Translate

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Frustracja

Witam tych wytrwałych :) Udało mi się skończyć rozdział przed upływem kwietnia. Fakt, jest 29, ale to zawsze jeszcze kwiecień. Dziękuję za wasze słowa otuchy i wsparcie. Wasze komentarze trochę mnie podbudowały. Dziękuję.
Mam nadzieję, że rozdział ten spotka się z waszą aprobatą :).
 Pozdrawiam i życzę miłej lektury.

Pakował rzeczy do plecaka. Kilka ciuchów i ulubione noże do rzucania. W jednej z kieszeni umieścił zapasowe magazynki z amunicją i był w trakcie sprawdzania pistoletu, gdy ktoś wszedł do pokoju.


- Puka się – mruknął rozkręcając broń – ja przynajmniej pukam, gdy wchodzę do ciebie, czy matki.

- Co robisz? – Patrzył na syna i nie wiedział co myśleć. – I po co?

- Pakuję się – odparł przedmuchując jedną z części przy spuście – chyba to jasne?

- Tylko dlaczego? – Nie odpuszczał. – Pierre, rozmawiaj ze mną normalnie!

- Tylko po co? – Nadal nie spojrzał na ojca. – Ty mnie zwykle olewasz.

- To nie to samo – Zaprzeczył w irytacji. Postawa syna była zimna i nietypowa. – Jesteś jeszcze dzieckiem.

- No i? – Prychnął czyszcząc lufę i smarując resztę mechanizmu broni. – Skończ udawać troskliwego tatuśka, bo jesteś w tym kiepski. Mnie nie oszukasz.

- To ty udajesz kogoś innego – odrzekł oschle – Wiesz chociaż jak tego używać?

- Może – wzruszył ramionami – Co cię to obchodzi? Idź dbać o dzieci, które naprawdę kochasz. Ode mnie się odwal.

- O czym ty do mnie mówisz? – Słowa syna były zimne i pozbawione emocji. W tym momencie zachowywał się jak ktoś zupełnie obcy. – Pierre, otrząśnij się!

- Otrząsnąłem się – zaśmiał się kończąc składać broń – ze wszelkich złudzeń.

- Gotowy? – Do pokoju wszedł Piotrek. Spojrzał na Orestesa lodowatym i pełnym mroku wzrokiem. To nie był dzieciak, którego dotychczas znał. – Przerwałem w czymś konkretnym? 

- To bzdury – Pierre wziął z łóżka spakowany plecak i zarzucił go na ramię. – Widmo 144 gotowy do drogi.

- Zawiadomiłeś swoich ludzi? – Spytał go zielonooki, całkowicie ignorując starszego Sicariusa.

-  Każdy już działa, więc czas do nich dołączyć. – Odparł spokojnie. – Cichociemny 52 podał mi lokalizację Avisa i czeka na rozkazy.

- Co znaczą te numerki? – Piotrek był ciekaw. – I po co one?

- To liczba ludzi, których wyprzedziliśmy w wyścigu po drabinie na szczyt – wyjaśnił w śmiechu Pierre – wygrywa najsilniejszy.

- Rozumiem – zagwizdał z uznaniem dla chłopca – moja lepsza połowa ci ufa, więc też to robię.

- Tylko ty mi ufasz – westchnął nastolatek idąc do wyjścia, jednak Orestes zagrodził im drogę – Poważnie?

- Jestem twoim ojcem i nie wyraziłem zgody na tę eskapadę – oznajmił stanowczo, mierząc obu surowym spojrzeniem – Zostajesz. Obaj zostajecie.

- Na moje urodzenie też nie wyraziłeś zgody, a jednak tu jestem – zakpił Pierre – Jeśli zginę, to pozbędziesz się niechcianej wpadki sprzed lat.

- Poważnie?! – Teraz Piotrek tracił cierpliwość. – To nie czas na wspominki.

- Każda pora jest dobra – Orestes nie ustępował. – Tak spieszno ci do śmierci?

- Do śmierci, do piekła – Zaśmiał się szaleńczo. Jego żądza krwi i mrok przeszywały do szpiku kości. – Pójdę wszędzie by tylko rozbebeszyć skurwieli działających mi na nerwy.

- Kim jesteś by to mówić? – Orestes nie wierzył własnym oczom i uszom. – Postradałeś zmysły?

- Dawno temu – odpowiedział zielonooki w śmiechu – Pozbawiłeś go światła, więc nie dziw się, że się narodziłem. Jestem jego systemem bezpieczeństwa, cząstką od brudnej roboty, której nienawidzi.

Błyskawicznie wyminęli osłupiałego Sicariusa, po czym opuścili pokój. Mieli dość wyjaśniania tego, dlaczego schowali maski w kieszenie. To nie miało sensu, bo i tak reszta tego nie pojmowała. Ludzie podążający śladem mroku rozumieli się bez słów. Znali swoje cele i decyzje, więc nie było między nimi niejasności.

- Co tak długo? – Allen rzucił w brata butelką wody, którą ten bez problemu przechwycił. – Zmieniliście zdanie?

- Nic z tych rzeczy – Piotrek posłał mu złośliwy uśmieszek. – Po prostu musieliśmy spławić pewnego natręta.

Wokół nóg Piotrka zaczęła krążyć czarna kotka. Niepokojąco miauczała jakby starała się coś przekazać właścicielowi.

- Spokojnie Rubi – podniósł z ziemi zwierzę i pogłaskał je po główce, następnie pocałował w nosek – Tym razem musisz zostać. Zaopiekuj się dzieciakami i babcią.

- Wspomnienia wracają – Li-Dok wyszedł z domu i nie spuszczał wzroku z przyjaciela. Bawił się przy tym nożem. – To ty wyeliminowałeś Ósemki.

- Ja – uśmiechnął się pod nosem, łapiąc rzucony przez przyjaciela nóż – Widzę, że zdecydowałeś do nas dołączyć.

- Twój wujaszek zdemolował siedzibę RS – odparł spokojnie przechwytując odrzucone ostrze – jako lider nie mogę puścić mu tego płazem.

- Godny z ciebie następca – wypuścił kotkę i spojrzał w niebo – Dereck pewnie ryje z nas w zaświatach.

- Zapewne – zachichotał w reakcji na te słowa – szczególnie z ciebie Death.

- Ta – sapnął przymykając oczy – z pewnością to robi.

* * *

W milczeniu obserwował płomienie trawiące trumnę z jego matką. Oczy piekły go od całonocnego płaczu. W dzień musiał pokazywać tę silniejszą stronę. Nagle poczuł dotyk na ramieniu. Kiedy się odwrócił, zobaczył wyrozumiałe spojrzenie Rose.

- Nie zadręczaj się już – szepnęła mu do ucha mocniej ściskając jego ramię – Na pewno by tego nie chciała.

- O ironio trawi ją żywioł, przez który zginęła – westchnął mrużąc zmęczone oczy – Mam nadzieję, że Piotr się o to nie obwinia.

- Z całą pewnością to robi – odparła zabijając jego naiwność – Ten dzieciak bierze do siebie nazbyt wiele rzeczy.

- To jego zaleta – wspomniał swojego podopiecznego – ale też i wada.

- Życie go nie oszczędzało – pocałowała go w policzek – i nie oszczędza. Jest silny i w miarę sobie radzi. Poza tym ma u boku Dantego.

- Który również swoje przeżył – nie uspokoiła jego obaw – Obaj są jak kryształ.

- Jak my wszyscy – wtuliła się w jego bok dodając mu otuchy – ich więź ich motywuje do działań.

* * *

Wybiegł z budynku i skierował się w stronę podjazdu. Zobaczył ich w momencie gdy pakowali rzeczy do bagażnika. Obaj emanowali mrokiem. Pierwszy dostrzegł go Piotrek, a za nim zrobił to Pierre.

- Cholera – jęknął widząc ich oziębłe twarze – Są jak manekiny.

- Nie porównuj mnie do kawałka plastiku – zganił go Piotrek, który zadziwiająco szybko zjawił się tuż przy nim – Nadal jestem człowiekiem.

- Czemu? – Spytał obawiając się tych mrocznych oczu. Uzmysłowił sobie, że nie rozmawia z dotychczasowym opiekunem. – Niech on wróci.

- Oddam go, gdy posprzątam powstały przez niego burdel – oświadczył poważnie – dotychczas trzymał mnie w uśpieniu. Teraz odwróciły się role.

- Kim jesteś? – Wyrzucił z siebie niepewnym głosem.

- W dalszym ciągu jestem Piotrem – odpowiedział w rozbawieniu mierzwiąc mu włosy – Jednak tą gorszą wersją, którą zawsze przed wszystkimi ukrywał.

- Dlatego nas zostawiacie? – Zarzucił mu w żalu. – Zawadzamy …

- Stanowicie słaby punkt – oznajmił patrząc mu w oczy – To dlatego Edmund zabił Agatę. Chciał go zranić i zanęcić jej śmiercią. Ja to teraz pozamiatam.

- Ja mu w tym pomogę – do rozmowy wtrącił się Perre – Ty pilnuj brata i nie sprawiaj problemów.

- Co?! – Nie wierzył, że mu to wytknął. – A co ty możesz?

- Sporo – zaśmiał się w reakcji na strach w oczach przyjaciela – Muszę pomścić Vinca. A ty grzecznie zaczekasz na nas siedząc w tym domu na dupie.

- Twój ojciec się zgodził? – Patrzył w szoku w mroczne spojrzenia obu kolegów. – Albert też?

- Mam w głębokim poszanowaniu jego zdanie – Pierre posłał mu jadowity uśmieszek. – Sam potrafię o sobie decydować.

- A ja jestem już dorosły – Piotrek prztyknął go w czoło. – Uszy do góry. Wrócimy.

- Mamy dobre wsparcie – poinformował go Allen, który dołączył do rozmowy – Jedzie z nami Dante, Kaspian, Albert i Raven. Ty zaopiekuj się Nicole, Jackiem i Ivi.

- Nie wiem, czy dam radę – wątpił we własne siły – Jestem słaby.

- Dasz radę – odparli chórem.

- Wierzę w ciebie – Spojrzał na chłopca z pewnością w zielonych oczach. – W dodatku nie będziesz sam.

Po tych słowach odwrócili się i odeszli pozostawiając go w powstałym konflikcie uczuć.

* * *

Tuliła się do taty i nie chciała puścić. Jej kręcone włoski łaskotały mile jego twarz. Wiedziała, że też nie chce jej opuszczać, ale był obowiązkowy.

- Wrócę turkaweczko – szepnął jej do ucha, po czym ucałował jej czoło – Obiecuję.

- Wiem, że wrócis – mruknęła w jego szyję – Zawsze wracas.

- Kocham cię najbardziej ze wszystkich turkaweczko – zaciągnął się zapachem jej miękkich włosków – Jesteś moim skarbem. Najlepszym co mogło mnie spotkać od losu.

- Wiem tatku – spojrzała poważnie w jego oczy. Tak bardzo przypominała matkę – Uwazaj na siebie.

- Będę – odparł łamiącym się głosem. Nikt by nie przypuszczał w tej chwili, że jest bezwzględnym zabójcą. – Opiekuj się Nicole i Jackiem. Miej też oko na Kamila.

- Dobze – obiecała całując go w czubek nosa – Jestem juz duza.

- Tak – potwierdził mocniej ją tuląc – Moja duża i dzielna dziewczynka. Tatuś będzie chronił Alla, Piotra i Dana.

- Rozsmies ich czasem – poprosiła piskliwie – są tacy smutni i powazni.

- Z pewnością to zrobię turkaweczko – zapewnił dziecko – Postaram się wrócić jak najszybciej.

- Jak wrócis to pójdziemy na lody – oznajmiła z determinacją w oczkach – Wsyscy pójdziemy i będziemy jesc tyle ile pomiescą nasze bzuski.

- Pobaw się czasem z babcią – polecił ciszej – i z dziadkiem też.

- Dziadek jest strasnie powazny – westchnęła w zastanowieniu – A babcia wygląda trochę jak mamusia.

- Nie bój się dziadków – delikatnie gładził policzek córeczki – z pewnością cię kochają.

- Wiem – uśmiechnęła się uroczo pokazując dołeczki w policzkach – ale Pierre mówił, ze dziadek jest głupi.

- Tak? – Zaśmiał się w reakcji na takie stwierdzenie. – Sama to oceń turkaweczko.

- Dobze – zgodziła się z tatusiem – Kocham cię tatku.

- Wiem kochanie – jeszcze mocniej ją uścisnął – Tatuś musi już iść. Bądź grzeczną dziewczynką i nie sprawiaj problemów, dobrze? Jedz warzywa i nie wybrzydzaj przy posiłkach.

- Postaram się – skrzyżowała za plecami drobne paluszki – a ty sybko wracaj.

Posadził ją na sofie w salonie, po czym zarzucił na plecy worek marynarski z rzeczami i ruszył do wyjścia. Całej ich rozmowie przysłuchiwała się Carmen. Nie mogła uwierzyć, że Raven jest tak troskliwym rodzicem. W dodatku opowiadał córce o niej i Orim. To ją urzekło.

* * *

Minęła północ i zerwała się z dziwnym niepokojem. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Przy bramie dostrzegła jakiś ruch. W pośpiechu opuściła pokój i ruszyła do sypialni Edwarda. Musiała go zawiadomić.

- Edward – weszła do jego sypialni wcześniej pukając do drzwi. Spał. Podeszła do jego łóżka i delikatnie potrząsnęła jego ramieniem. – Ed.

- Co tu robisz? – Spytał sennie, otwierając oczy. Musiała przyznać, że wyglądał na wykończonego. – Czego chcesz?

- Ktoś kręci się po posiadłości – poinformowała go z obawą wymalowaną na twarzy – czegoś szukają.

- Chowaj się pod łóżko – nakazał, po czym wstał – Bez dyskusji.

Westchnęła tylko, po czym wykonała polecenie. Obiecała Allenowi, że nie będzie sprawiać problemów.

 Edward spiesznie opuścił sypialnię. Od razu ruszył do pokoju Roberta i Chrisa. Następnie każdy z nich budził resztę domowników, mobilizując ich do działania.

- Czyli Kronos postanowił uderzyć też w nas – zauważyła niezadowolona Natasza – w dodatku robi to pod osłoną nocy.

- Z tego co widzę, to zwiadowcy – oszacował Robert – Czegoś szukają.

- A raczej kogoś – wtrącił Edward – Na bank chcą córkę Avisa.

- Podobno Avis rozjuszył Tigera – przypomniał sobie Chris – Allen coś wspominał.

- Avis osłabia siły Kronosa. Likwiduje wszystkie nory i tajne bazy wraz z zawartością i mieszkańcami. – Oznajmił Edward – Kaspian mnie ostrzegał, że może do tego dojść. Nie sądziłem tylko, że dotrą do nas tak szybko.

- Tiger szuka Joli by zwabić Avisa – podsumowała Natasza – Przy okazji jak wystrzelają Murdochów, to uderzą w Skrzata.

- Kronos myśli wielotorowo – mruknął w zamyśleniu Robert – Gdzie jest ta mała lisica?

- Pod moim łóżkiem – odpowiedział lider rodu, na co wszyscy w szoku zwrócili się w jego stronę – Nie patrzcie tak na mnie. Przyszła mnie ostrzec, więc kazałem się jej schować.

- I tylko łóżko przyszło ci do głowy? – Zachichotała Natasza. – No nie podejrzewałam cię o to kuzynie.

- Zobaczymy na jaki ty wpadniesz pomysł tuż po przebudzeniu – przetarł zmęczone oczy – Rola lidera nie należy do najłatwiejszych.

Usłyszeli czyjeś kroki. W ich stronę zbliżało się dwóch uzbrojonych intruzów. Zaglądali do każdego pokoju z osobna.

- Nie wiedziałem, że Avis ma dzieciaka – oznajmił jeden z nich – Edmund nas zabije jak jej nie znajdziemy.

- Odkąd został zraniony szaleje – przyznał drugi – Wybił już połowę żółtodziobów w domu głównym.

- Córka Avisa jest ruda – szacował szanse ten pierwszy – ale jak znajdziemy tego Christiana?

- Podobno jest w podobnym wieku co szczeniaki Wilczycy – wyjaśniał koledze – a poza tym mamy jego zdjęcie.

- Tego jest już za wiele – Edward wstał i wyszedł z ukrycia. – Witam panów.

- Witamy lidera rodu – pozdrowili go z szyderczymi uśmieszkami, po czym wycelowali w niego broń.

- Ani mi się ważcie – Natasza od razu posłała intruzom serię strzałów – Wara od lidera!

- Sam bym sobie poradził – wytarł krew z policzka – nie rób ze mnie ofiary losu kuzynko.

Do trzeciej pozbyli się wszystkich nieproszonych gości.

- To była długa noc – ziewnął Chris – Nie spodziewałem się, że też jestem na celowniku.

- Jolanta jest wabikiem na Avisa, a ty na Piotra – oznajmił zmęczony Robert – Musimy zmobilizować resztę rodu.

- Wiem – Edward patrzył na stertę trupów w głównym holu. – Trzeba też opuścić ten dom.

* * *

Otworzył zmęczone oczy i usiadł na łóżku. Głowa ćmiła nieprzyjemnie, a jasność umysłu jak na złość wracała zbyt wolno. Po dość dłuższej chwili doszedł do tego niewyobrażalny gniew. Pamięć pomału wracała i budziła w nim furię.

-Jak śmieli – wysyczał masując skronie – jak ich dorwę to nogi z dupy powyrywam.

- Widzę, że się pan obudził – do pokoju wszedł starszy podopieczny Piotra z tacą, którą postawił na stoliku tuż przy drzwiach. Najwidoczniej postanowił trzymać się na dystans. – Przyniosłem kolację.

- Który mnie tak urządził? – Spytał kipiąc ze wściekłości. – Z pewnością to wiesz.

- Nie wiem – wzruszył ramionami powoli się wycofując – Życzę smacznego.

- Nie uciekniesz! – Wrzasnął w chwili, gdy nastolatek zatrzaskiwał za sobą drzwi. – Prędzej, czy później cię przemagluję.

* * *

Bawiła się z Jackiem i Ivi w ogrodzie. Kamil poszedł zanieść kolację ojcu Pierra. Miała trochę wyrzuty sumienia, bo również maczała palce w jego uśpieniu.

- Oby nic mu nie zrobił – szepnęła w zamyśleniu – Tym razem nie zawinił.

- Łap – Ivi rzuciła piłkę w jej stronę, celnie trafiając w zamyśloną twarz – Nie rozprasaj się siostzycko.

- Odkąd wypadły ci przednie zęby strasznie seplenisz – pocierała stłuczone miejsce – ale cela to masz dobrego.

- Kaspian i tatko mnie ucą – wyszczerzyła się zadowolona – Ja teraz ucę Jacka.

- Rozumiem – nie potrafiła gniewać się na takiego aniołka – naucz go lepiej opanowania. Lepiej żeby nie wyrósł na replikę starszego brata.

- A co ci we mnie nie pasuje? – Usłyszała za sobą pochmurny głos starszego Sulika. – No?

- Gburowata gęba – rzuciła w niego piłką, po czym wybuchła śmiechem na widok jego zaskoczonej miny – Pośmiej się czasem, to nie boli.

- Nie bij mojego braciszka! – Jacek od razu ruszył bratu na ratunek. Z rumianą od złości buzią i zmierzwioną blond czupryną prezentował się uroczo. – On jest najlepszy na świecie!

- Co?! – Na twarzy Kamila pojawił się siarczysty pąs, a oczy zabłysły jak nigdy dotąd. Ten widok zauroczył Nicole. – Nie wygaduj bzdur. Dante jest super i Piotrek, i Pierre. Ja w porównaniu z nimi jestem leszczem.

- Ty jesteś moim bratem – blondynek podbiegł do niego i wczepił się w jego bok. Zrobił wszystko co kazała Ivi. Jak widać plan działał, bo brat go nie odtrącił, za to był bliski łez. – Kocham cię braciszku.

- Przestań – odwrócił się chcąc uniknąć wzroku Nicole. Łzy zaczęły wypływać z jego oczu jak rwąca rzeka i nie potrafił tego zatrzymać. Coś w nim pękło i wszystko co dotąd trzymał w sobie zaczęło z niego wychodzić. – Jestem najgorszym bratem, jakiego mogłeś mieć.

- Nieprawda! – Jacek jeszcze mocniej go przytulił. – Zawsze nas broniłeś. Mnie, mamę i Agatę. Tata zawsze bił ciebie, a nie nas. Nie płacz, jestem już przy tobie. Kocham cię Milek.

- To cios poniżej pasa – już na dobre się rozryczał słysząc powtarzane zawsze słowa matki – Mówić jej słowa. Nie fair.

- Wypłacz się – Nicole podeszła i również przytuliła cierpiącego kolegę. Już dawno z Pierrem zauważyli, że cierpi samotnie. – To pomaga, wiem z autopsji.

* * *

Siedziała na tarasie i piła herbatę jaśminową. Zawsze delektowała się jej smakiem wieczorową porą. Towarzyszyła je córka. Obie z zaciekawieniem obserwowały bawiące się w ogrodzie dzieci.

- Jak te dzieci szybko rosną – ich milczenie przerwała Carmen – Pamiętam jak rodził się Pierre. Był taki drobniutki i słaby, a lekarze od początku nie rokowali mu najlepiej. Urodził się przedwcześnie i mieścił mi się w dłoniach.

- Pamiętam – wspomniała tamten dzień – Spieszno mu było na ten świat. Jest wrażliwym chłopcem.

- Zaniedbałam go mamo – westchnęła smutnie – po śmierci Ginewry nie potrafiłam dostrzec jego cierpienia. Egoistka ze mnie. Gdyby nie Vincent… a teraz straciłam i jego. Boję się, że stracę też Pierra.

- Nie stracisz – pocieszała córkę – to mądre dziecko i zaradne. Oboje z Orestesem nie dostrzegacie jego wewnętrznej siły. Ja nie dostrzegałam jej w Piotrze.

- Boję się, że zginie – załkała nie wytrzymując wewnętrznego napięcia – To jeszcze chłopiec.

- Chłopiec, który w przeciągu dwóch lat potrafił przemienić się w bezwzględną maszynę do zabijania – zauważyła wspominając odkrycie sprzed roku. Sama była wówczas w szoku. – widziałam go w akcji i wiem, że sprytem dorównuje Orestesowi. Może nawet go przewyższa.

- Jak widać nawet go nie znam – zakryła twarz w dłoniach – jestem złą matką.

- To ja kiepskim ojcem – Dołączył do nich Orestes. Był blady i zmęczony. – Nigdy nie podejrzewałem, że nasz najmłodszy syn posiada w sobie tak silny mrok. Piotra również o to nie podejrzewałem.

- Psychika Piotra uległa poważnemu nadwerężeniu – upiła łyk herbaty – Mroczne „ja” narodziło się po śmierci Sary. Tobiasz mi o nim opowiadał. To niejako forma rozdwojenia jaźni. Gdy budzi się mrok, ten grzeczny idzie spać.

- I nie widzisz nic złego w tym, że te dzieciaki postanowiły bawić się w myśliwych? – Orestes nie krył niezadowolenia. – Szczególnie Piotr powinien siedzieć na tyłku i się nie wychylać.

- A ty byś usiedział? – Zadrwiła Carmen. – Zaniedbaliśmy Pierra. Tylko Vincent znał jego prawdziwą naturę. Zawaliliśmy sprawę Ori.

- Zaufajcie Piotrkowi i Dantemu – poradziła Sofi – Kaspian, Raven, Allen i Albert również nie dadzą mu zginąć.

* * *

Siedział na dachu i obserwował okolicę. Budynek, na którym się znajdował był idealnym punktem obserwacyjnym. Na ulicach panował istny tłok. Zaczynały się godziny szczytu.

- Masz coś? – Usłyszał pytanie z krótkofalówki. – W tym mieście na pewno jest dziupla Kronosa. Według Cichociemnego 52 Avis ma zamiar ją dziś wyeliminować.

- Nigdzie go nie widzę – westchnął zirytowany – w tym tłumie parasolek nic nie widać. Że też musiało zacząć padać.

- Skup się Piotruś – ryknął przez krótkofalówkę Kaspian – Dimitri z pewnością jest w pobliżu. Zdaj się na instynkt.

- Ta, ta – strząsnął z głowy krople deszczu – następnym razem sam se moknij wujaszku. Avis wszedł właśnie w wasz rewir i zmierza na południe. Spadam stąd.

- Dobra robota synu – wtrącił się jeszcze na koniec Albert – Wiedziałem, że dasz radę.

- Próbowałbyś we mnie wątpić staruszku – zaśmiał się gorzko. Przemoknięte ubranie utrudniało poruszanie. – Avis ma towarzystwo, więc powodzenia życzę.

* * *

Szedł do kolejnej jamy Kronosa. Dzięki współpracy Soni i jej rodziny eliminowanie kryjówek znacznie przyspieszyło. Niestety większe tempo niosło za sobą pewne konsekwencje. Ktoś zawiadomił główną siedzibę i wzmocniono w organizacji ochronę. Przez to musieli skupić się na tych mniej ważnych punktach do odstrzału.

- Kronos ma sporo jaskiń – Mihail ciężko westchnął – Trochę ich przybyło od mojego odejścia.

- Kronos werbuje każdego śmiecia z ulicy – wzruszył ramionami Dimitri – Automatycznie przejmuje ich tajne bazy, czy jak to teraz nazywają.

- Czas nieco sprzątnąć to wysypisko – zaśmiała się Alex, która obserwowała ich przez lunetę karabinu. Oczywiście matka znowu kazała jej trzymać się na dystans i ubezpieczać tyły. – Poddać recyclingowi zebrane śmieci.

- Ciekawa metafora – Avis kątem oka dostrzegł jakiś ruch po prawej stronie. – Chyba mam ogon. Śledzi mnie jakiś szczylek.

- Zajmę się dzieciakiem – Poinformowała ich Sonia. – Mam go na oku od kilku minut.

- A może po prostu go zdejmę – zaoferowała matce pomoc – to zaoszczędzi ci czasu.

- I zdradzisz swoją pozycję – zarzucił jej ojciec – pilnuj się Oczko.

- No wiesz tatku – warknęła w irytacji – nie mam już sześciu lat.

- To mi to udowodnij – zaśmiał się rozbawiony reakcją córki – Wykapana matka.

Avis wszedł do obskurnego nocnego klubu. To właśnie w nim znajdowało się przejście do kryjówki. Bez słowa wpakował kulki w barmana i dwie nagie tancerki. O tej porze na szczęście nie było jeszcze klientów.

- Puszczaj! – Krzyczał jakiś dzieciak, około dwunastoletni, którego Sonia siłą wciągnęła do klubu. – To nie miejsce dla chłopców w moim wieku.

- Pyskate maleństwo – Mihail zjawił się zaraz po żonie. – I nawet urocze z tymi rudymi sprężynkami na głowie.

Dimitri podszedł do chłopca i zmusił go by spojrzał mu w oczy. Dzieciak z początku starał się z nim walczyć, ale siła spojrzenia mężczyzny zmusiła go do kapitulacji.

- Z reguły bez pytań rozwalam ogony – poinformował malca surowym tonem – czemu mnie śledzisz dziecko?

- Na prośbę przyjaciela – odparł niepewnie – mam też przekazać, że córka kazała się panu nie zabić.

- Czyżby?! – Podniósł jedną brew zdumiony wieścią. – A czy ona nadal jest bezpieczna?

- Dom główny Murdochów w Londynie został zaatakowany – przekazywanie informacji temu człowiekowi nie należało do łatwych. Ten przenikliwy i zimny wzrok mroził do szpiku kości. – Pańska córka jest bezpieczna. Jak na razie.

- Jak na razie – powtórzył beznamiętnie ważąc wartość tego zapewnienia – To niewystarczające.

- Jak cię zwą smyku? – Spytał Mihail. – Masz jaja skradać się za tym gościem.

- Jestem tylko żółtodziobem – zadrżał czując żądzę krwi Avisa – Moim zadaniem była tylko obserwacja. Zwą mnie Cichociemny 52.

- To ksywka – Sonia delikatnie pogłaskała policzek wystraszonemu chłopcu – Mihail pytał o imię.

- Borys – wyszeptał nieśmiało.

- Urocze rumieńce – zaśmiała się mierzwiąc mu włosy – Dimitri, daj mu już spokój. Na pierwszy rzut oka widać, że to dziecko jest nazbyt niewinne.

- Tak – westchnął myśląc o córce – W Kronosie już dawno wąchał by kwiatki od drugiej strony.

- Cichy – usłyszeli wołanie jakiegoś nastolatka dobiegające z krótkofalówki Borysa – Noż nie mów, że się zanadto odsłoniłeś ciołku.

- No – Avis klepnął swojego młodocianego jeńca w plecy – odpowiedz.

- Spartoliłem Widmo – jęknął zawstydzony – zhańbiłem Hades.

- Nie chrzań – uspokajał go kolega – dopiero się uczysz pracy w oddziale. Tylko nie waż mi się wykitować na służbie.

- Postaram się dowódco – zaczynał panikować – łatwo nie będzie.

- Nigdy nie jest – usłyszeli inny głos. Avis od razu go poznał. – Te Dimitri, można się przyłączyć do zabawy?

- Między innymi o ciebie tu chodzi dzieciaku – Odparł w irytacji. – Córa mi nie wybaczy jak cię ukatrupią.

- Ryzyk fizyk – mruknął chłopak – mam chyba prawo odegrać się na pieprzonej rodzince. A siostrzyczka grzecznie siedzi u Edwarda. Dała mi błogosławieństwo.

- W takim razie wpadaj – zgodził się. Lepiej mieć dzieciaka na oku. – Tylko później nie rycz jak dostaniesz po dupie.

- Zawsze dostaje po dupie – zakpił młodszy z rozmówców – jednak nadal żyje.

Rozmowę przerwało nagłe pojawienie się w klubie grupy Kronosa. Sonia w ostatniej chwili odepchnęła Borysa. Inaczej oberwał by nożem. Avis z Mihailem załatwili nieproszonych gości.

- Tyle krwi – Borys patrzył na powiększającą się na podłodze kałużę krwi – Wow.

- Czas pozbyć się robactwa na dole – zarządził rozbawiony Avis idąc w stronę wejścia do podziemi – za dużo się go tu namnożyło.

* * *

Pierre zrezygnowany rzucił krótkofalówkę na stół. Miał nadzieję, że Cichy jednak przeżyje starcie z Avisem. Dzieciak miał potencjał, dlatego starał się go z niego wydobyć tym rzutem na głęboką wodę. Może przesadził i poziom okazał się dla dwunastolatka zbyt duży? Zaczęły dopadać go wątpliwości.

- Nie łam się – Piotrek pchnął w jego stronę piwo korzenne. Butelka z łoskotem sunęła w stronę zamyślonego nastolatka. Zatrzymała się tuż przy jego ręku na stole. – Mały dał radę. Dimitri go nie skrzywdzi. Prędzej złoi skórę mi i Allenowi.

- Ty mnie w to nie mieszaj – warknął do niego brat przeciągając się w fotelu – To ty go zaczepiłeś.

- Oj tam zaraz zaczepiłem – wyszczerzył się jak dzieciak – po prostu się przywitałem.

- Nie mieliśmy do niego iść? – Spojrzał na kasztanowłosego z ukosa.

- Borys go do nas przyprowadzi – wzruszył ramionami – Napij się lepiej piwa i zrelaksuj. Ostatnio wychodzi z ciebie sztywniak.

- No przepraszam, że się o ciebie martwię – zerwał się z fotela i podszedł do bliźniaka – Nie wkurza cię, że te wygi zostawiły nas samych i poszli w miasto?

- Doceniam chwilę spokoju – klepnął brata w policzek – wyluzuj.

- Podzielam – Pierre przerwał swoje milczenie i wziął łyk piwa. – Trzeba korzystać póki czas.

- Jolka jest bezpieczna – zapewnił go poważnym tonem – Z Edem, Robim i Nataszą jest bezpieczna. Poza tym ma wrodzony instynkt i szybko przeczuwa zagrożenie.

* * *

Jechała z Edwardem, Robertem i Chrisem do nowego lokum. Po ataku na dom główny ród Murdoch musiał się rozproszyć i zmobilizować.

- Gdzie tym razem? – Spytał znudzony Chris. – Zmobilizowałeś już rodzinkę, więc co teraz?

- Zaraz się zatrzymam i przetrzepię ci skórę – warknął kierujący autem Edward – nie będę ci się z niczego tłumaczył smarku.

- O, ktoś wstał lewą nogą – wtrąciła ziewając Jolka – albo do góry zadkiem.

- Grabisz sobie – ostrzegł ją Robert, choć musiał przyznać, że to dziecinne zachowanie nieco rozluźniło atmosferę – tobie też może się oberwać.

- No weź Eddy – jęknęła znudzona długą jazdą – zdradź choć trochę.

- Za tego Eddiego lanie masz gwarantowane – warknął rozdrażniony kierowca – Idźcie spać bachory, bo jeszcze długa droga przed nami.

* * *

Obserwowała wejście do klubu. Rodzice i Avis jakoś się nie spieszyli. Nudziła się, a za towarzystwo miała tę wariatkę.

- Ale syf – syknęła, gdy do klubu weszło kilka osób – Omija mnie cała zabawa.

- Czyli to ty ubezpieczasz tyły Avisa – usłyszała za sobą niski głos – Kolejny dzieciak w ekipie.

- Noż – nie kryła niezadowolenia – Miałaś pilnować reszty wariatko! Przydaj się na coś!

- Hiena mnie nie skrzywdzi – zaśmiał się nieproszony gość – A ty widzę czujesz się pewnie, bo nawet nie raczysz na nas spojrzeć.

- Nas?! – Zdumiała się, jednak nadal patrzyła w lunetę. – Blać!
Wstała nieźle wyprowadzona z równowagi. Talisha zawaliła sprawę i przez to musiała porzucić zadanie. Odwróciła się twarzą do rozmówcy i zobaczyła trzech mężczyzn.

- Kruk – uśmiechnęła się łobuzersko patrząc w oczy mężczyźnie przed nią – Avis uprzedzał że się niedługo zjawisz.

* * *
Zmieniał opatrunek. Rana na szczęście dość dobrze się goiła. Za każdym razem gdy ją oglądał, wzbierała w nim wściekłość.

- Avis – zazgrzytał zębami obmywając ranę – Ja cię kurwa zamęczę gnido.

* * *

Borys szedł ciągnięty za rękę przez Avisa. Nadal miał przed oczami ten stos trupów. Pierre coś mu niby wspominał, że to prawdziwa misja, ale nie sądził, że rzucą go na tak głęboką wodę.

- Coś taki cichy? – Spytał go Dimitri nagle przystając. – Wcześniej morda ci się nie zamykała.

- Daj mu spokój – Sonia obserwowała dzieciaka. Widać było, że nie przywykł do widoku zwłok. – To go chyba przerosło.

- Nie łam się mały – Mihail trzepnął malca w plecy, aż ten się zgiął w pół – Jako obserwator musisz mieć nerwy ze stali.

- To co dziś widziałeś to nic – Avis zmierzwił te rude sprężynki. – To jedynie porządki. Kronos urządza spektakularne jatki i rzeźnie.

- Aha – westchnął cicho. Chciał się popłakać, ale resztką sił powstrzymywał łzy. Należał do Hadesu i nie powinien się mazać. – Zapamiętam.

- Daj mi to – Dimitri zabrał mu krótkofalówkę i włączył nadawanie. – Teraz wasz obserwator pasuje do ksywki. Jest cichy i ciemny.

- Nie jesteś za stary by naśmiewać się z dzieciaka? – Odpowiedział mu Piotrek. – Zawodzisz mnie Dimitri.

- Oberwiesz za brak szacunku szczeniaku – warknął mu w irytacji – Kto pozwolił ci używać mojego imienia?

- Strachy na Lachy – zaśmiał się oschle. Coś się w nim zmieniło, ale ciężko było to określić jedynie po tonie głosu. – Kaspian zapewne już namierzył twoją kryjówkę, więc leć się z nim przywitać.

- Nie pogrywaj sobie ze mną – ostrzegł go już zły – bo fakt, że córa ma cię za brata mało ci pomoże.

- Ta, jasne – rzucił od niechcenia dolewając oliwy do ognia.

- Szykuj się szczeniaku – wycedził przez zęby – zaskomlesz dla mnie z bólu.

* * *

Li-Dok zdumiony patrzył na poczynania Deatha. W tej mrocznej wersji zachowywał się zupełnie inaczej.

- Nie powinieneś pić tego piwa – zauważył zaniepokojony – Bez względu na stronę twoje ciało nadal nie toleruje alkoholu.

- Słuchaj go pacanie – Allen nie wytrzymał. – Wyszedłem jedynie na chwilę, a ty zdążyłeś sprowokować Avisa. Mało ci wrażeń?

- W tej chwili tak – westchnął biorąc ostatni łyk piwa – Irytuje mnie twoje trucie.

- A mnie twoja głupota – warknął na brata – jak ojciec i Kaspian dowiedzą się o tej rozmowie, to zapewnią ci zajebistą porcję wrażeń.

- No i? – Zakpił idąc chwiejnie do łazienki. – Borys żyje, Avis jest wkurwiony i alleluja!

- Alkohol go kiedyś zabije – zachichotał Akira – Death ma po nim niezłe jazdy. Kiedyś miał wypadek, bo postanowił bawić się w kaskadera. Skończyło się tylko na złamaniu ręki, ale kolizja wyglądała groźnie. Dereck nieźle go później prześwięcił w dojo bambusowym mieczem. – Wspominał dawne dzieje. – W tej formie jest lekkoduchem, ale dość zabójczym i groźnym.

- Wolę go jednak w wersji grzecznej – mruknął zmęczony Allen – W tej doprowadza mnie do szału.

* * *

Było wczesne popołudnie i bawił się z maluchami w ogrodzie. Nicole postanowiła zamknąć się w pokoju obawiając się przesłuchania ze strony Orestesa. On wolał poświęcić czas wolny bratu. Ostatnio mocno go zaniedbywał skupiając się jedynie na sobie.

- Figurki, figurki zmieńcie się – zawołał odwrócony tyłem do dzieci.

- W co? – Zapytały piskliwie.

- W stolik – odparł po chwili zastanowienia – I raz, dwa, trzy… patrzę!

Obszedł stojące na czworakach maluchy i obserwował czy się nie ruszają. Rubi kręciła się pomiędzy nimi łaskocząc swoim ogonem.

- Rubi – zachichotała Ivi upadając na brzuch – niegzecna kicia.

- Tęskni za Piotrem – Jacek solidaryzując się z koleżanką również położył się na brzuchu. – Też za nim tęsknię.

- Chciałabym zeby tatko juz wrócił – westchnęła dziewczynka – Zawse opowiada piękne bajki o mamusi.

- Nasza mamusia była piękna – oznajmił poważnie Jacuś – Ale twoja pewnie też taka była.

- Nie wiem – pokręciła smutna główką – mama posła do nieba jak byłam bardzo malutka. Tak mówił tatko.

- Rozumiem – Kamil wziął ją pod boki i zakręcił się z nią wokół swojej osi. Taka karuzela zawsze rozweselała Agatkę. – Nasze mamy z pewnością się zaprzyjaźniły w niebie i teraz piją herbatę.

- Tak! – Ucieszyła się na te słowa. – Mamusia Allena i Piotra tez.

- Możliwe – przytaknął obdarzając ją ciepłym uśmiechem – Zapewne obserwują nas z nieba.

- Tatko tez tak mówi – zadowolona podbiegła do Jacka i rzuciła się na jego szyję – Agatka tez z nimi patzy, dlatego macie być scęsliwi.

* * *

Obudził się z potwornym bólem głowy. Otworzył oczy i chwilę myślał. Nie pamiętał niczego z ostatnich dni, ale to norma, gdy górę brał nad nim mrok.

- Znowu obcy sufit – ziewnął uspakajając nerwy – I kto do cholery dał mi pić alkohol?

- Sam sobie brałeś – odparł sennie Allen – Grzeczny chłopiec się obudził.

- Co znowu odwaliłem? – Jęknął masując skronie. – Nienawidzę, gdy bierze nade mnę górę.

- Podpadłeś Avisowi – poinformował brata podnosząc się do siadu – I to fest.

- Li miał mnie pilnować – stęknął wstając z łóżka – co on robił?

- Cieszył się jak dziecko – posłał mu ironiczny uśmieszek – Nawet ja nie miałem na ciebie wpływu, więc sam sobie odpowiedz.

- Cholera – mruknął kierując się do łazienki – zawsze tak się kończy. Tamten się bawi, a ja zbieram łomot.

Wszedł do łazienki z zamiarem wzięcia zimnego prysznica. Musiał otrzeźwić ciało i jako tako wrócić do życia. Wszedł do kabiny i odkręcił wodę. Zagryzł dolną wargę w reakcji na lodowate uderzenie, po czym oparł się rękami o ścianę i pozwalał wodzie spływać po ciele.

- Eh – zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Prysznic pomógł, ale nie w takim stopniu w jakim tego oczekiwał. – Muszę uzupełnić elektrolity.

Opuścił łazienkę i ruszył do kuchni. Na szczęście zapobiegliwy Dante zaopatrzył obficie apteczkę. Pogrzebał w torbie i wyjął saszetkę elektrolitów. Rozrobił je i zaczął powoli pić.

- Matko, jakie to obrzydliwe – skrzywił się czując owocowo-słony smak – I czemu wybrał truskawkę?

- Jesteśmy! – Do mieszkania weszli starsi przedstawiciele grupy i o zgrozo towarzyszył im Avis. – Jak tam dzieciaki?

- Ciszej – jęknął mrużąc zielone oczy – chyba zaraz rzygnę.

- Oho, ktoś tu sobie popił – zauważył Dante widząc bladego partnera – Wróciłeś.

- Mrok imprezuje, a ja później odchorowuję – marudził krzywiąc się po łyku elektrolitów – i na cholerę kupujesz elektrolity dla dzieci o smaku truskawki?

- Bo je lubię – wzruszył ramionami. Był zmęczony patrolując okolicę przez całą noc. W dodatku jeszcze to niemiłe spotkanie u Avisa. – Czy Li nie miał cię pilnować?

- Nawet Allen wymiękł – westchnął smętnie – co znaczy, że mój mrok potrafi dać w kość.

- Następnym razem wezmę cię ze sobą – oznajmił Kaspian niezadowolony z faktu, że chłopak pił – Najwidoczniej musisz mieć przy sobie osobę dorosłą.

- Jestem dorosły wujku – prychnął, lecz od razu pożałował, bo głowa eksplodowała bólem – Cholera.

- Wyrażaj się – zganił go Sforza dość ostro.

- Choć raz byś odpuścił – wstał i ruszył do wyjścia z kuchni – Pretensje kierujcie do tego drugiego. Dlaczego to zawsze ja mam płacić za jego wybryki?

- W przeszłości Dereck nieźle łoił ci skórę bambusowym mieczem – z pokoju wyszedł ziewający Akira – Szczególnie po alkoholowych wyczynach.

- Zamknij się Li – dźgnął przyjaciela palcem – mówiłeś, że umiesz na niego wpłynąć.

- Wpłynąć na ciebie w tamtej formie?! – Zdumiony podniósł jedną brew. – To niemożliwe.

- Co za cholerny pech – mamrotał pod nosem kierując się do pokoju, który dzielił z bratem – że też musieli go budzić. Z trudem go uśpiłem lata temu, a teraz znowu to samo.

- Zaczekaj – zatrzymał go wściekły Avis – Piotr!

- To załatwiaj z tamtym drugim – oświadczył mierząc mężczyznę ponurym spojrzeniem – Nie mam zamiaru odpowiadać za jego pijackie wybryki.

- Ale wiesz, że ty też to odczujesz? – Zauważył Li. – Ostrzegałem też mrocznego Deatha, ale to olał.

- No to mam z nim coś wspólnego – wzruszył ramionami – Pa pa. Idę spać.

* * *

Allen z niedowierzaniem patrzył na śpiącego brata. Ledwie wszedł do pokoju i dotknął poduszki, a zasnął. Najwidoczniej alkohol mocno go osłabiał.

- Szybko zasnął – zauważył Avis wchodząc do pokoju – zabieram go ze sobą.

- Nie ma takiej opcji – Allen od razu zaszedł mu drogę – on zostaje ze mną.

- Mogę zabrać was obu – odparł chłodno – Co ty na to?

- Nie możesz – do pokoju wszedł Pierre – Piotrek zostaje tutaj.

- Tajemniczy pan dowódca o pseudonimie Widmo – zmierzył nastolatka czujnym spojrzeniem – Mały Sicarius.

- Gdzie Borys? – Spytał zimnym tonem. – To mój obserwator.

- Niedoświadczony maluch – ocenił swój niedawny ogon – nie powinieneś wysyłać na misje żółtodzioba.

- Wiem – potarł skronie z nerwów – trochę się pospieszyłem. Zachęciły mnie jego dobre wyniki. Niestety praca w terenie jest o wiele gorsza.

- Rozumiem – zaśmiał się dostrzegając w dzieciaku dobry materiał na dowódcę – Postawiłeś na założeniu, że nie skrzywdzę dziecka. Mylisz się co do mnie. Gdyby nie interwencja Piotra, już dawno zbierałbyś jego szczątki z tamtego klubu.

- Zdaję sobie z tego sprawę – odparł nad wyraz dojrzale – chciałem dać małemu szansę, ale misja go przerosła.

- Sonia się nim zajmuje – poinformował go od niechcenia – chyba postanowiła go przygarnąć.

- Kuźwa ciszej – jęknął przez sen Piotrek – niektórzy próbują tu spać.

- Wiesz, że zaraz nasza kolej na patrol? – Spytał go Allen. – Słyszysz?

- Bądź dobrym bratem i idź z Li lub Pierrem – Otworzył jedno oko – A ja w tym czasie sobie polulam.

- Skacowane maleństwo – Avis usiadł na skraju łóżka chłopaka i z całej siły klepnął go w wypięty tyłek – Dupa w troki i na patrol leniu!

- Aaaaaaa! – Pisnął wyskakując z łóżka. – Brutal!

- Dziecko – odparł gromiąc go wściekłym spojrzeniem – Pomóc ci się przygotować? Sam chciałeś dołączyć, więc nie rycz jak baba.

- Ja nic z tego nie pamiętam – stęknął masując obolały tyłek – i znowu oberwałem za mrok. Szczerze go nienawidzę.

* * *

Przeglądał raport z nieudanej misji. Z każdym czytanym zdaniem coraz bardziej wzbierała w nim złość. Wysłał ponoć najlepszy oddział, a okazał się beznadziejny. Wrócił jeden z dziesięciu i śmiał mu się jeszcze pokazywać na oczy.

- Wracasz z tarczą lub na tarczy – zazgrzytał zębami – spartoliliście i jeszcze masz czelność mi o tym raportować?

- Nie podejrzewaliśmy, że Murdochowie mają taką siłę – wyjaśniał z pokorą – jedno jednak udało nam się ustalić. Córka Avisa jest pod opieką obecnej głowy rodu.

- Przynajmniej tyle – spalił raport na jego oczach, a po chwili rzucił w niego nóż. Ostrze celnie wbiło się mu w głowę – zdychaj partaczu.

Wstał zza biurka i podszedł do okna. Przed domem ćwiczyła para małych żółtodziobów. Wczoraj ojciec ściągnął ich z rosyjskiego sierocińca. Podobno zauważył w tej dwójce potencjał. Młodszy z nich z płaczem rzucał się na tego starszego za każdym razem podnosząc się z ziemi, gdy oberwał zbyt mocno.

- Wracają wspomnienia – westchnął z nostalgią w oczach – nikt cię nie podrobi Kaspianie. Tylko ty bracie potrafisz odpowiednio mnie zająć.

* * *

Ziewając kroczył ulicami miasta. Głowa mu pękała i jeszcze żołądek zaczynał dawać o sobie znać. Alkohol mu nie służył, ale co mógł poradzić na porywczy mrok?

- Uszy do góry – Allen klepnął go w ramię – Przewietrzysz się i będzie git.

- Srit – warknął niezadowolony – i po cholerę nam ten ogon?

- Uparł się, to się ciągnie – wzruszy ramionami – wczoraj mocno go wkurzyłeś.

- Ta – ziewnął i się przeciągnął – jak następnym razem zobaczysz mnie pijącego alkohol, to weź mi przywal porządnie w ten zakuty łeb. Efekt będzie podobny, ale przynajmniej szybciej do siebie dojdę.

- To pić nie potrafisz – Avis objął obu braci ramionami, teraz krocząc pomiędzy nimi. – Coś jeszcze powinienem o tobie wiedzieć?

- Nic konkretnego – sapnął czując się jak sflaczały balonik – wiem przecież, że masz ciężką rękę.

- Tak?! – Teraz obaj spojrzeli na Piotrka. – Niby skąd?

- Nieważne – jęknął w reakcji na kolejną falę mdłości – Stare dzieje.

- Teraz to podsyciłeś moją ciekawość bracie – Allen się nie poddawał. – Zacząłeś to teraz się nie wycofuj.

- Jeny – stęknął bez sił – Zabieracie mi przestrzeń osobistą.

- Gadaj – Avis przyciągnął go do siebie jeszcze bardziej. – To kiedy posmakowałeś mojej siły, co?

- Miałem osiem lat – odparł dając za wygraną – Jolka mnie podpuściła i się doigrałem.

- Teraz sobie przypominam – uśmiechnął się tylko – To ty byłeś tym małym, pofarbowanym narwańcem.

- Ta – mruknął odsuwając się od mężczyzny – Zielone włosy i ubranie Jolki. Łukasz powiedział, że kręci się koło niej jakiś zboczeniec, więc pofarbował mnie i ją. Wtedy wyglądałem niemal jak ona.

- Muszę przyznać, że odważny byłeś – zachichotał wspominając tamtą akcję – Obserwowałem Jolę, a ty nagle skoczyłeś na mnie z drzewa i wylałeś mi na głowę jakieś świństwo.

- Czyli Piotrek wziął cię z zaskoczenia – Allen nie wytrzymał i wybuchł śmiechem. – A miał osiem lat.

- Cicho smarku – wymierzył mu cios w bok, na co ten się zakrztusił – Też nie spodziewałbyś się takiego ataku. Jakie normalne dziecko łazi po drzewach jak kot?

- To był pierwszy rok jak zostałem sam – wyjaśnił im Piotrek – Obudziłem się w piwnicy i okazało się, że rodzina wybyła na trzy miesiące za granicę. Gdyby nie Jolka, to pewnie zdechłbym po tygodniu.

- Czekaj – zastopował brata – chcesz powiedzieć, że oni tak cię zostawiali? A co z jedzeniem?

- Nic – wzruszył ramionami – śmiecia i bękarta się nie karmi.

- Szkoła przetrwania w piwnicy – sarknął niezadowolony mrużąc różnokolorowe oczy – Wychowanie jak ta lala.

- Czasem zamieniałem się wtedy z Jolką miejscami – uśmiechnął się patrząc wstecz – Raz nawet nabraliśmy ciocię Klarę. Dopiero jak się kąpaliśmy, to odkryła nasz mały spisek. Pierwszy raz oberwałem od niej ścierą. To był szok, bo nigdy nie myślałem, że taki oręż może sprawić ból.

- Kąpałeś się razem z nią?! – Znowu na niego patrzyli. – W tym wieku?

- No tak – nie widział problemu – wtedy nie skupialiśmy się na płci.

- Wiesz, że wtedy się powstrzymywałem? – Zauważył Avis. – Użyłem jedynie cząstki swojej siły w to lanie.

- Możliwe – westchnął – ale i tak nie mogłem siadać przez tydzień.

- Aha – coś błysnęło w jego oczach i obaj bracia mieli złe przeczucie – Ciekawe.

- Po lewej – Piotrek dostrzegł podejrzany ruch w mijanym zaułku. Może i był niedysponowany, ale czujność zawsze była u niego podwyższona. – Coś się święci.

- Znaj moją litość – Avis ruszył we wskazanym kierunku. Po krótkiej chwili wrócił otrzepując ręce. – Dwóch niedobitków z klubu. Tak mi się wydawało, że jakieś robactwo wtedy umknęło. Już nie pełza.

- Zauważyliśmy – odparli jednocześnie w irytacji.

- Oj chłopcy – pogroził im palcem, który dopiero co wytarł z krwi – Macie u mnie taryfę ulgową tylko z powodu córci. W innym przypadku ubiłbym was jak szczeniaki.

- To może pogadaj z przyszłym teściem – Piotrek pchnął brata w stronę mężczyzny – bądź co bądź będziecie rodziną.

- Ty mały – Chciał przyłożyć młodszemu bratu, ale ten zwinnie uniknął jego pięści chichocząc. – Widzę, że już ci lepiej.

- Tak troszkę – pokazał mu język i puścił się biegiem przed siebie pozostawiając ich w tyle – Przegiąłem?

- Trochę – poczuł jak ciężkie ramię owija się wokół jego talii – stworzyłeś mi dobrą okazję malutki.

- Że co?! – Spojrzał w bok i zobaczył rozbawiony wzrok nieznajomego mężczyzny. – Kim ty do cholery…

- Cichutko – uszczypnął go w bok – Dimitri mówił, że prędzej czy później się rozdzielicie. A to dobra okazja na porwanie, nie sądzisz?

- Daliśmy się dać w konia – westchnął przyjmując porażkę – od początku to planował.

- Oczywiście – uśmiechnął się do niego jak wariat – Ten drugi już jest obezwładniony. Dimitri liczył na taki podział.

- Czyli mam przesrane – podsumował idąc grzecznie z napastnikiem – Avis to pikuś, jak ojciec z wujem się dowiedzą o tym to nie odpuszczą. Szczególnie mi. 

* * *

Pakował worek marynarski. Postanowił opuścić klasztor. Nie mógł tkwić w ukryciu, gdy reszta rodzeństwa walczy. Zawsze uważano go za zakałę rodu, a po utracie ręki na poczekaniu go skreślono. Ojciec się nie patyczkował, Edmund tym bardziej.

- Nie mogę zostawić cię na pastwę ojca i Mundka – patrzył na zdjęcie bliźniaczki. Różnił się od niej jedynie kolorem włosów. Pozwolił jej wtedy się okaleczyć, by zyskała w oczach Gustawa. – Nie powinienem cię zostawiać.

* * *

Obudził się zmęczony. Piotrek z Allenem byli na patrolu, a on spał niespokojnie. Całonocny obchód dał mu w kość, tym bardziej, że emocje wzięły górę po zobaczeniu tej wiedźmy.

- Chłopcy dali się złapać – usłyszał rozmowę Kaspiana z Albertem – Twoi synowie są nazbyt beztroscy.

- Zapewne All skupił się na Piotrze – westchnął zmęczonym głosem blondyn – Nie potrafię wpłynąć na tego malucha. Dzieciak z niego.

- I tak nie jest źle – wtrącił się do rozmowy – Poprawił się przez ostatni rok.

- Odezwało się kolejne dziecko – zakpił Kaspian pijąc kawę – Kto pozwolił ci się wtrącać?

- Ta – wstał i ruszył do łazienki. Potrzebował otrzeźwiającego prysznica. – Już stąd idę, bo powietrze psuję.

- Wczoraj się nie popisałeś – stwierdził Albert odprowadzając go czujnym spojrzeniem – Wiesz o tym?

- Zdaję sobie z tego sprawę – odparł na chwilę przystając – Czasem mnie ponosi.

- Powinieneś tłumić emocje – zauważył Kaspian – Zaburzają osąd sytuacji.

- Nie obchodzi mnie po czyjej stronie teraz stoi – zwrócił się do Sforzy – Nienawidzę tej jędzy.

- A ona cię lubi – uśmiechnął się widząc determinację w oczach Sicariusa – Nawet bardzo.

- Już nie wiem co gorsze – mruknął masując skronie – Blanki nienawidziła, a …

- Nie kończ – zatrzymał go Albert dostrzegając niebezpieczny błysk w oczach Kaspiana – Idź już do tej łazienki.

- Po tym idę do Avisa – oznajmił w progu – nie pozwolę by ta jędza go tknęła choćby małym palcem. Prędzej jej go utnę.

- Mówiłem – blondyn tylko westchnął, gdy Kaspian doskoczył do młodszego mężczyzny – było milczeć.

- Co powiesz na spędzenie tego dnia ze mną? – Sforza objął go ramieniem i mocno do siebie docisnął. – Na początek cię wykąpię.

- Odwal się – syknął z bólu, czując ostrze noża przy gardle. Z nacięcia na skórze sączyły się krople krwi. – Wolę go spędzić w milszym towarzystwie.

- Jesteś partnerem mojego siostrzeńca – odparł nazbyt łagodnie, co było niepokojące – powinniśmy się lepiej poznać.

- Już mnie przemaglowaliście na tamtym zadupiu – stęknął próbując się uwolnić – nie ma czego więcej poznawać.

- Jest sporo – oświadczył zlizując krew z ostrza – A maglował cię wtedy Albert. Ja nie wiem o tobie wielu rzeczy. Czy w ogóle nadajesz się na partnera dla Piotrusia?

- Nie tobie to osądzać – szarpnął się, ale ten złapał go za włosy i ponownie do siebie przyciągnął – To moja i Chochlika sprawa.

- Naiwny z ciebie chłopiec – prawił mu ciągnąc do łazienki – podobno ciężko doprowadzić cię do łez.

- Co ty chcesz zrobić? – Spytał pełen obaw, gdy wepchnął go do kabiny prysznicowej. – Czego ty chcesz?

- Rozrywki – wyszczerzył się złowieszczo – a ty mi ją zapewnisz.

* * *

Jacek z Ivi jedli podwieczorek. Obserwował dzieci, ale myślami był gdzieś daleko. Martwił się. Piotrek i Dante pojechali czynnie uczestniczyć w wojnie z Kronosem. To było ryzykowne zagranie, bo ceną za to może być życie któregoś z nich.

- Jeśli coś im się stanie – mruknął bawiąc się deserem – ja już nie chcę nikogo stracić.

- Znowu się dołujesz – Nicole objęła go od tyłu i pocałowała w policzek – zdecydowanie wolę twój uśmiech.

- Po prostu się martwię – szepnął strapiony – Dante i Piotrek są teraz moją rodziną i nie chcę ich stracić.

- Uwierz w nich – zasugerowała – Ja też nie mam innej rodziny jak Piotruś i Allen. Co prawda jest jeszcze wujek Kaspian i Albert, ale już zdążyłeś ich poznać.

- Ta – zdumiony patrzył na swój zmasakrowany deser – Mają dziwne metody wychowawcze. Szczególnie ojciec Piotra.

- Rozumiem – uśmiechnęła się do niego ciepło – Pierre kazał mi o ciebie dbać. Mówił, że jak będziesz się ciągle dołować, to znowu zaczniesz durnieć.

- I co jeszcze? – Sarknął w irytacji. – Ten pacan powinien martwić się o siebie.

- Kazał ci przekazać, że za każdą głupotę doprowadzi cię do płaczu – oznajmiła – i że ty pierwszy po Piotrku dostrzegłeś jego prawdziwe „ja”. Nawet rodzice nie znają go od tej strony.

- Orestes był chyba w szoku – uśmiechnął się mimo woli – Pierre to twarda sztuka, a ojciec miał go za słabe dziecko. Mój ojciec też był do niczego.

- Za to mój był kochany – usiadła przy stole vis a vis niego – choć czasem absorbowała go praca.

- Mój tez jest najwspanialsym tatkiem na całym swiecie – oświadczyła Ivi oblizując palce po cieście – Kocham go najbardziej.

- Tak – Kamil posłał dziewczynce łagodne spojrzenie – Twój tata jest super. A mój był do kitu. Pierre też mówi, że jego jest do bani.

- Pamiętam – Ivi zrobiła zabawną minkę. – Pierre mówił, ze dziadek Orestes to głupek.

- Tak powiedział? – Do kuchni wszedł Orestes, czym zaskoczył obecne tam dzieci. – I coś jeszcze mówił?

- Tak – potwierdziła w śmiechu – ale nie powiem, bo to nie ładnie. Tatko mówił, ze sama mam to sprawdzic, bo Pierre jest zły na dziadka i dlatego tak go nazywa.

- Rozumiem – uśmiechnął się do wnuczki – A wy? Macie coś jeszcze do dodania? Szczególnie ty Kamilu?

- Nic – nastolatek wstał od stołu i zaniósł talerz do zlewu. Umył go i ruszył do wyjścia. – Dziękuję za posiłek.

- Czekaj – Jacek podbiegł do brata. – Pograsz z nami w piłkę?

- A może dziś to zrobić Nicki? – Zapytał smętnie. – Nie mam dziś sił na grę.

- Dobrze – chłopczyk znał to spojrzenie i wiedział, że brat ma kiepski nastrój – Ale jutro już będzie dobrze, prawda? Jutro już nie będzie tego dnia.

- Tak – zmierzwił mu włosy – jutro ten przeklęty dzień minie.

- Mama zawsze mówiła, że to dla niej szczęśliwy dzień – chłopiec starał się go pocieszyć – to tata opowiadał bzdury. Gdybyś się nie urodził, to nie miałbym tak fajnego starszego brata.

- Idź się bawić – polecił wychodząc z kuchni – i nie myśl o mnie.

* * *

Nicole patrzyła na Jacka, który na chwilę spochmurniał. Coś zaprzątało jego małą główkę.

- Co jest mały? – Zagadnęła go dziarsko. – Wyżal się siostrzyczce.

- Nie przy tym panu – oznajmił malec wskazując na Orestesa – Kamil i Pierre go nie lubią.

- Rozumiem – odsunęła się z nim od mężczyzny – to teraz wal.

- Kamil ma dziś urodziny – wyszeptał jej do ucha na tyle głośno by wszyscy w kuchni słyszeli – Ale on nie lubi tego dnia. Tata zawsze mu powtarzał, że lepiej by było gdyby się nie urodził. On w to uwierzył, choć mama cieszyła się z tego dnia. – Zamyślił się chwilę, po czym dodał. – Słyszałem, że Pierre też nie lubi swoich urodzin. Podobno rodzice go nie chcieli.

- Chcieliśmy Pierra – Orestes postanowił się nieco wtrącić do tej rozmowy. – I co to znaczy, że Kamil zna jego prawdziwe „ja”?

- Nie wiem – Nicole zwróciła się do Sicariusa. – Nawet ja go nie znam od tej strony. A pan jako jego ojciec kiepsko wypada. Nawet wujek Kaspian ufa jego umiejętnościom. Pozwolił mu sprowadzić Kamila po ucieczce.

- Tzeba zrobic tort! – Ivi podskakiwała na krześle. – Duzy tort! Kamilek ma urodzinki!

- On nie chce tortu! – Zaprzeczył Jacek. – Kamil nigdy nie chce tortu! Mama dawała mu babeczkę.

- To zrobimy mu babeczki – przyklasnęła Nicki na ten pomysł – może nie jestem kucharką na miarę braciszka, ale babeczki robię nawet dobre.

- Pomozemy – Ivi przytuliła się do ramienia Jacka i szczerzyła radośnie – Kamilek dostanie babeckę.

* * *

Ocknął się w kiepskim nastroju. Tamten Rusek ogłuszył go zaraz po wymianie kilku zdań. Obok niego leżał Allen z rękami związanymi za plecami.

- Niesprawiedliwe – syknął obolały widząc wolne ręce młodszego brata – Cholerny Avis podszedł mnie wykorzystując twoją zagrywkę.

- Podszedł nas obu – westchnął masując skronie – od początku to ukartował. A moja dziecinność mu ułatwiła sprawę.

- Wydoroślej wreszcie – mruknął z ledwością podnosząc się do siadu – Kiepsko przez ciebie kończę.

- A kto ci kazał się mną przejmować? – Sarknął zerkając na brata. – Masz swoje problemy, więc się na nich skupiaj.

- Jesteś moim młodszym… – jęknął, bo ten go kopnął – … Piotrek do cholery!

- Co – zmrużył oczy w irytacji – dzieli nas zaledwie kilka minut!

- To zawsze czyni mnie starszym – upierał się przy swoim – a ty nie zachowujesz się jak dorosły…

- Wiem! – Podniósł ton głosu. – Dobrze wiem, że duży ze mnie bachor! Nie musisz mi o tym ciągle przypominać!

- Widzę, że moje maleństwa się obudziły – w progu pokoju, w którym tkwili stanął Avis. Palił papierosa, a w jednej dłoni trzymał szklaneczkę z wódką. – Tak łatwo was porwać. A podobno jedno z was to prawa ręka lidera Thanathosa.

- Zamknij się – warknął Allen – Nerwy mi puszczają przy Piotrku.

- Zauważyłem – uśmiechnął się złowieszczo – Mam jednak wątpliwości, czy będziesz w stanie chronić moją córę.

- Jolka potrafi o siebie zadbać sama – wtrącił się Piotrek – nie rób z niej nieporadnej dziewczynki. Już sam fakt, że jest twoją córką powinien…

- Już sam fakt, że jest moją córką mnie martwi – przerwał mu w złości – Odziedziczyła moje najgorsze cechy. To niedobrze.

- To świetna dziewczyna – bronił przyjaciółki – i moja prawie siostra. Nie waż się w nią wątpić.

- Tak bardzo w nią wierzysz – zakpił podchodząc do kasztanowłosego, po czym wylał na niego alkohol – Jesteś żałosnym smarkaczem.

- Wiem to – wstał i spojrzał mu w oczy – A ty żałosnym tchórzem. Oddałeś ją w łapy Edwarda, choć sam jesteś w stanie ją chronić. Zwątpiłeś w siebie, czy jak?

- Zakroj mordu[1]! – Ryknął uderzając go w twarz. – Niebol’szaja usadka[2].

- Już nie taki mały – syknął pocierając bolący policzek – Potrafię też oddać.

- A spróbuj – zadrwił w śmiechu – No dawaj.

- Dupek – zastosował brudny chwyt Jolki. Z anielskim uśmiechem kopnął go w krocze. – Tego nauczyła mnie siostrzyczka. To cios na palantów takich jak ty.

- Blać! – Zgiął się wpół z bólu i doznanego szoku. – Ty mały…

- Przesadziłeś – Allen na sam widok skrzywił się z bólu. – Powinieneś mieć męską solidarność i unikać takich rzeczy.

- W dupie mam to – odparł zirytowany – nikt nie będzie mnie nazywał małym pokurczem.
- W dupie to ty miałeś już coś Sicariusa – Avis rzucił się na niego i przygwoździł do ściany. – Nie masz nawet godności.

- A ty ją masz? – Nie zamierzał się poddawać. Powoli zaczynał brać górę mrok. – Zgwałciłeś Klarę, a potem obserwowałeś ją z ukrycia. Jolka poznała prawdę dopiero niedawno. Gdyby zależało ci na kontakcie z córką, to już dawno powiedziałbyś jej kim jesteś. Ty jednak wolałeś zachowywać się jak jakiś pedofil i oglądać ją z ukrycia.

- Zamknij tą niewyparzoną mordę – przydusił go w złości – Co ty możesz wiedzieć?

- Sporo – złapał jego rękę i odsunął od gardła – Mój ojciec też okazał się tchórzem. Wolał zostawić mnie na pastwę Murdochów i udawać trupa.

- Piotrek – Allen zaczął szarpać się z więzami – Do cholery!

- Co – zwrócił ten arogancki wzrok na brata. Mrok już się w nim całkowicie przebudził. – Będziesz go bronił? Tatuś nie jest taki zły? Dał dupy i dobrze o tym wiesz.

- Mój ulubiony siostrzeniec się przebudził – do pokoju weszła Talisha – Kocham wyraz tych oczu. Kto cię tak wyprowadził z równowagi?

- Cześć – przywitał się z nią jakby nigdy nic. To zszokowało i Avisa i Allena. – Jak tam cioteczko? Ból dupy co nie?

- Jak ty mnie znasz skarbie – uniosła w jego stronę butelkę ze szkocką – twoje zdrowie.

- Co tu się kurwa odwala? – Allen patrzył i nie wierzył. – To jakieś irracjonalne jest.

- Życie – podsumował Piotrek – Mamy teraz wspólnego wroga. Wujaszek to kawał sprytnego szakala.

- Widzę, że rozjuszyłeś Dimitrija – zauważyła zerkając na wściekłego przyjaciela – Po wódce jest nieco narwany, więc nie panuje nad sobą.

- Zdążyłem to poczuć – uśmiechnął się jak wariat, by następnie obezwładnić mężczyznę – Alkohol też odsłania jego luki.

- Jak ty?! – Patrzyła na siostrzeńca zaskoczona. – Mój mały się podszkolił. Widzę w tym rękę Kaspiana.

- Wkurza podobnie do ciebie – mruknął otrzepując ręce – jednak przewyższa cię upierdliwością. Znalazłaś już swojego syna?

- CO?! – Wytrzeszczyła swoje zielone oczy. – On nie żyje.

- Żyje – poprawił ją w śmiechu – Cioteczko, Ludwik podmienił niemowlęta i wysłał twoje dziecko do rosyjskiego sierocińca. On żyje i myślę, że twój bliźniak coś o nim wie więcej.

- Niemożliwe – poczuła na policzkach ciepło, a nogi się pod nią ugięły – To niemożliwe.

- Możliwe – westchnął rozwiązując brata – Znalazłem wyrwaną kartkę z pamiętnika matki. Była schowana w okładce. Dla zmyłki napisała o śmierci twojego syna. Myślisz, że dlaczego odeszła z Kronosa?

- Nie opuszczaj gardy brzdącu – poczuł silny cios w bok – Myślisz, że z kim masz do czynienia.

- Wolę to przemilczeć – odparł przystępując do kontrataku – Jesteś nazbyt drażliwy.

Walczyli dość długo. Ostatecznie Piotrek przegrał, bo jego organizm nadal odczuwał skutki nocnej popijawy. Leżał na podłodze i ciężko dyszał. Z rozbitego nosa ciurkiem płynęła krew.

- Cholera – wysapał sfrustrowany – To ciało jest do bani.

- Chodź – Avis złapał go za włosy i szarpnął do góry. – Umyjemy ci mordkę szczeniaku.

* * *

Pierre wszedł zaspany do łazienki i stanął jak wryty w jej progu. Widok, który miał przed oczami był szokujący.

- Co wy robicie? – Wyrzucił z siebie widząc skrępowanego paskiem wujka. Był tylko w bokserkach i zakneblowany. Nad nim stał z gąbką Kaspian. – Wolałbym tego nie oglądać.

Wyszedł z łazienki nie czekając na wyjaśnienia. W pokoju obok siedział Albert i pił kawę.

- Coś ty taki blady? – Zagadnął nastolatka. – Wyglądasz dość dziwnie.

- Dziwne to było widowisko w łazience – odparł chłopiec wskazując opuszczone przed chwilą pomieszczenia – Ostatni raz widziałem wujka w takim stanie, gdy miał wysoką temperaturę i staruszek z ciotką Rose postanowili się nim zająć. Myśli pan, że czemu wujek tak dba o zdrowie?

- Rozumiem – uśmiechnął się dość tajemniczo – Twój wujek to skomplikowana persona.

- Wujek po prostu nie lubi być w centrum uwagi – mruknął niezadowolony – Lubi mieć święty spokój.

- Wyprowadził Kaspiana z równowagi – poinformował go Albert – teraz za to płaci.

- Nie wnikam – westchnął w odpowiedzi – i tak Sforza nie doprowadzi go do łez. Wujek płakał tylko trzy razy.

- Trzy? – Był ciekaw. – Jesteś tego pewny?

- Tak – odparł wspominając opowieść Wincenta – brat mi o tym mówił. Podobno wujek nawet nie płakał po urodzeniu.

- To prawda – wtrącił się Raven – Pierwszy raz rozpłakał się, gdy Gwen rozbiła pana Chrum Chrum. Miał wtedy jedenaście lat. Drugi raz był po jej śmierci, a trzeci po tym jak Talisha zamęczyła Maję. Myślę, że kolejny raz zapłacze tylko z powodu Piotra.

- Kaspian i tak dobrze się bawi – Albert wzruszył ramionami. – Już sam fakt upokorzenia Sicariusa jest dobrą formą rozrywki.

* * *

Nudziła się. Edward zamknął ją w pokoju i nie wypuszczał. Posiłki przynosił jej osobiście lub robił to Robert. Pocieszała się tylko tym, że Chris był w podobnej sytuacji.

- Nawet nie ma tu okien – westchnęła leżąc na łóżku i patrząc w sufit – To piekielna cela.

- Nie narzekaj – do środka wszedł Edward z tacą jedzenia – przyniosłem ci kolację.

- Nie będę jeść – mruknęła w dąsie – wolę już umrzeć z głodu niż siedzieć w tej celi.

- Dramatyzujesz – postawił tacę na stoliku przy wejściu i do niej podszedł – Chris jakoś nie narzeka.

- Ta, już ci wierzę – zerknęła w jego stronę – Do wczoraj walił w drzwi i darł się jak najęty.

- Już jest potulnym chłopcem – pogłaskał jej miedziane włosy – chcesz doświadczyć tego co mu zaserwowałem?

- Znając ciebie, to dałeś mu łomot – westchnęła niezadowolona – mnie też masz zamiar zlać?

- Nie w ten sam sposób – odparł przyciągając ją do siebie – z dziewczynkami postępuje się inaczej Jolu.

- Puszczaj – zaczęła się wyrywać, ale miał zadziwiająco mocny ścisk – Edward, puść.

- Nie – uśmiechnął się tylko widząc jej panikę – czas i ciebie utemperować nieznośny rudzielcu.

- Co?! – W szoku znieruchomiała, gdy zdzielił ją w tyłek – Przestań! Nie mam już pięciu lat!

- Tak? – Kontynuował jej karę. – A zachowujesz się adekwatnie do tego wieku.

- Nie pogrywaj sobie ze mną Murdoch! – Ryknęła ze łzami w oczach, po czym wbiła zęby w jego udo, które było najbliżej. – Chcesz adekwatności to masz!

- Cholera – syknął z bólu, po czym rzucił ją na posłanie i mocno do niego przycisnął swoim ciałem – Ty gryzoniu. Teraz się doigrałaś.

- Co ty robisz? – Pisnęła, gdy wykręcił jej ręce do tyłu i związał krawatem. Miotała się na łóżku, gdy z niej zszedł. – Uwolnij mnie do cholery!

- Nie – oznajmił kierując się do stolika, gdzie zostawił tacę z jedzeniem – teraz cię nakarmię moje nieznośne maleństwo.

- Ani się waż – zawyła próbując się odsunąć. Niestety był szybszy i unieruchomił ją, siadając na niej okrakiem. – Złaź ze mnie!

- Dopiero jak wszystko zjesz Jolu – odparł wpychając jej do ust kawałek kanapki – Jak cokolwiek wyplujesz, wówczas będę bardziej stanowczy.

- To znaczy? – Badała grunt. – Jak bardzo?

- Nie sprawdzaj mnie dzieciaku – wyśmiał ją i prztyknął w czoło – ale skoro chcesz wiedzieć, to sprawę, że poznasz każdy rodzaj bólu fizycznego.

- Pobijesz mnie? – Rozszerzyła oczy zdziwiona. – Tak jak Piotrka?

- Nie muszę cię bić – zaśmiał się tylko – są inne metody sprawiania bólu. Traktowanie prądem, wstrzykniecie w organizm specyfiku, który sprawia, że zwykły dotyk odczuwa się jak uderzenie pięścią. Wbijanie igieł w odpowiednie sploty mięśni…

- Ty chyba żartujesz – wymamrotała przerażona, bo te niebieski oczy były śmiertelnie poważne – Nie mógł byś.

- Jolciu – pogłaskał jej blady policzek – ile ty mnie znasz? Dobrze wiesz na co mnie stać, gdy wyprowadzi się mnie z równowagi. Ty jesteś tego bliska, dlatego radzę ci jeść ładnie.

- Mogę jeść sama – zarumieniła się, gdy zbliżył swoją do jej twarzy – Uwolnij mi tylko ręce.

- To kara głuptasku – szepnął jej do ucha rozbawiony tymi niedojrzałymi reakcjami – dziś troszeczkę cię pomęczę i nieco rozerwę byś nie narzekała na nudę.

- Ale jak to? – Zdębiała.

- Na początek cię nakarmię – uśmiechnął się wpychając jej do ust kolejny kawałek kanapki – A później zobaczysz.

* * *

Sonia przygotowywała obiad. Musiała zrobić o dwie porcje więcej, bo Dimitri sprowadził gości.

- Co dziś na obiad? – Spytał ją Borys nieśmiało zaglądając do garnka. – Barszcz?

- Tak – uśmiechnęła się widząc tę dziecięcą ciekawość – Barszcz ukraiński.

- Nie lubię barszczu – pokręcił nosem w zabawny sposób – wolę kartoflankę.

- Tu nie możesz wybrzydzać – Mihail złapał go za ramię i pociągnął za sobą. – My nauczymy cię szacunku do każdego jedzenia. Smak nie jest tu ważny, liczy się wartość odżywcza.

- Przywykniesz młody – Alex puściła mu oczko. Nawet polubiła tego malucha. – To kwestia przyzwyczajenia.

- Aha – chłopiec westchnął nieco się zamyślając – Spróbuję tego barszczu.

- Zuch chłopiec – pochwaliła go Sonia – zawołaj resztę ekipy.

Borys pobiegł w głąb mieszkania i poinformował wszystkich o posiłku. Po dłuższej chwili do jadalni przyszedł Avis z Talishą. Każde z nich prowadziło jednego z porwanych bliźniaków.

- Widzę, że była intensywna dyskusja – zarechotał Mihail dostrzegając sińce na twarzy przyjaciela i rozciętą wargę u kasztanowłosego chłopaka. – Dogadaliście się chociaż?

- Poniekąd – sapnął Avis – Następnym razem chyba coś mu złamię.

- Jak matka z synem – zauważyła Sonia, widząc Talishę i Piotrka – wyglądacie podobnie.

- To myli – uśmiechnął się Piotrek – W rzeczywistości jest moją ciotką.

- Pokręconą – dodał Allen – i sadystyczną psychopatką.

- W rodzinie nic nie ginie – zadrwił kasztanowłosy – a Sforza to dziwny ród.

- Ta – przyznał bratu rację – Dziadek i wujek Edmund to dobry przykład dziwności.

- No właśnie – potwierdzili jednocześnie Avis i Tal.

- Za to, że daliśmy się tak podejść, dostaniemy niezły łomot od wujaszka – przypomniał sobie Piotrek. Nadal tkwił w mrocznym trybie. – Pewnie się nieźle wnerwił.

- Wnerwił się już rano – sapnął All – Twoja przygoda z piwem nie spotkała się z jego aprobatą. Ty masz u niego przesrane bracie.

- A u kogo nie mam? – Wzruszył ramionami. – Coś mi mówi, że co nieco oberwie się Dante.

- Też tak uważam – zgodził się z młodszym bratem – podobno w nocy się nie popisał.

- Podejrzewam dlaczego – zerknął na ciotkę, po czym się do niej zwrócił – Jak nocne spotkanie z Sicariusem cioteczko?

- Och – wyszczerzyła się jak małolata – ubóstwiam tę nienawiść w jego oczach, choć rozpacz jest o stokroć lepsza.

- O mały włos, a by ją ukatrupił – wtrącił się Mihail – Kaspian ją uratował w ostatniej chwili.

- Czyli noc była pełna wrażeń – zaśmiał się Allen patrząc na zdumioną ciotkę – Szkoda, że jednak to przetrwałaś.

- Milusi jak zwykle – odwzajemniła uśmiech – Jednak wolę Piotrusia, ale tego drugiego. Ten nie jest wcale zabawny.

- Chcesz tamtego? – Piotrek zerknął na nią z ukosa. – I tak w sumie zrobiło się tu nudno.

- A to coś niecodziennego – Allen zwrócił się do brata – ostatnio nie chciałeś tak szybko zasypiać.

- Zrobiłem co miałem zrobić – wzruszył ramionami – a poza tym niech on się męczy z tą zupą.

- On ją zje – zachichotał wspominając czasy AT – Wytrzymał wikt Leonarda.

- On ulepszył wikt Leonarda – poprawił go w śmiechu – w tej kwestii mu nie dorównuję.

- Dobrze wiedzieć – postanowił to zapamiętać – Co mam zrobić?

- Ogłusz mnie – polecił poważnie – jak się ocknę to jako on.

- Rozumiem – Talisha bezzwłocznie wykonała polecenie. Chłopak upadł na podłogę nieprzytomny. – Zajmę się nim.

Wzięła go na ręce i zaniosła na kanapę. Tam położyła jego głowę na swoich udach i bawiła się jego włosami. Taki nieprzytomny wyglądał jak śpiące dziecko. Po jakimś kwadransie otworzył oczy.

- Osz w mordę – jęknął z bólu głowy – Czy ja kiedyś obudzę się bez jakiegoś dodatku?

- Wrócił mój misio pysio – przytuliła oszołomionego siostrzeńca – Dzieńdoberek.

- Co tamten zmalował? – Stęknął podnosząc się do siadu. – On tak łatwo się nie dezaktywuje bez powodu.

- Pewnie niedługo Kaspian tu przyjdzie – podsunął mu brat – A trochę go zdenerwowałeś.

- No tak – westchnął smętnie – Jeszcze i on.

- Chodź na barszczyk – Talisha wzięła go za rękę i pociągnęła do stołu. – Musisz coś zjeść przed kolejną porcją bęcków.

- O cześć Borys – przywitał się z chłopcem siedzącym przy stole – Pierre się o ciebie martwi.

- Dowódca?! – Maluch znieruchomiał. – Zawiodłem.

- Gdzie tam zawiodłeś – machnął ręką – Dostarczyłeś wiele istotnych informacji. A Avis to szczwany lis i ciężko go zaskoczyć. Ja osobiście zrobiłem to tylko dwa razy.

- Myślałem, że raz – All popatrzył na brata. – To ten atak z drzewa nie był jedyny?

- Nie – zachichotał wspominając drugi raz – ale lepiej to zachowam dla siebie. To też trochę krępujące i dla mnie.

- Czekaj – Avis też nic nie rozumiał. – Kiedy to było?

- Ty nadal nie wiesz?! – Piotrek wybuchł śmiechem, ale po chwili spoważniał. – Może to i lepiej. W sumie, to był pomysł Łukasza żebym to zrobił. Drań wiedział kim jesteś, a ja byłem dość naiwnym bachorem. Przyjmijmy, że to był tylko raz.

- Jedz – Sonia postawiła mu pod nosem talerz z zupą. – Póki jest ciepła.

- Dziękuję pani – uśmiechnął się, po czym zaczął jeść – Całkiem niezła. Ciocia Klara robiła podobną.

- Sonia ją nauczyła – poinformował go Mihail – Przyjaźniły się.

- To wiele wyjaśnia – pokiwał zrozumiale głową – Jola przeżyła szok jak znalazła dokumenty na strychu u Murdochów. Cały jej dotychczasowy światopogląd rozbił się w drobny mak.

- My musimy porozmawiać w cztery oczy – Avis poczekał jak chłopak zje, po czym chwycił go za ramię i pociągnął za sobą. – Myślę, że razem się wykąpiemy.

- Ja się kąpię tylko z Dante – chciał mu się wyrwać – puszczaj.

- Nie będziemy robić nic z tych rzeczy smarkaczu – przyciągnął go do siebie i wepchnął do łazienki – właź!

* * *

Allen patrzył na zamknięte drzwi łazienki, za którymi znikli Avis i Piotrek. Jakoś czuł się nieswojo w otoczeniu tylu nowych twarzy. Obecność szalonej ciotki też nie pomagała.

- To czyli w tobie podkochuje się córka Avisa – czarnowłosa dziewczyna mierzyła go czujnym wzrokiem. Miała dość wyraziste rysy twarzy i lekko śniadą skórę. Jej szyję szpeciła blizna po poparzeniu, ale to nie psuło tej egzotycznej urody. – Allen jak mniemam.

- Tak – potwierdził spokojnie – A ty?

- Alex – podała mu rękę po męsku – Sokole oko.

- Musisz podszkolić to oko – zarechotał mężczyzna siedzący przy stole. Od razu widać było, że są ze sobą spokrewnieni. – I uszy.

- Tato! – Syknęła niezadowolona. – Psujesz atmosferę.

- To nie twoja liga córka – kontynuował w śmiechu – Ten wilczek ma już swoją zdobycz.

- Mihail – jasnowłosa kobieta zdzieliła mężczyznę chochlą do zupy – przestań ją zawstydzać i daj porozmawiać z rówieśnikiem. Tak rzadko ma do tego okazje.

- Dobra – pocierał ramię – Pobrudziłaś mi bluzę barszczem.

- Teraz przynajmniej wiadomo, że z ciebie burak – Alex pokazała ojcu język – Nie masz za grosz taktu.

- Pomogę przy zmywaniu – rudowłosy chłopiec zsunął się z krzesła i zaczął zbierać naczynia – Znając siostrzyczkę, to zaraz talerze zaczną latać po mieszkaniu.

- Cicho sprężynka – pogroziłam malcowi palcem – bo ty zaraz polecisz do pokoju mazać się w kącie.

- Alex! – Ryknęła jej matka. – Natychmiast przestań, bo ja ci dam popalić diablico!

- Ok. – struchlała odpuszczając. Matka w gniewie potrafiła pobić samego szatana. – Sorka.

- Alluś – Talisha wykorzystała nieuwagę siostrzeńca i objęła go od tyłu – O czym myślisz niegrzeczny szczeniaczku? Dimitri zabrał mysia pysia, to może ty się ze mną pobawisz?

- A w życiu – mruknął próbując się uwolnić z jej uścisku – prędzej świnie zaczną latać.

- Daj prosiaka Alex to poleci! – Krzyknął z kuchni Borys. – Ona wszystkim potrafi rzucać.

- Soniu – Mihail zwrócił się do żony – zaknebluj tego mikrusa, bo córa zaraz nam eksploduje.

- Jeszcze nie jest ze mną tak źle – prychnęła w irytacji – ten granat jeszcze ma zawleczkę.

- Pamiętasz nasze wspólne chwile? – Tal przejechała palcem wzdłuż kręgosłupa Allena – Tak pięknie krzyczałeś, a dzieło jest nie skończone. Gdyby Albert z Kaspianem wtedy nam nie przerwali…

- To co? – Zerknął w tył na ciotkę. – Co ty chciałaś…

- Piękne – pogłaskała jego policzek patrząc mu w oczy – Chciałam dać ci skrzydła.

- Skrzydła?! – Powtórzył w szoku. – Lecz się wariatko.

* * *

Li wykorzystał fakt, że reszta załogi zajęła się czymś inny i opuścił mieszkanie. Death wyszedł na patrol, ale prawdopodobnie wpadł w zasadzkę tego Avisa.

- Nigdy się nie nauczysz Death – westchnął wspominając efekty pijackich brawur przyjaciela – Ja już dawno bym zaprzestał picia, gdybym miał tak słabą tolerancję.

Szedł wzdłuż jakiejś rzeki i zagłębiał się w myślach. W pewnym momencie wyciągnął z kieszeni telefon i wystukał niedawno zapisany numer. Odczekał kilka sygnałów, ale nikt nie odebrał.

- Pewnie jest zajęty – mruknął wyłączając telefon – Powinienem wrócić i zebrać więcej informacji.

* * *

Jakoś doczłapał do pokoju bliźniaków i opadł na łóżko partnera. Trząsł się z zimna i bólu.

- Cholera – syknął szczękając zębami – Pieprzony psychopata.

- Trzymaj wujku – Pierre podał mu ręcznik. – Powinieneś się dobrze wysuszyć.

- Wiem – z wdzięcznością przyjął ofiarowaną pomoc – Dziękuję.

- Będę cię krył – szepnął kierując się do drzwi – Ten Sforza ci nie odpuści.

- To też wiem – wycierał włosy – Jeszcze raz dziękuję.

- Piotrek ma gorzej – stanął tuż przed drzwiami – Avis to tylko początek. Talisha nic mu nie zrobi, więc się tym nie martw.

- Skąd ta pewność? – Nie wierzył. – Ta jędza jest.

- Nieprzewidywalna? – Dokończył za niego chłodno. – Piotrek ją rozgryzł i wie dlaczego stała się taką wścieklizną. Podobno nawet Kaspian tego nie wie.

- Rozumiem – westchnął ciężko – Mam powody by jej nienawidzić.

- Wiem wujku – uśmiechnął się ciepło – ale czy warto?

- Czy warto? – Spojrzał na bratanka pytająco. – Czy ty…

- Ona zabiła Winca – mruknął w odpowiedzi – Zastanów się. To tylko niezrównoważone narzędzie. Piotrek jej wybaczył, a czy ty to potrafisz?

- Nie wiem – przyznał się zaczynając wątpić – Chyba istotnie niepotrzebnie wtrącam w to emocje.

- Nie o to mi chodzi – pokręcił przecząco głową – Osobiście uważam, że jesteś fajniejszy od kiedy zacząłeś pokazywać emocje. Piotrek dokonał cudu i ożywił kukiełkę rodu.

- Tak mnie odbierałeś? – Był w szoku. – Kukła?

- Tak – potwierdził sucho – Pozwoliłeś sobą manipulować dla dobra mojego staruszka. Wątpię, czy on w ogóle docenił twoje poświęcenie.

- W pewnym sensie – odparł patrząc na podłogę – Może.

- Wcale – rzucił z obrzydzeniem. Pierwszy raz widział w tym chłopcu tyle negatywnych emocji. – Gówno go to obchodzi. Poświęciłeś się, a on cię zaczął kontrolować. Zawsze tylko on się liczy. Inni mają mu się podporządkowywać.

- Trochę przesadzasz – Dante wstał i podszedł do bratanka. Następnie go przytulił na co ten się wzdrygnął. – Ori na swój sposób cię kocha.

- Nieprawda – chciał się wyrwać, ale nie zdołał. Z frustracji wybuchł płaczem. – Ja jestem dla niego śmieciem!

- Nie jesteś – zwiększył uścisk – Po śmierci Gwen Ori się pogubił. Wiesz, to chyba rodzinne. Takie piętno Sicariusów.

- Ty jesteś inny – załkał wtulając się w jego tors – ty zawsze…

- Ja zawsze odstawałem – uśmiechnął się chcąc dodać mu otuchy. Nauczył się tego od Piotrka. – Rodzice nawet wyszukiwali u mnie jakiejś choroby. Ojciec myślał, że jestem niedorozwinięty.

- Naprawdę? – Patrzył na niego zapłakanymi oczami. – Ściemniasz.

- Wyobraź sobie, że nie – prztyknął go w nos – idź wysmarkaj nos i umyj twarz.

- A ty się ubierz – czuł się już lepiej. Ten wybuch nagromadzonej frustracji był mu potrzebny. – Ciągle się trzęsiesz.

- Też byś tak miał – skrzywił się na samo wspomnienie wydarzeń z łazienki – gdyby ciebie na zmianę polewano gorącą i lodowatą wodą, to też byś tak wyglądał.

* * *

Stał pod prysznicem i pozwalał letniej wodzie obmywać jego ciało. Obok stał Avis i polewał się lodowatą wodą. Okazało się, że łazienka w tym domu posiada cztery prysznice wzdłuż jednej ściany. Podobne były w akademiku, w którym mieszkał Li-Dok w szkole średniej.

- To powiesz mi wreszcie kiedy spotkaliśmy się po raz drugi? – Zapytał go Dimitri. – Oświeć mnie.

- Czasem powinienem ugryźć się w język – mruknął uderzając czołem o kafelki na ścianie – Wolę to przemilczeć.

- Gadaj – nakazał otwierając dotychczas zamknięte oczy – bo cię zmuszę i przestanie być miło.

- Czyli teraz jest miło – zadrwił uśmiechając się psotnie – Ta, jasne.

- No mów – trwał przy swoim – mam prawo to wiedzieć.

- Matko, a ja sądziłem, że świetnie grasz – zakręcił wodę – niech ci będzie.
Poszedł do wieszaka i wziął z niego ręcznik. Następnie zaczął się nim wycierać.

- To było jakieś trzy tygodnie po naszym pierwszym spotkaniu – podjął wspominając – Jolka obcięła włosy, z których zrobiliśmy perukę. Później Łukasz ją nastraszył, że po okolicy krąży pedofil, który ma słabość do rudych dzieci. – Westchnął ciężko, przypominając sobie niezbyt mądry pomysł brata przyjaciółki. – Wpadli na błyskotliwy pomysł, żeby mnie za nią przebrać. Jej przefarbował włosy na mój odcień i ubrał w moje ciuchy.

- Czekaj – Avis nagle się do niego odwrócił zdumiony. – To wtedy byłeś ty?

- Niestety – przyznał zawstydzony – Dlatego mówiłem, że to dość krępujące.

- Nigdy bym nie pomyślał – patrzył na chłopaka nieodgadnionym wzrokiem – Luca miał pokręcone poczucie humoru.

- No nie – Zaśmiał się wspominając brata przyjaciółki, lecz dość szybko zmarkotniał. – Nadal nie wierzę, że on nie żyje.

- Ale lody ci wtedy smakowały? – Zbliżył się do chłopaka. – Wcinałeś, że aż ci się uszy trzęsły.

- Lubię czekoladę – wzruszył ramionami – Gdybyś znał siostrzyczkę, to byś wiedział, że ona woli truskawkę.

- Dobrze wiedzieć – objął go ramieniem – Mam ochotę złoić ci skórę. Tak po ojcowsku.

- Ej – zwalił z siebie jego rękę – to było lata temu.

- Ja mam na myśli wczorajszy występek. – Odparł przyciskając go do ściany twarzą do niej. – I nie obchodzi mnie, czy to pamiętasz. Tamte słowa wypowiadały twoje usta.

- Cholera – Stęknął czując bolesnego klapsa na tyłku. Ręcznik owinięty wokół bioder niejako zmniejszał ból, ale miernie. – Przepraszam. W tamtej formie jestem dość dziki i podwójnie dziecinny. No, mówię, że przepraszam.

- Dziecko z ciebie Piotrku – Odwrócił go przodem do siebie i zmusił do kontaktu wzrokowego. W tych zielonych oczach dostrzegł zalążki łez. To go usatysfakcjonowało. – Jeśli się rozpłaczesz, wówczas będziemy kwita.

- Kwita? – Powtórzył zaskoczony. – Ja ciągle za coś obrywam. Niezależnie od winy.

- Rycz! – Uszczypnął go w bok, który niedawno się zasklepił. – Inaczej uszkodzę cię bardziej.

- Przestań – Poprosił czując ból na jeszcze świeżej bliźnie. To wywołało wybuch frustracji, dlatego uderzył pięścią w ścianę rozcinając sobie skórę na kostkach. – Cholera!

- Lepiej – poklepał go po mokrym od łez policzku – uroczo się mażesz.

- Odwal się – zaszlochał kucając – Dupek.

- Tak – Uśmiechnął się i zmierzwił mu włosy. – Długo to w sobie tłumiłeś, co?

- Trochę. – Mruknął do kolan. – Eh, dupa ze mnie, a nie facet.

- A co złego jest we łzach frustracji? – Pociągnął go do góry. – Jesteś emocjonalny i co z tego? Zobacz jak się kończy u ciebie tłumienie tego wszystkiego. Ciemny świat cię wchłonął bez twojej zgody. Masz prawo się z tym nie zgadzać.

- Wyrozumiały jesteś. – Sapnął zrezygnowany. – Rozbudziłem w sobie chęć do życia w najgorszym możliwym momencie. Też byś się frustrował.

- Zapewne. – Wziął czysty ręcznik i wytarł mu zapłakaną twarz. Chłopak może i był dziecinny, ale potrafił przyznawać się do błędu. – Piecia, ja cię obronię. Nie frustruj się już tak bardzo.

- Nie musisz mnie chronić. – Wyprowadził go z błędu, patrząc melancholijnie w jego oczy. – Chroń Jolę i siebie. Ja nie powinienem cię obchodzić. To wszystko dzieje się między innymi z mojego powodu. To jest powodem tej frustracji.

- Ja też siedzę w tym gównie po szyję – prztyknął go w czoło – Tiger ma ze mną pewne rachunki do wyrównania, a ty w tej wojnie zawiniłeś najmniej. Nadal jesteś tamtym dzieciakiem o smutnych oczach.

- Niestety, ile bym nie zaprzeczał to prawda – przyznał ciężko wzdychając – Nadal błądzę we mgle i płaczę z byle powodu. Ojciec, All, Dante i babcia chcą mnie chronić, Wujek Kaspian wykorzystać, dziadek z wujkiem Edmundem zamęczyć, a Talisha – wymieniał w skupieniu – Z nią już nie wiem. Ciężko ją rozpracować, bo jej psychika od dawna działa abstrakcyjnie. W sumie jestem już zmęczony i raczej wątpię czy sprostam ich wszystkim oczekiwaniom.

- A czego ty chcesz? – Spytał patrząc mu w oczy. – I nie mydl mi oczu śpiewką o świętym spokoju.

- Chcę zostać z Dante i Sulikami – oznajmił łamiącym się głosem – z dala od spraw rodów i świata zabójców. To jednak jest nierealne, bo Dante to Sicarius. To ja jestem mieszańcem, który nie potrafi określić swojej przynależności.

- I co z tego – zmierzwił jego wilgotne włosy – ja od dziecka jestem bezpańskim psem. Bez rodu, bez korzeni. Avis to przydomek, który stał się nazwiskiem. Moje imię nadano mi dopiero, gdy ukończyłem trening Wlada, czyli przeżyłem. Dopiero Klara wyciągnęła na wierzch tego realnego mnie. – Przerwał na chwilę wspominając ukochaną. – Moja frustracja ją zraniła. Jolanta jest tego owocem. Owocem rany, którą jej zadałem gwałtem.

- Kochałeś ją – stwierdził cicho dostrzegając ból wymalowany w jego oczach – Ty cierpisz.

- To pokuta – uśmiechnął się pomimo smutku – Płacę za to co jej zrobiłem i za tchórzostwo. Nieraz mi to wytykała. Zamiast wyznać co do niej czuję, wolałem zdobyć ją siłą.

- Powinieneś opowiedzieć o tym Joli – poradził łagodnie – Nie powielaj błędów z przeszłości. Zależy ci na niej, prawda?

- Jak diabli – stęknął w odpowiedzi – Ale jest tak trudna.

- A czegoś się spodziewał – poklepał jego ramię – To w końcu córka Klary i twoja. Ona nie da sobie w kaszę dmuchać, a poza tym wie, że pozostałeś jej tylko ty.

* * *

Jechała z zawrotną prędkością. Musiała się spieszyć, inaczej on umrze. Nie spodziewała się, że zaatakują w takim miejscu jak kościół pełen ludzi.

- Trzymaj się Tobi – prosiła patrząc w przednie lusterko – Już niedługo będziemy w szpitalu.

- Nie jest źle – uspokajał ją dociskając ranę na boku – to moja wina. Sama mi odradzałaś uczestnictwo w tej mszy. Trochę tu zimno.

- Mów do mnie – nakazała parkując przed szpitalem – Nie warz się milczeć.

- Kocham cię Rose – wyznał, gdy wyciągała go z wozu – Teraz to pojąłem.

- To dobrze – posadziła go na wózku inwalidzkim – Ja też cię kocham, więc weź odpowiedzialność i przeżyj.

- Postaram się – obiecał dość słabym głosem – Chcę wziąć odpowiedzialność.



[1] Zamknij ryj.
[2] Mały pokurcz.