Czas biegnie nieubłaganie, a życie daje po dupie. Tak w skrócie można podsumować moją rzeczywistość. Sinusoida wzlotów i upadków, gdyby ubrać to w wykres liniowy. Ehhhh. Dosyć o mnie.
Obiecany rozdział poniżej. Miłej lektury :) oraz przypominam, że komentarze są motywacją twórczą ;)
Pozdrawiam i życzę radosnej wiosny :P
Zawsze myślał, że jego narodziny były
błędem. Nie czuł przynależności do rodu, który reprezentował. Był po prostu
sobą, co nie pasowało ojcu. Nadszedł jednak moment, gdy odkrył głęboko
zakorzeniony w sobie mrok. Każdy go posiada, lecz nie wszyscy go dostrzegają.
On to uczynił w wieku siedmiu lat. Zrobił to nieświadomie, ale konsekwencje
tego działania ukierunkowały jego późniejszą decyzję. Na przekór ojcu starannie
ukrywał drzemiącą we wnętrzu ciemność i obrał bezpieczną ścieżkę, która
pomagała mu kontrolować te ciemniejsze, drugie „ja”. Niestety wypowiedziana
przez Kronosa wojna nadwerężyła dotychczasowe opanowanie. Na celowniku były
bliskie mu osoby, jak również on sam. Nie brał pod uwagę własnego
bezpieczeństwa, ale fakt, że zagrożeni są jego przyjaciele i rodzina sprawił,
iż kończyła się jego cierpliwość. Nie posiadał daru empatii jak Piotrek, ale w
odróżnieniu od niego potrafił umiejętnie wykorzystywać morderczy talent
zabójcy. Instynkt podpowiadał mu, że niedługo będzie musiał zrzucić maskę, by
chronić to, co jest dla niego ważne.
* * *
Patrzył na dno filiżanki i coraz bardziej
się irytował postawą wuja, jak i ciągłym oczekiwaniem. Murdoch nie miał zamiaru
tak szybko się pokazywać, a to dolewało oliwy do ognia podsycając narastający
gniew.
- Opanuj emocje Len – uspokajał go
Kaspian najwidoczniej bawiąc się rozterkami siostrzeńca – Cierpliwość to jedna
z cnót dobrego skrytobójcy.
- Mam po dziurki w nosie tych zasad –
wysyczał zgrzytając zębami – Murdoch leci sobie w kulki.
- Młodość bywa porywcza – podsumował go wuj – i zgubna.
- Masz zamiar mnie pouczać? – Odstawił
filiżankę, by nie cisnąć nią w brata matki. – Tymi suchymi tekstami?
- Ktoś musi – do pomieszczenia wszedł
Edward. Zlustrował gości zimnym spojrzeniem, nieco dłużej zatrzymując je na tym
młodszym. – W ogóle go nie przypominasz.
- I vice versa – odgryzł się oschle –
gdzie Ruda?
- Allenie – Kaspian użył oficjalnego
tonu, co przystopowało chłopaka. – Grzeczna postawa, pamiętasz?
- Powiedzmy, że pamiętam – westchnął,
powoli się uspokajając. Niestety nie potrafił stłamsić w sobie niechęci do tego
blondyna. Nie po tym co zrobił w młodości Piotrkowi. – Chciałbym zobaczyć się z
Jolą.
- Nie wiem, czy jest w stanie na
spokojną rozmowę – odparł przeczesując jasne kosmyki włosów na głowie – Dzień w
dzień przeprowadzam z nią istną batalię słowną. Niemądra chce szukać Avisa.
- Nie może – Kaspian od razu wyraził
swoje zdanie w tym temacie. – Edmund może chcieć jej użyć przeciwko Dymitrowi.
- A ma ku temu powód? – Murdoch od razu
wyłapał drugie dno. – Ta wizyta jest przez Avisa, nieprawdaż?
- Niestety – Sforza ciężko westchnął. –
Jestem mu to winien, a Avis jest jednym z niewielu, który jest w stanie pokonać
Edmunda.
- To tylko jeden człowiek – Edward nie
rozumiał postawy wuja Piotra i Allena. – Robicie z niego jakiegoś potwora
giganta.
- Biorąc pod uwagę pozycje w rodzinie,
Edmund jest jedynym dziedzicem tytułu lidera Kronosa – odparł patrząc w
lodowate oczy Murdocha. – Z ostatniej rozmowy wywnioskowałem, że głównym celem
wojny są Allen i Piotr. Ten cel pochłonie wiele ofiar po obu stronach. Avis w
tej chwili osłabia siły wroga, jednak to kropla w morzu naszych potrzeb. Nawet
nie wyobrażacie sobie jakiego pokroju zwyrodnialcy są zrzeszani w Kronosie.
-
Znając dziadka i Tal, jakoś potrafię to sobie wyobrazić – mruknął All –
W sumie Avis też tam należał.
- Na moją prośbę – przyznał spokojnie –
ktoś musiał mieć na oku Tal.
- Rozumiem – zaśmiał się gorzko – cały
ten czas ją chroniłeś. Nawet teraz.
- Tak. Nawet teraz – odpowiedział
poważnie – Czynię to dlatego, bo jest moją młodszą siostrą. Piotrka nie
zostawiłem na lodzie i dobrze o tym wiesz.
- Prawie go zabiła, ale … – w porę przerwał,
przypominając sobie własne błędy względem młodszego brata. Nie miał prawa
wytykać ich komuś innemu. – tak, dobrze o tym wiem.
- Będę mieć na oku Jolantę – wtrącił
Edward rozbawiony sprzeczką gości – choć przyznam, że to nie łatwe zadanie. Jej
ognisty temperament potrafi mocno oparzyć.
- Sądzę, iż Len przemówi jej do rozsądku
– wskazał na siostrzeńca pełnym powagi spojrzeniem – nie zaszkodzi spróbować,
prawda?
- Zezwalam – westchnął, dając
przyzwolenie chłopakowi – Wiesz, gdzie jest jej pokój.
- Powiedzmy – mruknął bezzwłocznie
ruszając ku wyjściu. Miał już dosyć tej ponurej i nudnej atmosfery.
Jednocześnie wiedział, że wuj specjalnie wdrożył ten zabieg, by się go pozbyć z
tego pomieszczenia. – Poradzę sobie.
Zniknął odprowadzony czujnymi
spojrzeniami obu mężczyzn. Kiedy drzwi za nim się zatrzasnęły, Kaspian od razu
przeszedł do rzeczy.
- Nie lekceważ siły przeciwnika
Edwardzie Murdochu. Twoje spojrzenie na problem jest zbyt chaotyczne, przez co
przeoczyłeś kilka istotnych szczegółów.
* * *
Grał na przenośnej konsoli. Jakoś musiał
zabić frustrację, a strzelanie do potworów w pewnym stopniu pomagało. Udaremniona
próba ucieczki i szybkie przejrzenie jego planów było dołujące i irytujące.
Fakt, że chciał pozostawić młodszego brata denerwował poczuciem winy. Śmierć
Agaty i rodziców paliła go od środka. Wrzał z nadmiaru emocji, których nie
potrafił już nazwać po imieniu. Pragnął od tego uciec, ale nie wiedział jak.
Nienawidził takiego stanu w jakim obecnie tkwił, co jeszcze bardziej podsycało
jego gniew. Gdyby życie było łatwe jak to w grze. Prosty schemat, którego
należy się trzymać by mieć spokój.
- Co robisz? – Zagadnął go Jacek. –
Grasz?
- No – mruknął w odpowiedzi. Widok
młodszego brata sprawiał mu ból i przypominał o własnej mierności. To dlatego
unikał jego wzroku. – Czego chcesz?
- Chciałem z tobą posiedzieć – oznajmił
niewinnie – Mogę?
- To wolny kraj – westchnął. Wiedział,
że to nie fair wobec malucha traktować go jak zbędny balast, ale to było
jedynym wyjściem, by nie wybuchnąć. – Rób co chcesz.
- Yhm – blondynek od razu usiadł obok i
w milczeniu patrzył jak starszy brat zabija zombiaków na konsoli. Wystarczała
mu sama obecność, która raniła tego drugiego. W pewnym momencie złapał skrawek
bluzy Kamila, zmuszając by zwrócił na niego uwagę, tym samym przegrywając grę.
– Nie zostawisz mnie, prawda?
- Głupiś? – Zakpił wstając z kanapy. –
Daj mi spokój.
Spiesznie opuścił pokój, pozostawiając w
nim samego chłopca. Uciekł. Nie miał pojęcia jak odpowiedzieć. Spanikował
ukłuty potężnym wyrzutem sumienia i zwiał. To go utwierdziło w przekonaniu, jak
żałosny się stał.
* * *
Wszedł do pokoju, nie bawiąc się w
uprzejmości i pukanie do drzwi. Siedziała na podłodze i płakała w kolana. To
nie były łzy złości, jak twierdził wcześniej Murdoch, ale te najgorsze z
możliwych – łzy frustracji i bezradności. Jak dobrze je znał.
- Czego? – Warknęła nawet nie racząc na
niego spojrzeć. Pewnie wzięła go za kogoś z Murdochów. O ironio, po części nim
był. – Chcę być sama!
- I nadal się użalać? – Spytał kucając
vis a vis niej. Musiał przyznać, że taka bezradna była nawet urocza. – Już wiem
od kogo nauczył się tego mój niemądry braciszek.
- Ty?! – Jej z początku gniewne
spojrzenie przybrało zdziwiony oddźwięk, co mocno go rozbawiło. – Skąd?
- Wszedłem jak normalny człowiek –
wzruszył ramionami – drzwiami.
- Nie o to… – czknęła wycierając łzy –
…mi chodziło.
- Wiem – zaśmiał się nie ukrywając
emocji, czym jeszcze bardziej ją zaskoczył – Nie interesuje mnie rozmowa
„dorosłych”, więc przyszedłem się przywitać.
- Widzę, że tobie również wypomnieli
mniejszą ilość lat – westchnęła w złości – Wiem już jak czuł się Piotrek, gdy
mu to zarzucano.
- Irytujące – mruknął, wspominając słowa
Kaspiana – jesteśmy dorośli, a nie pozwalają nam o sobie decydować. Trzeba
jednak przyznać, że z naszej trójki Piotrek ma najgorzej. Wszyscy mają go na
oku i próbują go kontrolować, szczególnie ojciec.
- Rozumiem – szepnęła, po czym
niespodziewanie rzuciła mu się na szyję – mój Bad boy!
- Zwariowałaś?! – Zarumienił się w
reakcji na jej atak. Tym bardziej, gdy bezczelnie pocałowała go w policzek. Nie
był przyzwyczajony do aktów takiego spoufalania się z innymi ludźmi. – Złaś ze
mnie!
- Ktoś się zawstydził – wybuchła
śmiechem – taki super zabójca jak ty? Niemożliwe.
- Weź się zamknij Rudzielcu! – Warknął
urażony. – Po prostu mnie zaskoczyłaś.
- Gadaj zdrów, a ja swoje wiem – Była
bezlitosna, ale właśnie dlatego zwrócił na nią uwagę. Jej szczerość do bólu
mocno go pociągała. – Sweet asshole.
- Czyli chcesz złego chłopca –
wyszczerzył się, po czym siłą zmusił ją do pocałunku – i jak ci to odpowiada?
- Bardzo – patrzyła na niego wyzywająco
– ale mogło być lepiej.
- Nie mam na ciebie siły – westchnął z
politowaniem i lekkim rozbawieniem – ale to w tobie lubię.
- A ja kocham twoje oczy i wszystko
pozostałe – odgarnęła grzywkę z jego oczu i przytknęła swoje do jego czoła –
całkowita odwrotność Skrzata, lecz nie do końca.
- Wszyscy nas porównują – udał dąs – ja
to ja, a on to on.
- Wiem – zaśmiała się uroczo – głuptak.
- Nie szukaj Avisa – jego oczy nabrały
zdecydowanego i poważnego wyrazu – Edmund ma z nim porachunki i chce cię
wykorzystać by go złapać. Nie chcę cię stracić.
- Mam tylko jego – zaczęła się mocno
zastanawiać – straciłam brata i matkę.
- Znam to uczucie – wyznał mając na
myśli matkę – jednak Avis ma tylko ciebie i za wszelką cenę chce cię chronić.
Ja również tego chcę i mój głupi brat. Nawet nie myśl, że jesteś sama, bo obaj
skopiemy ci dupę.
- Słowa pocieszenia – ponownie wybuchła
śmiechem – zgoda.
- Na co? – Teraz to on się zdumiał.
- Ty nie dasz się zabić, a ja pozostanę
w tym piekielnym więzieniu – odparła już spokojna – przekaż to również bratu i
jeśli to możliwe mojemu beznadziejnemu staruszkowi.
* * *
Wpatrywał się w niebo. Ostatnio robił to
całymi dniami i czasami nocami. Widok chmur i gwiazd dawał mu złudne uczucie
wolności i choć na chwilę pozwalał oderwać się od brutalnej rzeczywistości.
Nawet teraz był pod nadzorem. Dzień w dzień ktoś miał go na oku, co było
strasznie irytujące.
- Też szukasz azylu? – Sapnął wyczuwając
czyjąś dodatkową obecność. – W tym domu to przywilej dla wybranych.
- Mnie nikt nie pilnuje – usłyszał
odpowiedź ze swojej prawej strony – mają mnie za nieporadne dziecko.
- Ja tak się czuję – mruknął w
zamyśleniu – nieporadnie.
- Masz ku temu prawo – usiadł tuż obok –
straciłeś ostatnio wielu bliskich.
- Ty również – podniósł się do siadu i
lekko zmierzwił włosy Pierra – Widziałem jak bardzo byliście zżyci.
- Tylko on mnie rozumiał – bił od niego
mrok i chłód – teraz zostałem sam.
- Głupoty opowiadasz – mruknął patrząc
na chmury – naucz Kamila kontroli. Tylko ty jesteś w stanie do niego dotrzeć.
Do mnie ma żal. Wiem to, choć gorączkowo temu zaprzecza. Ma do tego prawo.
Przeze mnie stracił rodziców i siostrę.
- Czemu uciekasz od mroku? – Spytał
znienacka. – Masz go w sobie sporo. Widziałem to w twoich oczach.
- W paru kwestiach jesteśmy do siebie
podobni – uśmiechnął się smutnie – jednakże ukrywamy mrok z różnych powodów. Ty
go kontrolujesz i dobrze się nim bawisz, ja zaś boję się dać mu się ponieść.
Raz to zrobiłem i konsekwencje mnie przerosły.
- Jesteś silny, ale jednocześnie kruchy
jak kryształ – odparł cicho Pierre – Powiedz mi Piotrze, lubisz mnie?
- Którego ciebie? – Dociekał spokojnym
tonem.
- Ogólnie – wzruszył ramionami – tylko
ty i Kamil dostrzegliście moje drugie „ja”.
- Fajny z ciebie dzieciak – odpowiedział
szczerze – traktuję cię jak młodszego brata.
- Rozumiem – rzucił się na trawę i
rozłożył na boki ramiona – chciałbym dołączyć do twojego rodu. Rodu Conscientia.
- Należysz już do Sicariusów
– zdumiała go jego prośba – czy to w porządku?
- Jesteś jedyną osobą, która
jest w stanie połączyć dawno zwaśnione rodziny – wyjaśnił rzeczowo – Wywodzisz
się z Murdochów i związałeś się z Sicariusem, w dodatku wskrzeszasz wymarły Ród
Conscientia.
- Coś w tym jest – zaśmiał
się cicho zerkając na nastolatka. Nadal nie rozumiał, dlaczego Orestes nie dostrzegał
w nim tak wielkiego potencjału. – W takim razie nie miałbym nic przeciwko.
* * *
Ivi bawiła się z Rubi w salonie. W
pewnym momencie wstała z podłogi i ruszyła w stronę pokoi gościnnych. Bez
pukania weszła do jednej z sypialni, gdzie znajdował się Jacek. Blondynek
pustym wzrokiem wpatrywał się w ciemny kąt przy oknie, nie reagując na bodźce z
zewnątrz. Cicho do niego podeszła i mocno przytuliła. Dopiero teraz zaczął
łkać.
- Już dobrze – delikatnie głaskała jego
plecy – nie płacz.
- Chcę do Agatki – wychlipał zrozpaczony
– Kamil mnie nie chce.
- Masz mnie i tatusia – mówiła cichutko
kojącym głosikiem. Może nie rozumiała jego słów, ale czuła głęboki smutek i
tęsknotę. – Będę twoją siostrzyczką.
Dante przypadkiem był świadkiem tego
zdarzenia. Zachowanie córki Ravena przypomniało mu Gwen. Pocieszała go w ten
sam sposób, gdy byli jeszcze dziećmi. Oparł się o ścianę i w ukryciu obserwował
maluchy przez szparę w drzwiach. To było tak nostalgiczne i kojące. Piotrek
miał w sobie tę delikatność i dziecięcą empatię. Między innymi za to go
pokochał.
- Co robisz? – Zagaił go przechodzący obok
Raven, lecz kiedy zajrzał do pokoju, zrozumiał w czym rzecz. – Przypomina w tym
matkę.
- Też tak pomyślałem – westchnął smętnie
– czasem bardziej czuję jej brak. Zawsze wiedziała jak wybrnąć z danej sytuacji
bez szwanku.
- To był jej szósty zmysł – uśmiechnął
się na wspomnienie żony – Ivi najwyraźniej go odziedziczyła.
- Rozmawiałeś już z Carmen? – Spytał
znienacka. – O Oriego nie pytam, bo unikasz go dla zabawy.
- Rozgryzłeś mnie – mruknął nieco
zmęczony – czekam na powrót Kaspiana, a potem hasta la vista, baby.
- Gwen była repliką matki – zaśmiał się
cicho w reakcji na minę przyjaciela – to dlatego się obawiasz rozmowy z Carmen?
- Coś w tym stylu – nerwowo się
rozejrzał – chciałem zabrać Ivi na spacer. Ten dom wydaje się dość ciasny
pomimo gabarytów.
- Tatku! – Z pokoju wybiegła zadowolona
Ivi i rzuciła się na szyję ojca. – Zabierzemy ze sobą Jacka?
- Dobrze – zgodził się bez zwłoki –
przyprowadź go i w drogę.
- Aye kapitanie – dziewczynka wróciła do
pokoju, by po chwili wyciągnąć z niego zapłakanego Sulika. Gdy ten zobaczył
mężczyzn, od razu wytarł z oczu łzy. – Gotowi!
- Nie płakałem – czknął kryjąc
zasmarkaną buzię – nie jestem beksą.
- Nikt cię tak nie nazwał – Dante wyjął
z kieszeni chustkę i wytarł twarz dziecka. – Idź na spacer z Ivi i wujkiem Finem.
Dobrze ci zrobi. Może poprawi humor.
- Dobrze – nie wiedział co ma ze sobą
zrobić. Do Piotra by się przytulił, ale Dante był trochę straszny.
- Ogarnij się Dan – Raven na migi
pokazał w czym rzecz. – Dzieciak tego potrzebuje.
- Aha – przytulił do siebie oniemiałego
Jacka, który niemal natychmiast odwzajemnił uścisk – Pamiętaj, że nie jesteś
sam. A teraz leć z wujkiem i Ivi.
Chłopiec dołączył do Ravena i zaraz
zniknęli mu z oczu.
* * *
Powrót był męczący, tym bardziej, iż wuj
przez cały czas milczał. W dodatku ignorował jego próby podjęcia jakiejkolwiek
rozmowy. Coś go dręczyło, ale oczywiście nie zamierzał się nikomu zwierzać, a w
szczególności jednemu z siostrzeńców. Plusem tej wycieczki był jedynie akt
spotkania się z Jolą. Ten rudzielec mocno go kręcił, co było dziwne w jego
przypadku. Jeszcze żadna dziewczyna nie wzbudzała w nim takich emocji, które z
resztą starał się tłumić. Niestety nie w tym przypadku. Pragnął mieć ją na
wyłączność i nie podobało mu się, że musiała pozostać w domu przeklętych
Murdochów. Z drugiej jednak strony tylko tam, jak na razie, była bezpieczna.
Wjeżdżali właśnie w bramę prowadzącą do
posiadłości babci, gdy ktoś mignął im skacząc ze szczytu muru. Kaspian od razu
zaparkował i patrzył w tamtym kierunku, lecz po chwili ruszyli dalej.
- Zdajesz sobie sprawę, że ten gnojek
jest ważny dla Piotrka? – Zagadnął wuja zdumiony jego decyzją. – I jeszcze
tamten Sicarius.
- Sprowadzi go tu bez problemu – odparł
niczym niewzruszony Sforza – Sulik nie jest dla niego wyzwaniem.
* * *
Biegł w sobie znanym kierunku. Nareszcie
zdołał to zrobić. Uciekł. Czemu więc czuł się jak zbity pies? Osiągnął to, co
zamierzał. Co mu nie pasowało?
- Cholera – warknął zatrzymując się w
jakimś zaułku – Co ze mną nie tak?
- Wszystko – odpowiedział mu ktoś, kogo
nie spodziewał się tu spotkać. Wszystkich, ale nie jego. – Postanowiłeś
porzucić dwie osoby, które uważają cię za kogoś ważnego, a nawet i więcej.
- O co ci chodzi? – Nie zrozumiał
przesłanej aluzji. – Po cholerę tu lazłeś za mną?
- By wybić ci z głowy idiotyzmy pokroju
tej ucieczki – oznajmił równie przerażającym tonem, co jego spojrzenie. Widział
je tylko raz i wówczas pragnął o nim zapomnieć. – Co chciałeś tym udowodnić?
- Odwal się! – Wymruczał cofając się o
kilka kroków. – Mam powody…
- Jakie powody? – Nie dawał mu skończyć
jakby od razu przekreślał jego racje. – Ucieczka i rychła śmierć?
- W ogóle mnie nie rozumiesz! – Ryknął
sfrustrowany i wściekły. – Idź bawić się w dobrego synka rodziców!
- Obaj mamy swoje powody, ale moje są
zupełnie innego kalibru – wyjaśnił powoli zmniejszając powstały pomiędzy nimi
dystans – ty najzwyczajniej uciekasz. Sam nawet nie wiesz przed czym. Jesteś
jak wystraszony kociak. Drapiesz i gryziesz bez powodu.
- Przestań! – Nakazał palony od środka
gniewem i żalem. – Nie zrozumiesz mnie, bo masz rodzinę!
- Też ją masz, a bez skrupułów ją
porzuciłeś – wytknął mu bezlitośnie dźgając w pierś palcem wskazującym –
poddałeś się choć powinieneś być tym najsilniejszym. Rozczarowujesz mnie
Kamilu. Zaczynam wątpić czy nadajesz się na mojego przyjaciela.
- O co ci chodzi? – Ponowił pytanie nie
rozumiejąc intencji Sicariusa. – Nigdy cię nie prosiłem o to byś nim był! Skoro
jestem taki żałosny, to kiego czorta mnie męczysz?
- Polubiłem cię – odparł poważnym tonem
– z początku nienawidziłem, ale nawiązaliśmy pewną więź, którą teraz próbujesz
przekreślić. W skrócie, bardzo mnie wkurzasz.
- To mnie zostaw – polecił mu w irytacji
– Skoro działam ci na nerwy.
-Nadal nie rozumiesz – zaśmiał się
gorzko, po czym wyciągnął z kieszeni spodni scyzoryk – Nie znoszę porzucenia.
Wręcz go nienawidzę.
- To twój problem – wzruszył ramionami,
wzrokiem szukając drogi ucieczki. Niestety go nie znalazł. – Wracaj do swoich.
- Przed tym cię zabiję – wyszczerzył się
jak do najbliższego kolegi – wówczas mnie nie porzucisz.
- Jesteś świrem – zbladł widząc
determinację w oczach Pierra i dzierżony w jego dłoni nóż. Nogi odmówiły mu
posłuszeństwa, tkwiąc w miejscu niczym wrośnięte w asfalt. Sparaliżował go
strach. – Odejdź!
- Czego się boisz? – Zadrwił z Sulika
patrząc prosto w jego przerażone oczy. – Przecież jesteś kozak. Zwiałeś z
bezpiecznej strefy, pakując się w ręce wroga.
- Jakiego wroga? – Nadal nie rozumiał w
jakim był zagrożeniu, czym działał Sicariusowi na nerwy. – Nikogo tu nie ma.
- Jesteś tego pewny? – Wskazał mu trupa
szpiega Kronosa, leżącego w cieniu. – Tak bardzo chcesz dobić Piotrka swoją
śmiercią? No tak, śmierć twojej siostry to zbyt mały cios jak dla niego. Najlepiej
by sam dał się zabić. Tak by było dla ciebie najlepiej? Piotrek jest winny
śmierci twoich starych i Agaty, prawda? Może sam byś go sprzątnął w rewanżu?
Tak bardzo go nienawidzisz, więc w czym problem?
- Zamknij się! – Krzyknął na Pierra ze
łzami w oczach. Dlaczego insynuował mu takie rzeczy? Czym sobie na to zasłużył?
– Nic nie wiesz!
- W takim razie mnie oświeć! – Wrzasnął
w odpowiedzi. – Biedny Kamilek stracił rodziców i siostrzyczkę. Tak bardzo
cierpi, że nie widzi bólu innych.
- Co ty możesz wiedzieć! – Zarzucił mu w
rozżaleniu. – Nikogo nie straciłeś!
- Skąd możesz to wiedzieć? – Wyśmiał go
w irytacji. – Myślisz, że tylko ty poniosłeś straty? To wiedz, że nie jesteś
osamotniony! Każdy to przeżył. Patrzyłeś kiedyś na egzekucję współbraci z
oddziału? Wątpię. Zabiłeś kogoś? Nie. Co ty możesz wiedzieć o uczuciach
skrytobójców? Trwa wojna, więc się otrząśnij i zacznij myśleć o innych
pieprzony egoisto!
- Ja nie… – nie wiedział co
odpowiedzieć. Pierre trafił w sedno, co zabolało jak diabli. – przepraszam.
- Nie mnie masz przepraszać łajzo –
sapnął zrezygnowany. Mazgający się przyjaciel był miłą i niecodzienną odmianą.
– W domu babci jest pewien malec, który chce odzyskać starszego brata.
- Ale ja nie potrafię spojrzeć mu w oczy
– załkał marząc się jak pięciolatek – jestem gównianym starszym bratem.
- To akurat prawda – poklepał go po
ramieniu – teraz nawet tak wyglądasz.
- Mógłbyś mnie pocieszyć – poczuł się
urażony, ale jednocześnie odczuł ulgę. Tłumione dotąd emocje znalazły ujście,
wylewając się wraz ze łzami. – Jestem żałosny.
- Pocieszają przyjaciele i rodzina –
odparł, odwracając się do Sulika plecami – nie jestem żadnym z nich.
- Jesteś – wyszlochał zawstydzony –
przyjaciel.
- Czyżby? – Zerknął na beczącego nadal
Kamila i uśmiechnął się w duchu. Było z nim lepiej. Czasem terapia szokowa
odnosi pożądane skutki. – Przed chwilą twierdziłeś, że tak nie jest.
- Bredziłem – wysapał starając się
uspokoić. Czemu tak trudno przestać płakać? – Oszukiwałem się, że nikogo nie
potrzebuję. To była ułuda. Otworzyłeś mi oczy. Jestem pieprzonym egoistą.
Śmierć rodziców i Agaty sprawiła, że straciłem głowę.
- W końcu to przyznałeś – pacnął go w
czoło. Piotrek to przewidział, powierzając Kamila w jego ręce, chciał zapobiec
kolejnej tragedii. Zdumiał go taką prośbą. Jeszcze nikt mu tak nie zaufał z
bliskich, a zrobił to chłopak, którego poznał w szkole zabójców. – Zbyt wąsko
patrzysz. Nicole straciła ojca, ja brata, Piotrek cierpi z utraty każdego.
Patrzyłeś w jego oczy przez ostatnie dni? On jest gotów się poświęcić dla dobra
innych. Niestety to nie takie proste. Dobrze zdajemy sobie sprawę z tego, że
jego śmierć niczego nie zmieni. Kronos będzie zabijał każdego, kto mu się
sprzeciwi. Już to robi.
- Ty zabiłeś tamtego faceta? – Kamil
wskazał trupa. – Czemu?
- Inaczej on zabiłby ciebie – wyjaśnił
spokojnym tonem – to szpieg Kronosa.
- Ty chciałeś mnie zabić! – Przypomniał
sobie celując pięścią w twarz Pierra. – Ty…
- No i? – Wyszczerzył się rozbawiony
powolnym tokiem myślenia Sulika. Oczywiście bez problemu uniknął jego ciosu. –
Nadal tu stoisz.
- Wykiwałeś mnie!? – Stanął jak wryty. –
Cholera! Daj się walnąć!
- Nie lubię bólu – oznajmił w śmiechu –
po co mam dawać się bić? To nielogiczne.
Patrzył na Pierra i nie dowierzał.
Jeszcze parę minut temu przerażał go do szpiku kości, a teraz irytował
beztroską. Jak to możliwe, że diametralnie zmieniał osobowości jak parę
rękawiczek? To było niesamowite, acz chore. Imponował mu, jednak nigdy nie
zdradzi przed nim tego faktu. Po dłuższym przekomarzaniu postanowili wreszcie
wrócić do rezydencji Laverno. Tym bardziej, iż zaczynało się ściemniać.
* * *
Dochodziła piąta, gdy wszedł do pokoju
młodszego siostrzeńca. Spał jak niemowlę w pozycji embrionalnej. Niewinny
obrazek, który zamierzał właśnie zniszczyć. Oczywiście nie należał do
taktownych osób, a tradycja nakazywała by budzić delikwentów w dość
nietuzinkowy sposób. Delikatnie wziął go na ręce i ostrożnie zaniósł do
łazienki. Następnie ułożył go w kabinie prysznicowej tak, by głowa znajdowała
się centralnie pod deszczownicą i odkręcił zimną wodę. Nie musiał czekać zbyt
długo na skutki jego wysiłków, bo dzieciak zaczął przeraźliwie krzyczeć i
piszczeć na zmianę. Zabawny obrazek.
- Kto? Jak? Gdzie? – Piotrek miotał się
w brodziku na oślep próbując zakręcić wodę. Wychodziło mu to strasznie
niezgrabnie, bo ślizgał się na kafelkach i ciężko dyszał z doznanego szoku
termicznego. – Cholera!
- Nad tym też trzeba będzie popracować –
mruknął pod nosem obserwując starania siostrzeńca – straszny z niego
pieszczoch.
- Ty! – Gromił Kaspiana morderczym
spojrzeniem, stojąc rozkrokiem w drzwiach kabiny. Ociekał wodą i wyglądał dość
żałośnie, jak przemoczony kocur. – Zamorduję.
- Mocne słowa – prztyknął go w nos mocno
rozbawiony tą deklaracją – zbieraj się, bo czas cię podszkolić.
- Co?! – Zdębiał lekko zamroczony.
Jeszcze do końca się nie obudził. – Jak?
- Dziś wyjątkowo pomyślę za ciebie –
zrezygnowany chwycił rękę chłopaka i wyprowadził go z łazienki. Następnie kazał
się przebrać w suche ubranie. Kiedy ten to uczynił, wyciągnął go z pokoju. –
Brak ci czujności. Jesteś beztroski i leniwy.
- Za co mnie tak łajasz? – Ziewnął
niezadowolony, że tak wcześnie kazano mu opuścić ciepłe i miękkie łóżeczko. – I
kiedy wróciłeś?
- O tym właśnie mówię – westchnął
mierzwiąc mu włosy – straszne z ciebie dziecko.
- To akurat wiem – ziewnął ponownie –
mogę już wrócić do łóżka.
- Wrócisz tam, jak odrobisz lekcje –
odpowiedział mentorskim tonem. Okazuje się, że stan Piotrka jest gorszy niż
przypuszczał. Dzieciak nie zdawał sobie sprawy z jak poważnym wrogiem będzie
musiał się zmierzyć. W starciu z Edmundem zginąłby niemal natychmiast. Choć z
drugiej strony jeszcze nie poznał jego możliwości. – Czas przeprosić się z
mrokiem.
- Chyba jednak sprawdzę, czy nie ma mnie
w salonie – wymamrotał, skręcając ukradkiem w tamtą stronę. Wolał uniknąć
budzenia ciemniejszego „ja”. Osobiście nie przepadał za tym drugim sobą, choć
nieraz ratował mu tyłek. – Byłoby lepiej gdybym go nie budził.
- Kogo nie chcesz budzić? – Kaspian
objął go w pasie, tym samym zatrzymując. Był pod wrażeniem, że bezszelestnie mu
umknął. Jednak posiadał jakiś potencjał. – Nieładnie tak uciekać przed wujkiem.
- A kto przed nim ucieka? – Szepnął
pokonany i lekko zdruzgotany tym, że został złapany. – Po prostu miałem ochotę
tu skręcić.
- Rozumiem – uśmiechnął się pod nosem.
Dzieciak powinien się wreszcie oswoić z odziedziczonym mrokiem. Miał go we krwi
jak każdy członek rodu Sforza. Chciał zobaczyć w jaki sposób on się ujawnia. Allen
bez problemu się w nim odnajdywał, dlaczego Piotr tak bardzo się go bał? – To
teraz skręcimy tam, gdzie ja będę chciał.
Opuścili dom i udali się do ogrodu.
Zatrzymali się dopiero w najdalej oddalonej jego części. Piotrek nadal nie
wiedział co Kaspian chce z nim zrobić, jednak cierpliwie czekał na jakiś znak. Podświadomie
czuł, że to będzie dla niego ciężki trening.
- Gotowy? – Spytał siostrzeńca, który
bujał w obłokach. Typ marzyciela był najtrudniejszy do okiełznania. – Piotrze!
- Tak? – Wyrwany z zamyślenia spojrzał
na wuja. – Chyba.
- Zaraz się okaże – odparł, po czym
zebrał z ziemi kilka kamyków i bez ostrzeżenia cisnął jednym z nich w chłopaka
– orientuj się!
- Ała – jęknął pocierając ramię, w które
trafił kamyk – o co ci chodzi?
- Byś zaczął się uczyć przewidywania i unikania
– oznajmił rzucając kolejne kamienie – jak na razie idzie ci kiepsko.
- Co ty nie powiesz? – Sarknął poirytowany i obolały. – Może ja rzucę w
ciebie?
- Rzuć – polecił z wyzywającym
spojrzeniem – Udowodnię ci, że jesteś przewidywalny.
- To dawaj! – Warknął tracąc
cierpliwość. Balansował na krawędzi drugiego „ja”. Ostatnie wydarzenia, niewyspanie i dziwne triki
wuja sprawiały, że tracił cierpliwość i kontrolę. Kaspian zaś dostrzegł
przebłysk mroku w jego zielonych oczach, dlatego dalej go prowokował. – Tylko
później nie żałuj.
- Na razie tylko kłapiesz ozorem
maleństwo – zadrwił świadomie dolewając oliwy do ognia. Rzucił dodatkowo kolejne
kamyki celnie uderzając klatkę piersiową, czoło i brzuch. To jeszcze bardziej
drażniło siostrzeńca, który bez rezultatu próbował w niego trafić. Kaspian
jednak bez najmniejszego wysiłku unikał tych nieudolnych rzutów. – Masz
kiepskiego cela mój drogi.
- Przestań! – Zawył, gdy ponownie
oberwał w czoło. Tym razem przekroczył wyznaczoną granicę mroku. – Powiedziałem
przestań!
Złapał nadlatujący kamyk i po prostu
odrzucił z powrotem. To zaskoczyło Kaspiana, który z ledwością uniknął
trafienia w oko. Od razu wyostrzył czujność, spostrzegając odmianę w zachowaniu
siostrzeńca.
- Całkiem nieźle – odparł tym razem
ciskając w chłopaka dziesięcioma kamykami naraz. Efekt był natychmiastowy.
Dzieciak uniknął większości trafień, jednak jeden z kamieni tkwił w martwym
punkcie, czego nie mógł dostrzec. – Imponujące, jednak ślepy punkt cię nie
tłumaczy.
- Ble, ble, ble – zakpił z arogancją
wymalowaną na twarzy. Jego obecna osobowość była przeciwieństwem tej, którą pokazywał na co dzień. – I łapu capu wujaszku.
- Ciekawy z ciebie osobnik – nie ukrywał
rozbawienia. Mroczna osobowość Piotra była asem w rękawie. W starciu z Edmundem
chłopak okazałby się kluczowym gwoździem do trumny Kronosa. I pomyśleć, że ktoś
tak silny ukrywał się pod płaszczykiem kruchego dzieciaka? W tej formie
precyzją przewyższał nawet Avisa i Blankę. – Cisza przed burzą.
- I co z tego – zaśmiał się, błyskawicznie
przypuszczając atak z zaskoczenia – nieźle mnie wkurwiłeś.
- Trzeba nauczyć cię poprawnego
słownictwa – westchnął parując jego ciosy. Musiał przyznać, że bił się jak
profesjonalista. Był skupiony i wytężał wszystkie zmysły. Niestety zmuszony był
przytrzeć mu nosa. Wyłapał kilka luk w jego ataku i obronie. – Nie opuszczaj
gardy przy ataku, bo przeciwnik z łatwością to wykorzysta.
- Co?! – Zdumiony wylądował na
łopatkach. – Osz ty…
- Robisz za duży zamach przy ataku –
klepnął siostrzeńca w policzek, czym nieco go rozjuszył – jest trochę luk do
korekty.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem –
mruknął niezadowolony – i tak jest ich mniej niż ostatnio. Potrafię uczyć się
na błędach.
- Nie koniecznie – prztyknął go w nos,
gdy ten ponowił próbę ataku – nadal leżysz na ziemi.
- Bo klęczysz mi na brzuchu – stęknął z
bólu – Złaź.
- To zacznij być grzecznym chłopcem –
dał mu wskazówkę – to jak?
- Niech będzie – zamknął oczy, lecz gdy
ponownie je otworzył zniknął z nich mrok – mogę już wrócić do pokoju? I czemu leżę na ziemi?
- Niemożliwe dziecko – wybuchł śmiechem
pomagając mu wstać – Możesz.
* * *
Kolejna jama Kronosa. Kolejne starcie i
wygrana. Przeciwnicy nie mieli najmniejszych szans w tej potyczce. Alex okazała
się świetnym snajperem. Wyeliminowała większość szczurów w tym kanale
przemytniczym.
- Palisz – stwierdziła nastolatka, gdy
wracali do tymczasowej kryjówki – Tylko po akcji.
- To rytuał – oznajmił skupiając się na
drodze – Poświęcenie.
- Poświęcenie?! – Nie rozumiała co miał
na myśli. – Niby czego?
- Oddaję trochę siebie zaświatom –
wyjaśniał wydychając dym papierosowy – To dobra wymiana, bo zyskuję spokój.
- Aha – mruknęła odwracając wzrok –
dziwny z ciebie zbój.
- Wiem – uśmiechnął się w odpowiedzi –
Każdy na swój sposób jest dziwny.
- No właśnie – przyznała ziewając – Normalność
jest do kitu.
* * *
Sonia przygotowywała kolację. Miała pewną
obawę względem córki, która pierwszy raz od powrotu ze szkolenia ruszyła na
misję bez nich.
- Jest z nią Dimitri – uspokajał ją
Mihail – Oboje trenowali pod okiem Vlada.
- To podsyca moje obawy – szepnęła
nerwowo mieszając jajka na patelni – Przeszli dwa różne szkolenia.
- Z łatwością się uzupełnią – posłał
żonie zniewalający uśmiech – a poza tym to nasza córa. Ma twój temperament i
mój zapał do walki.
- Jak to jest być matką? – Do rozmowy
wtrąciła się Talisha. Siedziała w kącie pokoju i obserwowała ogień w kominku. –
Czy to coś dobrego? Macierzyństwo?
- To coś wspaniałego – odpowiedziała jej
Sonia – I niewyobrażalnego.
- Rozumiem – westchnęła bawiąc się
włosami – Ból utraty jest niewyobrażalny i paląco silny.
- Dimitri coś o tym wspominał – Sonia po
części rozumiała tę żałosną kobietę. Ból po utracie dziecka przerodziła w
przyczynę sprawiania go innym. – Krzywdzenie innych nie pomogło.
- Nie – przyznała zakrywając twarz – co
z tego, że był upośledzony. To nadal był mój synek.
- To cię nie tłumaczy – skarcił ją
Mihaiil – My również straciliśmy dziecko.
- Ta strata motywuje nas do zrównania z
ziemią Kronosa – w oczach Soni palił się ogień zemsty – Ciesz się, że nie
jesteś na naszej liście.
- Jakiej liście? – Do pokoju weszli Avis
z Alex. Usłyszeli tylko końcówkę wypowiedzi Soni. – O czym rozmawiacie?
- O zemście – odpowiedział przyjacielowi
– infiltrowałeś dla nas Kronosa, za co jesteśmy ci wdzięczni.
- Muszę zniszczyć Gustawa i Edmunda, by
chronić córkę – odparł w skupieniu Avis – Pech chciał, że przyjaźni się z
Piotrem.
- Śliczny Piotruś – zanuciła Tal – jego
krzyk jest taki słodki.
- Chciałaś go zabić – wspomniał Dimitri
– tylko po co?
- Z początku tak – oznajmiła spokojnie –
jednak po bliższym spotkaniu mocno go polubiłam. Jest jak cały zwierzyniec w
jednym. Silna bestyjka, choć nieśmiała. Edmund chce położyć na nim swoje brudne
łapska. Skrzywdzić, bawić się nim. Biedny szczeniaczek.
- Kaspian na to nie pozwoli – pokręcił
przecząco głową z politowaniem patrząc na kobietę – Chroni was wszystkich.
- Chroni – zachichotała rozbawiona – Nie
zawaha się wykorzystać jednego szczeniaka dla dobra ogółu. Ale Piotruś nie
będzie mieć nic przeciwko. To dziecko lubi się poświęcać.
- Czyli jest nierozgarnięty – wtrąciła
się Alex – nikt normalny nie poświęca się dla innych.
- Ten chłopak ma głowę na karku –
podsumował Piotrka Avis – Jest dziecinny, ale nie głupi.
- Chcesz powiedzieć, że ta jego naiwność
zwiedzie Tigera?! – Nie wierzyła w słowa Dimitra. – Nie rozumiem.
- Tal już to powiedziała – zaśmiał się
mierzwiąc dziewczynie włosy – Chłopak ma w sobie więcej mroku niż wszyscy ze
zwierzyńca. Nikt się tego nie spodziewa po kimś tak kruchym.
- Muszę go poznać – odparła pełna
determinacji – skoro nawet ty go zaakceptowałeś.
- Ten mrok rósł w nim dzięki Tal –
oznajmił w rozbawieniu – odebrała go matce i wsadziła w sam środek gniazda
żmij.
- W skrócie ma potencjał – podsumował
Mihail – w czym tkwi haczyk drogi druhu?
- Chłopak nie chce zabijać –
odpowiedział z ciężkim westchnięciem – nie jestem pewny, czy w ogóle będzie w
stanie odebrać komuś życie.
- Jest w stanie to zrobić – zanuciła
Talisha – Gdy się zezłości, jego oczy są pełne mroku. Ktoś musi naprawdę go
wkurzyć, by ten mrok nim zawładnął.
- Skąd ta pewność – zwrócił się do
kobiety – Tal?
- Ból, krzyk rozpaczy, a potem nienawiść
i żądza krwi – wyliczała z obłędem wymalowanym na twarzy – Kiedy pomogłam mu
wykończyć kuzyna, walczył nie ze mną, a z samym sobą. Chęć mordu go przeraża.
Boi się tego drugiego, mroczniejszego „ja”. Czuję, że już niewiele mu trzeba by całkowicie przebudzić wewnętrznego Sforzę.
* * *
Mijał już drugi tydzień pobytu w domu
babci, a Kaspian nie dawał mu chwili spokoju. Dzień w dzień od powrotu z
krótkiej eskapady do Edwarda maltretował go nauką walki. Twierdził, że szlifuje
jego niedoskonałości w ataku i obronie. Allen też miał już tego dosyć, bo
treningi również obejmowały i jego osobę. Czasami nawet wuj wciągał w to Nicole
i Kamila. Pierre dołączał z własnej woli. Te ćwiczenia go bawiły. Chyba tylko
jego.
- Mam siniaki na każdym skrawku ciała –
jęknęła Nicki upadając na cztery litery po zadanym ciosie Kaspiana – Odpadam.
- Ja też – stęknął Piotrek siadając obok
siostry – mam dość.
- Wszystko w nadmiarze szkodzi –
dołączył się Kamil – Jesteś gorszy od mojej sensei.
- Skończymy, gdy ja tak powiem –
oznajmił młodzieży z kijem w ręku – za lenistwo pięćdziesiąt pompek.
- Co?! – Zaprotestowali chórem.
- Do dzieła robaczki – dźgnął każde z
nich końcem kija – niektórym przyda się wzmocnienie mięśni rąk.
- Do ciebie pije – zaśmiał się Allen
wskazując brata – jesteś mięczak z kurzymi łapkami.
- Przynajmniej z wyboru – nadąsał się
wstając z trawy – spadam stąd.
- Spadniesz, jak ci pozwolę – Kaspian
szybko podciął siostrzeńcowi nogi, przez co ten upadł twarzą na trawę. –
Smaczna trawa?
- Przeginasz – warknął wypluwając piasek
z buzi – cios poniżej pasa.
- Tu się z tobą zgodzę – zmierzwił mu
włosy – nogi są poniżej pasa Piotrze.
- Dobre – zachichotał Kamil, lecz mord w
oczach Piotrka sprawił, że ucichł.
- Nie radzę teraz tego robić – wtrącił
się Pierre zrównując się ze Sforzą – niektórzy z tu obecnych tego nie udźwigną.
- Niech ci będzie – próbował pochwycić
Sicariusa, ale ten bez problemu mu umknął – masz umiejętności, jednak nie trać
czujności.
- Nigdy tego nie robię – posłał
mężczyźnie psotne spojrzenie, po czym specjalnie się przewrócił. Zza drzew
wyłonił się ojciec chłopca. – Boli.
- Rozumiem – Kaspian uśmiechnął się w
duchu. Dzieciak potrafił nieźle grać ofiarę. Własny ojciec nie znał o nim
prawdy, a to wyczyn godny uznania. – Kończymy na dzisiaj.
- Jak tam? – Orestes zagadnął Piotrka,
lecz ten zgromił go morderczym spojrzeniem. Pierwszy raz widział w tych
zielonych oczach tyle nienawiści. – Może byś odpowiedział.
- Nie mam nastroju do pogawędek –
warknął spiesznie go wymijając – Odwalcie się, jasne?
- Co go opętało? – Starszy Sicarius nie
rozumiał tego zachowania. – Jest inny.
- Przygotowuję go do wojny – oznajmił niczym
niewzruszony Sforza. Indywidualne treningi z młodszym siostrzeńcem wykazały, że
nauka nie idzie w las. Chłopak szybko się uczył, a w trybie drugiego „ja”
kreatywnie łączył kilka ataków w jednym natarciu. Idealnie dostosowywał się do
sytuacji i bez problemu wykorzystywał otoczenie w stu procentach. Stawał się
godnym przeciwnikiem dla niego i Edmunda. – To dobre dziecko.
- Specjalnie go podpuszczasz – zarzucił
mu Allen – wydobywasz z niego mrok, którego tak nie znosi.
- Budzę w nim to, co obudziłem dawno
temu w tobie – wyjaśnił łagodnie – Piotr różni się od ciebie w tym, że
panicznie boi się drzemiącej w nim siły.
- Ty chyba nie chcesz… – chłopak zamarł patrząc z niedowierzaniem na
wuja – ojciec wie?
- Nie potrzebuję zgody Alberta – wyśmiał
Allena podsycając w nim frustrację – Piotr jest dorosły i może sam o sobie
decydować.
- Hipokryta! – Zarzucił wujowi w
irytacji. – Do tej pory więziliście nas, twierdząc, że nie mamy prawa głosu.
Teraz raptownie jesteśmy dorośli?! Chyba kpisz?!
- Dzieci – odparł z politowaniem patrząc
jak Allen się oddala – tak słodko się złoszczą.
- Nie rozumieją, że chcemy ich dobra –
zgodził się z nim Orestes – choć co go tak rozgniewało? Co chcesz zrobić?
- To sprawa między mną a siostrzeńcami –
odprawił z kwitkiem Sicariusa – ty masz swoje dzieci, więc nimi się zajmij.
* * *
Wszedł śpiesznie do domu. Zahaczył o
kuchnię i wlał sobie do szklanki zimnej wody. Kiedy przechodził przez salon,
zobaczył jak Fabrizio ogląda wiadomości ze świata na kanale informacyjnym.
Zatrzymał się z ciekawości i patrzył w ekran telewizora. Polityka, nowinki
techniczne i chaos.
- Kurwa – warknął, gdy na ekranie
pokazano zgliszcza jakiegoś domu. Zamarł, gdy pokazano zdjęcie ofiary. Z nerwów
zacisnął mocniej palce na szklance, a ta rozleciała się na kawałki, kalecząc mu
rękę. – Cholera!
- Piotrek! – Fabrizio od razu zareagował
i zaczął wyciągać szkło z dłoni chłopaka. – Rozprostuj palce.
- Pieprzeni skurwiele – zazgrzytał
zębami ze złości – oni nie mieli z tym nic wspólnego.
- Co się dzieje? – Do salonu wszedł
Dante zdumiony gniewem partnera. – Chochliku?
- Mam dość bierności – odpowiedział we
frustracji – niewinni ludzie giną, bo ci skurwiele bawią się w wojnę!
- Co go tak rozjuszyło? – Zwrócił się do
Fabrizzia.
- Oglądaliśmy wiadomości – oznajmił
Umbria zajęty ranami chłopaka – kiedy pokazali ofiarę pożaru z Wiednia, jakąś
staruszkę, to Piotrek zgniótł szklankę.
- Wiedeń?! – Dante ciężko westchnął. – O
to chodzi?
- Pani Weiss była miłą kobietą –
mamrotał w nerwach zielonooki – schorowaną i nikomu nie zawadzającą staruszką.
- Rozumiem – przytulił do siebie ten
kłębek nerwów, który w reakcji na to odepchnął go i pobiegł w stronę swojego
pokoju. – Chochlik!
- Chcę być sam! – Krzyknął, próbując
zachować resztkę honoru. Śmierć kolejnej bliskiej mu osoby złościła go acz
sprawiła ból. Łzy frustracji i rozpaczy mieszały się z lodowatą wodą, gdy
wszedł w ubraniu pod deszczownicę. Zranioną dłoń zacisnął w pięść i zaczął
uderzać nią w ścianę, brudząc krwią jasne kafelki i brodzik. – Kurwa, kurwa,
kurwa…
- Uspokój się! – Ryknął na niego Dante,
który od razu ruszył za nim z salonu. Dobrze wiedział, że nie może zostawić go
w takim stanie samopas. – Piotrek!
- Edmund chce mnie – wydyszał drżąc z
emocji i zimna – ludzie giną przeze
mnie, a ja tkwię w bezpiecznej strefie. To ssie!
- Tobiasz jest bezpieczny – uspokajał
go, kątem oka dostrzegając Alberta – nic mu nie grozi. Rose o to zadbała.
- Ale stracił matkę. Znowu kogoś stracił
przeze mnie. – szczękał zębami z frustracji ponownie uderzając chorą ręką w
ścianę – Dante, zabij mnie wreszcie! Moje życie nie jest warte śmierci tych
wszystkich ludzi. Sara, Klara, Agatka, Łukasz, Vincent, a teraz pani Weiss. Ilu
ludzi musi jeszcze zginąć byś to zrozumiał?
- Twoja śmierć niczego nie zmieni – bolały
go słowa chłopaka, jednak rozumiał, że wypowiedział je pod wpływem negatywnych
emocji i poczucia winy – Kronos będzie mordował w dalszym ciągu. Ty i Allen
jesteście jedynie pretekstem do wszczęcia wojny, którą Gustaw szykował od wielu
lat.
- Jedyną opcją jest wyeliminować wroga –
do łazienki wszedł Kaspian. Stan siostrzeńca pokazał, że jest gotów na
przyjęcie deklaracji Kronosa. – I nie ma tu miejsca na litość.
- A nienawiść? – Piotrek zwrócił się do
wuja z lodowatym spojrzeniem. Albert zamarł, a Dante z fascynacją patrzył na
mroczne spojrzenie Chochlika. To był drugi raz, gdy widział jego przemianę. Choć tym razem było inaczej. To nie był jego Chochlik. Stał się zupełnie obcą osobą. Wypełnioną nienawiścią, mrokiem i żądzą krwi. – Koniec z grzecznym chłopcem.
- Jest mile widziana w tym przypadku – posłał
siostrzeńcowi lekki uśmiech. Przebudził się w nim Sforza. – Grzeczny chłopiec
musi odpocząć.
- Czy mam wsparcie Hadesu? – Piotrek
skierował pytanie do czającego się przy Albercie Pierra. – Jesteś gotów pomścić
brata?
- Z całą pewnością – wyszczerzył się do
przyjaciela. Dante również nie poznawał bratanka. Orestes zapewne też nie znał syna od
tej strony. – Wyrżniemy Kronosa w pień.
* * *
Był wściekły. Wysłał kilku popleczników
ojca po przynętę na nową zabaweczkę, a ci spartolili. Zabili jakąś staruchę i
nie przywieźli niczego w zamian. Niby szczycili się sławą jako nieuchwytni
seryjni mordercy, a tu takie rozczarowanie. Wycierał nóż o koszulę jednego z
tych partaczy. Oczywiście i tak był łaskawy zabijając ich w szybki sposób.
Dłuższe tortury szykował na Avisa. Rana, którą przez niego nabył goiła się
strasznie wolno, a to go irytowało i drażniło.
- Chcesz mieć dobrze wykonaną robotę,
musisz pofatygować się sam – mruknął, idąc po ciałach do wyjścia z garażu, w
którym właśnie tkwił – Przydałoby się znaleźć Lu.
To moja bardzo wczesna wizja Piotrka. Praca robiona w programie Paint, więc i jakość nie jest najlepsza. W sumie, nie potrafię zbyt dobrze rysować. Wyobrażenie jest inne niż efekt końcowy :)