Translate

czwartek, 6 kwietnia 2017

Tożsamość - brak maski



 Czas biegnie nieubłaganie, a życie daje po dupie. Tak w skrócie można podsumować moją rzeczywistość. Sinusoida wzlotów i upadków, gdyby ubrać to w wykres liniowy. Ehhhh. Dosyć o mnie. 
Obiecany rozdział poniżej. Miłej lektury :) oraz przypominam, że komentarze są motywacją twórczą ;) 
Pozdrawiam i życzę radosnej wiosny :P

Zawsze myślał, że jego narodziny były błędem. Nie czuł przynależności do rodu, który reprezentował. Był po prostu sobą, co nie pasowało ojcu. Nadszedł jednak moment, gdy odkrył głęboko zakorzeniony w sobie mrok. Każdy go posiada, lecz nie wszyscy go dostrzegają. On to uczynił w wieku siedmiu lat. Zrobił to nieświadomie, ale konsekwencje tego działania ukierunkowały jego późniejszą decyzję. Na przekór ojcu starannie ukrywał drzemiącą we wnętrzu ciemność i obrał bezpieczną ścieżkę, która pomagała mu kontrolować te ciemniejsze, drugie „ja”. Niestety wypowiedziana przez Kronosa wojna nadwerężyła dotychczasowe opanowanie. Na celowniku były bliskie mu osoby, jak również on sam. Nie brał pod uwagę własnego bezpieczeństwa, ale fakt, że zagrożeni są jego przyjaciele i rodzina sprawił, iż kończyła się jego cierpliwość. Nie posiadał daru empatii jak Piotrek, ale w odróżnieniu od niego potrafił umiejętnie wykorzystywać morderczy talent zabójcy. Instynkt podpowiadał mu, że niedługo będzie musiał zrzucić maskę, by chronić to, co jest dla niego ważne.

* * *

Patrzył na dno filiżanki i coraz bardziej się irytował postawą wuja, jak i ciągłym oczekiwaniem. Murdoch nie miał zamiaru tak szybko się pokazywać, a to dolewało oliwy do ognia podsycając narastający gniew.

- Opanuj emocje Len – uspokajał go Kaspian najwidoczniej bawiąc się rozterkami siostrzeńca – Cierpliwość to jedna z cnót dobrego skrytobójcy.

- Mam po dziurki w nosie tych zasad – wysyczał zgrzytając zębami – Murdoch leci sobie w kulki.

- Młodość bywa porywcza – podsumował go wuj – i zgubna.

- Masz zamiar mnie pouczać? – Odstawił filiżankę, by nie cisnąć nią w brata matki. – Tymi suchymi tekstami?

- Ktoś musi – do pomieszczenia wszedł Edward. Zlustrował gości zimnym spojrzeniem, nieco dłużej zatrzymując je na tym młodszym. – W ogóle go nie przypominasz.

- I vice versa – odgryzł się oschle – gdzie Ruda?

- Allenie – Kaspian użył oficjalnego tonu, co przystopowało chłopaka. – Grzeczna postawa, pamiętasz?

- Powiedzmy, że pamiętam – westchnął, powoli się uspokajając. Niestety nie potrafił stłamsić w sobie niechęci do tego blondyna. Nie po tym co zrobił w młodości Piotrkowi. – Chciałbym zobaczyć się z Jolą.  

- Nie wiem, czy jest w stanie na spokojną rozmowę – odparł przeczesując jasne kosmyki włosów na głowie – Dzień w dzień przeprowadzam z nią istną batalię słowną. Niemądra chce szukać Avisa.

- Nie może – Kaspian od razu wyraził swoje zdanie w tym temacie. – Edmund może chcieć jej użyć przeciwko Dymitrowi.

- A ma ku temu powód? – Murdoch od razu wyłapał drugie dno. – Ta wizyta jest przez Avisa, nieprawdaż?

- Niestety – Sforza ciężko westchnął. – Jestem mu to winien, a Avis jest jednym z niewielu, który jest w stanie pokonać Edmunda.

- To tylko jeden człowiek – Edward nie rozumiał postawy wuja Piotra i Allena. – Robicie z niego jakiegoś potwora giganta.

- Biorąc pod uwagę pozycje w rodzinie, Edmund jest jedynym dziedzicem tytułu lidera Kronosa – odparł patrząc w lodowate oczy Murdocha. – Z ostatniej rozmowy wywnioskowałem, że głównym celem wojny są Allen i Piotr. Ten cel pochłonie wiele ofiar po obu stronach. Avis w tej chwili osłabia siły wroga, jednak to kropla w morzu naszych potrzeb. Nawet nie wyobrażacie sobie jakiego pokroju zwyrodnialcy są zrzeszani w Kronosie.

-  Znając dziadka i Tal, jakoś potrafię to sobie wyobrazić – mruknął All – W sumie Avis też tam należał.

- Na moją prośbę – przyznał spokojnie – ktoś musiał mieć na oku Tal.

- Rozumiem – zaśmiał się gorzko – cały ten czas ją chroniłeś. Nawet teraz.

- Tak. Nawet teraz – odpowiedział poważnie – Czynię to dlatego, bo jest moją młodszą siostrą. Piotrka nie zostawiłem na lodzie i dobrze o tym wiesz.

- Prawie go zabiła, ale … – w porę przerwał, przypominając sobie własne błędy względem młodszego brata. Nie miał prawa wytykać ich komuś innemu. – tak, dobrze o tym wiem.

- Będę mieć na oku Jolantę – wtrącił Edward rozbawiony sprzeczką gości – choć przyznam, że to nie łatwe zadanie. Jej ognisty temperament potrafi mocno oparzyć.

- Sądzę, iż Len przemówi jej do rozsądku – wskazał na siostrzeńca pełnym powagi spojrzeniem – nie zaszkodzi spróbować, prawda?

- Zezwalam – westchnął, dając przyzwolenie chłopakowi – Wiesz, gdzie jest jej pokój.

- Powiedzmy – mruknął bezzwłocznie ruszając ku wyjściu. Miał już dosyć tej ponurej i nudnej atmosfery. Jednocześnie wiedział, że wuj specjalnie wdrożył ten zabieg, by się go pozbyć z tego pomieszczenia. – Poradzę sobie.

Zniknął odprowadzony czujnymi spojrzeniami obu mężczyzn. Kiedy drzwi za nim się zatrzasnęły, Kaspian od razu przeszedł do rzeczy.

- Nie lekceważ siły przeciwnika Edwardzie Murdochu. Twoje spojrzenie na problem jest zbyt chaotyczne, przez co przeoczyłeś kilka istotnych szczegółów.

* * *

Grał na przenośnej konsoli. Jakoś musiał zabić frustrację, a strzelanie do potworów w pewnym stopniu pomagało. Udaremniona próba ucieczki i szybkie przejrzenie jego planów było dołujące i irytujące. Fakt, że chciał pozostawić młodszego brata denerwował poczuciem winy. Śmierć Agaty i rodziców paliła go od środka. Wrzał z nadmiaru emocji, których nie potrafił już nazwać po imieniu. Pragnął od tego uciec, ale nie wiedział jak. Nienawidził takiego stanu w jakim obecnie tkwił, co jeszcze bardziej podsycało jego gniew. Gdyby życie było łatwe jak to w grze. Prosty schemat, którego należy się trzymać by mieć spokój.

- Co robisz? – Zagadnął go Jacek. – Grasz?

- No – mruknął w odpowiedzi. Widok młodszego brata sprawiał mu ból i przypominał o własnej mierności. To dlatego unikał jego wzroku. – Czego chcesz?

- Chciałem z tobą posiedzieć – oznajmił niewinnie – Mogę?

- To wolny kraj – westchnął. Wiedział, że to nie fair wobec malucha traktować go jak zbędny balast, ale to było jedynym wyjściem, by nie wybuchnąć. – Rób co chcesz.

- Yhm – blondynek od razu usiadł obok i w milczeniu patrzył jak starszy brat zabija zombiaków na konsoli. Wystarczała mu sama obecność, która raniła tego drugiego. W pewnym momencie złapał skrawek bluzy Kamila, zmuszając by zwrócił na niego uwagę, tym samym przegrywając grę. – Nie zostawisz mnie, prawda?

- Głupiś? – Zakpił wstając z kanapy. – Daj mi spokój.

Spiesznie opuścił pokój, pozostawiając w nim samego chłopca. Uciekł. Nie miał pojęcia jak odpowiedzieć. Spanikował ukłuty potężnym wyrzutem sumienia i zwiał. To go utwierdziło w przekonaniu, jak żałosny się stał.

* * *

Wszedł do pokoju, nie bawiąc się w uprzejmości i pukanie do drzwi. Siedziała na podłodze i płakała w kolana. To nie były łzy złości, jak twierdził wcześniej Murdoch, ale te najgorsze z możliwych – łzy frustracji i bezradności. Jak dobrze je znał.

- Czego? – Warknęła nawet nie racząc na niego spojrzeć. Pewnie wzięła go za kogoś z Murdochów. O ironio, po części nim był. – Chcę być sama!

- I nadal się użalać? – Spytał kucając vis a vis niej. Musiał przyznać, że taka bezradna była nawet urocza. – Już wiem od kogo nauczył się tego mój niemądry braciszek.

- Ty?! – Jej z początku gniewne spojrzenie przybrało zdziwiony oddźwięk, co mocno go rozbawiło. – Skąd?

- Wszedłem jak normalny człowiek – wzruszył ramionami – drzwiami.

- Nie o to… – czknęła wycierając łzy – …mi chodziło.

- Wiem – zaśmiał się nie ukrywając emocji, czym jeszcze bardziej ją zaskoczył – Nie interesuje mnie rozmowa „dorosłych”, więc przyszedłem się przywitać.

- Widzę, że tobie również wypomnieli mniejszą ilość lat – westchnęła w złości – Wiem już jak czuł się Piotrek, gdy mu to zarzucano.

- Irytujące – mruknął, wspominając słowa Kaspiana – jesteśmy dorośli, a nie pozwalają nam o sobie decydować. Trzeba jednak przyznać, że z naszej trójki Piotrek ma najgorzej. Wszyscy mają go na oku i próbują go kontrolować, szczególnie ojciec.

- Rozumiem – szepnęła, po czym niespodziewanie rzuciła mu się na szyję – mój Bad boy!

- Zwariowałaś?! – Zarumienił się w reakcji na jej atak. Tym bardziej, gdy bezczelnie pocałowała go w policzek. Nie był przyzwyczajony do aktów takiego spoufalania się z innymi ludźmi. – Złaś ze mnie!

- Ktoś się zawstydził – wybuchła śmiechem – taki super zabójca jak ty? Niemożliwe.

- Weź się zamknij Rudzielcu! – Warknął urażony. – Po prostu mnie zaskoczyłaś.

- Gadaj zdrów, a ja swoje wiem – Była bezlitosna, ale właśnie dlatego zwrócił na nią uwagę. Jej szczerość do bólu mocno go pociągała. – Sweet asshole.

- Czyli chcesz złego chłopca – wyszczerzył się, po czym siłą zmusił ją do pocałunku – i jak ci to odpowiada?

- Bardzo – patrzyła na niego wyzywająco – ale mogło być lepiej.

- Nie mam na ciebie siły – westchnął z politowaniem i lekkim rozbawieniem – ale to w tobie lubię.

- A ja kocham twoje oczy i wszystko pozostałe – odgarnęła grzywkę z jego oczu i przytknęła swoje do jego czoła – całkowita odwrotność Skrzata, lecz nie do końca.

- Wszyscy nas porównują – udał dąs – ja to ja, a on to on.

- Wiem – zaśmiała się uroczo – głuptak.

- Nie szukaj Avisa – jego oczy nabrały zdecydowanego i poważnego wyrazu – Edmund ma z nim porachunki i chce cię wykorzystać by go złapać. Nie chcę cię stracić.

- Mam tylko jego – zaczęła się mocno zastanawiać – straciłam brata i matkę.

- Znam to uczucie – wyznał mając na myśli matkę – jednak Avis ma tylko ciebie i za wszelką cenę chce cię chronić. Ja również tego chcę i mój głupi brat. Nawet nie myśl, że jesteś sama, bo obaj skopiemy ci dupę.

- Słowa pocieszenia – ponownie wybuchła śmiechem – zgoda.

- Na co? – Teraz to on się zdumiał.

- Ty nie dasz się zabić, a ja pozostanę w tym piekielnym więzieniu – odparła już spokojna – przekaż to również bratu i jeśli to możliwe mojemu beznadziejnemu staruszkowi.

* * *

Wpatrywał się w niebo. Ostatnio robił to całymi dniami i czasami nocami. Widok chmur i gwiazd dawał mu złudne uczucie wolności i choć na chwilę pozwalał oderwać się od brutalnej rzeczywistości. Nawet teraz był pod nadzorem. Dzień w dzień ktoś miał go na oku, co było strasznie irytujące.

- Też szukasz azylu? – Sapnął wyczuwając czyjąś dodatkową obecność. – W tym domu to przywilej dla wybranych.

- Mnie nikt nie pilnuje – usłyszał odpowiedź ze swojej prawej strony – mają mnie za nieporadne dziecko.

- Ja tak się czuję – mruknął w zamyśleniu – nieporadnie.

- Masz ku temu prawo – usiadł tuż obok – straciłeś ostatnio wielu bliskich.

- Ty również – podniósł się do siadu i lekko zmierzwił włosy Pierra – Widziałem jak bardzo byliście zżyci.

- Tylko on mnie rozumiał – bił od niego mrok i chłód – teraz zostałem sam.

- Głupoty opowiadasz – mruknął patrząc na chmury – naucz Kamila kontroli. Tylko ty jesteś w stanie do niego dotrzeć. Do mnie ma żal. Wiem to, choć gorączkowo temu zaprzecza. Ma do tego prawo. Przeze mnie stracił rodziców i siostrę.

- Czemu uciekasz od mroku? – Spytał znienacka. – Masz go w sobie sporo. Widziałem to w twoich oczach.

- W paru kwestiach jesteśmy do siebie podobni – uśmiechnął się smutnie – jednakże ukrywamy mrok z różnych powodów. Ty go kontrolujesz i dobrze się nim bawisz, ja zaś boję się dać mu się ponieść. Raz to zrobiłem i konsekwencje mnie przerosły.

- Jesteś silny, ale jednocześnie kruchy jak kryształ – odparł cicho Pierre – Powiedz mi Piotrze, lubisz mnie?

- Którego ciebie? – Dociekał spokojnym tonem.

- Ogólnie – wzruszył ramionami – tylko ty i Kamil dostrzegliście moje drugie „ja”.

- Fajny z ciebie dzieciak – odpowiedział szczerze – traktuję cię jak młodszego brata.

- Rozumiem – rzucił się na trawę i rozłożył na boki ramiona – chciałbym dołączyć do twojego rodu. Rodu Conscientia.

- Należysz już do Sicariusów – zdumiała go jego prośba – czy to w porządku?

- Jesteś jedyną osobą, która jest w stanie połączyć dawno zwaśnione rodziny – wyjaśnił rzeczowo – Wywodzisz się z Murdochów i związałeś się z Sicariusem, w dodatku wskrzeszasz wymarły Ród Conscientia.

- Coś w tym jest – zaśmiał się cicho zerkając na nastolatka. Nadal nie rozumiał, dlaczego Orestes nie dostrzegał w nim tak wielkiego potencjału. – W takim razie nie miałbym nic przeciwko.

* * *

Ivi bawiła się z Rubi w salonie. W pewnym momencie wstała z podłogi i ruszyła w stronę pokoi gościnnych. Bez pukania weszła do jednej z sypialni, gdzie znajdował się Jacek. Blondynek pustym wzrokiem wpatrywał się w ciemny kąt przy oknie, nie reagując na bodźce z zewnątrz. Cicho do niego podeszła i mocno przytuliła. Dopiero teraz zaczął łkać.

- Już dobrze – delikatnie głaskała jego plecy – nie płacz.

- Chcę do Agatki – wychlipał zrozpaczony – Kamil mnie nie chce.

- Masz mnie i tatusia – mówiła cichutko kojącym głosikiem. Może nie rozumiała jego słów, ale czuła głęboki smutek i tęsknotę. – Będę twoją siostrzyczką.

Dante przypadkiem był świadkiem tego zdarzenia. Zachowanie córki Ravena przypomniało mu Gwen. Pocieszała go w ten sam sposób, gdy byli jeszcze dziećmi. Oparł się o ścianę i w ukryciu obserwował maluchy przez szparę w drzwiach. To było tak nostalgiczne i kojące. Piotrek miał w sobie tę delikatność i dziecięcą empatię. Między innymi za to go pokochał.

- Co robisz? – Zagaił go przechodzący obok Raven, lecz kiedy zajrzał do pokoju, zrozumiał w czym rzecz. – Przypomina w tym matkę.

- Też tak pomyślałem – westchnął smętnie – czasem bardziej czuję jej brak. Zawsze wiedziała jak wybrnąć z danej sytuacji bez szwanku.

- To był jej szósty zmysł – uśmiechnął się na wspomnienie żony – Ivi najwyraźniej go odziedziczyła.

- Rozmawiałeś już z Carmen? – Spytał znienacka. – O Oriego nie pytam, bo unikasz go dla zabawy.

- Rozgryzłeś mnie – mruknął nieco zmęczony – czekam na powrót Kaspiana, a potem hasta la vista, baby.

- Gwen była repliką matki – zaśmiał się cicho w reakcji na minę przyjaciela – to dlatego się obawiasz rozmowy z Carmen?

- Coś w tym stylu – nerwowo się rozejrzał – chciałem zabrać Ivi na spacer. Ten dom wydaje się dość ciasny pomimo gabarytów.

- Tatku! – Z pokoju wybiegła zadowolona Ivi i rzuciła się na szyję ojca. – Zabierzemy ze sobą Jacka?

- Dobrze – zgodził się bez zwłoki – przyprowadź go i w drogę.

- Aye kapitanie – dziewczynka wróciła do pokoju, by po chwili wyciągnąć z niego zapłakanego Sulika. Gdy ten zobaczył mężczyzn, od razu wytarł z oczu łzy. – Gotowi!

- Nie płakałem – czknął kryjąc zasmarkaną buzię – nie jestem beksą.

- Nikt cię tak nie nazwał – Dante wyjął z kieszeni chustkę i wytarł twarz dziecka. – Idź na spacer z Ivi i wujkiem Finem. Dobrze ci zrobi. Może poprawi humor.

- Dobrze – nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Do Piotra by się przytulił, ale Dante był trochę straszny.

- Ogarnij się Dan – Raven na migi pokazał w czym rzecz. – Dzieciak tego potrzebuje.

- Aha – przytulił do siebie oniemiałego Jacka, który niemal natychmiast odwzajemnił uścisk – Pamiętaj, że nie jesteś sam. A teraz leć z wujkiem i Ivi.

Chłopiec dołączył do Ravena i zaraz zniknęli mu z oczu.

* * *

Powrót był męczący, tym bardziej, iż wuj przez cały czas milczał. W dodatku ignorował jego próby podjęcia jakiejkolwiek rozmowy. Coś go dręczyło, ale oczywiście nie zamierzał się nikomu zwierzać, a w szczególności jednemu z siostrzeńców. Plusem tej wycieczki był jedynie akt spotkania się z Jolą. Ten rudzielec mocno go kręcił, co było dziwne w jego przypadku. Jeszcze żadna dziewczyna nie wzbudzała w nim takich emocji, które z resztą starał się tłumić. Niestety nie w tym przypadku. Pragnął mieć ją na wyłączność i nie podobało mu się, że musiała pozostać w domu przeklętych Murdochów. Z drugiej jednak strony tylko tam, jak na razie, była bezpieczna.

Wjeżdżali właśnie w bramę prowadzącą do posiadłości babci, gdy ktoś mignął im skacząc ze szczytu muru. Kaspian od razu zaparkował i patrzył w tamtym kierunku, lecz po chwili ruszyli dalej.

- Zdajesz sobie sprawę, że ten gnojek jest ważny dla Piotrka? – Zagadnął wuja zdumiony jego decyzją. – I jeszcze tamten Sicarius.

- Sprowadzi go tu bez problemu – odparł niczym niewzruszony Sforza – Sulik nie jest dla niego wyzwaniem.

* * *

Biegł w sobie znanym kierunku. Nareszcie zdołał to zrobić. Uciekł. Czemu więc czuł się jak zbity pies? Osiągnął to, co zamierzał. Co mu nie pasowało?

- Cholera – warknął zatrzymując się w jakimś zaułku – Co ze mną nie tak?

- Wszystko – odpowiedział mu ktoś, kogo nie spodziewał się tu spotkać. Wszystkich, ale nie jego. – Postanowiłeś porzucić dwie osoby, które uważają cię za kogoś ważnego, a nawet i więcej.

- O co ci chodzi? – Nie zrozumiał przesłanej aluzji. – Po cholerę tu lazłeś za mną?

- By wybić ci z głowy idiotyzmy pokroju tej ucieczki – oznajmił równie przerażającym tonem, co jego spojrzenie. Widział je tylko raz i wówczas pragnął o nim zapomnieć. – Co chciałeś tym udowodnić?

- Odwal się! – Wymruczał cofając się o kilka kroków. – Mam powody…

- Jakie powody? – Nie dawał mu skończyć jakby od razu przekreślał jego racje. – Ucieczka i rychła śmierć?

- W ogóle mnie nie rozumiesz! – Ryknął sfrustrowany i wściekły. – Idź bawić się w dobrego synka rodziców!

- Obaj mamy swoje powody, ale moje są zupełnie innego kalibru – wyjaśnił powoli zmniejszając powstały pomiędzy nimi dystans – ty najzwyczajniej uciekasz. Sam nawet nie wiesz przed czym. Jesteś jak wystraszony kociak. Drapiesz i gryziesz bez powodu.

- Przestań! – Nakazał palony od środka gniewem i żalem. – Nie zrozumiesz mnie, bo masz rodzinę!

- Też ją masz, a bez skrupułów ją porzuciłeś – wytknął mu bezlitośnie dźgając w pierś palcem wskazującym – poddałeś się choć powinieneś być tym najsilniejszym. Rozczarowujesz mnie Kamilu. Zaczynam wątpić czy nadajesz się na mojego przyjaciela.

- O co ci chodzi? – Ponowił pytanie nie rozumiejąc intencji Sicariusa. – Nigdy cię nie prosiłem o to byś nim był! Skoro jestem taki żałosny, to kiego czorta mnie męczysz?

- Polubiłem cię – odparł poważnym tonem – z początku nienawidziłem, ale nawiązaliśmy pewną więź, którą teraz próbujesz przekreślić. W skrócie, bardzo mnie wkurzasz.

 - To mnie zostaw – polecił mu w irytacji – Skoro działam ci na nerwy.

-Nadal nie rozumiesz – zaśmiał się gorzko, po czym wyciągnął z kieszeni spodni scyzoryk – Nie znoszę porzucenia. Wręcz go nienawidzę.

- To twój problem – wzruszył ramionami, wzrokiem szukając drogi ucieczki. Niestety go nie znalazł. – Wracaj do swoich.

- Przed tym cię zabiję – wyszczerzył się jak do najbliższego kolegi – wówczas mnie nie porzucisz.

- Jesteś świrem – zbladł widząc determinację w oczach Pierra i dzierżony w jego dłoni nóż. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, tkwiąc w miejscu niczym wrośnięte w asfalt. Sparaliżował go strach. – Odejdź!

- Czego się boisz? – Zadrwił z Sulika patrząc prosto w jego przerażone oczy. – Przecież jesteś kozak. Zwiałeś z bezpiecznej strefy, pakując się w ręce wroga.

- Jakiego wroga? – Nadal nie rozumiał w jakim był zagrożeniu, czym działał Sicariusowi na nerwy. – Nikogo tu nie ma.

- Jesteś tego pewny? – Wskazał mu trupa szpiega Kronosa, leżącego w cieniu. – Tak bardzo chcesz dobić Piotrka swoją śmiercią? No tak, śmierć twojej siostry to zbyt mały cios jak dla niego. Najlepiej by sam dał się zabić. Tak by było dla ciebie najlepiej? Piotrek jest winny śmierci twoich starych i Agaty, prawda? Może sam byś go sprzątnął w rewanżu? Tak bardzo go nienawidzisz, więc w czym problem?

- Zamknij się! – Krzyknął na Pierra ze łzami w oczach. Dlaczego insynuował mu takie rzeczy? Czym sobie na to zasłużył? – Nic nie wiesz!

- W takim razie mnie oświeć! – Wrzasnął w odpowiedzi. – Biedny Kamilek stracił rodziców i siostrzyczkę. Tak bardzo cierpi, że nie widzi bólu innych.

- Co ty możesz wiedzieć! – Zarzucił mu w rozżaleniu. – Nikogo nie straciłeś!

- Skąd możesz to wiedzieć? – Wyśmiał go w irytacji. – Myślisz, że tylko ty poniosłeś straty? To wiedz, że nie jesteś osamotniony! Każdy to przeżył. Patrzyłeś kiedyś na egzekucję współbraci z oddziału? Wątpię. Zabiłeś kogoś? Nie. Co ty możesz wiedzieć o uczuciach skrytobójców? Trwa wojna, więc się otrząśnij i zacznij myśleć o innych pieprzony egoisto!

- Ja nie… – nie wiedział co odpowiedzieć. Pierre trafił w sedno, co zabolało jak diabli. – przepraszam.

- Nie mnie masz przepraszać łajzo – sapnął zrezygnowany. Mazgający się przyjaciel był miłą i niecodzienną odmianą. – W domu babci jest pewien malec, który chce odzyskać starszego brata.

- Ale ja nie potrafię spojrzeć mu w oczy – załkał marząc się jak pięciolatek – jestem gównianym starszym bratem.

- To akurat prawda – poklepał go po ramieniu – teraz nawet tak wyglądasz.

- Mógłbyś mnie pocieszyć – poczuł się urażony, ale jednocześnie odczuł ulgę. Tłumione dotąd emocje znalazły ujście, wylewając się wraz ze łzami. – Jestem żałosny.

- Pocieszają przyjaciele i rodzina – odparł, odwracając się do Sulika plecami – nie jestem żadnym z nich.

- Jesteś – wyszlochał zawstydzony – przyjaciel.

- Czyżby? – Zerknął na beczącego nadal Kamila i uśmiechnął się w duchu. Było z nim lepiej. Czasem terapia szokowa odnosi pożądane skutki. – Przed chwilą twierdziłeś, że tak nie jest.

- Bredziłem – wysapał starając się uspokoić. Czemu tak trudno przestać płakać? – Oszukiwałem się, że nikogo nie potrzebuję. To była ułuda. Otworzyłeś mi oczy. Jestem pieprzonym egoistą. Śmierć rodziców i Agaty sprawiła, że straciłem głowę.

- W końcu to przyznałeś – pacnął go w czoło. Piotrek to przewidział, powierzając Kamila w jego ręce, chciał zapobiec kolejnej tragedii. Zdumiał go taką prośbą. Jeszcze nikt mu tak nie zaufał z bliskich, a zrobił to chłopak, którego poznał w szkole zabójców. – Zbyt wąsko patrzysz. Nicole straciła ojca, ja brata, Piotrek cierpi z utraty każdego. Patrzyłeś w jego oczy przez ostatnie dni? On jest gotów się poświęcić dla dobra innych. Niestety to nie takie proste. Dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, że jego śmierć niczego nie zmieni. Kronos będzie zabijał każdego, kto mu się sprzeciwi. Już to robi.

- Ty zabiłeś tamtego faceta? – Kamil wskazał trupa. – Czemu?

- Inaczej on zabiłby ciebie – wyjaśnił spokojnym tonem – to szpieg Kronosa.

- Ty chciałeś mnie zabić! – Przypomniał sobie celując pięścią w twarz Pierra. – Ty…

- No i? – Wyszczerzył się rozbawiony powolnym tokiem myślenia Sulika. Oczywiście bez problemu uniknął jego ciosu. – Nadal tu stoisz.

- Wykiwałeś mnie!? – Stanął jak wryty. – Cholera! Daj się walnąć!

- Nie lubię bólu – oznajmił w śmiechu – po co mam dawać się bić? To nielogiczne.

Patrzył na Pierra i nie dowierzał. Jeszcze parę minut temu przerażał go do szpiku kości, a teraz irytował beztroską. Jak to możliwe, że diametralnie zmieniał osobowości jak parę rękawiczek? To było niesamowite, acz chore. Imponował mu, jednak nigdy nie zdradzi przed nim tego faktu. Po dłuższym przekomarzaniu postanowili wreszcie wrócić do rezydencji Laverno. Tym bardziej, iż zaczynało się ściemniać.

* * *

Dochodziła piąta, gdy wszedł do pokoju młodszego siostrzeńca. Spał jak niemowlę w pozycji embrionalnej. Niewinny obrazek, który zamierzał właśnie zniszczyć. Oczywiście nie należał do taktownych osób, a tradycja nakazywała by budzić delikwentów w dość nietuzinkowy sposób. Delikatnie wziął go na ręce i ostrożnie zaniósł do łazienki. Następnie ułożył go w kabinie prysznicowej tak, by głowa znajdowała się centralnie pod deszczownicą i odkręcił zimną wodę. Nie musiał czekać zbyt długo na skutki jego wysiłków, bo dzieciak zaczął przeraźliwie krzyczeć i piszczeć na zmianę. Zabawny obrazek.

- Kto? Jak? Gdzie? – Piotrek miotał się w brodziku na oślep próbując zakręcić wodę. Wychodziło mu to strasznie niezgrabnie, bo ślizgał się na kafelkach i ciężko dyszał z doznanego szoku termicznego. – Cholera!

- Nad tym też trzeba będzie popracować – mruknął pod nosem obserwując starania siostrzeńca – straszny z niego pieszczoch.

- Ty! – Gromił Kaspiana morderczym spojrzeniem, stojąc rozkrokiem w drzwiach kabiny. Ociekał wodą i wyglądał dość żałośnie, jak przemoczony kocur. – Zamorduję.

- Mocne słowa – prztyknął go w nos mocno rozbawiony tą deklaracją – zbieraj się, bo czas cię podszkolić.

- Co?! – Zdębiał lekko zamroczony. Jeszcze do końca się nie obudził. – Jak?

- Dziś wyjątkowo pomyślę za ciebie – zrezygnowany chwycił rękę chłopaka i wyprowadził go z łazienki. Następnie kazał się przebrać w suche ubranie. Kiedy ten to uczynił, wyciągnął go z pokoju. – Brak ci czujności. Jesteś beztroski i leniwy.

- Za co mnie tak łajasz? – Ziewnął niezadowolony, że tak wcześnie kazano mu opuścić ciepłe i miękkie łóżeczko. – I kiedy wróciłeś?

- O tym właśnie mówię – westchnął mierzwiąc mu włosy – straszne z ciebie dziecko.

- To akurat wiem – ziewnął ponownie – mogę już wrócić do łóżka.

- Wrócisz tam, jak odrobisz lekcje – odpowiedział mentorskim tonem. Okazuje się, że stan Piotrka jest gorszy niż przypuszczał. Dzieciak nie zdawał sobie sprawy z jak poważnym wrogiem będzie musiał się zmierzyć. W starciu z Edmundem zginąłby niemal natychmiast. Choć z drugiej strony jeszcze nie poznał jego możliwości. – Czas przeprosić się z mrokiem.

- Chyba jednak sprawdzę, czy nie ma mnie w salonie – wymamrotał, skręcając ukradkiem w tamtą stronę. Wolał uniknąć budzenia ciemniejszego „ja”. Osobiście nie przepadał za tym drugim sobą, choć nieraz ratował mu tyłek. – Byłoby lepiej gdybym go nie budził.

- Kogo nie chcesz budzić? – Kaspian objął go w pasie, tym samym zatrzymując. Był pod wrażeniem, że bezszelestnie mu umknął. Jednak posiadał jakiś potencjał. – Nieładnie tak uciekać przed wujkiem.

- A kto przed nim ucieka? – Szepnął pokonany i lekko zdruzgotany tym, że został złapany. – Po prostu miałem ochotę tu skręcić.

- Rozumiem – uśmiechnął się pod nosem. Dzieciak powinien się wreszcie oswoić z odziedziczonym mrokiem. Miał go we krwi jak każdy członek rodu Sforza. Chciał zobaczyć w jaki sposób on się ujawnia. Allen bez problemu się w nim odnajdywał, dlaczego Piotr tak bardzo się go bał? – To teraz skręcimy tam, gdzie ja będę chciał.

Opuścili dom i udali się do ogrodu. Zatrzymali się dopiero w najdalej oddalonej jego części. Piotrek nadal nie wiedział co Kaspian chce z nim zrobić, jednak cierpliwie czekał na jakiś znak. Podświadomie czuł, że to będzie dla niego ciężki trening.

- Gotowy? – Spytał siostrzeńca, który bujał w obłokach. Typ marzyciela był najtrudniejszy do okiełznania. – Piotrze!

- Tak? – Wyrwany z zamyślenia spojrzał na wuja. – Chyba.

- Zaraz się okaże – odparł, po czym zebrał z ziemi kilka kamyków i bez ostrzeżenia cisnął jednym z nich w chłopaka – orientuj się!

- Ała – jęknął pocierając ramię, w które trafił kamyk – o co ci chodzi?

- Byś zaczął się uczyć przewidywania i unikania – oznajmił rzucając kolejne kamienie – jak na razie idzie ci kiepsko.

- Co ty nie powiesz? – Sarknął  poirytowany i obolały. – Może ja rzucę w ciebie?

- Rzuć – polecił z wyzywającym spojrzeniem – Udowodnię ci, że jesteś przewidywalny.

- To dawaj! – Warknął tracąc cierpliwość. Balansował na krawędzi drugiego „ja”. Ostatnie wydarzenia, niewyspanie i dziwne triki wuja sprawiały, że tracił cierpliwość i kontrolę. Kaspian zaś dostrzegł przebłysk mroku w jego zielonych oczach, dlatego dalej go prowokował. – Tylko później nie żałuj.

- Na razie tylko kłapiesz ozorem maleństwo – zadrwił świadomie dolewając oliwy do ognia. Rzucił dodatkowo kolejne kamyki celnie uderzając klatkę piersiową, czoło i brzuch. To jeszcze bardziej drażniło siostrzeńca, który bez rezultatu próbował w niego trafić. Kaspian jednak bez najmniejszego wysiłku unikał tych nieudolnych rzutów. – Masz kiepskiego cela mój drogi.

- Przestań! – Zawył, gdy ponownie oberwał w czoło. Tym razem przekroczył wyznaczoną granicę mroku. – Powiedziałem przestań!

Złapał nadlatujący kamyk i po prostu odrzucił z powrotem. To zaskoczyło Kaspiana, który z ledwością uniknął trafienia w oko. Od razu wyostrzył czujność, spostrzegając odmianę w zachowaniu siostrzeńca.

- Całkiem nieźle – odparł tym razem ciskając w chłopaka dziesięcioma kamykami naraz. Efekt był natychmiastowy. Dzieciak uniknął większości trafień, jednak jeden z kamieni tkwił w martwym punkcie, czego nie mógł dostrzec. – Imponujące, jednak ślepy punkt cię nie tłumaczy.

- Ble, ble, ble – zakpił z arogancją wymalowaną na twarzy. Jego obecna osobowość była przeciwieństwem tej, którą pokazywał na co dzień. – I łapu capu wujaszku.

- Ciekawy z ciebie osobnik – nie ukrywał rozbawienia. Mroczna osobowość Piotra była asem w rękawie. W starciu z Edmundem chłopak okazałby się kluczowym gwoździem do trumny Kronosa. I pomyśleć, że ktoś tak silny ukrywał się pod płaszczykiem kruchego dzieciaka? W tej formie precyzją przewyższał nawet Avisa i Blankę. – Cisza przed burzą.

- I co z tego – zaśmiał się, błyskawicznie przypuszczając atak z zaskoczenia – nieźle mnie wkurwiłeś.

- Trzeba nauczyć cię poprawnego słownictwa – westchnął parując jego ciosy. Musiał przyznać, że bił się jak profesjonalista. Był skupiony i wytężał wszystkie zmysły. Niestety zmuszony był przytrzeć mu nosa. Wyłapał kilka luk w jego ataku i obronie. – Nie opuszczaj gardy przy ataku, bo przeciwnik z łatwością to wykorzysta.

- Co?! – Zdumiony wylądował na łopatkach. – Osz ty…

- Robisz za duży zamach przy ataku – klepnął siostrzeńca w policzek, czym nieco go rozjuszył – jest trochę luk do korekty.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem – mruknął niezadowolony – i tak jest ich mniej niż ostatnio. Potrafię uczyć się na błędach.

- Nie koniecznie – prztyknął go w nos, gdy ten ponowił próbę ataku – nadal leżysz na ziemi.

- Bo klęczysz mi na brzuchu – stęknął z bólu – Złaź.

- To zacznij być grzecznym chłopcem – dał mu wskazówkę – to jak?

- Niech będzie – zamknął oczy, lecz gdy ponownie je otworzył zniknął z nich mrok – mogę już wrócić do pokoju? I czemu leżę na ziemi?

- Niemożliwe dziecko – wybuchł śmiechem pomagając mu wstać – Możesz.

* * *

Kolejna jama Kronosa. Kolejne starcie i wygrana. Przeciwnicy nie mieli najmniejszych szans w tej potyczce. Alex okazała się świetnym snajperem. Wyeliminowała większość szczurów w tym kanale przemytniczym.

- Palisz – stwierdziła nastolatka, gdy wracali do tymczasowej kryjówki – Tylko po akcji.

- To rytuał – oznajmił skupiając się na drodze – Poświęcenie.

- Poświęcenie?! – Nie rozumiała co miał na myśli. – Niby czego?

- Oddaję trochę siebie zaświatom – wyjaśniał wydychając dym papierosowy – To dobra wymiana, bo zyskuję spokój.

- Aha – mruknęła odwracając wzrok – dziwny z ciebie zbój.

- Wiem – uśmiechnął się w odpowiedzi – Każdy na swój sposób jest dziwny.

- No właśnie – przyznała ziewając – Normalność jest do kitu.

* * *

Sonia przygotowywała kolację. Miała pewną obawę względem córki, która pierwszy raz od powrotu ze szkolenia ruszyła na misję bez nich.

- Jest z nią Dimitri – uspokajał ją Mihail – Oboje trenowali pod okiem Vlada.

- To podsyca moje obawy – szepnęła nerwowo mieszając jajka na patelni – Przeszli dwa różne szkolenia.

- Z łatwością się uzupełnią – posłał żonie zniewalający uśmiech – a poza tym to nasza córa. Ma twój temperament i mój zapał do walki.

- Jak to jest być matką? – Do rozmowy wtrąciła się Talisha. Siedziała w kącie pokoju i obserwowała ogień w kominku. – Czy to coś dobrego? Macierzyństwo?

- To coś wspaniałego – odpowiedziała jej Sonia – I niewyobrażalnego.

- Rozumiem – westchnęła bawiąc się włosami – Ból utraty jest niewyobrażalny i paląco silny.

- Dimitri coś o tym wspominał – Sonia po części rozumiała tę żałosną kobietę. Ból po utracie dziecka przerodziła w przyczynę sprawiania go innym. – Krzywdzenie innych nie pomogło.

- Nie – przyznała zakrywając twarz – co z tego, że był upośledzony. To nadal był mój synek.

- To cię nie tłumaczy – skarcił ją Mihaiil – My również straciliśmy dziecko.

- Ta strata motywuje nas do zrównania z ziemią Kronosa – w oczach Soni palił się ogień zemsty – Ciesz się, że nie jesteś na naszej liście.

- Jakiej liście? – Do pokoju weszli Avis z Alex. Usłyszeli tylko końcówkę wypowiedzi Soni. – O czym rozmawiacie?

- O zemście – odpowiedział przyjacielowi – infiltrowałeś dla nas Kronosa, za co jesteśmy ci wdzięczni.

- Muszę zniszczyć Gustawa i Edmunda, by chronić córkę – odparł w skupieniu Avis – Pech chciał, że przyjaźni się z Piotrem.

- Śliczny Piotruś – zanuciła Tal – jego krzyk jest taki słodki.

- Chciałaś go zabić – wspomniał Dimitri – tylko po co?

- Z początku tak – oznajmiła spokojnie – jednak po bliższym spotkaniu mocno go polubiłam. Jest jak cały zwierzyniec w jednym. Silna bestyjka, choć nieśmiała. Edmund chce położyć na nim swoje brudne łapska. Skrzywdzić, bawić się nim. Biedny szczeniaczek.

- Kaspian na to nie pozwoli – pokręcił przecząco głową z politowaniem patrząc na kobietę – Chroni was wszystkich.

- Chroni – zachichotała rozbawiona – Nie zawaha się wykorzystać jednego szczeniaka dla dobra ogółu. Ale Piotruś nie będzie mieć nic przeciwko. To dziecko lubi się poświęcać.

- Czyli jest nierozgarnięty – wtrąciła się Alex – nikt normalny nie poświęca się dla innych.

- Ten chłopak ma głowę na karku – podsumował Piotrka Avis – Jest dziecinny, ale nie głupi.

- Chcesz powiedzieć, że ta jego naiwność zwiedzie Tigera?! – Nie wierzyła w słowa Dimitra. – Nie rozumiem.

- Tal już to powiedziała – zaśmiał się mierzwiąc dziewczynie włosy – Chłopak ma w sobie więcej mroku niż wszyscy ze zwierzyńca. Nikt się tego nie spodziewa po kimś tak kruchym.

- Muszę go poznać – odparła pełna determinacji – skoro nawet ty go zaakceptowałeś.

- Ten mrok rósł w nim dzięki Tal – oznajmił w rozbawieniu – odebrała go matce i wsadziła w sam środek gniazda żmij.

- W skrócie ma potencjał – podsumował Mihail – w czym tkwi haczyk drogi druhu?

- Chłopak nie chce zabijać – odpowiedział z ciężkim westchnięciem – nie jestem pewny, czy w ogóle będzie w stanie odebrać komuś życie.

- Jest w stanie to zrobić – zanuciła Talisha – Gdy się zezłości, jego oczy są pełne mroku. Ktoś musi naprawdę go wkurzyć, by ten mrok nim zawładnął.

- Skąd ta pewność – zwrócił się do kobiety – Tal?

- Ból, krzyk rozpaczy, a potem nienawiść i żądza krwi – wyliczała z obłędem wymalowanym na twarzy – Kiedy pomogłam mu wykończyć kuzyna, walczył nie ze mną, a z samym sobą. Chęć mordu go przeraża. Boi się tego drugiego, mroczniejszego „ja”. Czuję, że już niewiele mu trzeba by całkowicie przebudzić wewnętrznego Sforzę.

* * *

Mijał już drugi tydzień pobytu w domu babci, a Kaspian nie dawał mu chwili spokoju. Dzień w dzień od powrotu z krótkiej eskapady do Edwarda maltretował go nauką walki. Twierdził, że szlifuje jego niedoskonałości w ataku i obronie. Allen też miał już tego dosyć, bo treningi również obejmowały i jego osobę. Czasami nawet wuj wciągał w to Nicole i Kamila. Pierre dołączał z własnej woli. Te ćwiczenia go bawiły. Chyba tylko jego.

- Mam siniaki na każdym skrawku ciała – jęknęła Nicki upadając na cztery litery po zadanym ciosie Kaspiana – Odpadam.

- Ja też – stęknął Piotrek siadając obok siostry – mam dość.

- Wszystko w nadmiarze szkodzi – dołączył się Kamil – Jesteś gorszy od mojej  sensei.

- Skończymy, gdy ja tak powiem – oznajmił młodzieży z kijem w ręku – za lenistwo pięćdziesiąt pompek.

- Co?! – Zaprotestowali chórem.

- Do dzieła robaczki – dźgnął każde z nich końcem kija – niektórym przyda się wzmocnienie mięśni rąk.

- Do ciebie pije – zaśmiał się Allen wskazując brata – jesteś mięczak z kurzymi łapkami.

- Przynajmniej z wyboru – nadąsał się wstając z trawy – spadam stąd.

- Spadniesz, jak ci pozwolę – Kaspian szybko podciął siostrzeńcowi nogi, przez co ten upadł twarzą na trawę. – Smaczna trawa?

- Przeginasz – warknął wypluwając piasek z buzi – cios poniżej pasa.

- Tu się z tobą zgodzę – zmierzwił mu włosy – nogi są poniżej pasa Piotrze.

- Dobre – zachichotał Kamil, lecz mord w oczach Piotrka sprawił, że ucichł.

- Nie radzę teraz tego robić – wtrącił się Pierre zrównując się ze Sforzą – niektórzy z tu obecnych tego nie udźwigną.

- Niech ci będzie – próbował pochwycić Sicariusa, ale ten bez problemu mu umknął – masz umiejętności, jednak nie trać czujności.

- Nigdy tego nie robię – posłał mężczyźnie psotne spojrzenie, po czym specjalnie się przewrócił. Zza drzew wyłonił się ojciec chłopca. – Boli.

- Rozumiem – Kaspian uśmiechnął się w duchu. Dzieciak potrafił nieźle grać ofiarę. Własny ojciec nie znał o nim prawdy, a to wyczyn godny uznania. – Kończymy na dzisiaj.

- Jak tam? – Orestes zagadnął Piotrka, lecz ten zgromił go morderczym spojrzeniem. Pierwszy raz widział w tych zielonych oczach tyle nienawiści. – Może byś odpowiedział.

- Nie mam nastroju do pogawędek – warknął spiesznie go wymijając – Odwalcie się, jasne?

- Co go opętało? – Starszy Sicarius nie rozumiał tego zachowania. – Jest inny.

- Przygotowuję go do wojny – oznajmił niczym niewzruszony Sforza. Indywidualne treningi z młodszym siostrzeńcem wykazały, że nauka nie idzie w las. Chłopak szybko się uczył, a w trybie drugiego „ja” kreatywnie łączył kilka ataków w jednym natarciu. Idealnie dostosowywał się do sytuacji i bez problemu wykorzystywał otoczenie w stu procentach. Stawał się godnym przeciwnikiem dla niego i Edmunda. – To dobre dziecko.

- Specjalnie go podpuszczasz – zarzucił mu Allen – wydobywasz z niego mrok, którego tak nie znosi.

- Budzę w nim to, co obudziłem dawno temu w tobie – wyjaśnił łagodnie – Piotr różni się od ciebie w tym, że panicznie boi się drzemiącej w nim siły.

- Ty chyba nie chcesz…  – chłopak zamarł patrząc z niedowierzaniem na wuja – ojciec wie?

- Nie potrzebuję zgody Alberta – wyśmiał Allena podsycając w nim frustrację – Piotr jest dorosły i może sam o sobie decydować.

- Hipokryta! – Zarzucił wujowi w irytacji. – Do tej pory więziliście nas, twierdząc, że nie mamy prawa głosu. Teraz raptownie jesteśmy dorośli?! Chyba kpisz?!

- Dzieci – odparł z politowaniem patrząc jak Allen się oddala – tak słodko się złoszczą.

- Nie rozumieją, że chcemy ich dobra – zgodził się z nim Orestes – choć co go tak rozgniewało? Co chcesz zrobić?

- To sprawa między mną a siostrzeńcami – odprawił z kwitkiem Sicariusa – ty masz swoje dzieci, więc nimi się zajmij.

* * *

Wszedł śpiesznie do domu. Zahaczył o kuchnię i wlał sobie do szklanki zimnej wody. Kiedy przechodził przez salon, zobaczył jak Fabrizio ogląda wiadomości ze świata na kanale informacyjnym. Zatrzymał się z ciekawości i patrzył w ekran telewizora. Polityka, nowinki techniczne i chaos.

- Kurwa – warknął, gdy na ekranie pokazano zgliszcza jakiegoś domu. Zamarł, gdy pokazano zdjęcie ofiary. Z nerwów zacisnął mocniej palce na szklance, a ta rozleciała się na kawałki, kalecząc mu rękę. – Cholera!

- Piotrek! – Fabrizio od razu zareagował i zaczął wyciągać szkło z dłoni chłopaka. – Rozprostuj palce.

- Pieprzeni skurwiele – zazgrzytał zębami ze złości – oni nie mieli z tym nic wspólnego.

- Co się dzieje? – Do salonu wszedł Dante zdumiony gniewem partnera. – Chochliku?

- Mam dość bierności – odpowiedział we frustracji – niewinni ludzie giną, bo ci skurwiele bawią się w wojnę!

- Co go tak rozjuszyło? – Zwrócił się do Fabrizzia.

- Oglądaliśmy wiadomości – oznajmił Umbria zajęty ranami chłopaka – kiedy pokazali ofiarę pożaru z Wiednia, jakąś staruszkę, to Piotrek zgniótł szklankę.

- Wiedeń?! – Dante ciężko westchnął. – O to chodzi?

- Pani Weiss była miłą kobietą – mamrotał w nerwach zielonooki – schorowaną i nikomu nie zawadzającą staruszką.

- Rozumiem – przytulił do siebie ten kłębek nerwów, który w reakcji na to odepchnął go i pobiegł w stronę swojego pokoju. – Chochlik!

- Chcę być sam! – Krzyknął, próbując zachować resztkę honoru. Śmierć kolejnej bliskiej mu osoby złościła go acz sprawiła ból. Łzy frustracji i rozpaczy mieszały się z lodowatą wodą, gdy wszedł w ubraniu pod deszczownicę. Zranioną dłoń zacisnął w pięść i zaczął uderzać nią w ścianę, brudząc krwią jasne kafelki i brodzik. – Kurwa, kurwa, kurwa…

- Uspokój się! – Ryknął na niego Dante, który od razu ruszył za nim z salonu. Dobrze wiedział, że nie może zostawić go w takim stanie samopas. – Piotrek!

- Edmund chce mnie – wydyszał drżąc z emocji  i zimna – ludzie giną przeze mnie, a ja tkwię w bezpiecznej strefie. To ssie!

- Tobiasz jest bezpieczny – uspokajał go, kątem oka dostrzegając Alberta – nic mu nie grozi. Rose o to zadbała.

- Ale stracił matkę. Znowu kogoś stracił przeze mnie. – szczękał zębami z frustracji ponownie uderzając chorą ręką w ścianę – Dante, zabij mnie wreszcie! Moje życie nie jest warte śmierci tych wszystkich ludzi. Sara, Klara, Agatka, Łukasz, Vincent, a teraz pani Weiss. Ilu ludzi musi jeszcze zginąć byś to zrozumiał?

- Twoja śmierć niczego nie zmieni – bolały go słowa chłopaka, jednak rozumiał, że wypowiedział je pod wpływem negatywnych emocji i poczucia winy – Kronos będzie mordował w dalszym ciągu. Ty i Allen jesteście jedynie pretekstem do wszczęcia wojny, którą Gustaw szykował od wielu lat.

- Jedyną opcją jest wyeliminować wroga – do łazienki wszedł Kaspian. Stan siostrzeńca pokazał, że jest gotów na przyjęcie deklaracji Kronosa. – I nie ma tu miejsca na litość.

- A nienawiść? – Piotrek zwrócił się do wuja z lodowatym spojrzeniem. Albert zamarł, a Dante z fascynacją patrzył na mroczne spojrzenie Chochlika. To był drugi raz, gdy widział jego przemianę. Choć tym razem było inaczej. To nie był jego Chochlik. Stał się zupełnie obcą osobą. Wypełnioną nienawiścią, mrokiem i żądzą krwi. – Koniec z grzecznym chłopcem.

- Jest mile widziana w tym przypadku – posłał siostrzeńcowi lekki uśmiech. Przebudził się w nim Sforza. – Grzeczny chłopiec musi odpocząć.

- Czy mam wsparcie Hadesu? – Piotrek skierował pytanie do czającego się przy Albercie Pierra. – Jesteś gotów pomścić brata?

- Z całą pewnością – wyszczerzył się do przyjaciela. Dante również nie poznawał bratanka. Orestes zapewne też nie znał syna od tej strony.  – Wyrżniemy Kronosa w pień.

* * *

Był wściekły. Wysłał kilku popleczników ojca po przynętę na nową zabaweczkę, a ci spartolili. Zabili jakąś staruchę i nie przywieźli niczego w zamian. Niby szczycili się sławą jako nieuchwytni seryjni mordercy, a tu takie rozczarowanie. Wycierał nóż o koszulę jednego z tych partaczy. Oczywiście i tak był łaskawy zabijając ich w szybki sposób. Dłuższe tortury szykował na Avisa. Rana, którą przez niego nabył goiła się strasznie wolno, a to go irytowało i drażniło.

- Chcesz mieć dobrze wykonaną robotę, musisz pofatygować się sam – mruknął, idąc po ciałach do wyjścia z garażu, w którym właśnie tkwił – Przydałoby się znaleźć Lu.
To moja bardzo wczesna wizja Piotrka. Praca robiona w programie Paint, więc i jakość nie jest najlepsza. W sumie, nie potrafię zbyt dobrze rysować. Wyobrażenie jest inne niż efekt końcowy :)