Oto kolejny krótki epizodzik. Tym razem opowiadać będzie o pierwszym spotkaniu Piotrka z Dante. To niejako prolog tego opowiadania, który w sumie się w ogóle nie pojawił. Mam nadzieję, że się spodoba.
A tak z innej beczki. Kiedyś przeglądałam na necie różne obrazki i natrafiłam na jeden, który mniej więcej pasuje do mojego wyobrażenia Dantego. Umieściłam go na końcu tekstu, jako nagrodę dla wytrwałych. Pozdrawiam ^^
Późną nocą, bocznymi uliczkami wracał do
domu kasztanowłosy nastolatek. Miał niecałe dziewiętnaście lat i z trudem udało
mu się znaleźć dotychczasową pracę w kinie. Utrzymanie stancji, którą zajmował
nie należało do najłatwiejszych, ale jakoś powoli dawał sobie z tym radę. Był
już prawie na miejscu, kiedy dostrzegł niepokojący ruch w stercie śmieci po
swojej prawej stronie. Wytężył wzrok i chwilę wpatrywał się w owe miejsce. Jak
na złość zgasła jedyna w tej okolicy latarnia, co podwyższyło wewnętrzny
niepokój.
- Czy ktoś tam jest? – Zapytał
zlęknionym głosem, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Zamiast tego usłyszał
cichy jęk i szmer. – Jest tam ktoś?
Z duszą na ramieniu podszedł do miejsca,
z którego dochodziły jęki i zamarł. W stercie śmieci leżał półprzytomny
mężczyzna z nożem w brzuchu. Wyglądał jak jakiś żul i podobnie śmierdział.
Przez długie włosy i zarost ciężko było określić jego wiek. Chłopak nie myśląc
wyjął komórkę i chciał wybrać numer pogotowia ratunkowego, ale mężczyzna
wytrącił mu z dłoni telefon, z którego odpadła klapka razem baterią.
- No – stęknął zbolałym głosem – don’t
call…
- Pięknie, obcokrajowiec. – Stęknął
widząc w częściach komórkę, na którą odkładał trzy wypłaty z udzielanych
licealistom korepetycji. Pozbierał z ziemi telefon i schował go do kieszeni,
następnie pomógł wstać poszkodowanemu mężczyźnie. Nie mógł zostawić człowieka w
takim stanie na pastwę losu. Postanowił więc zabrać go do swojego mieszkania. –
Pomogę panu, to znaczy I will help you.
Na szczęście, do stancji miał rzut
beretem i dość szybko dotarli na miejsce. Chłopak zaprowadził rannego gościa do
łazienki, gdzie zdjął z niego brudne ubranie i delikatnie obmył ciało. Woda w
brodziku prysznica była rudawo-czerwona od krwi. Kiedy skończył myć swojego
gościa, opatulił go w ręcznik i pomógł dojść do łóżka w jego pokoju. Tam zajął
się ranami. Z jedną z nich miał spory problem, a mianowicie z tą, gdzie tkwił
jeszcze nóż. Wiadome było, że nie powinien ruszać ostrza, które działało jak
zatyczka, ale nie mógł go też zostawić w brzuchu mężczyzny. Postanowił poprosić
o pomoc jednego ze współlokatorów, Grześka, który studiował ratownictwo
medyczne.
- Gość ma sporo szczęścia – oświadczył
Grzesiek dociskając ranę z ostrzem – Wyciągaj.
- Na pewno? – Spytał kasztanowłosy pełen
obaw o pacjenta. – A co jeśli ma coś uszkodzone tam w środku?
- Nie jęcz, tylko mi pomóż – ponaglał go
Grzesiek poważnym tonem – Nóż tkwi po boku, więc istnieje duże
prawdopodobieństwo, że nie naruszył otrzewnej.
- Aha – szepnął, po czym powoli
wyciągnął ostrze z ciała mężczyzny. Trzęsły mu się przy tym ręce, co oczywiście
zaowocowało zacięciem dłoni. – Cholera.
- Złamany. – Zaśmiał się Grzesiek
poprawiając swoje blond włosy. – Gość naprawdę jest w czepku urodzony. Nic mu
nie będzie. Po krwawieniu wnioskuję, że rany są jedynie powierzchniowe.
Wystarczy je zaszyć i po strachu. Swoją drogą, mógłbyś przestać już sprowadzać
nam do domu te wszystkie przybłędy. Jak nie koty, to jakieś żule.
- Hej, nie mogłem zostawić go na pewną
śmierć – tłumaczył się roztrzepując w panice swoje kasztanowe włosy – To
człowiek, a nie jakieś zwierzę.
- Kumam – westchnął współlokator idąc w
stronę wyjścia z pokoju – Ja tylko ostrzegam, że reszta chłopaków ma dość
mieszkania z „Miłosiernym Samarytaninem”.
- Rozumiem – Zamknął za kolegą drzwi, po
czym zmęczony przetarł dłonią zielone oczy. Spod łóżka wyłonił się maleńki
kociak i chwiejnym krokiem zaczął łasić się do nogi chłopaka. – Hej maleńka. –
Wziął na ręce czarną kulkę i delikatnie podrapał czujne, puchate uszko. – Mamy
kolejnego gościa do wyleczenia.
Podszedł do łóżka i sprawdził stan
mężczyzny. Na szczęście spał, na co wskazywały miarowe oddechy. Z ulgą oparł
się o krawędź posłania, a po chwili zasnął.
Obudził się wczesnym rankiem lekko
zesztywniały. Noc w niewygodnej pozycji odbiła się na jego mięśniach, ale
przywykł do takiego stanu. Wstał i sprawdził co u jego pacjenta. Mężczyzna spał
kamiennym snem, ale żył. Przykrył go kocem, po czym ruszył do łazienki.
- Dzięki Bogu mam dwa dni wolnego –
ziewnął patrząc w lustro nad umywalką – Praca w kinie mi nie służy.
- Długo jeszcze?! – Któryś z chłopaków
dobijał się do łazienki. – Młody, nie tylko ty tu mieszkasz!
- Już! – Krzyknął, a następnie opuścił
łazienkę. – Sorry.
- Co to za menel leży w twoim pokoju? –
Dopytywał się Krzysiek, najstarszy z lokatorów stancji. – Jak się właścicielka
dowie, że sprowadzasz nam tu taki element, to stąd wylecisz.
- Wiem – westchnął czując bijącą od
chłopaka niechęć – To mój kuzyn. Zabalował trochę i teraz musi to odchorować.
Przeczeka u mnie kilka dni, a później wróci do siebie.
- Ta, jasne – prychnął wchodząc do
łazienki – Trzymam cię za słowo młody.
- To też wiem – szepnął zamykając za
sobą drzwi pokoju. Od razu zauważył, że jego gość już nie śpi. – Jak się pan
czuje? – Zapytał podchodząc do łóżka. – Boli coś pana? To znaczy, how you feel?
- Znam polski i czuję się w miarę dobrze
– odpowiedział słabym głosem – Gdzie jestem i ktoś ty?
- Nazywam się Piotrek – chłopak
przedstawił się cicho nerwowo przeczesując swoje włosy – Jest pan w moim
pokoju, na stancji, którą zajmuję.
- Really? – Piwne oczy mężczyzny lekko
się zwęziły. – Czemu mi pomogłeś?
- Nie mogłem pozwolić panu leżeć w takim
stanie na ulicy – wyjaśniał łagodnie swoje postępowanie, wskazując na
zabandażowany brzuch mężczyzny – Chciałem zadzwonić po karetkę, ale pan mi na
to nie pozwolił.
- Mam swoje powody – sapnął przymykając
oczy – Dziękuję.
- A jak pan się nazywa? – Spytał
lustrując wzrokiem sylwetkę mężczyzny. Był od niego większy, więc pożyczenie mu
swoich ubrań nie wchodziło w rachubę. – Nie wiem, jak się do pana zwracać.
- Moja tożsamość jest nieistotna –
mruknął podnosząc się nieco do siadu – możesz mnie nazywać, jak chcesz.
- Aha – niepewnie usiadł na skraju łóżka
– Niech panu będzie.
- Jesteś strasznie wyrozumiałym
dzieciakiem – zauważył mężczyzna w lekkim uśmiechu – Pierwszy raz spotykam taką
osobę.
- Miałem swoje przejścia i mało rzeczy
mnie zadziwia – odparł wstając raptownie z posłania – Pewnie jest pan głodny.
Zaraz przyniosę coś do jedzenia. Potrzyma ją pan?
Podał mężczyźnie kotka, po czym wyszedł
z pokoju. Po chwili wrócił z kubkiem herbaty i salaterką wypełnioną mlekiem.
Postawił to na stoliku, a następnie ponownie pognał do kuchni. Tym razem
przyniósł dwie miseczki z musli.
- Proszę – podał jedną mężczyźnie z
ciepłym uśmiechem – smacznego.
- Nie jestem głodny – chciał oddać mu
miskę, ale ten ponownie wcisnął ją w jego ręce.
- Musi pan jeść, by wyzdrowieć – nabrał
trochę płatków na łyżeczkę, po czym wepchnął jej zawartość mężczyźnie do buzi.
– Jogurt z bananem i musli jest pyszny. Dodatkowo dostarczy potrzebnej energii.
- Czemu się mną przejmujesz? – Zdziwiony
patrzył w zielone oczy chłopaka. W ogóle nie rozumiał jego zachowania. –
Jesteśmy sobie obcy.
- Jesteśmy przedstawicielami jednego
gatunku – rzucił wpychając mu kolejną łyżeczkę z jogurtem do ust – Do tego
potrzebował pan pomocy, a ja nie potrafię być obojętny na krzywdę innych.
- Możesz mieć przeze mnie problemy –
podniósł jedną brew nie wierząc, że na ziemi istnieją jeszcze takie niewinne
osoby – Słyszałem rozmowę zza drzwi.
- Zawsze mam jakieś problemy – wzruszył
ramionami tym razem sobie wpychając do buzi jogurt z bananem. Zrobił przy tym
błogą minę, czym ponownie zadziwił swojego gościa. – Pyszne.
- Dziwny jesteś – stwierdził już
samodzielnie jedząc śniadanie – wiesz?
- Yhm – kiwnął głową przytakując, po
czym wyszczerzył się w dość zabawny sposób – jestem jedyny w swoim rodzaju.
- Zwyczajny to z pewnością nie jesteś –
stwierdził bacznie się przyglądając chłopakowi – Skończyłeś w ogóle szkołę
średnią?
- Skończyłem – zrobił pochmurną minę na
znak urazy – Jestem już pełnoletni.
- A nie wyglądasz – stęknął poprawiając
się na posłaniu – Dałbym ci góra szesnaście lat.
- Przez to, że wyglądam jak małolat z
ledwością znalazłem pracę – żalił się dając kociakowi miseczkę z mlekiem – To
wkurzające.
- Zabawnie się złościsz – zachichotał
mężczyzna poprawiając swoje czekoladowe włosy – Przydałaby mi się kąpiel.
- Pomogę panu, ale dopiero jak chłopaki
się ulotnią z mieszkania – Piotrek nerwowo zerknął na zamknięte drzwi –
Powiedzmy, że jestem tu niemile widziany.
- Rozumiem – Ciemnowłosy przystał na
sugestię nastolatka. – To powiesz mi ile masz lat?
- Osiemnaście i pół – odpowiedział
ciężko wzdychając – Już niedługo będę miał dziewiętnaście.
- Dokładnie za pół roku – zauważył w
zamyśleniu. Jego wybawca okazał się być bardzo milutki, jak na mężczyznę. – A
rodzice wiedzą, że masz ciężko?
- Nie mam rodziców – mruknął cicho
głaszcząc kotka – Jestem samodzielny
- Aha – od razu wyczuł w kasztanowłosym
strach, co wskazywało na to, że stara się coś ukryć. Coraz bardziej go
intrygował. – Nie tęsknisz za rodziną?
- Może – sapnął tworząc niewidzialny
dystans z rozmówcą – Pojdę do kuchni umyć naczynia.
- Sorry – posłał chłopakowi
przepraszające spojrzenie – Trochę się zagalopowałem.
- Nie szkodzi – szepnął wzruszając
ramionami – po prostu dałeś się ponieść ciekawości.
- Powiedzmy – pomyślał odprowadzając
Piotrka wzrokiem. Nie mógł się nadziwić ciepłem płynącym do niego. – Pomagasz
mi, choć w ogóle mnie nie znasz. Pewnie gdybyś wiedział, kim jestem, zmieniłbyś
zdanie.
- Chłopaki się wynieśli! – Wparował do
pokoju z ciepłym uśmiechem. – Możemy cię wykąpać. Wstawaj Mars.
- Mars?! – Zdziwiony spojrzał na
chłopaka.
- No, powiedziałeś, że mogę nazywać cię
jak zechcę, więc to mi wpadło do głowy – tłumaczył się w zakłopotaniu –
Jesteśmy sami, więc mamy nieco swobody.
- A mógłbym wiedzieć czemu akurat Mars?
– Spytał z ciekawości. – To imię rzymskiego boga wojny.
- Nie, aż tak daleko moja wyobraźnia nie
sięgnęła – zachichotał pomagając mężczyźnie wstać z łóżka – Masz włosy kolorem
przypominające czekoladę, a w kuchni leżał papierek po marsie, więc pomyślałem,
czemu by nie.
- Czyli, że nadałeś mi imię na cześć
batonika? – Zdumiony podniósł jedną brew, a po chwili wybuchł śmiechem. –
Matko, jesteś niesamowity.
- No co – wzruszył ramionami prowadząc
go do łazienki – Nie widzę w tym nic śmiesznego. No, może odrobinkę.
- Nie trzymaj mnie tak kurczowo –
westchnął ciemnowłosy rozbawiony skrupulatnością w pomaganiu chłopaka – Mogę
normalnie funkcjonować.
- Wolę mieć jednak pewność, że nie
glebniesz mi pod prysznicem – oświadczył z troską wymalowaną na twarzy – Pomogę
ci w myciu.
- Jak chcesz – machnął ręką wchodząc do
kabiny – Tylko ty też musisz się rozebrać. Szkoda moczyć ubranie.
- Wystarczy, że zdejmę koszulkę – w
zielonych oczach widać było wahanie – szorty i tak miałem dziś uprać.
- Aha – mruknął kątem oka widząc, jak
kasztanowłosy zdejmuje bluzkę – Jesteś strasznie drobny. Jak ty mnie tu
przytargałeś?
- Pozory mylą – oznajmił wchodząc do
brodzika i łapiąc za gąbkę – moje mięśnie pracują.
Naprężył mięśnie w ręku, demonstrując
mężczyźnie swój drobny biceps. To wydało się ciemnowłosemu dość urocze.
- Racja – stłumił w sobie śmiech. Nie
chciał urazić swojego młodego wybawcy – jesteś silny.
- No raczej – Piotrek delikatnie przejechał gąbką po plecach mężczyzny. Wzdłuż kręgosłupa ciągnęła się świeża blizna, której nie chciał naruszać. Zmartwiony przyglądał się okaleczonym plecom. Sam widok na nie bolał, a gdy pomyślał, co musiał czuć ich właściciel, to aż się wzdrygnął. Po około pięciu minutach wrócili do pokoju. Kasztanowłosy chwilę grzebał w szafce z ubraniami, aż natrafił na to, czego szukał. – Trzymaj – wręczył swojemu gościowi dresowe szorty, po czym wyszedł z pokoju. Po minucie wrócił zziajany i triumfalnie pomachał czarnym T-shirtem nad głową. – Zdobyczna.
- Czyli? – Ciemnowłosy zmierzył go
badawczym spojrzeniem, przez co się lekko speszył. – co znaczy zdobyczna?
- Tyle, że zakosiłem ją z sąsiedniego
balkonu – wyszczerzył się, rzucając koszulkę mężczyźnie – Powinna być na ciebie
dobra.
- Mam być żywą reklamą tego batonika? –
Sapnął widząc nadruk marsa na bluzce. – Ciekawe.
- Nie narzekaj – rzucił się na łóżko
zmęczony – wiesz, jak ciężko było sięgnąć stąd na dolny balkon? Uszanuj efekt
mojego poświęcenia i ciesz się, że masz jakiś ciuch. Jutro wypiorę twoje łachy
i będziesz pachniał wiosenną bryzą.
- Ok. – Mężczyzna założył koszulkę,
która idealnie się dopasowała do jego ciała. – Zadowolony?
- Jeszcze jak – ziewnął w odpowiedzi –
wyglądasz jak Pudzian, brakuje tylko chustki do zestawu.
- Czy ty stroisz sobie ze mnie żarty? –
Ten chłopak sprawiał, że zapominał o swoich problemach. Pomógł mu ożyć. – Jak
możesz?
- Ktoś musi sprowadzić cię na ziemię –
odparł sennie kuląc się na łóżku – inaczej obrośniesz w piórka, jak jakiś tani
macho.
- No proszę – zachichotał w odpowiedzi
na porównanie zielonookiego – kto by pomyślał.
W ciszy przyglądał się śpiącemu
chłopakowi. Biło od niego ciepło, które dodawało otuchy. Nawet nie myślał, że
dane mu będzie spotkać kogoś takiego. Zapragnął mieć tego anioła na wyłączność.
Ale by tak się stało, musiał najpierw uporządkować niedomknięte sprawy.
Postanowił zostać z nim jeszcze przez dwa dni i nieco lepiej go poznać.
- Stanę się godny ciebie mój aniele –
wyszeptał przykrywając chłopaka kocem – wystarczy, że na mnie zaczekasz.
Wiesz, użyłaś złego czasu, gdy Piotrek powiedział po angielsku "pomogę panu". Napisałaś "I help you", co oznacza "pomagam panu", a raczej chodziło ci o czas przyszły więc odpowiednio powinno być "I will help you"... i od razu lepiej brzmi.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się nawiasem mówiąc fragment, ale ubolewam nad długością i kiedy coś dodasz na blogu "Na marginesie"? Tęsknię za tym opowiadaniem...
Pozdrawiam
Dzięki, już poprawiłam ^^
UsuńPostaram się niedługo coś wrzucić z "Porachunków"
Fajna notka (mocne 8/10) ale dalej czekam na następny rozdział opowiadania ;D Weny!
OdpowiedzUsuńNo i gdzie następny rozdział?
OdpowiedzUsuńsuper rozdział. Piotrek ma strasznie dobre serce. bardzo podobała mi się scena kiedy nadał mu imię :D czekam na następny rozdział i życzę duuużo weny ;33
OdpowiedzUsuńMam pytanko będzie w grudniu następny rozdział czy raczej nie?
OdpowiedzUsuńPostaram się coś wrzucić do końca miesiąca. Jak dobrze pójdzie, to może wyrobię się do świąt.
UsuńCzekam :-)
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńfajnie to było przeczytać o ich spotkaniu, pięknie go nazwał, no nawet nie skomentował, że wziął koszulkę z balkonu dołu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia