Święta, święta i po świętach :P
Zgodnie z umową wstawiam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzicie ^^;
Z góry przepraszam za błędy, ale już kilkakrotnie przeglądałam tekst i po prostu ich nie dostrzegam. Pewnie jak wrócę do tego rozdziału po jakimś czasie, to znajdę kilka kolejnych. No cóż, trudno się mówi ^^. Wielkie SORRY za zwłokę. Mam ostatnio dużo fizycznej pracy i jak wracam do domu to padam na twarz. Piszę więc w wolnych chwilach, których za wiele nie posiadam. To tyle gwoli wyjaśnień.
Mam nadzieję, że napiszecie co nieco w komentarzach, które napędzają moją wenę :)
Pozdrawiam ^^
Siedziała na strychu i
chyba już setny raz przeglądała teczkę z dokumentacją na temat jej matki. Nigdy
by nie pomyślała, że ta pokojowo nastawiona do ludzi kobieta, mogła być kimś
tak okrutnym i przebiegłym.
- Szpiegowałaś dla
Murdochów – mruknęła zamykając teczkę – pomimo faktów nie potrafię tego
zaakceptować.
Pragnęła z kimś
porozmawiać, ale jak na złość wszyscy ludzie, z którymi mogłaby to zrobić byli
poza jej zasięgiem. Najbardziej tęskniła za Piotrkiem. On zawsze jej
wysłuchiwał, nawet tych najgorszych głupot.
Ułożyła dokumenty
chronologicznie. Ostatni z nich dotyczył misji tuż przed jej urodzeniem. Po tym
nie było żadnych doniesień o aktywności Klary M.
- Całe życie tkwiłam w
niewiedzy – westchnęła spoglądając na okno. Jakiś czas temu zdołała skończyć
porządki w tym miejscu i jakoś polubiła ten strych. – Czy ojciec zna prawdę o
tobie? Ciekawe czy Łukasz ją znał?
- Tu się schowałaś –
usłyszała za sobą głos Edwarda. Blondyn czujnie ją obserwował. – Co tam masz?
- Nic takiego – ukryła
teczkę za plecami – takie tam błahostki nie godne uwagi.
- Coś mi mówi, że te
rzekome błahostki nie dają ci spokoju – zauważył podchodząc bliżej – od
jakiegoś czasu jesteś wyobcowana.
- Obca w czyimś domu –
rzuciła siląc się na spokój – też byś się tak czuł.
- Co cię gnębi? – Nie
dawał za wygraną. – Jolanto.
- Nic – skrzywiła się
na brzmienie własnego imienia – mam po prostu gorszy dzień i tyle.
- Mówisz to do gościa,
który miał do czynienia ze Skrzatem – zbył jej próbę wykrętu – jesteś o stokroć
gorsza w ukrywaniu zmartwienia.
- Daj mi spokój –
posłała mu ostrzegawcze spojrzenie – idź zajmować się tym, czym zazwyczaj
trudnią się liderzy rodów.
- Jesteś córką kobiety,
która nie raz ratowała mi skórę przed rodzicami i w dodatku siostrą najlepszego
i jedynego przyjaciela jakiego dotychczas posiadałem – oznajmił z powagą
wymalowaną na twarzy – nie wmówisz mi, że nic cię nie gnębi, a tym bardziej, że
teczkę, którą tak skrupulatnie skrywasz za plecami wypełniają nic nie znaczące
informacje.
- Zejdź ze mnie –
burknęła na odczepnego – i zostaw.
- Jeszcze na ciebie nie
wszedłem Jolanto – wyprowadził ją z błędu – jednak nie wywiniesz się z
czekającej nas rozmowy.
- A kto niby chciałby z
tobą rozmawiać? – Warknęła z nieukrywaną wrogością. – Na pewno nie ja.
- Zrobisz to – zapewnił
w śmiechu odchodząc.
- Niby dlaczego? – Nie
rozumiała jego postawy.
- Ponieważ wiem coś, co
cię zainteresuje – rzucił opuszczając strych – przyjdź jak będziesz gotowa do
rozmowy.
* * *
Wyjrzała przez okno w
salonie, dostrzegając Allena. Stał przy jednym z drzew i wpatrywał się w
horyzont. Coś go gryzło i oczywiście nie raczył nikogo o tym powiadomić.
- Ostatnio tak wyglądał
jak pokłócił się z Piotrkiem – poinformował ją Kamil wychodząc z kuchni –
znając życie Skrzat znowu wpakował się w niezłe bagno.
- Jak dobrze znasz
mojego brata? – Spytała nawet się nie odwracając.
- Sprecyzuj pytanie, bo
nie wiem, o którego ci chodzi – westchnął siadając na kanapie – Allena prawie
nie znam, a Piotrka nieco lepiej.
- Chodziło mi o Piotra
– rzuciła w irytacji. Dobrze wiedziała, że Sulik się z nią droczy, a to
działało jej na nerwy. – Mów.
- Jest moim opiekunem i
traktuję go jak brata – oznajmił wspominając ich niejedną rozmowę – pomógł mi w
niejednej sprawie, choć sam ma sporo problemów na głowie. Teraz stara się
pozamykać pewne rozdziały dawnego życia.
- Jak choćby? –
Ciągnęła go za język.
- Jak choćby RS, czy
Murdochowie – wyjaśniał rozbawiony jej determinacją – zastanawiające jest to,
że jesteś jego siostrą, a prawie w ogóle go nie znasz. Nie wiesz o jego
przeszłości, nie dostrzegasz oczywistych spraw i emocji. Z Allenem jest
podobnie. Oboje nie próbowaliście go poznać. Po prostu byliście i nie
wnikaliście, choć powinniście cokolwiek zrobić w tym kierunku.
- Czego niby nie
zrobiliśmy? – Do domu wszedł Allen. – Gadacie o mnie?
- Nie, gadamy o was –
sprostował Sulik – i w sumie skończyliśmy.
Wstał z zajmowanego
miejsca i skierował się ku schodom. Miał dosyć roli informacji.
- Odpowiedz najpierw na
moje pytanie – zatrzymał go brązowowłosy – Co powinienem zrobić i w jakim
kierunku?
- Chodziło mi o
poznanie Piotrka – odparł po chwilowym zawieszeniu się – on stara się was
poznać. Obserwuje wasze zachowania, słucha uważnie wypowiedzi podczas wspólnych
rozmów, dostrzega minimalne emocje, które ukazujecie nieświadomie, by później
dość szczegółowo to zanalizować i zapamiętać.
- Skąd to wszystko
wiesz? – Wtrąciła Nicole.
- Nie mam takich
zdolności jak on – uśmiechnął się mimowolnie – wiecie, istnieje coś takiego co
potocznie nazywamy rozmową.
- Do czego zmierzasz? –
All nie do końca rozumiał intencji Kamila.
- Kiedy Piotrek
przebywał w tym domu, gadałem z nim ile tylko mogłem – mruknął w zamyśleniu –
obaj tego potrzebowaliśmy. Ty dzieliłeś z nim pokój i nawet nie raczyłeś
zaczynać rozmowy. Piotrek starał się to robić, ale w końcu zmęczyło go ciągłe
ciągnięcie cię za język. Podsumował to tak: „Samotność w celi więziennej, bywa
upierdliwa”.
- Coś knujesz –
zauważyła Nicole – ten uśmieszek. Znam go.
- Coś ci się
przywidziało – zbył ją idąc na górę. Oczywiście planował ucieczkę. Miał dosyć
tego więzienia i podziwiał Piotrka, że wytrzymał w nim tak długo. – Chcę
jedynie doświadczyć jedynej rozrywki w tym domu, czyli się zdrzemnąć.
Zamknął się w pokoju i
rzucił na łóżko. Musiał poczekać do zmierzchu, gdy wszyscy będą zajęci kolacją
lub kąpielą Ivi. Teraz był odpowiedni czas na ewakuację, ponieważ nie było
Alberta, Ravena i Kaspiana. Problem stanowił Allen, ale miał pod opieką Nicole
i Ivi. Na szczęście traktował go jak piąte koło u wozu, co działało na jego
korzyść. Sumienie jednak go gryzło z powodu tego, że złamie daną obietnicę. No
cóż, mówi się trudno i jakoś to przeżyje.
Kiedy nastał wieczór,
otworzył okno i wyszedł przez nie na dach. Następnie przeskoczył na gałąź
jednego z drzew i powoli się zsunął po pniu na ziemię. Piotrek nauczył go jak
to robić, gdy byli w Akademii i teraz mógł przyznać, że jest to dość przydatna
zdolność przy ucieczce. Schylił się na tyle nisko, by nie być dostrzeżonym z
okna, po czym ruszył w stronę jeziora. Miał w planie obejść je do połowy i skryć
się za skałami. Stamtąd przedostanie się do lasu i poszuka jakiejś drogi. Mama
mówiła, że każda dokądś prowadzi, więc był dobrej myśli. Gdy znalazł się już
poza widokiem z domu, wyprostował się i nieco przyspieszył. Tym bardziej, że
doszedł go odgłos silnika. To źle wróżyło.
- Albert – jęknął
przewidując kto niespodziewanie wracał do domu – No nie miał kiedy wrócić.
Wbiegł pomiędzy skały,
gdzie niestety musiał zwolnić. Śliskie kamienie uniemożliwiały bieg. W połowie
drogi do lasu przeklinał obrany kierunek ucieczki. Mógł od razu wejść do lasu i
skryć się za krzewami. Przystanął na chwilę by złapać oddech i nieco pomyśleć.
- Poradzę sobie –
powtarzał jak mantrę wznawiając marsz – na stopa można daleko zajść.
Na skraju lasu wziął
głęboki oddech. Udało mu się przetrwać pierwszą część planu. Niestety to był
zaledwie ułamek jego podróży. Wkroczył w ciemność skrywaną za drzewami i nieco
struchlał. Pocieszał się jedynie myślą, że spotka bliźniaki.
- Mamo, pomożesz mi? –
Szepnął w strachu idąc przez las. Nie był przyzwyczajony do odgłosów nocy i to
go napawało lękiem. – Czuwaj nade mną.
Usłyszał w oddali jakiś
trzask, przez co zaczął biec na oślep. Mrok spotęgował jego obawy dlatego
przestał myśleć racjonalnie. Po kwadransie intensywnego sprintu opadł z sił i
upadł na ściółkę. Przeturlał się po niej do najbliższego drzewa, po czym
najzwyczajniej zasnął ze zmęczenia.
Obudził go promień
słońca na twarzy. To mu uzmysłowiło, jak wiele stracił czasu. Otworzył oczy i
zamarł. Nieopodal niego przechadzał się ociężały niedźwiedź. Pierwszy raz widział
na żywo dzikie zwierzę, dlatego bał się wykonać jakikolwiek ruch.
- Cholera – szepnął
sfrustrowany – Sulik, nie peniaj. Najwyżej zginiesz.
Ostrożnie wstał i
powolutku wycofał się za drzewo. Następnie odwrócił się i miał już iść dalej,
gdy został dostrzeżony. Niedźwiedź stanął na tylnych łapach i głośno zaryczał.
- Jasny gwint – zbladł
od razu uciekając. Oczywiście zwierzę ruszyło za nim. – Zostaw mnie! Nie jestem
twoim śniadaniem!
Niestety misiek w ogóle
go nie słuchał, a jedynie pędził zmniejszając dzielący ich dystans. Po około
dwudziestu minutach intensywnego biegu Kamil żałował decyzji o ucieczce. Może
ten dom był więzieniem, ale przynajmniej nikt nie chciał go tam pożreć. Kiedy
nogi prawie odmówiły mu posłuszeństwa i myślał, że jednak zginie w paszczy
niedźwiedzia, usłyszał strzał. Zwierzę za nim runęło na ziemię wyjąc z bólu i
wściekłości. Kolejny strzał uciszył go na amen.
- Daleko zaszedłeś –
poczuł palący ból na karku, który wywołał niemiłe wspomnienie – wrócisz po
dobroci, czy od razu mam przejść do kary?
- Nie chcę wracać –
wyrzucił z siebie pomimo strachu – mam dosyć tego więzienia.
- Czyli kara – Albert
kopnięciem podciął nastolatkowi nogi, zmuszając go do klęknięcia – Wypij to.
- Nie – odtrącił rękę
mężczyzny, w której była fiolka z jakimś specyfikiem – sam to pij.
- Buntownik do samego
końca – uśmiechnął się szyderczo, po czym zmusił chłopca do opróżnienia fiolki
– Jednak potrafisz.
- Odwal się – kaszlał
dławiąc się goryczą specyfiku – Moimi opiekunami są Piotrek i Dante, nie ty!
- Jestem ojcem Piotra –
poinformował go bacznie obserwując jego reakcję na podany środek – zaopiekuję
się tobą smarkaczu.
- Nie musisz – wybąkał
czując osłabienie i nagłą senność – nie potrzebuję kiepskiego tatuśka do
opieki.
- Chętnie posłucham
tego biadolenia, gdy się obudzisz – wziął dzieciaka na ręce i ruszył z nim w
stronę domu.
* * *
Powoli odzyskiwał
czucie w ciele, jednak nadal nie mógł wykonać jakiegokolwiek ruchu. Xing-li w
międzyczasie zmienił jego pozycję. Teraz tkwił przykuty do krzyżaka. Niewielka to
różnica, bo zamiast blatu stołu oglądał szarą ścianę.
- Teraz wiem jak musiał czuć się Święty Andrzej, gdy go ukrzyżowano na
podobny sposób – pomyślał ciężko wzdychając – Zazwyczaj ludzi przykuwa się plecami do krzyża, a ja oczywiście
musiałem wylądować odwrotnie.
- Jak się czuje mój
Kwiatuszek? – Do pomieszczenia wszedł Zheng i delikatnie przejechał palcem
wzdłuż kręgosłupa więźnia. – Zaczynasz już coś czuć?
Milczał czując
obrzydzenie i strach. Mógł już mówić, ale nie chciał. To był jego protest,
który i tak zostanie zignorowany.
- Rozumiem –
wyszczerzył się w reakcji na ten bunt. Wyjął z drewnianego pudełeczka igłę i
wbił ją w kark chłopaka, sprawdzając jego stan odrętwienia. Kiedy ten jęknął,
jeszcze bardziej się ucieszył. – Myślę, że za godzinkę będziemy mogli zacząć
Kwiatuszku.
- Odwal się – mruknął
ze łzami w oczach. Ten drań nawet nie próbował być delikatny. Kiedy kolejny raz
wbił w niego igłę, mimowolnie przerwał milczenie. – Przestań!
- Przyzwyczaj się do
tego bólu – poradził mu usatysfakcjonowany Chińczyk – obiecuję ci niezapomniany
czas.
- Wolałbym jednak nie –
ta sytuacja była beznadziejna. Nie dość, że tkwił w piwnicy przywiązany do
skrzyżowanych belek, to jeszcze musiał znosić igły i towarzystwo tego sadysty.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nadal nie mógł się ruszać. – Dałbyś mi
wreszcie spokój.
- Marzenie – klepnął go
w tyłek, po czym skierował się ku wyjściu – Przyjdę za godzinę, więc nigdzie
nie odchodź.
- Ta, szczyt dowcipu –
sarknął, gdy ten opuścił pokój – Za jakie grzechy ciągle ładuję się w takie
poronione sytuacje?
* * *
Obudził się z
potwornymi mdłościami. Pierwszy raz doświadczał czegoś takiego. Nawet kac
gigant był przy tym niczym. Powoli usiadł i od razu pożałował. Przy łóżku stało
jakieś wiadro. Zsunął się z łóżka i do niego przytulił. Po jakiejś godzinie
czuł się nieco lepiej.
- Cholera – jęknął
chwytając się za głowę. Mdłości ustały, ale zamiast tego rozsadzało mu czaszkę.
– Jezu.
Dźwignął się na nogi i
rozejrzał po pokoju. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że go nie
poznaje. Nie było tu okien, a ściana naprzeciwko łóżka składała się z samych
luster. Nie było łazienki, co go uderzyło. Po kilku minutach doszło do niego,
że toaletę stanowi wiadro, z którego niedawno korzystał.
- Teraz to naprawdę
jestem w więzieniu – stęknął siadając na łóżku – może jednak ten niedźwiedź nie
był taką złą alternatywą. I tak nikt by za mną nie tęsknił.
- A co z twoim
rodzeństwem? – Usłyszał głos Allena. – Nieźle się wpakowałeś.
- Nie jestem zbyt
dobrym, starszym bratem – sapnął ponuro – nawet nie potrafiłem się stąd wyrwać.
- Uważasz siebie za
złego brata, a mnie pouczałeś – wytknął mu siadając obok – kiedyś często mnie
tu zamykano.
- Zawsze starałem się
bronić bliźniaki i mamę, ale on był silniejszy. – Podkulił pod siebie kolana. –
Zapisałem się nawet na karate, ale okazało się, że i tak jestem słabym
szczeniakiem. Później zjawił się Piotrek. Wspierał mnie i pomagał zmierzyć się
z ojcem. Często pod nieobecność Dantego dawał nam schronienie w jego
mieszkaniu.
- Mój brat jest miękki
– zauważył All – to jest jego zaletą jak i wadą.
- Dobrze wiedział co
przeżywałem – odparł smutnie – sam przechodził przez podobne sytuacje. On miał
Jolkę, a ja jego.
- Piotrek nie lubi
opowiadać o przeszłości – westchnął brązowowłosy – zawsze kluczy w tym temacie.
- Jego wspomnienia
kazał mi traktować jako wskazówkę – mruknął smętnie – miałem nie popełniać jego
błędów. Swoją drogą było ich sporo. Teraz stara się je naprawić i pozamykać
niedomknięte sprawy. Zrobił to z RS i nawet zaakceptował Alberta. Pogodził się
z Edwardem i ku jego zdumieniu sprawa Tobiasza rozwiązała się sama. Niestety
doszła kwestia wojny i Zgromadzenie. Ach, jeszcze ten sadysta dał o sobie znać.
- Sadysta?! – Allen
uniósł jedną brew. Serum prawdy, które podał dzieciakowi ojciec dawało niezłe
efekty. – O czym ty gadasz?
- Jakiś Chińczyk –
starał sobie przypomnieć jego nazwisko – Nie pamiętam dokładnie jak się nazywał
Chung, Chang… nie wiem.
- Skąd w ogóle o tym
wiesz? – Był zdziwiony, że dzieciak posiada tyle informacji na temat Piotrka.
- Zadzwoniłem do niego
z numeru zapasowego – wzruszył ramionami – mam kilka kart SIM na takie okazje.
- Sprytnie – ciekawie
się zapowiadała przyszłość Sulika. Pytanie tylko kim postanowi się stać? –
Kiedy z nim gadałeś?
- Jak był już w Chinach
– odpowiedział masując skronie – szukał tego typka, bo porwał Li-Doka. Dobrze
wiedział, że pakuje się w pułapkę, ale nie widział innej opcji by do niego
trafić. Logika podpowiada mi, że nieźle się wpakował.
- Dobrze ci
podpowiadała – przyznał mu rację – został więźniem tego typka.
- Dante go uratuje –
ziewnął zmęczony – wysłałem mu wiadomość nim zniszczyłem kartę.
- Odpocznij –
zasugerował kierując się do drzwi. Jednak dobrze zrobił przychodząc tu pod
nieobecność ojca. Dzięki temu dowiedział się kilku interesujących rzeczy.
Niestety wieczorem dzieciak przeżyje ciężkie chwile. – Zbierz siły na sam na
sam z Albertem.
* * *
Skradali się skrajem
lasu. Dom był już w polu widzenia, ale jak na razie trzymali się na dystans.
- Czy w ogóle jestem tu
potrzebny? – Powątpiewał Fabrizio nie czując się zbyt bezpiecznie. – Tam jest
chyba z pięćdziesięciu ludzi.
- Przesadzasz – zbył go
Dante gestem ręki nakazując ciszę – Lekarz jest mile widziany na misji.
- Sicarius próbuje
powiedzieć paniczu, że twoja pomoc jest potrzebna – wyjaśniał mu szeptem Emilio
– niewiadomo w jakim stanie są te dzieciaki.
- Niech będzie –
westchnął kryjąc się za zaroślami – tylko wiedz, że nie mam doświadczenia w
takich sprawach.
- Zdajemy sobie z tego
sprawę – mruknął Dante ruszając przed siebie w pozycji zgarbionej – Lepiej dla
ciebie byś trzymał się blisko.
- Tego nie trzeba mi
powtarzać – jęknął idąc w ślad za kompanami – poszedłem na medycynę by nie
uczestniczyć w akcjach podobnego pokroju, a i tak tu jestem.
- Nie narzekaj paniczu
– polecił mu Emilio – i lepiej bądź bardziej czujniejszy.
Po tych słowach
obezwładnił dwóch strażników broniąc Fabrizia. Następnie dołączyli do
Sicariusa, który w tym samym czasie utorował drogę do domu.
- Teraz oczy dookoła
głowy – nakazał im Dante, gdy przekraczali próg frontowych drzwi – i nie
hałasować.
- Nie jestem
żółtodziobem – obruszył się ochroniarz Umbria – i będę mieć na oku panicza.
- Ja myślę – sapnął
zniecierpliwiony. Przywykł do samodzielnych zadań, a dwójka towarzyszy była jak
niepotrzebny balast. – Poszukajmy zejścia do dolnej części. Tam jest Akira.
Obeszli parter, aż
natrafili na drzwi prowadzące do korytarzy poziom niżej. Tu zostali zaskoczeni
przez nietypowych ludzi.
- Ślimaczysz się Dan –
pogroził mu palcem szeroko wyszczerzony rudzielec – czekamy już ponad kwadrans.
- Raven – nie krył
zdumienia – Co tu robisz i w dodatku z nim?!
- Też cię miło widzieć
Dante Sicariusie – przywitał się Kaspian – Allen dał cynk, że Piotr ma kłopoty.
- No tak – przewrócił
oczami – jaka jest sytuacja?
- Ten poziom jest
czysty – poinformował go Raven – góry nie sprawdzaliśmy, a piwnice są po
drugiej stronie korytarza.
- Aha – analizował
podane informacje – czyli gdzieś tu jest Akira.
- Precyzując za tymi
drzwiami – Kaspian wskazał drzwi przy, których stał – Mieliśmy właśnie tam
wejść, gdy raczyliście się wreszcie zjawić.
- Pan Sicarius z
pewnością szybciej by się uwinął – usprawiedliwiał go Emilio – niestety ma na
głowie mnie i panicza Umbria.
- To drugie nietypowe
zachowanie Dan – zaśmiał się Raven – nie działasz w pojedynkę.
- Znalazłem ich –
wzruszył ramionami – Chochlik by mi nie darował gdybym ich zostawił na pastwę
losu.
- Kto tam jest? –
Usłyszeli pytanie zza drzwi pokoju. – Wypuśćcie mnie!
- Dzieciak cierpi –
zauważył Fabrizio – coś ciężko oddycha.
- Zaraz to sprawdzimy –
Kaspian otworzył drzwi. – Nieciekawie to wygląda.
- Death jest w
piwnicach – stęknął Li-Dok dostrzegając Dantego – Xing-li się na niego uwziął.
Nazywa go Kwiatuszkiem i chce naznaczyć.
- Że co kurwa? –
Wezbrała w nim wściekłość. – I szlag trafił opanowanie.
- Kwiatuszkiem?! –
Raven nie wytrzymał powagi sytuacji. – Poważnie?!
- Ten dzieciak ma
więcej adoratorów niż jego matka – wtrącił swoje trzy grosze Kaspian – Nawet
Nicole tylu nie ma.
- Nie czas na to
panowie – strofował ich Emilio z trudnością utrzymując powagę w głosie –
nadchodzą posiłki z góry.
- Leć Dan do Kwiatuszka
– zachichotał rudzielec – My zajmiemy się wsparciem.
- Ok. – Dante ruszył do
piwnic w pojedynkę. Jego kompani pozostali z Ravenem i Kaspianem, co dawało mu
swobodę działania. Po drodze ponownie się wyciszył, zdejmując stojących na
przejściu ludzi Xinga-li. Śmierć wroga jakoś koiła jego nerwy. – Chyba będę
musiał poważnie z tobą porozmawiać Chochliku.
* * *
Wieczór nastał zbyt
szybko. Przekonał się o tym, jak w pokoju pojawił się Albert. Mężczyzna stał w
kącie i bacznie go obserwował w milczeniu. To było nie do zniesienia.
- To jakaś strategia? –
Nie wytrzymał sytuacji. – Wwiercanie się wzrokiem jak drapieżnik w ofiarę?
- Oceniam twój stan –
odpowiedział mu spokojnie – widzę, że zaprzyjaźniłeś się już z wiadrem.
- Powiedzmy – stęknął
na samo wspomnienie mdłości – jak mniemam to stanowiło karę.
- Po części –
przytaknął powoli się zbliżając do łóżka – czemu uciekłeś?
- Mam dość tego miejsca
– mruknął walcząc z chęcią zwierzenia się komukolwiek. Nie rozumiał tego stanu.
W rozmowie z Allenem mówił o rzeczach, które mimowolnie wychodziły z jego ust.
W rzeczywistości miały pozostać w ukryciu. – Tęsknię za rodzeństwem.
- Czyli z tęsknoty –
uśmiechnął się rozbawiony walką nastolatka z serum prawdy. Podał mu zwiększoną
dawkę, która powinna działać jeszcze kilka godzin. – Nie walcz, bo to na nic. I
tak powiesz mi to, co chcę wiedzieć.
- Nie ma takiej opcji –
warknął wrogo nastawiony do blondyna – nie ma pan prawa mnie tu trzymać!
- Z tego co wiem, twoi
rodzice nie żyją – postanowił być nieco brutalny. Czasem trzeba zranić by
uzyskać jakąś reakcję. – Nie masz dokąd wrócić.
- Mam Piotrka! – Ryknął
w żalu. – On nas nie zostawi!
- Pokładasz w nim
wielkie nadzieje – zakpił celowo – ale skąd pewność, że was nie zostawi? Już
nie raz próbował uciec.
- Zmienił się – ku
własnemu zdziwieniu z jego oczu poleciały łzy – obiecał mi, że nas nie porzuci.
- I wszystkim tak
ufasz? – Kontynuował otwieranie ledwie zasklepionej rany. – Jesteś idiotą?
- Ufam jedynie sobie,
bliźniakom i Piotrowi – wyrzucił z siebie w odpowiedzi – No może jeszcze
Dantemu, ale nie w takim stopniu jak Piotrkowi.
- Naiwne z ciebie
dziecko – wytknął mu oschle – życie jest brutalnym nauczycielem.
- Wiem – szepnął
patrząc na podłogę – nauczyło mnie by nie ufać dorosłym, a w szczególności
nieporadnym ojcom, którzy z łatwością porzucają własne dzieci.
- Szczeniak o
niewyparzonej buźce – prztyknął go w czoło. Dzieciak wiedział gdzie uderzyć. –
Nie wszyscy ojcowie to skończeni skurwiele jak twój pijaczyna.
- Sam porzucił pan syna
by ratować własne życie – celnie trafił w sedno – później pozwolił pan mu
wierzyć, że jest sam.
- Skąd wiesz o takich
sprawach? – Był w szoku. – Nie powinieneś znać tych faktów.
- W odróżnieniu od pana
i reszty, ja potrafię słuchać – odsunął się dostrzegając złość w oczach
blondyna – Piotrek zresztą też. Jest dla mnie jak starszy brat, na którego
zawsze mogę liczyć. Uczy mnie jak nie popełniać jego błędów.
- Jak na przykład? –
Dociekał ciągnąc chłopaka za język.
- By stawiać czoła problemom,
a nie podkulać ogon i uciekać – odpowiedział cicho – że samobójstwo nie jest
wyjściem, a jedynie aktem tchórzostwa i egoizmu.
- Rozmawialiście o
samobójstwie?! – Jego syn podejmował dość nietypowe tematy rozmów z
nastolatkiem. – Co was do tego skłoniło?
- Kiedyś w złości
krzyknąłem mu w twarz, że skoro jestem ciężarem to się zabiję – wyjaśniał zły
na siebie, że nie potrafi zwalczyć efektów specyfiku – pokazał mi bliznę na
nadgarstku i opowiedział jej historię, potem kazał mi obiecać, że nigdy nie popełnię
takiego błędu.
- Rozumiem – ten
dzieciak mógł okazać się być skarbnicą wiedzy o Piotrze – Coś jeszcze?
- Niech pan przestanie!
– Krzyknął rozżalony. – Nie jestem informacją turystyczną o pańskim synu! Jeśli
chce pan go poznać, sugerowałbym szczerą rozmowę. To nie fair. Nie chcę być
zdrajcą. Najpierw Allen, teraz pan. To naprawdę nie fair.
- Uspokój się –
podszedł do niego, lecz ten automatycznie odskoczył – przestań uciekać.
- Odwalcie się ode
mnie! – Ryknął czując potworny ból głowy. Miał wrażenie, że zaraz rozsadzi mu
czaszkę. – Cholera.
- Nerwy ci nie pomogą –
Błyskawicznie zjawił się przy chłopaku, gdy ten upadł na podłogę kuląc się z
bólu. To był efekt uboczny serum. W stanach napięcia emocjonalnego wywoływało
bóle migrenowe i mdłości. – Uspokój się. Już nie będę naciskał, dlatego nie
szalej.
- Mamo – załkał tracąc
przytomność – wróć.
- Cholera – mruknął
dopiero teraz dostrzegając jak wrażliwy jest ten chłopiec – Czyli dlatego
Piotrek ciągle stara się cię ochraniać.
Podał Kamilowi odtrutkę
i zaniósł go do pokoju na górze. Stan nastolatka uzmysłowił mu jego błąd.
Dzieci to nie gruboskórni przestępcy, z którymi ma do czynienia na co dzień w
pracy. One są delikatne i dopiero uczą się życia. Popełniał ten błąd wychowując
Allena i powielił go w tym przypadku.
- Przypomniałeś sobie –
All stanął w drzwiach pokoju Kamila i bacznie obserwował ojca – to dobrze.
Pamiętasz co powtarzała ci mama?
- Nie przesłuchuj
dzieci, a jedynie staraj się dotrzeć do nich po przez rozmowę – wspomniał słowa
Blanki – nie posiadam jej delikatności.
- Niestety – zaśmiał
się odchodząc – ale ma to swoje dobre strony.
- Czyżby? – Odprowadzał
syna wzrokiem. – Jakie?
- Wyrosłem na ludzi i
potrafię być samodzielnym draniem – zniknął w swoim pokoju.
- Doprawdy – uśmiechnął
się słysząc ten powód – nie mam na ciebie siły.
* * *
Leżała na łóżku i
patrzyła na sufit. Nie wiedzieć czemu Edward zabronił jej opuszczać dom. Nie
pozwolił nawet na spacer wokół domu. To było jak skazanie na dożywocie.
Postanowiła w odwecie strajkować. Po kilku godzinach w czterech ścianach
pokoju, zdała sobie sprawę jak wielki popełniła błąd. Była głodna, bo opuściła
obiad i kolację, a w dodatku nęciły ją zapachy z kuchni, które o dziwo były tak
wyraziste.
- To jakiś żart –
sapnęła przygryzając dolną wargę – czemu czuć je tak dobrze?
Podeszła do drzwi i
minimalnie je uchyliła. Odpowiedź stała tuż za nimi na srebrnej tacy.
- Szczwany lis –
mruknęła zatrzaskując drzwi – nie dam się tak łatwo jakem Jolanta Avis.
Wezbrała w niej złość,
która chwilowo przyćmiła uczucie głodu. Przez około godzinę miotała się po
pokoju, aż w końcu rzucając się na łóżko usnęła.
* * *
W drodze do gabinetu
zajrzał do pokoju Jolanty. Dziewczyna uparcie tkwiła w bezsensownym buncie, ale
nie zamierzał jej prostować. To było dość zabawne zjawisko, a z czasem sama
dostrzeże luki w takim działaniu.
- Nadal jesteś taka
dziecinna – przykrył ją kocem, po czym opuścił pokój – ciekawe ile ci zajmie
wywnioskowanie w kogo tak naprawdę godzi twój niemądry strajk?
* * *
Patrzył w oczy
rozgniewanego ojca i z ledwością opanowywał chęć by je wydłubać. Od
najmłodszych lat pragnął zdetronizować tyrana i zająć jego miejsce. Był
przecież idealnym materiałem na następcę. Istniał jeden problem, a stanowił go
Kaspian. Z rodzeństwa był jedyną osobą, która dorównywała mu siłą, a nawet ją
przewyższała. Odkąd pamiętał byli rywalami. Obaj kierowali się innymi
wartościami, którymi nawzajem gardzili.
- Stoimy w miejscu
Edmundzie – zganił go lider Kronosa – Czemu nie podjąłeś odpowiednich kroków,
by zbliżyć mnie do zwycięstwa?
- Podjąłem pewne kroki
ojcze – rzucił mu dwa zdjęcia – to ugodzi jednego z nich.
- A co takie bachory
mogą dla niego znaczyć? – Nie rozumiał ludzi, którzy kierowali się emocjami. –
Nie lepiej zabić córkę Veneniego?
- To później –
westchnął rozczarowany takim brakiem wyobraźni – te bliźniaki są pod opieką
Piotra. Krzywdząc któreś z tej dwójki, ugodzimy w jego dumę jako opiekuna. Ten
chłopak kieruje się uczuciami, nie to co jego brat.
- Rozumiem – wbił
ostrze nożyka do papieru w zdjęcie – w takim razie wyeliminuj te bachory.
* * *
Niemal całkowicie
odzyskał czucie w ciele. Niestety tkwił w nieciekawej sytuacji. Nadal wisiał
przykuty do krzyżaka z marnym widokiem na popękaną ścianę.
- Kiedy to się wreszcie
skończy? – Stęknął szarpiąc się z pętami, które nie ustępowały. – Łatwe do
przewidzenia. Jesteś w czarnej dupie Piotrze i pogódź się z tym faktem.
Wbite w kark i ramię
igły powodowały bolesny dyskomfort przy jakimkolwiek ruchu, a i pozycja nie
należała do wygodnych. Już nie liczył na ratunek, ale pragnął by ktoś wreszcie
przerwał jego katorgę. Człowiek non stop uczy się na własnych błędach, ale on
chyba popełniał ich zbyt wiele. To jest strasznie męczące na dłuższą metę.
- Czy ja się kiedyś
nauczę by unikać problemów? – Sapnął zrezygnowany. – Jestem żałosny.
- W takiej formie –
usłyszał nazbyt znajomy głos, który w pierwszej chwili wziął za omam – możliwe.
- Chyba umysł płata mi
figle – jęknął smętnie – zaczynam słyszeć ludzi, których chciałbym zobaczyć. A
tymczasem nadal mam przed oczami tę pieprzoną ścianę.
- No raczej nie wcisnę
się w tamtą wnękę – uśmiechnął się mimowolnie – Grunt, że się nie załamałeś.
- Jestem tego bliski –
szarpnął się w frustracji – ja tu mierzę się z lękami.
- Właśnie widzę –
podszedł do chłopaka i delikatnie położył rękę na jego plecach – igły, ciemność
i spętanie. Wszystko, czego nie cierpisz.
- Uwolnisz mnie
wreszcie? – Zaczynał się niecierpliwić. – Czy zamierzasz palnąć mi
moralistyczny wykładzik?
- Jestem na pograniczu
– drażnił się z nim za karę, że tak ryzykował – Kwiatuszku.
- Noż kurwa – warknął
krzywiąc się na dźwięk tego słowa – przynajmniej jeden z nas wrócił do normy.
- Proszę, proszę – ktoś
klasnął w dłonie – Kaspi dawaj aparat! To jest świetne.
- Dorośnij Rav –
Kaspian wywrócił oczami – Dzieciak raczej dostał nauczkę by nie ryzykować.
- Ktoś mnie wreszcie
uwolni? – Poziom zażenowania zaczynał wzrastać. – Ta pozycja jest niewygodna.
- Z pewnością –
przyznał mu rację wuj – problematyczne z ciebie dziecko Piotrze.
- Nawet wplątałeś w to
Emilio i Fabrizio – wytknął mu Dante – Myślałeś ty w ogóle?
- Uparli się jechać,
więc co mogłem zrobić? – Wyjaśniał szarpiąc się z więzami. – Są dorośli, więc
wiedzieli na co się piszą.
- No nie powiedziałbym
– nie zgodził się z nim Sicarius – jeden może i wiedział, ale drugi to inna
historia.
- Przynajmniej
wyciągnijcie te igły – prosił do cna zawstydzony – zlitujcie się ludzie!
- Wedle życzenia –
Kaspian chwycił jedną z igieł i szybkim ruchem wyjął ją z ciała siostrzeńca.
Nie zamierzał być przy tym delikatny. Jakaś kara należała się temu nieodpowiedzialnemu
dzieciakowi. – Chcesz coś powiedzieć?
- To bolało! – Krzyknął
w irytacji. – Przyszliście mnie tu torturować?
- Uszy do góry
Kwiatuszku – Raven poklepał go po ramieniu, z którego przed chwilą wyciągnięto
mu igłę. – Drugi wujaszek już naszykował dla ciebie parę zastrzyków. Te igiełki
nie wyglądają na sterylnie czyste.
- Koniec tego dobrego –
Dante zaczął uwalniać ręce chłopaka. – Czas się stąd ulotnić.
- Też tak uważam –
zgodził się z nim rudzielec, gdy dobiegły ich odgłosy walki – Góra zeszła do
Mahometa.
- Xing-li – do pokoju
wbiegł zdyszany Akira, a za nim Fabrizio. Emilio pilnował wejścia do piwnicy. –
Idzie tu z małą armią.
- Mały nie żartuje –
poparł go Umbria – Emilio długo tam nie pociągnie w pojedynkę.
- Zdajemy sobie sprawę
z zaistniałej sytuacji – poklepał go po ramieniu Kaspian – Zajmij się
chłopcami.
- To znaczy trzymaj się
blisko, ale na dystans – tłumaczył mu Raven – Nasz mały Dan pali się do pracy.
Tryb Raptora został uruchomiony.
- Zobaczymy czy jesteś
w połowie tak dobry jak mówią – Sforza sceptycznie patrzył w stronę Sicariusa –
w razie wpadki jesteśmy z Ravenem obok.
- Nie trzeba – mruknął
ściągając Piotrka z krzyżaka i podprowadzając go do Fabrizia – umiem jeszcze
zadbać o siebie na misji.
- Typowy Dan w tym
stanie – Raven pomógł Umbrii prowadzić kasztanowłosego. – Zapewne nie znacie go
w tej odsłonie. Zobacz młody jak twój rycerz w lśniącej zbroi walczy o wasze
uczucia w pełni się ich wyzbywając.
- Ruszamy – zarządził
Kaspian pięć minut po wyjściu Sicariusa – Zachowajcie czujność.
Szli ku wyjściu z
piwnic. W progu siedział oparty o ścianę Emilio. Trzymał się za lewe ramię, w
którym tkwił jeszcze nóż. Kaspian od razu pomógł mu wstać i dał znać Akirze by
usłużył mu ramienia.
- Dziękuję – Emilio
wsparł się o ramię Li-Doka z ciężkim westchnięciem – nie doceniłem ich siły.
Mam nadzieję, że Sicarius podoła.
- To się okaże – Sforza
ruszył dalej – Idziemy.
Po około trzech
minutach dogonili Dante. Piotrek był w szoku, widząc jego dzieło. W holu domu
leżały ciała ludzi Zhenga. Można by rzec, że utworzył z nich dywan torując
sobie drogę do gospodarza, który stał u szczytu schodów i dyrygował coraz to
mniejszą orkiestrą.
- Wow – Akira nie krył
zdumienia – on to zrobił sam?!
- Na to wygląda –
wymamrotał zielonooki – jest jak zaprogramowana na zabijanie maszyna.
Sicarius z gracją
unikał ciosów przeciwników i jednocześnie kontratakował. Szybkie i precyzyjne
cięcia nożem powalały ludzi Xinga-li w ułamku sekundy. Kiedy dotarł do połowy
schodów, Zheng wycelował do niego z broni.
- Rusz się, a zginiesz
– warknął wściekły na bruneta, że robi mu cmentarzysko z domu i jeszcze zabiera
Kwiatuszka – Oddawajcie mojego Kwiatuszka, inaczej zabiję waszego kompana.
- Śmiało – Kaspian
machnął ręką dobijając konających Chińczyków.
- Jesteś pewny, że
podołasz Raptorowi? – Zaśmiał się Raven. – Strzelaj i się przekonaj!
- Stój! – Wypalił z
broni, jednak kule trafiły w któregoś strażnika. Dante sprawnie użyczył go
sobie jako tarczę nadal prąc do przodu. – Stój do cholery!
- To jest Chochlik –
wyjaśniał mu Dante, gdy stali vis a vis – i należy do mnie.
- Mówiłem, że ma
rodzinę – odparł Li-Dok, gdy Zheng zerknął w dół.
- Odpuść Xing-li –
polecił mu Piotrek – z nim nie wygrasz.
- Czyli to on –
uśmiechnął się rozkładając ręce w akcie poddania – teraz widzę, że nie mam
szans.
- Poważnie!? – Raven
nie krył rozczarowania. – Liczyłem na nieco więcej akcji.
- Złaź Sicarius –
nakazał mu Kaspian – nie ma sensu tracić czasu na kogoś takiego.
- Uważaj – ostrzegł go
Piotrek – On gra nieczysto.
Zdążył tylko
wypowiedzieć te słowa, a Zheng wyciągnął z rękawa nóż. Dante jednak okazał się
szybszy i wbił swoje ostrze w jego brzuch. Chińczyk osunął się na kolana
nie-dowierzając, że poniósł klęskę.
- Czas na nas – zszedł
na dół nie patrząc na kasztanowłosego. Wolał zachować czujność, co okazało się
trafną decyzją po wyjściu na zewnątrz. Otoczyła ich zgraja kolejnych
strażników.
- Na waszym miejscu
opatrzyłbym Zhenga – tym razem zainterweniował Kaspian – radziłbym się
pospieszyć nim wykrwawi się doszczętnie i skona.
Chwilę coś pomiędzy
sobą dyskutowali, aż wreszcie rozstąpili się i wypuścili intruzów. Następnie
ruszyli do domu wykrzykując chińskie przekleństwa, po których nastąpiły głośne
wrzaski i coś co przypominało lament.
- Lepiej się stąd
ulotnić – zasugerował Akira z wystraszoną miną – ci goście chcą nas obedrzeć ze
skóry i dać do zjedzenia wilkom.
- Ciekawe mają tu
rozrywki – zachichotał Raven – niestety Ivi czeka w domu na tatusia, a nie na
pozbawione skóry monstrum.
- Humor jak zwykle cię
nie opuszcza – sarknął Dante – stary, to chore.
- Wyluzuj Dan – machnął
na niego ręką – przestań być tym introwertycznym snobem.
- Ha, ha, ha – burknął
w irytacji wyprzedzając rudzielca – powaga czasem jest przydatna.
- Tu się zgodzę z
Sicariusem – wtrącił Kaspian – Dorośnij wreszcie Rav.
- I znowu mnie
umoralniacie – wzruszył ramionami gwiżdżąc na mężczyzn – Nie znacie się.
- A ponoć ja tu uchodzę
za największe dziecko – szepną do Li-Doka Piotrek – ktoś jednak mnie przebił.
- Nie brał bym tego za
walor paniczu – zganił go Emilio – są rzeczy, których należałoby się
wystrzegać.
- Rozumiem – westchnął
zmęczonym głosem – już nic nie mówię.
- Obrałeś
najbezpieczniejszą taktykę – pochwalił go Fabrizio – Emilio potrafi nieźle dać
w kość.
- Domyślam się –
stęknął w odpowiedzi. Odrętwienie mięśni było nieznośne, a zapowiadało się na
długi spacer – Daleko jest cel tego marszu?
- Jeszcze spory kawałek
przed nami – poinformował go Raven – czyżby nóżki nie wytrzymywały?
- Poradzę sobie –
prychnął urażony przytykiem rudzielca. Niestety zdawał sobie sprawę z tego, że
znacznie przeceniał własne siły, a głupie emocje wpędziły go w kłopotliwą
sytuację. Teraz za nic nie mógł się poddać. – Nawet jakbym miał się czołgać.
- Zamierzasz się
nadwerężać – podsumował go Akira – Może byś odpuścił tym razem Death? Twój
organizm trochę przeszedł…
- Nic mi nie jest –
wymusił uśmiech, który przesłał przyjacielowi – jest git.
- Nie nauczysz się… –
Dante podszedł do chłopaka i szybko zarzucił go sobie na bark – Próbujesz
sprawdzić moją cierpliwość?
- Czemu wszystko
bierzesz do siebie? – Nie rozumiał reakcji Sicariusa. – Dam radę.
- A właśnie, że nie
dasz – zgasił go bezsprzecznym tonem – jesteś niezdrowo blady i cały się
trzęsiesz.
- Gdybyś sam powisiał
na tamtym ustrojstwie, to też byś był w podobnym stanie – odgryzł w irytacji –
jeszcze nie odzyskałem czucia w ciele.
- Nie pomijaj faktu, że
sam podałeś się temu świrowi jak na tacy – wytknął mu Kaspian – Sicarius ma tu
trochę racji.
- Następny – nadąsał
się jak rasowa małolata – otacza mnie stado kaznodziei.
- Ty się lepiej ciesz,
że Albert nie wie o twojej eskapadzie do Chin – uciszył go Raven rozbawiony tą
sprzeczką – Chętnie bym zobaczył jak karze obrażoną księżniczkę.
- To było wredne –
zarzucił mu Li-Dok – Death próbował mi pomóc.
- Niewiele wskórał – ostudził
go Kaspian – lanie należy się waszej dwójce.
- Za co?! – Chińczyk
zdębiał w reakcji na to stwierdzenie.
- Za brak czujności i
wystawienie się na niebezpieczeństwo – poinformował go Sforza – Sprawiacie same
problemy.
- No dzięki, że mi to
wypominasz – burknął Piotrek – jakbym tego nie wiedział.
- Nie myl pojęć –
zganił go Dante – Sforza ma na myśli twoje pochopne decyzje, a nie przedmiot
czyjegoś użalania się.
- Dzieci – sapnął
Kaspian w odpowiedzi na słowa Sicariusa – ciężko z nimi dojść do porozumienia.
Na tym skończyli
rozmowy, a dalszą drogę przebyli w milczeniu. Musieli przyspieszyć kroku, bo z
oddali doszły ich krzyki ludzi Zhenga. Na szczęście byli już blisko miejsca,
gdzie zostawili samochody.
- Mamy towarzystwo –
zauważył Piotrek, widząc depczących im po piętach Chińczyków – Chyba chcą wziąć
nas żywcem, bo mają te pistolety ze strzałkami.
- Jeśli to ta sama
mieszanka co ostatnio, to podziękuję – jęknął Emilio na samo wspomnienie
usypiacza – Nie polecam.
- Jestem podobnego zdania
– stęknął kasztanowłosy – daje niezłego kopa, po którym ciężko się pozbierać.
- Takie rekomendacje mi
wystarczają – Raven jeszcze bardziej przyspieszył – nigdy nie przepadałem za
używkami.
- Odchyl się w lewo
Dante – polecił mu mrużąc zielone oczy. Jeden ze ścigających właśnie wystrzelił
w ich stronę. – Szybko!
- I co jeszcze? –
Mruknął niezadowolony z obrotu spraw. – Nie jestem superbohaterem.
- Mówiłem w lewo –
skrzywił się obrywając strzałką w ramię – Kurwa. Teraz zaliczę zgon!
- Zajmę się tym –
Kaspian stanął w miejscu i wziął głęboki oddech. Następnie rozłożył na boki
ręce, jakby miał zamiar się rozciągnąć. – Niedługo do was dołączę.
Dante chciał mu pomóc,
jednak Raven go powstrzymał. Z obecnych zabójców tylko on wiedział na co stać
tego człowieka, dlatego był o niego spokojny.
Kaspian w tym czasie
czekał na potencjalne ofiary. Kiedy byli już w zasięgu jego ataku, od razu
przystąpił do akcji. Błyskawicznie wyciągnął z kabur dwa pistolety, po czym po
kolei zdejmował przeciwników. Zwierzyna stała się łowcą.
- Wow – szepnął w
półśnie Piotrek – Wujaszek jest bezlitośnie bezbłędny.
- Naćpało się dziecko i
bredzi – podsumował w nerwowym śmiechu Fabrizio. Pierwszy raz był świadkiem tak
krwawej jatki. Najpierw Sicarius, a teraz Sforza. – To jakaś masakra.
- Dla nas to chleb
powszedni – wyjaśnił mu Kaspian, kiedy dołączył do grupy – To zrozumiałe, że
ktoś spoza ciemnego światka z ledwością przyjmuje coś takiego do wiadomości.
Widzę, że Piotr już odleciał.
- Przy jego wrażliwości
na leki niewiadomo kiedy się obudzi – Dante ostrożnie położył chłopaka na tylnym
siedzeniu swojego wozu – trzeba będzie jakoś zneutralizować tę mieszankę.
- Niech śpi – rozsądził
Fabrizio – Ustabilizujemy go w bezpieczniejszym miejscu.
- To dobra decyzja –
pochwalił go Sforza – Tu nie jest bezpiecznie. Tym bardziej, że zbiera się na
pokaźną burzę.
- Czyli wszystko jasne
– Dante skinął porozumiewawczo na Ravena – Spotkamy się we wcześniej
wyznaczonym miejscu.
- Zgadza się –
potwierdził Emilio uzmysławiając Umbrii, że nie został wtajemniczony – Zajmę
się paniczem.
- Rozdzielamy się na
dwie grupy – oznajmił poważnie Sforza – Ja, Sicarius i dzieciaki to jedna
grupa. Rav, Umbria i Emilio stanowią drugą.
- Ciekawy podział –
sarknął Dante – Mam rozumieć, że w dalszym ciągu mi nie ufasz.
- Nie, jeśli chodzi o
mojego siostrzeńca – w ogóle nie krył niechęci do wybranka Piotrka – W dodatku
lepiej by jakiś dorosły miał nadzór nad dzieciakami. Młodość miewa niecodzienne
pomysły.
- Aha – wolał nie
wdawać się w dyskusję, dobrze wiedząc, że specjalnie go prowokowano – Niech tak
będzie dziadku.
- Załapał – zachichotał
Raven – Kas?
- W takim razie ja
prowadzę – usiadł za kierownicą czym jeszcze bardziej zirytował Dantego –
wsiadajcie chłopcy.
- Jeszcze to skomentuj,
a nie ręczę – wysyczał do rudzielca, który aż palił się do podsycenia
zaognionej sytuacji – Siadam z tyłu.
- Czyli ja z przodu –
Akira nie krył złego samopoczucia. Napięcie między mężczyznami było ciężkie do
zneutralizowania. – Niech tak będzie.
- Powodzenia Dan! –
Raven pożegnał przyjaciela lekkim klepnięciem w lewe ramię. – Kas potrafi być
równie uparty co ty.
Samochód ruszył tuż po
tym jak Dante zajął miejsce obok Piotrka. Zapowiadała się trudna przeprawa.
* * *
Próbowała skupić się na
czytaniu książki. Głód porządnie dawał jej w kość, ale trudno jest przyznać się
do błędu. W dodatku miała jakieś złe przeczucie.
- Ja chyba zwariuję –
jęknęła zmęczona takim stanem – czy w tym domu nie ma żadnego, porządnego
romansidła?
- Nadal tkwisz w tym
bezsensie? – Do pokoju wszedł Edward i patrzył na nią wzrokiem pełnym
politowania. W ręku trzymał kubeczek jej ukochanego puddingu czekoladowego. –
Jak silną masz wolę walki?
- Dostatecznie –
burknęła niezadowolona z jego podstępnego manewru, po czym zagroziła mu jaśkiem
– odejdź siło nieczysta.
- Doprawdy uroczy obrazek
– zaśmiał się niedotknięty jej zachowaniem – niestety czas zakończyć twój
strajk.
- Ciekawe jak
zamierzasz to zrobić? – Mierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. – Nakarmisz mnie?
- A chcesz bym to
zrobił? – Podjął jej wyzwanie ze złośliwym uśmieszkiem. – Ostrzegam, że mogę
być niedelikatny.
- Nie, wiesz… nie
bardzo – pokręciła energicznie głową w odmowie – zostaw mnie samą.
- Zastanawia mnie,
kiedy wreszcie przyznasz się do porażki? – Oparł się o jedną z kolumn
baldachimu łóżka. – Tym niemądrym strajkiem szkodzisz jedynie własnemu zdrowiu.
- Moje życie, moje
decyzje – szepnęła wzdychając. Na moment zaatakował ją lekki zawrót głowy
tworząc mroczki przed oczyma. – I konsekwencje.
- Konsekwencje potrafią
dać człowiekowi w kość – zauważył jej bladość i minimalną utratę równowagi – ty
już je ponosisz, nieprawdaż?
- Możliwe – przyznała
odwracając wzrok – jednak do nadal moje życie.
- Masz rację, to twoje
życie – zgodził się z jej słowami – zapamiętaj jednak, że twoje życie ma wpływ
na innych. Co czułaś, gdy Piotr próbował się zabić? A moment śmierci Klary i
Łukasza, nie wpłynął na twoje życie? Avis stara się chronić to życie! Postąpił
nawet wbrew sobie byś tylko była bezpieczna, a ty to chcesz zaprzepaścić! Nawet
Piotr zrozumiał jego intencje, a ty ciągle pomijasz istotę tego czynu!
- Czyli zaliczam
właśnie dywanik u lidera Murdochów? – Machnęła jedynie ręką na wykład Edwarda.
– Daruj sobie! Nie potrzebuję tej moralistycznej gadki!
- Coś mi mówi, że
jednak potrzebujesz jej jak nikt inny. – Nie podzielał jej zdania. – Jesteś
potencjalnym celem Kronosa.
- Jak wszyscy należący
do grona znajomych Piotrka – weszła mu bezczelnie w słowo.
- Różnica jest taka, że
ty lansujesz się wyżej ode mnie i reszty Murdochów – zazgrzytał zębami w
irytacji – Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego jak ważna jesteś dla Skrzata?
- Poniekąd – sapnęła
smętnie – Zejdź ze mnie. Wiem jaka jest moja sytuacja. Wiem co grozi Piotrkowi
i Allenowi. Wbrew wszystkim sprzecznościom potrafię zrozumieć postępowanie
ojca.
- To czemu strajkujesz?
– Starał się wydobyć z niej prawdziwy powód, który kryła pod tym pozornym. – Po
co ta głodówka?
- Z początku chciałam
zrobić ci na złość, ale to dość dziecinny motyw – odpowiedziała cicho –
Pogubiłam się i tyle. Wszyscy w jakimś stopniu walczą, więc dlaczego ja mam być
bezpieczna i bierna?
- Masz być bezpieczna,
by inni mogli działać – wyjaśniał łagodnie. Irytacja już nieco zmalała. – Twój
ojciec chce chronić jedyną bliską mu osobę. Stracił Klarę i pozostałaś mu
jedynie ty.
- A co jeśli sam
zginie? – To pytanie wypowiedziała automatycznie. Nawet nie zdawała sobie
sprawy, że martwi się o Avisa. – Mama nie żyje, Łukasz też, a Piotrek jak głupi
pcha się w niebezpieczne sytuacje.
- Nie zaprzątaj sobie
tym głowy – poradził jej podsuwając pod nos pudding czekoladowy – pozytywne
myślenie jest złotym środkiem na życie.
- Nigdy bym nie
pomyślała, że potrafisz pocieszać ludzi – westchnęła biorąc od niego ulubiony
przysmak – miałam cię raczej za zimnego snoba bez uczuć.
- Życie potrafi
zaskoczyć – puścił jej oczko i zmierzwił włosy – po prostu nie próbowałaś mnie
poznać. A ja w odróżnieniu od ciebie odrobiłem lekcje.
- Powiedzmy – prychnęła
zła za zepsucie fryzury – nie tykaj moich włosów!
- Kiedy robisz zabawne
miny – zaśmiał się ruszając do drzwi – Widzimy się na kolacji Jolanto.
Opuścił pokój, a na do widzenia otrzymał środkowy palec i wystawiony język. Niedojrzałość tego
rudzielca była problematyczna aczkolwiek komiczna. Postanowił przymykać oczy na
jej drobne wybryki, tym bardziej, wiedząc, iż stanowią one wybuchy
nagromadzonej frustracji. W jednym mógł się z nią zgodzić. Niebezpieczeństwo
osaczało Skrzata gdziekolwiek się udał, a to było niepokojące.
* * *
Robił poranny obchód
okolicy domu. Coś było nie tak. Zbyt wiele śladów obecności ludzi w lesie i po
drugiej stronie jeziora. Wolał nie ryzykować.
- Pięć minut! – Zawołał
wchodząc do domu. Następnie udał się do pokoju Ivi by spakować
najpotrzebniejsze rzeczy. – Sprężać się!
- O co chodzi? –
Ziewnął Kamil wychylając się z pokoju. – Spać.
- Co tak wcześnie? –
Spytała Nicole wynurzając się ze swojej sypialni. – Dopiero szósta.
- Nie traćcie czasu –
poradził im Allen wychodząc z pokoju w pełnym ekwipunku – radzę się szybko
pakować, bo pojedziecie w pidżamach.
- Trzy minuty! –
Krzyknął z dołu Albert. – Ani minuty więcej!
- Łapię – mruknął Kamil
znikając w pokoju. Nicole poszła w jego ślady.
- Obcy? – Zagadnął
ojca, który nieumiejętnie starał się czesać córkę Ravena. – Gdzie tym razem?
- Nie mam pewności –
odpowiedział w nerwach – lepiej dmuchać na zimne.
- Aha – wyręczył
Alberta sprawnie związując włoski Ivi w zgrabny kucyk – Kronos nie śpi.
- Właśnie – westchnął
naprędce szykując prowiant na drogę – Pojedziemy do Wenecji.
- Do babci?! – Był w
szoku. – To nietypowe.
- Mam dwie opcje:
Murdochowie albo matka – wyjaśniał spokojnie – wybrałem tę mniej kłopotliwą.
- I jestem ci za to
wdzięczny – obie opcje były dla niego niewygodne, ale doceniał wybór Alberta –
choć tak szczerze wolałbym coś innego.
- Ja również – przyznał
po chwili zawahania – niestety nie mamy innego wyjścia. Musimy zapewnić
bezpieczeństwo dzieciakom.
- A przy okazji
sprawdzisz co u Piotrka – odgadł bez wysiłku – planowo powinien być u babci.
- Czyżby tam jeszcze
nie dotarł? – Uniósł jedną brew coś podejrzewając. – Coś przede mną ukrywasz?
- Gdzież bym śmiał –
wyparł się półżartem – pójdę lepiej sprawdzić co u młodzieży.
- Nie wykpisz się –
ostrzegł go odprowadzając wzrokiem – nawet o tym nie marz.
- Ta, ta – machnął ręką
lakonicznie zbywając rodziciela – dowiesz się na miejscu, ale nie ode mnie.
* * *
Było jeszcze przed południem,
gdy zawibrowała komórka w jego kieszeni. Zawsze trzymał ten telefon przy sobie,
bo dostał go od Kamila. To miał był jedyny sposób ich komunikacji. Niestety
musiał tkwić w szkole, której wręcz nie znosił. Powód był prosty. Rozdzielono
go z siostrą. Na szczęście zbliżała się przerwa śniadaniowa, na której łatwo
można było wymknąć się poza teren szkoły. Wystarczyło tylko znaleźć Agatę i dać
dyla z lekcji.
Odczytał sms’a, w
którym zawarta była wiadomość o tym, że Kamil ma dziś przylecieć do Wenecji. To
poprawiło mu humor. Kiedy tylko rozpoczęła się przerwa, wszczął plany w życie.
Pobiegł pod klasę siostry i zaczekał aż wyjdzie.
- Jak zwykle ostatnia –
wytknął jej, choć zaraz odpuścił na widok smutnego spojrzenia – Kamil
przyjeżdża.
- Braciszek?! – Ożywiła
się na tę wiadomość. – Naprawdę?
- Nom – wyszczerzył
się, po czym złapał jej rękę i pociągnął za sobą do wyjścia – Idziemy go
przywitać.
- A co ze szkołą? –
Wahała się w obawie o reakcję nauczycieli. – A pani Sofii?
- Mam dosyć słuchania
obcych ludzi – burknął obrażony – Przez nich oddzielono nas od Kamila i Piotra.
- No tak – zgodziła się
z bratem pozbywając się wątpliwości – idziemy.
* * *
Obserwował dzieciaki od
kilku dni. W pełni poznał cały zaplanowany schemat ich tygodnia. Niestety
szkoła była zbyt osłoniona, by zaatakować tę dwójkę. Laverno również dbała o
ich bezpieczny powrót do rezydencji. Musiał zadziałać w inny sposób.
Na jego szczęście chłopak
okazał się małym buntownikiem. Nawet mu się spodobał ten jego ośli temperament w
odróżnieniu do wiecznie niezdecydowanej i mażącej się siostry bliźniaczki.
- Co mój siostrzeniec widzi
w tej dwójce? – Nie rozumiał tego przywiązania do tych dzieciaków. – Uwolnię cię
Piotrze od niepotrzebnego balastu.
Przy najbliższej okazji,
gdy chłopiec wymknął się ze szkoły, włamał się do jego telefonu i skopiował wszystkie
dane. Dzięki temu mógł wysłać wiadomość pod fałszywym nadawcą i tym samym wywabić
cele z bezpiecznej szkoły. Teraz wkroczą na jego teren niczym baranki prowadzone
na rzeź. Reakcja dzieci była niemal natychmiastowa. Postanowił nieco się zabawić
i ściągnąć dzieciaki na lotnisko, gdzie miał pojawić się Piotr.
* * *
Samolot wylądował
wczesnym popołudniem. Miał dosyć tej podróży pod nadzorem Dantego i Kaspiana.
Nawet Akira nie rozładowywał powstałego między mężczyznami napięcia, a Emilio,
Fabrizio i Raven zostali zmuszeni czekać na następny lot.
- Port Lotniczy
Wenecja-Marco Polo – Li-Dok podekscytowany rozglądał się wokoło – Pierwszy raz
tu jestem.
- Ja drugi – westchnął
klepiąc przyjaciela po ramieniu – to miasto jakoś mnie nie pociąga.
- Jakiś klimat to
miasto posiada – wtrącił się Dante – ale nie polecam mieszkań przy kanałach.
- Ignoranci – prychnął
Kaspian – za grosz szacunku do historii.
- Czy to nie Kamil? –
Spytał Akira wskazując przeciwległy terminal. – I Nicole.
- To się nie wywinę –
jęknął napotykając świdrujące spojrzenie Alberta – Co oni tu w ogóle robią?
- Zaraz się dowiesz –
mruknął Dante widząc jak ojciec chłopaka zmierza w ich stronę – po minie widać,
że jest mocno niezadowolony.
- Co ty nie powiesz –
warknął cicho w irytacji – to ja będę miał ostre kazanie i pewnie lanie w
międzyczasie.
- Jesteś już dorosły… –
zaczął Akira, jednak widząc ostre spojrzenie nadchodzącego blondyna zrezygnował
– czyli to nie ma znaczenia.
- Znając tego gościa
tobie też się dostanie – szepnął mu do ucha Sicarius – mnie też pewnie nie
oszczędzi.
- Zadbam o to by
oberwało się wam obu – Kaspian objął obu ramionami i zwrócił wzrok na
siostrzeńca, który stał naprzeciwko – a tobie drogi Piotrze i tak się dostanie.
- Nie musisz stwierdzać
faktów, o których mam pojęcie – westchnął podenerwowany – dobrze wiem, że mi
nie przepuści. Tym bardziej, że dał mi upomnienie przed wyjazdem.
- Które jawnie
zlekceważyłeś – wytknął mu Albert, zatrzymując się tuż za nim – Od dawna
powinieneś siedzieć u babci.
- Zaszły pewne
komplikacje – starał się wywinąć – i jakoś mi zeszło.
- Jakoś ci zeszło –
powtórzył chłodno – coś mi mówi, że trochę mi zejdzie na wizycie u matki.
- Jest poważny –
ostrzegł go Allen – ledwo przetrwałem lot.
- Maglował go od
kołowania – wtrącił Kamil – ale dzięki temu nie zwracał uwagi na mnie.
- W sumie tylko ty
wiedziałeś co się ze mną dzieje – zastanawiał się na głos, wkopując nastolatka
– teraz jedziemy na tym samym wózku.
- Właśnie – Allen objął
Sulika ramieniem – wszyscy troje.
- Na cholerę się
odzywałem – stęknął szczerze żałując, że zabrał głos – z wami tak zawsze.
- Kamil! Kamil! –
Usłyszeli z oddali dziecięce głosiki. – Braciszek!
- Coś tu nie gra –
Piotrek rozejrzał się wokoło. – Skąd się tu wzięły maluchy? Powinny być w
szkole.
- Uważaj! – Kamil
sprintem ruszył w stronę siostry, która była najbliżej. Miał złe przeczucie,
podobne do tego gdy zginęli jego rodzice. Kiedy dostrzegł czerwony punkcik na bracie, potwierdził te obawy. – Jacek na ziemię!
- Bra… – Agatka wpadła
w jego ramiona – …ciszku?!
- Mała? – Spytał nie do końca wierząc własnym
oczom. Na plecach dziewczynki dostrzegł powiększającą się czerwoną plamę. –
Niemożliwe. To się nie dzieje naprawdę.
- O kurwa – Nicole
szybko dogoniła przyjaciela, przed tym oddając Ivi w ręce Akiry. – Dzwońcie po
karetkę!
- Jacek – Kamil
rozglądał się w panice za bratem – gdzie on jest?
- Jest cały –
poinformował go Allen, w czasie gdy Piotrek biegł w stronę snajpera – Sicarius
go przechwycił.
- Czysta robota –
Kaspian przyklęknął przy dziewczynce – pożegnaj się z nią.
- Nie! – Krzyknął z
goryczą, mocniej przytulając do siebie martwą siostrę – ona żyje! Musi żyć!
- Idź do Piotra –
polecił Sforzy Albert wymieniając z nim porozumiewawcze spojrzenie – Pilnuj go.
- Agatka? – Jacek
wyrwał się Dantemu i podbiegł do starszego brata, który jak nigdy tulił ich
siostrę i strasznie płakał. Sam w środku miał dziwne uczucie rozrywającego
bólu. – Czemu ona się nie rusza?
- Zabierzcie stąd
malucha – nakazał blondyn zasłaniając dziewczynkę własnym ciałem – on jest
celem. Snajper ewidentnie polował na bliźniaki.
- A Piotrek ruszył jego
śladem – przypomniał mu Allen – to wiadomość bezwzględnie skierowana do niego.
- Tego się właśnie
obawiam – sapnął przykrywając ciało dziecka marynarką. Następnie ogłuszył
zszokowanego Kamila. – Kronos nie śpi. Szuka waszych słabych punktów i celnie w
nie trafia.
- Kaspian wie kto jest
strzelcem? – Akira wtrącił się do rozmowy, trzymając Ivi za sobą. – Wskazywało na to jego spojrzenie.
- Podejrzewa –
odpowiedział mu blondyn – dlatego wysłałem go by strzegł Piotra.
- To był Edmund –
zgadywał Allen – tylko jego stać na coś takiego. Nawet Talisha nie posuwała się
do ataku wśród tylu ludzi.
- Zatłoczone miejsca są
idealną kryjówką – zauważył Albert – choć ryzykowną. Wystarczy, że zauważy cię
ktoś w tłumie i podniesie alarm, a jesteś spalony.
- Wynośmy się stąd –
poradziła Nicole – robimy zbyt wiele sensacji.
Albert wziął na ręce
martwe dziecko, zaś Allen zrobił to samo z Kamilem. Następnie wszyscy ruszyli
ku najbliższemu wyjściu z lotniska. Dante z trudem utrzymywał wyrywającego się
Jacka, który po pewnym czasie wtulił się w jego tors i zaczął się mazać. Dzięki
Bogu na zewnątrz czekał podstawiony przez Umbria samochód, do którego szybko
się zapakowali. Nie czekali na Piotra, wiedząc, że Kaspian nie da go
skrzywdzić. Sytuacja wymagała natychmiastowego działanie, tym bardziej, że ktoś
zawiadomił policję.
* * *
Biegł przez tłum wrząc
ze złości. Szedł zgodnie z przypuszczonym torem lotu kuli, która wtopiła się w
ciało Agatki. Jak ktoś mógł chcieć skrzywdzić tak bezbronne dziecko? To nie
mieściło się w jego głowie. Ludzie przeczuwając jego mordercze intencje usuwali
się na bok.
- Gdzie? – Myślał poszukując dogodnych pozycji dla snajpera. – Tutaj? A może tutaj?
Stanął na środku holu i
rozglądał się dookoła. W pewnym momencie znalazł to czego szukał. Błysk łuski
po naboju tuż przed nim. Od razu ruszył tym tropem. Wbiegł po schodach na
poziom wyżej i odkrył niedawno porzuconą pozycję snajpera. Miejsce za
automatami z napojami. Idealna kryjówka dla takiego padalca Pozostawiona w cieniu broń jedynie to potwierdzała..
Ponownie się rozejrzał poszukując
potencjalnych podejrzanych. Widział kobiety, mężczyzn i dzieci. Niestety nikt
nie wyglądał na zabójcę. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Musiał się
uspokoić, inaczej całkowicie straci panowanie nad sobą.
- Ten, albo ten? Może ona? – Szukał eliminując podejrzanych w
myślach. – To musisz być ty!
Zauważył go po drugiej
stronie kawiarni, w której się znajdował. Nie, raczej zorientował się, że jest obserwowany. Gość z granatową bejsbolówką na
głowie i maską na twarzy. To ewidentnie był jego poszukiwany. Bez zastanowienia
ruszył w jego kierunku, jednak został zatrzymany w połowie drogi.
- Nie idź do niego –
usłyszał głos wuja – on na to czeka.
- Ale on … – zaczął dygocząc ze wściekłości i rozpaczy –
czemu?
- Bo była dla ciebie
ważna – odpowiedział zaciskając palce na jego ramieniu niczym imadło – jej
śmierć była wiadomością dla ciebie, a zarazem przynętą.
- Nie zmieniłeś się –
cel pościgu sam zbliżył się do nich – nadal potrafisz przewidzieć moje ruchy.
- Są rzeczy, których
nie wyplewisz – odgryzł się Kaspian przyciągając do siebie Piotra – Kopę lat
Edmundzie.
- Chciałem prędzej
zabrać moją nagrodę, ale jak zwykle mi przeszkodziłeś – wytknął bratu z
nieukrywaną irytacją – Oddaj mi dzieciaka.
- Nigdy się nie
nauczysz – westchnął, po czym posłał Edmundowi mroczne spojrzenie – nie dziel
skóry na niedźwiedziu.
- Ojciec już to zrobił
– wyśmiał go kładąc rękę na ramieniu siostrzeńca – ten słodziak jest mój, a
starszy ojca.
- Czyżby?! – Zwalił
dłoń brata z ramienia Piotra. – Łapy z dala od dzieci Blanki.
- Obrońca uciśnionych –
zadrwił z Kaspiana – Wiedz, że również widniejesz na czarnej liście ojca.
- Wiem – przyznał
spokojnie – od dawna na niej widnieję.
- Zgadza się –
uśmiechnął się rozbawiony – brakuje mi tych naszych małych sprzeczek. Tylko ty
jesteś wart mojego czasu.
- Wybacz, ale ja nie
chcę go tracić na ciebie – odparł odwracając się do niego plecami i ciągnąc za
sobą osłupiałego siostrzeńca – są ciekawsze rzeczy.
- Na razie zadowolę się
walniętą Tal – rzucił na pożegnanie – wiedz tylko, że zaczyna mnie nudzić i
irytować.
- Przypominam ci tylko,
że to twoja młodsza siostra – mruknął zrezygnowany – to ta, która popadła w
szaleństwo po twoich chorych gierkach.
- Takie niewinne zabawy
– wyszczerzył się, lecz maska zgrabnie ukrywała jego wyraz twarzy przed
wszystkimi wokoło – niedługo zabawię się z tobą Piotrze.
- Ze mną?! – Zdumiony
odwrócił się do mężczyzny. Chciał zobaczyć wyraz jego oczu, jednak niemal
natychmiast tego pożałował. To było pełne mroku i krwiożerczości spojrzenie
drapieżcy. W jednej chwili został przytłoczony różnicą sił. – Aha.
- Czas na nas –
zakończył spotkanie Kaspian dostrzegając w dole grupkę policjantów – psy się
zbiegły.
- Do rychłego bracie –
Edmund zniknął w cieniu jak przyczajony kot.
- Na nas też pora –
Kaspian pociągnął za sobą Piotrka, który posłusznie szedł za nim. – Unikaj
samotnej konfrontacji z tym gościem. Jest stokroć niebezpieczniejszy od
Talishy.
- Kiedy on ewidentnie
poluje na mnie – jęknął idąc na miękkich nogach – czemu akurat na mnie?
- Wpadłeś mu w oko –
zaśmiał się z niemrawej miny siostrzeńca – masz pecha Piotrze. Przypominasz mu
dwie siostry. Wyglądasz jak Tal, a zachowujesz się podobnie do Blanki.
- Ta, to wszystko
wyjaśnia – burknął niezadowolony – kolejny psychol wkracza w moje życie.
- Ten psychol to twój
kolejny wujek – sprecyzował w śmiechu – szczerze, to cała nasza rodzina składa
się z różnorakich psycholi.
- Dobrze wiedzieć –
emocje po woli z niego schodziły i czuł się jakiś wypruty – w poprzednim życiu
musiałem chyba nieźle nabroić, bo w tym non stop dostaję po dupie.
- Dupcia ci ucierpi,
gdy Albert się do niej dobierze za pomocą pasa – zauważył dokopując chłopakowi
– nagrabiłeś sobie wyprawą do Chin, a dodatkowo oddaliłeś się w pojedynkę
ścigając kogoś, kto ewidentnie ci zagrażał.
- Kapuję – stęknął na
samą myśl o twardej ręce ojca, choć z drugiej strony to było lepsze niż
konfrontacja z Sulikami – znowu doprowadziłem do czyjeś śmierci.
- Nie ty pociągałeś za
spust, więc czym się przejmujesz? – Nie rozumiał przygnębienia Piotra.
- Ale ktoś pociągnął za
spust z mojego powodu – wyjaśniał smętnym głosem – mają prawo mnie
znienawidzić.
Nie kontynuował tego
tematu. Postawa Piotra wskazywała na to, że nic nie wpłynie na jego myślenie. W
milczeniu opuścili lotnisko i skierowali się na postój taksówek. Priorytetem
było jak najszybciej zmienić lokalizację.
* * *
Pomyszkowała trochę w
kuchni, wykorzystując fakt, że kucharz poszedł po zakupy. Wzięła z lodówki
butelkę wody i ruszyła w stronę pokoju zabaw. Chciała obejrzeć wiadomości, a to
było jedyne miejsce z telewizorem. Normalnie zrobiłaby to na laptopie, ale niestety
Edward skonfiskował jej cały sprzęt elektroniczny po tym jak próbowała
skontaktować się z Piotrem. Ponoć to było dla jej dobra, ale szczerze w to
wątpiła.
- No to zobaczmy co się
dzieje na świecie – mruknęła włączając telewizor na kanale informacyjnym.
Akurat kończyły się wiadomości gospodarcze, co ją cieszyło. Jakoś nie znosiła
tego bełkotu o stopach procentowych, wysokości cen na rynku rolniczym i zmianie
wartości obligacji na giełdach. – Jeszcze niecała minuta.
Rozejrzała się po
pokoju, spacerując w tę i z powrotem wolnym krokiem. Kiedy zaczęły się
informacje ze świata, nieco zwiększyła głośność.
„Informacje z ostatniej chwili. W Wenecji doszło do eksplozji
samochodu należącego do żony Mauricio Umbria. Ranną kobietę niezwłocznie
przewieziono do najbliższego szpitala w okolicy wybuchu. Władze podejrzewają,
że to niepokojące zdarzenie może mieć związek z porachunkami miejscowych grup
przestępczych…”
Oniemiała odwróciła się
twarzą do ekranu. Mauricio Umbria był mężem babci Piotra, Sofii Laverno. To na
pewno nie były zwykłe porachunki mafijne. Ten atak miał głębsze korzenie, które
z pewnością musiały prowadzić do Kronosa. Następnego komunikatu w ogóle się nie
spodziewała.
„Eksplozję
samochodu w Wenecji poprzedziła strzelanina w Aeroporto Marco Polo Di
Venezia. Z relacji świadków wiemy, iż życie straciło jedno dziecko w wieku
około dziesięciu lat. Nagrania ochrony lotniska to potwierdzają….”
- Niemożliwe – doznała
szoku, widząc urywek nagrania z kamer ochrony. Z emocji upuściła odkręconą butelkę
z wodą, zalewając część dywanu. – Boże, Agata.
- Coś się stało? – Do
pokoju wszedł Chris. – Przechodziłem obok i usłyszałem, że…
- Chris – powoli
odwróciła w jego stronę bladą twarz – muszę skontaktować się z Piotrkiem, a jak
nie z nim to z Dante.
- Źle wyglądasz –
zauważył zaniepokojony – wiadomości ci szkodzą.
- Nie żartuj sobie! –
Krzyknęła w nerwach. – Właśnie dowiedziałam się, że babcia Piotra i twoja leży w
szpitalu, a jedno z Sulików nie żyje. Piotrek… on… on musi… to go dobije.
- Musimy pójść z tym do
Edwarda – starał się ją uspokoić – On z pewnością coś wymyśli.
- Nie – pokręciła
przecząco głową – muszę do niego jechać. Kiedy zginęła moja mama, on był przy
moim boku. Ja muszę odwdzięczyć się tym samym.
- Nie puszczę cię w
takim stanie – przytrzymał ją, gdy chciała opuścić pokój. Emocje buzowały w jej
drobnym ciele. Nie mógł zostawić jej samej. – Teraz pójdziemy do Edwarda.
- Nie! – Uparcie tkwiła
przy swoim. – Puść mnie!
- Co tu się wyprawia? –
Ich kłótnię usłyszał Robert. Zmierzył dwójkę badawczym spojrzeniem, po czym
złapał Jolę za jedno ramię. Chris uczynił to samo z drugim. – Wyjaśnicie to
Edwardowi.
- Niczego nie będę z
nim wyjaśniać! – Starała się wyrwać, ale nie miała szans z tą dwójką. –
Puszczajcie!
- Rozumiem twój punkt
widzenia – westchnął młodszy Murdoch – też chcę pomóc Skrzatowi, ale wiem, że
nie jest sam. Są z nim ludzie, którzy z pewnością postawią go na nogi.
- Uspokój się wreszcie
– strofował ją Robert – nie jesteś już dzieckiem.
- Czemu mnie nie dziwi,
że źródłem tego zamieszania jesteś ty Jolanto? – Z gabinetu wyjrzał Edward. –
Chyba podejrzewam co wywołało u ciebie tyle emocji.
Jego czujne i
intensywne spojrzenie sprawiło, że dziewczyna raptownie ucichła. Następnie wraz
z Chrisem weszła do gabinetu.
- Oglądałaś zapewne
wiadomości – stwierdził Edward zajmując miejsce za biurkiem – Jeśli cię to
uspokoi, to wiedz, iż moja babka leży w najlepszym szpitalu. Jej stan jest
stabilny.
- A co z Sulikami? –
Dociekała łaknąc informacji na temat zdrowia dzieci. – Czy Agatka….
- Niestety – pokręcił smutnie
głową – mała nie przeżyła. Strzał był czysty i trafił prosto w serce. Z tego co
wiem, to bliźniaki były celem od samego początku.
- Były celem?! –
Zabrakło jej tchu z nerwów. – Czemu?
- Z tego samego powodu,
z którego tkwisz w moim domu – odpowiedział spokojnie – równie dobrze to mogła
byś być ty.
- Ale wybrali bliźniaki
– w rezygnacji usiadła na fotel – śmierć dziecka wywołuje więcej bólu.
- Kronos eliminuje
najsłabsze ogniwa, a przy okazji celnie rani potencjalną zdobycz – wyjaśniał Robert tym tonem rasowego belfra – W tym przypadku chodziło o Skrzata. Śmierć
choćby jednego Sulika jest jak nóż w pierś tego emocjonalnego słabeusza.
- On nie jest słaby –
warknął Chris – Wypluj to!
- Stwierdziłem jedynie
fakty – wzruszył ramionami, po czym poprawił okulary na nosie – emocje i
przywiązanie są największą słabością Skrzata. Pomyślcie co by się stało, gdyby
zginął Sicarius?
- Nawet nie chcę sobie
tego wyobrażać – objęła się, czując wewnętrzny chłód – on ledwo przeżył śmierć
Sary.
- Jeśli chcesz pomóc
Piotrowi – Edward zbliżył się do dziewczyny i uniósł jej podbródek tak, by
patrzyła mu w oczy – zostań tu do czasu, gdy rozwiążemy problem z Kronosem.
Nie odpowiedziała. W
głębi wiedziała, że Murdoch ma rację. Stanowiła słaby punkt Piotrka i lepiej by
pozostawała w ukryciu. Z drugiej też strony była jedyną przynętą na Avisa, co
również prowadziło do podobnych wniosków. Tak czy siak, Kronos w obu
przypadkach mógł nadziać ją na haczyk swojej wędki. Spuściła zawstydzony wzrok
na znak kapitulacji. To starcie przegrała z kretesem, ponieważ cel Murdochów
scalał się z tym jej. Tymczasowo postanowiła zawrzeć rozejm dla dobra
przyjaciela.
- To dobra decyzja –
pochwalił ją w lekkim uśmiechu – wspólnie ochronimy Skrzata.
* * *
Stał w korku i słuchał
radia. Tym razem wylądował w Tokyo. Dzięki pomocy Mihaila i Sonii likwidacja
szańców szła jak po maśle. Niestety nie do końca rozumiał ten japoński bełkot.
- Avis-san – zwrócił
się do niego znajomy z yakuzy, którego akurat podwoził do pobliskiego baru –
Kronos zaczyna się mobilizować.
- Nic dziwnego –
mruknął skręcając w jedną z uliczek – Wypowiedział wojnę.
- Czemu nie przyłączysz
się do silniejszej frakcji? – Spytał nie rozumiejąc decyzji Avisa. – Siła jest
ważna.
- Nie zawsze – zaśmiał
się w reakcji na takie stwierdzenie – czasem spryt przewyższa tę twoją wielką
siłę.
- Możliwe – zamyślił
się szukając odpowiedzi – jednak ze stosowną siłą można zgnieść wroga jak
robaka.
- Na to właśnie liczy
Kronos – sapnął wspominając córkę – nie podejrzewa jednak, iż siła jego przeciwnika
jest o wiele większa niż zakładał na początku Sforza.