoich przyjaciół jest tego dobrym
przykładem, archiwista, szpieg i informator.
- Pan na wszystko ma odpowiedź, co? –
Zielonooki zaśmiał się rozbawiony rozumowaniem mężczyzny. – No tak, ich
wszystkich uważam za rodzinę. Są mi bliżsi niż własny ojciec i nieżyjąca matka.
Ma pan mnie w garści, choć nie musiał robić sobie kłopotu ściągając wszystkich
w to miejsce.
- Wiem – zaśmiał się starzec popijając
herbatkę – Pomyślałem jednak, że tak będzie zabawniej.
- Ta, rozbawił mnie pan tym ruchem do
szpiku kości – sarknął Piotrek biorąc łyk herbaty – choć muszę przyznać, że
herbata jest naprawdę wyśmienita.
- Sofii także doceniła jej smak –
uśmiechnął się staruszek delektując się smakiem naparu – Prawdziwa, chińska
herbata.
- Babcia lubuje się w napojach tego typu
– zauważył zielonooki spokojnym tonem. Wszyscy zebrani w pokoju w osłupieniu
obserwowali rozmawiających mężczyzn. – Z tego co wiem, to dostanę do wyboru
Murdochów, Venenich, Laverno i Thanathosa, czy ktoś jeszcze może ubiegać się o
moją przynależność?
- Tylko ci, którzy są związani z tobą
krwią – odpowiedział staruszek mierząc chłopaka potwierdzającym spojrzeniem –
To dla twojego dobra.
- No, nie wiem – kluczył Piotrek
obawiając się okresu z Murdochami – stryj chce mnie reedukować i wychować
twierdząc, że jestem nieokiełznany i dziki. Już zaciera ręce by zabrać mnie do
domu głównego rodu i tam zamknąć na cztery spusty. Ojca nie jestem pewny, ale
Allen, w razie potrzeby, pomoże mi przetrwać w Thanathosie. Babcia i siostra
raczej nie będą ingerować, a jedynie cierpliwie czekać i wspierać w podjęciu
decyzji.
- Jak widzę, masz sporo wątpliwości i
pytań – nadmienił Sicarius poważnym głosem – Odpowiem ci trochę na jedno z
nich, a mianowicie chodzi mi o niejaką Talishę Night.
- Wie pan coś na ten temat?! – Piotrek w
zdumieniu spojrzał na starca. – Ta kobieta ma ponoć mnie zabić, jednak nie znam
powodu tej decyzji.
- Płynie w tobie krew osoby, której
nienawidzi – odparł staruszek spokojnie odstawiając filiżankę z herbatą –
Blanka, twoja matka i Talisha, są przyrodnimi siostrami.
- O, to taki grzech? – Piotrek niezbyt
rozumiał nienawiści tej kobiety. – Choć moje przejścia z Murdochami mówią same
za siebie.
- Blanka była owocem zdrady, jakiej
dopuścił się stary Sforza podczas wyjazdu w interesach. Talisha nie mogła mu
tego wybaczyć, a całą swoją nienawiść skierowała na twoją matkę. – Wyjaśniał
Sicarius składając ręce w piramidkę skierowaną ku górze. – Mój wnuk miał z nią
do czynienia i teraz pała chęcią zemsty na niej. Kiedy był na studiach, ta
kobieta porwała go i na jego oczach mordowała wszystkich przyjaciół, a w tym,
jego pierwszą miłość. Uciekł, ale nie potrafił się otrząsnąć z bólu jaki mu
zadała. Na zleceniach potrafił się wystawiać pragnąc śmierci. Stał się wrakiem
i ród niemal spisał go na straty, ale zdarzył się cud. Wiesz jaki?
- Nie – Piotrek zdumiony patrzył w oczy
starca. – Jaki?
- Ty – Dziadek Sicarius wskazał palcem
na Piotra, który najzwyczajniej zdębiał. – Uratowałeś go pewnej nocy stając się
jego światełkiem w tunelu. Nazwał cię swoim aniołem.
- Czy to możliwe, że mówi pan właśnie o…
– Piotrkowi załamał się głos. – Niemożliwe.
- Zwróciłeś mi sukcesora – rzucił
spokojnie starzec puszczając zdezorientowanemu chłopakowi oczko – Jednocześnie
stałeś się jego największym słabym punktem, ale u ciebie jest podobnie,
nieprawdaż?
- Tak – zgodził się z nim zielonooki w
uśmiechu – Świata poza nim nie widzę i nie wyobrażam już sobie życia bez niego.
- Skoro wiesz, że z nim jest podobnie,
to czemu ciągle pchasz się w ramiona kostuchy? – Zarzucił mu staruszek z surowością
w oczach. – Jeśli zginiesz, zawali się jego dotychczasowy świat.
- Pan się raczej boi o to, że straci
sukcesora – zauważył kasztanowłosy w spokoju – wskrzeszenie rodu Conscientia
jest próbą zatrzymania nas przy sobie. Bezkrwawe rozwiązanie aczkolwiek
pracochłonne.
- Wiem, że temu podołasz – zachęcał go
dziadek Sicarius łagodnym głosem – a Sofii, twoja babcia, jest tego pewna.
- Wszyscy są tego pewni, tylko nie ja –
mruknął chłopak opadając na oparcie zajmowanego fotela. Zastanawiał się,
dlaczego obecni przy rozmowie przyjaciele, jak również Tobiasz, w ogóle się nie
odzywają. Odpędził jednak od siebie te myśli wracając do rzeczywistości. –
Jakoś przetrwam procedurę przynależności, choć wiem, że nie będzie łatwo. –
jeszcze raz spojrzał na Jolkę i go olśniło. Miała nieprzytomne oczy, tak samo
było u Pawła i Tobiasza. Jedynie Li-Dok milczał wprawiony w takich sytuacjach.
– Co zamierza pan zrobić z moimi przyjaciółmi?
- Zostaną przesłuchani na obradach
Zgromadzenia – odpowiedział mężczyzna nie spuszczając wzroku z kasztanowłosego
– będziesz przy tym, jednak zabraniam ci byś się wtrącał. Masz jedynie słuchać
i obserwować. Nikt nie zrobi nikomu krzywdy, dlatego nie musisz się tym
martwić.
- Rozumiem, czyli mam siedzieć i
patrzeć, jak mnie pogrążają? – Zakpił Piotrek w lekkiej irytacji. – Próba woli?
- Nazywaj to jak chcesz chłopcze, jednak
radzę ci się nie sprzeciwiać – ostrzegł go Sicarius – Jeśli złamiesz zakaz, to
sam się pogrążysz.
- Aha – Zielonooki westchnął ciężko
wiedząc, że niezależnie co zrobi, to i tak jest trzymany na muszce – Rozumiem,
ale nie obiecuję, że grzecznie wykonam to polecenie. Emocji czasem nie da się
stłumić, a ja jestem w tym kiepski.
- Będę brał to pod uwagę w razie
potrzeby – oświadczył staruszek w śmiechu. Nagle spojrzał na zegarek i sapnął
zmęczonym głosem. – Niestety powinniśmy zakończyć naszą rozmowę. Muszę jeszcze
coś załatwić do obiadu, a pozostało już niewiele czasu.
- Rozumiem – Piotrek wstał z fotelu i
odstawił pustą filiżankę. Li zrobił to samo. – W takim razie już pójdę.
Dziękuję za tę wyśmienitą herbatę i wiele wnoszącą informacji konwersację.
- Nie ma za co Piotrze – pożegnał go
Sicarius w ciepłym uśmiechu. Ten chłopak naprawdę był cennym nabytkiem i sam
niedoceniał własnej wartości. – Miłego dnia chłopcy.
- Wzajemnie – odparli chórem Piotrek z
Li opuszczając gabinet. Spiesznie ruszyli do swoich pokoi by w ciszy odreagować
to spotkanie.
* * * * *
Siedział w jadalni przy obiedzie i
pogrążony w myślach całkowicie się wyłączył z rzeczywistości. W takim stanie
delikatnie muskał łyżką powierzchnię zupy, co zaalarmowało siedzących wokół
niego ludzi. Albert z Zygfrydem od razu wykorzystali nieuwagę chłopaka. Obaj
schylili się na chwilę, po czym zadowoleni wrócili do pionu.
- Coście mu zrobili? – Nicole groźnie
łypała na obu mężczyzn. – Jesteście w zmowie?
- Chwilowo – odpowiedział Albert
posyłając dziewczynie cyniczny uśmieszek – Nie wtrącaj się w nasze sprawy.
- Akurat pana posłucham – zadrwiła
nastolatka pokazując mężczyźnie język – nie pozwolę wam go skrzywdzić.
- A kto go tutaj krzywdzi panienko? –
Zygfryd zlustrował Nicki chłodnym spojrzeniem. Mała działała mu na nerwy i
czasem miał ochotę przerzucić ją przez kolano i porządnie zlać. –
Postanowiliśmy sprawić, aby Piotr regularnie jadł swoje posiłki. Tym razem nie
ucieknie, chyba że z krzesłem.
- Przykuliście mu nogi do krzesła,
prawda? – Zauważył Allen ze stoickim spokojem kończąc zupę. – Całkiem niezłe
zagranie.
- Ty popierasz ich działanie?! – Nicole
zdumiona spojrzała na brata. – Jak możesz?
- To dla jego dobra – odparł Allen niewzruszony
wyrzutami siostry – Dorośnij Nicki. Piotrek od kilku dni nie zjadł porządnego
posiłku, a dziś w ogóle nie tknął śniadania. Wiem, że to akurat było z naszej
winy, dlatego popieram tę małą dywersję.
- Niech wam będzie – westchnęła
dziewczyna wlepiając swój wzrok w talerz z zupą – W razie co, ja umywam ręce.
- Piotrze – Zygfryd potrząsnął lekko
zielonookim, tym samym wyrywając go z zamyślenia. – Zupa ci stygnie.
- Co? – Piotrek zdziwiony omiótł twarze
otaczających go ludzi. – A tak, obiad.
- Można wiedzieć, co tak cię pochłania?
– Zapytał zaciekawiony stanem brata Allen. – Co zaprząta ci głowę w tak wielkim
stopniu, że odlatujesz?
- Analizuję moją porażkę. – Odpowiedział
Piotrek odsuwając od siebie talerz z zupą. – Przez to straciłem apetyt.
- Masz zjeść – Zygfryd ponownie podsunął
bratankowi talerz. – Nie wyjdziesz stąd, póki nie zjesz.
- Opuściłem gardę, a wy od razu to
wykorzystaliście – mruknął niezadowolony kasztanowłosy w reakcji na przykute do
krzesła nogi – Jestem wdzięczny za waszą troskę, ale ja naprawdę nie mam
apetytu.
- Lepiej dla ciebie, jak odzyskasz
apetyt – odparł Albert niewzruszony słowami syna – Nie zjadłeś śniadania, a
teraz chcesz opuścić i obiad? Nie pozwolimy na tak głupie zachowanie.
- Zjem, dla świętego spokoju – sapnął
zmęczony chłopak – Nie mam już siły na przepychanki słowne, a moje argumenty i
tak do was nie trafią.
- Tak lepiej – pochwalił go Zygfryd – a
teraz jedz.
- Jesteś na nas zły? – Zapytała
nieśmiało Nicki ściszonym głosem. – Widziałeś ją?
- Trochę jestem – Piotrek nawet nie
spojrzał na siostrę, czym potwierdził jej obawy. – Niewybaczalne, że nie
powiedziałaś mi o niej przy śniadaniu. Oboje woleliście milczeć.
- Takie mieliśmy rozkazy – rzucił niczym
nie przejęty Allen – A tak nawiasem mówiąc, to ciekawych masz przyjaciół. Z
Chicago zgarnęliśmy imprezowicza, a z Los Angeles nazbyt energiczną,
ognistowłosą diablicę.
- Kto sprowadził Tobiasza? – Piotrkowi
wyrwało się męczące go pytanie.
- Rose – odpowiedziała Nicole nadal
zgaszonym głosem – Nie mogliśmy ci nic powiedzieć do obiadu.
- Wiem – Zielonooki kończył swoją zupę.
– Takim działaniem precyzyjniej wymierzył ostatni cios w naszej rozgrywce. Nie
doceniłem go, co było poważnym błędem. Na szczęście, szybko się na nich uczę i
ich nie powtarzam.
- Jakiej rozgrywce? – Nicki niczego nie
zrozumiała. – I z kim?
- To już nieistotne – zbył ją nie chcąc
nikogo wtajemniczać w stosunki łączące go z seniorem Sicariusów i tak
powiedział zbyt wiele – Przegrałem porządnie zamatowany i tyle.
- Szachy?! – Nastolatka zdumiona
spojrzała na brata. – Grałeś w szachy i przegrałeś, więc czym się tak
przejmujesz?
- Powiedzmy – zaśmiał się Allen z
naiwności siostry, która w ogóle nie rozumiała myślenia zielonookiego – Miałeś
kiepskie rozpoczęcie i przez to przegrałeś.
- Ta, Dante też mi to wypomniał –
westchnął Piotrek w zrezygnowaniu – Jak to możliwe, że jedynie ty mnie
rozumiesz?
- Jestem twoim bliźniakiem bystrzaku –
zaśmiał się brązowowłosy w reakcji na ironiczną minę brata – jak widzisz,
zabawa w hazardzistę nie popłaca.
- Oszczędź mi, ok? – Kasztanowłosy
skrzywił się na krytyczny ton brata. – Dante mi już nagadał.
- A herbatka się udała? – Zakpił Allen
widząc złość w oczach brata. Uwielbiał doprowadzać go do pełnej irytacji, a
teraz mógł sobie na to pozwolić, tym bardziej, że ten był przykuty do krzesła.
- Ty się prosisz o guza braciszku –
Piotrek uśmiechnął się serdecznie do brązowowłosego z mordem w oczach. –
Herbatka była wyśmienita i tak gorzka, jak porażka, którą poniosłem.
- A nie zaproponowano ci cukru? – Allen
posłał bratu cyniczny uśmieszek.
- A wiesz, że zaproponowano –
Kasztanowłosy na chwilę spuścił wzrok, by po chwili ponownie utkwić go w
bracie. – Cztery kostki, jednak odmówiłem, bo bym zabił ten charakterystyczny
smak herbaty.
- Mądra decyzja – zachichotał Allen
widząc ten swoisty błysk w oczach brata – Cukier w nadmiarze szkodzi.
- Wiem – sapnął Piotrek wpychając sobie
do ust ziemniaka – przestaniesz wreszcie mnie drażnić dla zabawy? Wiem, że
kochasz mnie dręczyć, ale wyluzuj, ok?
- Sam się o to prosisz – brązowowłosy
zaskakując wszystkich, szczerze się uśmiechnął do rozeźlonego brata – Robisz
minę zbitego psa, dlatego chcę cię trochę podręczyć. Powiesz wreszcie, co tak
dokładnie cię męczy, czy nadal mam ci dokładać słownie?
- Dla twojej wiedzy, wkurzasz mnie w tej
chwili – warknął w odpowiedzi kasztanowłosy – Ale skoro chcesz wiedzieć, to
zastanawiam się, czy nie powinienem spotkać naszej, pałającej mordem ciotuni i
oszczędzić jej poszukiwań?
- Ani mi się waż! – Albert uderzył
młodszego syna w tył głowy otwartą dłonią. – Talisha to nie twój kaliber.
- Czemu żadne z was mi o niej nie
powiedziało? – Piotrek swoje pytanie kierował do siedzącego naprzeciwko
rodzeństwa. – Dowiaduję się takich rzeczy od obcych ludzi.
- Nie pytałeś – skwitował Allen z
kamienną twarzą. Temat Talishy należał do ciężkich w ich rodzinie. Nieraz miał
z nią do czynienia i po każdym spotkaniu oboje odnosili rany. – Nie powinieneś
mieć do nas w tym temacie pretensji, bo sam nie przyczyniłeś się do uzyskania
odpowiedzi. Jeśli chcesz ją otrzymać, zadaj najpierw pytanie.
- Ta, ta – Zielonooki westchnął jedynie
kończąc w milczeniu drugie danie. Miał już dosyć wrażeń, jak na jeden dzień,
ale niestety czekało go jeszcze Zgromadzenie. – Skończyłem swój posiłek, więc
moglibyście z łaski swojej mnie odkuć od siedzenia?
- Za chwilę – Zygfryd spokojnie kończył
jedzenie. – Poczekaj aż zjedzą wszyscy.
- Głaszczecie mnie właśnie pod włos,
czego nie znoszę, ale grzecznie zaczekam – Piotrek przymknął na moment oczy by
ochłonąć z nagromadzonych emocji i cicho westchnął. Kiedy otworzył je ponownie,
był już ostoją spokoju.
- Ty nawet uspokajasz się, jak mama –
zauważyła wpatrzona w niego siostra – Też zawsze przymykała oczy i cicho
wzdychała.
- Piotr – Usłyszał szept Agatki za sobą,
jednocześnie czując delikatne szarpnięcie tyłu bluzy. – Pomożesz?
- W czym? – Zdziwiony spojrzał na
roztrzęsioną dziewczynkę. – Co się stało?
- Bo Kamil upił się z Pierrem i teraz
biją się za domem – załkała blondyneczka wtulając się w oparcie jego krzesła –
Ja się boję. Jacek kazał mi po ciebie przyjść i nic nie mówić Dantemu. Sam
poszedł spróbować ich rozdzielić.
- Nie, no ja zabiję tego gnoja.
Własnoręcznie utłukę. – Wycedził przez zęby wściekły Piotrek. Następnie zwrócił
się w stronę Alberta i Zygfryda. – Dawać mi kluczyki do kajdanek, bo mam palący
problem.
Wszyscy z niepokojem spojrzeli na
emanującego mordem chłopaka. Obaj mężczyźni bez słowa uwolnili jego nogi.
- Dziękuję – Piotrek od razu wstał i
spiesznie opuścił jadalnię, ciągnąc za sobą rozpłakaną Agatkę. – Prowadź.
- Muszę to zobaczyć – Nicole wstała od
stołu z roziskrzonym wzrokiem. – Metody wychowawcze wściekłego braciszka.
- Chcesz zobaczyć, jak leje tego
zbuntowanego dzieciaka i tyle – zarzucił jej Allen z sarkastycznym uśmieszkiem
na twarzy – Z tego co wiem, to jeszcze nigdy nie uderzył żadnego z tych dzieci.
O, Sicarius biegnie chyba mu pomóc.
- O kurwa – szepnęła zszokowana
dziewczyna – Będzie krwawa jatka. Muszę to zobaczyć!
Po tych słowach wybiegła z jadalni.
- Ta dziewczyna jest nieokrzesana –
Zauważył zniesmaczony Zygfryd. – Widać, że wychowuje ją sam Veneni, gdyby
Wilhelm nie zabrał stamtąd Piotra, aż strach pomyśleć, jak by się teraz
wysławiał.
- Zapewniam, że zadbałbym o swoje
dziecko, Zygfrydzie – Albert z nutą irytacji mruknął na brata. – Pod skrzydłami
rodu nieraz był bliski śmierci. Traktowaliście go, jak zwierzę i przedmiot,
czego nigdy wam nie wybaczę.
- Uspokój się ojcze – Allen położył dłoń
na zaciśniętej pięści Alberta, po czym pełnym nienawiści wzrokiem spojrzał na
Zygfryda i Edwarda. – Jeśli dowiem się, że mój brat ponownie został przez was
skrzywdzony, sprzymierzę się z samym diabłem, by do ostatniego pnia wybić wasz
cały ród.
- Mocne słowa – Zygfryd chłodno patrzył
na brązowowłosego. Chłopak miał w sobie tyle mroku, który mroził do szpiku
kości. Jego determinacja mówiła sama za siebie. – Jednak czasem należałoby się
wstrzymać z takimi deklaracjami chłopcze.
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie
Murdochu – Allen posłał stryjowi złośliwy uśmieszek – Robię to, na co mam
ochotę. Jeśli będę chciał was zabić, to zrobię to bez wahania. Życzę miłego
popołudnia.
Po tych słowach Allen opuścił jadalnię.
- No, to pięknie wychowałeś syna –
Zygfryd lekko zaniepokojony patrzył na młodszego brata. – Wpoiłeś w niego swoją
nienawiść do rodu.
- Jestem dumny z mojego syna – odparł
spokojnie Albert już w lepszym nastroju – Wychowałem go na genialnego
skrytobójcę i niezależnego mężczyznę.
- Nauczyłeś go pogardy do rodziny –
zarzucił mu Zygfryd jadowitym tonem – To niewybaczalne.
- Murdochowie nigdy nie byli jego
rodziną, tak samo dla Piotrka – Albert wstał z miejsca – Zabraliście mi syna i
zgasiliście światło w jego oczach. Mam was za to szanować?
Albert odwrócił się w złości i bez słowa
ruszył w stronę wyjścia. Wolał nie powiedzieć o jednego zdania za dużo. Nigdy
nie zapomniał widoku siedmioletniego Piotrka, który swoim małym ciałkiem
zasłonił go przed kulą z rewolweru Wilhelma. Jak później, zakrwawioną rączką
dotknął jego policzka i ze łzami w oczach starał się go uspokoić. Leżeli tak
ranni w gabinecie Wilhelma, który z satysfakcją przyglądał się swojemu dziełu.
Na szczęście, weszła tam jego córka, Sara. To dzięki niej obaj przeżyli tę noc.
Niestety Piotrek nie pamięta tego zdarzenia, a przynajmniej tak twierdzi. W
zamyśleniu udał się na tyły domu, by zobaczyć te jego metody wychowawcze, o
których wspominała Nicole.
* * * * *
Piotrek niczym kasztanowa błyskawica
przemierzał korytarze domu Sicariusów. Agatkę odstawił do pokoju Rose tuż po
tym, jak powiedziała mu gdzie ma iść. Wściekłość nie malała, a raczej wzrastała
z każdym krokiem. Myślał, że Kamil z Pierrem mają więcej oleju w głowach, ale
okazuje się, że popełnił kolejny błąd ufając tej dwójce. Kiedy dotarł na tyły
domu, od razu doszły go strzępki ostrej wymiany zdań i odgłosy ciosów. Minął
zakręt i ku swojemu zaskoczeniu, chłopcy owszem bili się, ale nie ze sobą. Ich
przeciwnikami byli dwaj starsi bracia Pierra. Wszyscy oczywiście pijani, a
pomiędzy nimi pałętał się zdenerwowany Jacek ze łzami w oczach. Z noska
ciurkiem leciała mu krew.
- Co za banda skurwieli – warknął od
razu ruszając do rozpłakanego blondynka – Chodź do mnie.
- Ja próbowałem ich rozdzielić –
zaszlochał chłopczyk wtulając się w tors zielonookiego – ale oni mnie w ogóle
nie słuchają.
- Kto cię uderzył? – Zapytał Piotrek
siląc się na spokój w głosie i wyjmując z kieszeni chusteczkę, przytknął ją do
noska malucha. – Poczekaj na mnie chwilkę, to odprowadzę cię do pokoju.
- Dobrze – Jacuś usiadł na podłodze,
przy ścianie i przyciskał chusteczkę do krwawiącego nosa. – Poczekam.
- Zuch – Pochwalił go chłopak łagodnym
głosem.
Podszedł do bijącego się kwartetu i
precyzyjnymi ciosami powalił wszystkich na ziemię.
- Banda pijaków! – Ryknął mierząc
każdego z osobna mrocznym spojrzeniem. – Brak mi słów by opisać wasze
zachowanie. Wasza dwójka – wskazał na Pierra i Kamila – zawiodłem się na was.
Jestem po prostu idiotą, że uwierzyłem w wasze zapewnienia i obietnice. Nigdy
więcej! A wy?! – Teraz zwrócił się do starszych chłopców. – Jaki przykład
dajecie młodszemu bratu?! Żałosne!
- Ale my – Zaczął niepewnie Kamil – to
tylko…
- Nie odzywaj się do mnie, bo na tobie
zawiodłem się najbardziej – Piotrek z chłodem odniósł się do nastolatka. Sulik
jeszcze nigdy nie widział kolegi w takim stanie. – Nawet nie zauważyłeś
Jacusia, który starał się was rozdzielić. Wiesz, że został przez was uderzony?!
- Ja nie – Kamil w szoku spojrzał w
stronę młodszego brata. – Piotrek, ja nie…
- Zamknij się do cholery! –
Kasztanowłosy groźnie łypnął na wszystkich uczestników bójki. – Chcesz żeby traktować
cię dorośle, a zachowujesz się jak gówniarz! Obiecałeś, że nie tkniesz już
alkoholu. Sytuacja z ojcem niczego cię nie nauczyła?
- Nie znasz mnie! – Ryknął rozżalony
Sulik. – Co ty kurwa o mnie wiesz? Paniczyk z arystokratycznego rodu! Dla
ciebie jestem jedynie nikim!
- Widzę, że to ja dla ciebie się nie
liczę – Piotrek westchnął zrezygnowany. Słowa chłopaka wbiły mu nóż w serce. –
Nic o mnie nie wiesz, a już zaszufladkowałeś. Teraz przynajmniej wiem, co o
mnie myślisz. Rodzina. Daruj sobie.
- Nie bierz go na poważnie – wtrącił się
zaniepokojony Pierre – On nie mówił serio. To pijacki bełkot.
- Może to i lepiej – odparł w zamyśleniu
kasztanowłosy – Dante znajdzie wam lepszego opiekuna. Twoje słowa jedynie
dowodzą, że się do tego nie nadaję.
- O czym ty kurwa gadasz?! – Kamil w
szoku patrzył na Piotrka. – Chcesz nas porzucić?! Zapomniałeś, że to przez
twoją pieprzoną rodzinkę zostaliśmy sierotami?!
- A jednak masz do mnie żal – Piotrek
uśmiechnął się i z bólem w oczach spojrzał na nastolatka. – Chcesz mi coś
jeszcze zarzucić? Słucham, dobij mnie do reszty. Zakończmy to wreszcie. Jeśli
jestem aż tak zły, to po cholerę prosiłeś żebym z wami został?
- To nie tak – Kamil ze łzami w oczach
spojrzał na nieodgadnioną minę kasztanowłosego. – Ja… ja tylko…
- Ty tylko chciałeś mnie zranić, prawda?
– Piotrek smętnie się uśmiechnął. – I brawo, udało ci się.
Zielonooki ciężko westchnął, po czym
odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę Jacusia. Wziął malca za rączkę i
powoli z nim odszedł, mijając przybyłych gapiów.
- Jesteś smutny? – Zapytał łkając
blondynek. – Nie przejmuj się Kamilem, bo ja i Agatka bardzo cię kochamy.
Jesteś dla nas, jak tatuś i mamusia w jednym.
- Wiem Jacku – Piotrek ciepło się
uśmiechnął do chłopczyka. – Po prostu mam dzisiaj zły dzień. Nie przejmuj się
mną.
- Chcesz przecież płakać – zauważył Jacuś
piskliwym głosikiem – Przy mnie możesz płakać. Nie będę się śmiał.
- Dziękuję – Piotrkowi wrócił nieco
humor. To pocieszanie jednego z bliźniaków, naprawdę dawało efekty. – Kiedyś
skorzystam.
Zaprowadził Jacka do jego pokoju, a
następnie wrócił do swojego. Rzucił się na łóżko i zmęczony zadręczającymi go
myślami, powoli pogrążał się we śnie. Nagle do pokoju wszedł Dante. W milczeniu
usiadł przy chłopaku i zaczął bawić się jego kasztanowymi włosami.
- Obudzisz mnie na kolację? – Zapytał
sennym głosem zielonooki posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. – Muszę trochę
odpocząć od tego wszystkiego.
- Trochę dziś się nasłuchałeś – szepnął
w zrozumieniu ciemnowłosy całując chłopaka w czoło – Odpocznij. Przyjdę po
ciebie w porze kolacji.
- Kochany jesteś – Piotrek uniósł rękę i
delikatnie musnął wierzchem dłoni policzek partnera. – Dzięki.
- Nie ma za co – Dante pocałował usta
chłopaka, po czym wstał z łóżka. – Drzemka powinna zregenerować trochę twoje
siły, więc śpij.
Po tych słowach opuścił pokój
pozostawiając Piotrka w półśnie.
* * * * *
Piotrek wzdychając dziobał widelcem
porcję sałatki owocowej, czyli swoją kolację. Miał dziś naprawdę kiepski dzień,
który nie miał jeszcze końca.
- Wszystko sprzymierza się przeciwko
mnie – burknął cichutko pod nosem odsuwając od siebie talerz z jedzeniem.
Sałatka zawierała sporą ilość kiwi, na które był uczulony. – Dziękuję, ale tego
nie zjem.
- Znowu marudzisz? – Warknął na niego
Zygfryd. – Zachowujesz się jak dziecko wybredzając przy jedzeniu.
- Mogę to zjeść, ale osobiście
zawieziesz mnie po tym do szpitala, dobrze? – Piotrek spokojnie odpowiedział. –
W sumie, to jakieś wyjście, bo ominie mnie Zgromadzenie.
Wziął kawałek kiwi i chciał je sobie
wsadzić do ust, ale w ostatniej chwili ktoś stojący za nim złapał jego rękę w
nadgarstku.
- Co ty wyczyniasz do cholery –
westchnął Dante wyjmując mu z ręki widelec z kiwi – Ostatnim razem, jak miałeś
wstrząs anafilaktyczny po kiwi, to ledwie cię odratowałem z pomocą Rose.
- Kazali mi zjeść kolację – zielonooki
wzruszył ramionami – miałem być grzeczny, więc jestem.
- Miałeś być grzeczny, ale nie głupi –
ciemnowłosy zastąpił sałatkę owocową kanapką z masłem orzechowym i dżemem – to
dla polepszenia humoru, a Kamilem się nie przejmuj. Orestes zajął się karą
całej pijackiej czwórki.
- Dzięki – Piotrek uśmiechnął się tylko czując
wsparcie partnera. – Mam nadzieję, że nie przesadzi z tą karą. Ze mną się nie
cackał ostatnim razem.
- Przyda się temu idiocie niezłe lanie –
wtrąciła się Nicki z pochmurnym wzrokiem. Była wściekła na swoich kolegów, a w
szczególności na Kamila. – Obaj obiecali, że już nie będą pić. Nie rozumiem,
dlaczego ty tego nie zrobiłeś.
- A co by to dało? – Piotrek sapnął z
rezygnacją. – Przynajmniej wiem, że ma do mnie o coś żal. Choć raz był ze mną
szczery.
- On dobrze wie do kogo powinien
kierować swoje żale – prychnęła Nicole niezadowolona z usłyszanych wcześniej
słów Sulika – tchórz jeden, nie potrafił powiedzieć ci tego na trzeźwo, więc
się upił, jak jakiś żul.
- Myślałem, że podoba ci się Pierre –
zaśmiał się kasztanowłosy od razu wyczytując z oczu siostry co się tak naprawdę
święci – a teraz widzę, że Kamil też nie jest ci obojętny.
- Dzisiejsze dzieci tak szybko dorastają
– zachichotał Dante wracając na swoje miejsce.
- Ty i ta twoja empatia – szepnęła
zawstydzona dziewczyna wracając do jedzenia kolacji – już się zamykam.
- Aha – Allen zmierzył rodzeństwo
czujnym wzrokiem. – Sprawdzę tę informację.
- Ty niczego już nie sprawdzaj – jęknęła
nastolatka czerwona na twarzy, jak pomidor – Wystarczy, że odstraszyłeś w
akademii większość moich kolegów.
- To twoja sprawka? – Zachichotał
Piotrek w reakcji na minę siostry. Nieco poprawił mu się nastrój. – Żartuję, od
początku wiedziałem, kto stoi za tymi wszystkimi dywersjami na adoratorach
Nicki. Muszę przyznać, że niektóre akcje były dość ryzykowne, ale skuteczne.
- Za dużo tego się wokół niej pałętało –
odparł spokojnie Allen – miałem przy tym nieco zabawy.
- Ta, cały ty – zaśmiał się zielonooki –
choć dzięki temu, że skupiłeś się na Nicki, ja miałem święty spokój.
- Jesteście siebie warci – zarzuciła
braciom dziewczyna – gniewam się na was.
Po tych słowach wybiegła z jadalni.
- Chyba trochę przesadziliśmy –
westchnął Piotrek patrząc na brązowowłosego – tym razem kubełek lodów nie
pomorze, jak ostatnio.
- Przejdzie jej – mruknął Allen
podzielając obawy brata – tak sądzę.
- Przeczekajcie tę burzę – poradził w
spokoju Albert – Jutro okaże się, jak bardzo jest na was zła. Z waszą matką
było tak samo. Stan gniewu można było u niej zmierzyć dopiero kolejnego dnia.
- Dzięki za radę – Piotrek dokończył
kanapkę, po czym wstał od stołu. – Muszę chyba pójść po-pertraktować z Pablem.
- Pomogę – Allen również skończył już
jeść. – Ja go zagadam, a ty zwiniesz to, co chcesz. Orientujesz się
przynajmniej, gdzie to trzyma?
- Yhm – przytaknął zielonooki w zadumie
– kostki cukru trzyma w spiżarce obok kredensu z przyprawami, a lody oczywiście
w zamrażalce.
- Kostki cukru?! – Zdziwił się Albert
patrząc na oddalających się synów. – Po co im to?
- Cukier w kostkach? – Albert usłyszał
za sobą kobiecy głos, który należał do Rose. Kobieta przechodziła obok
wychodząc z jadalni. – Oj niedobrze.
- Mogłabyś mnie nieco oświecić – lider
Thanathosa od razu ruszył za ciemnowłosą – co oznaczają kostki cukru?
- Pański syn zajada kostki cukru, kiedy
nad czymś intensywnie myśli – odparła spokojnie Rose – widocznie coś nie daje
mu spokoju.
Ciemnowłosa zaśmiała się, po czym
zniknęła w jednym z pobliskich pomieszczeń. Albert w zamyśleniu ruszył w stronę
pokoju posiedzeń. Przy kolacji dowiedział się dwóch istotnych rzeczy. Po
pierwsze, jego młodszy syn jest uczulony na kiwi, a po drugie, w permanentnym
stresie zajada się cukrem. Zadziwiał go fakt, że dzieci tak dobrze się dogadują
i wspierają nawzajem, a nie znały się przecież niemal całe życie.
- Mają twoją charyzmę Blanko – mruknął
pod nosem wspominając matkę dzieci – i tę więź, o której ciągle mi
przypominałaś. Uszanuję twoją wolę i ich nie rozdzielę.
* * * * *
Piotrek zrezygnowany dreptał za bratem
korytarzem prowadzącym do auli przesłuchań, gdzie zazwyczaj obradowało
Zgromadzenie. Pablo nie dał się oszukać i wyrzucił ich z kuchni, okropnie przy
tym wrzeszcząc.
- Nie łam się – Pocieszał go Allen
widząc zmęczenie w jego oczach. – Znajdź tego dobre strony, przynajmniej nie
dostaniesz próchnicy.
- Yahoo – Kasztanowłosy z kpiną udał
szczęście. – Pablo jeden, ja zero.
- Dzieciak z ciebie, wiesz? – Brązowowłosy
dał bratu prztyczka w nos. – Ogarnij się, bo czeka cię posiedzenie
Zgromadzenia.
- Dzięki, że mi przypomniałeś – jęknął
Piotrek w odpowiedzi – szczerze, nie chce mi się tam iść.
- Uwierz mi, że mam tak samo – westchnął
Allen obejmując brata ramieniem dla pewności, że ten nie czmychnie na pobliskim
skrzyżowaniu korytarzy. – Niestety jak mus, to mus.
- Ta – sapnął zielonooki – jakoś muszę
to przeżyć.
- Nie martw się – Allen zmierzwił bratu
włosy. – Będziesz jedynie przy Radzie Zgromadzenia, plus minus kilku osobach
pobocznych, jak ja, czy Nicole.
- A ta Rada składa się z? – Piotrek
wlepił w brata ciekawe spojrzenie. – Z ilu osób się składa?
- Do rady należą Rody: Sicarius,
Murdoch, Laverno, Holmes i Veneni oraz organizacje: Thanathos, Kronos i Averro Subtraxi.
- Kronos? – Zdziwił się kasztanowłosy. –
Nie znam tej organizacji.
- Gdybyś od początku żył z ojcem bądź
matką, to z pewnością znałbyś tę organizację. – Wyjaśniał Allen z dość poważną
miną. – Nie musimy się jednak tym martwić, bo nikt z Kronosa nie zjawił się na
Zgromadzeniu.
- A są powody do zmartwień? – Piotrka
lekko zaniepokoił nastrój brata. – Co to za organizacja?
- Kronos zrzesza najlepszych z
najgorszych zwyrodnialców świata przestępczego – tłumaczył spokojnie Allen –
organizacji tej przewodzi Ród Sforza, a uściślając, nasz dziadek i jego prawa
ręka, Talisha.
- Aha – Kasztanowłosy nerwowo potarł
dłonią czoło. – To znaczy, że Kronos także może ubiegać się o moją
przynależność?
- Nie tylko twoją – poprawił go brat –
Kronos może ubiegać się o przynależność twoją, moją i naszej siostrzyczki.
- To nieciekawie – mruknął zamyślony
Piotrek – biorąc pod uwagę, że Talisha chce nas zabić.
- Plus tego wszystkiego byłby taki, że
nie mogłaby podnieść na nas broni – oznajmił Allen w śmiechu – Taki szczególik.
Czas wyznaczony na asymilację w danej grupie przez Zgromadzenie ma charakter
nietykalności.
- A co grozi za złamanie tej zasady? –
Zielonooki spojrzał na brata w skupieniu. Czuł, jaka będzie odpowiedź, ale
wolał to usłyszeć niż opierać się na spekulacjach.
- Śmierć – odpowiedział brązowowłosy w
uśmiechu – to prosta zasada, która obowiązuje od wieków.
- Rozumiem – Piotrek przeciągle
westchnął. – Surowe prawo.
Zatrzymali się tuż przed drzwiami sali
posiedzeń Zgromadzenia. Allen dla poprawienia nastroju brata, klepnął go
zachęcająco po ramieniu. Odniosło to jednak sprzeczne skutki z zamierzonymi
intencjami, bo Piotrek coraz bardziej się znerwicował. Fakt, że brązowowłosy
chciał go podnieść na duchu, świadczył o nieciekawej atmosferze towarzyszącej
obradom. Kiedy jeszcze wspomniał stan Dantego po każdym z zebrań, to coraz
bardziej miał ochotę się wycofać.
- Wchodzimy, bo zaczynasz się wahać –
Allen otworzył drzwi i siłą wepchnął brata do środka. – Nie będzie, aż tak źle.
- Myślisz? – Zielonooki z powątpiewaniem
spojrzał na brązowowłosego. – Ten pokój jakoś mnie nie zachęca.
Pomieszczenie, do którego weszli,
przypominało coś jakby amfiteatr – w o wiele mniejszym wydaniu. Na głównym
planie, wywyższał się podest w kształcie rogala, gdzie zapewne miała zasiadywać
Rada Zgromadzenia. Vis a vis niego, znajdował się obudowany fotel, jakby dla
skazańca. Po bokach sali, za zamykającą okręg balustradą, rosły rzędy krzeseł,
dla osób pobocznych. W samym środku kręgu umiejscowiona była niewielka mównica,
prawdopodobnie przeznaczona dla przesłuchiwanych ludzi. Piotrek wzdrygnął
się, kiedy Allen popchnął go w stronę
przerażającego go fotela.
- Ty chyba nie chcesz żebym tam usiadł?
– Piotrek wskazał na obudowany mebel drżącą ręką. – To przypomina krzesło
elektryczne. Nie ma bata, że tam siądę.
- Ej, nie dramatyzuj – uspokajał go
Allen nazbyt łagodnym głosem, jednocześnie obejmując ramieniem – To tylko
krzesło. Nie gryzie.
- A te łańcuchy, to dla mojej obrony,
tak? – Zadrwił Piotrek próbując się wyrwać z objęć brata. – To może się
zamienimy? Ja usiądę obok Nicole, a ty w tej klatce przypięty łańcuchami do
fotela.
- Prychasz, jak kociak i do tego jeszcze
te gromy w oczach – wyśmiał go Allen ciągnąc w stronę fotela. – Czego ty się
boisz?
- Nie twoja sprawa! – Panikował
zielonooki. Z każdym krokiem coraz bardziej przybliżał się do fotela, który
przypominał ten dentystyczny, gdzie przeżył tortury w dzieciństwie z ręki
ciotki Marii. Przywiązywała go do takiego mebla i na żywca wyrywała mleczne
zęby. Ten koszmar chyba nigdy nie wyjdzie mu z pamięci. – Proszę cię, nie każ
mi tam siadać.
- Złe wspomnienia wracają, co? –
Usłyszeli za sobą głos Edwarda. – Rzeczywiście, nie dziwię się, że nie chcesz
tam siadać. Łudząco przypomina tamten.
- O czym ty mówisz? – Allen wściekły
zmierzył Murdocha zabójczym spojrzeniem. – Gadaj.
- Może tak grzeczniej? – Edward zakpił
łapiąc na siłę ramię Piotrka, po czym bezceremonialnie wepchnął go na fotel i
zręcznie skuł łańcuchem jego ręce. Kiedy skończył, zamknął na zasuwę zabudowę
okalającą mebel. – Gotowe.
Piotrek podkulił pod siebie nogi i schował
w kolana twarz. Złe wspomnienia wracały, a nie był na to najlepszy czas.
Desperacko próbował się uspokoić. Allen z niepokojem obserwował znerwicowanego
brata, który walczył z ogarniającym go strachem. Z czasem zielonooki doszedł do
jako takiej normy i wyprostował się na siedzeniu. Sala powoli się zapełniła i
mogli zaczynać obrady. Piotrek rozejrzał się wokoło, na tyle, na ile pozwalała
mu obudowa jego miejsca. W rogalu, na podeście zasiadali: babcia Sofii, dziadek
Sicarius, Albert, Zygfryd, Charles Veneni, Theodor i nieznany mu długowłosy
mężczyzna ze szramą wzdłuż twarzy. Na krzesłach, za balustradą dostrzegł:
L-Diabla, Allena, Edwarda, Nicole, Dantego, Fabrizia i Carmen. Tuż przed
balustradą siedzieli: Li-Dok, Jolka, Paweł i Tobiasz. Piotrka zaniepokoił wyraz
twarzy przybranego ojca.
- Skoro wszyscy są już obecni – odezwał
się dziadek Sicarius mierząc wszystkich czujnym wzrokiem – Myślę, że możemy
zaczynać.
Orestes wyłonił się z niewidocznej dla
Piotrka części sali i wyprowadził na środek okręgu Jolkę. Dziewczyna ze
strachem patrzyła w stronę przyjaciela. Zielonooki posłał jej ciepły uśmiech,
by dodać jej sił. To trochę poskutkowało, bo zobaczył zalążek ulgi na jej
twarzy.
- Przedstaw się – Polecił Teo surowym
tonem – i podaj swój wiek.
- Jolanta Kornelia Avis – Rudowłosa
odpowiedziała czując na sobie zdumione spojrzenie Piotrka. Znał ją pod innym
nazwiskiem, lecz teraz było jej wszystko jedno. – Mam dwadzieścia sześć lat.
- Avis?! – Zdumiała się Rada. – Znasz
Dymitra Avisa?
- To mój ojciec – westchnęła zmartwiona,
jak to wszystko przyjmie jej przyjaciel. Już po minie Dantego widziała, że jest
nie najlepiej. – Matka ukrywała ten fakt do moich dwudziestych urodzin. Jestem
owocem gwałtu i tyle.
- Rozumiem – Sofii Laverno ze
współczuciem spojrzała na przyjaciółkę wnuka. – Opowiedz jakie łączą cię
stosunki z Piotrem.
- Poznałam go w wieku ośmiu lat. On miał
wówczas sześć. – Jolka z uśmiechem wspomniała mażącego się kolegę. – Jest dla
mnie, jak młodszy brat.
- Gdybyś miała go opisać, to co byś
powiedziała? – Wtrącił Albert lustrując dziewczynę badawczym spojrzeniem. –
Podaj pozytywy, jak i negatywy.
- Jest mądry i chętnie chłonie każdą
wiedzę, czasem bywa dość dziecinny, ale i zawzięty. – Wyliczała w zamyśleniu. –
Pięknie gra na skrzypcach, fortepianie i gitarze, a jak do tego doda wokal… no
nic. Jest skryty i ma dobry zmysł stratega, choć świetnie to ukrywa przed
światem. Nie lubi pić alkoholu i nie cierpi, gdy zdrabnia się jego imię. Często
go denerwuję, ale zawsze mi wybacza. Myślę, że to tyle.
- Jeśli miałabyś wybrać przynależność
Piotrka – zaczął Theodor chłodnym głosem – to kogo byś wskazała?
- Z pewnością nie Murdochów – Jolka
rzuciła bez wahania. – Myślę, że Piotrek sam wie czego mu trzeba i świetnie
poradziłby sobie żyjąc na własną rękę. Dotychczas znakomicie dawał sobie radę,
jako Piotr Czarnecki. Jeśli miałabym wskazać kogoś spośród osób złączonych z
nim więzami krwi, to byłaby to jego siostra Nicole, bądź babcia Sofii.
- Czemu eliminujesz ród Murdochów? –
Zapytał dziadek Sicarius zaintrygowany jej odpowiedzią. – Masz jakiś uraz?
- Powiedzmy – prychnęła dziewczyna na
widok Edwarda – Stare dzieje, o których wolę nie mówić.
- Rozumiem – uśmiechnął się starzec w
reakcji na jej odpowiedź. Piotr naprawdę miał ciekawych znajomych – Myślę, że
możemy dać temu dziecku już spokój i powołać kolejną osobę.
Orestes na miejsce Jolki ustawił
pobladłego Pawła. Brunet nie był przyzwyczajony do takich sytuacji.
- Analogicznie – rzucił Teo mrożąc
chłopaka zimnym wzrokiem – przedstaw się.
- Paweł Pruszek – odpowiedział niepewnie
brunet – dwadzieścia pięć lat.
- Kim jesteś dla Piotra? – Zapytał tym
razem Zygfryd wbijając w chłopaka lustrujący wzrok. – Jakie więzy was łączą?
- Poznaliśmy się na studiach – wyjaśniał
Paweł dość niewyraźnym tonem – Pomógł mi wyjść z dołka. Zadarłem z kilkoma
dilerami, a że nie chciałem by ojciec się o tym dowiedział, to poprosiłem
Czarnego, to znaczy Piotrka o wsparcie.
- Kim jest twój ojciec? – Sofii zapaliła
się lampka alarmowa. Ten chłopiec wydał jej się intrygującą postacią. –
Dlaczego nie chciałeś żeby dowiedział się o twoich problemach?
- Ojciec jest politykiem – mruknął
brunet z wahaniem w głosie – Noszę nazwisko matki, by już nie bruździć w jego
wizerunku. Wtedy miałem ultimatum. Jeśli nabroję, to ojciec zagroził, że wyśle
mnie do Legii Cudzoziemskiej, albo na misję w Afganistanie.
- Skonkretyzuj pozycję ojca – polecił
Albert – Nazwisko także.
- Kongresmen Howard M. Rickman – rzucił
na wydechu Paweł – Jestem czarną owcą, dlatego żyję na własną rękę.
- Rozumiem – westchnął Albert – Jak
opiszesz Piotra?
- Kiepski imprezowicz, ale najlepszy
kumpel jakiego można mieć – oświadczył pewniej brunet – Nikomu się nie narzuca
i genialnie się bije. Gdybym miał go określić, agent szpieg i chodząca
encyklopedia.
- Agent szpieg – Albert powtórzył w
lekkim rozbawieniu – ciekawe określenie.
- A miałbyś uwagi co do przynależności
Piotra? – Zapytał Charles.
- Hm – Paweł chwilę się zastanawiał –
Nie znam zbyt wiele osób z rodziny Piotrka, ale wiem, że Murdochowie odpadają.
Nic więcej nie powiem na ten temat.
- Aha – Albert posłał bratu złośliwy
uśmieszek, po czym szepnął. – Dwa do zera.
- Możesz usiąść młody człowieku –
zarządził senior Sicariusów zapisując coś w notatkach – Kolejna osoba.
Tym razem Orestes wyprowadził na środek
Li-Doka. Chińczyk ze stoickim spokojem zajął wyznaczone miejsce. W odróżnieniu
od reszty przesłuchiwanych, on miał w tym już wprawę. To cena za bycie
informatorem i generowanie nowych tożsamości po ciemnej stronie.
- Akira Lee – przedstawił się nie
czekając na pytanie – dwadzieścia cztery lata. Piotrka znam z czasów szkoły.
- A konkretnie? – Dociekał Zygfryd. –
Jakie stosunki was łączą?
- Death, to znaczy Piotrek jest dla
mnie, jak brat – oświadczył Chińczyk w skupieniu – Nieraz ratował mnie z
kłopotów, o które zawsze się prosiłem na naszej dzielnicy. To najlepszy
przywódca, jakiego miałem zaszczyt poznać, jak również przyjaciel. Odda życie
za sprawę. Wszyscy w Red’s Scorpions do końca będą uważać go za swojego lidera.
Za jego rządów nasza grupa po prostu trzęsła dzielnicą. On się nawet La Muerte
nie bał, a w pojedynkę wykończył grupę Ósemek.
Piotrek w rezygnacji ukrył twarz w
kolanach. Słuchał tego wszystkiego i miał ochotę zapaść się pod ziemię. Czuł,
jakby odpowiedzi przyjaciół powoli go pogrążały.
- Widzę, że podziwiasz Piotra –
zauważyła Sofii posyłając chłopakowi ciepłe spojrzenie – Czemu Death?
- Ani ja, ani Piotrek nie potrafimy
odpowiedzieć na to pytanie – wyjaśniał Chińczyk w zastanowieniu – Jedyna osoba
znająca odpowiedź nie żyje.
- Rozumiem – Sofii Laverno odnotowała
coś na papierze – Myślę, że możesz już wrócić na miejsce.
Li-Dok wykonał polecenie kobiety, a
Orestes wprowadził na jego miejsce Tobiasza. Mężczyzna posłał Piotrkowi smutne
spojrzenie. Kasztanowłosy kiwnął mu głową na znak, że nie będzie miał do niego
o nic żalu.
- Nazywam się Tobiasz Weiss – oznajmił
łagodnie ciemnowłosy mężczyzna – Mam czterdzieści jeden lat.
- Sprawowałeś opiekę nad Piotrem? –
Dopytywał Albert. Był ciekaw osoby, która zajmowała się jego synem. – Powiedz
coś na ten temat.
- Poznałem Piotrka, kiedy był jeszcze małym
brzdącem. Przedstawiła mi go Sara, moja narzeczona. – Opowiadał Tobiasz z bólem
wspominając Sarę. – Był naprawdę uroczym chłopcem i oczkiem w głowie Sary.
Często żaliła mi się, jak źle go traktują w domu. Wilhelm karał chłopca za inny
wygląd, a Maria wyładowywała na nim frustrację i nerwy. Oficjalnie Piotrek miał
być bękartem, owocem zdrady Wilhelma, co również mocno się na nim odbiło.
Postanowiliśmy wraz z Sarą, że po ślubie zabierzemy malca do siebie. –
Westchnął przerywając swoją wypowiedź, lecz po chwili kontynuował. – Piotrek
zaskoczył nas swoją decyzją. Przyznał się do przestępstwa, którego nie
popełnił, przez co został wykluczony przez Wilhelma z rodu. Tak trafił do
poprawczaka, a następnie do sierocińca jako Piotr Czarnecki. Sara wpadła na pomysł,
że go zaadoptujemy. Niestety przed tym została zabita. Spełniłem jednak jej
ostatnią prośbę i zająłem się chłopcem. Wywiozłem go za granicę, by odpoczął od
znanego otoczenia. Wynająłem mu mieszkanie w Nowym Jorku i zapewniałem środki
do życia. Szybko znalazł przyjaciół, Dereka i Akirę. Po śmierci tego pierwszego,
mocno się załamał. Był zdruzgotany, bo nie wiedział, czy podjął prawidłową
decyzję podczas bójki, w której obaj uczestniczyli. Nadal się obwinia za śmierć
przyjaciela. Widział w sobie problem, dlatego uciekł z domu i zaczął żyć na
własny rachunek. Z tego co wiem, świetnie sobie radził.
- Rozumiem – dziadek Sicarius zmierzył
mężczyznę czujnym spojrzeniem – A co pan powie o przynależności chłopca?
- Piotr potrafi sam o siebie zadbać –
odpowiedział Tobiasz ze zdecydowaniem w głosie – Osobiście wolałbym, aby
przystał do mojej rodziny, ale wiem też, że nie łączą nas więzy krwi. Sara dużo
opowiadała mi o ich babci i sądzę, że to przy niej powinien zostać.
- A co twierdzi pan o tym, by chłopiec
wrócił do ojca? – Zapytał długowłosy mężczyzna reprezentujący Averro Subtraxi.
- Nie znam ojca Piotra, dlatego nie mogę
się wypowiedzieć na ten temat – odparł Tobiasz w zastanowieniu – Sara raz mi o
nim wspominała. To było tuż po tym, jak Piotrek wylądował w szpitalu z raną
postrzałową. Stwierdziła, że wstyd jej za ojca i wuja, którzy w obecności
siedmiolatka mierzą do siebie z broni. Piotrek niemal zginął tamtego wieczoru,
a jego ojciec zniknął bez śladu.
Piotrek w skupieniu słuchał opowieści
Tobiasza. Na wieść o strzelaninie z jego udziałem aż zdębiał, bo nic takiego
nie pamiętał. Ręka automatycznie powędrowała do jego szyi, gdzie znajdowała się
blizna. Próbował sobie przypomnieć tamto zdarzenie, ale widział jedynie
strzępki wspomnień, a na koniec zabolała go głowa. Cała ta sytuacja zaczynała
go przerastać, a obudowany fotel dodatkowo go stresował.
- Myślę, że tyle nam wystarczy – Teodor
w zamyśleniu coś notował na karcie protokołu z przesłuchań. – Powołujemy
jeszcze kogoś?
- Tak – rzucił dziadek
Sicarius w zadumie – Powołuję Piotra Gustawo Alberta Laverno-Murdocha.
Orestes uwolnił Piotrka i podprowadził
go na środek auli. Chłopak omiótł wszystkich zebranych ciekawym spojrzeniem,
dłużej zatrzymując je na Tobiaszu i przyjaciołach.
- Powiedz mi chłopcze – zaczął staruszek
z surowym wzrokiem – z którym rodem się utożsamiasz? Wiesz, jakie masz do
wyboru.
- Tak szczerze, to nie utożsamiam się z
żadnym – odpowiedział zielonooki ze zdecydowaniem w głosie – Zbyt długo byłem
outsiderem, by teraz stwierdzić swoją przynależność. Ok, może i łączą nas
jakieś więzy krwi, ale całe moje życie żyłem w odosobnieniu. Stworzyłem własną
rodzinę, której większą część właśnie przesłuchaliście. – Chwilę zbierał myśli,
po czym kontynuował. – Murdochowie w ogóle nie traktują mnie, jak członka rodu,
bo nawet żadnego nie przypominam. Jestem dla nich czymś na miarę trofeum.
Babcia jest miła, ale po zerwaniu stosunków z Murdochami rozpoczęła nowe,
szczęśliwe życie z panem Umbra i nie chcę robić jej problemów. Podobnie jest z
rodem Veneni. Pan Charles ożenił się z moją matką, bo mój ojciec chyba do tego
nie dorósł. Z tego związku zrodziła się Nicole. Ja to inna historia. Ojciec
mając do wyboru mnie i brata, wybrał jego, bo ja okazałem się zbyt słaby.
Rozumiem tę decyzję, bo była czysto logicznym posunięciem. Miałem zostać z
mamą, ale los chciał inaczej. Tak stałem się do niczego nie pasującym ogniwem.
Pragnę jedynie wieść spokojne życie, ale według niektórych, ponoć to za mało
ambitne.
- Czemu pchasz się w objęcia śmierci? –
Zapytała Sofii ze smutkiem w oczach. – Przed wigilią zostałeś ciężko ranny.
Słyszałam, że nie unikałeś kul.
- To był akurat rodzaj odpokutowania za
śmierć przyjaciela – westchnął Piotrek w odpowiedzi – Myślę, że to pozwoliło
nieco oczyścić umysł rozpaczającej po stracie brata siostry z chęci zemsty.
- A jak wytłumaczysz swoje późniejsze
głupie zachowanie? – Wtrącił Zygfryd swoim chłodnym głosem. – Co i rusz
zrywałeś szwy.
- Jestem problemem – zielonooki wzruszył
ramionami – więc chciałem was od siebie uwolnić. Sami przyznajcie, gdybym umarł,
mielibyście o jeden kłopot mniej.
- Czemu zaniżałeś swoje oceny w AT? – Dociekał Holmes podnosząc jedną
brew. – Jesteś świetnym materiałem na skrytobójcę.
- Nie nadaję się na zabójcę – odparł
kasztanowłosy ze spokojem w głosie – zaniżałem oceny, bo tak chciałem. Nie
lubię przemocy, choć używam jej, gdy zostaję do tego zmuszony. Nie cierpię się
podporządkowywać, jak również być manipulowanym.
- Rozumiem – Teo posłał chłopakowi swój
charakterystyczny uśmieszek.
- Sądzę, że możemy zakończyć na dziś to
spotkanie – oznajmił dziadek Sicarius zmęczonym głosem – Jutro ogłosimy naszą
decyzję.
- Nie tak prędko! – Do sali weszła
brunetka w średnim wieku, ubrana w dopasowane jeansy i płaszcz. – Jestem nieco
spóźniona, ale chyba zdążyłam na czas.
- Czego tu szukasz? – Zapytał wściekły
Dante wstając z krzesła.
- Widzę, że bardzo się cieszysz, skarbie
– kobieta puściła oczko rozjuszonemu mężczyźnie – Ojciec wysłał mnie bym
reprezentowała organizację Kronos oczywiście. Ukrywać tak istotny fakt, że
rozstrzygacie o losie jednego z bliźniaków. Oj, nieładnie. – Pogroziła
wszystkim palcem. – Jako reprezentantka Kronosa, ubiegam się o troje dzieci
Blanki Sforza.
[1] Gambit – otwarcie partii szachów, w którym jedna ze stron poświęca pionka lub figurę w celu uzyskania lepszej pozycji do ataku. Jest to działanie ryzykowne i zagrożone stratą, ale podjęte w celu stworzenia korzystnej dla siebie sytuacji.
[2] Szach – Sytuacja w szachach, kiedy król jest zagrożony zabiciem w kolejnym posunięciu. Inaczej mówiąc, szach jest wtedy, gdy król znajdzie się w zasięgu bicia bierki przeciwnika.
[3] Mat – sytuacja w szachach, kiedy król jednej ze stron jest szachowany i nie ma żadnego dozwolonego ruchu, aby się przed szachem obronić lub od niego uciec. Mat kończy grę porażką gracza, którego król został zamatowany.
Kolejny dzień w szpitalu, dzięki Tobie itemu rozdziałowi minął mi dużo szybciej :) Dziiękuję :*
OdpowiedzUsuńW pierwszej kolejności zapytam kiedy będzie kolejny rozdział, bo po takiej końcówce stałam się bardziej niecierpliwa :) Jeśli chodzi o sam rozdział to cud miód i maliny czyli rewelacja.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu rozdziału doszłam jednak do wniosku, że brakuje mi pewnych scen. Wiem doskonale, że głównym wątkiem jest Piotrek i jego życie, ale zastanawia mnie Kamil. Nigdy nie pokazałaś, żeby ktokolwiek rozmawiał z nim o nim, o jego sytuacji. Jeśli rozmawia z Piotrkiem to temat przeważnie kręci się wokół Piotrka, jak z Dante to on go najczęściej kara. Motyw śmierci rodziców Sulików- tak jakby nic się takiego nie stało. Nawet teraz poprzez ten wybuch złości Kamila pokazałaś jaki to on jest zły i niedobry bo tak naprawdę powinien ich wszystkich po rękach całować, że go przygarnęli i wszyscy mają gdzieś to, że młody też może cierpieć itp. To koniec mojej małej dygresji. Mam nadzieję, że się za nią nie gniewasz, jeśli tak to przepraszam. Pozdrawiam i czekam na dalsza część historii
Nie jestem w tym momencie w stanie sprecyzować terminu oddania ostatniego rozdziału tego tomu, ale postaram się wyrobić na przyszły tydzień. Jednak nie obiecuję tego na 100%. Obecnie mam napisane jedynie 5 stron w Wordzie.
UsuńW kwestii Sulików, to mam zamiar nieco naświetlić ich przypadek w kolejnym tomie. Sama odczułam braki w ich historii, i mam małe wyrzuty sumienia co do nich (^_^;) . Także proszę o cierpliwość, bo wszystko w swoim czasie.
No i najważniejsze: W ogóle się nie gniewam (^^) Cieszy mnie, że dzielisz się ze mną swoimi uwagami. To niejako pomaga mi w dopracowywaniu fabuły. Dziękuję :D
Kurcze no, od czego tu zacząć. Może jakoś banalnie typu: rozdział na pewnomi się podobał. Szkoda mi Piotrusia, on taki biedny, kruszynka. Serce mi normalnie zakłólo na kłótnie Kamila z Piotrkiem. Sulik zachował się bezczelnie.
OdpowiedzUsuńTak szczerze to osobiście uważam że brakuje mi tu scen, rozmów brata z bratem czyli Piotrka z Allenem. Wiem ze tutaj jako taka wstawilas ale to jakby jeszcze nie to. Nie sa nistety to rozmowy takie jak(lub podobnie) prowadzone przez Piotra i jego siostre. Czesto mam wrażenie że Allen ma gdzieś "rudego". To troche przykre
Bardzo ale to bardzo urzekają mnie wspomnienia Alberta dotyczące przeszłości Piotrka kiedy był mały. Bardzo proszę o więcej czegoś takiego. Lubię jak razem rozmawiają:)
No to na tym koniec. Wybacz za taką krytykę, nie miałam w żadnym wypadku nic złego na myśli.
Pozdrawiam cieplutko.
Cóż, miód i orzeszki!
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale polubiłam Alberta! Nadal stoję przy tym, że Edzia i Zydzia powinni utopić, ale do komory gazowej wsadzić! Nienawidzę ich po prostu!
A ta menda na końcu to Talisha, prawda?
Więcej nie dam rady skonstruować (od trzech tygodni męczę się z anginą!)
Pozdrawiam i czekam na więcej!
kiedy dodasz kolejny post bo nie moge sie doczekać kolejnego ?
OdpowiedzUsuńPostaram się wrzucić nowy rozdział najpóźniej we wtorek (⌒_⌒;)
UsuńWłaśnie, doczekać się nie możemy:):):):)
UsuńKiedy next? Nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńrozdział fantastyczny, Talishia okazuje się być ciotką Piotrka no i na koniec się zjawiła... jak widać Albert nie chce skrzywdzić Piotrka, a czemu Lu nie wypowiedział się gdzie powinien trafić Piotrek, co za kusiciel... czemu Albert nie zabrał wtedy Piotrka?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, ach Talishia okazuje się być ciotką Piotrka no i na koniec jeszcze się zjawiła :) Albert nie chce jednak skrzywdzić Piotrka, ale czemu Lu nie wypowiedział się gdzie powinien trafić Piotrek? tylko czemu Albert nie zabrał wtedy Piotrka?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, Talishia jest ciotką Piotrka? świetny pomysł... no i na koniec jeszcze się zjawiła :) Albert nie chce skrzywdzić syna, tylko czemu Lu nie wypowiedział się tutaj gdzie powinien trafić Piotrek? no i czemu Albert nie zabrał wtedy Piotrka?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza