Translate

wtorek, 31 grudnia 2013

Wigilia

Hejka :) Z okazji końca tego Roku postanowiłam wrzucić kolejny rozdział. Życzę Wam miłego i hucznego Sylwestra. Bawcie się dobrze :)
Sorry też za błędy - poprawię je później :)


Dzień chylił się ku końcowi, a Piotrek siedział z kubkiem kakao na szerokim parapecie i w zamyśleniu wpatrywał się w zaśnieżony krajobraz za oknem. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, a do wigilii zostały dwa dni.

- Za dwa dni zacznę dwudziesty czwarty rok życia – szepnął nieprzytomnie do  kulącego się w jego nogach kota rysując na szybie wypowiedzianą cyfrę. – To już ponad dziesięć lat.

Od ponad tygodnia kampus szkoły zabójców świecił pustkami, bo wszyscy rozjechali się na święta Bożego Narodzenia. Dante wyjechał na misję, a Rose wraz z dzieciakami poleciała do Chicago na zakupy. Cała piątka miała wrócić dopiero w wigilię. Od siedmiu dni samotnie kręcił się po cichych i opuszczonych korytarzach dormitorium i szkoły. Allen musiał wrócić do Thanathosa i z wiadomych powodów nie mógł go zabrać ze sobą. Nicole zaś chciała go wziąć do domu, ale jej ojciec nie wyraził na to zgody uzasadniając swoją decyzję dyskomfortem w stosunkach z rodziną Venenich. Piotrek nie wnikał, bo i tak nie widział siebie wśród nieznanych mu ludzi. Przyzwyczaił się do spędzania świąt w samotności, ponieważ okres ten kojarzył mu się z dość sporą dawką żali. Westchnął przeciągle, po czym zeskoczył z parapetu. Spakował plecak i wołając do siebie kota, jakby nigdy nic wyszedł z pokoju. Po drodze wstąpił jeszcze do kuchni by wziąć coś na ząb dla siebie i Rubi, jednak przyłapał go Leo.

- Czemu znów myszkujesz po mojej kuchni? – Spytał mierząc chłopaka czujnym wzrokiem – Tym razem przyłapałem cię na gorącym uczynku. Co tym razem podwędzasz?

- Suchy prowiant – mruknął Piotrek nie przerywając wrzucania do plecaka jedzenia – Zmywam się stąd na trochę.

- Nie możesz – zauważył mężczyzna – Według regulaminu uczniowie w święta mogą opuścić kampus jedynie wracając do rodziny, a z tego co wiem, to ty takiej nie posiadasz.

- Błąd – westchnął chłopak zapinając plecak – Mam rodzinę, ale się do niej nie przyznaję. To wielka różnica.

- To w takim razie oświeć mnie dokąd idziesz – Leo z rezygnacją usiadł na jednym z krzeseł i zapalił papierosa – Skoro nie przyznajesz się do rodziny?

- Jadę odwiedzić matkę – zbył go Piotrek wymijając stół przy którym siedział – Bywaj.

- A co mam powiedzieć Dantemu, jak wróci? – Zarzucił mu mężczyzna – A Rose i dzieciakom?

- Prawdę – Piotrek spokojnie wyszedł z pomieszczenia, a Rubi wiernie dreptała za nim. Kiedy drzwi do kuchni zaczęły się zamykać, rzucił jeszcze nieco głośniej – Wrócę.

- Ja myślę! – Krzyknął śmiejąc się Leo. – Inaczej piekielne rodzeństwo obedrze mnie ze skóry.

- Się wie – uśmiechnął się chłopak ruszając w kierunku wyjścia z budynku – się wie.

* * * * *

Śnieg sypał niemiłosiernie pokrywając wszystko zimną bielą. Piotrek stał przy niewielkim murku, w miejscu gdzie zginął Derek, i nieprzytomnie wpatrywał się w pusty punkt na chodniku.

- Dziesięć lat minęło od dnia naszego pierwszego spotkania, a siedem od twojej śmierci – zaczął cicho łamiącym się głosem – Li-Dok i ja tęsknimy za tobą brachu. Jutro wigilia, a ja jak zwykle jestem sam. Tylko w tamtych czasach byłem skłonny uwierzyć, że święta mają jakiś sens, bo wasza dwójka zawsze mnie wspierała. Przy was mogłem być sobą, a nie żadnym arystokratycznym Murdochem, choć i ty po części należałeś do tego rodu. Byłeś dla mnie kimś w rodzaju bohatera, bo pod żadnym aspektem nie przypominałeś nikogo z nich, no może jedynie kolorem włosów i oczu, ale charakter miałeś spoko. – Zamyślił się na chwilę, kładąc czarną różę na chodniku – To przeze mnie zginąłeś w takim miejscu, bo nie potrafiłem w porę zareagować i dałem ponieść się złości. Wszyscy powtarzają mi bym się tym nie zadręczał, ale nie potrafię.

- I dobrze – usłyszał za sobą dziewczęcy głos – Co ty tutaj robisz?

- Kopę lat Mao – przywitał się z blondynką stojącą za nim, po czym się do niej odwrócił – A odpowiadając na twoje pytanie, to przyszedłem uczcić pamięć Dereka.

- Nie masz prawa wypowiadać imienia mojego brata, kiedy przyniosłeś mu śmierć. – Dziewczyna wycelowała w Piotrka z rewolweru i strzeliła – To ty powinieneś nie żyć, więc giń.

- Przykro mi – Piotrek odskoczył, jednak zrobił to zbyt wolno. Kula otarła się o jego prawy bok lekko go raniąc. – Ale ten przywilej dałem już komuś innemu.

- Ty tchórzu! – Krzyknęła przez łzy wściekłości dziewczyna – Powinieneś już dawno gryźć piach!

- Dobrze to wiem – przyznał jej rację – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym nie żyć.

- Powinnaś go wysłuchać Mao – Wtrącił Li-Dok nieoczekiwanie wyłaniając się z uliczki za nimi – On nie boi się śmierci. To nie dlatego uchylił się od kuli.

- Więc czemu! – Dziewczyna nie zabezpieczyła broni i wskazując nią na Piotrka niechcący wystrzeliła. Chłopak nie spodziewając się tego został trafiony w ramię. – To nie było zamierzone.

- Wiem – stęknął Piotrek krzywiąc się z bólu – Należało mi się.

- Mao! – Ryknął Li-Dok policzkując dziewczynę i zabierając jej broń – Przestań już! Derek powiedział ci jaka jest jego wola.

- I co z tego! – Mao warknęła na Chińczyka – Podczas walki nie obronił mojego brata. To dlatego Derek zginął!

- Wiesz, że to nie prawda – zaprzeczył jej Li – Na początku walczyli ramię w ramię, jednak przeciwnik miał przewagę liczebną i ich rozdzielił. To oni walczyli nieczysto. Piotrek nie był w stanie temu zapobiec. Jest jedynie człowiekiem, a wtedy był jeszcze dzieciakiem.

- Derek tak samo – załkała blondynka – więc czemu zginął?

- Lepiej żebym stąd odszedł – odparł smutnym głosem Piotrek odwracając się od przyjaciela i Mao – Wesołych świąt, jakie by nie były.

- A ty gdzie je spędzisz? – Spytał Li podnosząc wzrok na przyjaciela.

- Spędzę je razem z matką – westchnął Piotrek nawet się nie zatrzymując – Bywajcie.

- Przecież ona nie żyje – Zauważył Chińczyk – Więc jak?

- Dowiedziałem się, gdzie leży – uśmiechnął się Piotrek – Rok w rok spędzam wigilię na jakimś cmentarzu, ale tym razem to nie będzie grób mój, Sary i wujostwa, ale mojej mamy.

- A co z Dante? – Li nie dawał za wygraną.

- Na misji – odpowiedział Piotrek.

- A dzieci, którymi się opiekujesz? – Li miał nadzieję, że zmierza w dobrym kierunku.

- Razem z Rose w Chicago – Kasztanowłosy odwrócił się do przyjaciela z udawanym uśmiechem – Odkąd pamiętam zawsze byłem sam. Tylko ty i Derek potrafiliście sprawić, że tak się nie czułem, ale nie mogę wiecznie obciążać cię moją osobą. Kiedyś wpadnę z przyjacielską wizytą, to powspominamy dawne czasy.

- Czy on zawsze taki był? – Spytała Mao Li z nutą współczucia w głosie – Kiedy widywałam go z tobą i moim bratem, to wydawał się kimś zupełnie innym.

- Tak, zawsze taki był – potwierdził Li – Wiesz, jak brzmi jego prawdziwe nazwisko?

- Nie.

- Murdoch – Chińczyk wypowiedział to nazwisko dość dobitnie. Dziewczyna w szoku wytrzeszczyła oczy. – Tak, w waszych żyłach płynie ta sama krew.

- Czyli, że on jest moim kuzynem? – Zdziwiła się Mao – A ja do niego po dwakroć strzeliłam. To tak, jakbym strzeliła do brata.

- Jak sama widziałaś w ogóle nie miał do ciebie o to pretensji – odrzekł Li spokojnym tonem – W przeciwieństwie do ciebie on wiedział o waszym pokrewieństwie. Śmierć Dereka uderzyła go strasznie. Piotrek utłukł drania, który śmiał zabić twojego brata. Wiesz, co musiał wtedy przeżyć? Stracił najlepszego przyjaciela i zabił jednej nocy, a miał wtedy szesnaście lat.

Po tych słowach Li-Dok odszedł pozostawiając Mao samą w miejscu, gdzie zginął jej brat. Dziewczyna upadła na kolana i cicho płakała odreagowując swoje czyny. Piotrek w tym czasie przyciskając rany na ramieniu i boku szedł przed siebie, nagle zakręciło mu się w głowie i postanowił trochę odsapnąć. Oparł się o ścianę najbliższego budynku i osunął się po niej na ziemię. Rubi zaczęła łasić się do niego i głośni miauczeć.

- Jeszcze by ktoś pomyślał, że się o mnie martwisz mała – próbował zażartować drapiąc kotkę pod pyszczkiem – Tak głośno krzyczysz. Ktoś jeszcze pomyśli, że wzywasz pomocy.

- Masz rację Death – usłyszał przed sobą męski głos, a kiedy spojrzał w górę mocno się zdziwił, bo tuż przed nim stał L-Diablo. Mężczyzna przykucnął i badawczo przyglądał się chłopakowi. – Z tego co widzę, nadal pchasz się w objęcia kostuchy. Kto cię tak urządził?

- Z całym szacunkiem, ale to nie twoja sprawa – sapnął Piotrek próbując się podnieść – Sorry, za wtargnięcie na twój teren, ale przez chwilę straciłem orientację i wyszło jak wyszło. Już się stąd zmywam.

- Nie tak szybko – mężczyzna złapał chłopaka za postrzelone ramię, na co ten syknął z bólu i zachwiał się na nogach. – W takim stanie daleko nie zajdziesz.

- Poradzę sobie – Piotrek szarpnął ręką chcąc wyrwać ramię z uścisku mężczyzny, jednak nic tym nie wskórał, a jedynie sprawił sobie większy ból. – Zresztą jak zawsze.

- Tym razem mam nad tobą przewagę, Death – L-Diablo uśmiechnął się i przyciągnął do siebie osłupiałego chłopaka – Nie bój się Death. Nie mam zamiaru cię krzywdzić.

- Przestań mnie tak nazywać – poprosił grzecznie Piotrek – Chyba ustaliliśmy podczas naszego ostatniego spotkania, że zrywam z przeszłością.

- Przychodząc tutaj sam sobie zaprzeczasz – zauważył mężczyzna rozbawiony prośbą chłopaka – Wtedy przyznałem jedynie swoją porażkę, nic więcej. To ty z góry założyłeś, że zgadzam się na twój wariant.

- To nie fair – mruknął Piotrek słabym głosem – Niczego nie zakładałem, po prostu chciałem mieć normalne życie. Myślałem, że to zrozumiałeś.

- Ty akurat nie możesz żyć normalnie – stwierdził L-Diablo ze współczuciem – Twoja rodzina ci to uniemożliwi.

- To już wiem – westchnął chłopak lekko załamany – Jeśli Murdochowie dowiedzą się o dzisiejszym zajściu, to nie będę miał życia.

- Idziesz ze mną – poinformował go mężczyzna ciągnąc za sobą – Opatrzę cię i dam coś na wzmocnienie. Wołaj kota.

- A co potem? – Zapytał się zatrzymując – Co zamierzasz ze mną zrobić później, jak opatrzysz moje rany?

- Zobaczymy, jak to zrobię – L-Diablo powoli zaczął tracić do chłopaka cierpliwość, dlatego ogłuszył go i zarzucił sobie na bark. – Hm, dość lekki, jak na swój wiek.

Zaniósł Piotrka do swojego samochodu i wrzucił go na tylne siedzenia. Rubi zaraz po tym wskoczyła za panem do środka i ułożyła się przy jego głowie.

- Wierna kicia – pochwalił ją mężczyzna, zamykając drzwi – Chłopak umie dobierać sobie przyjaciół, nawet wśród zwierząt.

* * * * *

Piotrek obudził się w ogromnym łóżku rozebrany od pasa w górę z zabandażowanym bokiem i ramieniem. Nie czuł bólu tylko odrętwienie i osłabienie, ale pomimo tego postanowił wstać. Kiedy to zrobił, na chwiejących się nogach ruszył w stronę drzwi. Otworzył je, a jego oczom ukazał się spory pokój urządzony we współczesnym stylu.

- Widzę, że już wstałeś – przywitał go L-Diablo podnosząc wzrok znad książki – Spałeś pięć godzin, ale to dobrze, bo nie przeszkadzałeś przy opatrywaniu ran. Życie trochę cię pokiereszowało.

- Ta, odrobinkę – zaśmiał się gorzko Piotrek podchodząc do mężczyzny – Co teraz?

- A co ma być? – L-Diablo wzruszył ramionami. – Dokąd zmierzasz, to cię tam zabiorę.

- Czemu to robisz? – Spytał chłopak nie rozumiejąc sytuacji.

- Co robię? – Zdziwił się mężczyzna.

- Czemu mi pomagasz? – Piotrek czując, że robi mu się słabiej, powoli usiadł na stojącym obok fotelu. – Nie masz takiego obowiązku, a poza tym jestem mordercą twojego kuzyna Craiga.

- I co z tego, że go zabiłeś? – L-Diablo zamknął głośno książkę – Craig był śmieciem. Nie liczył się z życiem innego człowieka. Ty w przeciwieństwie do niego doskonale znasz jego wartość i żałujesz swojego czynu. Pamiętam twój wyraz twarzy, jak dowiedziałeś się w szpitalu, że nie żyje. Zapłakałeś. Morderca uronił łzy za swoją ofiarą. Nikt w rodzinie za nim nie płakał, a zrobiłeś to ty.

- Skąd? Kiedy? – Piotrek nie wierzył w to, co usłyszał. – Przecież byłem wtedy sam w kostnicy, do tego w środku nocy. Spotkaliśmy się dopiero następnego dnia.

- Wiem – zaśmiał się mężczyzna – Los tak chciał, że wtedy tylko mogłem pójść obejrzeć ciało, a ty tam byłeś. Na co dzień starasz się być arogancki, ale tak naprawdę ciepłe kluchy z ciebie.

- Możliwe. Wiesz, może coś na temat organizacji Thanathos? – Piotrek starał się zmienić temat. – Jeśli tak, to powiedz mi coś na jej temat.

- Po co ci to wiedzieć? – Zdumiał się mężczyzna słysząc nazwę organizacji, ale zdecydowanie w oczach chłopaka skłoniły go do mówienia. – Jej szef to kawał drania, bezlitosna bestia. Tak samo jego prawa ręka. Ponoć to jego syn.

Pytasz na co mi ta wiedza? – Zamyślił się chłopak. Był ciekaw opinii innych o Thanathosie. Allen w ogóle nie chciał opowiadać o organizacji, a Dante mówił z reguły wymijająco na ten temat. – Tak się składa, że to mój ojciec i brat. Mrok tych bestii, jak ich opisałeś, po części tkwi i we mnie. W naszych żyłach płynie ta sama krew.

- Poznałeś ich chociaż? – L-Diablo posłał chłopakowi pytające spojrzenie – Raczej nie przypominasz żadnego z nich.

- Prawdopodobnie przypominam matkę – westchnął Piotrek – Jej też nie zdążyłem poznać. A zmieniając temat, sprawdziłem w jakim celu odwiedziłeś Polskę.

- Czyżby?! – Zaśmiał się mężczyzna. – Jednak odrobiłeś zaległą pracę domową.

- Nie myślałem, że upadniesz tak nisko, by służyć mojemu stryjowi – oznajmił Piotrek z premedytacją – Murdochowie to nie lada przeciwnik, jak i sprzymierzeniec. Miej jednak na uwadze to, że przy pierwszej możliwej okazji spróbują się ciebie pozbyć. Ten typ tak ma.

- Domyśliłem się – przyznał mężczyzna – jednak nie miałem wyjścia. Głupota moich kuzynów doprowadza mnie czasem do białej gorączki, a tym razem wpędziła w roczny układ z tym rodem. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś przez to przebrnąć.

- Rozumiem – mruknął chłopak w zadumie – Mam tylko nadzieję, że jakoś się z tego wykaraskasz nie ponosząc żadnych strat.

- Gdybym dostarczył cię im teraz, to z pewnością tak by się stało – zauważył L-Diablo w lekkim uśmiechu – Niestety z natury jestem niezależnym osobnikiem i nie lubię podporządkowywać się innym, dlatego zostałem bossem, a nie sługusem. Umowę zawarłem, ale nie gwarantowałem dotrzymać jej ustaleń. Za dwa miesiące układ wygasa i Murdochowie będą dla mnie znaczyć tyle co zeszłoroczny śnieg.

- Czemu się mną zająłeś? – Spytał z zaciekawieniem Piotrek – Równie dobrze mogłeś mnie zostawić na ulicy i dać się wykrwawić.

- Mogłem, ale co by to dało? Jeszcze jednego trupa na moim terenie? Nic bym tym nie osiągnął. – L-Diablo spokojnie odpowiedział na pytanie chłopaka – Im człowiek starszy, tym bardziej stara się o spokój. Ty jednak jesteś inny, bo już od dziecka starałeś się o to.

- Jak zdążyłeś pewnie zauważyć, jakoś mi to nie wychodzi – zadrwił Piotrek – Czuję się jak chomik w kołowrotku, z którego nie można wyjść. Jedynym rozwiązaniem jest wieczny bieg, ale to tak strasznie męczy. Staram się unikać ludzi chcących uczynić ze mnie marionetkę, ale to trudne, bo każdy w jakiś sposób chce na mnie wpłynąć zabierając tym samym moją wolność.

- Masz ciężki orzech do zgryzienia, ale wiedz, że tak się nie da. Ludzie na siebie wpływają pośrednio i bezpośrednio. Tego nie da się uniknąć. W życiu trzeba iść na kompromis, inaczej nie przetrwasz w tym świecie. Przemyśl to. – Podsumował go L-Diablo – To dokąd się wybierasz? Powiedz, to cię tam zabiorę. Zbliżają się święta, więc zrobię ci dzień dziecka i daruję tym razem.

- Dzięki – Piotrek skłonił się z wdzięczności – Zabierz mnie jutro na cmentarz leśny za miastem i tam zostaw.

- Czemu akurat na cmentarz? – L-Diablo lekko się zdumiał prośbą chłopaka. – Czyżbyś już szukał sobie tam miejsca?

- Co roku spędzam wigilię na jakimś cmentarzu – wyjaśnił Piotrek wzruszając ramionami - Od dziesięciu lat odwiedzałem grób mój, wujostwa i kuzynki. W tym roku dowiedziałem się, gdzie spoczywa moja matka i to tam chcę się udać.

- Twój grób?! – Mężczyzna w zaskoczeniu spojrzał pytająco na chłopaka – Jak ktoś żyjący może posiadać już grób?

- Wraz ze śmiercią kogoś bliskiego umiera część ciebie. – odparł spokojnie Piotrek – Usłyszałem tak od pewnego gościa z poprawczaka, gdy dowiedziałem się o śmierci mojej kuzynki Sary. Niedługo po tym wyszedłem, a mój opiekun zabrał mnie do Stanów bym tam ochłonął i zajął się nauką. Niestety wyszło inaczej. Poczułem się wolny, może za bardzo dałem ponieść się tej swawoli, co pokazało jakim głupim dzieciakiem wtedy byłem. Red Scorpions zrodziło się z buntu trojga trzynastolatków przeciwko systemom stworzonym przez dorosłych. Nie chcieliśmy rządzić, czy propagować przemoc. Chcieliśmy być po prostu wolni. Głupie, nie?

- To wcale nie takie głupie – zastanawiał się mężczyzna – Byliście wtedy jeszcze dziećmi i stworzyliście ideę na miarę waszych lat. Nastoletni wiek błędnie nazywa się głupim, ale tak nie jest. Trzeba go po prostu zrozumieć.

- Zrozumienie – westchnął smutnie Piotrek wbijając wzrok w sufit – Potrzeba na to czasu. Ja na rozszyfrowanie usłyszanych w poprawczaku słów potrzebowałem niecałych pięciu lat. Śmierć Dereka mocno mną wstrząsnęła. To właśnie wtedy uzmysłowiłem sobie ich prawdziwość. Czułem to już po śmierci Sary, ale nie rozumiałem czym jest ta owa pustka, którą otrzymałem. Teraz już to wiem, że wraz z Sarą umarł Piotr Murdoch, zaś z Derekiem śmierć poniósł Death.

- Widzę, że miałeś się nad czym zastanawiać w każdą wigilię – zauważył L-Diablo lekko się uśmiechając. Chciał tym poprawić nieco nastrój chłopakowi. – Ale pomyśl, czy takie umartwianie się co roku i na nowo otwieranie starych ran, nie jest bezsensowne? Sam siebie krzywdzisz, tak jakbyś rok w rok wbijał nóż w to samo miejsce nie dając zasklepić się ranie.

- Nie zaprzeczę temu, bo sam doszedłem do podobnego wniosku – Piotrek przymknął na chwilę oczy odczuwając zmęczenie – Zawsze towarzyszyła mi samotność, pomimo otaczających mnie ludzi. Ciągle czegoś w tym wszystkim brakowało. Może to coś ważnego, a może coś błahego. Sam już nie wiem.

- Nie zadręczaj się tym – pocieszał go L-Diablo. – Najważniejsze, że się nie poddajesz i szukasz tej cząstki siebie, której ci brak.

- Ta, jestem wybrakowany – zaśmiał się Piotrek – Powoli odkrywam swoją prawdziwą tożsamość, ale z każdym krokiem zaczyna mnie to przerażać. Mam pokręcone życie, o czym z pewnością już wiesz.

- Twoje życie, jak ty sam, jesteście pokręceni. – Stwierdził mężczyzna w śmiechu. – Prześpij się, a gdy się obudzisz, pojedziemy na ten cmentarz.

- Nie jesteś taki straszny, jak cię malują L-Diablo – Piotrkowi udzielił się dobry humor mężczyzny. Wstał i ruszył w stronę kanapy przy przeciwległej ścianie. – Prześpię się tutaj, bo jak mniemam, wcześniej zajmowałem twoje łóżko.

- Nie wygłupiaj się i idź spać z powrotem do łóżka – polecił mu mężczyzna – Mnie i tak nie będzie w domu na noc. Mam małą robótkę tej nocy w La Muerta, więc się nie krępuj. Jesteś moim gościem, więc się tak czuj.

- Rozumiem – westchnął Piotrek idąc w stronę sypialni – W takim razie nie odmówię twojej gościnności. Życzę powodzenia na misji.

- O to nie musisz się martwić – mruknął pod nosem L-Diablo, ponownie otwierając czytaną wcześniej książkę – Miłych snów dzieciaku.

* * * * *

Było przed południem, kiedy wysiadł z samochody L-Diabla przy starym lesie. Mężczyzna pożegnał się z nim i po chwili rozmowy odjechał. Piotrek odczekał kilka minut, po czym ruszył w stronę bramy prowadzącej na cmentarz. Trochę pobłądził wśród masy starych nagrobków, aż w końcu natrafił na ten, którego szukał. Był to kamienny krzyż z wyrytym imieniem i nazwiskiem jego matki.

- Skromny – uśmiechnął się ciepło na widok zmarzniętych kwiatów u stóp nagrobka – Witaj mamo. To ja, Piotrek, twój syn. Nicole mówiła, że cały czas o mnie myślałaś i martwiłaś. Dziękuję ci za to. Mgliście pamiętam niektóre fragmenty twojej obecności. Dotyk dłoni, zapach, łaskotanie włosów i śpiewaną mi kołysankę. Od dziecka marzyłem o chwili naszego spotkania, jednak do tego nie doszło i nie już dojdzie. – Głos mu się łamał, a po policzkach popłynęły łzy. – To nie fair, że tak to się potoczyło! Wszystko z winy ojca i Murdochów. Ich decyzje i działania nas rozdzieliły… Wiesz, dziś moje dwudzieste czwarte urodziny i jak zwykle spędzam je sam. Wszyscy mają swoje sprawy i życia, a ja się nie liczę. Nie jestem ważny już dla nikogo. Nie chcę już być nazywany przeszkodą czy zawadą, czy oni wiedzą jak to strasznie boli? – Przykucnął zakrywając twarz czerwonymi od mrozu dłońmi. Czająca się jak dotąd za plecakiem Rubi jednym długim susem wskoczyła na jego kolana i się w niego wtuliła głośno mrucząc. – Mamo, czemu umarłaś? Potrzebuję cię. Wszyscy mnie opuszczają. Najpierw mówią, że jestem dla nich waży, a potem odchodzą. Byłaś moją matką, a ja przez większość życia nie wiedziałem nawet, jak brzmi twoje imię. Wraz z tobą umarła część mnie, która cię znała. Gdybyś żyła, pewnie pomogłabyś mi to wszystko zebrać do kupy i poukładać w odpowiedniej kolejności. Pogubiłem się mamo i nie wiem co mam robić. Czy już zawsze będę musiał mieć za towarzyszkę samotność?

- Znowu użalasz się nad sobą? – Usłyszał spomiędzy drzew głos Dantego – Jolka jednak dobrze zna twoje przyzwyczajenia. Skoro skończyłeś już swój monolog do grobu matki, to idziemy.

- Niby gdzie? – Zdziwił się Piotrek szybko wycierając łzy z oczu. – Do szkoły?

- Chciałbym – mruknął ponuro mężczyzna spoglądając na gwiazdy – Rose czeka z dzieciakami w samochodzie i kazała mi się streszczać. Jedziemy do mojego rodzinnego domu. Poznasz resztę rodziny.

- Chyba nie powinienem – próbował wykręcić się chłopak – Po prostu podrzućcie mnie i dzieciaki do szkoły, a sami jedźcie do rodziny.

- Nie ma takiej opcji – westchnął Dante, po czym złapał Piotrka za zranione ramię i przyciągnął do siebie. Chłopak skrzywił się z bólu. – Nie zostawię cię samego w święta, a tym bardziej w twoje urodziny. A tak na marginesie, to czemu się tak krzywisz?

- To nic takiego – tłumaczył się cicho chłopak – Małe zadrapanie i tyle.

- Małe zadrapanie nie sprawiłoby ci takiego bólu – zauważył Dante uważnie przyglądając się Piotrkowi – ty mi o czymś nie mówisz, prawda? Nie ma czasu, sprawdzimy to w domu.

Mężczyzna podniósł z ziemi plecak chłopaka i zarzucił sobie na ramię. Piotrek w milczeniu udał się za partnerem. Rubi wskoczyła mu na ręce cała trzęsąc się z zimna.

- Czy koniecznie muszę jechać? – Ponowił próbę wykrętu. – Myślę, że Orestes nie będzie zadowolony z mojej obecności w waszym rodzinnym domu.

- Mam gdzieś co myśli Orestes – warknął Dante odwracając się do chłopaka – Nie zostawię cię samego, bo znów będziesz płakał i narzekał na samotność.

- Słyszałeś?! – Piotrek w szoku spojrzał zaczerwionymi oczami na mężczyznę. – Jak długo tam stałeś?

- Hm, od momentu, gdy mówiłeś o swoich urodzinach – odpowiedział spokojnie Dante – Myślisz, że czemu starałem się uwinąć z misją do wigilii? Podpowiem, że na pewno nie chodziło mi o święta.

Zmieszany Piotrek stał jak wryty wpatrując się w Sicariusa. Nie wierzył, że ktoś jednak pamiętał o jego urodzinach, nie licząc oczywiście Jolki.

- Na serio? – Spytał się upewniając, że to nie sen – Nie wkręcasz mnie?

- Jak zwykle jesteś nie ufny – Dante zaśmiał się, po czym zrzucając z siebie plecak podszedł do Piotrka i mocno go przytulił. – Nie jestem w tym dobry, ale wszystkiego najlepszego z okazji twoich urodzin.

- Szczerze, nie wiem co powiedzieć – szepnął drżącym głosem chłopak – To pierwszy raz, od tylu lat, kiedy ktoś w ten sposób składa mi życzenia.

- To przygotuj się na więcej – przerwała im Rose – Ile można na was czekać? Faceci, a gorzej niż baby radzicie sobie z organizacją czasu.

- Po co te nerwy – starał się ją udobruchać Dante – Czasu jeszcze mamy w zapasie.

- Możliwe, ale lepiej dmuchać na zimne – marudziła kobieta – Wsiadacie, czy mam wam w tym pomóc?

- Rose – zaczął Piotrek – Ja ni…

- Bez wykrętów – urwała mu w pół słowa – Bez gadania wsiadaj do wozu. Będziesz dzisiaj honorowym gościem na kolacji, więc się na to przygotuj.

- To ja może spasuję – wycofał się chłopak stawiając krok do tyłu. Chciał zrobić jeszcze jeden, ale Dante chwycił jego rękę w nadgarstku. – Wątpię żebym… ja nawet nie znam większości waszej rodziny.

- Nie bój się – pocieszał go mężczyzna – W razie czego będę obok.

- Wreszcie zobaczysz prawdziwą rodzinę – zażartowała Rose, po czym podeszła do chłopaka i złapała jego drugą rękę. – Poznasz trzon rodziny Sicarius z dotychczasową głową rodu. Dziadek bardzo chce cię poznać, a Orestesem się nie martw.

- O nie! – Protestował chłopak – Nie wrobicie mnie w to. Nigdzie nie jadę, wracam do szkoły. Jakoś perspektywa samotnych świąt lepiej do mnie przemawia.

- Ktoś tu boi się innych ludzi? – Zadrwiła kobieta, po czym spojrzała na brata. – Wiesz co masz robić, Dan?

- Wiem – przyznał niechętnie Dante, po czym ogłuszył chłopaka i wziął na ręce. Następie ostrożnie ułożył go w bagażniku i nakrył dwoma grubymi kocami. Nagle wskoczyła tam Rubi i wepchnęła się pod koce wtulając w nieprzytomnego Piotrka. – Mam nadzieję, że to wystarczy.

- Nie przesadzaj – klepnęła go w ramię siostra – Nie jest aż tak zimno, a poza tym włączone jest ogrzewanie. Chyba nic mu nie będzie przez niecałą godzinkę jazdy.

Dante nie odpowiedział, a jedynie zamknął bagażnik i w milczeniu wsiadł do samochodu, gdzie na tylnym siedzeniu spały bliźniaki z Kamilem. Westchnął tylko i włożył kluczyk do stacyjki go przekręcając. Poczekał na Rose, po czym ruszyli w drogę. Po półgodzinnej jeździe, skręcili w prawie że niewidoczną leśną drogę. Po upływie godziny znaleźli się przed ogromną bramą z wplecionym w jedno skrzydło motywem walczących ze sobą trzech zwierząt.

- Masz klucz? – Spytał Dante Rose nieprzytomnym głosem. – Jeśli tak, to idź otworzyć.

- Równie dobrze ty to możesz zrobić braciszku – odbiła piłeczkę kobieta dając mu mięśniaka w ramię – Chyba nie każesz mi wysiąść w taki ziąb?

- Dobrze – sapnął Dante wysiadając – ale kiedyś się doigrasz siostro.

- Jasne – wyśmiała go Rose – A teraz idź.

Dante zatrzasnął drzwi i podszedł do bramy. Sięgnął ręką do szyi i wyciągnął spod ubrania medalion z podobizną wilka, następnie zdjął go i włożył w otwór znajdujący się w prawym oku jednego ze zwierząt. Przekręcił, coś zazgrzytało, a brama powoli zaczęła się otwierać. Wyjął medalion z dziury i ponownie założył go sobie na szyję.

- Pospiesz się! – Zawołała go Rose wychylając się z samochodu – Robi się coraz chłodniej, a pewien uparty dzieciak leży właśnie w bagażniku twojego wozu.

- Wiem przecież – zirytował się Dante wsiadając do samochodu – Nie moja wina, że oko było zaśnieżone. Dobrze wiesz, że mechanizm nie zadziała, jeśli medalion idealnie się z nim nie zetknie.

- Hej! – Usłyszeli wołanie z bagażnika – Wypuści mnie ktoś?! Strasznie mi zimno i prawie nie czuję kończyn.

- Nie marudź – Rzuciła głośniej Rose – Wytrzymałeś półtorej godziny, to kilka minut nie zrobi ci różnicy.

- Czemu to ja zawsze jeżdżę w bagażniku?! – Odpowiedział w złości chłopak szczękając zębami, kiedy Dante otworzył bagażnik. – Następnym razem zamieniam się miejscami z Rose.

- Nie fikaj młody, bo później możesz tego pożałować – wtrąciła Rose grożąc mu palcem, jak gdyby był małym dzieckiem – Nie chcesz poznać mojej złej strony. Dantego poznałeś, co nie wyszło ci na dobre, nieprawdaż?

Piotrek w milczeniu spuścił tylko wzrok. Dobrze pamiętał, jak potraktował go Dante w złości na niego. Westchnął zrywając z siebie koc odkrywając tym samym śpiącą Rubi. Kotka wyciągnęła się jednocześnie ziewając, po czym głośno miauknęła.

- Skąd krew na twojej bluzie? – Spytał go Dante wbijając wzrok w plamy krwi na jego ubraniu – Znowu jesteś ranny. Byłeś bez opieki jedynie dwa dni.

- Nie robię tego specjalnie – obruszył się Piotrek – Nie moja wina, że mam pecha. Ok.?

- Dobra, uspokój się – uciszał go mężczyzna pomagając wyjść z bagażnika – Śpisz u mnie, dlatego tam opatrzę ci rany. Lepiej doprowadzić cię do porządku nim wyjdziesz do reszty.

- Dzięki – bąknął zrzędliwie chłopak opierając się o wóz lekko osłabiony – Co bym bez ciebie zrobił?

- Z pewnością nie doszedłbyś do domu – westchnął mężczyzna pomagając mu iść – Co mam z tobą począć? Zawsze kiedy spuszczę z ciebie oko, ty pakujesz się w jakieś tarapaty.

- Ona nie chciała strzelić, po prostu nie zabezpieczyła broni. – Tłumaczył się chłopak z ran.

- Ona? – Naciskał na niego Dante – Nie chciała strzelić? Jednak kula cię trafiła, co wskazuje, że do ciebie celowała. To wyklucza jej brak chęci.

- No dobra, może za pierwszym razem zrobiła to celowo – przyznał chłopak krzywiąc się z bólu w ręku – ale drugi raz był przypadkowy. Jak mówiłem, nie zabezpieczyła broni. Wymachiwała rewolwerem aż w końcu wypalił. Należało mi się.

- A to niby czemu? – Mężczyzna wprowadził go do pokoju i zamknął drzwi. – Rozbieraj się i idź wykąpać. To cię rozgrzeje. Ja w tym czasie znajdę ci coś czystego do ubrania.

- Czemu jesteś dla mnie taki miły? – Nie rozumiał chłopak. – Nie jesteś zły, że opuściłem szkołę bez twojej wiedzy i pozwolenia?

- Leo mi przekazał, gdzie się wybrałeś – odparł spokojnie mężczyzna. W rzeczywistości był zły na chłopaka za jego beztroskę. – Wiesz gdzie jest łazienka, więc śmigaj do wanny i wymocz się w ciepłej wodzie. Cały jesteś przemarznięty.

- Ile mam czasu? – Piotrek spojrzał na partnera pytająco. Chciał się upewnić jak długo będzie mógł poleżeć w wannie. – No ile?

- Nie gorączkuj się tak – przystopował go mężczyzna się śmiejąc – Mamy spory zapas czasu do kolacji, dlatego możesz nawet się zdrzemnąć w wannie. W razie czego wyjmę cię i odpowiednio o ciebie zatroszczę.

- Kto niby zaśnie w wannie? – Piotrek zrobił się cały czerwony na twarzy z zawstydzenia. Zbyt często mu się to zdarzało odkąd poznał Dantego, to dlatego wolał prysznic. – Nie mam takiego zamiaru, więc przestań się śmiać.

- To się okaże – Dante podszedł do niego i pocałował go w czoło – Zacznij słuchać swojego ciała i zadbaj o nie wreszcie. Nie wystawiaj się na zbłąkane kule, bo to ja mam cię zabić, nikt poza mną.

- Wiem o tym – Westchnął Piotrek kierując się w stronę łazienki. Pomimo starań mężczyzny bezbłędnie odczytał skrywaną złość. Nie rozumiał tylko czemu tak usilnie stara się ją zakamuflować? – Niby czemu uchyliłem się przed pierwszym strzałem? Drugi mnie zaskoczył i tyle.

- Ta – mężczyzna poklepał go po ramieniu – Tłumaczą się tylko winni. Czyżbyś tak się czuł?

- Nie – zaprzeczył lekko w złości chłopak – Po prostu chciałem być szczery.

- No, nie rób już takiej nadąsanej miny – roztrzepał chłopakowi włosy – Złość piękności szkodzi.

- Ha, ha, ha – burknął ponuro Piotrek poprawiając sobie fryzurę – Bardzo śmieszne.

Dante delikatnie wepchnął chłopaka do łazienki i zamknął za nim drzwi. Sam zaś opuścił pokój i skierował się do Rose. Zapukał, po czym wszedł do pomieszczenia z dużą ilością okien z elementami witrażu. Zastał tam Agatkę, która z zapartym tchem oglądała wyrysowane na szybach rozwinięte kwiaty róż.

- Jak tam malutka? – Próbował zagadać ją Dante – Podoba ci się tutaj?

- Może być – dziewczynka wzruszyła ramionami odpowiadając drżącym głosem – Pani Rose wyszła zaprowadzić moich braci do ich pokoju. Powiedziała, że zaraz wróci, dlatego czekam.

- Grzeczna dziewczynka – pochwalił ją się uśmiechając – A wiesz może, gdzie Rose położyła ubrania dla Piotra?

- Wiem – twarz dziewczynki rozświetlił uśmiech zadowolenia, po czym podbiegła do walizek i przyciągnęła jedną z nich. Otworzyła ją i wyjęła z niej ciemnozieloną koszulę z podwiniętymi mankietami. – Sama ją wybrałam. Będzie w niej ślicznie wyglądał. Powie mu pan, że chciałabym aby ją założył?

- Powiem – potwierdził rozbawiony jej entuzjazmem mężczyzna – A teraz daj mi tę walizkę.

- Dobrze – Agatka posłusznie zamknęła walizkę i podciągnęła ją do mężczyzny. – Trochę ciężka.

- Jakoś sobie poradzę – pogłaskał ją po głowie biorąc walizkę – Zuch dziewczynka.

Agatka dygnęła i podbiegła z powrotem do okna. Dante wrócił do siebie. Postawił walizkę obok łóżka i ruszył do łazienki. Kiedy tam wszedł, zobaczył śpiącego w wannie Piotrka. Podszedł do niego i dokładnie obejrzał rany na boku i ramieniu. Uśmiechnął się do siebie pod nosem widząc, że chłopak ma nałożone szwy. Część z nich puściła na ramieniu, dlatego nieco krwawił, ale nie było aż tak źle, jakby się wydawało. Ostrożnie wyjął śpiącego z wanny i zaniósł do sypialni. Następnie znieczulił miejscowo podrażnione miejsca i zaczął zakładać nowe szwy. Kiedy skończył, przykrył kocem chłopaka i lekko zmierzwił jego wilgotne, kasztanowe włosy. Zrobił w tył zwrot i skierował się do łazienki, by samemu wziąć kąpiel.

Piotrek zaczął wybudzać się po niecałych trzech godzinach. Obok na krześle siedział wpatrujący się w niego Dante, który na powitanie obdarzył go ciepłym uśmiechem. Zielonooki niezbyt rozumiał zachowania mężczyzny, tym bardziej, że dość rzadko widywał go w takim stanie.

- Czemu się tak dziwnie zachowujesz? – Spytał mierząc mężczyznę podejrzliwym spojrzeniem – Nie często jesteś taki milusiński.

- A nie podoba ci się to? – Dante usiadł teraz obok niego na łóżku. – Ostatnio byłem troszeczkę zaborczy i surowy wobec ciebie, ale tego wymagał twój trening.

- Troszeczkę?! – Chwycił go za słówko zielonooki z wyrzutem w głosie. – Ledwo wracałem do dormitorium po tym twoim nieludzkim treningu.

- No, może więcej niż trochę – przyznał mu mężczyzna – Ale to naprawdę lekki poziom, gdybym zrobił ci trening z prawdziwego zdarzenia, jaki przechodziłem w okresie szkoły średniej, to raczej nie wytrzymałbyś pięciu minut.

- Wierzę – sapnął Piotrek gorzko się śmiejąc – Czyli jestem naprawdę słaby, jak dziecko.

- Nie to miałem na myśli – wyjaśniał Dante – Jesteś dość silny, inaczej nie dawałbyś sobie rady. Z każdym tygodniem zwiększałem ci poprzeczkę i dawałeś sobie jakoś radę.

- Jakoś – westchnął załamany chłopak – Czyli jestem słaby, do tego znowu zasnąłem w wannie. Żenada.

- Nie oceniaj siebie tak nisko – próbował podnieść go na duchu Dante – Prędzej, czy później to by się zdarzyło. Po pierwsze przemarzłeś, a po drugie utraciłeś sporo krwi. Kto cię wcześniej opatrzył?

- Znalazł mnie L-Diablo i opatrzył mi rany – odpowiedział spokojnie Piotrek – O dziwo nie chciał niczego w zamian. Potraktował mnie jak syna, którego nie ma. Bynajmniej tak to ujął, jak odwoził mnie na cmentarz.

- Rozumiem – zaśmiał się Dante – A teraz załóż coś na siebie. Mam ci przekazać, że pewna młoda dama byłaby szczęśliwa widząc cię w wybranej przez nią zielonej koszuli.

- Jak już o tym wspominasz, to do twarzy ci w tej kremowej bluzce. – Zauważył chłopak obdarzając mężczyznę szczerym uśmiechem. – Rzadko widuję cię w jasnych ubraniach, bo z reguły nosisz czerń i brąz.

- Czyżbym ci się podobał w tych ciuchach? – Zapytał rozbawiony Sicarius widząc zakłopotanie chłopaka. – No, wyraź to jakoś.

- Tak, podobasz – wyjąkał speszony Piotrek przytulając się do partnera. Następnie pocałował go nieśmiało w usta, po czym się cofnął cały czerwony na twarzy.

- Słodki jesteś z tą swoją zawstydzoną miną – szepnął patrząc na kasztanowłosego z pożądaniem w oczach – do tego jeszcze kusisz mnie tym nieśmiałym całusem? Czy dobrze rozumiem, że to zaproszenie?

- To nie tak – Piotrek nieco się wystraszył – Dziś nie…

- Wiem – zachichotał mężczyzna packając go w czoło – Niedługo kolacja, a ty musisz mieć na nią siły, choć z drugiej strony, zlitowałbyś się trochę nade mną i zadziałał porządniej.

- Nie czuję się dziś na siłach do czegokolwiek, a świadomość, że w pobliżu kręcą się członkowie twojej rodziny nie pomaga – usprawiedliwiał się chłopak, ale po chwili zdecydowany wypuścił z płuc powietrze i zbliżył twarz do twarzy partnera. – Tylko mi pomóż.

Dante uśmiechnął się tylko po czym rozchylił wargi zapraszając do pocałunku. Piotrek ostrożnie wsunął swój język w usta mężczyzny powoli dając się ponieść. Sicarius po chwili przejął pałeczkę sprawiając tym samym całkowite oddanie się temu jego partnera. Jedynie się całowali, nic po za tym. Spędzili tak jeszcze jakiś czas, a na koniec wybuchli śmiechem. Piotrek wtulił się w Dantego i wsłuchiwał w jego bicie serca.

- Ale wali ci serce – mruknął sennym głosem – Sprawia wrażenie jakby miało zaraz wylecieć ci z piersi.

- Naprawdę?! – Dante się zaśmiał bawiąc się włosami chłopaka – Ożywiłeś je, więc bije dla ciebie.

- Nie żartuj sobie w ten sposób. – Piotrek zwrócił wzrok na mężczyznę wyrażając tym niezadowolenie – Mówisz tak, jakbyś twierdził, że wcześniej twoje serce nie biło.

- Bo tak było – Dante starał się zbyć chłopaka dając mu do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać. – Idź się już ubrać do kolacji.

Piotrek westchnął tylko, w milczeniu wstał i ruszył do łazienki, gdzie się ubrał i odświeżył. Po dziesięciu minutach był gotów. Dante uśmiechnął się tylko widząc, że jednak założył koszulę wybraną przez Agatkę. Podszedł do niego i poprawił mu włosy

- To co, idziemy? – Spytał wahającego się chłopaka, który jednak nie odpowiedział. – Twoje milczenie traktuję jako zgodę, dlatego idziemy.

Pociągnął za sobą chłopaka mocno łapiąc go za zdrową rękę, przez to wyczuł jego zdenerwowanie. Ruszyli jednym z korytarzy aż w końcu dotarli na miejsce. Kiedy weszli do salonu niemal wszystkie oczy zgromadzonych tam osób się na nich zwróciły. Piotrek nieśmiało schował się za Dante chcąc uniknąć tych spojrzeń. Nagle usłyszał radosne krzyki bliźniaków, a po chwili dzieci przywarły do chłopaka, jak małe przylepy. Dołączył do nich Pierre nie kryjący zadowolenia z jego obecności.

- To on? – Słyszał krytyczne szepty z głębi pokoju, co jeszcze bardziej wpłynęło na jego nerwy. – Nic nadzwyczajnego.

- Nie przejmuj się nimi – polecił mu Dante klepiąc go po ramieniu – Po prostu trzymaj się mnie i Rose.

- Spróbuję – Piotrek szepnął przełykając głośno ślinę – Chyba to nie będzie trudne.

Starał się nie odstępować Dantego na krok, jednak w pewnym momencie ktoś chwycił go za ramię i pociągnął do tyłu. Kiedy spojrzał za siebie, zobaczył Hindusa o surowych oczach. Mężczyzna zaciągnął kasztanowłosego do niewielkiego gabinetu tuż przy salonie, gdzie w fotelu siedział niepozorny staruszek pochylony nad stertą papierów.

- Przyprowadziłem go – Hindus skłonił się z szacunkiem do mężczyzny, po czym posadził Piotrka naprzeciwko staruszka.

- Zostaw nas samych – nakazał Hindusowi, który posłusznie opuścił pokój. – Skoro zostaliśmy już sami, to czas się zapoznać. Jestem dziadkiem Dantego i obecną głową rodu.

- Skądś już pana znam – Zastanawiał się Piotrek – Nie bywał pan czasem w Polsce?

- Owszem, czasem odwiedzałem ten kraj w młodości – przyznał w uśmiechu mężczyzna – Ostatnim razem byłem tam dziesięć lat temu. Odwiedzałem pewien sierociniec przylegający do poprawczaka w północnej części tego kraju.

- Dziesięć lat temu?! – Zdziwił się chłopak wyznaniem mężczyzny – Czy to pan chciał zaadoptować pewne dziecko?

- Tak, chłopca wyglądem przypominającego ciebie – westchnął staruszek badając go wzrokiem – Jak się nazywasz chłopcze?

- Piotr Czarnecki – odpowiedział posłusznie chłopak. Wewnątrz siebie walczył z pytaniami, jednak ciekawość wzięła nad nim górę. – Co skłoniło pana do podjęcia tej próby?

- Ciekawskie z ciebie dziecko – zauważył mężczyzna w szerokim uśmiechu – Ale to nic złego.

- Nie jestem dzieckiem – obruszył się Piotrek siląc się na spokój – więc proszę mnie tak nie nazywać.

- Powiedz Piotrze – staruszek spojrzał badawczo na chłopaka, tak że ten poczuł się nieswojo – ile masz lat?

- Zacząłem dwudziesty czwarty rok – odpowiedział zaskoczony pytaniem kasztanowłosy.

- A ja mam prawie osiemdziesiąt – dodał mężczyzna – z nas dwóch kto tutaj jest dzieckiem?

- Ja? – Zawstydził się Piotrek spuszczając wzrok.

- Nie wstydź się. Udzielę ci odpowiedzi na zadane przez ciebie pytanie. – Podnosił go na duchu staruszek. – Dekadę temu, kiedy odwiedzałem Polskę w interesach, byłem świadkiem pewnego zdarzenia. Grupka dzieci znęcała się nad jednym od nich słabszym. Tak wówczas pomyślałem, bo ten mały niepozorny chłopiec pozwalał się im katować. Miałem już odchodzić, kiedy ci dręczyciele przenieśli agresję na inne dziecko. Wtedy ten dotychczas bity, stanął w obronie tego drugiego. Poradził sobie sam kładąc przeciwników na łopatki. Po walce ledwie mógł chodzić, ale resztką sił wezwał pomoc dla poszkodowanego dziecka. Przechodząc obok mojego samochodu przez ułamek sekundy nasze spojrzenia się spotkały. Uderzyło mnie to, że jego oczy przepełnione były melancholią, a jednocześnie dzikością. W tej głębokiej zieleni można było utonąć. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że przez cały czas płakał, jakby wylewał się z niego nagromadzony smutek. Miesiąc po tym zdarzeniu odwiedziłem poprawczak, w którym się znajdował. Chciałem go ze sobą zabrać, nawet gdybym był zmuszony go porwać, jednak okazało się, że już tam go nie było. Naczelnik placówki powiedział mi, że został adoptowany. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że dzień w którym go pierwszy raz zobaczyłem był jego ostatnim w poprawczaku. – Staruszek ciepło spojrzał na Piotrka, po czym wstał z fotela i do niego podszedł. Chwycił głowę chłopaka i uniósł tak, by ich oczy się spotkały. – Wyrosłeś, a twoje oczy nadal przepełnia melancholia i dzikość, choć nadal niepozornie wyglądasz. Powiedz teraz, jak naprawdę się nazywasz i nie kłam, bo od razu będę to widział w twoich oczach.

- Piotr Gustawo Albert Laverno-Murdoch. – wypowiedział cicho swoje prawdziwe imię i nazwisko – Choć wolałbym Laverno-Sforza.

- Intuicja jednak mnie nie myliła – ucieszył się mężczyzna puszczając chłopaka i wracając na swoje miejsce – Laverno, Sforza i Murdoch. W twoich żyłach płynie krew potomków trzech rodów zabójców. Ty jednak odzwierciedlasz cechy tego, który praktycznie już nie istnieje, Ród Conscientia. Zielone oczy i zamiłowanie do wiedzy, do tego nie przepadasz za przemocą. Dante ma nosa, że cię znalazł. Rose twierdzi, że stałeś się jego oczkiem w głowie, co daje do myślenia.

- Dlaczego? – Zaciekawił się Piotrek – Nie za bardzo rozumiem.

- Dante od dziecka był odludkiem – tłumaczył staruszek – W relacjach z innymi ludźmi tworzył między sobą a nimi niewidoczną barierę. Zawsze trzymał się na dystans. Poświęcił się nawet pozwalając Orestesowi założyć rodzinę. Tak został moim następcą. Głowa rodu nie może założyć własnej rodziny, bo taką już posiada. To ciężki kawałek chleba, jeśli wiesz co mam na myśli.

- Czyli, że skazany jest na samotność? – Stwierdził w szoku chłopak – Więc naprawdę jestem przeszkodą.

- Skądże znowu – zaprzeczył mu mężczyzna – Jesteś wręcz idealny do bycia jego towarzyszem.

- Ale powiedział pan, że… – zaczął Piotrek, ale nie dano mu skończyć.

- Powiedziałem, że nie może założyć własnej rodziny – zauważył starzec – Z tobą tego nie zrobi. Ty nie urodzisz mu dzieci i nie wyjdziesz za niego.

- No tak – zawstydził się Piotrek – Źle to zrozumiałem.

- Nie przejmuj się tym – uśmiechnął się mężczyzna – Jednak powinien zadbać o przedłużenie swojej linii krwi i tym samym wesprzeć rodzinę. Ty także powinieneś o tym pomyśleć.

- No co pan?! – Piotrek miał ochotę zapaść się pod ziemię – Takie rzeczy…

- Eh, młodość i niewinność – zamyślił się staruszek – Jesteś jeszcze zielony w sprawach damsko-męskich w przeciwieństwie do Dantego. Przez jego życie przewinęło się wiele kobiet, do czasu aż spotkał ciebie. Czy to nie dziwne, że zakochał się właśnie w tobie?

- Niech mi pan wierzy, sam zadaję sobie to pytanie – westchnął Piotrek z rezygnacją w głosie – Z początku tak nie było, ale teraz nie potrafię bez niego żyć. Oddałem w jego ręce swoje życie. Tylko on może mnie zabić, nawet ja sam tego nie mogę, jedynie on.

Jakby na zawołanie do gabinetu wszedł Dante, na co starzec zaczął się śmiać.

- O wilku mowa – puścił oczko do Piotrka wskazując na mężczyznę.

- Co cię tak bawi dziadku? – Dante nie za bardzo rozumiał zachowania starca. – Porwałeś do siebie Piotrka i jeszcze rozmawiacie o mnie?

- Nie bulwersuj się tak – uspokajał go żartobliwie staruszek – Uciąłem sobie z tym młodym człowiekiem dość interesującą pogawędkę. O tobie jedynie wspomnieliśmy.

- Rozumiem – westchnął Dante – Rose uprzedzała, że będziesz chciał z nim porozmawiać, ale musicie odłożyć to na jutro, bo zaraz kolacja.

- I jak zwykle posłali po mnie ciebie – stwierdził staruszek – Mojego następcę.

- Wiesz, że nie spieszno mi do tego – Dante zrobił się nieśmiały, co było nowością dla Piotrka. – Dlatego jeszcze się trzymaj, ok.?

- Wiesz, że nie mogę żyć wiecznie chłopcze? – Odparł starzec wstając z miejsca – Za dwa dni zbierze się Zgromadzenie, na którym ogłosimy datę twojej sukcesji.

- Ale… – Dante osłupiał – Nie lepiej z tym trochę odczekać?

- Nie dyskutuj ze mną, jaki przykład pokazujesz temu chłopcu – zganił go dziadek grożąc palcem. Piotrek ledwie powstrzymał się od śmiechu. – Nie zmienię już zdania. Nie denerwuj starszego człowieka.

- Wiem, że to nie moja sprawa… – zaczął niepewnie Piotrek wtrącając się do rozmowy – ale Dante chyba sam powinien czuć, kiedy będzie gotów przejąć pana obowiązki.

- Mile mi słyszeć, że przejmujesz się moim wnukiem, ale to tak nie działa. – Zrugał go spokojnie starzec. – Masz słuszność mówiąc, że to nie twoja sprawa. Proszę więc byś się nie wtrącał.

- Przepraszam – Piotrkowi zrobiło się głupio, dlatego zamilkł.

- A ty mój wnusiu – mężczyzna zwrócił się do Dantego – Przez następne trzy dni masz zakaz opuszczania posiadłości rodu, to samo tyczy się tego młodzieńca.

- Czyli, że daje pan nam szlaban? – Piotrek nie wierzył – I to obu?!

- Tak – zaśmiał się staruszek widząc minę chłopaka – Obaj macie szlaban. Uznajmy to za koniec rozmowy.

- A co się stanie, jeśli nie wykonam tego polecenia? – Spytał Piotrek ze sprzeciwem w oczach. – Mam chyba prawo się nie zgodzić.

- Owszem, masz do tego prawo – odpowiedział mu spokojnym głosem staruszek – Jednak, czy tego chcesz? Czy chcesz mnie rozgniewać?

- Wiem, że tego nie chce – wtrącił się do rozmowy Dante wyprzedzając wypowiedź chłopaka. – Skończmy już ten temat.

Piotrek chciał się kłócić, ale wymowne spojrzenie Dantego zgasiło jego zapał. Westchnął tylko na znak kapitulacji. Obaj Sicariusowie po chwili milczenia wyszli z gabinetu, a chłopak ruszył za nimi. Od razu znaleźli się w salonie i ponownie poczuł na sobie spojrzenia osób tam zebranych, co mu się nie spodobało. Dante widząc jego skonsternowanie, pociągnął go za sobą do stołu i usadził między sobą a bliźniakami. Naprzeciwko siedziała Rose z Kamilem i Pierre.

- Czy na pewno muszę tu być? – Piotrek jeszcze raz próbował się wykręcić. – Jakoś nie czuję entuzjazmu od innych.

- Mówiłam ci już nie raz, czy dwa – szepnęła Rose udając uśmiech – Nie przejmuj się nimi.

- To nie takie proste – usprawiedliwiał się chłopak szeptem – tyle par oczu wbitych we mnie i krytyczne opinie, to mnie trochę przerasta. Do tego jeszcze dostałem szlaban.

- Kto dał ci szlaban? – Zdziwiła się Rose słysząc narzekania chłopaka.

- Dziadek dał mi szlaban, a przy okazji i Piotrkowi – Wyjaśnił spokojnie Dante bawiąc się zegarkiem. – Staruszek ma dzisiaj dobry nastrój.

- A dziwisz się mu?! – Zarzuciła mu kobieta. – Cieszy się, że wreszcie zaszczyciłeś go swoją osobą, do tego mógł porozmawiać z Piotrkiem.

- Bzdura – zaprzeczył siostrze w zamyśleniu – To coś innego. Nie chodzi tu też o mnie i sukcesję. Coś musiało się wydarzyć podczas rozmowy z Piotrkiem. To na pewno to.

- A może zamiast tak spiskować między sobą po prostu zapytalibyście? – Zaproponował zirytowany kasztanowłosy. – Siedzisz obok, a Rose naprzeciwko i rozprawiacie między innymi o mnie.

- O co te pretensje? – Dante uśmiechnął się wpatrzony w twarz chłopaka, a następnie zbliżył usta do jego ucha szepcząc:  – Wypytam cię, jak będziemy w łóżku.

- Rose, masz może wakat w pokoju? – Spytał kobietę ignorując mężczyznę. – Albo wy chłopaki?

- Niestety młody, ale nic z tego – odmówiła mu Rose – U chłopców także nie ma już miejsca.

- Niezła próba – pochwalił go w śmiechu Dante ukrywając tym swoją złość – Myślałeś, że cię wypuszczę? Policzymy się później.

- Możesz spać w pokoju ze mną i moimi braćmi – zaproponował ożywiony Pierre – Skołuję ci jakiś dodatkowy koc.

- Nie wtrącaj się Pierre – Dante posłał chłopcu groźne spojrzenie, na znak ostrzeżenia – Piotrek nigdzie się nie wybiera, a nawet gdyby, to go nie puszczę.

- Zachowujesz się tak, jakby należał do ciebie wujku – zarzucił mężczyźnie chłopiec – To nie fair.

- Lepiej, żeby nie kręcił się sam po domu – zauważyła Rose wtrącając się do rozmowy – Wiesz czym to grozi, nieprawdaż?

- Tym bardziej, że za dwa dni Zgromadzenie – mruknął Dante znudzonym głosem widząc zawiedzione spojrzenie Pierra – Do tego twój pokój znajduje się w centrum domu i tuż przy sypialni twoich rodziców, a to źle dla niego. Orestes za nim nie przepada.

- Skąd możesz to wiedzieć bracie – zarzucił mu Orestes, który właśnie stał za nim – To co stało się rok temu, nie wynikło z tak trywialnych powodów, jak lubienie, czy też nie. Piotrek jest honorowy i dotrzymuje słowa, a to rzadkość wśród rodziny Murdoch. Wtedy w szkole go nie doceniłem, ale teraz jest jasne, że idealnie cię uzupełnia braciszku.

- Hej, mogę już stąd iść? – Spytał cicho i nieśmiało Piotrek. – Jakoś nie mam apetytu i niezbyt dobrze się czuję.

- Nie możesz – odpowiedzieli chórem Rose, Dante i Orestes – Jeśli to zrobisz, poczujesz co to piekło.

- Teraz zacząłem się bać – Piotrek podparł brodę o wspartą o stół rękę. – Zaczęliście mówić chórem, jakbym miał zaraz popełnić jakąś zbrodnię, a ja tylko chcę odejść od stołu i wrócić do pokoju.

- W tym domu zbrodnią jest odejść od stołu nic nie jedząc przed tym – wyjaśniała mu Rose – Nasza matka to kobieta do rany przyłóż, ale w kwestii jedzenia zmienia się jak Dr Jekyll w Mr Hyda.

- To wyjątkowa kolacja – dołączył się do wyjaśnień Orestes – Dziś wigilia.

- I co z tego – mruknął zdołowany Piotrek – Nie rozumiem idei tego dnia. Jak dla mnie, to jedyny dzień w roku, którego mogłoby nie być.

- Wiem, że nie lubisz wigilii – zauważył Dante spokojnym głosem – Jolka powiedziała mi o wszystkim.

- Mogłem się spodziewać, że wypaple wszystko – chłopak westchnął z ponurą miną – Skoro wiesz, jak jest, to lepiej żebym stąd wyszedł.

- Myślę, że czas abyś zaczął lubić swoje urodziny – poradził mu Dante – Tym bardziej, że wypadają w wigilię. Zapomnij o tym co złe, a celebruj to, co dobre.

- Łatwo ci mówić – Piotrek zmierzył wszystkich melancholijnym spojrzeniem – Raczej żadne z was nie ma zielonego pojęcia, jak się czuję w tej chwili. Dookoła mnie znajdują się ludzie cieszący się dniem świątecznym w gronie rodziny. Ja tu w ogóle nie pasuję, od zawsze byłem sam.

- A co z czasem, gdy mieszkałeś u Wilhelma? – Spytał Orestes zdziwiony słowami chłopaka. – Jako dziecko powinieneś mieć dobre święta.

- Błąd – mruknął cicho Piotrek – Święta spędzałem zamknięty w piwnicy. W wigilię, do kolacji odwiedzała mnie Jolka i czasem Sara. No, jeszcze Chris wkradał się do mnie w tajemnicy przed wujem i ciotką. Raz go nakryli i obaj oberwaliśmy. – Uśmiechnął się półgębkiem, po czym dodał szeptem z nutą sarkazmu. – Ta, dobre święta.

Kilkukrotne uderzenie łyżeczką w kieliszek przez seniora rodu Sicarius przerwało ich rozmowę. Starzec wypowiedział kilka słów składając wszystkim świąteczne życzenia, po czym zabrano się do wieczerzy. Piotrek nie wytrzymał morderczego spojrzenia Rose i podobnie Dantego, dlatego się przełamał i zaczął jeść. Kiedy kolacja dobiegła końca i myślał, że może już wrócić do pokoju, okazało się, że Sicariusowie zaplanowali coś jeszcze.

- Rundka paintballu?! – Zdziwił się słysząc propozycję gospodarzy. – A czy muszę brać w tym udział?

- To tradycja – poinformowała go Rose – Wszyscy od szesnastego roku życia wzwyż muszą brać w tym udział, reszta zaś idzie spać, bez wyjątku.

- To nie fair – marudził Pierre, tym samym wyrażając swój sprzeciw – Nie chcę już iść spać. Czemu nie mogę też w to zagrać?

- Bo nie masz szesnastu lat – zbył go Orestes – Marsz do łóżka.

- Ale nie mam na to ochoty – upierał się przy swoim chłopiec – Mam już prawie piętnaście lat.

- Nawet nie wiesz ile bym dał żeby być na twoim miejscu – odparł cicho Piotrek klepiąc chłopca po ramieniu – Ty nie masz ochoty spać, a ja nie mam ochoty grać.

- Spokój dzieciaki – wtrąciła się popielatowłosa kobieta o ciepłym spojrzeniu – Pierre, kochanie, słuchaj ojca i skieruj się do swojego pokoju.

- Ale mamo, Piotrek nie chce grać – Pierre próbował negocjować – mógłbym zagrać za niego.

- Nie ma mowy – zabronił mu Orestes – Idziesz spać, bez gadania. A ty Piotrek, czemu znów próbujesz się wykręcić?

- Po prostu nie mam siły na bieganie po lesie z karabinem na Bóg wie ile czasu – westchnął Piotrek ściszonym głosem – Naprawdę z miłą chęcią położyłbym się spać.

- Tak? – Zaśmiał się Dante zachodząc go od tyłu – A przed kolacją jakoś nie śpieszyło ci się do łóżka.

- Bardzo śmieszne – nadąsał się chłopak – wiesz co mam na myśli.

- Rozumiem – przyznał mężczyzna – jednak nie da się nic z tym zrobić.

- Jesteś dość zabawnym chłopcem – rzuciła rozbawiona popielatowłosa kobieta podchodząc do Piotrka – Jestem twoją ciocią. Nazywam się Carmen Sofia Laverno-Sicarius.

- Babcia mi coś o tym wspominała – przyznał chłopak zmęczonym głosem – Twój brat także.

- To jak? Gotowy do bitwy? – Wtrącił się Kamil ożywiony czekającą go rozrywką. – Chcesz być w mojej drużynie?

- Może – Piotrek wyjął z kieszeni kilka tabletek przeciwbólowych i od razu je łyknął. – Sprawdziłeś co u bliźniaków?

- Oboje w łóżkach – zameldował żartobliwie nastolatek – Agatka coś marudziła, że nie zaśnie bez twojej kołysanki, ale Rose sobie z tym poradziła.

- Skoro nie ma już żadnych przeciwwskazań do zabawy, to zaczynajmy – usłyszeli głos seniora rodziny – Podzielcie się w pary. Przy wyjściu zaopatrzcie się w broń.

Wszyscy udali się do pokoju znajdującego się tuż przy drzwiach wyjściowych. Tam każdy otrzymał odpowiedni strój składający się z zimowych spodni moro, ocieplanej wiatrówki i kasków z goglami, oraz odpowiednią broń. Piotrek wziął swój przydział i podążył się przebrać do pokoju Dantego. Kiedy wszedł do środka, przywitała go miaucząca Rubi.

- Co się stało maleńka? – Wziął kotkę na ręce i podrapał za uchem. Zwierzę zamruczało aprobując jego czyn. Chłopak położył ją na łóżku, a sam ruszył do łazienki, by zmienić ubranie. Przy okazji sprawdził opatrunki i nieco je wzmocnił. – Masakra. Przez te rany ciężko jest wykonać jakikolwiek ruch bez sprawienia sobie bólu. Niby jak mam jeszcze biegać z bronią i amunicją na farbę po lesie?

Westchnął i zrezygnowany opuścił łazienkę. Rzucił się na łóżko i biorąc Rubi pod przednie łapki uniósł ją nad siebie. Kotka miauknęła i zamachała nerwowo ogonem pokazując tym swoje niezadowolenie z pozycji w jakiej się znalazła.

- Wiesz co Rubi – zaśmiał się na widok marudnej kotki – może zamiast tak marudzić poszłabyś za mnie postrzelać wyręczając z udziału w grze? Wiem, że to nierealne, ale nie zaszkodzi spytać.

Odłożył kotkę na jedną z poduszek i podniósł się do siadu. W tym samym momencie do pokoju wszedł Kamil w pełnym ekwipunku.

- Powinieneś już zejść – poinformował go nastolatek ściszonym głosem – Dante się wściekł, kiedy powiedziałem mu, że jesteś ze mną w parze. Jego mina, bezcenna.

- Masz świadomość tego, że przy pierwszej okazji Dante odegra się na tobie, prawda? – Zauważył Piotrek tak od niechcenia.

- Mniej więcej – przyznał chłopiec już niepewnie – ale chyba nie będzie w tym zbyt ostry, co nie?

- Skąd mogę to wiedzieć? – Wzruszył ramionami kasztanowłosy wstając z łóżka i kierując się w stronę chłopaka. Położył dłoń na ramieniu Kamila i lekko się uśmiechnął. – Bądźmy dobrej myśli, bo odegra się na nas obu. To jest pewne.

- I wiedząc o tym nadal jesteś taki spokojny?! – Kamil nie wierzył widząc uśmiech kolegi. – Jak możesz taki być?

- Normalnie – odparł Piotrek wychodząc z pokoju – Gdybym przejmował się każdym jego wyskokiem i panikował na samą myśl o karze jaką mi wlepi, to od dawna byłbym kłębkiem nerwów. Po prostu lepiej o tym nie myśleć.

- Wyparcie – zamyślił się Kamil – Niezłe podejście do problemu.

- Co nie? – Zaśmiał się Piotrek idąc w stronę głównego wyjścia. – A teraz zagrajmy, przegrajmy i wracajmy do pokoju spać.

- Ty naprawdę nie chcesz w to grać – stwierdził nastolatek podbiegając do niego – To źle dla mnie, bo ja nie chcę zbyt szybko przegrać.

- A kto powiedział, że szybko przegramy? – Wyprowadził go z błędu Piotrek. – Powiedziałem przegrajmy, ale nie w sensie szybkiej kapitulacji. Widziałeś w jakim stanie jestem, to dlatego nie mam ochoty na paintball. Obiecuję, że dam z siebie wszystko, więc się tym nie martw.

- Ok. – Ucieszył się chłopiec. – Będę cię osłaniał na miarę własnych możliwości, choć nigdy wcześniej się w to nie bawiłem.

- Spokojnie – pocieszał go kasztanowłosy – zrobię ci ekspresowy kurs w lesie i jakoś damy sobie radę.

Kamil uśmiechnął się tylko na znak zgody, po czym opuścili dom i dołączyli do wszystkich na zewnątrz. Nastąpiła synchronizacja zegarków, po czym zebrani rozpierzchli się po okolicy stosując kamuflaż, wykorzystując ukształtowanie lasu. Piotrek z Kamilem ukryli się w wyrwie w ziemi wyglądem przypominającą szaniec, a rosnące tuż nad nią choinki dobrze ich zakrywały. Kiedy upewnili się, że są bezpieczni, kasztanowłosy udzielił nastolatkowi rady przy instruktażu broni. Po wszystkim zajęli wcześniej uzgodnione pozycje po przeciwnych stronach zajmowanego rowu. Piotrek wyeliminował pięć par, zaś Kamil nie miał takiego szczęścia.

- Szósta para – szepnął pod nosem Piotrek strzelając do Orestesa i jego żony – Trafiony zatopiony. Zostało jeszcze około ośmiu.

- Jak ty to robisz, że tak celnie strzelasz? – Skarżył się Kamil na swą nieudolność. – Ja strzelam i nie trafiam.

- To kwestia wyczucia i lat praktyki – oznajmił Piotrek skupiając się na kolejnej parze wroga – W szkole średniej dość długo bawiliśmy się w gry tego typu.

- Aha – sapnął Kamil posępnym głosem – Czyli, że mam tyły.

- Nie przejmuj się takimi błahostkami – pocieszał go Piotrek – Po prostu dobrze się baw.

- Dobrze powiedziane – usłyszeli zza choinek, po czym ubranie Kamila pokryła zielona, żółta i pomarańczowa farba. Nad nimi stało sześciu chłopaków z wycelowaną na nich bronią. – Jakieś słowa błagalne przed egzekucją?

- Nie – uśmiechnął się Piotrek, po czym błyskawicznie skierował broń przeciwko napastnikom. Szybki zwrot kosztował go dużo wysiłku i bólu. Czuł, jak kilka szwów pęka pod siłą nacisku i naprężenia. Mimo to ukrył ten fakt pod płaszczykiem aroganckiego uśmieszku i bez wahania strzelił, nie pudłując, dwukrotnie do swojego wroga. Wyeliminował w ten sposób jednego z nich. – To by było na tyle.

- Ty mały! – Zawołał ten trafiony w złości, po czym wycelował w kasztanowłosego. – Żryj farbę!

Piotrek poczuł silne uderzenia kauczukowych piłeczek, a ból jaki sprawiał ich nacisk na ciało okazał się kilkakrotnie wyższy niż zwykle. Niejednokrotnie został trafiony w miejsca zranień, co tylko pogarszało ich stan.

- Podkręciliście siłę strzału – sapnął chcąc się podnieść, co okazało się niełatwym – Cholera, chyba już starczy. Bawicie się w Picassa, czy jak?

- Coś w tym stylu – zaśmiał się jeden z oprawców, najprawdopodobniej pełniący funkcję dowódcy – Posmakuj gorącego przywitania z naszej strony świeżaku.

- Zabawne – zaśmiał się z ironią Piotrek – Bierzecie mnie za żółtodzioba.

- I co z tego! – Nadal go lekceważyli nie przerywając strzelania. – Jesteś żółtodziobem.

- Możliwe – Kasztanowłosy zmierzył każdego z osobna badawczym spojrzeniem, po czym dając znak oszołomionemu Kamilowi, przeszedł do ofensywy. W ułamku sekundy zabarwił niebieską farbą swoich przeciwników. – Jesteśmy kwita.

- To wbrew zasadom gry – zauważył jeden z szóstki – Skoro zostałeś raz trafiony, nie powinieneś dalej strzelać.

- I kto to mówi – nie przejął się wywodem chłopaka Piotrek – Sami pierwsi złamaliście tę zasadę. Zanim zaczęliście swoje zajęcia z malarstwa trafiłem waszego lidera, a poza tym gramy w parach. Wy stworzyliście sześcioosobową grupę, kółko wzajemnej adoracji?

- Na twoim miejscu nie naśmiewałbym się z naszej szóstki – pouczył go lider grupy – W każdej chwili możemy zrobić miazgę z waszej dwójki. Mamy przewagę liczebną nad wami.

- Ilość nie jest ważna, za to jakość już tak – wyśmiał go Piotrek ścinając karabinkiem nogi pod najbliższą trójką. Po chwili cała szóstka leżała na śniegu lekko oszołomiona upadkiem. Kasztanowłosy przy pomocy Kamila z grymasem bólu wygramolił się z dziury znacząc śnieg krwią na czerwono – Oho, czas chyba wracać.

- Dobrze się czujesz? – Spytał zmartwiony Kamil. – Jeśli Dante się o tym dowie, to mnie zabije.

- Nie panikuj. – Uspokajał go Piotrek. – Nic ci nie zrobi.

Powoli odeszli od powalonych przeciwników, którzy przeklinając z ledwością dźwignęli się z zasp śnieżnych.

- Czy któryś z was miał czerwoną farbę? – Spytał najmłodszy z grupy spostrzegając czerwoną plamę na śniegu – Ja mam żółtą, a wy?

- Nikt z nas nie ma czerwonej farby młotku – zrugał go lider grupy – Po co więc o to pytasz?

- Bo tu na śniegu jest taka plama – tłumaczył wątpiąc już w siebie chłopak – I jest czerwona.

- To krew – zauważył partner lidera – Może któryś oberwał mocniej w twarz, czy nos.

- Głupiś? – Najstarszy z grupy uderzył partnera w tył głowy – Niby jak? Wszyscy mamy takie same kaski, które zakrywają większość twarzy.

- To skąd ta krew? – Panikował najmłodszy – Może powinniśmy to sprawdzić?

- A niby po co? – Zaśmiał się złośliwie lider grupy. – Łajzy takie jak oni, pewnie skaleczyły się o śnieg, czy jakiś korzeń. Chodźmy lepiej wyeliminować resztę przeciwników.

* * * * *

Piotrek z Kamilem powoli doczłapali do domu. Nastolatek podtrzymywał rannego kasztanowłosego, który stawał się coraz to słabszy. Kiedy weszli do budynku, napotkali pytające spojrzenie Orestesa, który siedział w salonie z żoną i kilkoma innymi członkami rodziny.

- A wy co? – Spytał mężczyzna widząc kolorową mozaikę na ubraniach Piotrka i Kamila – Uczestniczyliście w jakiejś wojnie malarzy grając płótna, czy jak?

- Zabawne, że pytasz – zaśmiał się Piotrek raptownie prostując, chciał tym samym ukryć fakt swojej niedyspozycji – Urządzili nas tak twoi synowie twierdząc że tak się wita nowicjuszy.

- Pierwsze słyszę – wtrąciła zaskoczona  Carmen – Orestesie?

- Ja nic na ten temat nie wiem – usprawiedliwiał się mężczyzna – a swoją drogą, to ty nas tak szybko wyeliminowałeś?

- Tak jakoś wyszło – westchnął zmęczonym głosem chłopak – A teraz proszę mi wybaczyć, ale chciałbym się już przebrać i umyć.

- Wszystko gra? – Zmartwił się Kamil widząc grymas bólu na ustach chłopaka. – Niewyraźnie wyglądasz.

- A jak myślisz? – Szepnął z przekąsem Piotrek. – Zachciało im się paintballu do cholery. A szachy to pies?

- Na szczęście nadal jesteś sobą – zachichotał nastolatek uspokojony dąsami kolegi – Potowarzyszę ci do powrotu opiekuna.

- Ha, ha bardzo śmieszne – burknął z ironią Piotrek – Długo nad tym myślałeś?

- Hej – Obruszył się Kamil – To nie było miłe.

- Sarkazm z reguły miły nie jest – oznajmił kasztanowłosy siadając na łóżku w pokoju Dantego – Nie jestem w nastroju do żartów.

Kamil przemilczał swoje zdanie na ten temat, po czym usiadł na pobliskim krześle. Piotrek w tym czasie zdjął kurtkę z bluzą i zaczął odwijać bandaż przytrzymujący opatrunek na jego boku. Na szczęście rana na ramieniu została nieznacznie naruszona, czyli że szwy były nie tknięte. Niestety nie mógł tego powiedzieć o boku. Większość szwów poszła, a rana niemiłosiernie krwawiła. Przeklął na zastany stan próbując jednocześnie zatrzymać krwotok.

W tym samym momencie Orestes błądził zamyślonym wzrokiem po podłodze, zastanawiały go postawa i pośpiech Piotrka. Gdy natrafił na kilka plamek krwi na podłodze, gdzie jeszcze przed chwilą stał chłopak, wszystko stało się jasne. Gwałtownie zerwał się z fotela i jak wystrzał z procy ruszył w kierunku sypialni Dantego. Od razu wszedł do środka, a widok jaki zastał nieco nim wstrząsnął. Ślady krwi prowadziły do łazienki, w której Piotrek starał się uciskać ranę nad wanną. Spanikowany Kamil grzebał po szafkach w poszukiwaniu apteczki. Żaden z chłopców nie zwracał uwagi na przyglądającego się im mężczyznę.

- Cholera, pospiesz się – ponaglał nastolatka Piotrek – Ona musi gdzieś tu być. Wcześniej sam mnie zszywał, więc apteczka musi gdzieś tu być.


- Jak mogłeś doprowadzić się do takiego stanu – rugał go zdenerwowany Kamil – Zerwałeś większą część szwów.

- No wiesz, jak nas zaatakowała piekielna szósteczka, musiałem ratować nasz honor – sapnął osłabiony Piotrek próbując wytłumaczyć się nastolatkowi – Może trochę przesadziłem z gwałtownością zwrotu, ale trafiłem lidera. Niestety oni podkręcili kompresję w karabinach przez co kulki przy strzale nabierały kilkukrotnie większej prędkości. Nie raz trafiali w tę ranę, a tym samym pogarszali jej stan. Musiałem ratować sytuację i zaatakować z zaskoczenia, jednak to mi raczej nie pomogło, bo zerwałem jeszcze więcej szwów. Konsekwencje tego wszystkiego są teraz widoczne.

- A co będzie jak wróci Dante? – Spytał wystraszony Kamil. – Raczej nie będzie zadowolony.

- On nie musi o niczym wiedzieć – wydyszał z ledwością kasztanowłosy – Musimy się jedynie pospieszyć i uporać z tym problemem do jego powrotu.

- Jak zwykle nie chcesz go martwić – stwierdził wściekły Kamil trzaskając jedną z szafek – Cholera, nie możesz umrzeć, jasne?! Od czasu jak twoja rodzina zabiła mi rodziców, mam tylko bliźniaki i ciebie.

- Tak naprawdę nikt mnie nie potrzebuje – rzucił Piotrek osuwając się na podłogę – Wiesz, gdyby nie ja, to nadal mielibyście rodziców. Gdyby dwadzieścia cztery lata temu mój ojciec zabrał mnie od matki, to najpewniej stałbym się bezwzględnym mordercą, jak mój brat Allen i nie spotkałbym ani was, ani Dantego, a Sara nadal by żyła. Tyle osób straciło życie przez takiego śmiecia jak ja. – Mówił coraz słabszym głosem. Nagle zadzwoniła jego komórka. Wyjął telefon z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Dzwoniła Jolka. – Odbierzesz za mnie? Raczej nie utrzymam telefonu w ręku.

- Ok. – Zgodził się Kamil, po czym odebrał ustawiając rozmowę na opcję głośnomówiącą. – Halo?

- Kto mówi? – Usłyszeli zaskoczony głos Jolki – Piotruś? Wszystkiego najlepszego! To już dwadzieścia cztery latka braciszku. Mam nadzieję, że choć raz miałeś normalne urodziny i nie spędziłeś ich na żadnym cmentarzu.

- Błąd – zaśmiał się cicho Piotrek – Zaliczyłem dziś dwa.

- Co?! – Jolka pisnęła z szoku. – Czemu brzmisz tak niemrawo? Coś ci jest?

- To nic takiego – rzucił kasztanowłosy siląc się na normalny głos – Jestem po prostu zmęczony i tyle.

- Skoro tak, to nie przeszkadzam – odparła nie dowierzając dziewczyna – Życzę miłej nocki.

- Wzajemnie – pożegnał ją, po czym nakazał gestem Kamilowi się rozłączyć – Branoc.

- Coraz gorzej z tobą – zauważył Kamil kucając przy Piotrku – Mów do mnie. Opowiedz, skąd znasz Dantego?

- Na pewno tego chcesz? – Upewniał się Piotrek – To trochę dziwna historia, bo do niedawna nie kojarzyłem, że to on.

- Opowiadaj – polecił mu chłopiec, jednocześnie uciskając ranę. Wcześniej znalazł apteczkę i lekko drżącymi rękami starał się nawlec igłę. – Ja w tym czasie spróbuję cię zszyć.

- Ok. Wszystko mi jedno – zgodził się Piotrek krzywiąc z bólu i na widok igły – Miałem wtedy siedemnaście lat i dopiero co smakowałem samodzielnego życia. Pracowałem wtedy w kinie sprzedając bilety. Kiedy pewnej nocy wracałem na stancję, w jednej z uliczek natknąłem się na żula z wbitym w brzuch nożem. Chciałem wezwać karetkę, jednak prosił bym tego nie robił i dał mu w spokoju umrzeć. Na koniec stracił przytomność. Niewiele myśląc zabrałem go do siebie, na stancję. Opatrzyłem mu rany, uprzednio ostrożnie wyjmując nóż. Opiekowałem się nim niecały miesiąc, aż w końcu zniknął bez słowa. Myślałem, że już go nie spotkam, ale się myliłem. – Na jego twarzy zagościł grymas bólu. – Trzy lata później, zastąpiłem Jolkę w pracy sprzątaczki u jednego jej klienta. Okazał się nim być Jacek Wieczorek, znany nam jako Dante. Gość mnie przeraził. Porwał mnie, związał i pastwił psychicznie tylko po to bym przypomniał sobie kim jest. Inne okoliczności sprawiły, że z nim zamieszkałem i tak jest do dziś.

- Skończyłem – oświadczył Kamil, kiedy zasklepił całkowicie ranę – Może nie wygląda to najlepiej, ale już nie krwawisz. Masz siłę wstać?

- Nie bardzo – jęknął Piotrek próbując się daremnie podnieść z podłogi – Przynieś mi koc, to się tu przekimam.

- A co z zacieraniem śladów? – Zarzucił mu nastolatek. – Jeśli Dante zobaczy cię leżącego w kałuży krwi, to wpadnie w furię.

- Ale ty mnie nie udźwigniesz – wyjaśniał Piotrek sennym głosem – Zaryzykuję. Powiedział, że mnie nie zabije, choć wolałbym żeby to zrobił.

- Tak bardzo pragniesz śmierci? – Zapytał Orestes wchodząc do łazienki. – Ciekawy z ciebie dzieciak. Przyglądałem się wam jakiś czas i nie zauważyłem u ciebie ani krzty strachu przed śmiercią. Opłacało się przeczekać tych kilka minut, bo teraz chociaż wiem, kim jesteś dla mojego brata. Gdybym wiedział o tym wcześniej, pilnowałbym cię jak oka w głowie i nie dopuścił do twojej ucieczki z akademii.

- Uciekłem przez ciebie – westchnął Piotrek.

- Wiem i teraz żałuję tego, co mówiłem wtedy w szkole – przyznał się do błędu Orestes – W ramach przeprosin teraz się tobą zajmę.

- Nie trzeba – Piotrek chciał się wykręcić, jednak nie miał na to siły. – Zostawcie mnie w spokoju i dajcie się przespać.

- Śpij – polecił mu Orestes spokojnym głosem – a my z Kamilem zajmiemy się resztą.

Orestes uniósł Piotrka i wsadził go do wanny, następnie zmył z chłopaka krew i owinąwszy w ręcznik wyniósł z łazienki. Zdjął resztkę mokrych i zaplamionych osoczem ubrań, po czym przebrał go w pidżamę. Kiedy skończył, wyszedł z pokoju i ruszył w kierunku kuchni, gdzie znalazł matkę.

- Coś się stało Ori? – Spytała kobieta, której twarz naznaczona była wiekiem czasu. – Błądzisz wzrokiem, jakbyś czegoś szukał.

- Szukałem właśnie ciebie – odparł Orestes w skupieniu – Mogłabyś upichcić coś bogatego w żelazo?

- A czy ktoś ma anemię? – Pani Sicarius nieco się zmartwiła – Któryś z chłopców?

- Tak, jeden chłopiec nabawił się anemii – uśmiechnął się do matki – Ale żaden z moich synów.

- To kto w takim razie? – Dociekała z niepokojem w głosie kobieta – Powiedz, albo nici z potrawki.

- Szantaż? – Zdziwił się mężczyzna – Wraz z upływem lat stajesz się coraz bardziej przebiegła mamo. Wiem, że nie ustąpisz, dlatego ci powiem. Chodzi o Piotrka, chłopaka, którego przywiózł Dante.

- Och, naprawdę? – Spojrzała na Orestesa upewniając się, jak poważny jest. Mina mężczyzny jednoznacznie wskazywała, że jest źle. – Biedaczysko. To takie chucherko, nic dziwnego, że choruje.

- To nie to o czym myślisz mamo – wyprowadził kobietę z błędnych wniosków – Jest po prostu ranny i stracił dość dużo krwi.

Na te słowa kobieta ze współczuciem w oczach wzięła się do pracy. Po około półgodzinie skończyła i poleciła synowi by ją zaprowadził do chorego.

Biegł nocą tak dobrze mu znaną ścieżką leśną. Był ranny i uciekał. Ból przeszywał jego prawą nogę, a za plecami słychać było przerażający śmiech. Rękami torował sobie drogę odgarniając gałęzie krzewów. Był już przy końcu, lecz kiedy przeskoczył ostatnie zarośla, znalazł się na powrót w punkcie wyjścia, czyli tuż przed domem rodu Murdoch. Drzwi wejściowe otworzyły się z łoskotem, a z panującej w budynku ciemności wyłoniła się postać Edwarda z rozżarzonym prętem w ręku. – Należysz do nas Piotruś. – Usłyszał stwierdzenie wychodzących z domu Wilhelma i Zygfryda. Z ziemi wynurzyły się ręce i pochwyciły kostki chłopaka. Chciał się wyrwać, lecz brakło mu sił, a żelazny ścisk każdej z dłoni nie zelżał nawet o trochę.

- Niiiieeee! – Zerwał się ze łzami w oczach i drżąc na ciele – Puśćcie mnie!

Ledwo mógł utrzymać się w pozycji siedzącej. Złapał się za głowę i zmrużył oczy chcąc opanować rządzący w niej zamęt. Miał zaspany wzrok i niewiele kojarzył, gdzie się znajduje. Jednego czego był pewien to fakt, że znajduje się w jakimś łóżku. Wierzchem lewej dłoni wytarł łzy z policzków i zrobił to rychło w czas, bo do pokoju wparowała niczym huragan starszawa kobieta trzymająca miseczkę z czymś parującym na tacy. Tuż za nią wszedł Orestes w ogóle się nie spiesząc. Pani Sicarius odstawiła tacę na pobliski stolik, po czym podchodząc do Piotrka, delikatnie pchnęła go z powrotem na poduszki. Lekko zdezorientowany chłopak obdarzył ją pytającym spojrzeniem.

- Nie dziw się tak mój drogi – uśmiechnęła się widząc zdziwioną minę kasztanowłosego – Z tego co wiem, to jesteś ranny i straciłeś sporą ilość krwi, a osoby w takim stanie nie powinny się nadwerężać.

Piotrek się nie odzywał, jedynie próbował rozszyfrować zamiary kobiety.

- Masz zaczerwienione oczy – zauważyła pani Sicarius dotykając dłonią policzków i czoła chłopaka. To ponownie go zaskoczyło. – Masz lekką gorączkę i chyba płakałeś. Miałeś zły sen, czy tak bardzo cię boli?

- Co? – Piotrek nieco się zawstydził – To… to nic.

- Nieśmiały z ciebie chłopiec – zaśmiała się pani Sicarius i jednocześnie skinęła na Orestesa, by przyniósł tacę z przygotowaną potrawką – Nie wstydź się i czuj jak u siebie w domu. Przygotowałam ci coś do zjedzenia.

- Miło z pani strony – Piotrek ledwie klecił zdania, bo w głowie strasznie mu szumiało. – Nie mam jednak apetytu.

- Nie obchodzi mnie, czy masz apetyt, czy też nie kochanieńki – odparła przesłodzonym głosem kobieta, jednak było w tym coś co napawało grozą. Teraz miał pewność po kim Rose odziedziczyła swoją siłę przebicia szerząc strach wśród osób ją znających. – Po prostu masz opróżnić miskę. Ta potrawka ma w sobie dużo żelaza i innych potrzebnych protein do regeneracji krwi, dlatego bez gadania zjesz wszystko.

- Naprawdę muszę? – Spytał cicho niepewnym głosem. – Tego jest za dużo.

- Tak ci się tylko wydaje – uspokajała go kobieta – Jeśli chcesz szybko wyzdrowieć, musisz dobrze się odżywiać. Straszna z ciebie kruszynka.

- Od dziecka byłem taki wątły – prychnął pod nosem chłopak – Nic na to nie poradzę.

- Nie dąsaj się – kobieta dała mu prztyczka w nos – Już ja cię postawię na nogi. Zobaczysz, w mig wyzdrowiejesz i odzyskasz siły.

- Bardzo pani miła, ale nie trzeba się mną przejmować – wzbraniał się Piotrek – poradzę sobie sam.

- Teraz cię zostawimy, ale wrócę za pół godziny – zignorowała jego słowa – i lepiej żeby talerz był wtedy pusty.

Piotrek chciał zaprotestować, jednak kobieta uciszyła go zaborczym spojrzeniem, zaraz po tym razem z Orestesem opuściła pokój. Przez chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi, a następnie zaczął jeść. Kiedy skończył i odstawił talerz z powrotem na tacę, do sypialni weszła rozpłakana Agatka z wtulonym misiem Przytulanką.

- Co się stało? – Spytał zaskoczony zachowaniem dziewczynki – Czemu płaczesz?

- Bo ja się obudziłam i pani Rose jeszcze nie ma, a ja bałam się – szlochała dziewczynka – Proszę, pozwól mi tu zostać.

Piotrek uśmiechnął się ciepło do Agatki, na co ta podbiegła do biurka, o które oparta była jego gitara, po czym mu ją podała i usiadła na łóżku. Delikatnie musnął opuszkami palców struny, a z instrumentu wydobył się chaotyczny dźwięk. Chwilę stroił gitarę, aż w końcu zaczął grać. Następnie włączył cichy wokal, tym samym usypiając dziewczynkę. W tym samym momencie do sypialni weszła pani Sicarius, zmierzyła go wzrokiem nie pomijając śpiącej Agatki. Z początku nie zauważył kobiety i grał dalej, jednak, kiedy uniósł na chwilę głowę w górę, zobaczył jej ciekawe spojrzenie. Raptownie przestał szarpać struny instrumentu, a w pokoju zapanowała cisza.

- Co tutaj robi to dziecko? – Spytała pani Sicarius łagodnym głosem.

- Przyszła z płaczem, bo po obudzeniu nikogo przy niej nie było – wyjaśniał grzecznie Piotrek – Nie jest przyzwyczajona do samotności, bo zazwyczaj non stop przebywa ze swoim bliźniaczym bratem. Do tego dochodzą: nowe miejsce i stres związany z przebywaniem wśród mnóstwa nieznanych jej osób. Ma dopiero osiem lat.

- Widzę, że jest kimś ważnym – stwierdziła kobieta mile się uśmiechając – Traktujesz ją, jak członka rodziny.

- Zaopiekowałem się nią i jej braćmi po tym, jak przeze mnie zginęli ich rodzice – odparł w przygnębieniu chłopak – W sumie, ma pani rację, są dla mnie jak rodzina. Lubię się nimi opiekować i nie chcę, by stała się im krzywda. To samo tyczy się Dantego.

- Dziękuję ci – Kobieta dotknęła jedną z dłoni chłopaka, czym go zaskoczyła – Naprawdę. Świadomość, że moje najmłodsze dziecko odnalazło kogoś, kto się o niego troszczy bardzo mnie cieszy. W przeciwieństwie do swojego rodzeństwa zachowywał się aspołecznie, robił wszystko by się odizolować od innych ludzi. A był takim rozkosznym chłopcem nim poszedł do szkoły średniej. Nie wiem co mogło tak bardzo go zmienić.

- Myślę, że zmiany postępowały już wcześniej – szepnął w skupieniu Piotrek – Mogły postępować, jednak nikt nie zauważył tego w porę. Najmłodsze dziecko z reguły odczuwa presję osiągnięć starszego rodzeństwa. Rodzice zachwalają ich prace i awanse czasem przeoczając ważne sprawy tego młodszego. Dante jest zdolny i w dzieciństwie mógł odmiennie postrzegać świat. Odmienność w społeczeństwie nie jest przyjmowana w pozytywny sposób, a zwłaszcza przez rówieśników i nauczycieli w szkole. – Chwilę milczał, jakby chciał zebrać myśli, następnie obdarzył kobietę swoim melancholijnym spojrzeniem. – Założę się, że chętniej wyjeżdżał do Akademii, niż chodził do szkoły.

- Tak było – zdziwiła się kobieta dobrą dedukcją chłopaka – Ale skąd to wiesz?

- Nie wiem – uśmiechnął się smutno – po prostu zgaduję. Dante w ogóle nie chce o sobie mówić, ale obiecał mi, że kiedyś to zrobi. Czekam na to i ufam, że to poczyni.

- Dobry z ciebie człowiek – Pani Sicarius podeszła do niego i zabrała mu gitarę. – Zabiorę to, by nie kusiło cię więcej do grania po nocy. To pora snu, więc bądź grzeczny i spróbuj zasnąć. Dante niedługo wróci, dlatego nie martw się i śpij.

- Spróbuję – odpowiedział przykrywając się kocem i układając do snu – dziękuję za posiłek i opiekę.

- Nie trzeba – pożegnała go wychodząc z pokoju – Dobranoc.


Piotrek dość szybko zasnął, w większej mierze było to zasługą wycieńczenia, aniżeli chęci. Spał, jak suseł. Po niecałym kwadransie sypialnię nawiedził Dante, westchnął tylko na zastany widok w łóżku, po czym delikatnie wziął na ręce Agatkę i cicho zaniósł ją do Rose.