Translate

piątek, 12 lipca 2019

Słabe strony

Wrzucam kolejny rozdział. Mam też prośbę, jak wyłapiecie jakieś literówki czy błędy, to dajcie znać, ok?
Pozdrawiam serdecznie :)

Skończył swój nieoficjalny patrol, zastępując Deatha. Musiał to zrobić, bo czuł się winny za niedopilnowanie jego mrocznego „ja”. Wszedł do mieszkania i zdumiony odkrył w pokoju przyjaciela śpiącego Sicariusa.

- Co tu się stało? – Zastanawiał się zabierając z krzesła zostawioną tam rano bluzę. – Może lepiej w to się nie zagłębiać.

Opuścił pokój i ruszył do kuchni. Postanowił wrzucić coś na ząb. Nie było Piotrka, więc sam musiał coś sobie upichcić. Wyjął patelnię i postawił na palniku. Następnie wypakował z torby zrobione po drodze zakupy. Miał ochotę na smażoną wieprzowinę z warzywami. W garnku zagotował wodę i wrzucił do niej ryż.

- Co robisz? – Usłyszał pytanie młodszego Sicariusa. – Mogę liczyć na małe co nieco z tego czegoś?

- Nie ma sprawy – wzruszył ramionami – Robię potrawę dziadka. Kiedyś często jadaliśmy ją z Deathem.

- Cenisz Piotra, prawda? – Mruknął leżący w połowie na stole nastolatek. – Widać twoje oddanie.

- Jest mi jak rodzony brat – odparł szczerze – Jak będzie trzeba, to oddam za niego życie. Tylko on mi pozostał.

- Rozumiem – westchnął ciężko – Też chciałbym mieć takiego przyjaciela.

- Wiesz – Odwrócił się do chłopca – Podopieczny Deatha jest dobrym materiałem. Musisz go tylko ze sobą oswoić. Ja z Piotrkiem na początku ze sobą walczyliśmy. Ja dźgnąłem go nożem, a on rozkwasił mi nos. Dereck nas w pewien sposób zresocjalizował.

- Kumam – uśmiechnął się do niego – Lubię Kamila, ale on strasznie kisi w sobie ból.

- A co robi Death? – Li się wyszczerzył. – Muszę przyznać, że w tym są identyczni.

- Coś w tym jest – zaśmiał się wspominając mażącego się Sulika – Ale jest nawet słodki, gdy ryczy.

- Co? – Akira nie do końca go usłyszał, bo zajął się odcedzaniem ryżu. – Jaki jest?

- Nie ważne – wyprostował się – Dasz mi dodatkową porcję? Tak po cichu.

- Czy to ma związek ze śpiącym Dante Sicariusem? – Dociekał rozbawiony. – Ominęło mnie coś ciekawego, prawda?

- Słyszę, że wiecie gdzie moja zguba – do kuchni wkroczył Kaspian – Gadać!

- Nie wiem o czym pan mówi – Pierre rozprostował ręce. – Ja tylko zaklepuję sobie porcję żarełka.

- Oj wiesz – złapał chłopca w momencie, gdy chciał mu umknąć – Kryjesz wujaszka.

- No i? – Mruknął niezadowolony z porażki. – Pan też kryje rodzinę.

- A tak – Li nagle coś sobie przypomniał – Patrolowałem okolicę za Deatha i trochę posprzątałem po niektórych. Jednak wcześniej natrafiłem na kogoś z listą osób poszukiwanych przez Kronosa. To tak zwana „pula łowcy”. Każdy ma przyporządkowaną ilość punktów. Najwyżej lansuje się oczywiście Piotrek, Allen i Avis. Później jest niejaki Ludwik, Jolanta, Chris, Dante, Kamil i Jacek. Na liście był wykreślony Tobiasz Weiss i myślę, że Death nie powinien o tym wiedzieć.

- Dowiem się czegoś – Pierre wyjął z kieszeni telefon i wybrał jakiś numer. Po chwili ktoś odebrał. – Cześć ciociu. Co z Tobiaszem? Żyje? Żyje, rozumiem. Zaskoczyli was w tłumie. Wujek? Jest teraz niedysponowany. Co mu? Nacisnął komuś na odcisk. Cały on? Aha. Dostojewski? Po co? Kumam. Coś mu wynajdę. Pa.

- Czyli żyje – Li odetchnął z ulgą. – Gdyby nie żył, Death by się załamał jeszcze bardziej. Choć mocniej uderzyłaby go śmierć Dante.

- Wiem Li – Pierre schował telefon do kieszeni. – Jeśli wujek umrze, umrze i Piotrek.

* * *

Leżał na przydzielonym mu materacu i patrzył w popękany sufit. Nienawidził zmieniać lokum tak często. Źle się z tym czuł.

- Nie martw się – All szturchnął go w ramię. – Idź po prostu spać.

- Łatwo ci mówić – ziewnął zmęczony – Nie dość, że cały dzień męczył mnie kac, to jeszcze oberwałem za tamtego.

- Naucz się wreszcie nad nim panować – polecił łagodnie – On zrodził się z twoich lęków i frustracji.

- No co ty nie powiesz – sarknął przewracając się na bok – Eureka.

- Jak nie śpisz, to opowiedz mi co jeszcze broiłeś z tamtym rudzielcem – zmierzwił bratu czuprynę – Nie bądź świnia i poopowiadaj mi o sobie.

- Ale w zamian mi się zrewanżujesz – zerknął w tył dla upewnienia – To jak?

- Zgoda – podał mu rękę – Też ci coś o sobie powiem.

- Niech będzie – uśmiechnął się pod nosem – Do dziesiątego roku życia czasem ją wyręczałem w szkole. Szczególnie, gdy chodziło o sprawdziany. Byliśmy wtedy podobnej budowy, a jak włożyłem perukę z jej włosów, to mocno ją przypominałem.

- Niezłe z was były numery – stwierdził rozbawiony – i co dalej?

- Raz wrobiła mnie w konkurs talentów – jęknął wspominając tamto upokorzenie – Cholera, to jednak zbyt kompromitujące.

- Zacząłeś to gadaj – był coraz bardziej zaciekawiony – No, Piotrek.

- Dobra – ściszył głos – Pamiętasz, jak mówiłem że udało mi się wykiwać Avisa dwa razy?

- No – potwierdził.

- To było tego znacznie więcej – niemal szepnął – Ciocia Klara kapnęła się dopiero po dwóch latach.

- O w mordę – zaczął się śmiać – Poważnie?

- No – przytaknął. – Między innymi ten konkurs jest kolejnym przykładem. Jolka ubrała mnie w swoją sukienkę i powiedziała, że mam zaśpiewać. Wyobrażasz to sobie? Nikt się nie kapnął, że to ja. W dodatku ta cholerna siostrzyczka porobiła sobie zdjęcia na pamiątkę. Podobno wyglądałem uroczo.

- No nieźle – wybuchł śmiechem nie mogąc się powstrzymać – Muszę to kiedyś zobaczyć.

- No wieź – uderzył go w bok pięścią – na tym konkursie był Avis, ciocia Klara i co najgorsze Sara z Tobiaszem.

- Mów dalej – polecił łagodnie.

- Innym razem oblewaliśmy się wodą – wspominał śmigus dyngus – Oberwało się Avisowi. Niechcący, ale jednak.

- Dobre – starał się tłumić kolejną falę śmiechu – Co jeszcze?

- Zimą zbombardowałem go śnieżkami – przyznał zakrywając twarz poduszką. Nawet nie zauważyli, że ktoś wśliznął się do ich pokoju – Stał na linii strzału, a Jolka specjalnie tak się ustawiała bym go trafił. Potem już rzucaliśmy w niego na punkty. Nieźle się wtedy wkurzył, bo nie wiedział kto z naszej bandy w niego rzucał. Było nas siedmioro, ale tylko ja z Jolką to robiliśmy.

- Ciekawe – Allen położył się na swoim materacu – Czyli dawałeś się świadomie manipulować rudej.

- Jest dla mnie jak starsza siostra – wzruszył ramionami – Byłem w nią wpatrzony jak sroka w gnat. Zaimponowała mi swoją nieustraszoną naturą, a potem nieudolnie spróbowałem postawić się Edwardowi. Skończyłem z blizną na stopie.

- Rozumiem – zazgrzytał zębami wiedząc o czym ten mówi – ja go kiedyś też tak napiętnuję. Wypalę mu znak na mordzie.

- Spokojnie – mruknął smętnie – to już przeszłość. A wiesz jaki najgorszy numer odstawił nasz duet?

- Dawaj – odwrócił się w jego stronę – Zamieniam się w słuch.

- Jolka podejrzała, że nasz podglądacz jeździ takim wypasionym autkiem – zaczął w śmiechu – Kiedy on był zajęty obserwowaniem, ja spuściłem mu całą benzynę z baku, a Chris zrobił to samo z powietrzem z opon. Wtedy pierwszy raz słyszałem tyle przekleństw rosyjskich.

- Ale dowiedział się, że to byłeś ty? – Dociekał chichocząc.

- No coś ty – sapnął – Chyba by mnie zlał jak wtedy, gdy oblałem go mazią z brokatem.

- Rozumiem – zdołał się uspokoić – To nieźle mu zachodziłeś za skórę. Może i lepiej, że o wszystkim nie wie. A Jolka naprawdę była taka nieustraszona?

- Czasami – odparł w zamyśleniu – Oczywiście bała się wielu rzeczy. Najbardziej chyba gniewu cioci. Wiesz, jak ciocia wpadła w szał, to nie było litości. Oberwał każdy niezależnie od pozycji, czy wieku. Jej sztandarową bronią była mokra ściera. Jezu, jak to bolało. Szczególnie jak dowiedziałeś się czym dostałeś.

- Mnie ojciec lał paskiem lub dawał standardowe klapsy – przyznał All – W swoim czasie dostawałem lanie regularnie dzień w dzień.

- Kumam – posłał bratu zrozumiałe spojrzenie – Eh, mam nadzieję, że Edwardowi nie włączy się opiekuńczy tryb. Jest wtedy upierdliwy i trochę sadystyczny. Martwię się o siostrzyczkę. Z jej charakterkiem może obudzić w nim tę cechę. Oby tylko nie znienawidziła nas, choć z drugiej strony, to Avis zostawił ją w jego rękach.

- Czyli możemy być spokojni – Allen nie czuł się zagrożony. – Ruda się wścieknie na swojego staruszka i tyle.

- Tak uważasz? – Usłyszeli zachrypnięty głos ojca Jolki.

- Cholercia – Piotrek zerwał się do siadu – Jak długo tu jesteś?

- Wystarczająco mój ty słowiku – zadrwił Avis – Wyjaśniło mi się przy tym kilka nierozwikłanych spraw.

- Czyżby? – Głośniej przełknął ślinę. – To chyba dobrze.

- Dla mnie – wyszczerzył się drapieżnie – Dla pewnego szkodnika już nie koniecznie.

- Szkodnika?! – Powtórzył niepewnie. – No nie mów, że nadal się gniewasz za tych kilka niewinnych żarcików.

- Oj zaraz tam gniewam – na siłę położył chłopaka na jego posłaniu – Ja chcę cię tylko ululać do snu księżniczko.

- Ej, no weź – burknął dobrze wiedząc do czego ten pije – Nie moja wina, że ciocia uszyła jej wtedy tą różową paskudę z jednorożcem.

- Naprawdę uroczo w tym wyglądałeś – zarechotał nie pozwalając mu się podnieść – Szczególnie jak wywinąłeś orła i pokazałeś wszystkim falbaniaste portki.

- Cholera – jęknął zażenowany – Miałem osiem lat.

- Piecia – potarmosił mu grzywkę i zacisnął palce na płatkach nosa – ty mały pędraku, coś czuję że ta reszta wybryków była twoim dziełem.

- Ała – stęknął z bólu – Przyznaję. To byłem ja i przepraszam. Szczególnie za zaskrońca.

- Poważnie?! – Allen wił się na swoim posłaniu ze śmiechu. – Ośmiolatek wywijał ci niezłe numery. A to niby ja okazałem się naiwny.

- Tak Sopelku – Avis błyskawicznie złapał nogę Alla i pociągnął go w swoją stronę. – A ty nadal myślisz, że możesz tak się do mnie zwracać?

- Pewnie – starał się uwolnić – Puszczaj.

- Dwa małe pędraki – oznajmił obezwładniając oboje. Następnie związał bliźniaki razem plecami do siebie i tak pozostawił. – Kolorowych snów maluszki.

- To nas załatwił – wydusił w końcu Piotrek – Musiałeś go drażnić bardziej?

- Stało się – prychnął wściekły na siebie i upokorzony. Avis tak łatwo go pokonał. – Że też użył tego cholernego przezwiska.

* * *

Spacerował po ogrodzie i zbierał myśli. Ostatnio kiepsko sypiał, bo wróciły koszmary. Przestał brać leki i teraz odczuwał tego skutki.

- Weź się w garść – szepnął roztrzepując sobie włosy – Czemu nie mogę być taki jak Pierre?

- A czemu chcesz taki być? – Usłyszał kobiecy głos. Zza drzew wyszła pani Carmen. – Czym ci tak imponuje?

- Odwagą i silną wolą – odparł spuszczając wzrok – Ja jestem tchórzliwym śmieciem.

- Nie mów o sobie takich rzeczy – pogroziła mu palcem – Jesteś wspaniałym chłopcem.

- Pierre potrafi zabić wroga bez mrugnięcia okiem – oznajmił strapiony – A ja rzygam po zobaczeniu trupa, a później mam koszmary i … nieważne.

- Pierre też miewa koszmary – potarmosiła mu grzywkę – i dość często płacze.

- On jest jak mieszanka Dante i Piotra – wyjaśnił cicho – Ja wiem, że cierpi. On tego nie przyzna otwarcie, ale zżera go frustracja. Ostatnio poniósł wielką stratę po obu stronach osobowości.

- Rozumiem – przytuliła do siebie nastolatka – Ty także cierpisz Kamilu. Również straciłeś bliskie ci osoby.

- Nie – odepchnął od siebie kobietę z pochmurną miną – To miejsce należne Pierrowi. Ja swoje już utraciłem.

- Głuptas z ciebie – Uśmiechnęła się dostrzegając za chłopcem męża. – Przyjaźnisz się z moim synkiem, a mój bratanek ze szwagrem są twoimi opiekunami. Należysz do rodziny Kamilku.

- Nieprawda – pokręcił przecząco głową – nic nas nie łączy.

- Mylisz się – poczuł silny ścisk wokół talii – Mówiłem, że prędzej czy później cię dorwę Suliku.

- Co?! – Zbladł widząc Orestesa. – Ja nic panu nie zrobiłem.

- Wystraszyłeś go Ori – spojrzała na męża z dezaprobatą – To pierwszy i jedyny przyjaciel Pierra, który jest zrównany z nim wiekiem.

- Myślę, że do tej roli nadaje się raczej Nicole – stwierdził Sicarius dość oschle – Ten tu jest…

- I dobrze! – Krzyknął, a następnie z całej siły nadepnął stopę mężczyzny. W ten sposób się uwolnił. – Wszystko jest już jasne. Mój ojciec też był dupkiem jak pan.

Uciekał nim ten zdołał go ponownie złapać. Miał ochotę płakać, ale nie chciał tego robić przy rodzicach Pierra.

- Jestem śmieciem – wbiegł do domu i szybko skierował się do swojego pokoju. Tam rzucił się na łóżko i wybuchł płaczem. W nim też ciągle rosła frustracja. Może nie miał tak potężnych problemów jak Piotr czy Pierre, ale nadal go bolały. – Mam już dosyć. Mamo.

- Kamil – z łazienki wyszedł Jacek i szybko przybiegł do brata – Już dobrze. Jestem z tobą.

- Nie nadaję się na twojego brata – załkał w poduszkę – Zobacz jaki jestem żałosny.

- I co z tego! – Krzyknął przytulając się do niego. – Ja też płaczę, a Piotr powiedział, że to nie zbrodnia.

- Ale siara – podniósł się i teraz klęczał – chcesz mieć takiego beksę za starszego brata?

- Tak – jeszcze mocniej go przytulił – Kocham cię Milku.

- Ta – wytarł łzy z oczu – ja cię też.

* * *

Ivi ganiała za Rubi po ogrodzie. W pewnym momencie zobaczyła babcię rozmawiającą z Kamilem. Ukryła się za krzewem róży i chciała trochę posłuchać.

- Cicho kicia – uciszyła miałczącą w jej objęciach kotkę – Kamilek jest smutny. Moze babcia go pociesy.

Nagle puściła zwierzę, bo zjawił się dziadek. Coś powiedział chłopakowi, który uciekł bliski płaczu. To ją rozgniewało. Co ten dziadek sobie myśli?

- Jestes niedobly! – Wyskoczyła z kryjówki i cisnęła w Orestesa zgniłą brzoskwinią. – Ty wsystkich doplowadzas do płacu! Tatko kazał cię lubic, ale ja nie chcę takiego dziadka!

- Ivi – Carmen nie wierzyła własnym oczom – uspokój się.

- Nie – buzia dziewczynki była soczyście czerwona od nadmiaru emocji. Tak mocno przypominała matkę. – Pierre miał rację. Dziadek jest głupi.

- Nie znasz mnie malutka – chciał do niej podejść, ale automatycznie powiększała dystans pomiędzy nimi – Porozmawiajmy.

- Nigdy – zawzięcie pokręciła główką – Idę pociesyc Kamila. On ciągle płace za mamusią.

- Mogę pójść z tobą? – Carmen zatrzymała męża. – Wspólnie go pocieszymy.

- Ty tak – zgodziła się – ale nie on.

- Dziadek zostanie tu i zastanowi się nad swoim postępowaniem – oznajmiła poważnie – Może tak być żuczku?

- Tatko mówił, że tak nazywałas mamusie – zabawnie zmarszczyła nosek nad czymś się zastanawiając – Dobze.

* * *

Wstał z łóżka i się ubrał. Dobrze, że miał w tym domu sojusznika. Pierre zaopatrzył go w ciuchy i jedzenie. Teraz mógł spróbować wymknąć się z ukrycia, a następnie na zewnątrz. Sprawdził teren, który na pierwszy rzut oka wyglądał bezpiecznie. Nikogo w pobliżu i droga dzieląca go do drzwi wyjściowych była czysta.

- Raz kozie śmierć – szepnął do siebie wychodząc z pokoju. Czuł się jak nastolatek uciekający z domu. – Jeszcze metr.

Chwytał właśnie klamkę, gdy poczuł uderzenie w kolano. Nogi ugięły się pod jego ciężarem i skończył na klęcząc na podłodze. Oberwał cholernym jaśkiem, ale coś twardego tkwiło w środku.

- Moje dzieciątko się chce ulotnić? – Usłyszał głos Kaspiana tuż za sobą. – Nie wolno tak bez pytania się wymykać z domu chłopcze.

- Odwal się ode mnie – syknął podnosząc się z kolan – Coś ty wsadził do tej poduszki?

- Dante – błyskawicznie znalazł się przy nim i objął go ramieniem – Nie zwiejesz mi tak łatwo. Wyspałeś się już Sicariusku.

- Powiedzmy – syknął, gdy ten szarpnął go za włosy – Puszczaj.

- Nie jesteś dla mnie wyzwaniem – szepnął mu do ucha drażniąc tym samym – nie w takim stanie. Co się dzieje z twoim instynktem?

- Nie twój zakichany interes – warknął zirytowany – Idź pobaw się z rąbniętą siostrzyczką.

- Wolę pobawić się tobą – pogłaskał wystający skrawek blizny na plecach swojej ofiary, która na to działanie się wzdrygnęła – Co się dzieje chłopcze? Boisz się?

- Nie ciebie kretynie! – Ryknął po czym wyswobodził się pozbawiając Sforzę tchu. – Łapy przy sobie!

- Widzę, że jednak coś potrafisz – zaśmiał się powoli prostując. Spojrzenie Sicariusa przepełnione cierpieniem, rozpaczą i gniewem było hipnotyzujące. – I co teraz chcesz zrobić?

- Iść sobie – warknął wybiegając z mieszkania. Musiał pozbierać myśli i się uspokoić. Ten cholerny Sforza obudził żałosną cząstkę jego psychiki. Szedł przed siebie nie bacząc na zbliżającą się do miasta burzę. Niebo było granatowe i rozświetlały je coraz częstsze błyskawice. Po chwili dołączyło do tego istne urwanie chmury. – Jestem żałosny.

* * *

Leżał na łóżku i patrzył w sufit. Tuż obok niego siedział Jacek i trzymał go za rękę.

- Naprawdę nie musisz tu siedzieć – szepnął dalej płacząc. Jakoś nie mógł zatrzymać płynących z oczu łez. – Idź się bawić z Ivi.

- Zostanę – maluch był zdecydowany – Mam tylko ciebie.

- Wiem – zakrył twarz poduszką – Nie wolałbyś kogoś innego za brata? Pierre na przykład…

- Nie – pokręcił zawzięcie główką – Ty jesteś moim braciszkiem.

- Ale jestem żałosny – załkał – nie obroniłem mamy, nie uchroniłem Agaty. Nie mam prawa nazywać się starszym bratem.

- Jesteś nim – zerwał z niego poduszkę i spojrzał mu w oczy – i to ciebie kocham nie Pierra.

- Tęsknisz za Agatą – stwierdził przyciągając go do siebie i tuląc – Pozwoliłem by nas rozdzielono. To ja powinienem umrzeć, nie ona. Gdybym się pospieszył, to może bym ją osłonił.

- Nie mów tak – rozpłakał się – Żyj i bądź ze mną. Nie chcę być już sam. Chroń mnie, a ja będę …

- Nie bój się – głaskał blond włoski brata – Nigdzie się nie wybieram. Tęsknię za mamą i Agatą. Tęsknię za Piotrkiem i nawet za Dante. Boję się, że coś im się stanie i nie wrócą.

- Wrócą – zapewniła Ivi wbiegając do pokoju i rzucając się na beczącą dwójkę – Tatko ich ochroni, a po wsystkim pójdziemy na lody.

- Ivi – Jacek przytulił się do koleżanki i pocałował ją w policzek – Dziękuję.

- Kamil – dziewczynka dumnie wzięła się pod boki i posłała nastolatkowi pełen triumfu uśmiech – Nie bój się dziadka. Dogadałam mu w twoim imieniu.

- Dziękuję – usiadł zdębiały – nie musiałaś.

- Nie płac juz – poprosiła całując go w czoło – Martwis swoją mamusię w niebie i Agatkę. One nie chcą bys był smutny.

- Posłuchaj jej – poradziła Carmen wchodząc do pokoju – Nie cierp w samotności. Poproś o pomoc.

- Ale to jest… – wytarł oczy o rękaw bluzki – co pani tu robi?

- Nie krępuj się płakać – puściła mu oczko siadając obok. Następnie mocno go chwyciła i przyciągnęła do siebie więżąc w silnym uścisku. – Jesteś jeszcze dzieckiem i nie musisz walczyć z emocjami. Uwolnij je wreszcie.

- Nie chcę – starał się ponownie nie rozkleić – Niech pani mnie puści.

- Nie – głaskała jego włosy – No, już malutki. Uspokój się i powiedz co cię boli.

- Powiedz to babci – Ivi szepnęła mu do ucha – ona cię pociesy.

- Ale ja nie jestem… – jęknął zbolałym głosem – tak nie powinno być.

- Tak jest należycie – zapewniła przemawiając do niego kojącym tonem – Nie walcz.

- Nie chcę – wybuchł płaczem – To nie fair.

- Grzeczny chłopiec – gładziła jego plecy – Płacz.

- To żałosne – łkał w jej ramię – jestem beznadziejny.

- Jesteś wrażliwy – wyprowadziła go z błędu – Beznadziejne bywają pączki.

- Tak? – Jacek patrzył na kobietę zdumiony. – A mamusia zawsze robiła z taką różaną marmoladką. Piotr też takie umie robić.

- Trzeba będzie go poprosić by trochę ich zrobił – oznajmiła w śmiechu – Co ty na to Ivi?

- Tak – przytaknęła zadowolona – Piotr dobze gotuje.

- W takim razie postanowione – uśmiechnęła się ciepło. Stan Kamila mocno ją martwił. Widać było, że długo zmagał się z tymi emocjami w samotności. To źle dla tak empatycznych dzieci. – Jak wrócą, to prosimy Piotrka o pączki.

- Puści mnie już pani? – Spytał nieśmiało i mocno zażenowany nastolatek. – Pani mąż jasno dał mi do zrozumienia, że nie nadaję się na kolegę Pierra. Ma rację. Nie nadaję się na nikogo. Jestem śmieciem.

- Eh – uchwyciła oburącz twarz chłopaka i zmusiła go do kontaktu wzrokowego. Posłała mu groźne spojrzenie. – Kamilku. Pierre cię wybrał na przyjaciela. Nie Orestes. Mój syn jest równie wrażliwy i cierpi.

- Wiem – przytaknął – Mówił mi o tym. I jeszcze, że jak spróbuję od niego uciec, to mnie zbije jak psa, da zalizać rany, a potem znowu zbije. Będzie tak robił aż zrozumiem naszą więź.

- A czy ty już zrozumiałeś kochanie? – Zwróciła się do ukrytego za drzwiami męża. – Uszanuj decyzję naszego syna.

- Możliwe – Orestes wszedł do środka i od razu skierował wzrok na próbującego schować twarz nastolatka. – Przemyślę to.

- Dziadek miał zostać w ogrodzie – zarzuciła Carmen Ivi wskazując mężczyznę – Dziadek jest niegzecny.

- Tak żuczku – zachichotała widząc oniemiałą twarz męża – Dziadek jest dziś bardzo niegrzeczny.

* * *

Siedzieli oparci o siebie plecami i próbowali jakoś zasnąć. Było im niewygodnie i jeszcze te co i rusz rozświetlające pokój błyskawice.

- Cholera – jęknął Piotrek czując odrętwienie w rękach – Co mnie jeszcze dziś spotka? Mam już tego po dziurki w nosie.

- Przestań jęczeć jak mała księżniczka – stęknął równie rozdrażniony Allen – tylko spróbuj poluzować więzy.

- I co jeszcze – bąknął, ale wykonywał polecenie brata. Po około dziesięciu minutach zdołał oswobodzić jedną rękę. – Cholera, ta cherlawość jednak jest czasem przydatna.

- Ta, brawo ty – sarknął przywołując go do porządku – Pogmeraj jednak przy więzach zamiast cieszyć się z postępu mrówki.

- Dobra – sapnął, po czym zaczął szarpać więzami. Musiał przyznać, że Avis znał się na rzeczy. Jednak on też co nieco potrafił. – Na szczęście to nie węzeł gordyjski.

- Dzięki – Allen pomasował zdrętwiałe ramiona i ręce. Brat jednak przydawał się w takich sytuacjach. – Wiejemy przez okno?

- Nie będzie to takie łatwe – mruknął wyglądając przez okno – to chyba trzecie piętro.

- Ryzyk fizyk braciszku – poklepał go po ramieniu, po czym wszedł na parapet – ruchy, bo jeszcze zajrzy tu kolejna niańka.

- Ta – poszedł w ślady brata i wdrapał się na parapet. Następnie zsunął się po rynnie na gzyms piętro niżej. Posuwali się nim około dziesięć metrów, aż dotarli do najbliższej latarni. – Zaraz lunie.

- I co z tego – Allen zeskoczył na chodnik – Z cukru nie jesteśmy.

- W sumie racja – wyszczerzył się lądując tuż przy nim – To co robimy?

- Cieszymy się wolnością – wzruszył ramionami – do ojca i wuja lepiej teraz nie wracać.

- Też racja – przystał na propozycję brata – To może prześpimy się w jakimś motelu?

- Dobra myśl – zgodził się ruszając przed siebie – wiem nawet w którym.

* * *

Spacerował wąskimi uliczkami miasteczka nie zważając na nic. Okolica była opustoszała, bo wszyscy chowali się przed ulewą. Pioruny waliły w pobliską rzekę, ale to jakoś go nie napawało strachem. Miał większy bałagan w głowie niż przypuszczał i teraz musiał się z nim borykać.

- Cholera – warknął kopiąc leżącą pod nogami puszkę po piwie – co jest ze mną nie tak?

Szedł teraz wzdłuż rzeki i patrzył jak pioruny uderzają w oddaloną o jakiś kilometr blaszaną konstrukcję. Nie obchodziło go to, że jest równie dobrym medium co tamta góra złomu. Nic już go nie obchodziło.

- Chcesz zginąć debilu! – Ktoś mocno nim szarpnął i zdzielił po twarzy. – Oprzytomniej Dany.

- Zostaw mnie Rav – westchnął smętnie – Już dawno powinienem być trupem.

- Do cholery! – Z całej siły uderzył go w splot słoneczny, a następnie ogłuszył. – Nie waż mi się Dany. Nie ty.

Zarzucił przyjaciela sobie na bark, po czym skierował się z nim z powrotem do domu.

* * *

Ocknął się dość słaby. Pierwsze co zobaczył była uśmiechnięta twarz Rose. Siedziała przy nim i trzymała jego dłoń.

- Dzień dobry śpiący królewiczu – pocałowała go w usta – Długo spałeś skarbie.

- Wybacz – skrzywił się czując ból w ramieniu i boku – O matko.

- Przyzwyczaisz się – gładziła jego zarośnięty policzek – ból znaczy tyle, że żyjesz.

- Wiem Rose – jęknął, próbując usiąść. Ona jednak mu na to nie pozwoliła. – Przepraszam. Sprawiam ci kłopot.

- Głuptas – pacnęła go w czoło, po czym wstrzyknęła mu środki przeciwbólowe – Cieszy mnie, że dotrzymałeś obietnicy.

* * *

Wczesnym rankiem Avis wszedł do pokoju bliźniaków. Miał nadzieję, że się nieco uspokoili, ale zamiast dwójki związanych ze sobą braci, zastał pustkę.

- Blać – rąbnął pięścią w ścianę – Ja ubiję te małe pędraki. Nogi z dupy powyrywam.

- Co jest? – Alex zajrzała do środka zwabiona złorzeczeniami Dimitrija. – Chłopcy mają jaja, nie powiem.

- Pomóc ci szukać zguby? – Sonia nie kryła rozbawienia. – Mihail jednak przesadził wczoraj z wódką.

- Idziemy – warknął wyglądając przez otwarte okno – Ta dwójka jeszcze będzie prosić o łaskę.

* * *

Wstał pierwszy. Piotrek jeszcze smacznie spał w łóżku obok. Zsunął się z posłania i podszedł do okna. Zapowiadał się piękny dzień.

- Trzeba wymyśleć jakiś plan – zagryzł kciuk gorączkowo się zastanawiając – Mamy przegrane z obu stron.

- Co jest? – Piotrek głośniej ziewnął. – Która godzina?

- Wczesna – westchnął zaciągając zasłony – i późna zarazem.

- Aha – przeciągnął się leniwie – Ciuchy już wyschły?

- Prawie – sprawdził stan ubrań wiszących na kaloryferach – Myślę, że za godzinę będą już w porządku.

- To git – usiadł i na niego spojrzał – Co teraz? Avis na pewno już nas szuka, a ojciec i Kaspian zleją nas tylko jak przekroczymy próg mieszkania.

- Dobrze o tym wiem – mruknął rzucając się na swoje łóżko – najlepiej byłoby tu przeczekać, ale zbyt wielka zwłoka działa na naszą niekorzyść.

- Z której strony nie patrzył, to jesteśmy w dupie – wyszczerzył się jak dzieciak – Nie zawracaj sobie tym głowy.

- W sumie to i racja – zaśmiał się widząc głupkowatą minę brata – Czym ja się przejmuję. Gorzej już i tak nie będzie.

- No właśnie – rzucił w niego poduszką – Bitwa na poduszki!

- Poduchą w brata?! – Złapał lecący w niego miękki pocisk, po czym zaczął naparzać nim kasztanowłosego. – A masz.

- Ej! – Starał się chronić od ciosów, ale All miał dobrego cela – To nie fair!

- Co, masz już dość? – Zadrwił nadal go okładając. – I jak Piotruś?

- Allen – niespodziewanie podciął mu nogi i złapał za drugą poduszkę. Następnie wszczął kontratak. – Ja ci dam!

- Cicho tam! – Ktoś zaczął walić w ścianę z sąsiedniego pokoju. – Ludzie tu jeszcze śpią!

- Ups – Obaj opadli na łóżka i zaczęli głośno się śmiać. – Ciii!

Nagle ktoś zapukał do drzwi. Allen wstał i otworzył. Na korytarzu stała blodnwłosa piękność w dość skąpej koszulce nocnej. Nawet Piotrek wychylił się z łóżka widząc takie cudo.

- To wy tak się śmialiście? – Zapytała zmysłowym głosem.

- Tak – Allen osłupiały przytaknął.

- W takim razie coś dla ciebie mam – odparła, po czym z całej siły zdzieliła chłopaka w twarz – Następnym razem przyjdzie mój tatuś, więc bądźcie cicho.

Zamknął drzwi i zszokowany usiadł na swoim łóżku.

- Dała mi w mordę – wymamrotał trzymając się za policzek – Ma silny prawy sierpowy.

- Ciesz się, że to nie był jej tatuś – zachichotał widząc zdumioną minę brata – Może i dostałeś w mordę, ale od jakiej piękności.

- Ja cię zaraz… – pogroził mu pięścią – naśmiewać się tak z mojego nieszczęścia.

- To zdrowe relacje braterskie – pokazał mu język – Ale ładna była.

- No – westchnął masując policzek – Była prawie naga.

- Jola ma jednak lepszą figurę – podsunął mu myśl z przebiegłym błyskiem w oku – i większe… no wiesz – zademonstrował na migi o co mu chodzi – atuty.

- Piotrek – rzucił się na brata rozdrażniony – Czy ty?

- Czasem zabierała mnie na zakupy – wydyszał starając się uwolnić – ubrań, bielizny, butów.

- Że co?! – Zakrztusił się powietrzem. – Bielizny?

- No, żeby powiedzieć jak na niej leży – wyjaśniał nie widząc w tym problemu – Miałam wydać męską opinię.

- Lepiej nie przyznawaj się do tego przy reszcie – ostrzegł go rezygnując z dania mu nauczki – szczególnie nie rób tego przy Avisie.

- Wiem – poprawiał sobie zmierzwione włosy i masował szyję – Muszę nauczyć się wreszcie gryźć w język.

* * *

Chodziła po pokoju niespokojna. Miała już serdecznie dość opieki Edwarda. Dzień w dzień ją odwiedzał i traktował jak małe i nieporadne dziecko.

- On mnie zamęczy – mruczała pod nosem starając się wymyślić jakiś plan działania – Zwieję, zmienię image i szukaj wiatru w polu. Nie zamierzam tu cierpieć, bo wielmożny pan niedorobiony tatuś stchórzył jak ta lala. Co ja niemowlę, że się mnie podrzuca pod czyjeś drzwi? Jestem dorosła, do cholery.

- Skończyłaś? – Usłyszała od strony drzwi ściszony głos Chrisa. – To lepiej mi pomóż i daj coś co posłuży za wytrych. Mój drut za mocno się wygiął i nie da rady z drugim zamkiem.

- Czekaj – wyciągnęła z włosów wsuwaną spinkę i podała mu pod drzwiami – A co z Edwardem?

- Wybył na trochę – odparł gmerając w zamku – Mamy tak na oko godzinę.

- To się streszczaj – ponaglała go pukając lekko w ścianę – Czas nam się kurczy.

- Co ty nie powiesz – mruknął, gdy blokada ustąpiła. Drzwi stanęły otworem. – Ta dam!

- Nie popisuj się Christianie – cmoknęła by ukryć swój podziw – Idziemy.

- Pamiętaj, że nie jesteśmy tu sami – ostrzegł ją gdy szli korytarzem opuszczonego wieżowca – Jest jeszcze Robert i Natasza.

- Wiem – prychnęła w dąsie – masz mnie za idiotkę?

- Nie – westchnął zrezygnowany. Charakter Jolki miał wiele zalet, ale więcej wad. – Po prostu chciałem ci o tym przypomnieć.

- Dobra – machnęła ręką – chyba widzę wyjście.

- Chodźmy lepiej poszukać innego – zaproponował sceptyczny do użycia głównego wejścia – Tylnego na przykład.

- Niech ci będzie – zgodziła się na tę propozycję – Nie wiadomo, czy Ed tam się nie czai.

- Jak nas złapie, to wolę umrzeć – jęknął wspominając ciężką rękę starszego brata – On mi nie przepuści.

- To zboczony sadysta – bąknęła przywracając w pamięci metody wychowawcze lidera Murdochów – Jego opieka jest chora.

- Doprawdy? – Uniósł jedną brew. – Wiedz, że ja z nim mieszkam ździebko dłużej.

- Sorka – klepnęła go w plecy dla rozładowania napięcia – Widzę chyba kolejne wyjście.

Zeszli klatką schodową na sam dół, by następnie skierować się do punktu odbioru śmieci. Drzwi były zamknięte na głucho i nic nie dało się z nimi zrobić.

- Zamek automatyczny – sapnął niezadowolony blondyn – i to jeszcze z funkcją na kartę magnetyczną.

- Cholercia – również nie skakała ze szczęścia – czyli pozostaje nam wyjście główne.

- Jest jeszcze wyjazd z podziemnego garażu – przypomniał sobie – tylko, że w obu przypadkach możemy natknąć się na Eda.

- Ryzyk fizyk – wyszczerzyła się jak za czasów dzieciństwa, a to nie wróżyło najlepiej. To znaczyło, że ma jakiś plan. – Ty idziesz przez garaż, a ja wychodzę od frontu.

- Jesteś tego pewna? – Niekoniecznie skłaniał się ku jej pomysłowi. – No nie wiem.

- Oj przestań – zmierzwiła mu włosy – jestem starsza, więc ja decyduję.

- No i się zaczyna – jęknął widząc jej zaciętą minę – Zawsze gdy tak robisz, to ja albo Skrzat kiepsko kończymy.

- Nie jęcz jak mała dziewczynka – pocałowała go w nos – idziemy panie jęczybuło.

* * *

Wracał z peryferii Francji. Wszystkie dziuple Kronosa zostały spalone lub zrównane z ziemią. Avis nie próżnował od ich ostatniego spotkania.

- Mam nadzieję, że jej pilnujesz stary druhu – szepnął patrząc na kolejne zgliszcza po pożarze – Dimitri, ty się już raczej nie zmienisz.

* * *

Skradał się od filara do filara podtrzymującego strop garażu. Jak na razie droga była czysta. Żadnego samochodu w pobliżu, a co najważniejsze ludzi.

- Raz kozie śmierć – wziął głębszy wdech i odważniej ruszył do kolejnego filara – Oby Eddy jeszcze nie wracał.

Po kilku minutach jego oczom ukazało się wyjście. Wyjazd rozświetlało światło dzienne. Przyspieszył nieco kroku. Chciał jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Niestety popełnił błąd.

- Cholera – sapnął dostrzegając kamerę nad wyjazdem – Zapomniałem o monitoringu.

Puścił się biegiem przed siebie. Do bramy wyjazdowej dzieliły go zaledwie trzy metry. Już był prawie przy niej, gdy ta zatrzasnęła się przed jego twarzą.

- Nie! – Wściekły walił w zbrojoną blachę. – Cholera jasna!

Próbował jeszcze się wspiąć na bramę, ale ta była za gładka i tylko zjeżdżał z powrotem na dół. To go jeszcze bardziej sfrustrowało.

- Niegrzeczny Chris – usłyszał za sobą głos kuzynki – Będzie w domu manto jak nic.

- Spadaj Nat – warknął niezadowolony – Mam dość bycia więźniem.

- To dla twojego bezpieczeństwa – pogroziła mu palcem – bądź teraz grzeczny i wracaj do pokoju.

- Nie ma mowy – przywarł plecami do bramy – Ani się waż!

- Słodki jesteś myśląc, że na mnie wpłyniesz – wyszczerzyła się złowieszczo, po czym strzeliła w niego z paralizatora – Poleż sobie i poczekaj na Edwarda.

Zadowolona ruszyła w drogę powrotną, zostawiając nieprzytomnego kuzyna na betonie przed bramą.

* * *

Nie zamierzała bawić się w podchody. Po prostu jawnie ruszyła przed siebie w stronę drzwi. Nikogo w pobliżu nie było, więc dlaczego miałaby się chować?

- Ciekawe jak Chris – zastanawiała się łapiąc za klamkę – Oby mu się udało.

Otworzyła drzwi i oślepiło ją światło słoneczne. Odwykła od niego ślęcząc tych kilka dni w czterech ścianach bez okien. Przymknęła oczy i przekroczyła próg.

- Co jest? – Mruknęła w coś uderzając. – To cholerne słońce. Nic przez nie widzę.

- Wybierasz się gdzieś? – Usłyszała nazbyt znajomy głos, po którym poczuła silne ramiona wokół talii. – Niegrzeczna marcheweczka.

- Co? – Chciała się wyrwać, ale na powrót znalazła się w budynku. W dodatku trzymana przez Edwarda. – Puszczaj!

- Dopiero jak dostarczę cię do pokoju – oznajmił nazbyt spokojnie, co było złym sygnałem – Chris już w swoim leży. Na szczęście Robert mnie wyręczył i go tam zaniósł. Natasza się nie patyczkuje.

- Co mu zrobiła? – Zbladła martwiąc się o współwinowajcę. – Czemu Robert musiał go nieść?

- Konsekwencje go przerosły – odparł wpychając ją do windy – Ciebie też przerosną Jolanto.

- Jak to?! – Spojrzała na niego pytająco. – Co ty?

- Same najlepsze rzeczy – oznajmił z dziwnym błyskiem w oczach. To ją przeraziło. – Dziś dla mnie zapłaczesz i będziesz błagać o przebaczenie.

* * *

Obudził się zdezorientowany i jakoś taki słaby. Po dłuższej chwili dotarło do niego, że leży związany w łóżku.

- Co do cholery? – Zaczął się szamotać, ale więzy były dobrze umiejscowione. – Cholera.

- Dzieńdoberek – usłyszał po swojej lewej stronie – Widzę, że jednak masz w sobie więcej energii niż w nocy.

- Rozwiąż mnie Rav – poprosił patrząc na rudzielca – Nie jestem już dzieckiem.

- Ty tak uważasz – zaśmiał się packając go w czoło – Dla mnie i Gwen zawsze nim byłeś.

- Raven! – Warknął niezadowolony. – Nie wygłupiaj się.

- Dany – uwięził go pomiędzy ramionami i zmusił do kontaktu wzrokowego – Wczoraj wyglądałeś jak kawał gówna. Nie rozwiążę cię, bo jesteś dla siebie zagrożeniem.

- To nie twoja sprawa – mruknął ponownie szamocząc się z więzami. Miał na sobie jedynie dresowe spodnie. – Rozwiąż mnie do cholery!

- Nie – usiadł na nim okrakiem i przycisnął do posłania – Przestań się rzucać i ze mną pogadaj na spokojnie. Mów Dany! Wyżal się staremu druhowi.

- Nie – wystraszył się, gdy ten przekręcił go na brzuch – Rav, przestań.

- Dante – opuszkami palców jeździł wzdłuż blizny na jego kręgosłupie – Co cię tak przeraża? Dlaczego wciąż płaczesz tam w środku?

- Nie chcę o tym mówić – szarpał się próbując uniknąć wdzierających się do umysłu dręczących go myśli i wspomnień – Nie chcę.

- Ale powiesz Raptorku – poklepał jego ramię – Nie mogę znieść twojego żałosnego wyglądu. Zawsze unikałeś wybebeszania się przed innymi. Gwen też to wnerwiało.

- Raven – stęknął czując zimną stal na bliźnie – Proszę cię.

- Przyjacielu – pogłaskał go po policzku dla uspokojenia, gdy do pokoju wszedł Kaspian – Wyleczymy cię z tego. Ta blizna już nie będzie cię tak przerażać.

* * *

Znowu dostał reprymendę od ojca. Stał się kozłem ofiarnym przez tych pożal się Boże zabójców i najemników. Nie jego przecież wina, że nie potrafią się bronić i padają jak kaczki.

- Cholera – warknął czytając kolejny raport – Avis, jak cię dorwę… Poczekaj. Za miesiąc moja ręka będzie wystarczająco sprawna.

Wrzucił raport do śmietnika i ruszył przed siebie.

* * *

Siedzieli nad brzegiem rzeki i jedli kupione po drodze hamburgery. To był całkiem niezły braterski wypad.

- Wiesz, może powinniśmy jednak wrócić – zaproponował Piotrek przełykając kęs – Ojciec z wujkiem chyba dadzą nam mniejsze lanie niż Avis.

- Też tak uważam – zgodził się wyciągając z burgera sałatę i pikle – Do ręki ojca już przywykłem, a tatuśka rudej nie lubię.

- Martwię się o dzieciaki – westchnął patrząc na spiętrzoną wodę w rzece – W sumie, to tęsknię.

- Nie rozumiem cię – sprawdzał, czy na pewno wywalił wszystkie niepotrzebne dodatki – Dzieciaki są bezpieczne u babci, a ponadto jest tam Orestes i Emilio.

- Wiem – wepchnął sobie do buzi kawał bułki – ale i tak się martwię.

- Mamuśka z ciebie jak nic – wyśmiał go biorąc pierwszy gryz – Sicarius nieźle wybrał. Obowiązkowa z ciebie kura domowa.

- Przymknij się – burknął w dąsie – Jolka za to nie należy do tego typu. Przygotuj się na częste rewolucje żołądkowe.

- Chyba nie jest aż tak źle? – Zbladł. – Nie strasz.

- Sam się przekonasz – pokazał mu język – Myślę, że nawet jej ojciec ledwo wytrzymał ten śmiercionośny wikt.

- Zalewasz – starał się robić dobrą minę, ale miał coraz większe wątpliwości – To jak ona dotychczas żyła?

- Dzięki wałówkom od cioci – puścił mu oczko – no i czasem wpadała do mnie. Choć nadal jestem w szoku, że Dante to wytrzymał. Siostrzyczka u niego sprzątała i z tego co pamiętam z grafiku robiła mu obiady.

- Będę musiał go zapytać – westchnął wgryzając się w swój hamburger – swoją drogą przeżył, to chyba raczej nie było najgorzej.

- Oszukuj się dalej – zaśmiał się kończąc jeść – Tomek z Łukaszem już nieraz lądowali w szpitalu z ostrym zatruciem pokarmowym.

- Poważnie? – Spojrzał na brata zdumiony. – No weź, daj mi jakąś pozytywną myśl.

- Ja ci radzę samemu gotować – zachichotał klepiąc go w ramię – To najlepsze wyjście.

- Może i tak zrobię – wyrzucił do kosza pustą torebkę po burgerze – Ewentualnie będę częściej cię nawiedzać braciszku.

- Ojczulka tak nawiedzaj – odepchnął go od siebie w żartach – albo wujka Kaspiana.

- I co jeszcze? – Zadrwił nie będąc mu dłużnym w popychaniu. – Kolacyjka z szurniętą ciotunią?

- Rodziny się nie wybiera – zepsuł mu fryzurę – A nasza jest porypana.

- No właśnie – spadli z ławki i teraz turlali się szamocząc po trawie – Rodzina z psychiatryka.

- Jak ładnie się dzieci bawią – usłyszeli kobiecy zachwyt – aż serce się kraje na myśl by to psuć.

- Zaskakujecie mnie chłopcy – obaj poczuli mocne kopnięcia w boki i tyły – moglibyście się przynajmniej gdzieś schować.

- Goń się Dimitri – syknął All trąc obolałe miejsca – chyba jasno daliśmy ci do zrozumienia, co …

- Morda gnojku! – Avis ryknął z całej siły uderzając chłopaka w twarz. – Mam dość wysłuchiwania twoich narzekań.

- Zostaw go – Piotrek stanął w obronie brata, ale mężczyzna szybko go obezwładnił i przyciągnął do siebie. – Ała.

- Piecia – pogłaskał go po głowie, a następnie przykuł kajdankami do latarni – Wkurwiłeś mnie. Tym razem jednak pobawię się z twoim bratem.

- Co? – Zdumiony szarpał się z kajdankami. – No weź.

- Nie mam zamiaru się z tobą bawić – Allen podniósł się z ziemi i stanął w pozycji bojowej. – Zostaw nas w spokoju.

- Bawić?! – Wyśmiał go. – Ja ci nogi z dupy powyrywam durniu.

- Ta, jasne – zadrwił w irytacji – powodzenia.

- Nie potrzebuję – wymierzył celny cios ze zmyłką, w konsekwencji czego chłopak wylądował na ziemi – Tobie jednak się przyda.

- Wal się – plunął krwią  – Cholera.

- Co się wściekasz – kopnął go w tyłek, gdy ten chciał wstać z kolan. Przez to młokos runął na ziemię twarzą do niej. – Zielenina dobrze ci zrobi.

- Przestań! – Piotrek szarpał się nerwowo z kajdankami. Nie mógł patrzeć na klęskę brata. – Avis, zostaw go!

- Nie wtrącaj się – Sonia podeszła do kasztanowłosego i wytargała go za ucho. – Ciebie też czeka kara smyku.

- Żryj trawę – Dimitri przycisnął nogą głowę Allena do trawnika. Gdy ten zaczął się miotać, kopnął go w bok z taką siłą, że przeturlał się o metr. – Masz mi coś jeszcze do powiedzenia gówniarzu?

- Tak trochę – zakasłał z ledwością podnosząc się na łokciach – Lecz się gnido.

- Humor jak widzę dopisuje – chwycił go za włosy i postawił na nogi – Kiepski poziom walki mi tu pokazałeś Allenie Murdoch.

- Żaden Murdoch! – Warknął, po czym plunął mu w twarz. – Jestem Laverno.

- Mylisz się. Murdoch jak nic. – Wykręcił mu ręce do tyłu i mocno związał. Kiedy prowadził go w stronę latarni, do której przykuł Piotrka, ten kopnął go w piszczel. – Może powinienem połamać ci jeszcze nogi?

- Po prostu go ogłusz – westchnęła Sonia – Wychowanie dokończysz w domu.

- Trzymaj tego szczeniaka – pchnął w jej stronę ogłuszonego Allena, po czym zwrócił się do drugiego z bliźniaków – Piecia.

- Co? – Patrzył na mężczyznę zbolałym wzrokiem. Oglądanie jak brat dostaje niezłe cięgi bolało go niemiłosiernie. – Mnie też teraz zlejesz?

- Niby po co mam cię bić? – Odczepił go od latarni i skuł ręce za plecami. – Dla ciebie mam bardziej wyszukaną nauczkę.

- Wolę jednak bęcki – mruknął prowadzony przez mężczyznę – To jest bardziej …

- Dlatego ich nie dostaniesz – zaśmiał się mu przerywając – Mały masochisto.

- Do czego pijesz? – Coś mu mówiło, że szykuje się kolejny ciężki dzień. – Nie jestem masochistą.

- Doprawdy? – Objął go ramieniem. – Przekonaj mnie.

- W czym? – Nie rozumiał o co mu chodzi. – Czego ty chcesz?

- Ciągle pchasz się tam, gdzie obiją ci mordkę – zauważył szczypiąc go w policzek – Wystawiasz się na zbłąkane kule. Ból cię kręci?

- To nie tak – jęknął zawstydzony – Wtedy chciałem… goniłem za kostuchą. A ta świnia mnie odtrącała.

- Kokietowanie ze śmiercią jest niebezpieczne – dał mu mocnego klapsa – Teraz gonisz za życiem, więc ona jak to urażona kobieta szuka odwetu.

- Już odebrała mi wiele bliskich osób – stęknął pochmurniejąc – Mało jej?

- Nakarm ją trupami wrogów – poradził Avis – to ją zadowoli.

- Kiedy ja nie chcę – wzdrygnął się na samą myśl, że miałby zabijać z zimną krwią – ja się do tego nie nadaję.

- Masz to we krwi – pacnął go w czoło – Ten mrok, który odrzucasz stworzył tego drugiego ciebie. On nie ma oporów do zabijania.

- Wiem – skrzywił się na samo wspomnienie mrocznego „ja” – On jest problematyczny.

- To ty – popukał go w głowę – zrozum to wreszcie i pogódź się ze sobą.

* * *

Grała w karty z ochroniarzami. To była jedna z jej rozrywek w domu pani Laverno. Unikała Kamila, bo od pewnego czasu jego obecność dziwnie na nią wpływała. Osłabiała ją.

- Patrzcie i płaczcie panowie – wyłożyła karty na stół – Oczko.

- Dobra jesteś – zaśmiał się Luigi rzucając swoje karty na maskę samochodu – albo świetnie kantujesz.

- Może to i to – puściła mu oczko – Mam po prostu szczęście.

- Dlaczego nie bawisz się z resztą dzieciaków, tylko tracisz czas ze starymi wygami? – Zapytał towarzysz Luigiego drapiąc się w równo przystrzyżoną bródkę. – Jest tam przecież chłopak w twoim wieku malutka.

- Mów za siebie Mateo – strzepnął niewidoczny kurz z marynarki – Ja mam dopiero trzydziestkę.

- Wypominaj mi wiek dalej – pogroził mu palcem – a nici z sobotniej popijawy w klubie mojego szwagra. Jeszcze uznamy żeś podrostek i dostaniesz szklankę mleka zamiast kufla piwa.

- Nie strasz – udał, że go to nie rusza, ale Nicole wyczuła dozę wahania w jego postawie – A mała coś ostatnio unika Kamila.

- Młodość – westchnął Mateo – Kiedy to było? Eh, stare i dobre czasy.

- Coś tu nie gra – Pozbierała karty i spojrzała w stronę bramy wjazdowej, pod którą podjechał srebrny van. – Co to za wóz?

- Żaden z naszych – Mateo również patrzył w tamtym kierunku – Lui weź przygotuj broń. Węszę problemy.

- Nie idź tam sam – młodszy z mężczyzn ruszył na tył auta i otworzył bagażnik. Jego starszy towarzysz podreptał do bramy. Szybko wyciągnął ze schowka dwa pistolety. Po chwili od strony wjazdu do posesji słychać było strzały. – Cholera, mówiłem.

Wyminął nastolatkę i pobiegł do rannego kolegi. Odciągnął go na bok i strzelił do stojącego przy vanie mięśniaka. Niestety chybił.

- Pomogę – Nicole zjawiła się tuż przy nim. W ręku trzymała nabitą broń, z której celnie wypaliła. Mięśniak z dziurą między oczami runął na ziemię. – Tata uczył mnie strzelać.

- Ostrzeż dom – polecił Mateo dźwigając się do siadu. Ramię i bok mocno krwawiły. – My z Luigim zajmiemy się obroną bramy.

- Dobrze – przystała na to, choć niechętnie. Stan starszego ochroniarza nie był najlepszy. – Szybko ich zawiadomię.

* * *

Bawił się z dzieciakami w chowanego. Jacka już znalazł, ale Ivi wsiąkła. Kręcił się po ogrodzie i zaglądał niemal pod każdy krzak. Gdy dotarł do ogrodzenia, usłyszał strzały.

- Cholera – mruknął wystraszony – Ivi! Wyłaź! Koniec zabawy! Musimy wracać do domu!

- Jak to?! – Jacek uderzył w plecy brata. – Co to za huki?

- Coś się niedobrego dzieje – wyjaśniał zaniepokojony – Musimy szybko znaleźć Ivi.

Przyspieszyli poszukiwania. W północnej części ogrodu wreszcie ją znaleźli, ale nie była tam sama. Siedziała pod krzewem różanym, a tuż obok skradali się jacyś uzbrojeni nieznajomi.

- Uciekaj do domu – polecił szeptem bratu – I wezwij pomoc.

- A ty? – Spytał wystraszony blondynek. – A Ivi?

- Postaram się jej pomóc – wyjaśniał mu cicho – Na wszelki wypadek zawołaj kogoś z dorosłych.

- Dobrze – przystał na to i puścił się biegiem do domu.

- Pomóż mi mamo – poprosił w duchu powoli czołgając się w wysokiej trawie do krzewu róż – Ta dziewczynka nie może umrzeć jak Agatka.

- A kogóż my tu mamy? – I stało się najgorsze. Do jego uszu dobiegł męski rechot i stłumiony pisk dziecka. – Mała różyczka.

- Zostaw mnie! – Załkała Ivi, bo nieznajomy wyciągnął ją z ukrycia za włosy. – Pusc! To boli!

- Cicho szczerbata królewno – inny z mężczyzn spoliczkował dziecko – jeszcze nam tu zwali na głowę ochroniarzy.

- To dziecko się nadaje? – Spytał kolejny przyglądając jakąś listę. – Nie widnieje w wykazie do złapania.

- Pożałuję tego – szepnął do siebie siląc się na odwagę. Następnie wstał i sprintem rzucił się w stronę czterech mężczyzn. Efekt zaskoczenia podziałał i Ivi była wolna. – Biegiem do domu Ivi.

- Ten jest na liście Tigera – Jakaś kobieta zeskoczyła z drzewa i zagrodziła nastolatkowi drogę. Na szczęście Ivi była już bezpieczna. – Sulik Kamil. Podopieczny syna Wilczycy.

- Do odstrzału? – Zapytał któryś z mężczyzn kopnięciem powalając chłopaka na ziemię. – Chętnie go załatwię.

- Nie – pokręciła głową z dezaprobatą – Tiger chce go żywcem. Ma służyć za przynętę.

- Mały robaczek – zaśmiała się, po czym docisnęła nogą głowę nastolatka do ziemi – Tiger nabije go na haczyk i rzuci na głęboką wodę.

- Lepiej jak zajmie się tym gówniarzem – zauważył jeszcze ktoś inny – niż dziesiątkuje nasze szeregi.

- Bierzcie go do vana – poleciła kobieta podnosząc z ziemi chłopca za kaptur bluzy – Szkoda tej buźki.

- Patrz na siebie wiedźmo – Kamil plunął jej w twarz, a następnie pchnął ją na jednego z mężczyzn. Następnie nadepnął na stopę temu stojącemu za nim i kopnął kolejnego w krocze. Kiedy utorował sobie drogę, zaczął biec w kierunku domu. Nagle rozległ się huk i poczuł szarpnięcie. Ramię eksplodowało bólem, a on upadł. – To boli. Boli!

- To kara bachorze – nadepnęła na postrzelone ramię, a chłopak zawył z bólu. Następnie wycelowała pistolet w jego udo i strzeliła. – Teraz nie będziesz skłonny do ucieczki.

- Ładnie to tak znęcać się nad dziećmi? – Rozległy się strzały i czterej mężczyźni leżeli martwi na ziemi. – Gdzie twój instynkt macierzyński?

- Nigdzie – odbezpieczyła broń i przyłożyła ją do głowy Kamila – Zbliżcie się, a mały zdechnie.

- Błąd – usłyszała tuż przed strzałem. Zdziwiona patrzyła na roztrzaskaną dłoń, w której trzymała pistolet. – To ty teraz zdechniesz suko.

Nastąpił kolejny wystrzał, a ta nieżywa padła na przerażonego dzieciaka.

- Już po wszystkim – Orestes pochylił się na trupem i zwalił go z wystraszonego nastolatka. Chciał go podnieść, ale ten go odepchnął i zaczął się odsuwać. – Ej, chcę ci pomóc.

- Zostaw mnie! – Zawył z bólu próbując się podnieść z ziemi. Rana na nodze mocno krwawiła i zdrętwiała. Bał się. Tak strasznie się bał. Jedyna myśl, która krzyczała w jego głowie kazała mu uciekać. – Zostaw w spokoju.

- Eh – Podszedł do dzieciaka i nie widząc innego sposobu, po prostu go ogłuszył – Błoga cisza.

Wziął go na ręce i ruszył w stronę domu.

- Sytuacja jest już opanowana – dołączył do niego Emilio – Zlikwidowaliśmy intruzów.

- Gdyby nie dzieciaki, to pewnie nadal tkwilibyśmy w niewiedzy – westchnął widząc rany Kamila – Fabrizio musi go obejrzeć.

- Biedny dzieciak – spojrzał na umorusaną twarz nieprzytomnego – Najadł się strachu.

- Spanikował – sprostował wspominając sytuację sprzed chwili – Ale dał radę ich nieco spowolnić.

* * *

Czytał w pokoju synów, bo okazał się najcichszy w tym mieszkaniu. Krzyki Sicariusa nie docierały tu tak bardzo. Nagle rozbrzmiał sygnał telefonu Piotrka. Jak zwykle nie zabrał go ze sobą.

- Tak? – Odebrał, widząc nazwę dzwoniącego. – Tu Albert.

- A nie ma Piotra? – Usłyszał drżący głosik dziecka. Było mocno zdenerwowane. – Tu Jacek.

- Nie ma Piotrka – odparł łagodnie – Przekażę mu wszystko co powiesz.

- Braciszek jest ranny – rozpłakał się maluch – Bawiliśmy się w ogrodzie i tacy panowie złapali Ivi. Kamil kazał mi iść po pomoc, a potem do domu przybiegła Ivi. Pan Orestes przyszedł później z braciszkiem. On miał we krwi rękę i nogę. Spał.

- Spokojnie – nie chciał by Jacek bardziej się nakręcał – Fabrizio zajmie się Kamilem i zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.

- Ale jak Agata miała taką ranę – łkał do telefonu – ona się już nie obudziła. Kamil też śpi. Ja nie chcę być sam. Chcę do Piotra.

- Już dobrze – nie miał pojęcia co robić, bo odwykł od małych dzieci – Popytaj o brata dorosłych w domu. Oni ci wszystko powiedzą.

- Wszyscy jeszcze biegają po ogrodzie i strzelają – szlochał wystraszony – Nawet siostrzyczka Nicole tam jest.

- Nicki? – Nie był zadowolony. – A Orestes?

- Przyniósł Kamila i poszedł – odpowiedział płacząc – A Dante jest z panem?

- Jest trochę zajęty – wolał nie nieść telefonu do pokoju Ravena – Wszystko się ułoży.

- Daj mi to – usłyszał głosik Ivi – Gdzie tatko?

- Twój tatko jest zajęty – wyjaśnił drugiemu dziecku – A co z tobą malutka?

- Boli mnie główka – oznajmiła, ale nie płakała – Kamil mnie uratował. Wujku z nim jest nie dobze. Słysałam.

- Zaraz dam ci tatka – postanowił jednak przekazać telefon Ravenowi. On potrafił rozmawiać z córką. – Poczekaj.

Wszedł do pokoju, gdzie trzymali Sicariusa i ciężko westchnął.

- Flin pogadaj z córką – podał mu komórkę syna – Był atak na dom w Wenecji.

- Co tam moja turkaweczko? – Zaświergotał do telefonu rudzielec. – Tatko jest smutny bez mojej dzielnej dziewczynki.

Wyszedł z pokoju z ożywieniem kontynuując rozmowę.

- Jakieś straty? – Sforza spojrzał na blondyna jeżdżąc ostrzem noża po skórze unieruchomionego Sicariusa. – Które zadzwoniło?

- Młodszy Sulik – odpowiedział patrząc na zakrwawione plecy Dantego – Kamil ochronił Ivi, ale jest teraz ranny. Z tego co mówił Jacek, to dwie rany postrzałowe.

- Cholera – syknął Sicarius ponownie szamocząc się z pętami – Rozwiążcie mnie do cholery!

- Spokojnie – Kaspian potarmosił go po włosach – Dzieciak żyje, więc się nie piekl.

- Ten dzieciak jest ważny – warknął nie przestając się szarpać – Kurwa!

- Tak, wiem – Albert spojrzał partnerowi syna w oczy. – Piotrek przeżyje to gorzej.

- Jak to Kamil jest ranny? – Do pokoju wparował Pierre. – Cholera. Co ten pieprzony ojczulek tam robi? Nigdy nie można na niego liczyć, kiedy jest potrzebny.

- Oho – Kaspian zdumiony podniósł jedną brew. Chłopak zaczął emanować morderczą aurą. – Spokój mały.

- Zamknij się! – Warknął z mrocznym spojrzeniem. – Ciebie i tak nie obchodzi nic poza tą porypaną rodzinką.

- Pierre – Ostrzegł go Dante. Widział ten niebezpieczny błysk w oczach Sforzy. – Uspokój się.

- Mam dość czekania wujku – syknął kopiąc drzwi – Tu męczą ciebie, a Avis męczy bliźniaki. To do niczego nie prowadzi. Dorośli są do kitu.

- Buntownik – Albert w ostatniej chwili złapał ramię nastolatka, wykorzystując jego nieuwagę. – Rozumiem. Taki wiek.

- Puść mnie – zgromił mężczyznę ponurym spojrzeniem – Do cholery puść!

- Drugi Sicarius do wychowania – Kaspian ogłuszył chłopca. – Mamy tu oddział samych dzieci.

- Coś przegapiłem? – Wrócił Raven i ze zdziwieniem patrzył na nieprzytomnego Pierra. – Widzę, że co nieco jednak mnie ominęło.

- Dzieciak się przejął – wyjaśnił Albert – Kamil to jego przyjaciel.

- Wiszę mu porządną porcję lodów – wyszczerzył się zadowolony z faktu, że córka jest cała i zdrowa – Ochronił moją turkaweczkę, a nie wygląda na chojraka.

- Potrafi zadziwić – mruknął Dante – On nadal nie pogodził się ze śmiercią siostry.

- Wiem Dany – usiadł obok związanego – A czy ty pogodziłeś się już z utratą Mai?

- Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą – skończylibyście już rozrywkę moim kosztem. Pierre w jednym ma rację. Nie robimy nic poza czekaniem. Wykonajmy wreszcie jakiś ruch.

- Skontaktuję się z Dimitrijem – westchnął Kaspian rozcinając liny więżące Sicariusa – Myślę, że zdążył już dać nauczkę naszym chłopcom i możemy wreszcie wziąć się do pracy.

* * *

Był zmęczony. Siedział przywiązany do krzesła i patrzył jak Avis torturuje Allena. Krzyki brata były jak wymierzane baty.

- Przestań już – poprosił szarpiąc się z więzami – On już ma dość.

- A ty Piotrze? – Podszedł do niego i spojrzał mu w oczy. – Czy kara poskutkowała?

- To nie fair – wymamrotał – Uciekliśmy razem, więc czemu bijesz tylko jego?

- Bo na ciebie ból fizyczny nie wpływa – wyjaśnił spokojnie – Ciebie kształtuje ból psychiczny.

- Jak uroczo – do pokoju weszła Talisha z telefonem w ręku – Oba szczeniaczki pobite jak należy.

- Co jest Tal? – Avis zwrócił się w jej stronę.

- Kas dzwoni – podała mu komórkę.

- Co jest? – Spytał i chwilę słuchał. Następnie odparł poważnie. – Za dwa dni.

* * *

Ocknął się mocno osłabiony. Nie miał siły ruszyć ciałem i w głowie mu szumiało.

- Pić – wyszeptał czując Saharę w ustach.

- Już – ktoś pomógł mu się podnieść do siadu – Dasz radę utrzymać szklankę?

- Nie – odparł słabo – Nie mam siły.

- To z powodu utraty krwi – wyjaśniono mu spokojnie – Pomogę ci się napić. Bierz małe łyki.

- Dobrze – wykonał polecenie, ale i tak się zakrztusił – Przepraszam.

- Nie martw się takimi rzeczami – został potarmoszony po włosach – Dzielny z ciebie chłopiec.

- Nieprawda – stęknął czując ból w okolicy ramienia, którym ruszył – Tchórz ze mnie. Ja spanikowałem.

- Bałeś się, że umrzesz – skądś kojarzył ten głos, ale miał zaburzone zmysły silnymi lekami. Obraz przed oczami miał zamazany. – To normalne. Jesteś przecież dzieckiem.

- Ja prosiłem mamę, żeby czuwała nad Ivi – starał się zebrać myśli – Ona nie może skończyć jak Agata. Wtedy zawiodłem, przynajmniej teraz się na coś przydałem.

- Połóż się – nakazano mu na siłę przyciskając do poduszek – I odpoczywaj. Musisz teraz się oszczędzać.

* * *

Odebrał wiadomość o niepowodzeniu w Wenecji. To przepełniło czarę goryczy. Wściekły cisnął telefonem o ścianę i głośno zaklął.

- Co za nieudolne bałwany – warczał demolując pokój – Nie potrafią nawet uprowadzić pieprzonego dziecka.

W ostatniej chwili pohamował nerwy i odstawił krzesło, które chciał wyrzucić przez okno. Musiał się opamiętać, bo po ostatnim ataku wściekłości ojciec dał mu ostrzeżenie.

- Cholera – usiadł na krześle i zaczął się diabolicznie śmiać – Już niedługo wrócę do gry. Kiedy to nastąpi, odbiję sobie te wszystkie porażki nieudolnych nieudaczników.

* * *

Siedziała w salonie i głaskała śpiącą na jej kolanach Rubi. To był ciężki dzień, a wiadomość o postrzeleniu Kamila ją załamała.

- Co ten kretyn myślał – mamrotała do siebie pod nosem – on nie nadaje się na bohatera. Jak Pierre się o tym dowie, to się wścieknie.

- Tak uważasz? – Usłyszała za sobą głos pani Carmen. – Co was łączy?

- Przyjaźń – odpowiedziała automatycznie – Kamil to inna historia. Jego i Pierra łączy silniejsza więź.

- Co masz na myśli? – usiadła w fotelu naprzeciwko dziewczyny – Jaka to więź?

- Ciężko to określić – zmarszczyła czoło – z początku to była normalna przyjaźń, ale coś się zmieniło. Od rozpoczęcia wojny coś pękło i zachowanie Pierra się zmieniło. Kamil jednak nie był tym zaskoczony. Tak jakby już znał tę stronę Pierra i ją akceptował.

- Rozumiem – patrzyła na zamyśloną nastolatkę – Co cię dręczy?

- Obiecaliśmy sobie z Pierrem, że będziemy chronić Kamila, a ja zawiodłam – sapnęła zmęczona – Z pewnością teraz się wścieka. Zaufał mi, a ja spartoliłam.

- Jesteś dla siebie zbyt surowa – pocieszała ją, widząc targające nią poczucie winy – Walczyłaś. Skąd mogłaś wiedzieć, że wróg przedrze się z drugiej strony?

- Pierre mi go powierzył, a ja zawiodłam – pokręciła przecząco głową – On by go ochronił. A ja przez głupie uczucia go unikałam. To moja wina.

- To był ciężki dzień – do salonu wszedł Orestes – Młody się wyliże.

- Oby – Nicole automatycznie wstała – Inaczej Pierre mnie zabije. Przyjaźń mnie nie uratuje, bynajmniej. Ta więź mnie pogrąży.

- O czym ona mówi? – Zwrócił się do żony nie rozumiejąc monologu dziewczyny. – Pierre ją tak przeraża?

- Nie boję się pana syna – spojrzała na mężczyznę – Przyjaźnimy się. Boję się jednak tego, że straci do mnie zaufanie.

Wzięła Rubi na ręce, po czym opuściła salon. Miała już dość tej rozmowy.  Choć wieść, że stan Kamila się ustabilizował dodała jej otuchy.

- Chyba powinnam się przespać – ziewnęła kierując się do swojego pokoju – koniec już z tym użalaniem.

* * *

Jechał do Włoch. Dołączył się do jakiejś pielgrzymki w przebraniu księdza. Starsze kobiety ciągle odmawiały różaniec lub inne modlitwy. Młodsze siedziały w milczeniu lub rozmawiały ze sobą. Mężczyzn było tu niewielu.

- Jest ksiądz dość młody – zagadał go mały chłopiec, który jechał ze swoją matką – I co się stało z księdza ręką?

- Miałem wypadek – odpowiedział, łagodnie na niego patrząc. Maluch nie miał nogi i z tego co usłyszał od jego matki, jechali do Watykanu by papież go pobłogosławił. – Straciłem rękę, ale żyję.

- To tak jak ja – uśmiechnął się, do niego. Fakt, że nie jest osamotniony dodawał mu otuchy. – Grałem w piłkę i bramka spadła mi na nogę.

- Rozumiem – wyjrzał przez okno. Do Watykanu mieli jeszcze około godziny jazdy. Nikt by nie przypuszczał, że jedna z większych dziupli zabójców znajduje się właśnie w tym miejscu. – Dzielny z ciebie chłopiec.

- Mama też tak mówi – zadowolony dał mu cukierka – I babcia i nauczyciele w szkole.

- Szanuj to wsparcie – poradził ciężko wzdychając. Udawanie klechy jakoś go nie rajcowało. Czuł się jak hipokryta skryty za koloratką. – Niektóre dzieci go nie mają.

- Dobrze – pokiwał szybko główką – A ksiądz ma takie wsparcie?

- Powiedzmy – udał uśmiech – Wspiera mnie ktoś z ukrycia. Chroni i pomaga w razie potrzeby.

- To Bóg, prawda? – Mały chciał zabłysnąć, ale nie trafił tym razem. – Albo Duch Święty.

- Nie –zaśmiał się już rozbawiony głupotą tego dziecka – To anioł stróż z czarnymi skrzydłami.

* * *

Ocknął się w łazience. Leżał na zimnych kafelkach związany i jedynie w bokserkach. Chłód od podłogi nieco łagodził stłuczenia na jego ciele, ale i tak czuł się przegrany.

- Żałosne – stęknął próbując usiąść – i do kitu.

- Widzę, żeś gotów do mycia – usłyszał głos ojca rudej i się skrzywił – Trzeba cię doprowadzić do porządku, nie sądzisz?

- Potrafię się jeszcze umyć – mruknął klękając – Choć w takim położeniu nie będzie łatwo.
Wskazał związane za plecami ręce i liny więżące jego nogi.

- Tak nie będziesz sprawiał większych problemów – złapał podbródek chłopaka i obejrzał obrażenia na jego twarzy – To zdezynfekujemy na koniec. Wyliżesz się Sopelku.

- Nie używaj tego – spuścił wzrok – To jest już za mną.

- Jesteś nadal tym samym dzieckiem – poklepał jego zraniony policzek – Chyba będę nazywać cię Bałwankiem.

- Może byś już skończył z tym upokarzaniem – warknął niezadowolony – Przyznaję, że poległem w tym starciu. Zadowolony?

- Nie bardzo – zmierzwił mu włosy – Widzisz, od przyszłego zięcia wymagam nieco więcej zaangażowania.

- O co ci chodzi? – Jęknął, gdy ten nacisnął jedną z ran. – Jakiego znowu zaangażowania?

- Muszę mieć pewność, że będziesz w stanie ją chronić – odparł ciągnąc go pod prysznice za włosy – Ty mi jednak ciągle podpadasz szczeniackimi zagrywkami.

- Taki już mam charakter – pomimo bólu się uśmiechnął złośliwie – Nie zmienię tego.

- Zaraz zmyję ten uśmieszek z tej brudnej mordki – zmierzył go karcącym spojrzeniem, po czym odkręcił kurek z zimną wodą. Lodowaty strumień chlusnął na chłopaka, który zakwiczał z szoku. – Trochę lepiej Allenie. Może ciebie też powinienem doprowadzić do płaczu? To byłby niezły widok. Topniejący Sopelek.

- Odwal się – zaszczękał zębami z zimna – Pieprzony sadysta.

- Uparty smarkacz – zakręcił wodę dopiero gdy zeschnięta krew zniknęła ze skóry Allena – Teraz zdezynfekujemy rany.

- Co ty? – W strachu patrzył na to jak mężczyzna odkręca litrową butelkę spirytusu. – Odejdź ode mnie!

- Czyżbyś miał pietra? – Zadrwił wylewając na jego twarz alkohol. – Co Allenie?

- Ty skurwielu! – Zawył z bólu, bo rany zaczęły niemiłosiernie palić. – Kurwa!

- Znieczul się – wlał mu do gardła zawartość butelki, wywołując u niego atak kaszlu – Mocne co?

- Zostaw mnie już w spokoju – poprosił zmęczony – Mam już dość.

- Topniejesz Bałwanku – zarechotał widząc łzy w oczach chłopaka – Choć muszę przyznać, że brzydko wyglądasz tak się mażąc. Twój brat robi to uroczo.

- Zamknij się – załkał czując się całkowicie pokonanym – Myślisz, że czemu tego nie robię? Wiem jak wtedy wyglądam.

- Szczery jesteś – podniósł go i zarzucił sobie na bark – Piecia cię pocieszy.

* * *

Spacerował sobie po mieście. Wyszedł z mieszkania popołudniu, bo nie mógł już znieść krzyków Sicariusa. Przebywanie na zewnątrz było dla niego kojące. Czyżby popełnił błąd dołączając się do tej grupy? Nie był zabójcą, a tylko informatorem. Ta akcja w ogóle nie należała do jego profesji.

- Co ja tu robię? – Westchnął patrząc na bawiące się przy śmietnikach koty. – Przydałbym się bardziej będąc w Nowym Jorku.

Szedł dalej pogrążony w myślach i nawet nie zauważył, że zapadła już noc. Wolał jednak nie wracać do tego domu wariatów. Bez Deatha nie było sensu tam tkwić.

- Ukatrupię cię dziunia! – Ktoś darł się w jednym z zaułków. Dostrzegł tam czarnowłosą dziewczynę przypartą do muru przez o dwa razy od niej większego mięśniaka. – Ale najpierw dasz mi dupy.

- Co za niewychowany debil – mruknął rzucając dwoma nożami w dryblasa. Pierwsze ostrze celnie przebiło mu szyję na wylot. Drugie utkwiło w głowie pozbawiając go życia. – Teraz muszę umyć noże.

- Dzięki – dziewczyna obdarzyła go uśmiechem. W ogóle nie było widać w niej strachu. – Zaskoczył mnie.

- Spoko – mruknął wyciągając z trupa swoje ostrza i wycierając krew o jego ubrania – Uważaj następnym razem i miej oczy dookoła głowy.

Nawet na nią nie spojrzał, tylko ruszył dalej przed siebie. Kierował się do rzeki, bo chciał umyć noże.

- Mam na imię Alex – podbiegła do niego i się z nim zrównała – A jak zwą ciebie?

- Akira – odparł zerkając w jej stronę z podejrzliwością. Pomógł jej, więc czemu do niego się przyczepiła? Powinna sobie pójść i zająć się tym co robiła wcześniej. – Wracaj do domu.

- Ale chcę poznać lepiej mojego wybawcę – odparła niewzruszona jego oziębłością – Mam słabość do Azjatów.

- A mnie nie interesują dziewczyny – westchnął ponownie pogrążając się w myślach.

- Gej?! – Spytała tak nagle i z takim szokiem na twarzy, że przywróciła go do rzeczywistości. – Poważnie?

- Nie – zaprzeczył zdumiony – Mam po prostu ważniejsze rzeczy na głowie. Dziewczyny to problem.

- Problem?! – Powtórzyła biorąc się pod boki z zawziętością gorejącą w oczach. – Znam wielu chłopców, co są sporymi problemami.

- Sam nim jestem – machnął ręką – Daj mi spokój i idź do domu.

- Mamy doła, jak mniemam – klepnęła go w plecy z taką siłą, że zgiął się w pół – Nie łam się żółciutki. Alex cię pocieszy.

- Może niech ta pocieszycielka zajmie się sobą – przyspieszył kroku, ale ta uparcie szła za nim – Na serio. Zostaw mnie samego.

- Tu się szwendasz – zza zakrętu wyszedł blondyn z groźnym spojrzeniem błękitnych oczu – Li-Doku.

- Tylko sobie spaceruję – wzruszył ramionami – i niestety nabawiłem się natręta.

- Córka Mihaila jak sądzę – zza blondyna wyszedł Kruk, na co się cofnęła – Godzina policyjna już dawno się zaczęła moja droga.

- Mnie ona nie dotyczy – odparła beztrosko – Dimitri bawi się z chłopakami i przez to zrobiło się strasznie nudno. Twoja siostra Kruku zrobiła się beznadziejna po rozmowie z tym młodszym. Wychlała najlepszy bimber ojczulka i jęczy, że chce do jakiegoś Ludwika. Postanowiłam się trochę rozerwać, ale miałam pewne niedogodności.

- Gadajcie sobie dalej – Li ruszył przed siebie. – Mnie to nie interesuje.

- Niedostępny Akira – Alex rzuciła się mu na plecy i oplotła ręce wokół jego szyi. – Podobasz mi się. Masz dobre oko jak snajper.

- Wolę noże – mruknął zrezygnowany – Teraz żałuję, że w ogóle ci pomogłem. Złaź ze mnie ośmiornico.

- Li-Doku – Albert podszedł do chłopaka i złapał jego ramię. – Gdzie ty się wybierasz?

- Nad rzekę – odpowiedział się zatrzymując i zwalając z siebie dziewczynę – Mam kilka spraw do przemyślenia. Pan niech się zajmie swoją rodziną.

- Dał ci kosza – Alex się zaśmiała. – Coraz bardziej go lubię.

- Masz dziwne poczucie humoru – zauważył Kaspian łapiąc ją za kark – Podobnie jak ojciec. Idź do domu i powiedz dla Avisa, że jutro przyjdę po chłopców. Dałem mu wystarczająco dużo czasu do zabawy.

- Przekażę – sapnęła niezadowolona – Brutalny jak zawsze. Idę, ale z tobą żółciutki jeszcze nie skończyłam.

- Kolejny problem – westchnął zezując na odchodzącą dziewczynę – Eh.

- Dzieciaki – Kaspian stanął po lewej stronie chłopaka, bo po prawej stał Albert. – Wracamy.

- To wracajcie – Akira ruszył dalej. Ku zaskoczeniu mężczyzn zrobił to bez wcześniejszych oznak ruchu. Uśpił ich czujność swoją spokojną aurą. – Ja muszę jeszcze trochę połazić.

- Uważasz się za brata mojego syna – blondyn objął chłopaka ramieniem – kim ty tak naprawdę jesteś?

- Informatorem – oznajmił normalnym tonem nie zdradzając zdenerwowania. Przez te wszystkie lata wydobywania informacji i tworzenia różnych tożsamości potrafił wprawnie kamuflować prawdziwe emocje. Był w tym mistrzem. – Obserwatorem i czasem zabójcą.

- Znałeś może Ryu? – Kaspian spojrzał mu w oczy. – Albo Kamiego?

- Nie – spuścił wzrok doznając lekkiego szoku –Skąd ten człowiek znał jego ojca i starszego brata?

- Nie? – Zmusił go by podniósł na niego wzrok. – Kłamiesz.

- Nie chcę o tym mówić – wyrwał się i szybko wznowił przerwany marsz – Na cholerę się mną interesujecie? Wiem, że stanowię najsłabsze ogniwo w zespole.

- Nie powiedziałbym, że najsłabsze – mruknął Sforza zachodząc mu drogę – Jesteś tym, który przeżył tamtą rzeź. Dziecko z pięknym spojrzeniem, jak to ujęła wtedy Tal.

- Co?! – Stanął jak wryty w reakcji na to stwierdzenie. – Nie, ja byłem za żałosny na śmierć. Nawet jej nie drasnąłem swoim ostrzem.

- Miałeś sześć lat – Kaspian się zaśmiał. – Tal ciągle wspominała tamtą noc. Zastanawiała się gdzie jesteś. Ten chłopiec tańczący z ostrzem.

- Winszuję, rozgryzł pan zagadkę – zadrwił obdarzając obu mężczyzn chłodnym spojrzeniem – Tamto dziecko umarło.

- Najwyraźniej – Sforza pacnął go w czoło. – To jednak nadal żyje.

* * *

Siedziała skulona na łóżku i przygryzała w nerwach kciuk. Niespokojnie spoglądała na zamknięte drzwi. Edward odstawił ją do pokoju i tak zostawił. Nie przyszedł do niej choć minął już dzień i noc.

- Znowu stosuje te psychologiczne zagrywki – wymamrotała zmęczona. Nie zmrużyła oka czuwając. – Kto niby będzie płakać i błagać o przebaczenie? Nie ja. Zrobią to ojciec, ciacho i braciszek jak dorwę ich w swoje łapki. Już oni popamiętają i nie ośmielą się więcej stawiać mnie w takiej sytuacji.

Wzdrygnęła się, gdy do jej uszu doszedł zbolały krzyk Chrisa. Najwidoczniej Edward postanowił najpierw zająć się młodszym bratem. Współczuła niedawnemu współtowarzyszowi ucieczki. Miał wówczas rację. Nie miała prawa narzekać. Tak naprawdę nie poczuła nawet ułamka tego, co przeżywał Christian przez te wszystkie lata. Nie doświadczyła bólu, z którym borykał się Piotrek. Co ona w ogóle wiedziała o bólu? Niewiele, bo tylko tyle co przeciętny człowiek.

- Jak tam moja niepokorna marcheweczka? – Do pokoju wszedł Edward i bacznie się jej przyglądał. – Ciężka noc, jak mniemam.

- Niejako – szepnęła w odpowiedzi – Co żeś zrobił Chrisowi?

- Pozwoliłem by Natasza się nim zajęła – oznajmił spokojnie – Stosunki tej dwójki są dość burzliwe.

- W skrócie dałeś jej przyzwolenie by się nad nim znęcała – zauważyła zła – Co z ciebie za brat? Powinieneś go chronić!

- I to robię – nie był dotknięty jej przytykiem – Pokazuję mu konsekwencje złego wyboru.

- I co? Może też go napiętnujesz jak Piotrka? – Zadrwiła patrząc mu w oczy. – Kim jest dla ciebie rodzeństwo? Stadem owiec?

- Skąd wiesz, czy już tego nie zrobiłem? – Zaplótł ręce na piersi, co było ostrzeżeniem. Dobrze o tym wiedziała, że właśnie przekroczyła pewną granicę. – Może ciebie też powinienem oznakować? Przecież należysz do stada głupia owco.

- Nie należę – wycedziła przez zęby. Matko, jak on działał jej na nerwy. – Nigdy nie…

- Twoja krew po części jest Murdochów – bez najmniejszego wysiłku przycisnął ją do poduszek i unieruchomił – To oznacza, że choć mieszana, nadal jesteś członkiem rodu.

- Złaź ze mnie – szarpnęła się, ale miała mało sił – Puszczaj.

- A magiczne słowo? – Sarknął dociskając ją jeszcze bardziej. – Czekam.

- Natychmiast! – Ryknęła wściekła. – Cholera, puść mnie!

- Kiedy ty wreszcie wydoroślejesz? – Zapytał szczypiąc jej policzek. – To zaczyna być męczące.

- Zostaw mnie w cholerę – warknęła nadal się pod nim wijąc – wówczas sobie odpoczniesz sadysto.

- Jak ładnie – wyśmiał ją i prztyknął w nos – od razu przechodzimy do wyzwisk.

- Ty zacząłeś – jęknęła z bólu – nazwałeś mnie marchewką.

- Nie – wyprowadził ją z błędu już poważny – nazwałem cię marcheweczką.

- Wal się – zawyła, gdy wbił igłę strzykawki w jej szyję i coś podał – Co ty mi?

- Kiedyś już ci o tym opowiadałem – puścił ją i usiadł obok – to kara za ucieczkę. Za jakieś trzydzieści minut każdy dotyk będzie piekielnie boleć.

- Co?! – Patrzyła na niego w szoku. Zrobił to. Jednak mocno mu podpadła. – Ale…

- No widzę, że zaniemówiłaś – zaśmiał się, po czym wstał i ruszył do drzwi – Miłej zabawy z bólem. Przyjdę tak za godzinę, by sprawdzić jak to przeżyjesz.

- Czekaj! – Zatrzymała go przestraszona. – Ty naprawdę mi to?

- Przekonasz się za pół godziny. – Poinformował ją poważnie. – Siniaków po tym nie będzie, więc się nie bój. Po prostu będziesz krzyczeć z bólu i płakać jak nigdy w życiu Jolciu. Taryfa ulgowa się skończyła. Baw się dobrze ruda owieczko.

* * *

Przechadzała się po domu. Był późny wieczór i jakoś tak bardzo cicho. Zajrzała do pokoju Nicole, ale dziewczyny nie było. Tak samo z córką Lyncha. Ostatni pokój należał do podopiecznych jej wnuka. Ten starszy podobno się ustabilizował.

- No proszę – uśmiechnęła się pod nosem zaglądając do środka – Piękny obrazek.

Zamknęła drzwi i ruszyła dalej.

- Co cię tak cieszy mamo? – Spytała ją Carmen, gdy przechodziła przez salon. – Uśmiechasz się.

- Widziałam piękny obrazek – oznajmiła siadając w jednym z foteli – Cztery aniołki w jednym łóżku.

- Też chcę to zobaczyć – wstała z miejsca i zwróciła się do matki – Gdzie mam iść?

- Do pokoju chłopców – Dała jej wskazówkę. – Jakbyś mogła zrobić im zdjęcie.

- Ori, masz telefon? – Spojrzała na męża, który czytał gazetę. Kiedy skiną potwierdzająco, złapała jego rękę i pociągnęła za sobą. – W takim razie idziemy.

- Ale jeszcze nie skończyłem – sapnął wskazując porzuconą gazetę – Carmen.

- Nie marudź – miała w nosie jego narzekania – Wczuj się w atmosferę rodzinną ty zimnokrwisty zabójco.

- Ktoś musi być czujny – prawił idąc za nią – Nie mogę ot tak…

- Możesz – przerwała mu oschle – W tym domu rządzi ktoś inny. Ty jesteś tu gościem.

Otworzyła drzwi do pokoju Sulików i pojaśniała z zachwytu. W fotelu przy łóżku drzemała Nicole. Na łóżku leżał nieprzytomny Kamil, a obok niego spali wtuleni w siebie Jacek z Ivi. W nogach czuwała kotka Piotrka.

- Dawaj – wyrwała telefon z ręki męża i cyknęła dzieciakom kilka fotek – Jak uroczo śpią.

- Najwidoczniej się zżyli – zauważył Orestes patrząc na śpiące maluchy – nawet dobrze to wygląda.

- Nawet dobrze? – Nie zgodziła się z nim. – Tworzą śliczną parę. Wyślę to zdjęcie Dantemu.

Wybrała numer brata męża i wysłała mu zdjęcie. Gdy skończyła, oddała telefon.

- Dany z pewnością się zdziwi – westchnął chowając komórkę do kieszenie – Takie zdjęcie ode mnie…

- Nie jęcz kochanie – pogroziła mu palcem, wychodząc z pokoju – On z pewnością podzieli się tym zjawiskiem z odpowiednimi osobami.

* * *

Wrócił spod prysznica i ze zdziwieniem zobaczył świecący się wyświetlacz komórki. Zdumienie się podwoiło, gdy ujrzał od kogo dostał wiadomość.

- Ori?! – Mruknął otwierając maila. – To z pewnością robota Carmen.

- Co tam oglądasz Dany? – Raven zajrzał mu przez ramię i parsknął śmiechem. – Moja turkaweczka ma niezły gust.

- Wcześnie zaczyna – Dante odłożył telefon na szafkę. – Choć wygląda na to, że dzieci pilnują Kamila.

- Fajne te twoje dzieciaki – klapnął na swoim łóżku – Ivi wreszcie ma z kim się bawić.

- Myślę, że twoja córka ukoiła trochę ból Jacka – zauważył w zamyśleniu – Pomogła mu pozbierać się po śmierci Agaty.

- Gwen zawsze się o ciebie martwiła – oznajmił wspominając zmarłą żonę – Bała się, że będziesz sam. A tu proszę. Masz rozpieszczającego cię kochanka i dwójkę synów.

- Tak – przytaknął kładąc się na łóżku – To dziwne uczucie, gdy dzieciak nazywa cię ojcem. Muszę jednak przyznać, że jest ono całkiem miłe.

- Dany – rzucił się na kolegę i potarmosił mu mokre włosy – Mój mały braciszek dorasta.

- Rav – jęknął z bólu i zawstydzenia – Przestań się wreszcie wygłupiać.

- Dante – westchnął już poważny – Ty i Ivi jesteście moją bliską rodziną. Straciłem Ginewrę, ale ciebie tak łatwo nie oddam tej suce śmierci.

- To ty się odizolowałeś Flin – wytknął mu Sicarius – Tyle razy próbowałem się z tobą skontaktować, ale ty wsiąkłeś.

- Potrzebowałem separacji od wszystkiego – wyjaśniał spokojnie – Dany, ja nawet Ivi oddałem wtedy Blance. Byłem kawałkiem gówna i nie chciałem tym was skazić. Kaspian i Albert postawili mnie na nogi.

- Rozumiem – zerknął na rudzielca – Od początki to planowaliście ze Sforzą, prawda? Chochlika oddaliście Avisowi, by się nie wtrącał.

- Kas chciał nieco przytrzeć nosa bliźniakom – odparł patrząc w sufit – Szczególnie Allenowi. Piotrek to dobry dzieciak, ale czasem lanie na zaś jest przydatne.

- Lanie na zaś – powtórzył sceptycznie – On non stop dostaje lanie.

- W sumie, to nad nim musimy nieco dłużej popracować – stwierdził całkowicie poważnie – Musi wreszcie przestać się bać mroku i go zaakceptować. Wtedy jego oba „ja” się scalą i chłopak pozbiera się do kupy.

- Niech zgadnę – nie krył niezadowolenia – terapia szokowa.

- Bingo – wstał i ruszył do łazienki – U mnie i ciebie poskutkowało, więc mu to też pomoże.

* * *

Otworzyli drzwi pokoju, gdzie spali bliźniacy i zdębieli. Chłopcy spali wtuleni w siebie. Obok Piotrka leżała zalana w trupa Talisha. To był niecodzienny widok.

- Widzę, że wiele się tu wydarzyło tej nocy – zauważył pełen dezaprobaty Albert – Mam nadzieję, że jakoś mi to wyjaśnicie panowie.

- Hm – mruknął równie zdumiony Avis – jak odstawiłem Allena, to byli tu sami. Hiena musiała przypełznąć nad ranem.

- Widać, że ma słabość do Piotra – stwierdził Kaspian – W sumie ja jej się nie dziwię. Mały wygląda jak jej syn.

- Kaspianie – Albert zgromił brata Blanki karcącym spojrzeniem – Wytłumacz mi proszę, dlaczego moi synowie są pokryci taką ilością siniaków i zadrapań.

- To moja działka – wtrącił Avis – Dałem chłopcom kilka lekcji przystosowania.

- Lekcje przystosowania – powtórzył blondyn ważąc w głowie ten zlepek słów – Dimitriju, czy ty przypadkiem nie testowałeś mojego starszego syna? Młodszego zapewne przesłuchiwałeś w temacie córki.

- Tu mnie masz – zaśmiał się nerwowo. Jakoś siła tych lodowatych oczu rodziła w nim niepokój. – Przyznaj, że zrobiłbyś to samo.

- Przyznaję – zgodził się z nim nie chętnie – jednak i tak mam ochotę cię ubić Avis.

- Spokojnie panowie – Kaspian postanowił przerwać tę wymianę zdań. – Pobudzicie dzieci.

- Kawy? – Zaproponowała Sonia. – Potrzebna wam dawka kofeiny.

- Poprosimy – Sforza ruszył w kierunku kuchni. – Trzy szatany z prądem.

- Kaspianie – Albert objął go ramieniem. – Jak wiedzę wiele przemilczałeś w kwestii zniknięcia moich synów.

- Podałem ci jedynie szczątkowe informacje – oznajmił spokojnie – Znamy się nie od dziś i wiem, że w kwestii wychowania nazbyt im pobłażasz. Również mam do nich słabość, więc zwróciłem się o pomoc do Dimitrija.

- Tak na marginesie – Avis usiadł przy stole w kuchni. – Piecia pozwolił mi rozwiązać kilka niewiadomych z przeszłości. Huncwot był z niego w dzieciństwie.

- Dzieci to do siebie mają – wtrąciła Sonia stawiając na stole cztery kubki. W jednym było kakao. – Broją i nadal są niewinne.

- To dla mnie? – Do kuchni wbiegł Borys i wskazał na kubek z kakao. – Dziękuję ciociu.

- Przywitaj się – pociągnęła go za ucho – Mamy gości.

- Dzień dobry – skłonił się grzecznie i sięgnął po słodki napój – A dostanę pianki?

- Dostaniesz zaraz wciry – Avis pogroził mu palcem – Nie nadużywaj dobroci Ociemniały.

- Ciocia i tak mi je da – pokazał mu język i uciekł z kuchni. Nadal bał się tego mężczyzny. – Daswidania!

- Uroczy smark – do kuchni wszedł Miahail – zagrał ci na nosie Dimitri.

- W swoim czasie się z nim policzę – westchnął biorąc łyk kawy – spasiba Soniu.

- Porozmawiajcie – objęła w pasie męża i wyprowadziła go z kuchni. Ta trójka potrzebowała prywatności. – A my zbesztamy trochę nasze Oczko.

* * *

Obudził się pierwszy i zdębiał, bo w jego tors wtulony był Piotrek. Obok spała Talisha i nieźle dawało od niej bimbrem.

- Dzień dobry – usłyszał za sobą głos ojca – Jak tam nocka?

- Długo tu jesteście? – Spytał nieco speszony.

- Tak troszeczkę – wyszeptał mu do ucha Kaspian.

- Co jest? – Oczy otworzył zaspany Piotrek. – Która jest?

- Dziesiąta – odpowiedział mu stojący w progu pokoju Avis – Najwyższa pora wstawać królewno.

- Ej no – ziewnął siadając – dał byś już z tym spokój.

- Chciałbyś – posłał mu buziaka dla żartu – gdzieś nawet mam filmik z tamtego występu.

- Chcę to zobaczyć – Allen zerwał się do siadu i niemal natychmiast pożałował, bo ból przeszył jego ciało – Ała.

- Jak będziesz grzeczny – zaśmiał się Dimitri – to może…

- Co za filmik? – Dopytywał Albert. – I z czego?

- Koniec – Piotrek wstał i tupnął nogą. – Pokaż to komuś, to zabiję.

- Uroczo się złościsz – zarechotał rozbawiony takim zachowaniem – to takie dorosłe Piecia.

- No weź Dimitri – Jęknął zawstydzony. – Jolka i tak szantażuje mnie zdjęciami, weź nie rób mi tego.

- Rose też ma kilka fotek kocurku – zachichotał Allen – Nie, kaczuszka była najlepsza.

- Ja tę jędzę kiedyś spalę żywcem – mruknął zgrzytając zębami – Te jej zboczone przebieranki wyjdą jej bokiem.

- I tu mnie zaciekawiłeś – Kaspian objął Piotra ramieniem – Co za kaczuszka i kocurek?

- Nie twój interes – zrobił obrażony dzióbek i wskazał brata – A jakby ciebie dorwała to byłaby z ciebie niezła krówka.

- Ale nie dorwała – wyszczerzył się zadowolony – za to Dante był uroczym niedźwiadkiem.

- Widzę, że nie jest z wami tak źle – Albert złapał obu synów i do siebie przyciągnął – moje urwisy.

- No i zrobiło się dziwnie – szepnął Allen – Jeszcze tylko brakuje by ciotka się dołączyła.

- Uciąłem sobie z nią krótką pogawędkę nad ranem – ziewnął Piotrek – Tęskni za synkiem, ale wątpię by Ludwik pozwolił jej go spotkać.

- O czym ty mówisz? – Kaspian odwrócił go w swoją stronę. – Piotrze.

- To sprawa Talishy i Ludwika – odparł poważnie – Nie musisz trzymać ręki na pulsie we wszystkich kwestiach wuju.

- Zapomniałeś co mówiłeś o gryzieniu się w język? – Szepnął bratu do ucha All. – To tak dla przypomnienia rozmowy o bieliźnie rudej.

- Kurczę – sapnął linczując się w duchu – To z niedospania. I weź nie poruszaj tej sprawy, gdy on tu jest.

- No racja – zgodził się z nim dostrzegając przyglądającego się im Avisa – Może nie usłyszał zbyt wiele.

- Oby – mruknął cicho bojąc się spojrzeć w stronę drzwi – A tak na marginesie, czuję przez skórę, że Jolka nas przeklęła.

- Doprawdy? – Avis do niego podszedł. – Skąd ta myśl?

- To takie przeczucie – wyjaśnił – Chyba wkurzyła Edwarda i ten dał jej popalić.

- Czyli, że oberwie się nam wszystkim? – Upewniał się Allen. – Całej trójce.

- Raczej tak – podrapał się po głowie – wolę nie myśleć co ona nam szykuje. Jej złośliwa natura jest ostra jak brzytwa. W najlepszym przypadku po prostu zaprosi nas na obiad.

- Obiad – powtórzył Avis i nieco zbladł. To nie uszło uwadze reszcie mężczyzn. – Blać.

- Czyli jednak – teraz to All zbladł – nie wkręcałeś mnie wtedy nad rzeką.

- Tu się raczej w tatusia wdała, co nie? – Szturchnął Dimitrija. – Też kiepski z ciebie kucharz.

- Niestety – przyznał zakłopotany – Córa ma więcej ze mnie niż z Klary.

- Ścierą leje jak ciocia – puścił mu oczko – i dobrze wyciąga informacje.

- Charakterek ma jednak mieszany – wspomniał wybuchy córki – i dość wredny.

- Tego nie da się ukryć – zaśmiał się, po czym wbił łokieć w bok brata – Ale takie jędze rajcują Allena.

- Ej – stęknął w reakcji na ból – Nie rajcują mnie wiedźmy. Ruda coś w sobie ma i tyle.

- Rude włosy i dobre atuty – zachichotał puszczając mu oczko – bo przecież blond jest przereklamowany.

- Czy ty w ogóle widziałeś nagą kobietę? – Wtrącił Avis spoglądając z pobłażaniem na młodszego z bliźniaków. – I to wiele razy.

- Nagą nie w bieliźnie – All dał mu kuksańca w bok w odwecie za wcześniej. – To jest różnica.

- No przecież wiem – masował bolący bok – Znam tę różnicę i widziałem nagą …

- Piotrek – Allen nagle rzucił się na brata i zaczęli się szamotać na materacu ku zdziwieniu reszty – Widziałeś ją bez?

- W dzieciństwie – jęknął, bo dostał w brzuch kolanem – O pornole mi chodziło głąbie. Kto by chciał oglądać nagą siostrę, to chore!

- I tak cię zleję za te wasze zakupy – warknął zaciskając palce na nosie swojego bliźniaka – Powinieneś odmawiać.

- Jej się nie odmawia – sapnął uwalniając nos – a poza tym dobrze jej w koronce.

- Chłopcy! – Albert chwycił Allena, a Avis Piotrka i ich od siebie odciągnęli. – Spokój już!

- To on zaczął! – Krzyknęli jednocześnie.

- To teraz prosimy o wyjaśnienia – Kaspian uniósł podbródki obu braci i zmusił do kontaktu wzrokowego. – Który pierwszy? Może ty Allenie?

- No bo… on chodzi na zakupy z rudą – wypalił wskazując głową Piotra – i no ten…

- A co złego jest w robieniu zakupów? – Nie rozumiał Albert. – Wytłumacz.

- Bielizna – mruknął zawstydzony – on kupuje z nią bieliznę.

- Bielizna? – Powtórzyli trzej opiekunowie, po czym z różnym wyrazem skierowali wzrok na kasztanowłosego.

- O co wam chodzi? – Piotrek nie rozumiał ich uwagi. – Siostra prosiła bym jej doradził i tyle.

- Doradził w czym? – Teraz to był ciekaw Avis. – Mów Piecia.

- No czy dobrze na niej leży – tłumaczył nadal nie widząc problemu – Czy kolor pasuje.

- I jej doradzałeś – Kaspian z trudem utrzymywał powagę. Ten dzieciak go rozbrajał. – To wiele wyjaśnia.

- Pierwsze USG wykazywało, że będę miał syna i córkę – zastanawiał się na głos Albert – W rezultacie urodzili się dwaj chłopcy.

- Piecia najwyraźniej miał być tą córką – zarechotał Avis i zmierzwił włosy chłopakowi – Ma chłopaka i świetna z niego kura domowa. Jeszcze ta delikatna buźka…

- Przeginka – Piotrek nadepnął mu na stopę i się uwolnił. Następnie w wybiegł z pokoju, a potem opuścił mieszkanie. – Burak.

- Czyli mój mysio pysio miał być księżniczką. – Zauważyła przeciągająca się Talisha – Tak się wydzieracie, że spać nie można w spokoju.

- To chyba musiał być dla niego szok – Stwierdził Kaspian wyglądając przez okno. – W sumie, nie wiedział o tym USG.

- Ja też nie wiedziałem – Allen patrzył to na ojca, to na wuja. – Teraz rozumiem, dlaczego jest taki delikatny.

- Musimy go znaleźć – zarządził Albert – W takim stanie jest łatwym celem.

- Niestety – zgodził się z nim Sforza – Piotr to jeszcze takie niedojrzałe dziecko.

* * *

Wszedł na chybił trafił do jakiegoś baru i zamówił szklankę soku. Drwiny Avisa go dotknęły, a wiadomość o tym USG były jak policzek. Choć przypadkiem dowiedział się czegoś o sobie. Teraz wszystko stawało się dla niego jasne. Te delikatne rysy twarzy i wrażliwe ciało. Normalni chłopcy są bardziej gruboskórni.

- Cholera – szepnął od razu wypijając połowę napoju w szklance – Jestem wybrykiem natury.

- Cześć maleńki – zagadał go jakiś laluś – Potrzebujesz towarzystwa?

- Nie – mruknął w odpowiedzi – Chcę tylko napić się pieprzonego soku. Później zaszaleję i zamówię sobie kolę.

- Zły humorek – natręt jakoś się nie zniechęcał – Ja cię mogę rozweselić.

- Nie trzeba – nagle tknięty przeczuciem rozejrzał się dokoła i zdębiał – Cholera.

Ze wszystkich barów w tym mieście, on musiał trafić do tego dla transseksualistów. To się nazywało ironią losu. Choć z drugiej strony co mu zależało. Bar jak każdy inny i raczej ojciec z wujem do niego nie zajrzą. Avis z Allenem tym bardziej.

- Kolę poproszę – skinął na barmana, oddając pustą szklankę – i może lody, jak macie.

- Mamy słodziaku – Barman puścił mu oczko. – Konkretny smak?

- Zaskocz mnie – wyszczerzył się już w lepszym nastroju. Słodycze były lekarstwem na jego chandrę. – Czekolada jest wskazówką.

- Uroczy jesteś – laluś się nie poddawał i nawet zrobił pierwszy krok kładąc rękę na jego kolanie – Jak się nazywasz aniele?

- Piotrek – odpowiedział zwalając z kolana jego rękę – i mam chłopaka, więc sobie odpuść.

- Wierny jesteś – barman z uznaniem skinął na kasztanowłosego, po czym podał mu pucharek lodów czekoladowych z polewą karmelową – I nic dziwnego, że zaklepany.

- Dzięki – od razu wziął się za pałaszowanie lodów – Kocham czekoladę.

- To widać – zaśmiał się laluś – Mów mi Olek.

- Ok. – zgodził się oblizując łyżeczkę jak mały chłopiec – Trafiłem tu przypadkiem, ale było warto dla tego deseru.

W barze spędził pół dnia rozmawiając z Olkiem. Poznał jego historię, która pokazywała jak ciężki jest żywot ludzi odmiennej płci w mniejszych miejscowościach. Rodzice go wyrzucili z domu, a co gorsze wszyscy jego przyjaciele się od niego odwrócili. Został sam, ale jakoś sobie poradził. Barman miał nieco weselszą opowieść, bo on jednak wolał przedstawicieli obu płci. Sam stwierdził, że bycie biseksualnym jest prostsze.

- Ja chyba też jestem Bi – zastanawiał się na głos – W szkole średniej kręciły mnie laski, a i wczoraj widziałem taką niczego sobie blondi. Zakochałem się jednak w moim współlokatorze.

- Serce nie sługa – Olek klepnął go w ramię. – Wiem to z autopsji. Moja miłość mną gardzi, bo jestem homo.

- Rozumiem – dokończył kolejną szklankę koli – To pewnie strasznie boli.

- Niestety – westchnął upijając łyk drinka – Ale jakoś żyję.

- Co ty pijesz? – Spytał wreszcie widząc ładnie pachnący napój rozmówcy. – Ciekawie wygląda.

- To Long Island Ice Tea – poinformował go Olek podsuwając pod nos szklankę – Spróbuj.

- Dobra – pociągnął łyk przez słomkę – Pyszny.

- Może ci zamówić? – Zaproponował obdarzając go zniewalającym uśmiechem. – Ricki to  samo dla naszego słodziaka!

- Ale niech będzie mniej alkoholu – poprosił nieśmiało – mam strasznie słabą głowę.

- Się robi słodki – barman posłał mu całusa w powietrzu – I drink na koszt firmy.

- Dziękuję – wziął szklankę i od razu się napił – On jest naprawdę obłędny.

- Czy ja widzę, że pijesz alkohol? – Usłyszał za sobą niezadowolony ton wuja i zamarł. – Piotrze. Szukamy cię od kilku godzin, a ty się zabawiasz w najlepsze w takim miejscu.

- Jestem w szoku, że tu ty mnie tu znalazłeś wuju – nie odwrócił się i robiąc mu na złość pociągnął ze słomki kolejny łyk – Pycha.

- Ile? – Spytał barmana wyciągając portfel. Kiedy ten podał mu rachunek, zapłacił. Następnie złapał za kołnierz siostrzeńca i na siłę pociągnął go w stronę wyjścia. – Idziemy pijaku.

- Robisz mi siarę – jęknął zawstydzony, po czym pomachał nowym znajomym. – To na razie chłopaki. Fajnie się gadało.

- Przestań się ociągać – chwycił go tym razem za ucho i porządnie za nie wytargał – Ty mały nicponiu.

- Przestań – stęknął z bólu – Bo mi zaraz urwiesz.

- To jedynie gra wstępna – poinformował go oschle – W mieszkaniu będzie boleć bardziej.

- To nie wracam – wyrwał się wujowi i popędził w odwrotnym kierunku – Pozdrów tatę.

- W kogo ty się wdałeś huncwocie? – Westchnął podążając za nim. – Nawet Tal nie sprawiała takich problemów.

* * *

Przejrzał raporty z ostatniego miesiąca w bazie Kronosa. Wiele ryzykował wertując wszystkie pliki na serwerze, ale musiał poznać sytuację. Przy okazji pozbył się zbirów z tej kryjówki. Na marginesie, to cud że tyle ona istniała. Iloraz inteligencji i siła jej opiekunów była bliska dnu morskiemu.

- Idąc torem upadania jam – mruczał pod nosem kreśląc na mapie szlak, którym będzie musiał podążać – i biorąc pod uwagę daty zgłaszania ich likwidacji… Avis powinien być teraz w rejonach Rosji. Przerzucił się na małe dziuple, a ostatnią zlikwidował jakieś pięć dni temu. Wszystko jasne.

Wstał od biurka i rozwalił laptopa. Następnie podłożył wszędzie ładunki wybuchowe, które znalazł w magazynie i nastawił zapalnik na pięć minut.

- Tym razem Rosja – westchnął wsiadając do zaparkowanego w pobliżu auta – Oby była z tobą Dimitriju.

Ruszył z piskiem opon, a po minucie baza Kronosa zniknęła z hukiem.

* * *

Biegł wąską uliczką w dość nieciekawej okolicy. To go jednak nie zniechęcało. Niestety słyszał za sobą kroki wuja, a to był dobry motywator.

- Gdzie? – Ktoś podstawił mu nogę przez co runął na ziemię. – To nasz teren.

Zza zakrętu wyłoniła się grupka oprychów z kijami bejsbolowymi. Niektóre były metalowe, a te drewniane zdobił opleciony wokół drut kolczasty.

- Czekaj Dorian – jeden z nich zatrzymał przywódcę grupy szperając w telefonie – Ten dzieciak widnieje w puli i ma wysoką punktację.

- Mamy zagubioną owieczkę – zarechotał kolejny dryblas – Kronos nieźle płaci za takie zguby.

- Jaka znowu pula? – Piotrek podniósł się z ziemi i otrzepał zakurzone spodnie. – I co za punktacja?

- Nie twój interes – przywódca grupy zdzielił go kijem w brzuch – Ty stanowisz zwierzynę kruszynko.

- Znowu jesteś nieuważny Piotrze – Kaspian bez zmrużenia oka w jednej chwili powystrzelał uzbrojonych w kije oprychów. – Kiedy ty się wreszcie nauczysz?

- Może nie chcę się uczyć – stęknął trzymając się za brzuch – Chcę mieć spokój.

- W tym czasie jest to nierealne marzenie – patrzył na niego ciężko wzdychając – Prezentujesz się teraz żałośnie chłopcze.

- I tak się czuję – podbiegł do najbliższego kosza na śmieci i zwymiotował – Cholera.

- Skończyłeś? – Spytał cierpliwie czekając. – Zwróciłeś już wszystko?

- Niewiele było do zwracania – odparł się prostując – ale skończyłem.

- To dobrze – podszedł do niego i bez jakichkolwiek uprzedzeń go ogłuszył – Wracamy.

* * *

Czytał doniesienie, że ktoś z Watykanu dokonał autoryzacji na serwerze Kronosa. To było niedopuszczalne, chyba że było się Sforzą.

- Który to? – Zastanawiał się na głos śledząc ślad, który pozostawił sprawca. – Kaspian, czy Ludwik?