Żyję- jeszcze ^^;
Zdaję sobie sprawę, że dość długo pisałam ten rozdział. Nie wiem czy cokolwiek wnosi... w sumie już nic nie wiem... Przepraszam za dużą zwłokę, ale tak jakoś wyszło. Życie czasem cholernie rozczarowuje i do siebie zniechęca.... Tytuł jest nieco ironiczny - może sami na to wpadliście?
Zachęcam do lektury i do komentowania. Co w ogóle sądzicie o tym rozdziale i całym opku? Jeżeli macie jakiekolwiek pytania - walcie śmiało. Odpowiem na nie. Może stworzę coś takiego, że napiszę Wasze pytania i odpowiedzi na osobnej zakładce - takie 100 pytań do autora? Piszcie co o tym sądzicie.
Proszę o więcej komentarzy. Niby ten blog ma sporo wyświetleń, ale strasznie mało komentarzy :(
Pozdrawiam............
P.S. Z góry wielki sorry za wszelakie literówki i błędy. Pisze po nocach z oczami na zapałkach i może tak się zdarzyć, że walnęłam jakiegoś byka. No cóż, nie posiadam bety i sama staram się wszystko ogarniać. Wiadomo jak mi idzie...
Wpatrywała się w przecinające niebo
błyskawice i wsłuchiwała się w bębniące o parapet i szybę krople deszczu. Tak,
ta pogoda świetnie odzwierciedlała jej humor. Od czasu rozmowy z ojcem nie
wychodziła z pokoju. Już sama myśl, że ma być posłuszna Edmundowi wywoływała w
niej odruch wymiotny. W takich chwilach, w krótkich przebłyskach zdrowego
rozsądku, dostrzegała motywy skłaniające do odejścia z Kronosa Kaspiana i
Blanki. Niestety szybko je od siebie odsuwała, by dać miejsce pogardzie i
nienawiści.
- Cholerni zdrajcy – wyszeptała
zaciskając pięści – Zostawiliście mnie samą i przez to zakosztujecie
cierpienia.
* * *
Nicole niepewnie przechadzała się
korytarzami domu Murdochów. Ten dom przypominał jej labirynt. Przebił nawet
rezydencję Sicariusów.
- Brakuje tu tylko Minotaura –
westchnęła starając się przypomnieć sobie drogę powrotną do pokoju – przydałaby
mi się nić Ariadny.
- Cześć – jedne z drzwi się otworzyły i
wyłonił się zza nich Chris – Znowu się zgubiłaś?
- Nic nie ujdzie twojej uwadze –
sarknęła cicho w figlarnym uśmieszku – Te korytarze są pokręcone.
- Wiem – przyznał w zakłopotaniu – Sam z
początku często gubiłem drogę do pokoju, jak zresztą każdy nowy. Choć Piotrek
jest wyjątkiem. Nie wiem jak tego dokonał, ale zawsze wiedział gdzie i jak
trafić.
- W domu Sicariusów ciągle się gubił –
zastanawiała się na głos – to ciekawe.
- Tam nie czuł się swojo – zauważył
Edward, wyłaniając się zza zakrętu – a poza tym non stop błądził gdzieś
myślami.
- I znalazł się Minotaur – wymamrotała
pod nosem za co zarobiła karcące spojrzenie starszego Murdocha. Od razu czuć
było, że nie darzy jej wielką sympatią. – Sorka.
- Za miesiąc upłynie okres pobytu Piotra
u ojca – oznajmił Edward dość oschle – wówczas się z nami skontaktuje.
- Teraz, gdy Kronos wypowiedział nam
wojnę? – Była zaskoczona. – Nie możecie dać braciszkowi spokoju, aż ten
konflikt przeminie?
- Niczego nie rozumiesz – zakpił Edward
z wyższością – Jesteś jeszcze nieświadomym dzieckiem.
- Uważasz, że nic nie wiem – oburzyła
się w reakcji na jego stwierdzenie – Typowe dla osobników, oceniających książki
po okładkach.
- Czyżby? – Zmarszczył brwi w złości. –
W takim razie mnie oświeć.
- Na to już raczej za późno – zrobiła
klasyczny dzióbek i strzeliła focha – Chris, zaprowadzisz mnie do pokoju?
- Jasne – patrzył jak chwilowe zdumienie
Edwarda zmienia się w czystą złość. Złapał nastolatkę za rękę i pociągnął w
prawidłowym kierunku. Wolał nie ryzykować, tym bardziej, iż znał brata z tej
mroczniejszej strony. – Następnym razem radzę ci się ugryźć w język Nicki.
Edward nie jest taki na jakiego wygląda.
- Wiem Chris – odparła wzdychając –
Jednak ciężko mi się przy nim opanować. Twój brat bagatelizuje sprawę z
Talishą. Ta kobieta jest zdolna do wszystkiego i poluje na mnie i braci.
Szczególnie ostrzy kły na Piotrka.
- Rozumiem, że się martwisz – Chris
przeczesał palcami swoją jasną czuprynę – ale nie drażnij lwa w jego jaskini,
bo możesz dostać bolesną nauczkę. Poza tym to ty raczej oceniasz książki po
okładkach.
- Co ty nie powiesz? – Zadrwiła patrząc
na niego z wyrzutem. – Straciłam ojca i przeżyłam starcie z ciotką, do tego
Kronos poluje na mnie jak na zwierzynę łowną. Tak naprawdę dziadek chce dopaść
moich braci. Ja jestem zbędnym dodatkiem, który należy od razu zgładzić.
- Hej – przyciągnął ją do siebie i
przytulił. Drżała usilnie próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. – Może
i moje słowa cię zabolały, ale chciałem otworzyć ci oczy. Edward martwi się o
Skrzata i dlatego chce go spotkać. Konflikt z Kronosem może ciągnąć się przez
lata, a on nie zamierza tyle czekać.
- Boję się – załkała cicho – Zdaję sobie
sprawę, że ta wojna może ciągnąć się w nieskończoność, ale nie widziałeś co
Talisha zrobiła z Moim tatą. Przeraża mnie myśl, że to samo spotka moich braci.
- Spokojnie – nigdy by nie pomyślał, że
Skrzatowi może zagrażać aż tak wielkie niebezpieczeństwo. Słowa dziewczyny
mocno nim wstrząsnęły, tym bardziej, że widział zdjęcia zmasakrowanego
Veneniego. Szczerze współczuł jego córce. – Powinnaś odpocząć.
Otworzył drzwi jej pokoju i delikatnie
wepchnął ją do środka. Ruszyła w stronę łóżka jak zahipnotyzowana.
- Dziękuję – odwróciła się w jego stronę
z wymuszonym uśmiechem. – Trochę mi pomogłeś.
* * *
Allen w zniecierpliwieniu chodził po
pokoju. Miał już po dziurki w nosie polityki ojca odnośnie bezpieczeństwa jego
i brata.
- Mógłbyś przestać tak się pałętać? –
Poprosił go Piotrek zwisając z łóżka głową w dół. – Zaczyna mnie już od tego
mdlić.
- To może siądź jak normalny człowiek –
zaproponował złośliwie na chwilę przystając – Nie rozumiem, czemu jesteś taki
spokojny.
- Tak ci się tylko wydaje – westchnął w
odpowiedzi, siadając po turecku na podłodze – W odróżnieniu od ciebie ja
przywykłem do tkwienia w zamknięciu. I chyba nie muszę wskazywać przez kogo
siedzimy w tym pozbawionym okien pokoju.
- Możliwe, że to przeze mnie – mruknął
czując lekki wyrzut sumienia – jednak, gdybyś się bardziej postarał, to ojciec
nie złapałby nas tak szybko.
- Aha – spojrzał apatycznie w sufit –
teraz to moja wina.
- A żebyś wiedział – zarzucił mu w
złości – trzy razy! Trzy pieprzone razy!
- To nie moja wina, że jestem podatny na
te cholerne leki! – Krzyknął w irytacji. Miał już dosyć bezpodstawnych oskarżeń
barta. – A ty, gdybyś wziął to pod uwagę, to może ucieklibyśmy już za pierwszym
razem. Albo wiesz co? Skoro jestem twoją kulą u nogi, po prostu było mnie
zostawić w cholerę!
- Nie chcesz uciekać, bo jest tu twój
kochaś Sicarius – wytknął mu prawdę – Nasza siostra prawie zginęła, a ty
martwisz się duperelami!
- Jest bezpieczna – fuknął urażony
porównaniem jego życia emocjonalnego do dupereli – i wiesz co jeszcze ci
powiem?
- Co? – Warknął na młodszego brata.
- Wal się! – Cisnął w Allena poduszką i
zamknął się w łazience. Tak zakończył rozmowę. Usiadł na podłodze i ciężko
westchnął. Też martwił się o Nicki, ale jednocześnie wiedział, że jest
bezpieczna w domu Murdochów. Edward był jaki był, ale potrafił zadbać o rodzinę.
Nicole może nie należała do rodu, ale mogła okazać się kartą atutową w
nieuniknionej rozgrywce. W pewnym momencie wstał. Niestety zrobił to zbyt
gwałtownie, przez co osunął się na ziemię. Od kilku dni nic nie jadł. Nie miał
apetytu, a każdy kęs jedzenia wywoływał falę mdłości. Nerwy spustoszyły jego
organizm, ale jakoś ukrył ten fakt przed wszystkimi. Nawet przed Allenem, który
nie zauważył jak po kryjomu spuszczał swoje posiłki w klozecie. Chciał niejako
uniknąć ponownego faszerowania środkami uspokajającymi, jakimi raczył go
ojciec. To utwierdzało go w przekonaniu, że nic o sobie nie wiedzą, choć udają,
że jest inaczej. – Jestem idiotą. – Ponownie się podniósł, ale tym razem zrobił
to powoli. Na chwiejnych nogach podszedł do umywalki i spojrzał w lustro. Tak,
wyglądał okropnie. Miał podkrążone oczy i bladą skórę na twarzy. Napuścił
lodowatej wody do umywalki i zanurzył w niej twarz. Gdy ponownie rzucił okiem
na swoje odbicie, ciężko westchnął. Było lepiej, ale nieznacznie. W ogóle cudem
było to, że nikt jeszcze niczego nie zauważył. – Mogiła.
- Długo zamierzasz tam siedzieć? –
Usłyszał walenie do drzwi. – Nie jesteś tu sam!
- Byłem pierwszy, więc łaskawie
poczekaj! – Krzyknął zbliżając się do drzwi. Specjalnie oparł się o ścianę, by
zakamuflować tym swoje osłabienie i chwiejność nóg. – Już.
- Płakać możesz w pokoju – Allen nawet
nie spojrzał w jego stronę zajęty własnymi sprawami – łazienka jest od czego
innego.
- Nie płakałem – odparł, siląc się na
normalne brzmienie głosu. To było trudne zadanie, ponieważ czuł jak opuszczają
go siły. Jak jakieś zombi podszedł do łóżka, na które dosłownie runął. Kwestią
czasu było jak zemdleje. – Idę spać.
- Jest dopiero jedenasta – zdumieniu wychylił
się z łazienki – Chcesz ryczeć do poduszki jak dziewczyna?
- Odpieprz się! – Warknął w złości, ale
nieco stłumiła go poduszka. – Zajmij się sobą, a nie cholerną kulą u nogi za
jaką uchodzę!
- Masz okres? – Podszedł do łóżka brata
lekko zaniepokojony jego nagłym wybuchem. – Piotruś?
- Powiedziałem żebyś się odpieprzył i
nie piotrusiuj mi do cholery. – Bąknął spod kołdry łamiącym się i słabym głosem
– Krąż po pokoju jak naćpana mucha i wytykaj błędy wszystkim tylko nie sobie!
- Co cię ugryzło? – Spytał jednak nie
uzyskał odpowiedzi. – Bracie, przestań się już foszyć.
Zerwał z kasztanowłosego kołdrę i
zamarł. Piotrek leżał skulony w kłębek i był nieprzytomny. Dopiero teraz
dostrzegł wory pod oczami i białą jak kreda twarz brata. Jak to możliwe, że
przeoczył tak istotne objawy osłabienia. Zmierzył mu tętno, które było ledwie
wyczuwalne.
- Jasna cholera – Pierwszy raz nie
wiedział co robić. Pierwszy raz ogarnęła go niemoc. Dlaczego? Ruszył do drzwi i
zaczął walić w nie z całej siły. – Tato! Raven! Ktokolwiek!
* * *
Albert siedział w swoim gabinecie, gdy
usłyszał wołanie Allena. Z początku je zignorował, sądząc, że ponownie
wyładowuje swoją złość za zamknięcie go w pokoju. Niestety nie było innego
wyjścia po tym jak trzykrotnie próbował ucieczki z Piotrkiem. Po kilku minutach
zdał sobie sprawę, że syn krzyczy „tato”.
- Coś się stało – automatycznie zerwał
się z fotela i wybiegł z pomieszczenia. Po drodze spotkał Kaspiana, który również
pędził po schodach na górę. Kiedy zbliżyli się do pokoju, zawołał. – Al!
- Otwórzcie te cholerne drzwi! – Darł
się starszy z bliźniaków nie przestając walić w drzwi. – On się nie chce
obudzić!
- Już otwieram – Kaspian szybko
przekręcił klucz w drzwiach. Podobnie jak Albert był w szoku. Allen jeszcze
nigdy tak się nie zachowywał. Był spanikowany. Kiedy weszli do pokoju, zamarli.
Starszy z braci próbował ocucić młodszego, ale ten ani drgnął.
- Przestał oddychać – bezradny spojrzał
w oczy ojca – On chyba nie umarł? Prawda?
- Co się dzieje? – Do pokoju wszedł
Raven. Jeden rzut okiem pozwolił mu ocenić sytuację. Podszedł do brązowowłosego
i na siłę wyprowadził go na korytarz. – Spokojnie Al. Kaspian z Albertem zaopiekują
się twoim bratem.
- Coś się stało Piotrkowi? – Po schodach
wspinał się Kamil. – Co?
- Zemdlał – poinformował go Raven.
- Znowu? – Nastolatek nie krył
zmartwienia. Następnie zwrócił się do Allena. – Pilnowałeś żeby jadł? Dante
zawsze tego pilnuje, bo wie, że w chwilach emocjonalnego stresu Piotrek nie
chce jeść.
- Nie wiedziałem – wymamrotał w szoku –
Pokłóciliśmy się, a potem on już…
- Ty na pewno jesteś jego bratem
bliźniakiem? – Dopytywał z uwagą patrząc w oczy brązowowłosego. – Dzielisz z
nim jeden pokój i niczego nie zauważyłeś?
- Daruj mu Junior – rudowłosy posłał
Kamilowi wymowne spojrzenie – dobijanie go w tym momencie niczego nie da.
- Rozumiem – chłopiec ciężko westchnął,
po czym dodał – Dante w swoim samochodzie z pewnością ma leki kompatybilne z
Piotrkiem. Razem z Rose opracowali specjalną mieszankę witaminową na wypadek
podobnych sytuacji.
- Dan jednak zna tego chłopaka lepiej od
nas – zauważył Raven w spokoju – Przynieś te leki Junior.
- Nie nazywaj mnie Juniorem – warknął
Sulik ruszając do wyjścia – Nazywam się Kamil!
Rudowłosy zaprowadził Allena do innego
pokoju i podał mu środki uspokajające. Pierwszy raz widział go w takim stanie.
Ten dzieciak nigdy nie okazywał żadnych silnych emocji. Czasami zdawał się być
cyborgiem bez uczuć. Odczekał chwilę aż środek zaczął działać, po czym opuścił
pokój. W salonie spotkał Kaspiana z Albertem. Obaj mieli niemrawe miny.
- Co z młodym? – Spytał wprost.
- Zaczął oddychać i na chwilę odzyskał
przytomność – poinformował go ojciec chłopaka – Jak mógł się doprowadzić do
takiego stanu i to pod naszym nadzorem?
- Łatwo – odpowiedział im Kamil,
wchodząc do domu z przewieszoną przez ramię czarną torbą – Piotrek z łatwością
potrafi zakamuflować swoje złe samopoczucie. Potrafi oszukać wszystkich, tylko
nie Dantego.
- Co jest w tej torbie? – Albert
podszedł do Sulika i spojrzał mu w oczy. – Kamil tak?
- Brawo, wreszcie ktoś zapamiętał –
sarknął podając torbę blondynowi – Jest pan jego ojcem, a kompletnie nic o nim
nie wie. To leki, które są w stanie postawić Piotrka na nogi. Sęk w tym, że
tylko Dante wie co i w jakiej ilości mu podać.
- Rozumiem – Albert zajrzał do torby i
ze zdumieniem odkrył różnie ponumerowane fiolki, butelki i przewody kroplówek.
– Kaspianie, idź po Sicariusa.
* * *
Avis wczesnym rankiem wjechał na podjazd
rezydencji Murdochów. Działał nieszablonowo, dlatego istniała nadzieja, że Tal
nie zwęszy jego tropu. Na tylnym siedzeniu spała jego kapryśna latorośl. Kiedy
nie kręciła nosem i tak cicho leżała przypominała anioła. Niestety to było
mylne, bo po przebudzeniu przeradzała się w szatana.
- Robię to z ciężkim sercem córciu –
mruknął pod nosem wstrzykując jej lekki środek nasenny – Wolę jednak postawić
cię przed faktem dokonanym i nie ryzykować kolejnym starciem z tobą.
Zostawił ją przy drzwiach frontowych z
listem i prośbą o opiekę, po czym wrócił do wozu. Nie chciał by tak wyszło, ale
liczyło się jej bezpieczeństwo. U Murdochów nikt nie będzie jej szukał.
- Wybacz córcia – westchnął wyjeżdżając
z posesji Murdochów – Tak będzie lepiej dla ciebie.
* * *
Eleonora Murdoch wychodziła właśnie na
umówione spotkanie z przyjaciółką, gdy ku jej zdumieniu usłyszała od kierowcy,
że pod drzwiami leży jakaś dziewczyna.
- Bezdomna? – Spytała zanim jeszcze ją
zobaczyła. Kiedy wyjrzała na zewnątrz, dostrzegła zmierzwione, miedziane włosy
i zaplątaną w nie kartkę. Wzięła ją i przeczytała. – „Zaopiekujcie się moją córką. Nie mam jej gdzie ukryć, a u Was powinna
być w miarę bezpieczna.” Podpisano D. Avis.
- Co mam z nią zrobić pani? – Spytał
lokaj grzecznie się skłaniając. – Zadzwonić po służby porządkowe?
- Nie – uśmiechnęła się podejrzewając,
że dziewczyna nie ma zielonego pojęcia, gdzie się znalazła – Poślij po Edwarda.
Coś mi mówi, że będzie wiedział co zrobić z naszym niespodziewanym gościem.
* * *
Lee wracał właśnie od klienta, gdy ktoś
zagrodził mu drogę. Jakiś potężny jegomość uważnie mu się przyglądał.
- Jesteś może Akira Lee? – Zapytał
ochrypłym głosem.
- Zależy kto pyta – odpowiedział
instynktownie robiąc krok w tył. Ten dryblas wyglądał na silnego przeciwnika.
- Szef kazał ci przekazać, że masz się
nie wychylać – poinformował go dość poważnie – Zrozumiałeś?
- A może więcej informacji? – Naciskał
zbity z tropu. – Jaki szef?
- Masz zamknąć interes! – Złapał ramię
chłopaka i uwięził je w silnym uścisku. – Jeśli tego nie zrobisz, to
pożałujesz.
- Jestem tylko przeciętnym księgowym –
udał głupka – Nie prowadzę żadnych interesów.
- To, co masz w plecaku? – Chciał
sięgnąć do plecaka, ale Lee na to nie pozwolił. – Co chcesz ukryć?
- To moje osobiste rzeczy – jakoś wyrwał
się z imadła palców dryblasa – Przekaż szefowi, że odmawiam.
- Słyszałeś szefie! – Zawołał mężczyzna,
czym zaskoczył Akirę. – Uparty jest!
- Ciężko cię znaleźć przyjacielu Detha –
z cienia wyłonił się zakapturzony gość. Wycelował w Chińczyka z broni i
strzelił. Chłopak zdziwiony osunął się na ziemię, uprzednio wyciągając z uda
strzałkę z usypiaczem. Następnie stracił przytomność. – Podobnie jak on,
potrafisz ukryć swoją obecność.
Skinął na dryblasa by wziął chłopaka, po
czym ruszył przed siebie.
* * *
Jolka z ledwością otworzyła oczy. Bolała
ją głowa i jakoś zesztywniały jej mięśnie. Dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, że nie leży na tylnym siedzeniu wozu ojca. Coś było nie tak.
- Łóżko?! – Zdziwiona obmacała
powierzchnię wokół siebie. – Co jest grane?
- Obudziłaś się śpiąca królewno? –
Usłyszała ten charakterystyczny, cyniczny ton. – Twój ojciec sądzi, że ten dom
jest przytułkiem. Normalni ludzie podrzucają kociaki, szczeniaki lub noworodki,
a mi zostawiono pod drzwiami ciebie.
- Edward? – Jęknęła czując pulsujący ból
w skroni – Ten stary lis mnie podszedł.
- Podrzucił cię pod moje drzwi –
uśmiechnął się złośliwie, widząc jej dezorientację. Nie miała pojęcia co się z
nią działo. Dlatego powtórzył jak do niego trafiła. – Dorzucił do tego prośbę o
opiekę.
- Poważnie?! – Spojrzała na niego w
szoku, by następnie wstać. – Nie ma mowy.
- Jesteś na mojej łasce, jak ci się to podoba
rudzielcu? – Pchnął ją na łóżko i do niego przycisnął. – Zaopiekuję się tobą,
czy tego chcesz czy nie.
- Puść mnie – wiła się pod nim na łóżku
w strachu. Co miał na myśli? – Mam chłopaka!
- Nie wyobrażaj sobie za wiele smarkulo
– pocałował ją w czoło – Witaj w domu.
- Ty – patrzyła na niego w osłupieniu –
No wiesz?
- Robisz zabawne miny, gdy się wściekasz
– zaśmiał się ruszając do drzwi – odpocznij. Lek, którym uraczył cię tatuś
nadal działa, przez co możesz być otępiała i słaba.
- Dzięki za info – sarknęła w złości –
Jakbym już tego nie wiedziała.
- Ta – opuścił pokój rozbawiony jej
reakcją. Może bywało między nimi różnie, ale traktował ją jak młodszą siostrę.
Po śmierci Łukasza poczuł się w obowiązku mieć na nią oko. Był też to winien
Klarze.
* * *
Dante zmęczony wpatrywał się w
nieprzytomnego Piotrka. Wyglądał dość mizernie i krucho. Sam nie był w lepszej
formie, ale widok partnera mocno go uderzył.
- Cholera – mruknął przecierając piekące
oczy – Obaj jesteśmy żałośni.
- Co z nim? – Do pokoju wkradł się
Kamil. Miał zmartwioną minę, tym bardziej widząc stan Sicariusa. Miał
przekrwione oczy i sińce pod oczami. Kiedy zestawiło się to z bladą twarzą
pokrytą kilkudniowym zarostem i przygaszonym wzrokiem, zatracało się dawne
wyobrażenie silnego samca alfa. – Z tobą też nie jest najlepiej.
- Wiem – westchnął cicho nie racząc na
niego spojrzeć – czyli ciebie też tu ściągnęli?
- Allen – rzucił krótko w odpowiedzi –
co z Piotrem?
- Lepiej – przeciągnął się wstając z
krzesła. Zesztywniały mu mięśnie od przygarbionej postawy, która przybrał
czuwając przy partnerze. – Podejrzewam, że to ty przyniosłeś tę torbę.
- Tak – przyznał – jesteś zły?
- Nie – posłał chłopcu łagodne
spojrzenie – dobrze zrobiłeś.
- Boję się o was – wyznał nieśmiało –
Obaj jesteście siebie warci.
- Masz rację – uśmiechnął się pod nosem
– jesteśmy.
- Wiesz, w tym domu nikt nie zna Piotrka
w takim stopniu jak ty – oznajmił w zamyśleniu ujawniając swoje spostrzeżenia –
Paradoks. Piotrek posiada rodzinę, która w ogóle go nie zna. Po tym zdarzeniu
zastanawiam się, czy starają się go poznać.
- To nie takie proste – zauważył
spokojnie – Do tej pory Piotrek żył na pograniczu. Od niedawna poznaje ten
ciemny świat. Staram się go wspierać, ale nie jestem w tym dobry.
- Racja – zgodził się z nim – jesteś w tym
zielony.
- Czyżby? – Kącik jego ust nieznacznie
się uniósł. – Długo tu jesteś?
- Ponad tydzień – sapnął siadając na
skraju łóżka – a ty?
- Miesiąc – skrzywił się wspominając
swój pobyt w tym domu – Albert postanowił mnie lepiej poznać.
- Po twojej minie wnioskuję, że to było
niemiłe doznanie – patrzył na podłogę – mam nadzieję, że mnie to ominie.
- Widzę chłopcy, że sobie
porozmawialiście – do pokoju wszedł Albert czujnie lustrując Kamila i Dantego
przenikliwym spojrzeniem – Co z moim synem?
- Śpi, ale się ustabilizował –
poinformował go Sicarius – Jutro powinien wrócić do życia.
- Rozumiem – uśmiechnął się spoglądając
na Piotrka. Skóra na jego twarzy odzyskała koloryt, a oddech był miarowy i
dostrzegalny. – Allen poczuje ulgę na tę wieść.
- Z pewnością – mruknął pod nosem Kamil.
Kiedy poczuł na sobie spojrzenie blondyna, uświadomił sobie, że wypowiedział na
głos myśli. – To ja może już sobie pójdę. Przyniosę Rubi. Piotrek się ucieszy,
jak ją zobaczy po przebudzeniu.
- Pójdę z tobą – zaproponował Dante. Zauważył,
że jest coś nie tak. – Przyda mi się spacer.
- Ale tylko wokół domu – zastrzegł
Albert – wyjdziecie dalej, a pożegnacie się z wolnością.
- Ok. – nie był pocieszony takim
ograniczeniem, ale lepsze to niż nic. Dogonił Kamila i ruszył z nim do wyjścia.
Kiedy opuścili dom, spojrzał na chłopca z uwagą. – Wiem, że wolałbyś pogadać z
Piotrkiem, ale na ten czas nie jest w stanie cię wysłuchać. Zaufaj mi, choć
zdaję sobie sprawę, że nie przychodzi ci to łatwo.
- To dość wstydliwe, wiesz? – Odparł
cicho i nieśmiało. – Piotrek ci ufa i mówił, że ja też mogę to zrobić.
- Mów – usiadł pod drzewem, czując
zmęczenie – nie bój się. Nie gryzę.
- Powiedzmy – zakpił siadając obok z
podkulonymi pod pierś nogami – ostatnio kiepsko sypiam.
- Jak my wszyscy – mruknął przecierając
swędzące oczy – kontynuuj.
- Zanim tu przyjechałem, Allen zabrał
mnie na misję – wyrzucił z siebie chłopiec – nie chciałem…
- Co zrobił?! – Wkurzył się. Jakim
prawem Allen to zrobił?
- Dante, ja po tym wszystkim… nie chcę
tego robić… ja się do tego nie nadaję – wymamrotał zdołowanym tonem, który
przypominał szloch – pierwszej nocy zmoczyłem łóżko. Jestem żałosny.
- Nie jesteś – przygarnął go do siebie –
jeśli cię to pocieszy, ja po pierwszej misji haftowałem jak kot i ledwie
uszedłem z życiem.
- Ale ja nikogo nie zabiłem – wyjaśniał
cicho – ja tylko powaliłem tych gości na ziemię, ale Allen strzelił. Tam było
tyle krwi.
- Spokojnie mały – zmierzwił mu włosy –
ja cię nie będę do niczego zmuszał, przynajmniej w tej kwestii. Piotrek jasno
się wyraził, co masz robić.
- Mam się uczyć i wyrosnąć na ludzi –
powtórzył słowa kasztanowłosego – zabijanie mam sobie wybić z głowy.
- Właśnie – uśmiechnął się pod nosem –
masz byś normalnym nastolatkiem.
- Ale ja mam te koszmary – jęknął
zakrywając twarz dłońmi – boję się.
- Niestety to problem, z którym musisz
uporać się sam – oświadczył łagodnym głosem – Tu może pomóc jedynie czas. No,
może jeszcze psychiatra, ale w to nie wierzę.
- Rozumiem – wyszeptał nieco spokojny – Dzięki.
- Tworzymy rodzinę – odparł, wspominając
Piotrka – a ta się wspiera.
- Trochę się zmieniłeś – zauważył lekko
zdziwiony – Jesteś bardziej otwarty na nas i na nowe okoliczności.
- Staram się być dobrym oj… nieważne –
uświadomił sobie, że niemal ujawnił coś, co dopiero dostrzegł. To była delikatna
granica, której nigdy nie chciał przekraczać. Nigdy nie czuł się na tyle
odpowiedzialny, by być kimś w rodzaju ojca. Zawsze podziwiał Orestesa i Tima,
że dorośli do tej roli, nawet Aaron miał taką sposobność, choć na krótko. Wciąż
się wahał, czy temu podoła. Dla zabójcy dbanie o życie bliskich jest czymś
sprzecznym z naturą aczkolwiek ważnym. – Zapomnij.
- Myślę, że jesteś na dobrej drodze –
Kamil wyczuł wahanie Sicariusa. Może nie należał do zbyt łagodnych opiekunów,
ale starał się jak mógł odnaleźć w tej roli. Postanowił go trochę zmotywować. –
Świetny z ciebie ojciec.
- Serio?! – Zdębiał. Nigdy nie
spodziewał się usłyszeć takich słów, a zwłaszcza od tego dzieciaka. Czy aż tak
żałośnie wyglądał, że chłopak postanowił go podnieść na duchu? – Dzięki, ale nie
musisz mnie pocieszać.
- Nie powiedziałem tego żeby cię
podnieść na duchu – obruszył się lekko zażenowany – tak uważam, a ty powinieneś
się cieszyć, że w ogóle się na to zdobyłem!
- Ok. – uspokajał go – chyba jednak źle
cię zrozumiałem.
- No chyba – zaplótł ręce na piersi w
dąsie – Nie licz na moją wylewność następnym razem niedzielny tatuśku.
- Jaki? – Pomimo ewidentnej obrazy na
jego ustach zagościł uśmiech. – Dąsasz się jak Chochlik, czyli upodobniłeś się
do matki.
- Jak powiem to Piotrkowi, to celibat
murowany – pokazał mu język i zwiał – przygotuj się na wielki post!
- Dzieci – westchnął patrząc w niebo, po
którym sunęły leniwie deszczowe chmury – Zapowiada się na burzę.
* * *
Edmund z uwagą oglądał nagrania z testu
Piotra, jak również z jego tortur. Jedna rzecz wydawała się zabawna na tyle by
wywoływać uśmiech na jego ustach.
- Wyglądają jak matka z synem – zaśmiał
się przewijając taśmę – Drogi siostrzeńcu, tak bardzo przypominasz je obie, że
mam ochotę cię spotkać.
Teraz rozumiał, dlaczego ojciec zaintrygował
się tym chłopakiem. Z zewnątrz przypominał Talishę, lecz w środku był naiwną
Blanką. Z całej trójki, ten dzieciak najbardziej odstawał i posiadał ukryty
potencjał. Do tego miał ciekawy życiorys w odróżnieniu od reszty rodzeństwa.
Może wadą był jego stosunek do zabijania, ale są metody by to zmienić.
- Zabawię się w dobrego wujaszka –
zatrzymał film na wykrzywionej bólem twarzy kasztanowłosego. Te cierpiące i
melancholijne oczy hipnotyzowały pięknem, które należało zniszczyć. Ten
dzieciak mógł być idealnym narzędziem, którym swego czasu była jego matka.
Niepozorny wygląd ciała, kamuflujący drzemiącą w nim siłę. – Gdyby pozbawić cię
skrupułów, kto wie?
* * *
Lee obudził się związany w bagażniku
jakiegoś wozu. Samochód nadal jechał, co boleśnie odczuwał przy koleinach i
gwałtownych skrętach. W dodatku było mu strasznie niewygodnie i duszno, a o
męczącym ćmieniu w skroni nie wspomnieć. Na prawym udzie odzywała się rana po
pocisku ze środkiem nasennym. Nie rozumiał tej sytuacji, tym bardziej, że nie rozpoznał
ludzi, którzy go porwali. Czego od niego chcieli? Intuicja podpowiadała mu, że
na pewno nie chodziło o jego profesję. Kim byli?
Po mniej więcej godzinie jazdy samochód
się zatrzymał. Usłyszał trzaśnięcie drzwi, a następnie bagażnik stanął otworem
wpuszczając do środka nikłe światło. Znajdowali się w podziemnym garażu, bądź w
jakimś magazynie. Kiedy wyciągnięto go z tego ciasnego więzienia, nie miał siły
utrzymać się na nogach. Poznał jednak, że są w dokach, a skąpe oświetlenie
brało się z oddalonej o kilka metrów latarni. Dobrze zbudowany mężczyzna
potraktował go jak worek ziemniaków i zrzucił sobie na bark. Fala mdłości i
chwilowa ciemność przed oczami uświadomiła mu, że jego obecna sytuacja jest
beznadziejna.
- O co wam chodzi? – Wymamrotał słabym
głosem, z trudem łapiąc oddech. – Nie przypominam sobie byśmy mieli konflikt
interesów.
- Zanieś go pod pokład – nakazał
zakapturzony jegomość całkowicie ignorując chłopaka – sprawdź więzy i dopilnuj
by zasnął.
- Ok. szefie – dryblas mruknął
dostosowując się do poleceń. Zaniósł chłopaka pod pokład i posadził go na
podłodze. Następnie wstrzyknął mu środek usypiający. – Teraz udasz się do
krainy marzeń dzieciaku.
- Od dawna jestem pełnoletni – burknął
gromiąc goryla gniewnym spojrzeniem – Gdzie mnie zabieracie?
- Tam gdzie nikt cię nie znajdzie –
zarechotał klepiąc policzek Lee – Miłych snów książę.
* * *
Po trzech dniach rekonwalescencji Jolka
była potwornie wynudzona siedzeniem w pokoju. Edward dbał o jej potrzeby,
jednak miała dość bezczynności.
- Mam dosyć tych czterech ścian –
warknęła, gdy odwiedził ją w pokoju – Nudzę się! Nawet w więzieniu jest
ciekawiej.
- Rozumiem – uśmiechnął się złośliwie czujnie
ją obserwując. Ten rudzielec zawsze go martwił dziecinnym nastawieniem. – W
takim razie dam ci zajęcie.
- Jakie? – Była ciekawa aż świeciły się
jej oczy. – Powiedz Ed.
- Dowiesz się jutro – zmierzwił jej
włosy psując w ten sposób fryzurę – To kara za Eda.
- No wiesz? – Wydęła policzki w dąsie.
Naprawdę była jak jego młodsza siostra. Teraz rozumiała jak musiał czuć się
Piotrek, kiedy ona traktowała go w podobny sposób. – Robert tak cię nazywa.
- Zgadza się – przyznał w śmiechu –
jednak ty nim nie jesteś.
- No raczej – westchnęła zaplatając na
piersi ramiona – jestem o wiele ładniejsza.
- Aha – wyśmiał ją kierując się ku
drzwiom – przekażę mu tę uwagę.
* * *
Avis stał nad klifem i obserwował
uderzające w skały wzburzone skały oceanu. Powietrze miało słony smak, a
granatowe chmury zapowiadały zbliżającą się burzę. Za nim w dole zbocza płonął
budynek podziemia Kronosa. Wyjął z kieszeni paczkę Death’ów[1] i
zapalił jednego, mocno się zaciągając. Miał sentyment do tej marki, dlatego
zachował kilka paczek na szczególne okazje. Ta właśnie taka była. Stanowiła
wstęp do ostatniego rozdziału z tej niechlubnej części jego życia, jakim był
Kronos.
- To się trochę przeciągnie – westchnął,
rzucając niedopałek na skaliste podłoże i go przydeptując – Cholernie nie
fajnie, że Edmund wkroczył do gry.
Jeszcze raz obejrzał się na piękny widok
płonącego w oddali domu. Jego dzieło wywołało uśmiech na jego ustach. Wreszcie
zdobył się na większe zmiany w życiu i o ironio zrobił to z rozmachem.
- Normalni ludzie zmieniają miejsce
zamieszkania lub nazwisko – zaśmiał się gorzko przecierając zmęczone oczy. Pierwszy
raz zdecydował się na tak poważny krok. Niestety pech chciał, że zyskał tym
samym potężnego wroga w postaci rodu Sforza. Czuł się niepewnie i to psuło mu
nastrój. Tęsknił za Klarą, a świadomość, że już więcej jej nie zobaczy
potęgowało to uczucie. Jej śmierć otworzyła mu oczy, uderzając mocno w to, co
tak długo starał się ukryć. Tym razem nie zostawi rodziny bez opieki. –
Nadszedł czas by dorosnąć.
* * *
Siedział znużony na dachu domu i
obserwował zachód słońca. Wrócił do jako takiego zdrowia i czuł się w miarę
dobrze, ale zmartwienia pozostały. Zbliżał się czas zmiany miejsca pobytu, a to
go niepokoiło. Nie chciał narażać spokoju babci, ale miał świadomość, że nie ma
innego wyboru jak kontynuować nakazaną przez Zgromadzenie tułaczkę. Ojciec nie
mógł nic w tej kwestii wskórać, co w pewnym sensie odbijało się na ich
stosunkach.
- Wracaj do pokoju! – Poinstruował go
stanowczym tonem Albert wychylając się z okna jego sypialni. – Powinieneś
odpoczywać w łóżku.
- Chciałem zaczerpnąć świeżego powietrza
– odparł pozostając na miejscu. Nie raczył nawet spojrzeć na ojca. – Dusiłem
się w tym pokoju.
- Wciąż dajesz mi do zrozumienia, że w
ogóle cię nie znam – wyszedł na zewnątrz i usiadł przy kasztanowłosym – łączy
nas krew, a jesteśmy sobie obcy.
- Więzy krwi niczego nie wnoszą –
mruknął nadal patrząc w dal – sam do końca nie wiem kim jestem. Czy to znaczy,
że sam jestem sobie obcy?
- Co to za pokręcona filozofia? –
Zdumiał się słowami syna. – Czemu wszystko ciągle komplikujesz?
- Komplikuję? – Tym razem spojrzał na
ojca. Czy to prawda? Zbytnio komplikował powstałe problemy? – Możliwe.
- Eh – westchnął zrezygnowany – nie
miałem dla ciebie czasu. Ostatnio mało go poświęcałem dla waszej dwójki.
- Niedługo muszę opuścić twój dom –
oznajmił cicho opierając brodę o podciągnięte pod pierś kolana – problem w tym,
że nie rozumiem całej tej sytuacji.
- Do tej pory żyłeś w innym świecie –
przyznał Albert – Gdyby nie Sicarius, pewnie nadal byś tkwił w nieświadomości.
- Dante otworzył mi oczy – uśmiechnął
się mimochodem – Zawsze o mnie dba, choć robi to w dość specyficzny sposób.
- Chodź, przyniosłem ci kolację –
poklepał delikatnie ramię syna – I nawet nie myśl o odmowie.
- Który się wygadał, że trzeba mnie
pilnować? – Dociekał podejrzewając, kto zdradził jego wadliwe przyzwyczajenie.
- Pierwszy raz dostałem reprymendę od
dziecka – oznajmił pomagając wstać chłopakowi – i to w kwestii wiedzy o własnym
dziecku.
- Rozumiem – zaśmiał się wyobrażając
sobie jak Kamil zbeształ Alberta – Gdybyś znał mnie tak długo jak oni, z pewnością
byś wiedział o moich przyzwyczajeniach.
- Raczej twoich głupotach – zauważył, że
drży z zimna, dlatego wepchnął go do pokoju przez okno i przykrył kocem –
Powinieneś bardziej dbać o zdrowie.
- Nie pierwszy mi to powtarzasz –
burknął niewzruszony – mam dosyć tej gadki.
- Będę ci to powtarzać aż do znudzenia –
zapewnił poważnie podsuwając mu pod nos talerz z jedzeniem – może pewnego dnia
te słowa do ciebie dotrą.
- Teraz wiem, po kim jestem taki uparty
– sapnął czując lekkie osłabienie – i co z tym zrobisz?
- W tym akurat przewyższała mnie twoja
matka – odparł z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Skoro dzieciak chciał z nim
pogrywać, czemu się z nim nie pobawić? – Karmiłem Sicariusa, ciebie też mogę.
- Żartujesz – zdębiał lekko się
odsuwając – nie trzeba.
- Nie wstydź się synku – zaśmiał się
mierzwiąc mu włosy – karmiłem cię gdy byłeś berbeciem. Za pierwszym razem
umazałeś siebie i mnie marchewką, ale zawsze coś zjadłeś.
- Kiedy to było – zakpił wywracając
oczami – a po za tym nie jestem już dzieckiem.
- Tak?! – Uniósł wymownie brew. – A tak
się zachowujesz.
- No i znowu – sarknął niezadowolony z
tego porównania – zjem sam, więc się odczep.
- Allen się o ciebie wypytuje – poruszył
temat drugiego syna. Wiedział, że ostatnio się pokłócili. – Martwi się.
- To czemu tchórzy? – Spytał przeżuwając
kęs kanapki z masłem orzechowym i dżemem. – Mógłby się tu pofatygować, ale
zamiast tego wypytuje innych o mój stan.
- Tu się z tobą zgodzę – zabrał pusty
talerz – Powinniście omówić to między sobą.
Prztyknął syna w nos, po czym wyszedł z
pokoju. Fakt, że ten zjadł w pewnym stopniu go zadowalał, choć wolałby żeby
bardziej się przed nim otworzył.
* * *
Wczesnym rankiem delikatne pukanie do
drzwi obudziło Jolę. Dziewczyna w półśnie opuściła łóżko i ruszyła do źródła
hałasu. Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyła lokaja z naręczem ubrań i dziwną
miotełką.
- Dzień dobry panienko Jolanto –
przywitał ją uprzejmie, po czym wręczył jej przyniesione rzeczy – Pan Edward
kazał wdrożyć panienkę w przydzielone obowiązki.
- Obowiązki?! – Jeszcze nie była w
stanie racjonalnie myśleć. Jej umysł nadal tkwił w półśnie. – O co chodzi?
Która tak w ogóle jest godzina?
- Za kwadrans szósta – odpowiedział
nadal uprzejmie mężczyzna – Wykonuję jedynie polecenie pana Edwarda.
Stwierdził, iż panienka sama sobie życzyła by przydzielić jej jakieś zajęcie.
- I mam być pokojówką? – Zdumiona
patrzyła na uniform pokojówki. – Nie o to mi chodziło.
- Och nie – uspokajał ją z przejęciem –
Panienki zadanie to uporządkować strych.
- Co?! – Zdębiała. – Poważnie?
- Takie uzyskałem polecenie – odparł
spokojnie – proszę się przebrać, a ja pokażę panience miejsce pracy.
- Doigrałam się – mruknęła człapiąc do
łazienki – Skoro ten dom jest tak cholernie wielki, to jaki musi być strych.
Ubrała się w różowy uniform, na który
składała się sięgająca do połowy ud spódniczka i podobnego kroju bluzka.
Obejrzała się w lustrze i westchnęła zrezygnowana. Strój może i dobrze leżał na
jej ciele, ale nie cierpiała różu.
- Jestem gotowa – oznajmiła wychodząc z
łazienki. Lokaj cierpliwie na nią czekał i nawet nie pisnął, gdy przeciągała
ubieranie. – Niech pan prowadzi.
Zaprowadził ją na strych. Kiedy
zobaczyła stertę rupieci i antycznych mebli zakrytych starymi prześcieradłami,
niemal nie jęknęła udręczona samym tym widokiem. Jak dodać do tego samo
wyobrażenie czekającego ją wysiłku, aż zakręciło się jej w głowie.
- I, że niby sama mam to ogarnąć? –
Stęknęła omiatając ogromną przestrzeń ramieniem – Serio?
- Nic nie poradzę – usprawiedliwiał się
w trakcie taktycznego odwrotu. Od lat nikt nie chciał tu przychodzić, a teraz
zesłano na roboty tę biedną dziewczynę. Szczerze jej współczuł, ale takie
dostał wytyczne i nic nie mógł na to poradzić. – Życzę powodzenia.
- Tylko mi nie mówcie, że mam do
dyspozycji jedynie to małe gówno – warknęła wściekła obracając w dłoni miotełkę
do kurzu – to jakieś irracjonalne.
Postanowiła zwiedzić swoje miejsce pracy
czego po chwili pożałowała, wplątując się w pajęczynę. Z piskiem podskoczyła w
reakcji na to nieprzyjemne uczucie, lecz zaraz wróciła jej złość. Usiadła na
jakimś zdezelowanym krześle i zaczęła wyciągać szaro-białe nitki z rudych
włosów.
- Jeszcze mi za to zapłacisz snobie
tleniony – mruknęła zgrzytając zębami – posprzątam ten burdel, ale ty jeszcze
zakwiczysz warchlaku o jasnej szczecinie.
* * *
Kamil wypuścił się w okolice jeziora.
Drobne kamyczki chrzęściły pod jego stopami jakby chciały przekrzyczeć
obijające się o brzeg fale. Kiedy dotarł do skupiska większych skał, usiadł na
jednej z nich. Nabrał w płuca przesiąknięte słodką wodą powietrze i spojrzał w
lekko zachmurzone niebo. Znowu miał ten koszmar, który nawiedzał go od tamtej
misji w okolicach Braniewa. Rozmowa z Dante nieco mu pomogła, ale sny wciąż
dręczyły go co noc. W sumie sam nie wierzył, że otworzył się przed kimś innym
niż Piotrek.
- To bezsensu – mruknął ciskając w taflę
jeziora uprzednio podniesiony z ziemi kamień. Pragnął by powstałe problemy
zniknęły jak ten kawałek wapienia zatopiony w zmąconym lustrze jeziora. – Beznadzieja.
Nagle zaczął padać deszcz. Letnie krople
bezlitośnie moczyły wszystko wokół. Chłopiec jednak nie ruszył się z miejsca.
Miał nadzieję, że deszcz zmyje z niego część zmartwień. Bał się o
bezpieczeństwo bliźniaków. Ta cała wojna z Kronosem była straszna. Jeśli zabito
Łukasza i starszego brata Pierra, to Jacek z Agatą równie dobrze mogą stać się
celem. Z nerwów zagryzł dolną wargę. Czuł się bezsilny i słaby, a świadomość,
że nie ma na nic wpływu jedynie potęgowały jego bezradność.
- Weź się człowieku w garść – roztrzepał
mokre od deszczu włosy, po czym podciągnął pod pierś nogi i zaczął cicho łkać –
Jestem słaby.
Po dłuższej chwili do jego uszu doszedł
dźwięk czyichś kroków. Szybko wytarł łzy i przeczesał palcami roztrzepaną
czuprynę. Nikt nie mógł zobaczyć go w tak żałosnej sytuacji. Na krótki czas
wystawił twarz na działanie deszczu. Zimne krople nieco zmyły pozostałości
płaczu. Od razu przybrał obojętną postawę i zszedł ze skały. Następnie ruszył w
stronę domu.
- Tak, wiem – rzucił w stylu luzaka
dostrzegając srogi wyraz twarzy Alberta – już wracam.
- Złamałeś zasadę – poinformował go
blondyn czujnie mierząc go wzrokiem – nie możesz się oddalać.
- Chciałem coś przemyśleć – odparł
wzruszając ramionami – i tak jakoś wyszło, że tu dotarłem.
- Tak wyszło – powtórzył
nieusatysfakcjonowany takim wyjaśnieniem – i deszcz nie skłonił cię do powrotu?
- Nie jestem z cukru, więc nie – sarknął
przyspieszając kroku. Nie miał ochoty na tę rozmowę. – Teraz wracam.
- Nie uciekaj – dogonił nastolatka i się
z nim zrównał – nie bój się rozmowy.
- Nie boję się – warknął patrząc na
mężczyznę z wyrzutem. Czemu nie da mu świętego spokoju? – Po prostu nie chcę
rozmawiać.
- Buntownik – stwierdził w rozbawieniu –
nadal uważam, że uciekasz.
- A niech sobie pan to tłumaczy jak chce
– wspiął się na werandę unikając spojrzenia blondyna – nie będę z panem
rozmawiał i już!
- Jesteś w moim domu… – zaczął w
irytacji. Odzwyczaił się od nastolatków i ich wybuchów emocji.
- Wcale nie chciałem tu być! – Ryknął,
by następnie zwiać do pokoju. Wreszcie to z siebie wyrzucił. Nie chciał tu
trafić, ale się stało i nie mógł nic na to poradzić. – Mam dość.
Osunął się po drzwiach na podłogę i w
milczeniu patrzył na swoje stopy. Tenisówki były pokryte mokrym piaskiem i
strzępkami trawy. Nagle zrobiło mu się zimno, dlatego postanowił wziąć ciepły
prysznic. Gorąca woda parzyła jego skórę, ale chciał by zmyła z niego tę część
niechcianych emocji. Po około kwadransie wyszedł z łazienki okręcony jedynie
ręcznikiem. Doznał szoku widząc czekającego na niego Alberta. Mężczyzna mierzył
go badawczym spojrzeniem, z którego nic nie można było wyczytać. Po chwili
podszedł do nastolatka i zarzucił mu na głowę suchy ręcznik.
- Zachorujesz jeśli nie będziesz suszył
włosów po kąpieli – zganił go wycierając mu włosy – Ile masz lat?
- Szesnaście – odpowiedział lekko
zawstydzony – bo co?
- Tam nad jeziorem płakałeś, prawda? –
Spytał dla potwierdzenia swojej obserwacji.
- Nieprawda – skłamał siląc się na
spokój, ale to nie było łatwe – Skąd ten pomysł?
- A jednak – uśmiechnął się z
satysfakcją – Czemu mnie unikasz?
- Bez powodu – mruknął spuszczając wzrok
– tak po prostu.
- Zawsze jakiś jest – odparł mrużąc oczy
– czego się boisz?
- Niczego – odszedł od niego i sięgnął
po suche ubranie – O co panu chodzi?
- Chcę cię poznać – oświadczył
niewzruszony – Dowiedzieć się czegoś na twój temat.
- Jestem nieciekawy – westchnął
naciągając na siebie czysty T-shirt. Zakrył przy tym blizny na plecach po
licznych oparzeniach z dzieciństwa. – Zwyczajny i nudny. Nie ma o czym
opowiadać.
- Skąd masz te blizny? – Dociekał
nieustępliwie. Blizny szpecące plecy nastolatka były serią niewielkich
kropeczek. Kiedyś już widział podobny ślad pozostawiony na skórze młodej
dziewczyny, nad którą znęcał się ojczym. – Jaka jest ich historia?
- Siaka i nijaka – burknął unikając
odpowiedzi. Nie miał ochoty zwierzać się komukolwiek z bolesnej przeszłości. Te
blizny były jak piętno. Podpis osoby, do której należał. Wsunął na siebie
szorty i spojrzał na rozczapierzone palce lewej dłoni – Nie chcę o tym
rozmawiać.
- Dlaczego? – Naciskał, widząc chwilowy
ból malujący się na jego twarzy. – Odpowiedz.
- Bo nie – bąknął rozwieszając wilgotne
ręczniki – czemu nie da mi pan świętego spokoju?
- Bo nie – odrzekł złośliwie –
satysfakcjonuje cię taka odpowiedź?
- Może – wzruszył ramionami – Aciu.
- A jednak się przeziębiłeś – zarzucił
mu z politowaniem – dziecko z ciebie.
- Doprawdy – stęknął wywracając oczami –
może dlatego, że nim jeszcze jestem.
- Wyszczekany jesteś – zauważył w
śmiechu – i bezczelny.
- To cecha nabyta – rozłożył bezradnie
ręce dla podkreślenia słów – i przydatna.
- Trzymasz dystans do ludzi – ten
dzieciak był interesujący. Ciekawiło go co ukształtowało jego charakter. –
Dlaczego?
- Nie ufam im – rzucił mężczyźnie pełne
wyrzutu spojrzenie – to tyle gwoli wyjaśnień.
- Co cię skłoniło by zaufać Piotrowi? –
Spytał nie spuszczając go z oczu.
- Jest szczery, choć stara się to ukryć
– odwrócił się w stronę okna – Nigdy nie zabiegał o moją uwagę. Po prostu był,
gdy potrzebowałem wsparcia. Choć myśli inaczej, jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
- A Sicarius? – Dociekał, widząc że
chłopak przestał być czujny.
- Dante to inna historia – odparł
półgębkiem – Wiem do czego pan zmierza, ale nie dam się na to złapać.
Przerabiałem te gierki z pieprzonymi łapiduchami.
- Coś cię gryzie – dostrzegł w nim
wewnętrzną rozterkę. Coś go dręczyło, ale próbował to stłamsić w sobie. –
Wiesz, że tak długo nie pociągniesz? Prędzej czy później to z ciebie wypłynie.
- Wiem – syknął pocierając nerwowo lewą
skroń – nie potrzebuję pańskiej pomocy. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.
- A co z moim synem?
- On ma wystarczająco dużo spraw na
głowie – przymknął oczy jednocześnie zaczerpując nieco powietrza – jestem na
tyle duży by samodzielnie decydować o tym co zostawić w środku, a co z siebie
wyrzucić.
- A więc na tym polega wasze
podobieństwo – zaśmiał się spostrzegając tę analogiczność w zachowaniu – chodź
dam ci coś na wzmocnienie. Nie chcemy byś się zasmarkał na śmierć.
Pociągnął go w swoją stronę i ruszyli do
wyjścia. Kamil nie był zachwycony, ale nie protestował. Po prostu dał się
prowadzić. Albert ukradkiem zerkał na nieco bladą twarz chłopca. Wyglądał na
słabowite dziecko, ale to tylko pozór. Miał tylko niecodzienną karnację, która
potrafiła wpędzić człowieka w błąd. W rzeczywistości nastolatek twardo stąpał
po ziemi, choć widocznie na tę chwilę stracił trochę gruntu pod stopami. Był
pełen wątpliwości, jednak skrupulatnie to kamuflował pod obojętnym wyrazem
twarzy. To dlatego obserwował go z ukrycia. Wówczas, gdy sądził, że jest sam
odkładał maskę pasywności i obnażał przed światem swoją bezradność. W tym
przypominał jego młodszego syna. Obaj skrywali przed innymi prawdziwe
tożsamości.
* * *
Kaspian w milczeniu wpatrywał się w
monitor laptopa. Wiadomość, którą przysłał mu Ludwik wywołała pewną nostalgię.
Już kiedyś dostał podobny list, a nadawca przypłacił za niego utratą ręki.
Obawiał się o młodszego brata. Jeśli Tal dowie się o tym, Lu może stracić o
wiele więcej. Chociaż nie, teraz jest tam gorsze zło – Edmund.
- Ojciec chyba postradał zmysły, że
posłał po tego potwora – westchnął zamykając komputer – teraz istnieje prawdopodobieństwo,
że tygrys rozszarpie kłopotliwą hienę i zapoluje na aroganckiego kruka.
Pamiętał ich przydomki z czasów
dzieciństwa. Ojciec nadawał je im tuż po pierwszych poważnych misjach. Edmund
był tygrysem, on krukiem, Ludwik pawiem, Talisha hieną, a Blanka wilczycą.
Istny zwierzyniec. Tak, ta nazwa pasuje do tego rodu. Napuszczano ich na siebie
jak zwierzęta, przez co powstała niepisana hierarchia w przychylności ojca.
Blanka przewyższała nawet Edmunda, ale po odejściu spadła na sam koniec, jak
zresztą i on sam. W sumie nigdy nie starał się imponować królowi tego stada.
Nie pokazywał prawdziwej siły już jako dziecko dostrzegając pewne nieścisłości
w tym systemie wychowawczym. Ludwik ocknął się tuż po odejściu Blanki.
Edmundowi nie przeszkadzało takie życie. Był drapieżnikiem z krwi i kości, zaś
Talisha. No cóż, po utracie dziecka całkowicie zatraciła się w mrocznym chaosie
szaleństwa i rozpaczy.
- Czyli teraz się upominasz ojcze –
wyszeptał wpatrując się w przestrzeń myślami będąc gdzie indziej – trochę ci to
zajęło.
* * *
Jolka z westchnięciem usuwała pajęczyny
z krokwi na strychu. Minęły już cztery dni odkąd rozpoczęła tu pracę, ale nie
posunęła się zbyt daleko. Udręczona siadła na skraju jakiegoś wiekowego mebla i
otrzepała ubranie z kurzu. To wywołało napad kichania i kaszlu. Niechcący
kopnęła stary sekretarzyk tuż przed nią. Coś zazgrzytało, a po chwili usłyszała
szarpnięcie.
- Co to jest? – Zdumiona przykucnęła, by
sprawdzić co wypadło z mebla. Przed oczami miała teczkę z jakimiś aktami.
Wahała się czy zajrzeć do środka, ale ciekawość wzięła górę. – To jest…
Przeglądała plik dokumentów
nie dowierzając własnym oczom. Dotyczyły jej matki. Nie rozumiała skąd
Murdochowie mogą posiadać takie informacje, ale to uświadomiło jej, dlaczego
Zygfryd ją tu przywiózł.
- Mamo – wyszeptała przejeżdżając
palcami po fotografii matki. Była tu nieco młodsza i na pierwszy rzut oka nie
przypominała kobiety, którą znała całe życie. Tu była pewna siebie i miała ten
dziki wyraz oczu wojowniczki. – Czy twoja idea neutralności miała na celu
zapobiegnięcie poznania prawdy o tobie? Czy ojciec znał cię lepiej niż ja? Moje
życie było kłamstwem do samego końca.
Przygnębiona odłożyła teczkę i podeszła
do brudnego okna. Chwilę się siłowała z upartymi zawiasami, ale je otworzyła. Musiała
zaczerpnąć świeżego powietrza, bo nagle zaczęło jej go braknąć. W sumie na
strychu panowała straszliwa duchota. Ubranie zaczęło przylegać do jej ciała
przez co czuła lekki dyskomfort. Czy Edward wiedział o tych dokumentach i
dlatego ją tu przysłał? Tylko skąd mógł wiedzieć, że je tu znajdzie? To jakiś
obłęd. Teraz rozumiała uczucia Piotrka, gdy dowiadywał się prawdy nie z tego
źródła, z którego chciał. To było bolesne i frustrujące.
- Czyli nie tylko ty żyłeś w kłamstwie –
mruknęła wpatrując się w dal. Nawet nie zauważyła, że z oczu lecą jej łzy. –
Teraz już wiem jak to boli.
* * *
Allen dość długo zbierał się by
odwiedzić brata. Przez cały tydzień miotał się po domu jak naćpana ćma i nie
potrafił znaleźć sobie miejsca. Wciąż miał wiele wątpliwości. Pierwszy raz bał
się z kimś skonfrontować. Piotrek miał rację nazywając go tchórzem.
- Po prostu do niego idź – poradził mu
Dante mając już dość błądzącego w myślach chłopaka – Łazisz po domu jak kot z
pęcherzem. Nie czaj się tylko z nim pogadaj. Gwarantuję, że cię nie ugryzie.
- Skąd ta pewność – posłał mu pełne
wyrzutu spojrzenie – Nie było cię tam i nie wiesz co między nami zaszło.
- Zapewniam cię, że przechodziłem przez
trudniejsze rozmowy z twoim bratem – Dante nawet się nie zraził jego niechęcią –
On cię potrzebuje, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.
- Zrobiłeś się sentymentalny – zauważył
z przekąsem – i miękki.
- Coś za coś – zaśmiał się – Piotrek
potrafi zmienić człowieka.
- Rozumiem – usiadł obok Sicariusa na
kanapie – i myślisz, że pójdzie dobrze?
- To zależy od ciebie – wzruszył
ramionami – bądź szczery, a sam zobaczysz.
- Aha – sapnął, po czym zerwał się na
równe nogi. Odkrył się przed jeszcze niedawnym wrogiem. Sam wytknął mu słabość,
a okazał się taki sam. – Nie wiem po co z tobą w ogóle gadam.
Szybkim krokiem opuścił salon i wspiął
się po schodach na górne piętro. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami pokoju
brata. Raz kozie śmierć. Zapukał, po czym wszedł.
- Kogo moje oczy widzą – zakpił kasztanowłosy
nawet nie racząc na niego spojrzeć – trochę ci to zajęło.
- Wiem – zamknął za sobą drzwi, po czym
utkwił wzrok na plecach brata – sam siebie nie rozumiem. Jeszcze nigdy nie
miałem w sobie tylu wątpliwości.
- Skoro masz ich tak dużo, to znaczy, że
w ogóle mnie nie znasz – mruknął odwracając się do niego twarzą – Wątpiłeś we
mnie, a chyba jesteśmy braćmi. Czy tylko ja w ciebie wierzę?
- To nie tak – zastopował go w
zdumieniu. Bał się jednak spojrzeć mu w oczy. Częściowo miał rację. Zwątpił w
ich obu. – Wątpiłem, ale raczej w siebie, nie w ciebie.
- Łgarz – rzucił mu w złości – Jeśli
masz zamiar mydlić mi oczy, to lepiej od razu stąd wyjdź.
- O co się pieklisz? – Spytał, choć znał
już odpowiedź.
- Wkurza mnie, że nie jesteś szczery – z
powrotem zwrócił się ku oknu. Widok leniwie sunących po niebie chmur w pewnym
stopniu go uspokajał. – Mam dość kłamstw.
- Wybacz – zrezygnowany usiadł na
najbliższym krześle – Nie jestem dobry w jakichkolwiek kontaktach. Zrozum,
dopiero w tym raczkuję.
- Próbuję cię zrozumieć, ale nie jest mi
łatwo – westchnął w lekkim znużeniu – wyrok Zgromadzenia, całe te więzy krwi, a
teraz jeszcze kwestia wojny z Kronosem. To mnie przerasta, a wszyscy czegoś ode
mnie oczekują. Boję się, że zawiodę. Polegnę jak Napoleon pod Borodino czy
Waterloo.
- Niezależnie co zrobisz… – zaczął w
umyśle wyszukiwać odpowiednich słów. Nie chciał ponownie zranić brata używając
złego stwierdzenia. – Znaczy, niezależnie czy zwyciężysz czy polegniesz. Zawsze
będę trzymał twoją stronę.
- Zawsze? – Spojrzał na niego jakby
patrzył na ducha. – Nie możesz.
- Dlaczego? – Nie do końca rozumiał ten sprzeciw.
- Chcę byś mówił mi kiedy zbaczam z
właściwej drogi – oznajmił spokojnie – wiem, że Dante będzie mnie wspierał, ale
on zawsze mówi co jest nie tak.
- Kumam – wstał i podszedł do okna. Ostrożnie
położył dłoń na jego ramieniu. – Mam być zawsze szczery? Umowa stoi.
- Cieszę się – posłał mu lekki uśmiech –
wszystko między nami w porządku?
- W porządku – odwzajemnił uśmiech. Kamień
spadł mu z serca po tej rozmowie. Teraz dziwił się sobie, że tak długo zwlekał.
– Też się cieszę, że to przedyskutowaliśmy.
- Niedługo stąd wyjeżdżam – oświadczył wzdychając.
Spojrzał w oczy brata z pełnym powagi wyrazem twarzy. – Mam do ciebie prośbę.
[1] Death – marka brytyjskich papierosów, wprowadzona na rynek w 1991 roku przez przedsiębiorcę BJ Cunninghama, który założył przedsiębiorstwo pod nazwą „Oświecone Przedsiębiorstwo Tytoniowe” [The Enlightened Tobacco Company]. Papierosy pakowano w charakterystyczne, czarne pudełko z wizerunkiem czaszki i skrzyżowanych piszczeli. Firma upadła w 1999 roku, a papierosy zniknęły z rynku.