Translate

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Stan przyczynowo-skutkowy

Dla zniecierpliwionych wrzucam część rozdziału drugiego, którą zdążyłam do tej pory napisać. Wiem, że długo mi to zajmuje, ale niestety mam ostatnio sporo spraw na głowie i do tego jeszcze przyczepiło się do mnie przeziębienie, które jak rzep nie chce się odczepić. Może uda mi się dokończyć ten rozdział w tydzień i wówczas wrzucę resztę po tym okresie. 
Mam nadzieję, że się rozdział ten spodoba, bo jakoś opornie mi szło jego pisanie. Nie wiem, może dlatego, że tematyka była dość smętna? Życzę Wam miłej lektury ^^.

Słońce ogrzewało kiełkujące rośliny w przydomowym ogródku, osuszając grządki namoknięte nocnym deszczem. W jednej z rabat pracowała dość żywiołowa kobieta w średnim wieku. Jej spięte w kok włosy naznaczone były licznymi srebrnymi pasemkami. W pewnej chwili wyprostowała się i głośno wypuściła powietrze z płuc.

- Spodziewałam się, że kiedyś to nastąpi – wypowiedziała swoje przypuszczenia nazbyt spokojnym głosem – czystki doszły i do mnie.

- Widzę, że oczekiwałaś tej chwili – odparł mężczyzna, maskujący swą twarz przydużym kapturem, spod którego wystawało kilka niesfornych kosmyków złocistych włosów – jesteś nadzwyczaj spokojna.

- To jedynie złudne wrażenie – zaśmiała się kobieta, odwracając głowę w stronę swojego przyszłego kata – w rzeczywistości obawiam się nieuniknionej śmierci.

- Mam rozkaz cię zabić – odparł zamaskowany łagodnym głosem – Nie martw się o córkę. Ród się nią zajmie.

- Moja córka nie przyjmie oferty przynależności do rodu – zakomunikowała kobieta ze stoickim spokojem – Zmuszanie jej też nie ma sensu, bo już dawno was znienawidziła.

- Skąd ta pewność? – Spytał zdumiony mężczyzna.

- Jestem jej matką i wiem takie rzeczy – odpowiedziała zwracając zmęczony wzrok w niebo – Jestem niewygodnym ogniwem dla waszego rodu, bo daję schronienie tym, którzy przed wami uciekają. Nie kryj twarzy, bo dobrze wiem kim jesteś. Własny ojciec wysłał cię z tak ważną misją.

- Łżesz! – Oskarżył ją zakapturzony w nerwach. – Niby skąd możesz wiedzieć, kim jestem?

- Przerwijmy tę dziecinadę Kacprze, bo sytuacja na to nie pozwala – napomniała mężczyznę surowym głosem – Masz mnie zabić, więc stań się mężczyzną i spójrz w oczy swojej pierwszej ofierze.

- Czemu mam patrzeć ci w oczy? – Blondyn ściągnął kaptur, ukazując swoją jasną czuprynę. – Jesteś jedynie śmieciem, który stoi na drodze mego ojca.

- Och, tak uważasz? – Kobieta spojrzała na gniewną twarz młodego mężczyzny. – Jesteś niewiele starszy od Piotrusia i Joli. Wiesz w ogóle kim jestem, że masz o mnie takie zdanie?

- Nazywasz się Klara Chodrum – oświadczył z pogardą w głosie chłopak – Mącisz wodę w interesach ojca.

- Czyżby?! – Pokiwała w rezygnacji głową. – Pomyśli dziecko, to w ogóle nie boli.

- Nie mam nad czym się zastanawiać – zakpił celując w jej stronę z broni – mam cię jedynie wyeliminować.

- Tak – przyznała mu rację – masz się mnie pozbyć. Jednak kiedy już mnie zabijesz, zważ na konsekwencje swego czynu.

- Zamknij się wreszcie! – Strzelił w pierś kobiety, która z bólem wymalowanym na twarzy upadła na ziemię. – Jesteś nikim ważnym, a tacy w ogóle nie mają prawa głosu.

- Zapoczątkowałeś właśnie coś, co zwą efektem motyla – zakrztusiła się krwią – Może nie jestem nikim ważnym dla ciebie, ale są osoby, dla których się liczę. On nienawidzi zabijać, ale moja śmierć obudzi w nim skrywany mrok.

- O kim ty mówisz? – Kacper zdziwiony patrzył w powoli gasnące oczy kobiety. – Gadaj!

- Niewinny kociak przemieni się w strasznego tygrysa – szepnęła już ostatkiem sił – mój...

* * * * *

Piotrek z Jolką właśnie siedzieli na tarasie domu Murdochów, gdy poczuli narastającą w nich falę smutku i ciepła.

- Coś się stało – Zielonooki poczuł, jak po policzku spływa mu łza. – Ten dreszcz był przerażający.

- Też to poczułam – Rudowłosa złapała się za pierś, czując ukłucie w sercu. – To tak, jakbym coś ważnego straciła.

Nagle zadzwonił telefon dziewczyny. Kiedy spojrzała na wyświetlacz, zdziwiła się widząc imię jej kuzyna.

- To Tomek – Poinformowała przyjaciela dość niepewnie patrząc na telefon.

- No, odbierz – ponaglał ją Piotrek przeczuwając, że coś jest nie tak. – Skoro to on…

- Boję się – odparła cicho – On nigdy nie dzwoni bez powodu.

- Daj mi to – Kasztanowłosy wyrwał przyjaciółce telefon, po czym go odebrał – Tak?

- To ty Piotrek – usłyszał w słuchawce łamiący się głos chłopaka – Bała się odebrać, tak?

- Tak – Zielonooki przytaknął rzucając czujne spojrzenie na roztrzęsioną rudowłosą. – Co się stało, że dzwonisz?

- Ciocia – Tomek po prostu już załkał – Ona, ona nie żyje. Znalazłem ją, kiedy wróciłem ze szkoły. Rano mówiła, że będzie robić wiosenne porządki w ogródku i tam ją znalazłem. Tam było tyle krwi. Ktoś ją zastrzelił, rozumiesz to?! Jak mógł? Ona nikomu nie zawiniła, więc czemu?

- Uspokój się – Piotrek zaczął łagodnie przemawiać do zrozpaczonego chłopaka. W sumie, sam nie rozumiał, dlaczego jest tak spokojny. Właśnie dowiedział się, że bliska mu osoba nie żyje. Coś mu jednak mówiło, że to zaledwie cisza przed burzą. – Ktoś jest tam oprócz ciebie?

- Jest Łukasz – zaszlochał Tomek – Dam ci go.

- To była jakaś pieprzona egzekucja – poinformował go Łukasz wściekłym głosem – Kto do kurwy nędzy mógłby wydać na moją matkę wyrok śmierci?

- Nic ci nie świta? – Piotrek potarł bolące skronie, które nieoczekiwanie dały o sobie znać. – Pomyśl.

- Murdochowie?! – Zdziwił się rudowłosy. – Niby czemu? Matka nigdy nie wtrącała się do ich spraw.

- Jej neutralność była kłopotliwa dla głowy rodu – oświadczył kasztanowłosy dość słabym głosem – Kiedy pogrzeb?

- Za tydzień – odparł Łukasz lekko przygaszony – Prokurator nakazał sekcję dla zbadania okoliczności jej śmierci.

- Rozumiem – Piotrek przymknął na chwilę oczy. – Przywiozę Jolkę, więc się o nic nie martw.

- Łapię cię za słowo Skrzacie – Rudowłosy westchnął ciężko do słuchawki. – Wiesz, to jak cios nożem w plecy. Jeśli dowiem się, który z tych drani wycelował broń i strzelił…

- Ja się tym zajmę – uspokajał go kasztanowłosy nazbyt łagodnie – ty nie musisz brudzić sobie rąk. Lepiej zajmij się Tomkiem. Zaopiekuję się Jolą.

Po tych słowach Piotrek się rozłączył i oddał telefon przyjaciółce.

- Już wiesz, prawda? – Spytał widząc rozpacz w jej oczach. – Pomszczę ją, rozumiesz?

- Czemu? – Jolka wtuliła się w tors zielonookiego i głośno załkała. – Nie rozumiem?

- Spokojnie – Piotrek mocno przytulił do siebie przyjaciółkę. Sam walczył z wewnętrznym bólem utraty kogoś ważnego w jego życiu, a jednocześnie górę zaczęło brać nad nim jego drugie „ja”. Delikatnie gładził włosy przyjaciółki, czując jak przemaka mu koszula na piersi. – Ten czyn nie ujdzie im płazem.

* * * * *

Kacper wrócił z misji prosto do Akademii. Był dumny z wykonanego zadania, choć ostatnie słowa tej kobiety nadal tkwiły w jego głowie.

- Stary babsztyl i tyle – westchnął rzucając broń na tapczan – bezużyteczny śmieć.

- Szanuj swoją broń – usłyszał za sobą głos Dantego – Pierwszą rzeczą po powrocie z misji jest zaraportowanie o tym opiekunowi, Murdoch.

- Wiem – jęknął blondyn siadając na krześle – Wróciłem, zadowolony?

- Nie bardzo – Sicarius podszedł do biurka, na którym zobaczył akta dobrze znanej mu kobiety. Nie wierzył własnym oczom. – Rozpoczęliście czystki w rodzie?!

- Co?! – Kacper niemal spadł z krzesła w reakcji na pytanie mężczyzny. – Jakie czystki?

- Ta kobieta – Dante wskazał zdjęcie pani Klary – Po części jest Murdochem.

- I co z tego – Blondyn wzruszył ramionami. – Ojciec wydał taki, a nie inny rozkaz, więc go wykonałem.

- Rozumiem – Sicarius ruszył w stronę drzwi, przy których się na chwilę zatrzymał. – Właśnie wzbogaciłeś się o kilku poważnych wrogów. Jeden z pewnością zabije cię własnoręcznie nie zważając na twoje pochodzenie, czy więzy krwi.

- Kto? – Kacper wystraszony spojrzał na plecy mężczyzny. – Kim on jest?

- Dowiesz się w swoim czasie – zaśmiał się ciemnowłosy opuszczając pokój – Nawet nie wiesz, że zadarłeś z mroczną stroną jego osobowości.

* * * * *

- Witaj Dymitrze – Talisha przywitała siedzącego w zamyśleniu mężczyznę. – Właśnie wracam z małej wycieczki po Wschodzie.

- I coś ciekawego przywiozłaś? – Spojrzał na kobietę z cynicznym uśmieszkiem. Zawsze świetnie się dogadywali i tym razem nie było inaczej. W jej oczach wyczytał coś niepokojącego. – Co tym razem?

- Twoja cizia z Polski gryzie już piach – poinformowała go kasztanowłosa ze współczuciem w głosie. Może i była psychopatką, ale posiadała uczucia, a Avis był jej najlepszymi i najdroższym przyjacielem, który jeszcze nigdy jej nie zdradził. – To sprawka Murdochów.

- Co z małą? – Dymitr obdarzył kobietę zimnym spojrzeniem. Wezbrała w nim wściekłość, która wzrastała z każdą sekundą. – Poznałaś ją, prawda?

- Poznałam – posłała przyjacielowi ciepłe spojrzenie – to przyjaciółka mojego siostrzeńca.

- Więc? – Ponaglał ją, starając się panować nad złością. – Mów.

- Ten srebrny lis trzyma ją u siebie – odparła z jadem w słowach – Na siłę chce z niej zrobić Murdocha.

- Niedoczekanie jego! – Ryknął Avis zrywając się z fotela i od razu ruszając w stronę wyjścia. – Dzięki za cynk.

- W razie jatki, gorąco się polecam! – Zawołała za nim w śmiechu. Wreszcie szykowało się coś ciekawego. – Wiem, że zabierając swoją latorośl zwiniesz też i tego smyka przyjacielu.

Jej szaleńczy śmiech wypełnił niemal cały dom. Na szczęście, wszyscy jego mieszkańcy byli do niego przyzwyczajeni.

* * * * *

Piotrek bezceremonialnie wparował do gabinetu stryja i rzucił na jego biurko szarą kopertę.

- Co to ma być chłopcze? – Zapytał mężczyzna lustrując zimnym wzrokiem bratanka. – Zero manier.

- Wyjeżdżam na góra dwa tygodnie i zabieram ze sobą Jolę – Piotrek siląc się na spokój w głosie wypowiedział swoją wiadomość. – Za tydzień jest pogrzeb jej matki i nie mam zamiaru go opuścić.

- Rozumiem – Zygfryd nie spuszczał wzroku z bratanka. – Skąd ta pewność, że was puszczę?

- Nawet jeśli tego nie zrobisz i tak się tam udamy – warknął chłopak z furią w oczach – Ciocia Klara była dla mnie, jak prawdziwa matka, a ty ot tak wydałeś na nią wyrok śmierci. Nawet nie wiesz, co tym zapoczątkowałeś.

- Może mnie oświecisz? – Murdoch wbił w kasztanowłosego lodowate spojrzenie. Chłopak wiedział, że to wyraz złości, ale miał to w nosie. – No, Piotrze?

- Niby czemu miałbym to robić? – Zielonooki zadrwił z cynicznym uśmieszkiem na twarzy. – Powinieneś znać skutki, skoro tworzysz przyczynę. To prosta implikacja.

- Czy ty chcesz mnie na serio rozwścieczyć? – Zygfryd spytał z mordem w oczach. – Igrasz z siłą tobie nie znaną.

- Czyżby? – Zakpił Piotrek. – A może na mnie też wydasz wyrok śmierci i naślesz egzekutora?

- Chciałbyś – syknął mężczyzna wstając z fotela – śmierć to zbyt łagodna kara, jak dla ciebie smarkaczu!

- No, co ty nie powiesz! – Piotrkowi już też brakowało nerwów i stracił kontrolę. Miał dość dyrygowania sobą. – Nie jestem pieprzoną marionetką! Pionkiem też być nie zamierzam! Mam dosyć odgrywania roli nieporadnego gnojka! Wydając wyrok na ciocię Klarę, utraciłeś resztki szacunku jakie jeszcze do ciebie miałem.

- Niewychowany bachor! – Ryknął Zygfryd zamachując się na bratanka, jednak ten złapał jego rękę, uniemożliwiając tym samym cios.

- Nie będę już więcej nadstawiał policzka – odparł poważnie kasztanowłosy odrzucając od siebie rękę stryja – Nie pozwolę się więcej mieszać z błotem. Następnym razem oddam ze zdwojoną siłą. Skończyło się miłosierdzie. Wiedz, że zabiję mordercę cioci.

- O czym ty mówisz? – Murdoch nie wierzył w tak diametralną przemianę bratanka. Czyżby pomylił się w ocenie jego charakteru? – Chcesz przelewać krew własnego rodu?

- Nie bądź hipokrytą – Piotrek obdarzył stryja pogardliwym spojrzeniem. Emanowała z niego mordercza aura i dotąd skrywany mrok. – Sam udowodniłeś, że bezkarnie można przelewać krew rodu. Czystki? Też mi coś! Mord zawsze jest mordem, a zabójca, zabójcą.

* * * * *

Jolka stała na początku korytarza prowadzącego do gabinetu lidera rodu Murdoch. Piotrek kazał jej spakować plecak i tam na niego czekać. Oparła się o ścianę i smutnie patrzyła na podłogę.

- Co jest? – Usłyszała głos Chrisa, który właśnie przechodził obok. – Czemu jesteś w takim kiepskim nastroju?

- Moja matka nie żyje – Jolka spojrzała na blondyna zrozpaczonym wzrokiem. – Twój stryj maczał w tym palce.

- O kurwa – mruknął chłopak, opierając się o przeciwległą ścianę korytarza – Skrzat wie?

- Wie – przytaknęła lekko zaniepokojonym głosem – Poszedł rozmówić się z Zygfrydem.

- Że co proszę?! – Chris aż pobladł. – Czy on stracił do końca rozum?

- Nie wiem – rudowłosa westchnęła ciężko – Coś się w nim zmieniło po usłyszeniu wieści o śmierci mojej matki.

- Na dobre, czy na złe? – Blondyn spoważniał.

- Nie potrafię tego określić – wahała się w swojej ocenie – stał się chłodny.

- Cholera – sapnął Murdoch słysząc dobiegającą z gabinetu ostrą wymianę zdań. Z tego co udało się mu wyłapać, Piotrek wygrywał to starcie. – Wrócił mroczny skrzat.

- To chyba dobrze? – Dopytywała dziewczyna dość niepewnym głosem.

- Zajebiście dobrze – uśmiechnął się do niej blondyn – Piotrek od dziecka tolerował poczynania Murdochów, ale miarka się przebrała. Już dłużej nie zamierza udawać. Wreszcie przestał grać i zaczął być sobą. To mnie cieszy.

Nagle drzwi od gabinetu Zygfryda się otworzyły i z trzaskiem zamknęły. Na korytarzu pojawił się Piotrek ze spojrzeniem pełnym determinacji.

- Siema Chris – Przywitał kuzyna dość radośnie – Dobrze, że cię widzę.

- Chcesz pożyczyć moje małe gniazdko? – Chris puścił mu oczko w żartach, po czym rzucił w jego stronę klucze do swojego mieszkania w Polsce. – Trochę tam brudno, więc ostrzegam.

- Spoko – Piotrek uśmiechnął się ciepło do blondyna – Ostatni miesiąc spędzę na wizytach rodzinnych.

- Dziwiło mnie, że od razu tego nie zrobiłeś – Chris poklepał ramię kuzyna. – W ogóle to szacun, że wytrzymałeś tyle czasu w tym domu. Ja po miesiącu dostaję świra.

- Nie dziwię ci się – Zielonooki ze zrozumieniem spojrzał na blondyna – To jak zesłanie na katorgę. Ja wytrzymałem jedynie dlatego, bo opracowywałem strategię przyszłych działań.

- Kumam – Chris serdecznie się zaśmiał – Nigdy nie mogłem wygrać z tobą w szachach, bo zawsze byłeś przede mną o kilka kroków do przodu.

- Dobrze zbudowana taktyka zawsze prowadzi do zwycięstwa – Piotrek narzucił na siebie plecak z rzeczami. – Przyjedź na pogrzeb cioci. Dam ci cynk co, gdzie i jak.

- Dzięki – Chris przytulił kuzyna na pożegnanie. – Bądź ostrożny.

- Będę – uśmiechnął się łagodnie – zbyt wiele osób czyha na jakiś błąd z mojej strony.

Po tych słowach kasztanowłosy ruszył wspólnie z Jolką w stronę wyjścia. Wraz z opuszczeniem domu głównego rodu Murdoch odczuli niejaką ulgę. Piotrek świetnie zdawał sobie sprawę, że to zaledwie początek burzy, którą wywołał. Wolał jednak wreszcie zmierzyć się z prześladującymi go demonami przeszłości, jako on, a nie jako któreś z jego fałszywych wcieleń. Zerwał z siebie ostatnią maskę i wreszcie był sobą.

* * * * *

Kamil szedł właśnie poboczem drogi prowadzącej do Waszyngtonu. Stamtąd miał nadzieję dotrzeć jakimś stopem do Nowego Jorku. Tam miał spotkać się z Li- Dokiem. Oczywiście musiał niepostrzeżenie wymknąć się z AT, co było dość trudne, będąc współlokatorem Dantego Sicariusa.

- Wreszcie poznam prawdę – pomyślał machając na mijający go samochód – Mamo, tato, dowiem się co się tak naprawdę z wami stało.

Kolejny kierowca go zignorował, więc ciężko wzdychając wznowił swój samotny marsz. Te kilka miesięcy izolacji od bliźniaków i Piotrka dało mu nieźle w kość. Dante okazał się surowym nauczycielem i co było zadziwiające dla chłopca, troskliwym opiekunem. Piotrek jednak co nieco Sicariusa nauczył, ale wyczuł w tym również i pomoc Orestesa – głównie przy karaniu. Chłopiec tęsknił za rodzeństwem, nawet za tymi ich wygłupami, które zwykle grały mu na nerwach. Do tego Nicole stała się dla niego jakaś oziębła. Nie wiedział tylko dlaczego, albo czym zawinił, że tak się zachowywała.

- Do bani – sapnął, gdy kolejny wóz przejechał obok na pełnym gazie. Miał wrażenie, jakby specjalnie przyspieszały w momencie jego mijania. – Mam nie fart.

Szedł już godzinę i plecak zaczynał mu ciążyć, na domiar złego, zaczął siąpić deszcz i zrobiło się nieprzyjemnie zimno na pustkowiu, które właśnie przemierzał. Pewny był jednego – przeziębienia. Usłyszał silnik nadjeżdżającego samochodu, więc z nadzieją machnął na niego ręką. Przez wpadające mu do oczu krople deszczu, który z czasem się wzmógł, nie widział dokładnie swojego otoczenia. Potknął się o kamień i jak długi przejechał po poboczu na brzuchu. Samochód się zatrzymał, a po chwili chłopak poczuł silny chwyt wokół pasa. Następnie został wrzucony na tylne siedzenia i z trzaskiem zamknęły się za nim drzwi wozu.

- Przebierz się i wytrzyj – usłyszał nazbyt znajomy mu głos opiekuna – ręczniki masz w torbie na podłodze za moim siedzeniem.

- Skąd wiedziałeś gdzie mnie szukać? – Kamil kichnął wycierając mokrą głowę. – Jesteś zły?

- Może – Dante specjalnie wziął ostry zakręt na wślizgu w rezultacie czego nastolatek odbił się od ścianek samochodu. – Może niedługo mi przejdzie.

- Kiedy? – Sarknął chłopak, pocierając obolałe boki. – Kiedy mnie zatłuczesz w tym samochodzie na kwaśne jabłko?

- Jedziemy do Polski – Dante zmienił temat rozmowy. – Chochlik i Lisica nas potrzebują.

- A co ze szkołą? – Kamil nie rozumiał decyzji mężczyzny. – Jeszcze miesiąc.

- Jakoś nie przejmowałeś się szkołą uciekając – zakpił Sicarius biorąc kolejny zakręt na wślizgu, jednak tym razem nastolatek zapiął pasy. – Matka Jolki padła ofiarą czystki Murdochów.

- Co?! – Sulik momentalnie pobladł z doznanego szoku. – Jak to? Czemu?

- Zapomniałeś już czego cię uczyłem przez te kilka miesięcy? – Dante łagodnie przemawiał do chłopca. Widział zdruzgotanie wymalowane na jego twarzy. – Opanowanie, pamiętasz?

- Yhm – Kamil skulił się na siedzeniu. Pamiętał nauki Sicariusa, ale nie miał pojęcia, że opanowanie emocji będzie aż tak trudne.

- Będzie dobrze – Dante starał się pocieszyć chłopca, a raczej siebie. Wahał się nad tym, czy ma powiedzieć Piotrkowi tożsamość zabójcy matki Jolki. Konsekwencje były łatwe do przewidzenia, ale nie chciał by kasztanowłosy ponownie splamił swoje ręce cudzą krwią. – Spokojnie.

Po kilkugodzinnej jeździe dotarli na lotnisko w Nowym Jorku. Stamtąd mieli polecieć do Londynu, a następnie do Gdańska. Mieli przed sobą dość długą drogę.

* * * * *

Piotrek siedział niedbale na bujanej ławie, wiszącej na werandzie domu rodziny Jolki. Wiosenny, rześki wiatr rozwiewał jego, sięgające już do połowy pleców, kasztanowe włosy. Grzywka wpadała mu do oczu, dlatego przymknął powieki, odgarniając do tyłu niesforne kosmyki, które nieznośnie tańczyły z każdym chłodnym powiewem. Od tygodnia zmagali się z Jolką, Tomkiem i Łukaszem z uporządkowaniem rzeczy cioci Klary. To było dość ciężkie zadanie, zważywszy na ciągłe wspomnienia cisnące się do ich głów. Pomału jednak jakoś temu podołali, ale bez urojenia łez się nie obeszło. Płakał nawet Łukasz.

- Czemu siedzisz tu w taki ziąb? – Usłyszał cichy głos Tomka przed sobą. Jego podkrążone oczy mówiły same za siebie, że od kilku dni prawie w ogóle nie spał. – Wejdź do domu, to zrobię ci herbatę lipową z miodem i cytryną.

- Nie kłopocz się – Piotrek posłał mu ciepłe spojrzenie – Wiesz, ten chłód pomaga mi ostudzić chęć niszczenia.

- Rozumiem – Tomek przeczesał pokaleczoną dłonią swoje czekoladowe włosy. Był synem siostry cioci Klary, która już wcześniej zmarła z powodu tętniaka. – Mam jednak nadzieję, że nie zrobisz niczego głupiego. Ciocia by tego nie chciała.

- Nie wiesz, czego chciałaby ciocia – Piotrek westchnął smutnie. – W sumie, to nikt tego nie wie.

- Masz rację, nie wiem – przyznał Tomek – ale czuję, że taka właśnie była jej wola. Nigdy nie przepadała za przemocą, a wręcz nią gardziła.

- Tu masz słuszność – zielonooki wyprostował się na ławie – nienawidziła przemocy, choć sama jej używała lejąc nas ścierą za głupie przewinienia.

- To prawda – zaśmiał się cicho Tomek, wspominając ile razy oberwał ścierą od tej kobiety – Wszystkich traktowała na równi i nikogo nie faworyzowała.

- I pomyśleć, że już jutro jej prochy spoczną w ziemi – Piotrek poczuł ukłucie w sercu i zapiekły go oczy od cisnących się do nich łez – Nawet nie zdołałem się z nią pożegnać. Znowu ściągnąłem na bliskich kataklizm zwany Murdochami. Jestem jak widmo śmierci kroczące tuż przed nią.

- Nawet tak nie myśl! – Jolka raptem wyłoniła się z domu i podbiegając do przyjaciela, mocno go przytuliła. – Nie jesteś żadnym widmem śmierci. Jesteś moim Piotrusiem, młodszym braciszkiem, którego kocham nad życie.

- Zrobiłaś się nazbyt emocjonalna – Piotrek odwzajemnił jej uścisk czując, jak mocno drży. – Nie martw się. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

- Ładne scenki ja u zastaję – usłyszeli za sobą znajomy głos. Serce Piotrka zabiło mocniej, ale bał się spojrzeć za siebie. – Raptem kilka miesięcy jesteście skazani na siebie, a tu proszę, jak mocno się zżyliście.

- Dante?! – Jolka przeskoczyła poręcz werandy i rzuciła się na mężczyznę, czym go w pierwszej chwili przeraziła i zaskoczyła, bo nie wiedział czy chce go zaatakować, czy może przytulić. Na szczęście, to była ta druga opcja. – Tęskniłam za tobą, ty chłodny złodzieju Piotrusiów.

- Oho – Łukasz wyjrzał przez okno zwabiony piskami siostry. – Widzę, że mamy więcej gości. Gdzie ja was ludzie poupycham?

- Mogę dzielić łóżko z Piotrkiem! – Zawołał Dante z zadziornym uśmieszkiem, co rudowłosy od razu prawidłowo odczytał. – Najlepiej w jakimś odosobnieniu.

- Ty! – Piotrek czerwony na twarzy odwrócił się do Sicariusa. Targały nim takie emocje, że ledwie nad sobą panował. – Czyś ty do końca zbaraniał?! Jakie odosobnienie? Jakie wspólne łóżko? Tylko jedno ci w głowie?

- Nom – Dante wyszczerzył się zadowolony z widoku swojego chochlika. Tak bardzo za nim tęsknił. – W głowie mam tylko ciebie kochanie.

- O w mordę – Piotrek jeszcze bardziej się zarumienił. Pod wpływem ciepłego spojrzenia piwnych oczu partnera niemal doświadczył nirwany. Jakoś jednak udało mu się ustać na zmiękłych nogach, ale by nie zatracić się całkowicie w targających nim emocjach po prostu zwiał. – Cholera.

- Chyba spotkanie po tak długiej przerwie go przerosło – Stwierdziła Jolka, uspokajająco klepiąc mężczyznę po ramieniu. – Jest w pokoju nad garażem. To dość dogodna miejscówka dla waszej dwójki i idealnie oddalona od reszty domu.

- Rozumiem – Dante z wdzięcznością pocałował dziewczynę w policzek, po czym pognał za swoim, niesfornym chochlikiem.

Piotrek wdrapał się po stromych schodach w garażu, do zajmowanego pokoiku tuż nad nim. Z rezygnacją rzucił się na łóżko, wtulając piekące policzki w chłodną poduszkę. Był na siebie wściekły, że uciekł wystraszony nadmiarem uczuć, które wypełzły wraz z ujrzeniem dawno niewidzianego partnera. W pierwszej chwili chciał mu się rzucić na szyję i ponownie posmakować jego twardych ust, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. To było raczej zachowanie godne napalonej nastolatki, a nie dorosłego mężczyzny.

- Złapałem uciekającego chochlika – poczuł silne ramiona wokół talii i ciepły oddech na karku. Od razu rozpoznał ten charakterystyczny zapach, za którym tęsknił od miesięcy. – Tęskniłem kotek.

- Ja też tęskniłem – szepnął nieśmiało chłopak, odwracając się twarzą do mężczyzny – Tyle się wydarzyło, wiesz?

- Dlatego przyjechałem – Dante wbił się w lekko rozchylone usta zielonookiego. Z czułością i dokładnością badał ich wnętrze, jakby sprawdzając, czy aby nic nie uległo zmianie. Chłopak nie był mu dłużny i również pogłębiał pocałunek zakładając ręce na jego szyi. – Mój Piotruś.

Przycisnął do siebie chłopaka, jakby bojąc się, że zaraz się rozpłynie, jak dotychczas w jego snach. Jednak nic takiego się nie zdarzyło i mógł poczuć bliskość tego ciepłego, drobnego ciała.

- Chcesz mnie udusić? – Spytał w śmiechu kasztanowłosy, czując siłę ścisku. – Rubi jest cała?

- Też ją przywiozłem – oznajmił ciemnowłosy rozpinając koszulę partnera, jednocześnie bawiąc się jego długimi włosami – Włosy sporo urosły od naszego ostatniego spotkania.

- Tylko ty możesz je obciąć – mruknął Piotrek ciepło patrząc na mężczyznę – Jestem twój, a ty mój.

- Tak – Dante zerwał z zielonookiego koszulę odsłaniając jego nagi tors. – Mój piękny.

- Łaskoczesz – zachichotał chłopak, kiedy dłoń partnera delikatnie muskała blizny na jego boku – Pojutrze jest pogrzeb, więc nici z seksu ogierze.

- Ok, zero seksu – Sicarius zaczął bawić się sutkami partnera z premedytacją patrząc mu w oczy – ale małe macanko jest dozwolone, tak?

- Małe – jęknął z podniecenia Piotrek, kiedy mężczyzna zacisnął dłoń na jego kroczu – Ty chcesz mnie po prostu doprowadzić do ostateczności.

- Stęskniłem się za całym tobą kochanie – odparł ciemnowłosy muskając wargami szyję chłopaka – teraz, gdy ponownie cię trzymam w ramionach, nie mam zamiaru dać ci odejść. Te kilka miesięcy rozłąki, dało mi do myślenia.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że czeka mnie jeszcze miesiąc katorgi z Murdochami, a później muszę jechać do ojca – Piotrek przez pieszczoty partnera nie miał siły zebrać myśli. Każdy dotyk sprawiał, że przeszywały go dreszcze.

- Znając ciebie podejrzewam, że już wynalazłeś złoty środek na ten najbliższy miesiąc – stwierdził łagodnie ciemnowłosy, ściągając z chłopaka dolną garderobę – Nie mylę się, prawda?

- Może – sapnął zielonooki w reakcji na zabiegi mężczyzny – znalazłem.

- Mój niezawodny chochlik – mruknął Sicarius atakując usta partnera – rozumiem, że nie wracasz do Zygfryda.

- A w życiu! – Pisnął chłopak, kiedy ciemnowłosy wziął jego męskość do ust. – Dante, przestań. Ja też chcę cię zadowolić.

- Nie dziś – Mężczyzna posłał zielonookiemu spokojne spojrzenie, które mówiło, że ma być grzeczny. – Dziś to ja ciebie zadowolę.

- Ale to nie fair – jęknął kasztanowłosy czując, że zbliża się jego moment spełnienia – Ty nic z tego nie masz.

- Przeciwnie – zaśmiał się Sicarius widząc, jak partner ostatkiem sił próbuje opóźnić wytrysk – mam bardzo interesujące widoki.

Kiedy Piotrek doszedł do siebie po doznanym orgazmie, wtulił się w tors Dantego i wsłuchiwał się w jego spokojny rytm serca, jak i miarowy oddech. Tak bardzo tęsknił za dotykiem, zapachem i czułymi pocałunkami tego mężczyzny. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że w aż tak wielkim stopniu.

* * * * *

 Łukasz z niezadowoloną miną czekał przed sklepem spożywczym na Kamila i Tomka. Musieli dokupić trochę jedzenia na kolację i śniadanie. Obiadem miał zająć się następnego dnia Piotrek.

- Ok. – Tomek wychodząc ze sklepu wykreślił ze sporządzonej przez Jolkę listy zakupów kilka pozycji. – Musimy jeszcze iść do warzywniaka i piekarni.

- Hej! – Zawołał Kamil, wyłaniając się ze sklepu z naręczem ciężkich toreb. – Może by mi któryś z was pomógł? Kupujemy prowiant dla wojska, czy jak?

- Jola napisała, że to mamy kupić, więc to robimy – wyjaśniał Tomek, biorąc kilka toreb od młodszego chłopaka. – Nie narzekaj i ciesz się, że mamy ze sobą Łukasza i jego furę.

- Nie rozumiem tylko, dlaczego musiałem z wami jechać? – Marudził Sulik zmęczony długotrwałą podróżą ze Stanów. – Mogliście wziąć ze sobą kogoś innego.

- Matko, jaki z ciebie pieprzony jęczy-dupa – warknął zniecierpliwiony Łukasz – Że też kurwa przydzielili mi rolę niańki bachorów od siedmiu boleści.

- Co się tak kurwa unosisz! – Sarknął Tomek zmęczony narzekaniami Kamila i Łukasza. – Weźcie się w garść i skupcie na zadaniu, zamiast ciągle gderać i biadolić.

- A tak w ogóle, to kto dziś gotuje? – Dopytywał Kamil z nadzieją, że wreszcie posmakuje kuchni Piotrka.

- Jola – odpowiedział spokojnie Tomek w skupieniu studiując listę zakupów – to chyba proste, skoro sporządziła listę.

- Orzesz kurwa – Łukasz w szoku spojrzał na kuzyna – Żartujesz chyba?!

- Nie – Tomek skierował pewny wzrok na krewnego. – Sama mi powiedziała, że nie zapomnimy tego posiłku.

- Z pewnością – zakpił rudowłosy – wszyscy skończymy na intensywnej terapii po jej wyrobach kulinarnych. Jolka jest moją siostrą i wiem co mówię. Ona zupełnie nie ma smykałki do gotowania.

- No, to klops – jęknął Kamil pochmurniejąc, że jednak nie spróbuje kuchni Piotrka – szkoda, że nie gotuje Piotrek.

- Patrzcie, wykwintniś się znalazł – zadrwił Łukasz szturchając ramię Sulika – masz delikatny brzuszek dzieciaczku, tak?

- Odwal się kurwa ode mnie zbolu, bo ci dokopię! – Syknął Kamil z mordem w oczach. – Sam przed chwilą mówiłeś, że twoja siostra nie potrafi gotować, więc teraz z łaski swojej się zamknij.

- Ewidentnie tu widzę wychowanie Skrzata – zaśmiał się Tomek, rozdzielając walczących ze sobą towarzyszy zakupów – Nie skaczcie sobie do gardeł, bo tracimy przez to czas na zakupy, a za godzinę zamykają sklepy.

- A ty co? – Łukasz roztrzepał idealną fryzurę kuzyna. – Jolka zrobiła z ciebie swojego wafla, czy jak?

- Jeszcze jedno słowo, a wyleję twój cały zapas Jacka Danielsa[1], jaki chowasz w swoim pokoju – oświadczył zirytowany Tomek, poprawiając swoje włosy – Fajki wrzucę do kominka razem z kolekcją CKM-u[2] i zjaram jak czarownice z wyroku inkwizycji.

- Tylko spróbuj, a zabiję – Łukasz zmierzył kuzyna groźnym spojrzeniem, po czym wrzucił torby z dotychczasowymi zakupami do bagażnika swojego wozu. – Jazda do tego warzywniaka i piekarni, bo mam dość waszego towarzystwa.

- Podzielam twoje zdanie – sapnął Kamil idąc za Tomkiem, jednak przed tym nie omieszkał pokazać mężczyźnie środkowego palca – im szybciej zrobimy te zakupy, tym wcześniej się rozstaniemy.

- W cuda wierzysz? – Tomek wyśmiał młodszego kolegę. – Po powrocie do domu, Jola z pewnością wynajdzie nam jakąś robotę. W tych sprawach do złudzenia przypomina ciocię.

- Jezu, mam nadzieję, że nie odziedziczyła po niej talentu do lania mokrą ścierą – Kamil zrównał się z kuzynem Jolki. Nawet polubił tego chłopaka. – Pamiętam, jak zostałem zlany przez panią Klarę po raz pierwszy. Nawet nie wiedziałem, że uderzenie ścierką może być aż tak bolesne.

- Jolka prędzej zleje cię miotłą niż ścierą – wtrącił się Łukasz z petem w ustach – ewentualnie mopem. Hardcore to widły.

- Wideł użyła tylko raz – zabrał głos Tomek, wspominając ten moment – i to na ciebie, bo po pijaku przejechałeś traktorem jej nowiutki rower.

- Oj tam, oj tam – zarechotał Łukasz w już lepszym nastroju – stare dzieje, ale siostrunia ma niestety temperament mamusi.

- Kto jak kto, ale ty o tym wiesz najlepiej – zakpił z kuzyna Tomek – Ciocia co ranek robiła ci wykład o zasadach domu za pomocą ścierki i lodowatego prysznica.

- Raz użyła śrutówki ojca – wspomniał Łukasz z bólem malującym się na twarzy – Jej metody wychowawcze nie należały do delikatnych.

- Z takim synem, to ja się jej nie dziwię – Kamil kaszlnął, kiedy mężczyzna dmuchnął mu w twarz dymem z papierosa – Śmierdziel.

- Trochę szacunku dla starszych gnojku – Łukasz przydusił Sulika przedramieniem. – No, co się mówi?

- Zostaw mnie psycholu! – Wołał wściekły Kamil, szarpiąc się z rudowłosym. – Puszczaj!

- Jakbym Skrzata słyszał – zaśmiał się Łukasz puszczając nastolatka – idź lepiej pomóc Tomkowi.

Popchnął Sulika w stronę warzywniaka, gdzie znajdował się już jego kuzyn. Kątem oka dostrzegł przyglądającego się im mężczyznę. Czuł od niego rządzę mordu, więc wolał szybciej skończyć tę zabawę w zakupy. Matka kiedyś spotykała się z kimś o podobnej rządzy, albo i takiej samej. Wtedy był jeszcze ośmioletnim dzieciakiem i nie za bardzo kojarzył takie rzeczy, ale teraz ewidentnie czuł chęć zabijania płynącą od tego nieznajomego.

- Już wszystko! – Zawołał zadowolony Tomek, opuszczając warzywniak z workiem ziemniaków i reklamówką innych warzyw. – Kamila wysłałem po pieczywo, więc zakupy uważam za zakończoną zabawę.

- Nareszcie – sapnął Łukasz gasząc niedopałek papierosa – Jolka wie, jak mi dokopać bez przemocy. Wystarczy, że wyśle mnie na zakupy z dwójką bachorów.

- Sam zachowujesz się, jak bachor – wytknął mu Tomek, wrzucając worek z ziemniakami do bagażnika – Jak ty przeżyłeś na poligonie w wojsku?

- Poligon to nic – Łukasz chwilę się zamyślił. – Fala w wojsku, to dopiero przejście.

- Spróbuj przetrwać w szkole Dantego – mruknął pod nosem Kamil, wsiadając do samochodu z torbą pieczywa – tyran do kwadratu podniesiony do potęgi szóstej.

- Mówisz o tym gostku, którego ściskała ze szczęścia Jola? – Tomek zdumiony spojrzał na Sulika – Wydawał się być miłym facetem.

- Prywatnie zły nie jest – odparł spokojnie Kamil, wspominając swojego opiekuna – jednak w roli belfra jest okropny.

- Skrzat chyba się zżył z tym mężczyzną – zauważył Tomek w rozbawieniu – Widziałem to w jego zachowaniu.

- Jak cholera się zżył – westchnął Kamil zmęczonym głosem – ja chciałbym się tak zżyć z Ni…

- Z ni co? – Ciągnął chłopaka za język Łukasz zaciekawiony jego rozmarzeniem.

- Nie wasz zakichany interes – Sulik posłał mężczyźnie rozdrażnione spojrzenie. – a poza tym, Allen zabiłby mnie, gdyby odkrył moje myśli względem siostry.

- Świat zwariował – jęknął Tomek, smutniejąc raptownie – wszyscy nagle chcą się wzajemnie zabijać.

- Nie myśl o tym – polecił kuzynowi Łukasz, skręcając w drogę prowadząca do domu – Jutro pogrzeb i lepiej żebyś był zdatny do życia.

- I vice verso – Tomek dał mięśniaka rudowłosemu – Nie chlej wódy po kolacji, bo pogrzeb będzie rano, a na kacu lepiej żebyś się na nim nie stawiał.

- Rozumiem – Łukasz zaparkował wóz na podwórku, a po chwili wszyscy weszli z zakupami do domu.

- No, wreszcie – Jolka od razu wyrwała Kamilowi torbę z pieczywem – Dłużej tych zakupów robić nie mogliście?

- Nie poruszaj tego tematu – jęknął Tomek ostrzegawczym tonem – czułem się tak, jakbym się znalazł między młotem a kowadłem.

- Widzę, że Łukasz wreszcie doczekał się godnego przeciwnika w jęczeniu – zaśmiał się Piotrek, widząc niemrawe miny Kamila i brata Jolki. Posłał Tomkowi wyrozumiałe spojrzenie, co nie umknęło uwadze reszcie znajdującej się w kuchni. – Współczuję ci chłopie, że musiałeś ich słuchać.

- Ty się Skrzacie nie udzielaj – Łukasz groźnie łypnął na kasztanowłosego – bo przypomnę ci szczenięce lata w tym domu.

- Co dziś na kolację? – Piotrek zignorował uwagę Łukasza. – I kto ją tak w ogóle robi?

- Jajecznica – oświadczyła Jolka, na co wszyscy zamilkli – Oj przestańcie, umiem zrobić prostą jajecznicę.

- Ja bym lepiej dmuchał na zimne – Łukasz starał się wypchnąć siostrę z kuchni – Jeszcze dzisiaj odczuwam skutki twoich eksperymentów kulinarnych. Ta twoja zupa powaliłaby armię wroga.

- Pomogę ci – Zaoferował się Piotrek również pamiętając zupę przyjaciółki. Wtedy zjedli ją z grzeczności, ale przez tydzień od niej chorowali z Łukaszem. – Tak będzie szybciej. Mamy tu teraz aż pięć osób, a w tym czterech facetów.

- Widzicie, Piotruś we mnie wierzy! – Zarzuciła reszcie dziewczyna. – Jako jedyny.

- Bo to naiwniak – zakpił Łukasz wychodząc z kuchni – spadam stąd. Nie mam zamiaru być królikiem doświadczalnym.

- Ty to możesz być jedynie szczurem braciszku – zasyczała Jolka z mordem w oczach – Won!

- Człowiek użera się ze smarkaczami na zakupach – Łukasz zaczął biadolić powili wychodząc z kuchni – a zamiast podziękowania, zostaje nazwany szczurem i potraktowany jak intruz. Co jak co, ale charakterek masz po mamusi.

- I dobrze! – Wrzasnęła wściekła rudowłosa. Ostatnio z nerwów miała lekkie wybuchy nastroju, do których większość obecnych zdążyła się przyzwyczaić.

- Spokojnie – westchnął Tomek wypychając z kuchni oszołomionego Kamila – To norma.

Po chwili w kuchni zostali jedynie Jolka z Piotrkiem. Dante na szczęście spał w pokoju nad garażem i tylko dzięki temu ominęło go to widowisko. Zielonooki był jednak pewny, że niedługo zwabią go na dół zapachy kolacji. Przejął inicjatywę w gotowaniu, a tkwiąca w rozsypce emocjonalnej Jolka jedynie mu pomagała. Tak po około trzydziestu minutach wszystko było już gotowe. Piotrek jednak stracił apetyt, więc podczas gdy reszta jadła kolację, on wymknął się do swojego pokoju. Położył się na łóżku i ciężko westchnął.

- Jutro pochowam kolejną cząstkę mnie – szepnął przymykając oczy. Nagle poczuł się strasznie zmęczony. – Ciekawe, czy będę potrafił cię pomścić ciociu?

Z takimi myślami pogrążył się we śnie. Kiedy Dante wrócił po kolacji do pokoju, z lekkim uśmiechem przykrył śpiącego partnera kocem. Chwilę przy nim czuwał wraz z kotką, aż w końcu i jego zmorzył sen.

* * * * *

Na cmentarzu nie było zbyt wiele osób. Pogrzeb miał być cichy i nieformalny. Ceremonię odprawił znajomy ksiądz, który dość długo znał ciocię Klarę. Piotrek z Jolką zdumieni patrzyli na obecne osoby. Zjawił się Chris z Edwardem i Robertem oraz ojciec rudowłosej. Przyjechali także Allen z Albertem i Nicole. Na koniec ceremonii pogrzebowej, kiedy ksiądz zdążył odjechać, głos zabrał Avis.

- No, moi drodzy znajomi z grona zabójców – mówił wyciągając z kabury pistolet – czas oddać drogiej Klarze pożegnalną salwę. Ze wszystkich kobiet jakie znałem, ona na nią zasłużyła.

- Extremum vale![3] – Wykrzyknęli wszyscy, którzy wycelowali w niebo swoją broń. – Ave!

- Ja już nie mogę – załkała Jolka wtulając się w Piotrka. Widok grabarzy zasypujących trumnę jej matki był dla niej wstrząsający. Uświadomił ją, że utraciła najważniejszą dla niej osobę, bezpowrotnie. – Czemu to tak piekielnie boli?

- Bo straciłaś cząstkę siebie – Piotrek mocno przytulił przyjaciółkę. Też było mu ciężko zachować spokój. W środku czuł bolesną pustkę i chłód. Emocje chciały usilnie z niego wypłynąć, ale resztkami sił je powstrzymywał. – Ten ból z czasem będzie przygasał, ale nigdy całkowicie nie minie.

- Chodź do mnie – Dante przygarnął do siebie szlochającego cicho Kamila. Podejrzewał co musi czuć nastolatek. Całkiem niedawno stracił swoich rodziców, a dodatkowo nie mógł być na ich pogrzebie. Z matką Jolki nie znał się zbyt długo, jednak kilka dni pod jej opieką sprawiły, że zdążył się do niej nieco przywiązać.

- Tylko później mi tego nie wypomnij – Chłopiec wtulił się w bok mężczyzny i płakał. – Tak naprawdę nie płaczę, ok?

- Nie ma sprawy – Sicarius westchnął cicho w odpowiedzi. – Prawdziwy mężczyzna nie wstydzi się łez, które są dowodem jego wewnętrznego bólu po stracie kogoś bliskiego. Pamiętaj, że łzy nie zawsze oznaczają słabości.

- Yhm – Kamil zaszlochał cichutko.

- Myślę, że najwyższy czas wracać – sapnął skacowany Łukasz, kiedy grabarze skończyli formować kopiec ziemi tworzącej niewielką mogiłę. Pomimo zakazu Tomka pił do późnej nocy. Po prostu nie mógł zasnąć trapiony myślą zemsty na mordercy jego matki. – Nawet pogoda nam nie sprzyja.

Cały dzień był pochmurny, a teraz lunął rzęsisty deszcz. Wszyscy zaczęli przed nim uciekać, oprócz Piotrka. Chłopak stał wpatrzony w grób, z którego spływała ziemia z każdym uderzeniem kropli wody. Łzy samoistnie zaczęły płynąć po jego policzkach, a pięści ścisnął do takiego stopnia, że pobielały mu knykcie. Krople deszczu zlewały się z jego płaczem niejako kamuflując każdą łzę. W pewnym momencie zadarł głowę do góry i mrużąc oczy, spojrzał w pochmurne niebo. Deszcz zmywał z jego twarzy ślady płaczu, który dotąd w sobie tłumił. Nie mógł jednak tego robić przy Joli, bo wiedział, że wówczas było by jej jeszcze trudniej oswoić się ze śmiercią matki.

- Piotrek? – Jolka zdezorientowana dopiero teraz zauważyła, że nie ma przy niej przyjaciela. Odwróciła się w stronę grobu matki i tam go ujrzała. Stał w deszczu, który obmywał jego twarz. Chciała do niego wrócić, ale ktoś ją zatrzymał. Spojrzała na osobę trzymającą jej rękę. Był to brązowowłosy mężczyzna o oczach różnej barwy. Ten sam, który porwał ją do domu Sicariusów. – Allen, tak? Puść mnie. Muszę iść do Piotrka.

- Nie musisz – odparł spokojnie zaborczo ją do siebie przyciągając – On potrzebuje chwili samotności. Każdy cierpi na swój własny sposób, rozumiesz?

- Rozumiem – Rudowłosa była zahipnotyzowana oczami Allena. Ten błękit i zieleń przypominały jej łąkę oddzieloną od nieba linią horyzontu. – Może masz rację.

- Z pewnością – Allen uśmiechnął się widząc reakcję dziewczyny. Kiedy spotkał ją po raz pierwszy, wydała mu się ciekawą osobą. Fakt, że była najlepszą przyjaciółką jego brata, działał na jej korzyść. W sumie, była też niczego sobie. – Mam nadzieję, że będziemy mogli przeczekać tę zwiastującą burzę ulewę w twoim domu?

- Tak – Jolka zauroczona mężczyzną wsiadła do jego wozu nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jej umysł ostatnio nie działał na odpowiednim poziomie.

- Cieszę się! – Usłyszała z boku głos Nicole, który pomógł jej oprzytomnieć z chwilowego stanu nieważkości. – Fajnie było by, gdybyśmy mogli u ciebie przekimać.

- Moja mama udzielała noclegu dla każdego, kto o niego poprosił – oznajmiła spokojnie rudowłosa – Jakoś się was ulokuje. Ewentualnie, Piotrek ma klucze do domu pana Weissa w Podągach.

- Masz na myśli opiekuna Piotrka? – Zapytała Nicki patrząc na Jolkę ciekawskim wzrokiem. – To tam mieszkał po wyjściu z poprawczaka?

- Tak – Jolka smutnie spojrzała w zielone oczy dziewczyny. – Tam właśnie mieszkał.

Samochód ruszył, kierując się do domu rudowłosej.

Piotrek samotnie stał przy grobie matki Joli powoli dochodząc do siebie. Nagle poczuł wokół siebie silne ramiona. Po zapachu rozpoznał swojego partnera, dlatego wtulił się plecami w jego tors i lekko odchyliwszy w tył głowę, musnął delikatnie ustami dolną wargę mężczyzny.

- Wiesz, była dla mnie jak matka, której zawsze mi brakowało – zaszlochał cicho chłopak – Nigdy mnie nie odtrąciła i zawsze wspierała w trudnych chwilach.

- Wiem – Dante potarł swoim jednodniowym zarostem gładki policzek partnera na potwierdzenie swoich słów. – Trochę ją poznałem dzięki tobie. Była jak ruch oporu w naszym ciemnym świecie. Dawała schronienie każdemu, kto o to poprosił. Jej polityka neutralności świetnie zdawała egzamin, bo nie naruszała żadnych praw.

- Jej śmierć dowodzi, że była niewygodnym ogniwem – Piotrek odwrócił się twarzą do Sicariusa. – Nikomu nie wadziła, a jednak wydano na nią niesprawiedliwy wyrok. Czy to z mojej winy? Czy to dlatego, że nie chciałem być Murdochem? Mam już mętlik w głowie i sam nie rozumiem dlaczego to musiało skończyć się jej śmiercią.

- Spokojnie – Ciemnowłosy przygarnął do siebie załamanego chłopaka. – To nie z twojej winy. Nie obarczaj się tym w pojedynkę. Śmierć Klary jest skutkiem czystek w rodzie.

- Tego też nie potrafię ogarnąć – jęknął zielonooki upadając na kolana, targany poczuciem winy – Z jednej strony powołują się na więzy krwi rodu, a z drugiej przeprowadzają bezsensowne czystki, mordując tych, w których żyłach ona płynie. To jest alogiczne i śmierdzi hipokryzją.

- Niestety każdy ród rządzi się własnymi prawami – Dante powoli podniósł chłopaka na nogi, a następnie ruszył z nim w stronę samochodu, gdzie czekał na nich Kamil. – Murdochowie są dość specyficznym rodem i ciężko zrozumieć ich działania. Funkcjonują raczej jak jakaś organizacja, a nie rodzina.

- Tak, coś w tym jest – mruknął kasztanowłosy wsiadając do auta – każdy musi sobą coś wnieść do rodu, by podnieść jej status. Kiedy się czasem nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że Murdochowie starają się wychowywać dzieci w systemie agoge[4]. Silni i utalentowani są ważni, a słabi i nieprzydatni skazani na potępienie i śmierć.

- Masz naprawdę ciekawe spojrzenie – Dante zatrzasnął drzwi od strony pasażera, po czym sam wsiadł za kierownicę. – To daje do myślenia, bo nigdy dotąd się nie zastanawiałem nad tym problemem w taki sposób. Świat zabójców nieco różni się od tego normalnego. Tu non stop musisz być czujny i z reguły nikomu nie ufać.

- Umiesz liczyć, licz na siebie – sapnął Kamil smętnym głosem – Naiwność i ufność są zgubne w tym świecie.

- A jednak czegoś ciebie nauczyłem – zaśmiał się Sicarius odpalając silnik wozu – Niestety tę zasadę trzeba zawsze mieć na uwadze. Nieraz się przejechałem ją lekceważąc.

- Masz na myśli Talishę? – Piotrek spojrzał na partnera smutnym wzrokiem. – Ona jest jak wąż. Oplata się wokół ciebie i powoli truje swoim jadem, jednocześnie dusząc cię swoim długim cielskiem.

- Spotkałeś ją tylko raz, a wyciągnąłeś już takie wnioski? – Dante zdumiony patrzył na partnera. – Masz rację, ta kobieta jest jak żmija i boa dusiciel w jednym.

- A tak! – Piotrek przypomniał sobie pewną rzecz, odwracając się do Kamila. – Dzwonił Li i mówił, że prosiłeś go o zdobycie informacji na temat śmierci rodziców. Na pewno tego chcesz? Prawda może okazać się boleśniejsza niż myślisz.

- Nie obchodzi mnie to – Kamil był markotny. Pogrzeb pani Klary nasilił w nim chęć poznania prawdy. – Chcę wiedzieć, jak zginęli i dlaczego.

- Rozumiem – Zielonooki ciężko westchnął. – L-Diablo jest w Polsce, co oznacza, że Li również. Zadzwonię do niego z prośbą, czy nie mógłby zahaczyć o Ornetę w drodze powrotnej.

- Mógłbyś to zrobić? – Nastolatek z nadzieją patrzył na Piotrka. – Nie gniewasz się na mnie za to, że poprosiłem o pomoc Li?

- Niby czemu miałbym to robić? – Kasztanowłosy lekko zadrżał z zimna, które potęgowało mokre ubranie. – Chciałeś poznać prawdę o śmierci rodziców. Masz do tego pełne prawo. Choć nie musiałeś tego przede mną kryć.

- Wiem – Kamil spuścił zmieszany wzrok. – Bałem się, że cię tym zranię. Obwiniałeś się za ich śmierć.

- Nic z tych rzeczy – Zielonooki zaszczękał zębami. – Ja po prostu jestem już tym wszystkim zmęczony. Zbyt długo ukrywałem się pod płaszczykiem fałszywych tożsamości, że zatraciłem tę prawdziwą. Pobyt w domu stryja otworzył mi oczy. Moje tchórzostwo przyczyniło się do śmierci sporej ilości ludzi. Gdybym od razu zmierzył się z demonami przeszłości, może uniknąłbym większości z nich.

- To jedynie spekulacje – zarzucił mu Dante, skręcając w drogę prowadzącą do domu Jolki – Nie wiesz, ile w tym wszystkim jest twojej winy. Istnieje takie prawdopodobieństwo, że w ogóle w niczym nie zawiniłeś.

- Masz na myśli serię niefortunnych zdarzeń? – Piotrek zaśmiał się w reakcji na słowa partnera. – Coś takiego nie istnieje, podobnie jak starożytne fatum. Każdy uczestnicząc w jakimś zdarzeniu po części przyczynia się do skutków jakie ono wywoła na innych. Może zarzekać się, że nie maczał w tym palców, ale prawda jest taka, że zanurzył w tym chociażby opuszek.

- Twój problem jest taki, że we wszystkim widzisz swoją winę – odrzekł Kamil z wyrzutem – Zawsze się o coś obwiniasz, choć nie powinieneś, bo stopień twojej winy jest nikły w porównaniu do innych.

- Młody o dziwo ma rację – Dante zaparkował pod domem rodziny Jolki. – Powinieneś to przemyśleć.

- Kumam wasze aluzje – Piotrek odpiął pas, a następnie otwierając drzwi wozu wysiadł. – Obiecuję to zrobić.

- To mnie cieszy – Sicarius posłał łagodny uśmiech partnerowi. – Idź się lepiej przebrać w suche ubranie, bo się przeziębisz.

- Toż przecież to wiem – Kasztanowłosy pokazał mężczyźnie język, po czym pobiegł do garażu.

- Niepoprawny chochlik – zaśmiał się ciemnowłosy patrząc, jak ten znika za drzwiami garażu. Dopiero teraz spostrzegł zaparkowane dalej inne samochody. – Coś sporo tych autek.

- Też tak uważam – Kamil wyłonił się z samochodu – Jest wóz ojca Piotrka.

- Co, boisz się konfrontacji z Nicole? – Dante z rozbawieniem patrzył w zaniepokojoną twarz nastolatka. – Nie martw się tym. Na pogrzebie zobaczyła twoją wrażliwszą stronę.

- Chyba raczej żałosną – Sulik westchnął w rezygnacji. – Nawet nie wiem, czemu przestała się do mnie odzywać.

- Zamiast się czaić i bazować na domysłach – Dante lekko poklepał ramię chłopca. – Poszedłbym do niej i po prostu zapytał w czym rzecz.

- I myślisz, że to zadziała? – Kamil zdumiony spojrzał w oczy opiekuna.

- Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz – odparł Sicarius w śmiechu – Najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze. Nie rozumiem, czemu utrudniasz sobie sprawę kombinując, jak jakiś osioł.

- Jestem Polakiem – oświadczył Sulik z nutką ironii w głosie – ten typ tak ma.

- To jedynie stereotyp – Dante ruszył w stronę domu. – Polak nie Polak, ale egzystujesz jako człowiek.

- Ta, ta – mruknął nastolatek idąc za ciemnowłosym – zastanowię się nad twoim rozwiązaniem.

- Jak chcesz – mężczyzna machnął tylko ręką pozostawiając sprawę chłopcu. W sumie, to nie był jego problem, a z doświadczenia wiedział, że lepiej nie wtrącać się w uczucia dzieciaków. – Powodzenia.

* * * * *

Łukasz wściekły zaciągnął siostrę do jej pokoju. Kac nadal nie dawał mu żyć, a ona sprowadziła do domu tylu gości.

- Porypało cię do reszty?! – Ryknął, gdy tylko zamknęły się drzwi pokoju. – Po cholerę sprowadziłaś tu tyle ludu? Chcesz poupychać ich jak sardynki w puszce? Ten dom jest zbyt mały, rozumiesz?

- Ok, rozumiem – westchnęła przyznając się do porażki. Łukasz miał rację, ich rodzinny dom nie pomieści aż tylu ludzi naraz. – Pogadam z Piotrkiem i jakoś rozwiążemy problem braku miejsc.

- Skoro wszystko jest jasne, to spadam do siebie – odparł ziewając – muszę się przekimać.

- Mam nadzieję, że nie zamierzasz bawić się w klina walcząc z tym kacem? – Podniosła jedną z brwi patrząc na brata oskarżycielsko. – Przesadzasz z tym piciem.

- Wydaje ci się – dał jej prztyczka w nos, po czym opuścił jej pokój – I nie wtrącaj się w moje życie siostra.

- Będę się wtrącać, bo jesteś moim bratem idioto! – Krzyknęła za nim w złości. Martwiła się o jego zdrowie, bo od śmierci matki coraz więcej pił i balansował na granicy pomiędzy normalnością a alkoholizmem. – I masz się przekimać, a nie ponownie chlać wódę, jasne?

- Przemyślę tę opcję – mruknął machając na nią ręką – wyluzuj.

Po tych słowach zniknął za drzwiami swojego pokoju. Jolka tylko spuściła zrezygnowana głowę. Nie potrafiła do niego dotrzeć.

- Nie martw się – nagle z pokoju obok wyłonił się Tomek – wie, że od teraz stał się głową rodziny. Będzie dobrze.

- Głową rodziny będę ja dzieciaki – usłyszeli od strony schodów męski głos. Jolka od razu poznała jego właściciela. – Zadbam o was szczeniaki.

- Miałeś trzymać się ode mnie z daleka – syknęła rudowłosa ze złością patrząc na ojca – Po co w ogóle tu przyjechałeś?

- Tal powiedziała mi o śmierci Klary, więc jestem – odpowiedział nadal się zbliżając do córki, która zasłoniła sobą stojącego obok nastolatka – Nie zrobię żadnemu z was krzywdy. No może Luce za pociąg do alkoholu.

- Ma na imię Łukasz, proszę pana – poprawił go cicho Tomek. Ten mężczyzna go przerażał.

- A drugie dno twojej wizyty? – Jolka nie ustępowała. Przez skórę czuła, że to nie wszystko. – Nie mydl mi oczu, że nagle poczułeś rodzinny zew.

- Masz mnie – uśmiechnął się patrząc w płonące oczy córki. To z pewnością była jego krew. – Tal prosiła bym wracając zabrał mały upominek.

- Upominek? – Jolka węszyła w tym coś śmierdzącego. – Co ma nim być?

- Kim jest ta Tal? – Wtrącił pytanie Tomek.

- To ciotka Piotrusia, która chce go zabić w zemście na jego matce – poinformowała dziewczyna swojego kuzyna – Talisha.

- Z tego co wiem, to matka Skrzata już od dawna nie żyje – Tomek niezbyt rozumiał sytuację. – Jak więc można się mścić na trupie?

- Trafne pytanie – pochwalił chłopaka Avis – Tal ma nieco inny punkt widzenia, więc lepiej do niej kieruj takie pytania. W sumie, lubi takie ciekawskie podrostki.

- Niech zgadnę, upominkiem ma być Piotrek – Rudowłosa spojrzała w oczy ojca, które niejako potwierdziły jej obawy. – Ani mi się waż!

- Senior chce go poznać, a Tal nie ma wyjścia, jak go sprowadzić do Kronosa – usprawiedliwiał przyjaciółkę Avis – Nie zabije chłopaka, bo dostała stanowczy zakaz. Dlatego uspokój się wreszcie i przestań widzieć we mnie zło wcielone.

- Cicho tam! Ludzie próbują tu spać! – Ryknął zza drzwi swojego pokoju Łukasz.

- Czego się wydzierasz – Jolka wywróciła w złości oczami. – Śpij i nie wnikaj!

- Ja chyba nie w porę – Kamil stanął jak wryty za Avisem ze zmieszaniem patrząc na wściekłą rudowłosą. – Chciałem tylko powiedzieć, że już jesteśmy. Piotrek się przebierze i zejdzie ci pomóc.

- Aha – Jolka przymknęła oczy, chcąc się nieco uspokoić. Skacowany brat i uzurpujący sobie do niej prawa ojciec, to zbyt wiele na jej podminowane nerwy. – Zaraz do niego pójdę i mu pomogę.

- Może lepiej nie – zatrzymał ją Tomek – jeszcze coś w nerwach dosypiesz do zupy.

- Nie będę gotować – westchnęła zirytowana kierując się do schodów – Muszę coś przedyskutować z Piotrusiem. Jeśli nie zauważyłeś, to mamy tu mało miejsca, a sporo ludu.

- No tak – zawstydził się Tomek – Piotrek ma klucze do domu Tobiasza.

- Idę spytać, czy nie udostępni tej hacjendy kilku gościom – Rudowłosa szybko zbiegła po schodach. Chęć porozmawiania z Piotrkiem była niejako ucieczką przed dalszą dyskusją z ojcem. Nie potrafiła go rozgryźć i to doprowadzało ją do białej gorączki. Chciała go poznać bliżej, ale jednocześnie obawiała się jego ciemnej strony. Kiedy wbiegła do garażu, Piotrek akurat schodził na dół z pokoju.

- Co jest? – Spytał zdumiony jej małą zadyszką.

- Mam sprawę – sapnęła łapiąc się za brzuch. Rok pracy za biurkiem pozbawił jej kondycji i teraz odczuwała tego bolesne skutki. – Mógłbyś przenocować kilku gości w domu Tobiasza? Niestety tutaj jest zbyt mało miejsca.

- Rozumiem – Piotrek posłał jej łagodne spojrzenie. – Wezmę Black Shadow i przygotuję kilka pokojów. Niestety obiadem będziesz musiała zająć się sama.

- Dobrze – odparła dość niepewnie – Coś wymyślę.

- A tak na serio? – Przyjaciel podniósł otwartą dłonią jej podbródek tak, by spojrzała mu w oczy. – Co cię męczy?

- Uważaj na mojego ojca – na widok jego smutnych, zielonych oczu zaczęła płakać. Wtuliła się w niego i po prostu łkała. – On chce cię do niej zabrać.

- Do niej? – Piotrek zmarszczył brwi niezbyt rozumiejąc słowa dziewczyny. – Spróbuj się uspokoić, ok?

- Ok. – Na chwilę zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. To pomogło jej nieco ochłonąć. – Mój ojciec jest przyjacielem twojej ciotki Talishy.

- Eh – westchnął spuszczając wzrok. Nagle poczuł, że się tym wszystkim dusi i musi wyjść z tego domu. – Muszę coś zrobić.

Podszedł do czarnego Benelli[1] i bez słowa wyjechał z garażu na pełnym gazie. Musiał natychmiast zmienić otoczenie, bo dom wypełniony zabójcami zaczął go przytłaczać. Jolka tylko prychnęła wystraszona hałasem silnika motocykla, po czym wróciła do głównej części domu, gdzie spotkała większość gości. Szybko przemknęła się do kuchni, nie mając ochoty na pogaduchy.

- Słyszałem silnik Black Shadow'a – zauważył Tomek lekko zaniepokojony zaczerwienionymi oczami kuzynki – Skrzat?

- Tak – mruknęła wzdychając – lepiej pomóż mi zrobić obiad.

- Rozumiem – Tomek uśmiechnął się na samą myśl, że Piotrek wreszcie dosiadł swojego Benelli. Kiedyś byli nierozłączni. – Myślisz, że gdzie pojechał?

- Pewnie do Podąg – oznajmiła grzebiąc w lodówce – obiecał, że przygotuje kilka pokoi gościnnych w domu Tobiasza.

- Aha – Tomek przymknął drzwi do kuchni, by uzyskać nieco prywatności. – Powiedziałaś mu o swoim ojcu?

- Powiedziałam – szepnęła stawiając na stole gar jednodniowej zupy pomidorowej, którą ugotował Piotrek. – To chyba może służyć za pierwsze i drugie danie.

- Dogotujemy tylko makaronu i ryżu – potwierdził Tomek zadowolony z faktu, że kuzynka nie będzie nic sama gotować – Myślę, że tyle im starczy.

- Bynajmniej nie zarzucą mi, że ich nie nakarmiłam – pomyślała dziewczyna stawiając na gazówce pomidorówkę – Niech mnie ktoś ewakuuje z tego gówna!

* * * * *

Piotrek jechał po płytach lotniska z dość szybką prędkością. Wspomnienia wracały, gdy odświeżał trasy dawnych wyścigów. Wiatr we włosach i poczucie wolności, to właśnie tego mu brakowało od dłuższego czasu. Musiał przemyśleć jedną ważną kwestię, a w domu przyjaciółki nie mógł tego zrobić. Było tam zbyt wiele osób, a zwłaszcza Dante, przy którym nie potrafił się skupić. Ostatnio emocje za bardzo brały nad nim górę i wypowiadał deklaracje bez pokrycia. Sam nie miał pojęcia, czy zdoła pociągnąć za spust w momencie spotkania mordercy cioci Klary. Pewna część jego umysłu krzyczała by obrał drogę mściciela, ale nie do końca był pewny takiej decyzji. To by diametralnie zmieniło jego życie.

- Do kitu – pomyślał zwiększając obroty motoru. Nagle przypomniał sobie słowa Dantego, które padły podczas którejś z kolei wieczornej rozmowy. To wywołało figlarny uśmieszek na jego ustach. – Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz, co?

Wjechał na skrót prowadzący do Podąg i z nostalgią zwiedzał okolicę. Tak dawno tu nie był. W nastoletnim życiu tyle razy jeździł tą polną drogą, że stracił rachubę. Fakt, ubyło kilka drzew i niektóre łąki zamieniły się w pola uprawne lub dzikie wysypiska, ale wspomnienie pozostało. Do domu Weissów zajechał od strony ogrodu. Zsiadł ze swojego Benelli i ruszył żwirową drogą do wejścia. Kiedy otworzył drzwi, poczuł się tak, jak dawniej. Poczuł, że wrócił do domu. Wszedł do środka i od razu skierował się na piętro, gdzie mieściły się pokoje gościnne. Powoli zdejmował z mebli chroniące przed kurzem prześcieradła, po czym przyszykował czystą pościel i ręczniki. Nawet po upłynięciu tylu lat, nic się nie zmieniło w tym domu. Znalazł nawet na futrynie drzwi frontowych metrykę swojego wzrostu. Ostatnia była sprzed siedmiu lat, jeszcze przed jego ucieczką.

- Matko, ale ze mnie był knypek – pomyślał przejeżdżając palcami po krzywych kreskach i liczbach symbolizujących jego wzrost i wiek. – Pamiętam, jak Sara mnie tu przyprowadzała. To ona zapoczątkowała ten pomiar. Pomiar Skrzata.

Westchnął ciężko i wrócił do pracy. Po około godzinie skończył małe porządki i przygotowania na przyjęcie gości. Musiał jeszcze zadbać o wyżywienie, ale po namyśle zadzwonił do Dantego, by coś kupił po drodze. Zrobiłby to sam, ale trochę głupio by to wyglądało, gdyby jechał na ścigaczu obładowany torbami pełnymi zakupów.

- Zbezcześciłbym Black Shadow'a – mruknął patrząc na swój motocykl, z którego był dumny. Dostał go w dniu wyjścia z poprawczaka i dobrze o niego dbał. Wiele razem przeszli podczas nocnych wyścigów, a czasem i małych wywrotek. – Nie zrobię ci tego stary.

Poszedł do swojego pokoju, gdzie znalazł kilka czystych ciuchów. Musiał się przebrać i umyć, bo cały pokryty był kurzem. Wziął szybki prysznic, po czym wcisnął się w obcisły podkoszulek i szorty. Niestety nie znalazł nic lepszego i trochę bał się reakcji niewyżytego Dantego, który od przyjazdu pożerał go wzrokiem.

- No i wywołałem wilka z lasu – sapnął wyglądając przez okno, bo pod dom podjechało auto Sicariusa – Oczywiście przyjechał sam.

Piotrek w gorączce zarzucił na siebie koszulę roboczą ogrodnika, która zasłoniła w większości jego przymały strój. Chwilę stał przy lustrze, starannie zapinając koszulę pod samą szyję, po czym ruszył do frontowego wejścia. Dante widząc niecodzienną garderobę chłopaka omal nie wybuchł ze śmiechu.

- Coś ty na siebie włożył? – Parsknął w śmiechu odkładając torby z zakupami i ich rzeczami na stół w kuchni.

- Musiałem się przebrać i znalazłem tylko to – odparł nadąsany Piotrek pokazując mu język. Wziął torbę ze swoimi ubraniami i chciał uciec z nią na górę, ale niestety został schwytany. Dante niefortunnie złapał za koszulę, a siła szarpnięcia była na tyle duża, by zerwać z niej wszystkie guziki.

- Ten strój podoba mi się o wiele bardziej kochanie – przyciągnął do siebie uciekiniera i mocno objął go w talii. – Po co ten pośpiech?

- Wiedziałem, że to powiesz – Piotrek westchnął w rezygnacji. – Puść mnie, bo muszę się przebrać. To ubranie jest zbyt ciasne i niewygodne.

- Pomogę się go pozbyć – Dante wziął chłopaka na ręce i ruszył z nim w stronę pokoju. W tym obcisłym wdzianku, jego chochlik prezentował się naprawdę smakowicie. – Zbyt długo żyłem w celibacie, by przepuścić taką okazję.

- Ty tylko o jednym – zaśmiał się Piotrek wtulając się w tors mężczyzny – Nie mamy zbyt wiele czasu, więc się lepiej pospiesz.

- Kotku, drażnisz głodnego wilka – ostrzegł go ciemnowłosy – na twoim miejscu lepiej bym uważał.

- Po coś go chyba z tego lasu wywoływałem – zachichotał kasztanowłosy jeżdżąc dłonią po torsie partnera i z premedytacją zahaczając o jego sutki – nie sądzisz?

- No to się doigrałeś – Dante rzucił nieznośnego chłopaka na łóżko i zdarł z niego przyciasny podkoszulek i szorty – Tak lepiej.

- Jak dla kogo? – Piotrek nadął policzki w niezadowoleniu. – Czemu tylko ja mam być na waleta? Też się rozbierz.

- Jestem zajęty – Sicarius przyssał się do szyi chłopaka delikatnie go pieszcząc – Jeśli tak ci przeszkadza fakt, że jestem w ubraniu, to sam mnie rozbierz.

Piotrek od razu wziął się do roboty, ale pozycja leżąca nieco utrudniała mu sprawę. Po dłuższej chwili szarpaniny z guzikami udało mu się dobrać do nagiego torsu partnera. Chciał też pozbyć się dolnej garderoby ciemnowłosego, ale uniemożliwiały mu to jego pocałunki.

- Przyssałeś się do mnie, jak glonojad do szyby akwarium – prychnął nadal starając się sięgnąć rozporka partnera – daj mi skończyć cię rozbierać.

- Nie, bo zaczniesz mnie rozpraszać swoimi nieczystymi figlami chochliku – Dante zmysłowo szepnął w przerwie pomiędzy pocałunkami – Leż spokojnie i daj się pożreć.

- Ani myślę – stęknął chłopak czując pierwszy palec w swoim wnętrzu – do diabła. I kto tu stosuje nieczyste sztuczki niewyżyty wilczku?

- Drapieżnik zawsze musi podejść swoją ofiarę – mruknął ciemnowłosy dodając kolejny palec – Muszę całkowicie wykorzystać ten krótki pobyt przy twoim boku, bo niedługo znowu zmienisz położenie i tyle cię zobaczę przez następne kilka miesięcy.

- Dramatyzujesz – Piotrek wbił palce w ramię partnera, gdy ten powoli się w nim zagłębiał. – O cholera.

Fala dreszczy przeszyła ciało chłopaka, gdy organ ciemnowłosego ocierał się o wrażliwy splot mięśni i uderzał w prostatę. Dłuższa rozłąka sprawiła, że wszystko odczuwał jakby ze zdwojoną siłą. Stęsknione ciała połączyły się wreszcie ze sobą, a przyspieszone oddechy mężczyzn wypełniły cichą sypialnię. W chwili spełnienia Piotrek mocno wtulił się w Dantego, który dołączył do niego kilka sekund później. Obaj zmęczeni opadli na poduszki łącząc swoje usta w czułym pocałunku.

- Weźmy razem prysznic – zaproponował Sicarius widząc, że chłopak zaczyna przysypiać – To pomoże ci się odświeżyć i nieco ożywić.

- Muszę jeszcze zrobić kolację dla gości – westchnął Piotrek podnosząc się do siadu. Czuł lekki dyskomfort, ale nie było jeszcze tak tragicznie i mógł normalnie funkcjonować. – A umyjesz mi plecki?

- Z miłą chęcią kochanie – Dante objął w talii chłopaka, który odchyliwszy głowę w tył lekko musnął jego usta swoimi, miękkimi wargami. – Wieczorkiem nawet porządnie cię wymasuję na zewnątrz i od środka.

- Mam nadzieję, że dasz mi się wyspać – zaśmiał się chłopak wstając z łóżka i kierując się do łazienki – Jestem tu kimś w rodzaju gospodarza, więc będę musiał zająć się gośćmi.

- Nie przesadzę – Ciemnowłosy wszedł do łazienki zaraz za zielonookim. Nie chciał się ponownie rozdzielać z tym chochlikiem, ale wiedział, że jest to nieuniknione. Dla ich wspólnego dobra musieli jakoś to wytrzymać. – Obiecuję.

* * * * *

Avis siedział w salonie i bacznie obserwował wszystkich tam zebranych. Najbardziej irytowała go obecność Murdochów, a w szczególności ich czterookiego kreta. To właśnie on zinfilrtował jego jednostkę specjalną w Czeczenii, przez co uniemożliwił atak na podziemną komórkę Kruków w Belgradzie. Gdyby mógł, to ukatrupiłby tego tlenionego okularnika gołymi rękami. Niestety priorytetem były sprawy rodzinne, a w tym przypadku musiał przekonać do siebie Jolantę. Z obserwacji wyrwała go wibracja telefonu. Automatycznie wstał i opuścił zaludniony obszar, wybierając ustronne miejsce w domu, jakim była łazienka. Dopiero po zamknięciu drzwi odebrał połączenie.

- Wal – polecił znudzonym głosem, opierając się o umywalkę – tylko się streszczaj, bo to nie miejsce na długie pogaduchy.

- O widzę, że nie bawisz się przednie – zaświergotała Talisha nie ukrywając rozbawienia – nudno tu bez ciebie. Stary żyć mi nie daje.

- Przywiozę ci dzieciaka, więc się nie piekl – westchnął wywracając oczami – Po co dzwonisz?

- Mówię przecież, że się nudzę – jęknęła kobieta w słuchawkę – a tak poza tym to jestem w drodze do Polski.

- Niecierpliwa, jak zawsze – zaśmiał się zyskując nieco lepszy nastrój – Tylko nie ujawnij się zbyt szybko. Zrobimy małemu niespodziankę.

- Nie mogę się doczekać jego miny – odparła zadowolona Talisha – Zbadaj jego dokładne położenie.

- Chcesz urządzić mu wakacje? – Avis uśmiechnął się pod nosem dobrze wiedząc, co planuje jego przyjaciółka – Przygotuję ci grunt.

Po tych słowach się rozłączył i wyszedł z domu zapalić papierosa. Stał na werandzie i powoli układał plan działania. Musiał to rozegrać tak, by jego mała go do reszty nie znienawidziła.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi utrudniasz robotę maleńka – mruknął pod nosem wypuszczając dym papierosowy z płuc.


[1] Jack Daniel's – amerykańska Tennessee whiskey produkowana od 1866 roku. Filtrowanie przez ponad 3-metrową warstwę klonowego węgla drzewnego przez okres około 10 dni nadaje jej charakterystyczny łagodny smak, który sprawia, że Jack Daniel's jest typowym przedstawicielem swego gatunku. 



[2] CKM (Czasopismo Każdego Mężczyzny) – ilustrowany magazyn rozrywkowy dla mężczyzn, zamieszczający zdjęcia i artykuły o tematyce przygodowej, motoryzacyjnej, militarnej, sportowej, muzycznej, erotycznej, a także związanej z modą. 


[3] Extremum vale – ostatnie pożegnanie umierającemu. 


[4] Agoge - System wychowawczy starożytnych Spartan.


[5] Benelli TnT 899 Century Racer – włoski motocykl wyścigowy.