Translate

środa, 28 sierpnia 2013

Krótka przerwa


Oto kolejna część niniejszej historii :) Zachęcam do komentowania.


Siedział na nudnym wykładzie monograficznym i prawie zasypiał. Minął już miesiąc odkąd uciekł z domu zboczeńca. Kiedy się wtedy obudził, zastał pusty dom, więc nie czekając na oklaski szybko się stamtąd wyniósł. Wrócił do swojej kawalerki, pracy i dotychczasowego życia z jednoczesnym podniesieniem swojej czujności i ostrożności. Nagle ktoś szturchnął go w plecy, więc w odpowiedzi przechylił głowę do tyłu. 


- Co jest? – Spytał ziewając.


- Piotrek, czy zadałbyś mu pytanie? – Zapytała dziewczyna za nim, chyba nazywała się Marta, ale nie był pewny. – O to jaka różnica jest między transcendentalnym, a transcendentnym.


- He? Czemu nie spytasz sama? – Zdziwił się prośbą koleżanki.


- Bo trochę mi głupio – zarumieniła się dziewczyna. Zmierzył ją wzrokiem, po czym się wyprostował.


- Spoko – odparł i zadał pytanie wykładowcy. Szczerze mówiąc nie rozumiał o co to zamieszanie było, ale nie potrafił odmówić innym pomocy. Wykładowca z ożywieniem zaczął odpowiadać na zadane pytanie, zaś Piotrek wrócił do bazgrania esów i floresów w zeszycie. To był jego ostatni wykład. Od rana lawirował między wydziałami humanistycznym a weterynarii, dlatego był zmęczony. Spojrzał na zegarek. Miał jeszcze trzydzieści minut wykładu. Przez to, że kończył o dwudziestej mógł spóźnić się do pracy około godziny, co zmuszało go do tego, by od razu po zajęciach iść do pubu. Na szczęście wziął rower i nie będzie zmuszony tłuc się przepełnioną komunikacją miejską. Kiedy wyszedł z auli szybko ruszył ku wyjściu z wydziału. Odpiął rower i nie czekając na zaczepki kolegów odjechał z parkingu.

           
 W pracy jak zwykle szybko się uwijał w swoich obowiązkach. Miał kilka problemów z klientami, którzy za dużo wypili, jednak z pomocą bramkarzy dał radę załagodzić niekomfortowe dla innych sytuacje. Dochodziła trzecia nad ranem, kiedy wrócił do domu. Ze zmęczenia ledwo przekroczył próg mieszkania, przekręcił zamek w drzwiach i ruszył po ciemku w stronę sypialni. Niestety potknął się o kotkę i runął na podłogę. Nie miał siły wstać, bo cały dzień na pełnych obrotach nieźle go wykończył. Zamknął oczy i zasnął w przedpokoju. Obudził się obolały i lekko odrętwiały. 


- Kurczę, muszę coś z tym zrobić. – Powiedział podnosząc się z podłogi. – Żeby nie mieć siły dojść do łóżka. Który to już dzień, kiedy nie śpię w sypialni? Nawet nie zdjąłem kurtki i butów. Żenada. – Masując plecy ruszył do łazienki wziąć prysznic. Kiedy skończył, odświeżony zjadł śniadanie i nakarmił kota. Miał wolny dzień i mógł robić to, co mu się żywnie podobało. Postanowił spędzić go w łóżku i porządnie się wyspać.


* * * * *

Był dwudziesty czwarty grudnia i właśnie szedł na grób swojej rodziny. Dawno tu nie był, więc trochę pobłądził między nagrobkami. Na szczęście znalazł pomnik rodziców, kucnął i strzepał śnieg z tablicy nagrobnej. 


- Maria i Wilhelm Thomas Murdoch wraz z dziećmi Sarą i Piotrem – przeczytał cicho – To już osiem lat od waszej śmierci. 


Wyjął z kieszeni znicza i zapaliwszy postawił przy grobie. Ogarnęło go uczucie nostalgii. Pamiętał, jak przyszywani rodzice przyjeżdżali z nim na ten cmentarz, by mógł złożyć tu kwiaty i zapalić świeczkę. Postał tak jeszcze przez chwilę, odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Było już późno, więc skorzystał z zaproszenia Jolki i został na tę jedną noc. Dziwnie się czuł zasiadając do kolacji wigilijnej, bo odkąd pamiętał, zawsze spędzał ten wieczór samotnie. Wyszedł na balkon popatrzeć na gwiazdy. W tę noc świeciły naprawdę jasno. W pewnym momencie ktoś przykrył go kocem. Odwrócił się sprawdzić kto – to była Jolka. 


- Czemu stoisz tu w taki zięb? – Spytała jednocześnie się uśmiechając. – Przeziębisz się i co?


- Nie martw się – odparł w lekkiej zadumie – Miałem już wracać.


- Aha. Wiesz co Piotruś, zawsze traktowałam cię jak brata i dlatego tak się martwię. 


- Wiem o tym. Mam podobnie – lekko się uśmiechnął nadal patrząc w otchłań nieba.


- Nie rozumiem jednej rzeczy. Wytłumaczysz mi? – Zadała pytanie kładąc rękę na ramieniu chłopaka.


- O co konkretnie chodzi? – Zdziwił się zachowaniem Jolki.


- Hm, Chodzi o to, że jesteś geniuszem, ale zachowujesz się jak idiota przy ludziach. Dlaczego to robisz? – Jolka patrzyła na niego zmartwionymi oczami.


- To nic szczególnego – odparł zdumiony pytaniem – Po prostu kiedy zachowujesz się jak kretyn, społeczność szybciej cię akceptuje. Gdybym obnosił się swoją wiedzą i doświadczeniem nie miałbym tylu znajomych. Choć byłoby mi to na rękę, bo wiesz, że jestem odludkiem.


- Wiem, głuptasie – dziewczyna zaczęła chichotać.


- Ej, nie śmiej się – zaprotestował Piotrek prztykając ją lekko w nos.


- Au, za co? – Pisnęła, po czym dając mu mięśniaka w ramię ruszyła do domu. Nagle przystanęła i nie odwracając się spytała smutnym głosem. – Czemu zmuszasz się do chodzenia na ten cmentarz? Oni nie zasługują na to.


- Może masz rację, ale Sara nie była niczemu winna – zaczął smętnie.


- Wiem, ale oni nie traktowali cię jak syna tłumacząc to nieprawym łożem – drążyła dalej dziewczyna.


- Nie przejmuj się tym. W końcu to też i mój grób. – Zaśmiał się gorzko zadzierając głowę do góry. – Nie chcę zapomnieć o Sarze, dlatego tam chodzę.


- A więc to przez wzgląd na nią?


- Można tak ująć – odparł cicho.


- Ale czy tym samym nie rozdrapujesz na nowo zasklepionych ran? Czemu zgodziłeś się, by uznano cię za martwego? Piotruś ja nie potrafię tego zrozumieć. Ja…


- Nie zadręczaj się nie swoimi problemami – rozczochrał jej włosy – Śmierć Piotra Murdocha była moją decyzją, czymś w rodzaju wolności. Rodzinie też wyszło to na dobre, choć wuj nie chciał stracić geniusza. Wejdźmy już, bo cała się trzęsiesz.


- To idę – powiedziała wchodząc do środka.


Ostatni raz spojrzał na niebo, a po chwili poszedł w ślady koleżanki.

           
 Kiedy wrócił do Olsztyna, śnieg sparaliżował miasto, a komunikacja miejska, jak zwykle, zawiodła. Mama Jolki zapakowała mu wielką torbę jedzenia, która ciążyła mu całą drogę do domu. W mieszkaniu, jak zwykle, przywitał go głodny kot. Miał nadzieję, że większa ilość karmy w misce wystarczy pod jego nieobecność, jednak się grubo mylił, bo Rubi wściekle miauczała widząc swojego właściciela. Z ulgą postawił ciężką torbę w przedpokoju, po czym wziąwszy kotkę na ręce ruszył do kuchni. Zajrzał do lodówki, która świeciła pustkami.


- W takich momentach dziękuję za ciocię Klarę i jej wyroby kulinarne – powiedział wtulając nos w futro zwierzaka. Wyczerpany podróżą poszedł odpocząć w swoim pokoju. Przytulił się do kotki, bo stęsknił się za jej cichym mruczeniem. Zamknął oczy i zasnął.


Ze snu wyrwał go dzwonek telefonu. Po omacku szukał dłonią źródła dźwięku, a kiedy natrafił na komórkę, niespiesznie przyłożył ją do ucha.


- Słucham? – Zachrypiał do słuchawki.


- No, nareszcie! – Ucieszyła się osoba po drugiej stronie. – Dzwonię już trzeci raz, ale jak to mówią, do tylu razy sztuka.


- Jolka?! Coś się stało? – Zdziwił się jej telefonem. – Przecież niedawno co się widzieliśmy.


- Ty idioto! – Wrzasnęła dziewczyna. – Myślisz, że niepoinformowanie o tym czy dojechałeś bezpiecznie jest dobre? 


- No… – zaczął zmieszany.


- Dlatego jesteś kretynem! Martwiłam się wiesz? – Warknęła do słuchawki Jolka.


- Niby czym miałabyś się martwić. Jak wiesz, już jestem w domu i odpoczywam, więc nie ma powodu, by się tak unosić z tak błahych…


- Idiota! – Krzyknęła wcinając się mu w zdanie i rzucając telefon. Piotrek zszokowany reakcją kumpeli wpatrywał się w komórkę.


- I weź ty tu zrozum kobietę – westchnął drapiąc za uchem Rubi. – Chyba nigdy jej nie zrozumiem. 


Wstał i wyszedł na balkon. Usiadł na poręczy opierając się o ścianę, patrzył w dal niewidzącym wzrokiem. Mroźne powietrze muskało jego twarz, zaś ciałem wstrząsnął dreszcz z zimna. Zbliżał się późny wieczór i na tle ciemnego nieba wirowało pełno płatków śniegu. Wysunął język by pochwycić choć parę z nich, nabył ten nawyk w dzieciństwie. Wtedy zadowalał się takimi drobnostkami, ale niestety wraz za wzrostem lat narastały towarzyszące mu problemy. 


- Gdyby tak uwolnić się od tych demonów – pomyślał wpatrując się w poruszone podmuchem wiatru gałęzie drzew oblepione śniegiem. Przemarzł, więc wrócił do mieszkania. Nie cierpiał świąt, bo zawsze dopadały go myśli związane z przeszłością. Jolka dobrze o tym wiedziała, dlatego zaprosiła go do siebie, ale on nie chciał psuć innym tego okresu swoim melancholijnym nastrojem. Zamknął drzwi balkonowe i wrócił na kanapę. Rubi od razu wykorzystując sytuację wskoczyła mu na kolana i zwinęła się w kłębek. 


- Można i tak – pomyślał przeczesując jej sierść palcami. Włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach nie szukając nic specjalnie. To pomogło mu trochę zapomnieć o myśleniu i użalaniu się nad sobą.


 W tym samym czasie Wieczorek bacznie obserwował każde poczynienie chłopaka. Śledził go przez cały czas od momentu powrotu do domu.


- Co za głupota tak siedzieć na mrozie  komentował pod nosem mężczyzna – Na bank będzie chory. Ale to łapanie śniegu, przyznam urocze.


Kiedy chłopak wrócił do środka, zaniechał obserwacji. Dłonią dotknął kieszeni z fiolką serum prawdy.


- Już nie długo poznam twój sekret skarbie – uśmiechnął się do siebie pod nosem – Masz jeszcze czas wolności do czerwca, więc się nim naciesz kotku. Później będziesz tylko mój.


3 komentarze:

  1. Hej,
    no naprawdę ciekawi mnie jego przeszłość, upozorował swoją śmierć, Wieczorek go obserwuje i co poda mu serum prawdy... brrr
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    naprawdę ciekawi mnie jego przeszłość, Piotrek upozorował swoją śmierć, Wieczorek go cały obserwuje i co poda mu serum prawdy?... brrr
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    naprawdę ciekawi mnie przeszłość Piotreka, upozorował swoją śmierć, Wieczorek cały czas obserwuje go... i co poda mu serum prawdy?... brrr
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń