Jest! Wyrobiłam się jeszcze w styczniu z rozdziałem. Pierwszy post w tym roku :)
Skupiłam się w większej mierze na Piotrku, więc nie dziwcie się, że jest tu mało o reszcie załogi ;) Piszcie co sądzicie o rozdziale ^^
Pozdrawiam :D
Spakował swój plecak i ciężko westchnął.
Nadal był obolały po karze, którą otrzymali z Allenem od ojca. Z drugiej strony
dzięki temu wiedział, że żyje. Czasem jedynie ból przeistacza się w wyznacznik
egzystencji. On wiedział to najlepiej. Dzięki zrządzeniom losu napotkał sporo
osób, które podały mu pomocną dłoń. W tym świecie jest to rzadkością. Ostatnio
jednak przekonał się, że nie jest skazany na samotność. Miał dla kogo żyć.
- Naprawdę musisz jechać już jutro? – Do
jego pokoju weszła Nicole. Miała smętną i zmartwioną minę. – Zostań
przynajmniej trzy dni więcej.
- I tak tu wrócę – uspokajał ją siląc
się na uśmiech – Odkąd ty tu jesteś.
- Nie moja wina – mruknęła w dąsie – sam
mnie tu ściągnąłeś.
- Jeśli mam wybierać, to wolę wrócić
tutaj niż do Murdochów – sapnął wspominając atmosferę w domu kuzyna – Edward
jest zapobiegawczy i z pewnością uniemożliwiłby mi ucieczkę jakąkolwiek furtką
jak ostatnim razem. Chris już by mnie nie poratował.
- Rozumiem – zastanawiała się na głos –
a co jeślibym pojechała z tobą do Wenecji?
- Nie chcę cię narażać – oznajmił z
naciskiem na ostatnie słowo – masz być bezpieczna, a ojciec na pewno cię
ochroni.
- Ufasz mu? – Zdumiała się zapewnieniem
brata. – Jeszcze do niedawna nim gardziłeś.
- Jak widać potrafię zmienić zdanie – zaśmiał
się w żartach – jakoś zdołałem przezwyciężyć swój ośli upór.
- Najwyraźniej – przyznała niepewnie się
zbliżając – jednak to dość zaskakujące.
- Nieprawdaż? – Usiadł na łóżku obok
plecaka i wyjrzał przez okno. – Sam się sobie dziwię. Jednak mój ojciec przy
bliższym poznaniu nie jest taki zły.
- Czego ja się dowiaduję – usłyszeli
śmiech Alberta – Mój syn wreszcie się do mnie przekonał.
- Powiedzmy – uśmiechnął się
prześmiewczo – i tak nie zmienię zdania co do wyjazdu.
- Wrócisz tu synku – objął od tyłu zawstydzoną
Nicole – dlatego zatrzymam tu tę młodą damę.
- No wiesz wujku – stęknęła zażenowana –
to trochę obciachowe.
- Czyżby? – Zdziwiony przez chwilę się
zamyślił. – Nie sądzę.
- Jesteś zgredem! – Krzyknął z korytarza
Allen, który szedł do swojego pokoju. – Pogódź się z tym staruszku!
- Zero szacunku do zapracowanego ojca –
sapnął w rezygnacji – przynajmniej jedno z was tak o mnie nie myśli.
- Skąd ta pewność? – Zachichotał
Piotrek. – Ok. niech ci będzie tatusiu.
- A jednak ty również – udał smutek – i
bądź tu w porządku.
- Wczoraj zlałeś nas jak szczeniaki –
wytknął mu od niechcenia – to raczej nie było w porządku, tato.
- Inaczej bym do was nie dotarł –
usprawiedliwiał się wzruszając ramionami – Uparte z was diabełki, a łamanie
zasad weszło wam w krew.
- Allen ma rację – Nicole uwolniła się z
objęć blondyna i podeszła do brata – zgredzio z ciebie wujku.
- Przypominam ci siostrzyczko, że ty tu
zostajesz – szepnął jej do ucha – radzę nie palić tego mostu.
- Też racja – lekko się zasępiła – mam
przechlapane. Co ja tu będę robić?
- To pytanie będzie cię nawiedzać dzień
w dzień – delikatnie poklepał ją po ramieniu – wiem to z doświadczenia.
- Chyba pójdę w wasze ślady – odszepnęła
w konspiracji – zwariuję tu w tym niemrawym towarzystwie.
- Zostawię ci Kamila – zasugerował w
śmiechu – tylko nie romansujcie zbyt długo, bo panowie w tym domu mają za grosz
romantyzmu.
- Słyszałem – Albert zmierzył dzieciaki
srogim spojrzeniem – znajdę ci malutka zajęcie. Kaspian i Raven również nie
dadzą ci się tu nudzić.
- Jadę z tobą – zwróciła się do brata –
na szczęście jeszcze nie rozpakowałam walizki.
- Nie ma takiej opcji – do pokoju wpadł
Allen – jeśli ty pojedziesz, to zrobi to i Kamil, a wówczas ja zostanę tu sam.
- Aż tak ci tu źle? – Złapał starszego
syna za ramię i do siebie przyciągnął. – Niewdzięczniku ty.
- Jestem dorosły, a ty zlałeś mnie jak
dwunastolatka – warknął niezadowolony – nie dziw się, że chcę się stąd wyrwać.
Nadal uważam, że to zadupie.
- Szczery do bólu – westchnął puszczając
syna – jak zawsze.
- Nie narzekaj – podszedł do okna i
odsłonił oczy – i tak rzadko tu bywasz.
- To akurat prawda – przyznał bratu
rację. Nad zielonym okiem dostrzegł u niego bliznę. – Co ci się tu stało All?
- Dawne dzieje – zbył go wzdychając –
Może kiedyś ci opowiem, jak będziemy w cztery oczy.
- Rozumiem – zerknął na ojca, który
tajemniczym spojrzeniem wykazał znajomość tej historii. W sumie wychowywał
Allena i pewnie wiedział o większości jego blizn. – Zaczekam.
- Wyrozumiały jesteś braciszku – sarknął
starszy z chłopców – to oko nas łączy.
- Tak?! – Zdumiała go jego wypowiedź.
- Innym razem – prychnął zirytowany
obecnością ojca. Chyba jedynie Piotrek w pełni rozumiał wagę tych słów. No może
nie do końca całkowicie, ale czaił bazę. Wiedział to, bo pod wieloma względami
byli niemal identyczni. Obaj wybrali ścieżkę śmierci, tylko ruszyli w różnych
kierunkach. On szedł ramię w ramię z kostuchą, a Piotrek za nią gonił z
płaczem. Życie potrafi zmienić człowieka, niestety poniesiesz fiasko, gdy
spróbujesz zamienić role. – Tylko nie wpakuj się w jakieś gówno.
- Znasz mnie – odwrócił wzrok klucząc.
- Dlatego daję ci ostrzeżenie –
prztyknął go w czoło – Nie chcę taplać się w gnojówie.
- Wystarczy powiedzieć „bądź ostrożny” –
Nicole objęła ramionami obu braci – nie musisz być super w każdym calu Len.
- Musiałaś przytaczać słowa mamy? –
Jęknął zawstydzony, po czym dodał. – Uważaj na siebie Pit.
- Postaram się – Piotrek obdarzył
rodzeństwo ciepłym spojrzeniem – wy też uważajcie.
Nagle cała trójka wybuchła śmiechem.
Zdali sobie sprawę jak absurdalną prośbę do siebie kierują. W dobie wojny z
Kronosem, kiedy jest się zabójcą. Albert jedynie obserwował synów i Nicole.
Pierwszy raz odkąd zamieszkał w tym domu z Allenem słyszał szczere śmiechy tych
dzieciaków. Szczególnie zaskoczył go jego wychowanek.
- Teraz
na pewno nikt by nie śmiał cię nazwać „sopelkiem” – pomyślał zadowolony tym
widokiem. Jego dzieci nareszcie były razem i mogły być szczęśliwe. – Ostatnim razem uśmiechałeś się tak przy
Blance.
Ukradkiem wymknął się z pokoju.
Postanowił zostawić dzieciaki samym sobie. Pewnie wolały własne towarzystwo.
* * *
Pogoda była paskudna. Siąpił deszcz i do
tego było mgliście. Siedział w pociągu i wkurzał go brak widoku za oknem.
Widział jedynie białą jak mleko przestrzeń, w której ginęło wszelkie życie.
Kiedyś błądził w czymś takim i już więcej nie chciał tego robić. To było
męczące i dezorientujące. Wreszcie nałożył na uszy słuchawki i włączył muzykę w
odtwarzaczu. Czekało go kilka godzin jazdy i postanowił odciąć się na jakiś
czas od rzeczywistości. Przymknął oczy i wspominał słowa Allena na pożegnanie.
„Wróć, jeśli chcesz poznać historię tej blizny.”
- Martwi
się – pomyślał w lekkim rozbawieniu. Zdawał sobie sprawę w jak poważnych
tarapatach znajdują się w tym czasie, ale to była dla niego nowość. Po raz pierwszy
w życiu chciał żyć i kogoś bronić jednocześnie. Przez to czuł niewielki
dreszczyk emocji. Może ojciec z wujem mieli rację, twierdząc, że nadal jest
dzieciakiem? W dodatku cieszył się, że wreszcie spotka się z Dante. Miał
nadzieję, że zdążył się ogarnąć przez te kilka dni u Rose. Nigdy by nie
przypuszczał, że tak bardzo się załamie po rozmowie z ojcem. Widocznie Albert
wywlókł na światło dzienne wspomnienia, które miały pozostać w najgłębszych
zakamarkach jego umysłu. Znał ten ból, gdy ktoś właził z buciorami w jego
prywatne życie. To nie było miłe. – Co
powinienem zrobić?
Z takim pytaniem zapadł w lekki sen.
* * *
Wysiadł na docelowej stacji i ruszył w
stronę dworca autobusowego. Mógł dalej jechać pociągiem, ale wolał zmieniać
środki lokomocji. Tak istniało prawdopodobieństwo, że zmyli potencjalnych
szpiegów Kronosa. Na chwilę włączył telefon by sprawdzić nieodczytane
wiadomości. Długo leżał w depozycie u ojca.
- Ciekawe – mruknął widząc kilkadziesiąt
nieodebranych połączeń od Akiry – tydzień temu.
Miał już wyłączyć komórkę, gdy nadeszła
nowa wiadomość. Była od L-Diablo. Ponoć Li-Dok zaginął.
- Cholera – wyłączył telefon i schował
go do kieszeni – chyba będę musiał odwiedzić Nowy York.
Kupił bilet do Nowego Yorku, po czym
wsiadł w odpowiedni autobus. Droga okazała się być jeszcze bardziej nudniejsza
niż pociągiem i dłużyła się niemiłosiernie. Kiedy wreszcie dojechał na miejsce
z ulgą opuścił pojazd i rozprostował nogi. Do domu L-Diabla postanowił pójść na
piechotę. Chciał skorzystać z ładnej pogody, która dotychczas nie dopisywała w
jego podróży. Szedł niecałą godzinę. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to ślady
krwi przy budynku RS, a później La Muerte. To go zaniepokoiło.
- Jesteś – usłyszał za sobą znajomy
głos. Kiedy się odwrócił zobaczył Mao. – Długo ci zajęło.
- Ostatnio jestem pod nadzorem i ściga
mnie pewna nieprzyjemna grupa – odpowiedział łagodnie – Co tu się wydarzyło?
- Ktoś szukał informacji o tobie –
rzuciła trzymając się na dystans – nie omieszkali zabić przy tym większości
ludzi.
- Rozumiem – miał złe przeczucie – czy
to była kobieta?
- W towarzystwie mężczyzny – przytaknęła
cicho – przypominasz tę kobietę.
- Wiem – przyznał niezadowolony – to
moja ciotka.
- Podpadłeś jej, czy jak? – Założyła na
piersi ręce. – Zawsze dziwnie działałeś na ludzi.
- Moja matka jej podpadła – sprostował
po chwili zamyślenia – mnie po prostu chce zabić.
- Czemu mnie to nie dziwi? – Z budynku
La Muerte wyszedł L-Diablo. – Tym razem Kronos.
- Niestety – wzruszył ramionami –
Dziadek postanowił ukarać mnie i brata za zdradę matki.
- Wejdź – zaprosił chłopaka –
porozmawiamy w środku. Niewiadomo kto czai się w cieniu.
- Szpiedzy są wśród nas – zaśmiał się
Piotrek – choć starałem się zgubić przysłowiowy ogon.
- Zgubisz jeden, zyskasz drugi –
pokręcił głową wzdychając – Powinieneś to wiedzieć Death.
- Wiem – sapnął zmęczony podróżą – Czeka
mnie długa droga do Europy i jakoś nie pociesza mnie fakt o posiadaniu ogona.
- Nikogo by on nie cieszył – zaśmiał się
prowadząc gościa do salonu – jest uciążliwy i problematyczny.
- Właśnie – usiadł w jednym z foteli –
opowiesz mi co miało tu miejsce?
- Talisha i ktoś jeszcze szukali mnie i
Akiry – odpowiedział zajmując miejsce na kanapie – zapewne wzięli nas za dobre
źródło informacji o tobie.
- Talisha wie o mnie wystarczająco dużo
– zastanawiał się na głos – najwidoczniej mózgiem tej wizyty był jej towarzysz.
- Zabili wszystkich członków La Muerte,
którzy zostali tamtej nocy w budynku – poinformował go L-Diablo – RS miało
więcej szczęścia.
- Gdzie jest Li-Dok? – Spytał
przypominając sobie cel wizyty. – Pisałeś, że zaginął.
- Pojechał do Chinatown w interesach i
jeszcze nie wrócił – mężczyzna nie ukrywał niepokoju – powinien już tu być, a
ślad po nim zaginął.
- Wyjechał tydzień temu? – Upewniał się
wspominając nieodebrane połączenia. – Nie było żadnych wiadomości?
- Jedna – do salonu weszła Mao – Ktoś
zostawił kwiaty z bilecikiem na grobie Derecka.
- Rozumiem – Spojrzał wymownie na
dziewczynę. – Co było w liściku?
- Triada – rzuciła od niechcenia – wiesz
co to oznacza.
- Niestety – potarł zmęczone oczy –
przed Wenecją muszę jeszcze odwiedzić pewne miejsce.
* * *
Odłożyła telefon mocno zmartwiona.
Zgodziła się na jego prośbę, ale odczuwała przez to wielki niepokój. Istniało
spore ryzyko, że do niej nie wróci.
- Co cię tak zasmuciło matko? – Spytał
ją Fabrizio bacznie ją obserwując. – Dzwonił Piotr, prawda?
- Tak – przyznała zwracając na niego
wzrok – Prosił o danie mu większej ilości czasu.
- Co zamierza? – Podniósł jedną brew
zdumiony. – I zgodziłaś się pomimo groźby śmierci, która nad nim wisi?
- Chce uregulować dawne sprawy – zaczęła
podawać argumenty wnuka – zaginął jego przyjaciel.
- Rozumiem, że chce pomóc przyjacielowi,
ale to i tak duże ryzyko – wątpił w decyzję matki – jesteś zbyt miękka w
stosunku do tego dzieciaka.
- Zdaję sobie z tego sprawę synu –
westchnęła strapiona – wyślę do niego Emilia.
- Pojadę razem z nim – zaoferował po
chwili – dopilnuję, by Piotr cały wrócił do domu.
- To dobry pomysł – spojrzała na syna z
aprobatą – wesprzecie go w poszukiwaniach, a następnie przywieziecie choćby
siłą do Wenecji.
* * *
Siedział w ciasnej klatce w ciemnym
pokoju. Tkwił w tym więzieniu jakieś trzy dni i miał serdecznie dosyć. Tym
bardziej, że jeszcze nie poznał gościa, który zgotował mu ten los.
- Jak widzę, oswoiłeś się z nowym otoczeniem
– do pokoju wszedł dobrze zbudowany brunet wpuszczając do środka rażące smugi
światła – podobała się podróż?
- Osobiście wybrałbym inne środki
lokomocji – burknął starając się dojrzeć twarz rozmówcy, który stał pod światło
– i wygodniejszy pokój.
- Nie straciłeś humoru – zaśmiał się
brunet – to dobrze.
- Kim ty jesteś? – Spytał pocierając
obolałe oczy. – I czego chcesz?
- Pomyśl – polecił odwracając się
przodem do drzwi – może sobie przypomnisz.
* * *
Opuścił łazienkę wycierając włosy
ręcznikiem. Musiał przefarbować włosy na kolor mało rzucający się w oczy.
- Nawet ci pasuje – odparła Mao rzucając
mu koszulkę – Masz sporo blizn. Pamiętam tę na brzuchu.
- Trochę ich przybyło – mruknął
zakładając t-shirt – dwie są od ciebie.
- Wybacz – zrobiła minę winowajcy –
Li-Dok mi wszystko wytłumaczył. Powiedział kim jesteś.
- Jestem tym kim byłem od samego
początku – westchnął wzruszając ramionami – zwyczajnym chłopakiem i
przyjacielem twojego brata.
- Nigdy nie przypuszczałam, że jesteśmy…
- zająknęła się spuszczając wzrok – no wiesz.
- To tylko nazwisko Mao – pokręcił
przecząco głową – nic poza zlepkiem paru liter. Liczy się więź, którą tworzymy.
- Ty i Dereck mieliście taką więź –
zauważyła nieśmiało – traktował cię jak młodszego brata.
- Ja i Akira też tak go traktujemy –
odpowiedział z powagą w tonie – to dlatego muszę odnaleźć Akirę.
- O co chodzi z tą triadą? – Spytała nie
rozumiejąc przesłania wiadomości. – Chodzi o tę chińską mafię?
- Nie. To nie ma z tym nic wspólnego. –
Wyprowadził ją z błędu. – Pamiętasz Curta Changa?
- To on działał mojemu bratu na nerwy –
przypomniała sobie przystojnego Chińczyka z dawnych lat – Stworzył własną
grupę.
- Bloody Dragons – wypowiedział nazwę
grupy z niechęcią – chciał rywalizować z RS, jednak my nie byliśmy
zainteresowani.
- Kiedyś ciągle chodziliście pobici –
wspomniała w zamyśleniu – Raz nawet ktoś dźgnął Derecka nożem.
- To był Curt – mruknął od niechcenia –
dureń ubzdurał sobie, że jestem dziewczyną i chciał mnie wyrwać na tani podryw.
- Poważnie?! – Wybuchła śmiechem. – W
sumie, przez pewien czas nosiłeś dłuższe włosy.
- No tak – zachichotał cicho – po tym
jak Curt zaczął te dziwne podchody Dereck na siłę mi je obciął.
- Tak – spojrzała na przyjaciela jej
brata – To było zabawne.
- Teraz może i takie się wydaje – sapnął
przeglądając się w lustrze – wtedy najadłem się wstydu. Twój brat nie miał za
grosz wyczucia i kiepski z niego był fryzjer.
Razem wybuchli śmiechem na to
wspomnienie. Pierwszy raz od tylu lat odwiedził dom przyjaciela i nadal
zachowała się w nim jego cząstka. To koiło jego nerwy.
* * *
Siedział
w salonie Rose i zdumiony wpatrywał się w wyświetlacz komórki. Otrzymał
wiadomość od Chochlika, która wywołała w nim mieszane uczucia. Nie wiedział czy
ma się wściekać, martwić lub załamać. Nie chciał za bardzo tego roztrząsać, ale
czuł pewien niepokój.
- Co ma znaczyć: „Sorry, nie zobaczymy
się przez jakiś czas”? – Spytał sam siebie rzucając telefon na ławę. – Cholera!
- Co się wściekasz? – Rose wychyliła się
z kuchni. – Napisał?
- Że się nie zobaczymy – mruknął pochmurnie
– Znowu w coś się uwikłał.
- A nie pomyślałeś, że próbuje zamknąć
kolejny rozdział życia? – Zasugerowała w żartach – Ty go nie informujesz o
swoich sprawach, które zamykasz.
- Bo nie ma z nimi nic wspólnego –
wyjaśnił w irytacji – nie ma potrzeby by go w nie mieszać.
- No, to sam sobie odpowiedziałeś –
zaświergotała rozbawiona zachowaniem brata – to zapewne nie ma z tobą nic
wspólnego, więc cię w to nie miesza.
- Dobrze się bawisz? – Warknął w
odpowiedzi.
- A żebyś wiedział – zaśmiała się
wracając do kuchni – Wyluzuj!
* * *
Stał nad grobem przyjaciela. Miejsce, w
którym zginął sporo się zmieniło przez te kilka lat. Kiedyś samotny spacer po
dzielnicy, równał się niemal samobójstwu. Teraz było tu o wiele spokojniej. W
zamyśleniu patrzył na bukiet lekko zwiędłych róż. Coś było w samym środku.
Schylił się by zajrzeć do środka.
- Oset – mruknął zmartwiony – czyli
zemsta.
Zaśmiał się pod nosem rozbawiony tą
wiadomością. Chung w ogóle się nie zmienił. We wszystkim co robił kryła się
symbolika. To było dość problematyczne, tym bardziej, że nie miał czasu na jego
chore poczcie humoru. Ruszył w stronę siedziby RS. Musiał gdzieś przeczekać
jeszcze jeden dzień, a nie chciał nadużywać gościnności L-Diablo i Mao.
Wszedł do środka z uczuciem nostalgii.
Skierował się do pokoju na górze, gdzie dawniej mieścił się jego przyczółek. Po
drodze napotkał kilku członków grupy, ale nikt nie śmiał go zatrzymywać. Otworzył
drzwi i ze zdumieniem stwierdził, że prawie w ogóle nic się nie zmieniło.
Li-Dok najwyraźniej chciał pozostawić mu miejsce, do którego w razie co mógłby
wrócić. W kącie leżał nowy i owinięty folią materac. Bez wahania rzucił się na
niego i wygodnie ułożył. To miejsce dawało mu poczucie pozornego
bezpieczeństwa. Zamknął oczy i zasnął. Musiał odpocząć przed podróżą.
* * *
Fabrizio z podziwem kroczył za Emilio.
Ochroniarz matki wykazywał się zaskakującym instynktem i doświadczeniem. Już
godzinę po wylądowaniu w Nowym Jorku złapał ślad Piotra. Teraz wchodzili do
sfatygowanego budynku, który zdobiło graffiti z czerwonym skorpionem.
- Czego tu zgredy? – Zawołał do nich
jakiś nastolatek. Miał na szyi czerwoną chustę i gniewnie na nich patrzył. –
Wynocha!
- Szukamy kogoś – oświadczył Emilio –
nazywacie go Death.
- Death jest na górze – zawiadamiała ich
jakaś dziewczyna – zapewne odsypia. Ostatniej nocy spotykał się z
informatorami.
- Dziękujemy za informacje – Fabrizio
posłał jej serdeczny uśmiech. – Z pewnością go nie skrzywdzimy.
- Ty, Murdoch – warknął na dziewczynę
jakiś chłopak – za dużo gadasz.
- W przeciwieństwie do ciebie ja znam
Deatha osobiście – zbyła go z dozą wyniosłości – To Dereck nadał mu przydomek.
- Panienka Mao – Fabrozio uśmiechnął się
jeszcze bardziej – dziewczę, które niemal uśmierciło Piotra.
- Nie zawstydzaj dziewczyny paniczu –
skarcił go Emilio – Panicz Piotr nie życzyłby sobie tego.
Nie czekając na odpowiedź ochroniarz
ruszył na górę. Bez problemu znalazł odpowiedni pokój. W środku na materacu
spał Piotr. Wszystkie ściany pokrywało graffiti, a na jednej z nich widniał
rysunek trójki przyjaciół. Podszedł do chłopaka i chwilę mu się przyglądał.
- Długo będziesz tak patrzył? – Spytał
sennym głosem. – To trochę nie uprzejme obserwować śpiącego.
- Panicza babcia się martwi – oznajmił
spokojnie – jest panicz lekkomyślny i nie uważa. To błąd w tych niebezpiecznych
czasach.
- Jestem zwierzyną łowną – ziewnął
siadając na materacu – świetnie zdaję sobie z tego sprawę Emilio.
- Nie potwierdza panicz tego działaniem
– zauważył w lekkim uśmiechu – nigdy nie dba panicz o własne dobro.
- Trochę przesadzasz – spojrzał na okno
– i nie nazywaj mnie paniczem.
- Znowu zmieniłeś image? – Do pokoju
wszedł Fabrizio. – Tym razem ciemna czekolada.
- Musiałem zmienić wygląd, bo moje włosy
rzucają się w oczy – wyjaśnił wstając z materaca – Li-Dok jest w okolicach
Yanji.
- Chiny – Emilio miał wątpliwości – To
trudny teren.
- Wiem – odparł w zamyśleniu – obszar
rolniczy i górzysty. Jednak tam ma kryjówkę Chung.
- Rozumiemy – zaśmiał się Fabrizio –
niestety jesteś skazany na nas.
- Babcia? – Spytał zrezygnowany.
- Poniekąd – przyznał Emilio – po części
też panicz Fabrizio.
- Mogłem się spodziewać – westchnął
podchodząc do okna – zasugerowałeś jej to?
- Martwi się o ciebie – wzruszył
ramionami – jako twój wujek muszę mieć na ciebie oko.
- Nie jestem dzieckiem – obruszył się ruszając
w stronę wyjścia – i potrafię o siebie zadbać.
- Kłopoty cię kochają – zauważył Emilio
– możesz ich nie szukać, ale one zawsze cię znajdują.
- Przywykłem – zbył go wychodząc z
pokoju – trochę też zmieniłem punkt widzenia.
- Zobaczymy – Emilio mu nie dowierzał –
Będziemy twoimi cieniami.
- Nie podoba mi się taki stan – marudził
niezadowolony – Rozumiem intencje babci, ale to mój problem i sam muszę go
rozwiązać.
- Moja matka by się z tobą nie zgodziła
– Fabrizio szedł krok za chłopakiem – może i masz problem, ale rodzina jest po
to by ci pomagać. W dodatku jesteś poszukiwany przez ludzi Kronosa.
- To nie powód, by dawać mi obstawę
dwóch ludzi – zatrzymał się w pół kroku – troje ludzi to tłok. W pojedynkę
jestem incognito, czyli niewidzialny.
- To akurat prawda – wtrącił Emilio
przystając obok Piotrka – W Chinach trójka obcokrajowców od razu wyda się
podejrzana.
- Właśnie – wtórował mu zielonooki – tym
bardziej w miejscu, do którego rzadko przyjeżdżają turyści.
- Jedziemy z tobą i koniec – Fabrizio
zmienił ton na poważny – może i zwiększymy ryzyko wykrycia, ale przynajmniej
będziesz miał wsparcie.
- Jak chcecie – wzruszył ramionami w
rezygnacji – i tak nic nie wskóram.
- Dobra decyzja – poklepał ramię wnuka
matki – Kiedy wyjeżdżamy?
- Jutro – odpowiedział ruszając na dół.
Popsuł mu się humor ze świadomością, że dokooptowano mu dwie przyzwoitki.
Niestety nie mógł nic na to poradzić. Emilio prędzej czy później i tak by go
wytropił. To dlatego odpuścił. Lepszy taki obrót spraw niż nieoczekiwany zwrot
akcji. Jakoś będzie musiał pogodzić się z tym faktem.
* * *
Siedział w ciemnym pokoju i rozmyślał.
Cisza i mrok zawsze pozwalały mu oczyścić umysł. Kilka dni u siostry dobrze mu
zrobiło i teraz odzyskał jasne spojrzenie na cały problem zaistniałej sytuacji
jego i Piotra.
- Jesteś dla mnie nazbyt wyrozumiały
Chochliku – westchnął rozbawiony własną słabością – W dodatku oszczędziłeś mi
kazań. To nas różni.
- Długo zamierzasz tam siedzieć? –
Spytała go Rose pukając do drzwi. – Rozumiem, że masz pokręcony sposób na wylizywanie
ran, ale to już przesada.
- O co ci chodzi? – Nie do końca
rozumiał jej pretensje. – Do czego znów pijesz?
- Wyżarłeś całe masło orzechowe –
warknęła w odpowiedzi – i jeszcze nie posprzątałeś łazienki.
- Niby czemu mam sprzątać twoje włosy po
depilacji nóg? – Mruknął krzywiąc się na samą myśl. – Ja jakoś umiem nie
bałaganić w łazience.
- Odczep się – kopnęła drzwi – mój dom,
moje zasady.
- Twoje zasady i twój bałagan – odgryzł
się złośliwie – jutro wybywam, więc będziesz mieć dom dla siebie.
- Gdzie się wybierasz? – Spytała w
irytacji. – W dodatku informujesz mnie w taki sposób.
- Narzekasz jakbyś mnie nie znała –
wytknął jej otwierając oczy – Chochlik potrzebuje wsparcia.
- Nawet nie prosił cię o pomoc –
zauważyła spokojnie – w co się znów wpakował?
- Oprócz wojny z Kronosem? – Zażartował,
wiedząc, że czesze ją pod włos. – Jeszcze w nic poważniejszego.
- Rozumiem – uśmiechnęła się mimochodem
– ma dzieciak talent do ładowania się w kłopoty.
- Jestem po to by ratować go z opresji –
wstał i podszedł do drzwi – jest zbyt ważny i nie pozwolę by coś mu się stało.
- Jesteś tego pewny? – Oparła się o
ścianę przy drzwiach. – Jeszcze nie widział cię w tej odsłonie.
- Zaryzykuję – był zdecydowany – Musi
wreszcie poznać Raptora.
- To będzie twoim gwoździem do trumny –
szacowała jego szanse – albo zacieśnieniem waszych więzi.
- Okaże się gdy to nastąpi – tymi
słowami zakończył temat – tak czy inaczej wyruszam o świcie.
* * *
Patrzył na miskę z jedzeniem i ćwiczył
siłę woli. Coś mu mówiło, że w środku są proszki usypiające. To podejrzenie
przyszło po tym, jak wypił wodę i stracił świadomość. Kiedy się obudził, był
odświeżony i przebrany w nowe ciuchy. Co więcej, z klatki przeniesiono go do
niewielkiego pokoju z zakratowanym oknem. Jego głodówka trwała już trzy dni i
powoli się łamał. Nie mógł sobie przypomnieć imienia gościa, który kazał go
porwać. To go frustrowało.
- Buntujesz się – do pokoju wszedł jego
porywacz. Wskazał na miskę z jedzeniem grożąc mu palcem. – Niedługo przybędzie
mój gość honorowy.
- Kto? – Podniósł na niego wzrok czując
wielki niepokój. – Kto jest tym gościem?
- Twoja głupia decyzja o głodówce
sprawiła, że długo kojarzysz fakty – zakpił podchodząc do więźnia – Akiro, masz
prawo mnie nie pamiętać.
- Powiesz wreszcie czego chcesz? –
Spytał słabym głosem. – Trzymasz mnie tu już ponad tydzień.
- A dokładniej dwa i pół – sprostował w
śmiechu – jesteś przynętą.
- Chodzi o Death’a – jego obawy się
potwierdziły – Czego od niego chcesz?
- Jesteście jak bracia – złapał Li za
włosy i zmusił by ten spojrzał mu w oczy – To przez ciebie zginął Dereck
Murdoch, a mój Piotruś na jakiś czas zniknął.
- Twój?! – Zdumiał się tym
stwierdzeniem. – Kiedyś mi o tobie mówił. Korepetytor.
- Nie poznaliśmy się osobiście, dlatego
masz prawo mnie nie znać – uśmiechnął się, lecz w oczach widać było gniew –
Miałeś z Piotrem niecałe czternaście lat, gdy ściąłem się z Dereckiem. Starał
się trzymać mnie z daleka od swoich małych podopiecznych, ale udało mi się
nawiązać kontakt z zielonooką księżniczką.
- Uwziąłeś się na niego – zauważył
załamany – On ma ciężki okres.
- Sprawię, że zapomni o wszystkim –
zapewnił niemal szeptem – Będzie mieć towarzystwo i mnie.
- Nie zapomni o rodzinie i o… - w
ostatniej chwili się zamknął. Wolał nie zdradzać więcej informacji o
przyjacielu. – Rodzina też o nim nie zapomni. Szczególnie brat i siostra.
- Czego mi nie mówisz? – Zmierzył Akirę
karcącym spojrzeniem. – Mów gnojku!
- Nie – odparł zmęczony – To sprawa
Death’a.
- Poznam prawdę – odszedł od chłopaka –
On już przybył do Chin.
* * *
Od tygodnia szukał informacji wśród
tubylców na temat Chunga. Miał świadomość, że w rzeczywistości nazywał się
inaczej, ale ogólne fakty mogły się pokrywać z jego wiedzą. Fabrizio ciągle
narzekał na chiński klimat, co działało mu na nerwy. Na szczęście, Emilio potrafił
go uspokoić.
Zaczepił kolejnego mężczyznę na polu i
opisał mu osobę Chunga. Staruszek zamyślił się, po czym zmierzył go czujnym
spojrzeniem.
- Szukasz śmierci chłopcze? – Spytał
poważnie. – Dużo nieszczęścia spotkało nas z ręki tego rodu.
- Rodu? – Dociekał, widząc w tej
informacji zalążek tropu.
- Młody mistrz rodu Zheng sprawuje
władzę nad tymi ziemiami – odpowiedział mu starzec – Jestem już stary i nie mam
rodziny, dlatego nic już nie stracę. Inni mieszkańcy wioski nic ci nie
powiedzą. Boją się gniewu Zheng Xing-li.
- Rozumiem – grzecznie się skłonił
dziękując za zaufanie i poświęcony czas – Nie szukam śmierci, a przyjaciela.
Ten Zheng Xing-li porwał go i tym samym dał mi zaproszenie.
- Masz porachunki – zauważył
zaniepokojony – Jesteś jeszcze taki młody.
- Wiem, że jest ode mnie starszy –
przyznał w lekkim uśmiechu – niestety to on ma porachunki względem mnie.
- Współczuję ci, ale nadal twierdzę, że
powinieneś stąd odejść – naciskał upierając się przy swoim – Nie wszyscy są
wyrozumiali.
- Wiem – przyznał zmęczony – jednak nie
opuszczę przyjaciela, którego traktuję jak brata.
- Jesteś wiernym przyjacielem –
pochwalił go staruszek – to dowodzi o twoim honorze.
Pożegnał się uprzejmie, po czym ruszył
do samochodu, gdzie czekali Emilio z Fabriziem. Zdał im relacje z rozmowy, ale
jakoś nie tryskał entuzjazmem. Jego osobista misja mogła okazać się pułapką bez
wyjścia, a myśl, że wciąga w to osoby postronne jakoś go nie pocieszała.
- Niech cię nie trapi nasza obecność –
Emilio poklepał jego ramię bezbłędnie odczytując nastrój w jakim tkwił. – To
nie ty nas tu ściągnąłeś. Przyjechaliśmy dobrowolnie.
- Eh – westchnął ciężko – nie
spodziewałem się, że Chung może okazać się kimś tak poważnie groźny.
- Zasada mojej pani brzmi: „Spodziewaj
się niespodziewanego”. – Oznajmił łagodnie. – Pani Sofii zawsze jej
przestrzega. To dlatego potrafiła cię wyśledzić.
- Babcia nie powinna się mną przejmować
– mruknął opierając się o bok wozu – i tak ma dużo na głowie.
- Jesteś jej wnukiem – wtrącił Fabrizio
wchodząc do lasu – powinieneś ją wreszcie zrozumieć.
- Więzy rodzinne – sapnął nieprzekonany
– dopiero to poznaję. Słyszycie?
- Coś jakby konie – Emilio również to
zauważył. – Na tym terenie to raczej logiczny środek lokomocji.
- Możliwe – miał jakieś niepokojące
uczucie – Jednak nie uważasz, że zbliżają się trochę za szybko?
- Może masz rację – Spojrzał na kłęby
kurzu w oddali. – W filmach to źle wróżyło.
- Czyli jesteś fanem westernów – zaśmiał
się w reakcji na tę wieść – ciekawe.
- Trzeba mieć jakieś hobby – wzruszył
ramionami – a to dobra alternatywa na odstresowanie.
Skończyli rozmowę, bo jeźdźcy byli coraz
bliżej. Okrążyli ich i obserwowali.
- Tego zabrać – jeden z mężczyzn wskazał
Piotra – Drugiego zostawić.
- Nie pozwolę go zabrać – Emilio
zagrodził chłopaka sobą. – Kim jesteście?
- Unieszkodliwić – zarządził Chińczyk –
wykonać.
Dwóch jeźdźców wystrzeliło w stronę
Piotra i Emilio. Były to pociski ze środkiem usypiającym. Po dłuższej chwili
poczuli moc specyfiku.
- Cholera – stęknął opadając z sił –
Szlag.
Jeden z jeźdźców chwycił go nim upadł i
zarzucił na grzbiet konia. Inny kopnięciem unieszkodliwił Emilio. Ochroniarz
runął na ziemię pozbawiony przytomności. Tak go właśnie zostawiono, porywając
podopiecznego.
* * *
Kończył właśnie myć Ivi, gdy poczuł coś
niepokojącego. Miał złe przeczucie, a instynkt podpowiadał mu, że chodzi o
pewnego pechowca, którego nazywa bratem.
- Znowu się w coś wpakował – westchnął
zarzucając ręcznik na główkę dziewczynki – czy on zawsze musi ulegać emocjom?
Ubrał Ivi w pidżamkę, po czym wyjął z
kieszeni komórkę z nową kartą SIM. Wystukał numer Sicariusa i napisał mu
wiadomość. Po kilku minutach otrzymał odpowiedź, potwierdzającą jego
przypuszczenia.
- Cholera – syknął wściekły na sytuację.
W tej chwili był uziemiony i nie mógł ruszyć z odsieczą. Na szczęście miał w
zanadrzu wyjście awaryjne. Wystukał z pamięci kolejny numer i czekał. Gdy
wreszcie się połączył, nadał krótki komunikat. – Wuju weź Ravena i namierzcie
Sicariusa…
* * *
Ciężko westchnął chowając telefon do
kieszeni płaszcza. Po mailu od Ludwika wzrosła jego czujność. Zapobiegawczo
wysłał wcześniej Fina w roli ducha Piotrka, jednak cholernik nie dawał znaku
życia już dwie doby. Na szczęście, zdążył podrzucić rudzielcowi lokalizator.
- All czuje niepokój, czyli coś się
święci – mruknął ładując na tylne siedzenie wozu torbę z rzeczami i bronią – co
sprawiło, że wylądowałeś w Chinach Piotrusiu?
Uśmiechnął się tylko węsząc w tym dobry
materiał na haka. Wreszcie szykowała się niezła akcja ratunkowa. Fakt, że macki
Kronosa nie sięgały w te rejony Chin jeszcze bardziej go rajcował. Wystarczyło
tylko pozbyć się robactwa, które węszyło wokół jego osoby i mógł ruszać w
drogę.
Założył tłumik na broń i bezszelestnie
posuwał się w stronę jednego ze szpiegów ojca. Złapał go od tyłu i
błyskawicznie rozbroił. Następnie postrzeli go w kolano i ramię.
- Ilu kumpli ze sobą przywlokłeś? –
Spytał spokojnie bez krzty agresji. – Mów, chyba że chcesz zostać impotentem.
Skierował lufę między nogi przerażonego
mężczyzny.
- Powiem! – Zawył w strachu. Jego głos
odbił się echem po niemal pustym parkingu. – Jestem tu sam. Dwójka moich
zmienników została w pokoju hotelowym naprzeciwko pana mieszkania.
- Rozumiem – szybko oszacował czas
działania w likwidacji niewygodnych szczurów. Następnie zakończył żywot
pierwszego z nich. – Słaby z ciebie informator.
* * *
Fabrizio wybiegł z lasu tuż po tym jak
odjechali jeźdźcy na koniach. Podszedł do nieprzytomnego Emilia i sprawdził
jego parametry życiowe. Na szczęście jedynie spał.
- Cholera – warknął wściekły – Mogłem
ich nie zostawiać.
Przeniósł ochroniarza w ocienione
miejsce i czekał. Po około godzinie Emilio otworzył oczy.
- Matko, moja głowa zaraz wybuchnie –
jęknął podnosząc się do siadu – Ten środek ma potężnego kopa.
- Co się stało? – Fabrizio miał dosyć
czekania na wyjaśnienia. – Mów.
- Podjechało do nas pięciu jeźdźców
konnych – opowiadał pocierając skronie – strzelili do nas strzałkami z
usypiaczem. Mnie dodatkowo ogłuszyli. Piotra zabrali. Od samego początku
chodziło im właśnie o niego.
- Dzieciak podejrzewał, że pakuje się do
pułapki – uzmysłowił sobie po chwili – to dlatego nie chciał nikogo w to
mieszać.
- To dobry dzieciak – Emilio stęknął
ponownie się kładąc – nigdy nie chciał wplątywać bliskich we własne problemy.
- Matka mnie zabije – położył się obok
ochroniarza – miałem go zabrać do Wenecji w razie takiego ryzyka.
- Niedługo będziemy mieć wsparcie –
poinformował go wzdychając – Dzwonił do mnie Sicarius.
- Powiedziałeś mu gdzie jesteśmy? – Był
zdumiony decyzją Emilio, który zazwyczaj działał w pojedynkę. – Nie poznaję cię
przyjacielu.
- Czasem trzeba przyjąć pomocną dłoń –
odparł zbolałym głosem. Głowa eksplodowała potwornym bólem, po koktajlu
usypiającym. – A Raptor jest odpowiednim sprzymierzeńcem.
- Jak coś spartolimy, to nas ukatrupi –
zauważył w obawie o życie – jeszcze nie chcę się wybierać na tamten świat.
- Zgodziłem się z tobą jechać tylko
dlatego, że jesteś lekarzem – wyjawił beznamiętnie – Dante również przyznał, że
dobrze mieć kogoś takiego przy sobie.
- No tak – zaśmiał się kpiąco – Jak wam
wpakują kulkę to nawet cud nie pomoże.
- Więcej optymizmu Fab – poklepał syna
pracodawczyni w ramię – W życiu trzeba myśleć pozytywnie, inaczej wszystko się
partoli.
Po tych słowach ponownie stracił
przytomność.
* * *
Kiedy zobaczył, że grupa jeźdźców wraca
z powierzonej misji, wyszedł z domu. Jego zdobycz zwisała nieprzytomna z
grzbietu konia lidera.
- Przefarbował włosy – mruknął
niezadowolony. Skinął na jednego z ludzi. – Masz zmyć farbę z jego włosów.
Podszedł do Piotra i ściągnął go z
konia. Był lżejszy niż pamiętał, ale nadal miał tę uroczą twarz. Uśmiechnął się
pod nosem, po czym oddał chłopaka jednemu z ludzi. Nakazał by doprowadzili go
do porządku.
- Zrobiliście tak jak kazałem? – Spytał
lidera grupy jeźdźców.
- Tak szefie – mężczyzna rzucił mu
pistolet ze strzałkami – Podałem mu lżejszy środek.
- To dobrze – usatysfakcjonowany
skierował się do domu. Wreszcie go miał. – Wracajcie do obowiązków.
* * *
Ocknął się z lekką migreną. To był efekt
uboczny usypiacza. Zamrugał kilkakrotnie oczami by przestały piec, po czym
powoli podniósł się do siadu. Znajdował się w jakimś pokoju z zakratowanymi
oknami. Leżał w wygodnym łóżku i ku własnemu zdziwieniu miał na sobie inne
ubranie, a w dodatku wilgotne włosy.
- Co tu jest grane? – Spytał cicho,
dostrzegając, że zmyto farbę z jego włosów. – Ile byłem nieprzytomny?
- Wystarczająco długo – do środka wszedł
Chung, a raczej Zheng Xing-li – Kopę lat Kwiatuszku.
- I się zaczyna – stęknął w irytacji –
Nie nazywaj mnie tak.
- Jesteś moim Kwiatuszkiem – zbliżył się
do Piotrka i złapał kosmyk jego mokrych włosów – doprowadziłem cię do porządku.
Nie powinieneś ukrywać naturalnego wyglądu.
- Gdzie jest Akira? – Odtrącił jego rękę
w buntowniczym geście. – I czego chcesz Xing-li?
- Poznałeś moje prawdziwe imię –
pochwalił go delikatnie klepiąc w policzek – taki delikatny i ostry zarazem.
- Przestań chrzanić i odpowiedz –
niecierpliwił się, bo mocno martwił się o przyjaciela – Co z Akirą?
- Żyje, jeśli o to ci chodzi – udał
obrażonego i odwrócił się do gościa tyłem – ale to może się zmienić, jeśli
będziesz taki niegrzeczny.
- Wybacz – masował bolące skronie –
puściły mi nerwy, bo się o niego martwię. Zrozum, nie mam czasu na twoje
gierki.
- Nie masz czasu – powtórzył zgrzytając
zębami – zapewniam, że pomogę ci go znaleźć.
- Cholera Xing-li – wstał z łóżka
nabuzowany emocjami – wybrałeś zły moment.
- Czyżby?! – Zakpił. – Przekonaj mnie do
zmiany zdania.
- Jesteś jak głucha ściana – warknął,
dając upust emocjom – Niech ci będzie.
Pomimo złego stanu zdrowia ciała
zaatakował Chińczyka. Osłabiona koordynacja ruchowa i lekkie zawroty głowy
utrudniały mu sprawę.
- Piotrze – uśmiechnął się unikając
szybkich ciosów kasztanowłosego – w obecnym stanie niczego nie zdziałasz.
- Zawsze jest szansa – przekonywał
samego siebie kontynuując niemądry i nierówny pojedynek – a ja mam zbyt wiele
na głowie, by tu zostać.
- Zostaniesz tu – oświadczył szybkim
ruchem obezwładniając chłopaka – i dasz mi to czego chcę.
- Nie ma szans – wyrywał się z uścisku,
ale w swoim obecnym stanie przegrał z kretesem – Puszczaj.
- Słodko – szepnął mu do ucha, po czym
pchnął go na łóżko – Ten raz ci wybaczę. Gdy powtórzysz takie zachowanie,
boleśnie cię ukarzę.
- Przynajmniej wypuść Akirę – poprosił
przez zaciśnięte zęby. Porażka była uwłaczająca. – On nie ma z tym nic
wspólnego. Nawet cię nie poznał.
- Jest ważny dla ciebie – odparł
wychodząc z pokoju – to wystarczy.
* * *
Jechał zgodnie ze wskazówkami
ochroniarza Sofii Laverno. Teren nie należał do dogodnych dla podróżujących
samochodem. Kiedy dotarł do wioski, o której wspomniał Emilio, pomyślał, że
trafił do końca świata.
- To jakieś zadupie – mruknął skręcając
w las – Przyszłemu teściowi pewnie by się spodobało.
Na oddalonej od wioski przyleśnej
polanie stał zaparkowany Suv. Obok siedzieli mężczyźni, do których zmierzał.
Zatrzymał się obok ich wozu, po czym wysiadł. Emilio nie wyglądał najlepiej, a
Fabrizio najwidoczniej nie przywykł do panującego w Chinach klimatu.
- Już jesteś – Emilio wstał krzywiąc się
z bólu – Wybacz mój stan, ale podano mi jakieś zmieszane świństwo. To
cholerstwo unieruchomiło mnie na trzy dni.
- Teraz jest o wiele lepiej – wtrącił
Fabrizio – Wczoraj z ledwością chodził.
- Rozumiem – ocenił stan ochroniarza, po
czym ruszył do wozu. Po chwili wytrwałego grzebania w jednej z toreb, znalazł
to czego szukał. – To zneutralizuje działanie trucizny.
- Wiesz coś o tym – ochroniarz wziął od
Sicariusa strzykawkę i fiolkę – Coś czułem, że to nie tylko usypiacz.
- Piotrkowi zapewne podali inny środek –
zgadywał martwiąc się o Chochlika – Czego od niego chcą?
- Dzieciak wiedział o pułapce – Fabrizio
przypomniał sobie ten szczegół – ale pomimo tego nadal szedł dalej.
- Piotrek zawsze podejmuje ryzyko nie
licząc się z konsekwencjami – oznajmił Dante marszcząc brwi – Potrafi poświęcić
własne szczęście dla dobra osób mu bliskich. Akira został porwany, więc jak
idiota ruszył mu na ratunek.
- To prawda – zgodził się z nim Emilio –
gdyby miał przewodzić jakiejś grupie, z pewnością byłby niezastąpionym liderem.
- Pojechałeś z nim tylko dlatego, bo
chciałeś go sprawdzić – Sicarius zmierzył ochroniarza badawczym spojrzeniem. – To
na prośbę jego babki, nieprawdaż? Ona i mój dziadek na siłę chcą ułożyć nam
życia.
- Nie chcą was rozdzielać – zapewnił go
Emilio – Po prostu budują wam grunt.
- Ta, jasne – nie wierzył – Odpocznij.
Ja w tym czasie rozejrzę się po okolicy i ułożę plan działania.
* * *
Stał pod drzwiami i nasłuchiwał. Niczego
nie słyszał, co go frustrowało. Otworzył zamek wytrychem zrobionym z patyczka
do uszu, które były w łazience i opuścił pokój. Szedł, ostrożnie stawiając
kroki. Nie chciał zaalarmować ochroniarzy. Na drugim końcu korytarza znalazł
inne drzwi. Pogmerał prowizorycznym wytrychem w zamku i je nieco uchylił. To
był strzał w dziesiątkę, bo znalazł celę Li-Doka.
- Death?! – Li podszedł do przyjaciela
ze zmartwioną miną. – Czemu tu jesteś? To pułapka.
- Wiem Li – uspokajał go łagodnym głosem
– Od początku o tym wiedziałem. Wystarczyło, że zobaczyłem kwiaty na grobie
Deracka.
- Rozumiem – westchnął ciężko – nawet
nie wiem gdzie jestem.
- W Chinach – poinformował go, w duchu
układając plan ucieczki – Niejako wróciłeś do domu.
- Do domu, w którym wyrżnięto całą moją
rodzinę – sprostował smętnym tonem – nie muszę ci mówić, kto za tym stoi.
- Nie musisz – spojrzał na przyjaciela z
winą w oczach – Ona na mnie poluje. Zaatakowała La-Muerte i RS.
- Cholera – zbladł na tę wieść – ale…
- L-Diablo żyje, a chłopaki zyskali
nieco więcej siniaków. – Odparł rozglądając się wokoło. – Cholera. Przez ten
usypiacz mam pustkę w głowie.
- To może improwizacja? – Zaproponował
Akira. – Kiedyś to się sprawdzało.
- Tylko, że nasz obecny przeciwnik nie
jest w ciemię bity – miał pewne wątpliwości, jednak stare przyzwyczajenie
przeważyło – no cóż, lepiej zaryzykować niż później żałować.
Wyszli z pokoju i powoli szukali
wyjścia. Po dłuższej chwili je znaleźli, ale również kłopot.
- Siedmiu ludzi przy jednych drzwiach to
lekka przesada – mruknął niezadowolony z braku pomysłu na ucieczkę – Masz jakiś
plan?
- To ty tu jesteś geniuszem –
przypomniał mu Li.
- W tej chwili niedysponowanym geniuszem
– szepnął gorączkowo myśląc nad planem działania – Frontalny atak może ich
zaskoczyć.
- W sumie, nie mamy innego wyjścia –
Akira złapał jego ramię. – Ktoś tu idzie.
- Chowamy się – zarządził ciągnąć przyjaciela
za jakiś fikus – Cholerny pech.
Schowali się w ostatniej chwili, bo z
korytarza wybiegło dwóch mężczyzn. Ogłosili alarm.
- Wiedzą, że uciekliśmy – denerwował się
Li-Dok – Teraz podniosą czujność.
- Problem w tym, że jeszcze nie
zdążyliśmy uciec – sprecyzował Piotrek – dobra wiadomość jest taka, że
zmniejszyła się warta przy drzwiach. Zła, że teraz tracimy element zaskoczenia.
- I tak trzeba zaatakować frontalnie –
analizował ich sytuację Li – nie mamy większego wyboru.
- Wybór jest, ale nijaki – przyznał
zielonooki – w dodatku nie jestem jeszcze w dobrej formie po usypiaczu.
- Nie jesteś sam – podnosił go na duchu
– to jak?
- Lepiej teraz – posłał mu
porozumiewawcze spojrzenie – Dajesz.
Wybiegli z ukrycia i zaatakowali. Pomimo
wzmożonej czujności ochroniarze zareagowali zbyt późno i padli. To było za
proste. Odpowiedź na powstałe podejrzenie uzyskali kiedy chcieli opuścić dom.
Zostali zmuszeni do odwrotu przez czatujących na zewnątrz kolejnych
ochroniarzy.
- Mamy przesrane – stęknął roztrzepując
kasztanowe włosy – on to wszystko przewidział. Bawi się z nami.
- Bawi?! – Akira zbladł. – Kim on tak
naprawdę jest?
- Nie pytaj – westchnął, gorączkowo
rozmyślając co dalej? – W tym stanie nie jestem na tyle silny by się z nim
mierzyć.
- Ochroniarze są wszędzie oprócz schodów
– zauważył przyjaciel lekko szturchając go w bok – on chce byśmy tam poszli?
- Znając go… – nie mieli innego wyjścia
jak skorzystać z jasnego zaproszenia – …nie mamy wyboru.
- A co jeśli tu zostaniemy? –
Zastanawiał się na głos. – Może jednak spróbujmy nawiać przez frontowe drzwi?
- To nie wypali – pokręcił przecząco
głową – jest cwany i z pewnością przewidział takie próby.
Chwilę milczeli, by następnie zgodnie
ruszyć na schody. Powoli wspięli się na górę i kierowali sugestywnymi
wskazówkami Xiana-li. Piotrek z każdym krokiem miał coraz więcej wątpliwości.
Najgorsze było to, że nie mogli zawrócić.
- Długo kazaliście na siebie czekać –
usłyszeli na powitanie, gdy weszli do pokoju na końcu korytarza. Xian-li
siedział za biurkiem i przeglądał jakieś dokumenty. – Osłabiłem siłę umysłu
Kwiatuszka, dlatego tak łatwo mogłem przewidzieć wasze posunięcia.
- Kwiatuszka? – Akira spytał przyjaciela
ściszonym głosem. – Poważnie?
- Zejdź ze mnie – warknął cicho w
odpowiedzi – to dość skomplikowane.
- Nie słuchacie – Zheng zmierzył obu
srogim wzrokiem – to brak wychowania.
- Gadasz – zakpił w irytacji mrużąc
zielone oczy – masz mnie, więc wypuść Li-Doka.
- Już przerabialiśmy ten temat – wstał i
zbliżył się do chłopaków – jest dla ciebie kimś ważnym.
- Nie doszukuj się moich słabych punktów
– ostrzegał zaciskając pięści – nie będę potulnym jeńcem.
- Na to liczę – uśmiechnął się, lekko
klepiąc policzek kasztanowłosego – zawsze lubiłem tę twoją buntowniczą naturę.
Wtedy kwitniesz.
- Nie jestem już tym dzieciakiem z
Nowego Yorku – odparł wkurzony – Zdążyłem dorosnąć.
- I? – Nie widział w tym problemu. –
Dojrzałe owoce są o wiele słodsze.
- Cholera – Akira zasłonił przyjaciela.
– Zostaw Deatha w spokoju.
- Nie martw się – Xian-li posłał mu
rozbawione spojrzenie – z tobą też chętnie się zabawię.
- Co!? – Zdębiał lekko się wycofując. –
Żartujesz.
- Nie w tej kwestii Żuczku – zaśmiał się
w reakcji na szok Li – do tej pory jedynie Kwiatuszek bezbłędnie rozszyfrowywał
moje żarty.
- Pierwszy był Dereck – poprawił go
Piotrek – nauczył mnie dostrzegać takie błahe szczegóły.
- Błahe szczegóły – powtórzył z dziwnym
błyskiem w oczach – i jak cię nie lubić Kwiatuszku?
- Mam imię – zazgrzytał zębami – i nie
jestem rośliną.
- Z gniewem ci do twarzy –
komplementował go w śmiechu – choć wolę, gdy maluje się na niej cierpienie i
strach.
- Przyciągasz sadystów Death – Akira nie
mógł się powstrzymać by mu tego nie wytknąć – Nawet twój brat jest „badgayem”.
- Nie miał wyboru – usprawiedliwiał
Allena – Ciotka go do tego zmusiła. No i jego fach eliminuje miękkość.
- Ta wiedźma? – Upewniał się zwężając
oczy. – To go tłumaczy.
- Znowu mnie ignorujecie – Xian-li już
nie ukrywał zniecierpliwienia – to niewybaczalne.
Pstryknął palcami, a do pomieszczenia
weszło troje ochroniarzy. Jeden z nich złapał z zaskoczenia Akirę, a dwóch
pozostałych obezwładniło Piotrka.
- Czas czegoś was nauczyć – oznajmił
ostrym tonem – na przykład dobrego zachowania.
- Teraz łapię dlaczego korepetytor –
olśniło Li-Doka – to drugie też już czaję.
- To drugie to było pierwsze – wyjaśniał
mu zielonooki – czemu do cholery mnie trzyma dwóch gości?
- Bo będziesz odbywał karę – poinformował
go zadowolony z obrotu spraw – obaj ją odbędziecie.
- Za co?! – Zdziwił się Akira, jednak
zrezygnował z zadawania kolejnych pytań po karcącym spojrzeniu Zhenga. – Nie
było pytania.
- Odejdź od Li-Doka – Patrzył jak
Xian-li podchodzi do jego przyjaciela z wypełnioną czymś strzykawką. Miał złe
przeczucia. – Nie rób tego.
- Niestety spełnienie twojego żądania
nie klei się z moim zamiarem – odparł wstrzykując Akirze środek – zaraz
zobaczymy jak na to zareagujesz.
- Coś ty mu podał? – Zielonooki wyrywał
się mężczyznom z niepokojem patrząc na przyjaciela. – Odpowiedz!
- Ponoszą cię nerwy Kwiatuszku –
zmierzwił kasztanowe włosy – takie miękkie.
- Zostaw mnie zboku – warknął wkurzony,
walcząc z siłą mięśni trzymających go gości – Kurwa!
- Wyrażaj się – spoliczkował
tryskającego złością a zarazem strachem chłopaka – nie jesteś już dzieckiem i
powinieneś dojrzalej dobierać gamę słów.
- Czasem proste i marginalne słownictwo
wyraża więcej niż najwyszukańsze stwierdzenia – zripostował krzywiąc się z
bólu. Wzrósł w nim strach, gdy zobaczył bladą twarz przyjaciela. – Li!
- Podałem mu pewną toksynę – oświadczył
Xian-li obserwując reakcję kasztanowłosego – Nie umrze, ale pocierpi katusze,
jeśli podejmiesz niesatysfakcjonującą mnie decyzję.
- Dotyczącą czego? – Dociekał nie
spuszczając oczu z Akiry. – Podaj mu antidotum!
- Nie podoba mi się twój ton – strofował
go niezadowolony – może tak grzeczniej?
- Ok. – Westchnął z zaciśniętymi zębami.
– Zrobię co chcesz, ale oszczędź Li-Doka.
- I? – Droczył się z nim, ale chciał
usłyszeć jak błaga.
- Oszczędź go – normalnie nigdy by się
na to nie zgodził, ale od jego decyzji i zachowania zależało życie przyjaciela.
To było frustrujące. Posiadanie otwartego, słabego punktu stawiało go w
beznadziejnej sytuacji, przez co musiał być grzecznym psem. – Proszę.
- Od razu lepiej – pochwalił go dając
znak człowiekowi, który trzymał Chińczyka by z nim odszedł – Spełniłem twoją
prośbę. Teraz ty spełnisz moją.
- Niczego jeszcze nie zrobiłeś – wytknął
mu pełen niezadowolenia – kazałeś jedynie zabrać stąd Li. To żadne spełnienie
prośby!
- Martwisz się o przyjaciela – zakpił
łapiąc go za włosy – nie ufasz memu słowu?
- Zgadłeś – plunął mu w twarz – jesteś
zakłamanym szczurem, a takim się nie ufa.
- Masz mnie za szczura – syknął wściekły
– przekonam cię, że się mylisz.
Spiesznie opuścił pomieszczenie, a jego
ludzie ruszyli za nim, ciągnąc ze sobą wyrywającego się chłopaka. Zeszli na
dół, do miejsca, gdzie umieszczano więźniów. W jednym z pokoi leżał podłączony
do kroplówki Akira. Był nieprzytomny, ale jego stan uległ polepszeniu. Bladość
z twarzy zniknęła i oddech się wyrównał.
- Sprawdź – Piotrek został pchnięty w
stronę Li. Stan przyjaciela naprawdę się poprawił, na co w reakcji odetchnął z
ulgą. Teraz niestety musiał ponieść konsekwencje wypowiedzianych wcześniej
słów. – Nadal uważasz, że jestem szczurem?
- Trochę – odparł unikając spojrzenia
Zhenga – Nie wiem.
- Eh – złość mu nieco przeszła, ale nie
zamierzał mu pobłażać – Idziesz ze mną.
Bez słowa ruszył za Chińczykiem. Nie
miał innego wyjścia. Zgodził się spełnić jego prośbę. Bał się jednak, że to
może go przerosnąć. W takich momentach żałował, że nie wyzbył się emocji jak
rasowi zabójcy. To była przydatna umiejętność, bo polegała na odcinaniu serca
od rozumu. Logika nie kierowała się uczuciową sferą w podejmowaniu szybkich
decyzji. Tu nigdy nie trzeba było poświęcać czasu na wątpliwości, czy sumienie.
Wszystko miało swoje miejsce w systemie.
Weszli do pokoju, który wcześniej
stanowił jego celę. Xian-li zamknął za nim drzwi i czekał. Chwilę mu zajęło nim
pojął o co chodzi.
- Co mam zrobić? – Spytał by potwierdzić
to, co już podświadomie wiedział. – Xian-li, spełnię twoją, jedną prośbę.
- Wreszcie to powiedziałeś – uśmiechnął
się nieznacznie – do końca tego dnia będziesz wykonywać moje polecenia.
- Dobrze – zgodził się pomimo
wewnętrznemu sprzeciwowi. Dante nie będzie mógł mieć mu za złe, że ratował
przyjaciela, którego traktował za brata. – Niech tak będzie.
- Umowa zawarta – skwitował zadowolony
Chińczyk – Każdy akt nieposłuszeństwa odczujesz głęboko w sobie, jak również
twój przyjaciel.
- Rozumiem – wzdrygnął się słysząc ten
zlepek słów – Mam być grzeczny.
- To dobrze, że rozumiesz – skinął na
niego by podszedł bliżej – Zdejmij bluzkę.
Bez słowa wykonał polecenie, choć miał z
tym wewnętrzny konflikt. Zdjął koszulkę ze stójką, odsłaniając nagi tors.
Xian-li uważnie śledził każdy jego ruch, a później obejrzał go z każdej strony.
- Oceniasz mnie? – Spytał
zniecierpliwiony.
- Masz sporo blizn – zauważył ignorując
pytanie chłopaka – Skąd? Pamiętam, że nie było ich aż tyle.
- To wynik bycia upartym osłem w
niektórych kwestiach – odpowiedział spokojnie – ktoś jednak otworzył mi oczy.
- Ktoś? Kto taki? – Wypytywał
zaciekawiony.
- Babcia, brat z siostrą, ojciec –
wyliczał cicho – choć najbardziej wpłynęła na mnie osoba, bez której nie
potrafię już żyć.
- Zakochałeś się?! – Był zdumiony, że
dziki i arogancki buntownik, którego poznał lata temu w Nowym Yorku uległ tak
niefortunnemu uczuciu. – Kim jest ta osoba? Kobieta?
- Nie do końca – kluczył spuszczając
zawstydzony wzrok – to mężczyzna.
- A więc to tak? – Wezbrała w nim złość.
W życiu jego Kwiatuszka istniał inny mężczyzna. Zazdrość sprawiła, że jeszcze
bardziej chciał mieć go dla siebie. Posiadanie kogoś niedostępnego było
przekleństwem. – Oddałeś się innemu.
- Serce nie sługa – zrobił krok w tył
przeczuwając zły nastrój Chińczyka – tak mówią i to chyba jednak prawda.
- Myślę, że zakryjemy blizny na plecach
tatuażem – zarządził tak nagle zmieniając temat – osobiście pokryję twoje plecy
wizerunkiem smoka.
- Nie chcę – wzdrygnął się na samą myśl
o igle wbijanej w jego skórę i bolesnym procesie tatuowania – nie lubię igieł.
- Masz być posłuszny do końca dnia –
przypomniał mu jednocześnie przejeżdżając palcami od karku aż do pośladków –
wizerunek smoka będzie obejmował ten obszar.
- Za dużo – w szoku nie wiedział co
powiedzieć – nie chcę tatuażu.
- Tamten może i cię posiadł, ale ja
naznaczę twoje ciało sztuką – poinformował go zadowolony z własnego pomysłu –
Twoja delikatna skóra jest idealnym płótnem. Z przyjemnością zabarwię jej
nieskazitelność za pomocą igieł.
- Ja się na to nie zgadzam! – Krzyknął w
strachu. – Obiecałem spełnić prośbę, ale nie to. Zrobię co chcesz, ale nie to.
- Boisz się – odgadł bezbłędnie – to
źle. Podczas tatuowania trzeba być spokojnym.
- Czy ty w ogóle słuchasz? – Jęknął
zrozpaczony. – Nie chcę tatuażu!
- Zaradzimy na to – uśmiechnął się tylko
pod nosem. Wcale go nie słuchał pogrążony we własnych rozmyśleniach. – Sprawię,
że nawet nie drgniesz.
- Posłuchaj mnie wreszcie! – W złości
potrząsnął Chińczykiem. – Nie zgadzam się! Czaisz? Nie chcę tego!
- Zapominasz się Kwiatuszku – Szybko
obezwładnił chłopaka i rzucił go na łóżko. – Ja tu rządzę, a ty masz się podporządkować
i dawać mi przyjemność.
- Przestań – stęknął, czując kolano
pomiędzy nogami – Puść mnie!
- Chciałbyś – wyśmiał go tylko,
przyciskając przodem do posłania – złamałeś nasz układ.
- Przepraszam – wyrzucił z siebie, gdy
ten zerwał z niego spodnie – Przestań, proszę.
- Nie lubisz być tak traktowany –
szepnął mu do ucha rozbawiony całą sytuacją – mój Kwiatuszek chyba wreszcie
zrozumiał, gdzie jest jego miejsce.
- Od początku wiem, gdzie ono jest –
wydyszał próbując się uwolnić – po prostu taka hierarchia mi nie leży.
- Zawsze byłeś ze mną szczery –
wspomniał czasy z Nowego Yorku – tym właśnie podbiłeś moje serce. Byłeś
pierwszym gościem, który nie bał się mówić bez ogródek co o mnie myśli.
- Teraz też byłem szczery, ale nie
słuchałeś – wyjaśniał zażenowany pozycją w jakiej się właśnie znalazł –
chciałem do ciebie dotrzeć.
- Dotarłeś – mruknął wygrzebując z
kieszeni plaster. Zębami zerwał wierzchnią osłonkę i przykleił go między
łopatkami chłopaka. – Dzięki temu nieco się uspokoisz.
- Co to? – Nie mógł dojrzeć co mu
zrobił. – Co ty…?
- Stworzyłem plaster z lekką
neurotoksyną, która chwilowo unieruchamia tego, kto bezpośrednio się z nią
zetknie. Jest jej niewiele, ale potrafi dać niezłego kopa dla tych
wrażliwszych.
- To wpadłem – stęknął zaciskając zęby –
To trucizna paraliżująca?
- Poniekąd – przyznał puszczając ciało
kasztanowłosego, który zaczynał odczuwać skutki toksyny – będziesz przytomny i
świadomy. Po prostu nie będziesz mógł się poruszyć.
- Ty chyba nie chcesz… – zielone oczy
rozszerzyły się w strachu – nie zrobisz mi tego…
- Oczywiście, że nie – uspokoił go w
śmiechu – chcę słyszeć twoje zbolałe jęki, a toksyna to wyklucza.
- To czemu? – Spytał starając się
sięgnąć do plastra. Niestety jego położenie było poza zasięgiem. – Cholera.
- Dobrze wiem, gdzie umieszczać takie
rzeczy – wyśmiał go biorąc na ręce – póki jesteś w takim stanie bez problemu
mogę robić z tobą co chcę. Przygotuję cię do zabiegu.
- Masz gdzieś moje zdanie – stwierdził w
irytacji. Coraz ciężej było mu mówić. – Pieprz się.
- Mogę popieprzyć się z tobą – posłał
chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie – tego chcesz?
- Nie – Odpowiedział skruszony. –
Wybacz.
- Tak lepiej – pochwalił go już z
łagodnością w głosie – Zawsze uważałem, że Dereck jest moim rywalem i z nim
konkurowałem. Dopiero po wyjeździe dowiedziałem się, że on tylko chronił
młodszego kuzyna. Byłem wściekły, że od razu cię nie zabrałem. Wychowałbym cię
w porządny sposób i należałbyś tylko do mnie. Teraz naznaczę cię symbolem mojej
rodziny.
Piotrek słuchał tego wyznania, ale niestety
nie mógł nic powiedzieć. Neurotoksyna zaczęła w pełni działać.
Gdy miał czternaście lat, inaczej
postrzegał świat. Poznał dziwnego Chińczyka, który wziął go za dziewczynę.
Kiedy powiedział mu, że jest chłopakiem i sądził, iż ten z niego zrezygnuje, wszystko
poszło nie tak. Naciskał na niego jeszcze bardziej, twierdząc, że płeć tu nie
ma znaczenia. Chciał mu nawet zapłacić za jedną noc w hotelu. Na szczęście,
Dereck przybył z odsieczą. Tylko dlatego Chung dał mu wówczas spokój. Niestety
prawda prędzej czy później wychodzi na światło dzienne i tak się właśnie stało.
Teraz musiał radzić sobie sam i jakoś spławić tego niebezpiecznego natręta.
Tylko czemu to jest takie trudne?
* * *
Drugi dzień z rzędu odbywał szczegółowy
obchód. Za pierwszym razem zinfiltrował większą część terenu posiadłości
umiejscowionej pośród gór. Bez problemu zdołał obejść okolice domu i nawet
udało mu się zanalizować system bezpieczeństwa. Gospodarz stawiał na siłę ludzi
niż elektroniki. To ułatwiało mu zadanie.
Szedł właśnie zachodnią częścią, gdy
dostrzegł w jednym z zakratowanych okien jakieś poruszenie. Ta scena sprawiła,
że zawrzała w nim krew. Jednym z bohaterów był jego Chochlik.
- Kurwa – warknął, zaciskając w złości
pięści – Niedługo cię uwolnię.
Wziął kilka głębszych wdechów by
odzyskać spokój. Nie mógł sobie pozwolić na rozkojarzenie. Teraz liczył się cel
jego misji. A był nim ratunek dla Piotra i Akiry.
* * *
Obserwował poczynania Sicariusa. Został
wysłany jako cień Piotrka i spartolił niemal się ujawniając w Nowym Yorku.
Teraz trzymał się na dystans. Wcześniej zinfiltrował dom Zhenga i wiedział
gdzie przetrzymywany jest syn szefa.
- Czyli zrobisz to dzisiaj – mruknął
wracając do wcześniejszej pozycji – dziś się więc ujawnię.
* * *
Xian-li zaniósł go do piwnicy. Stał tam dziwnie
skonstruowany stół, z pasami i zapięciami. Położył go na nim, by następnie po
kolei przymocowywać jego ciało do zimnej powierzchni. Oczywiście leżał twarzą
do blatu z rękami skutymi nad głową. To mu się w ogóle nie podobało, tym
bardziej, że nie mógł się ruszać. Umysł rejestrował każdy bodziec pomimo
paraliżu.
- Niedługo dojdziesz do siebie –
poinformował go Chińczyk zrywając plaster z jego pleców. Zaraz po tym przemył
miejsce środkiem odkażającym i naniósł neutralizator toksyny. – Kiedy to
nastąpi, zaczniemy ozdabianie.
- Porażka
– jęknął w myślach, bojąc się tego co szykował mu ten psychol – Że też sam się w to wszystko wkopałem.
* * *
Zatrzasnął drzwi wozu i z ciężkim
westchnięciem rozejrzał się dokoła. Teren górzysty i w dodatku zalesiony. Po
drodze przejeżdżał przez liczne pola uprawne i liche wioski.
- Miejsce idealne na kryjówkę – szacował
kierując się wskazówkami czytnika lokalizatora Ravena – lub na grób.
Przeszedł około dwustu metrów, gdy natknął
się na samotnego jeźdźca konnego. Już nic nie było w stanie go zaskoczyć. Nawet
to, że nieznajomy Chińczyk wycelował w niego pistoletem z usypiaczem. Bez
pośpiechu odwdzięczył się tym samym, tylko z tą różnicą, że jego broń
załadowana była ostrą amunicją.
- Patowa sytuacja, nieprawdaż? –
Uśmiechnął się uprzejmie. – Sądzę, że posiadasz przydatne informacje.
- Opuść ten teren – nakazał z pełną
wrogością – nie masz prawa tu być.
- Mam powód by tu być – odparł
strzelając do rozmówcy bez uprzedzenia. Chińczyk spadł ze spłoszonego konia i
upadł plecami na ziemię. – Nawet tłumik nic nie zdziałał w starciu ze
zwierzęcym instynktem.
- Czego chcesz? – Spytał dysząc z bólu.
– Odejdź!
- Niestety – kopniakiem wytrącił
pistolet z ręki mężczyzny – szkoda, ale muszę cię zabić.
- Nie – chciał się bronić szybkim podcięciem,
ale jego działania zarejestrował sokoli wzrok zabójcy – Cholera!
- Szkoda – pokręcił rozczarowany głową w
odpowiedzi na upór Chińczyka – a liczyłem na owocną współpracę.
Strzelił dwukrotnie, po czym odszedł
szukać Ravena. Coś mu mówiło, że jest blisko. Jego przypuszczenia potwierdziły
się jakieś dwadzieścia minut później.
- Gdzie tym razem przyczepiłeś mi
lokalizator? – Rudzielec zeskoczył z drzewa tuż za przyjacielem. – To zaczyna
być irytujące Kas.
- Doprawdy – schował broń do kieszeni –
Skończę z tym jak wreszcie dorośniesz Fin.
- Co cię gryzie? – Położył rękę na
ramieniu Kaspiana. – Używasz mojego imienia tyko w ostateczności lub w czasie
kiepskiego nastroju.
- Jak ty mnie znasz – zakpił strącając
jego rękę z ramienia – lepiej powiedz co z moim siostrzeńcem.
- Danny dziś będzie chciał go odbić –
poinformował go kierując się do kryjówki, gdzie trzymał broń – A dzieciak ma
talent do przyciągania sadystów.
- Ma to po matce – podsumował oceniając
schronienie rudzielca – ty za to masz talent do obskurnych miejsc.
- Twoja pedantyczność bywa
problematyczna – wytknął mu rzucając zapasowe magazynki do jego broni –
powinniśmy wyruszać, jeśli chcemy wspomóc Dana.
- Rozumiem – schował za pasek magazynki
– i nie jestem pedantem.
- Ta jasne – wzruszył ramionami uzupełniając
ekwipunek na misję – Jak odbijemy młodego, to powiesz mi co cię męczy.
- Niech ci będzie – zgodził się uznając,
że nie warto kryć prawdy przed przyjacielem. Musiał mieć jakieś wsparcie w tej
wojnie. – Tylko później nie narzekaj, że cię sobą zadręczam.
- Ok. – Zaśmiał się, dostrzegając jego
nieznaczne wahanie. Z doświadczenia wiedział, że duma Kaspiana była upierdliwa
i utrudniała otwarte rozmowy. – Tylko się nie wykręcaj, jak przyjdzie czas
pogawędki.
- O to się nie martw – ruszył w ślad za
Ravenem – Jestem słownym gościem.
* * *
Otworzył oczy i pierwsza myśl jaka
przeszła mu przez umysł była dość niepokojąca. Xian-li wykorzystał go by
wymusić na jego przyjacielu chęć poświęcenia się. Świadomość, że stanowił
odsłonięty, słaby punkt była nie do zniesienia.
- Death! – Walił w drzwi pokoju. –
Odezwij się!
- On cię nie słyszy – odezwał się ktoś
zza drzwi – Twój przyjaciel jest w podziemiach domu.
- Jak to?! – Zbladł na tę wieść. –
Czemu?
- Szef go naznaczy – wyjaśniał mu jego
strażnik – to jego zdobycz.
- Zdobycz – powtórzył z mieszanymi uczuciami,
w których przeważał strach o przyjaciela – On nie jest zwierzyną łowną!
- Przykro mi mały – mężczyzna za
drzwiami szczerze śmiał się z udręki chłopaka – obaj jesteście jedynie
zabaweczkami szefa.
- Nie – wezbrała w nim złość. Musiał się
stąd wydostać i pomóc przyjacielowi. – Nie jestem niczyją zabawką, Death tym
bardziej.
Wyładowywał gniew na drzwiach, które zaczynały
powoli pękać. To zaalarmowało strażnika. Mężczyzna wszedł do środka brutalnie
przewracając chłopaka. Akira jednak nie zamierzał się poddawać. Szybko wstał i
zaatakował. Kiedy przeciwnik runął na ziemię, wybiegł z pokoju. Niestety na
korytarzu natknął się na Zhenga.
- Gdzie to? – Zatrzymał Li jednym silnym
ciosem. – Myślisz, że gdzie jesteś?
- Death – wydyszał trzymając się za
brzuch – gdzie on jest?
- Powinien dochodzić do siebie w
podziemiu – przykucnął przy chłopaku – okazałeś się być dobrym wabikiem na
Kwiatuszka.
- Zostaw nas w spokoju! – Ryknął w
irytacji. Był zły na siebie, na Xiana-li, na wszystko co doprowadziło do tej
chorej sytuacji. – Death ma rodzinę. Oni go z pewnością odbiją.
- Murdochowie? – Dociekał rozbawiony
desperacją Akiry. – Wiem, że jest Murdochem.
- Akurat nie o nich mi chodzi – jęknął,
gdy Zheng nadepnął mu na palce jednej ręki – Przestań do cholery!
- Waszej dwójce przyda się kilka lekcji
wychowawczych – syknął kopiąc go w bok – Mały Akira powinien wreszcie dostrzec
miejsce w łańcuchu pokarmowym.
- Odwal się! – Kontratakował w furii.
Miał dość tego poniżania. – Daj mi wreszcie spokój.
- Pokazałeś pazurki – wyśmiał go
wycierając krew z kącika ust – to teraz ja pokażę ci namiastkę swoich.
Uderzył Li w splot słoneczny z taką
siłą, że ten zgiął się wpół w napadzie kaszlu. Następnie złapał go za gardło i
nieznacznie przydusił. Chłopak starał się złapać oddech, jednak nie miał na to
szans. W rezultacie stracił przytomność.
- Tak lepiej – zaciągnął nieprzytomnego
do pokoju i rzucił go na łóżko – Przez ciebie straciłem sporo czasu. Kwiatuszek
czeka na tatuaż.
* * *
Sprawdzał broń przed nadchodzącą akcją.
Wolał uniknąć niedogodności takiej jak zacięcie się mechanizmu spustu lub
bezpiecznika. Czyścił pistolet już trzeci raz w myślach powtarzając cel misji
jak mantrę. Tak się przygotowywał, wyzbywając się wszelkich emocji.
- Co cię tak irytuje? – Emilio czujnie
obserwował poczynania Sicariusa po jego powrocie z obchodu. – Od powrotu non
stop rozkręcasz i skręcasz broń.
- Ciężko wyzbyć się uczuć, gdy ich
źródło jest celem zadania – westchnął zaglądając do lufy pistoletu – widziałem
go. Kurwa. Kiedy wreszcie skończy z tym pakowaniem się w tarapaty?
- Nigdy – zaśmiał się klepiąc Dantego po
ramieniu – Ten dzieciak przyciąga je jak magnes.
- Niestety – mruknął odkładając pistolet
– Chciałem uniknąć konfrontacji Raptora z Chochlikiem.
- Nie powinieneś wątpić w tego chłopca –
poradził odwracając się tyłem z zamiarem odejścia – Zżyliście się w takim
stopniu, że wątpliwości są nie na miejscu.
- Doszło do tego, że pouczają mnie nawet
obcy ludzie – sapnął podnosząc się z ziemi – jak nisko musiałem upaść by to
tego doprowadzić?
- Dostatecznie nisko by dostrzec
powielane błędy – ruszył w stronę, z której przyszedł – to dobry upadek, dlatego
się nim nie zadręczaj. Czasem trzeba upaść, by podnieść się z nową siłą do walki
o własne idee.
- Ciekawe spostrzeżenia – uśmiechnął się
w lepszym nastroju – ruszamy za godzinę.
- Przyjąłem – rzucił na odchodne – Wprowadzę
panicza w szczegóły.