Z góry przepraszam za tak wielką zwłokę... No ale nareszcie wstawiam nowy rozdział :D Mam nadzieję, że się spodoba. Zachęcam do komentowania :)
Zmierzchało, kiedy samochód Allena
wjechał na parking przy dworcu w Braniewie. Kamil skulony spał na tylnym
siedzeniu i cicho pomrukiwał. Brązowowłosy nie zamierzał go jeszcze budzić.
Mieli przed sobą spory zapas czasu.
- Musimy znaleźć cel – mruknął przeglądając
plan miasta – i jakąś dobrą kryjówkę.
Po godzinie bezczynnego siedzenia ruszył
na ustalone miejsce spotkania z informatorem. Czekał na niego tuż za miastem.
- Twój cel jest w pobliskiej wsi jakieś
piętnaście minut drogi stąd – oświadczył czarnowłosy mężczyzna w stroju do
joggingu – Tu masz namiary.
- Nawet i lepiej, że jest na takim
zadupiu – oznajmił Allen w zamyśleniu – Wiesz ilu ludzi ma ze sobą?
- Z wczorajszej obserwacji wychodzi
jakaś szóstka goryli – poinformował go, kątem oka zerkając na śpiącego
nastolatka – A to kto?
- Nie twój interes – zbył go ostrym
tonem – Jak oceniasz siłę tych grabów?
- W skali od jednego do dziesięciu? –
Posłał brązowowłosemu wymowne spojrzenie. – Sto.
- Czyli wie o wyroku Thanathosa –
westchnął w lekkim niezadowoleniu – To potwierdza moje przypuszczenia o krecie
w naszych szeregach.
- Co zamierzasz? – Spytał zdumiony
reakcją prawej ręki lidera Thanathosa. – Coś cię rozprasza.
- Gnojek na tylnym siedzeniu – odparł
myślami będąc gdzie indziej – Nie wiem, czy poradzi sobie z siłą przydupasów
Ribbentropa.
- Chciałeś zrobić mu test – zaśmiał się
czarnowłosy – co ci szkodzi zaryzykować? Dzieciaki potrafią zaskakiwać.
- To prawda – przyznał mu rację – Jednak
ten dzieciak nie chce być zabójcą.
- W takim razie olej bachora i rzuć go
na głęboką wodę – poradził mu spokojnie – Sam zdecyduje.
- Prawo pierwszej krwi, tak? – Zakpił w
złości. – Zyskałbym tylko kolejnego wroga w postaci kogoś, kto jest dla mnie
ważny.
- Ty i ktoś ważny dla ciebie?! – Zdumiał
się tymi słowami. – To dość irracjonalne byś przyznawał się do słabych punktów.
- Nawet ja takie posiadam – sapnął
znużony – Idź już. Lepiej żeby dzieciak cię nie zobaczył.
- Powodzenia – pożegnał się i pobiegł
dalej.
* * *
Dante w milczeniu wpatrywał się w widok
za oknem. Nie podejrzewał, że sprawy przyjmą taki obrót. Teraz utknął zamknięty
w pozornym pokoju gościnnym. Po dłuższej analizie okazywało się, że posiada
umocnione drzwi i zablokowane okna z szybą kuloodporną.
- Przygotowali
się na podobnych gości – pomyślał obserwując bawiącą się na zewnątrz córkę
Ravena – Ptaszek na uwięzi. Teraz wiem co
miał na myśli Piotrek.
Skonfiskowali mu nawet telefon i nie
miał jak skontaktować się z rodziną. Może nie wyglądał, ale w środku był
kłębkiem nerwów. Stracił poczucie czasu, bo w pokoju nie było zegara. To
niewiadome położenie i utrata czasu mocno go frustrowały. Nie miał pojęcia ile
był nieprzytomny. Nawet Piotrka do niego nie dopuszczano.
- Cholera! – Uderzył pięścią w szybę,
która nawet nie drgnęła. – Co za syf!
- Wypocząłeś? – Usłyszał pytanie od
strony drzwi, przez które wszedł Kaspian z tacą jedzenia. – Teraz powinieneś
się wzmocnić.
- Nie chrzań – warknął groźnie łypiąc na
czarnowłosego – Jedyne czego potrzebuję w tej chwili to stąd odjechać.
- Zapomnij – rzucił poważnie stawiając
tacę na stoliku – Jesteś w takim stanie, że nie stanowisz dla mnie wyzwania, o
Tal nie wspomnę. Na ten czas jesteś słaby i dobrze o tym wiesz.
- Możliwe – patrzył jak Ivi męczy Rubi –
Jednak to nie powód by mnie tu więzić.
- To dla twojego dobra – do pokoju
zajrzał Raven – Dobrze wiem, że inaczej z tobą nie można. Od dziecka byłeś
uparty w kwestii leczenia.
- To nazywacie leczeniem?! – Prychnął
zirytowany. – Zamykanie w uzbrojonym pokoju i szprycowanie prochami. Ciekawe
metody leczenia.
- Nie zmieniłeś się aż tak bardzo –
zaśmiał się Raven – Ciągle duże z ciebie dziecko.
- I dobrze – mruknął nawet na nich nie
patrząc – Darujcie sobie i tak niczego nie zjem. Straciłem apetyt.
- To jest was dwóch – wtrącił Albert w
złości – Mam już dość tych bachorskich much w nosie.
- Co?! – Dante zdumiony odwrócił się w
stronę trójki mężczyzn, którzy zaczynali go osaczać jak stado tygrysów ofiarę.
– O co wam chodzi?
- Koniec ze sprzeciwianiem się
Sicariusie – warknął Albert celując w niego widelcem – Dziś ładnie zjesz swój
posiłek, a później zrobi to mój uparty syn.
- Że co? – W szoku rozszerzył swoje
piwne oczy. Pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Nawet rodzice nie
interweniowali w ten sposób, gdy w dzieciństwie odmawiał posiłków. Zwykle kończyło się na dramatycznej scence oburzonej matki i srogim spojrzeniu ojca. Nie przypuszczał, że doświadczy czegoś podobnego w dorosłym życiu. –
Żartujecie, prawda?
- Chciałbyś – figlarny błysk w oczach
Ravena utwierdził go, że nie żartują – Zaczniemy od szparagów, które tak
uwielbiasz.
- Dobrze wiesz, że ich nienawidzę –
posłał przyjacielowi gniewne spojrzenie, czym go tylko rozbawił – Ok, zjem sam.
- Za późno – Albert z triumfem wepchnął
mu do ust kawałek mięsa. – Tylko dokładnie przeżuwaj.
- Poszaleliście do reszty? – Starał się
wyrwać przytrzymującym go mężczyznom, jednak kilkudniowa głodówka i wpływ leków całkowicie
osłabiła jego ciało. – Trzech na jednego to dość niesprawiedliwy podział.
- Piotruś powiedział, że nie tknie
jedzenia dopóki ty nie odzyskasz apetytu – wyjaśnił mu Kaspain niewzruszony
jego szarpaniem – Może to małe upokorzenie da ci do myślenia i zaczniesz
postępować dorośle.
- Zrozumiałem – jęknął widząc na talerzu
zielone szparagi – Możecie mnie puścić.
- Dopiero jak skończysz – zachichotał
Raven. Świetnie się bawił tą sytuacją. – Szefie, pstryknij mu zdjęcie. Trzeba
udokumentować to wydarzenie, by Piotrek nie miał powodów do wykrętu.
- Dobra myśl – tym razem zaśmiał się Kaspian
– Nie bawiłem się tak dobrze od czasu kary Allena po skasowaniu twojego
ukochanego wozu Albercie.
- A myślałem, ze tylko moja rodzina jest
taka pokręcona – skrzywił się Dante – Jak widzę, mocno się myliłem.
- Trzeba sobie szukać rozrywki po
ciężkiej pracy – wzruszył ramionami blondyn cykając mu fotki – Kaspianie, teraz
ty zabaw się w paparazzi. Trzeba jeszcze wmusić w chłopaka zieleninę.
- Dalibyście już spokój – z obrzydzeniem
patrzył na szparagi – To już podpada pod znęcanie.
- Ja tu ustalam zasady – odparł Albert
wpychając mu pokaźny kawałek warzywa – powinieneś czuć się zaszczycony, że sam
gospodarz cię karmi.
- Jakoś tego nie czuję – stęknął
krzywiąc się w reakcji na smak szparaga. Nagle coś sobie uświadomił. –
Mówiliście, że Piotrek nie tyka jedzenia. Czy to znęcanie się jest aktem
desperacji?
- A ty co byś zrobił, gdyby nagle
odebrano ci ciepłe obiadki i desery? – Rzucił Raven z utęsknionym wzrokiem. –
Ten dzieciak gotuje nieziemsko, a przez ciebie przestał. To twoja wina.
- Ostatnim razem gotował Kaspian –
zauważył Sicarius zdumiony – Czemu…
- Mam ważniejsze sprawy na głowie niż
pichcenie obiadków jak jakaś kura domowa – prychnął czarnowłosy – Czasem też
chcę przyjść na gotowe, a przez ciebie wygodny plan spalił na panewce.
- Dlatego postanowiliśmy odreagować
powstałą frustrację na naszym honorowym gościu, przez którego wybuchł bunt w
załodze – oświadczył Albert wpychając Dantemu do ust ostatniego szparaga –
Ciesz się, że nie ma tu Allena, bo miałbyś czwartego wroga w tym domu.
- Wierzę – odpowiedział, w duchu czując
ulgę na widok pustego talerza – Choć oszczędzilibyście sobie tego wszystkiego,
gdybyście przestali mnie więzić. Odjechałbym i problem z głowy.
- Kusząca propozycja – stwierdził
blondyn – jednak nie skorzystamy. To całe karmienie okazało się dość zabawne.
Poznałem inną stronę Dantego Sicariusa i to mnie cieszy. Teraz przynajmniej
wiem, że pasujesz do mojego syna.
- A haczyk? – Patrzył na mężczyznę
pełnymi wyczekiwania oczyma. – Musi być w tym wszystkim haczyk.
- Nie ma – zbliżył się do swojego gościa
– chcę bliżej poznać miłość mojego synka. Dotychczas znaliśmy się jedynie z
formalnych stron. Zastanawia mnie, czy będę mógł ci w pełni zaufać przyszły
zięciu.
- Rozumiem – spuścił skonsternowany
wzrok. W duchu wymierzał sobie mentalnego policzka zły na siebie, że postanowił
tu przyjechać. Ojciec Piotrka słynął z wyciągania informacji niemal ze
wszystkich. Był w stanie wywlec na powierzchnię głęboko zakopane wspomnienia i
to najbardziej niepokoiło Dantego. Jeżeli zacznie drążyć, może dotrzeć do
spraw, o których wolałby nie mówić. – Nie musicie się mną przejmować. Nie będę
sprawiał problemów.
- Znam tę wymówkę – zmierzwił mu włosy w
udawanym uśmiechu. Ciekawiła go przeszłość tego Sicariusa, którą ewidentnie
starał się ukryć. Piotrek również nie chciał nic na ten temat zdradzić. –
Odwiedzę cię z rana, gdy wstaniesz. Specjalnie na tę okazję wziąłem kilka dni
wolnego.
- Co?! – Tego właśnie się obawiał. – Po
co aż tak się poświęcać?
- Widzę, że wiesz co zamierzam –
uśmiechnął się mierząc go zimnym spojrzeniem – Chcę znać powód twojego upadku.
Twoje oczy mówią mi, że był bardzo bolesny, a to jeszcze bardziej podsyca moją
ciekawość.
- Czas na drzemkę – oświadczył Raven
wstrzykując mu w szyję środek nasenny – Słodkich snów.
Położyli go na łóżku i opuścili pokój.
- Uparta z niego sztuka – stwierdził
Kaspian zamykając drzwi na klucz – Nie kłamałeś w tej kwestii.
- Oczywiście, że nie kłamałem – rudowłosy udał, że czuje się dotknięty – Znam go od dziecka.
- Może i jest uparty – oznajmił Albert w
zastanowieniu – jednak nie takich łamałem. Przez te kilka dni wyjawi mi swój
sekret jak księdzu na spowiedzi.
* * *
Talisha z uwagą obserwowała
ciemnowłosego mężczyznę za barem w klubie. Był młody i przystojny. Trochę
szkoda było jej zabijać kogoś tak energicznego w sposób pozbawiony
jakiejkolwiek zabawy. Niestety nie miała za wiele czasu, a cel był szczytny, bo
deklarował wojnę. Zbliżała się pora zamknięcia, dlatego opuściła lokal razem z
resztą klientów, po czym ukryła się w cieniu cierpliwie czekając.
- Jesteś pewien Vince, że nie chcesz
podwózki? – Zawołała za nim jedna z kelnerek, gdy zamykali lokal. – Zapowiada
się na deszcz.
- Nie jestem z cukru – odpowiedział ze
zniewalającym uśmiechem – a poza tym mieszkam w przeciwnym kierunku.
Nadłożyłabyś drogę.
- Jak chcesz – wzruszyła ramionami, po
czym pożegnała go cmoknięciem w policzek i odeszła.
- Czego chcesz? – Rzucił pytanie w
stronę kryjówki Tal. – Obserwowałaś mnie przez całą moją zmianę, ewidentnie
czegoś chcesz.
- Bystry chłopiec – zaśmiała się
wychodząc z cienia – Chcę twojego życia. Umrzesz jako pierwsza ofiara wojny z
Kronosem.
- To niedorzeczne – patrzył na nią zdumionym
wzrokiem – Niby dlaczego miałaby się rozpętać wojna?
- Jest kilka powodów – zachichotała.
Jego niewiedza była dość urocza. – Szczerze, pobawiłabym się z tobą nieco
dłużej, ale czas nagli. Dołączysz do siostry, której poświęciłam go więcej.
Twój ojciec nawet się nie domyślił, kto tak naprawdę odebrał mu dziecko,
obarczając winą jej męża. To mnie utwierdza w przekonaniu, że ród Sicariusów
jest żałosny. Kierujecie się uczuciami, które przeszkadzają w obiektywnym
postrzeganiu sytuacji.
- To ty zabiłaś Gwen?! – W szoku patrzył
w jej pełne jadu, zielone oczy. – Ty żmijo.
- Tak, zabiłam ją z nudów – oświadczyła
strzelając w jego pierś – a teraz zabijam i ciebie. Vincencie Sicariusie,
jesteś pierwszą ofiarą tej wojny.
* * *
Kamil zerwał się ze snu tknięty złym
przeczuciem. Rozejrzał się wokoło nigdzie nie dostrzegając Allena. Wysiadł z
wozu lekko zdezorientowany. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie jest. Stał na
jakiejś polnej drodze w pobliżu torów. W oddali widać było jakieś domostwa.
- Nie mam zamiaru siedzieć tu potulnie
jak jakiś baranek – mruknął zarzucając na ramię plecak z kimonem. Postanowił
podążać wzdłuż torów i spytać na pobliskiej stacji, w której ewidentnie ktoś
był, o drogę. Szedł tak jakiś kwadrans, a gdy dotarł do celu zapukał we
frontowe drzwi. Otworzył je potężnie zbudowany mężczyzna z paskudnym wyrazem
twarzy. – Przepraszam, że zakłócam spokój, ale czy wie pan gdzie jestem? Nieco
się zgubiłem i nie wiem jak dotrzeć do Braniewa.
- Kto to? – Usłyszał ochrypły głos
innego goryla. – Dzieciak?!
- Pyta o drogę do Braniewa –
odpowiedział mu ten pierwszy – A skąd wracasz?
- Brat znajomego zrobił mi kawał i
wywiózł na to zadupie – wymyślał na poczekaniu historyjkę, która nie do końca
mijała się z prawdą – jutro mam zawody w Sopocie i muszę jakoś tam dotrzeć.
- To cię zrobili w balona – zarechotał
ten drugi – a ja myślał, że to jakiś groźny typek z Thanathosa.
- Uczyłem się o Tanatosie w szkole na
polskim – palnął udając głupiego dzieciaka – To bóg śmierci, który przychodził
po swoje ofiary pod osłoną nocy.
- Tak? – Tym razem do drzwi podszedł
drobniejszej postury, młody mężczyzna. Miał szare oczy i spięte w kucyk rude
włosy. – To szukasz drogi do Braniewa?
- Tak – potwierdził obojętnie – Robi się
ciemno i chciałbym już tam pójść.
- Szefie, a co jak ten dzieciak zdradzi
komuś nasze położenie? – Zauważył jeden z drabów w drzwiach. – Do tego jeszcze
nie wrócili nasi zwiadowcy.
- Też racja – przyznał rudowłosy mrużąc
szare oczy – Powinni wrócić jakiś czas temu. Nie widziałeś po drodze panów
podobnych do tej dwójki?
- Nie – zaczynał czuć na sobie presję –
Myślę, że pójdę spytać kogoś innego.
- Coś kręcisz – patrzyli na niego
podejrzliwie – Może wejdziesz do środka?
- Nie, dziękuję – wycofał się lekko wystraszony.
Te goryle były dwa razy większe niż dorosły mężczyzna. Bezmyślne góry mięcha z
chęcią do bitki. – Pójdę już.
- Łapcie go! – Warknął rudzielec
wskazując nastolatka. – Przywlec do mnie.
- Zostawcie mnie! – Krzyknął potykając
się o kamienie w nasypie. – Cholera!
- I było uciekać dzieciaku? – Wysapał
jeden z drabów łapiąc ramię Kamila. – Teraz musimy zrobić ci kuku.
- Cholera, mówiłem żebyście mnie
zostawili w spokoju! – Ryknął powalając na ziemię swojego napastnika. To nie
było trudne, gdy wykorzystało się siłę grawitacji i sporą masę ciała. – Mówiłem
ci Allen, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego! Wrobiłeś mnie w ten szajs!
Całą złość wyładował na dwójce goryli
Ribbentropa. Kiedy skończył, był niemiłosiernie zmęczony walką z podwójną górą
mięśni. Podniósł z nasypu plecak i zarzucił go sobie na ramię. W pewnym
momencie usłyszał trzy strzały.
- Wiedziałem, że z tą dwójką sobie
poradzisz – pochwalił go Allen idąc w jego stronę z bronią w ręku. Wymierzył w
pobitych ochroniarzy i strzelił każdemu w głowę. – Skończone. Teraz możemy
jechać na te zawody.
- To krew? – Nastolatek poczuł nagłą
bezsilność, po której zemdlał. Pierwszy raz widział krew zmieszaną z kawałkami
roztrzaskanego mózgu na żywo.
- A jednak wymiękłeś – zaśmiał się
brązowowłosy biorąc go na ręce – mam nadzieję, że nie będziesz miał po tym
koszmarów, inaczej Piotrek zmyje mi nieźle głowę.
Wrzucił broń do bagażnika, a chłopca
położył na tylnym siedzeniu. Następnie wykręcił numer do ojca.
- Ribbentrop nie żyje – poinformował
beznamiętnie wspominając swój martwy cel – Wtyczką jest Szogun. Ponoć nieźle
się wzbogacił wyjawiając szczegóły naszej strategii Rosjanom.
- Coś mi mówi, że nabroiłeś – Albert od
razu umiał wyczuć nastrój starszego syna. – Co zrobiłeś?
- Zabrałem na misję protegowanego Piotrka
– odparł spokojnie – Pomyliłem się z oceną jego gotowości.
- Rozumiem – westchnął w słuchawkę –
Wróć z dzieciakiem.
- Jesteś tego pewny? – Był zdziwiony
decyzją ojca. – Kronos na nas poluje.
- Skoro ten dzieciak jest powiązany z
Piotrem, to ciąży na nim równie duże niebezpieczeństwo co na nas – oznajmił bez
cienia wątpliwości – Jedno więcej dziecko w tym domu niczego nie zmieni.
- Łatwo ci mówić – sapnął przymykając
oczy – ten bachor jest charakterny jak braciszek.
- Tym bardziej chcę go poznać – przyznał
blondyn – Przywieź go. U nas będzie bezpieczniejszy niż przy Avisie.
- Dobra – rzucił kończąc połączenie –
Oby tak było.
* * *
Aaron przywiózł Pierra do Vincenta.
Stali pod jego mieszkaniem, jednak było puste. Dzwonił kilka razy na jego
komórkę, jednak nikt nie odpowiadał.
- Może zobaczmy w klubie – zaproponował
nastolatek czując wewnętrzny niepokój – Może musiał dłużej zostać w pracy?
- Ok. – Spojrzał na bratanka i od razu
zauważył cień strachu. – Idziemy.
Przeszli pięć przecznic i przyspieszyli
dostrzegając policyjne światła w oddali. Pod klubem stały trzy radiowozy z
wydziału zabójstw. To był zły sygnał, który potwierdził ich obawy. Pierre w
milczeniu patrzył, jak funkcjonariusze zapinają czarny worek, w którym
znajdowało się ciało jego brata. Bezwiednie zacisnął palce na płaszczu stryja. Z
trudem powstrzymywał łzy, czytając krwawy napis na oknie klubu.
„Kronos
wyłonił się z mroku,
by
ukarać niegrzeczne dzieci ciemnej strony.
Wojna
właśnie się
zaczęła”
- Proszę się stąd oddalić – nakazał
jeden z funkcjonariuszy – to nie miejsce dla dziecka.
- Nie jestem już dzieckiem – warknął
Pierre automatycznie. Był pełen rozpaczy, jak i złości. – Wiecie kto go zabił?
- Nie możemy udzielać takich informacji
– próbował zbyć nastolatka – Proszę stąd odejść i nie przeszkadzać w śledztwie.
- Czysty strzał w serce z bliska –
stwierdził oschle Pierre ku zdziwieniu Aarona. Nie znał chłopca od tej strony.
– Nie znajdziecie łuski, a wiadomość napisano krwią ofiary. W rzeczywistości nic nie wiecie.
- Chodźmy stąd młody – pociągnął
bratanka w tył widząc, że ten ledwie utrzymuje spokój – Musimy powiadomić
twojego ojca, że Vince poległ.
- Ojciec obwini o wszystko Piotrka –
szepnął pod nosem coś sobie właśnie uświadamiając – A to konsekwencja tego
pieprzonego Zgromadzenia.
- O czym mówi ten dzieciak? – Policjant
podejrzliwie obserwował dwójkę cywili, którzy powoli się oddalali. – Proszę się
zatrzymać.
- Zdecyduj się człowieku – westchnął
Aaron udając luzaka, choć w rzeczywistości aż wrzał ze złości – To tylko
mamrotanie dzieciaka, więc zajmij się tym śledztwem.
Złapał ramię Pierra i zniknął z nim w
ciemnej uliczce. Narzucił szybkie tempo biegu, przez co chłopak kilka razy
niemal się wywrócił. Kiedy dotarli do wozu, wrzucił go na tylne siedzenie i zajmując
miejsce za kierownicą ruszył z parkingu.
- Teraz możesz płakać – odparł widząc
wewnętrzną walkę bratanka – To najlepsza okazja by to zrobić.
Chwilę patrzył na odbicie czujnego
wzroku stryja w przednim lusterku, po czym po prostu wybuchł płaczem. Właśnie
stracił starszego brata, który jako jedyny w rodzeństwie nie gardził jego ścieżką życia.
Gorycz zaczynała wypełniać całe jego wnętrze i nie wiedział jak ma sobie z tym
poradzić. Już nigdy nie zobaczy tego ciepłego uśmiechu, którym obdarzał go gdy
przychodził do niego po radę. Już nie usłyszy tych beznadziejnych żartów i
fałszywego śpiewu po pijaku. Dopiero go stracił, a już tak bardzo odczuwał jego
brak.
* * *
Avis odebrał wiadomość od przyjaciela z
Kronosa o deklaracji wojny. Zdawał sobie sprawę, że Talisha będzie mieć mu za
złe, że zignorował jej dwa telefony jakiś czas temu. Zszedł do kuchni, gdzie
siedziała Jola i rzucił jej plecak.
- Pakuj się córa – nakazał poważnym
tonem – nie możemy tu dłużej zostać.
- O co ci chodzi? – Patrzyła na niego
jak na jakieś zjawisko paranormalne. – Może jaśniej?
- Kronos zadeklarował wojnę – wyjaśniał
nerwowo się rozglądając – Tal uważa mnie za zdrajcę i dobrze wie, gdzie uderzyć
by najbardziej bolało.
- To twój problem – wzruszyła ramionami
– Pakuj się i uciekaj.
- Ty nic nie rozumiesz gówniaro! –
Ryknął w złości. – To po ciebie przyjdzie! Jesteś moim dzieckiem, a
jednocześnie przyjaciółką jednego jej siostrzeńca i dziewczyną drugiego.
Zabijając ciebie zrani trzy osoby. Zacznij wreszcie dostrzegać zagrożenie!
Zadzwonił telefon, który od razu
odebrała.
- Ruda, wiej gdzie pieprz rośnie –
usłyszała głos Allena – Ja zajmę się dzieciakiem, ale ty musisz zaufać staremu.
Tylko on jest w stanie cię ochronić. Kumasz?
- Tak – przytaknęła zdezorientowana.
- Grzeczna dziewczynka – pochwalił ją, po
czym się rozłączył.
- Daj mi chwilę – rzuciła wbiegając po
schodach – Szybko się spakuję i możemy ruszać.
* * *
Carmen poczuła nagły ucisk w sercu, czym
zaalarmowała Orestesa. Ostatnim razem, gdy tak się stało umarła Ginewra. Pod
skórą czuła strach o bezpieczeństwo dzieci.
- Zadzwoń do Pierra – poprosiła męża
podając mu telefon drżącymi rękami – Mam złe przeczucie.
- Dobrze kochanie – Orestes posadził
żonę w fotelu przy kominku i wybrał numer najmłodszego syna. Niestety nie było
sygnału. – Musi mieć wyłączony telefon, ale jest bezpieczny przy Aaronie.
- Sprawdź swoją komórkę – nadal była
pełna obaw – nie widziałam jej od rana.
- Zostawiłem ją w samochodzie –
przypomniał sobie – Zaraz ją przyniosę.
Zszedł do garażu i zanurkował w kabinie
sięgając komórkę. Zamarł widząc czterdzieści nieodebranych połączeń od brata.
- Cholera – mruknął oddzwaniając –
Aaron?
- Brawo za zapłon Ori – warknął młodszy
Sicarius – Jadę do was z Pierrem. Zarządź zjazd rodzinny, bo mamy kurewsko
poważny problem.
- Coś więcej? – Dopominał się
zaniepokojony nerwami brata. – Mów.
- Jak dojadę, powiem ci to osobiście
– zmarkotniał wspominając widok bratanka w czarnym worku – Ta wiadomość nie
jest na telefon.
- Rozumiem – rozłączył się i opuścił
garaż. Od razu wysłał wiadomości do synów, by jak najszybciej wrócili do domu. –
Czekam na ciebie i złe wieści.
* * *
Jolka znudzona wpatrywała się w widok za
oknem samochodu. Jechali już kilka godzin i miała serdecznie dość tej podróży.
W pewnym momencie włączyła radio by przynajmniej zagłuszyć niezręczną ciszę.
- Czego ty słuchasz? – Avis niemal
natychmiast zgasił radio. – Sądziłem, że masz lepszy gust.
- Nie czepiaj się byle szczegółu –
sapnęła akcentując tym swoje znudzenie – Chciałam czegokolwiek posłuchać.
- Możesz przecież ze mną porozmawiać –
odparł łagodnie – Poznajmy się choć trochę.
- Nie dzięki – mruknęła ponownie
włączając radio – już wolę słuchać tego szajsu.
- Daj spokój córa – zgasił muzykę –
Jeszcze długa podróż przed nami, a ja nie mam zamiaru nabawić się bólu głowy
przez te wrzaski.
- To co chcesz wiedzieć – jęknęła
przewracając oczami na znak kapitulacji – tylko nie przeginaj.
- Twój ulubiony kolor na początek –
zaczął ostrożnie lekko na nią zezując – i zwierzątko?
- Lubię zielony i czarne koty – bąknęła
w odpowiedzi – Odbijam piłeczkę.
- Uff – odetchnął z ulgą – już się
bałem, że kochasz różowy. Twój pokój jest dość mylący.
- A nawet gdyby – burknęła zirytowana –
masz z tym jakiś problem?
- Nie, skądże znowu – umywał ręce. Jeśli
wdała się w matkę, to lepiej jej nie drażnić zbyt mocno. – Lubię księżniczki i
kucyki.
- Czy ty się ze mnie naśmiewasz? –
Zmierzyła go ostrzegawczym spojrzeniem. – Naigrywasz się. Cholera, miałam sześć
lat, gdy matka urządziła mi taki pokój.
- Przecież nic nie mówię – starał się
ukryć rozbawienie. Pierwszy raz miał okazję porozmawiać z córką na luzie i nie
chciał tego zaprzepaścić. – A odpowiadając na twoje odbicie piłeczki, lubię
granat i kocury.
- To mamy jeden wspólny czynnik –
zaśmiała się stwierdzając swoje wnioski – Koty.
- Twoja matka zawsze porównywała mnie do
kota, bo chodzę własnymi ścieżkami – rzucił wspominając Klarę – Miała rację.
Nigdy nie potrafiłem zawrzeć większych znajomości i nie zostawałem na dłużej w
jednym miejscu. Jestem outsiderem.
- Chyba globtroterem – zauważyła cicho.
Teraz wiedziała, że po części mocno go przypominała. – Mama nigdy nie chciała
mnie wypuszczać na jakiekolwiek obozy. Bała się, że zbytnio w tym się
rozkocham.
- Rozumiem – uśmiechnął się do niej
ciepło – Czyli odziedziczyłaś choć trochę moich cech.
- Nie schlebiaj sobie – dała mu
mięśniaka – Nigdy nie miałam zbyt wielu, prawdziwych przyjaciół. Dopiero
Piotrek nim został. Odziedziczyłam po tobie same wady.
- Nie powiedziałbym – miał podobne
odczucie, jednak nie chciał jej tego potwierdzać – Masz smykałkę do wywiadu i
zbierania informacji. Twoja matka była w tym dobra, ale nigdy nie dorównała
mojemu kunsztowi.
- Jeżeli chodzi ci o wyciąganie
informacji z jeńców, to sobie odpuść – westchnęła – Mama nie była zwolenniczką
przemocy, ja również.
- Pacyfistka niepraktykująca – sarknął
wspominając szmatę i patelnię – Tak, obie gustowałyście w innym terrorze.
- Teraz ja zaczynam – wtrąciła
przerywając jego biadolenie – Jak poznałeś mamę?
- Spotkaliśmy się na pewnym wyjeździe.
Nie pamiętam już jakim. – Opowiadał w skupieniu śledząc drogę. – Po kilku
wspólnie spędzonych dniach odkryłem, że nie jest mi obojętna. Niestety ona
miała już na palcu obrączkę. Zdaję sobie sprawę, że zrobiłem źle, ale to było
silniejsze ode mnie. Skrzywdziłem ją i nadal tego żałuję. – Umilkł na chwilę
zbierając myśli. – Wiem, że słowo „żałuję” w ustach mordercy nie brzmi
najlepiej i wydaje się nieszczere, ale kochałem twoją mamę. Cudem dowiedziałem
się, że tamtej nocy coś się zrodziło. Klara skrupulatnie zacierała wszelkie
ślady moich powiązań z tobą. Cholernie ciężko było cokolwiek wyciągnąć na twój
temat, ale Łukasz mi nieco pomógł.
- Czyli chciałeś zrehabilitować ten
gwałt – orzekła zaplatając na piersi ręce – Kiedy mama powiedziała mi, że
jestem owocem gwałtu, pierwszą myślą było, czy mnie kochała czy nienawidziła.
- Odpowiedź jest prosta – spojrzał na
nią ciepło – Klara cię kochała. Kiedy spotkałem się z nią w twoje trzecie
urodziny, oświadczyła, że mam trzymać się od jej królewny z daleka.
- Tak powiedziała?! – Była zdziwiona. –
Rozumiem.
- Co w tym dziwnego – uśmiechnął się
szczerze – Oczywiście jej nie posłuchałem. Obserwowałem cię z bezpiecznej
odległości. Pamiętam, że namiętnie wpychałaś różne rzeczy do buzi. Jak nie
piasek, to liście czy śnieg.
- Boże, miałam wtedy pięć lat – zakryła
w zawstydzeniu twarz – Nie zdawałam sobie sprawy, że byłam inwigilowana przez
cały ten czas.
- Klara raz czy dwa mnie przyłapała –
skrzywił się na wspomnienie tych razy, kiedy oberwał kijem od miotły czy
pogrzebaczem – To były dość bolesne doświadczenia.
- Mama miała ciężką rękę – ziewnęła
znużona podróżą – Piotrek i Łukasz coś o tym wiedzą. W szczególności ten drugi.
- Z pewnością – zaśmiał się dostrzegając
senność u córki – Prześpij się. Jeszcze długa droga przed nami.
Dziewczyna przytuliła się do szyby i
powoli odpłynęła do krainy snów. Avis przykrył ją jej bluzą, po czym wznowił
obserwowanie drogi.
* * *
Mgła roztaczała się nad poligonem, gdy
oddział Łukasza wkroczył na jego teren. Czekało go kilka godzin mozolnych
ćwiczeń szyków i szlifowanie strategii ich sierżanta. Dzień niestety nie
zapowiadał się za dobrze, po całonocnej ulewie. Sektor, który im przydzielono
pokrywało grząskie błoto, które utrudniało marsz, a o bieganiu i czołganiu nie
wspomnieć. Po dwóch godzinach miał już dosyć tego bagna.
- To jakiś żart – sarknął gdy rozpętało
się istne urwanie chmury – Co za gówno.
- Sierżant zarządził przerwę! – Zawołał
do niego jeden z szeregowców. – Wracamy do bazy początkowej!
- Zajebiście – mruknął wyliczając ile
musi przejść grzęznąc w błocie – Czemu nie zapisałem się do sekcji czołgistów?
Nie musiałbym babrać się w błocie.
Ruszył przed siebie psiocząc pod nosem
na cały świat. Kiedy miał bazę w zasięgu wzroku, coś przykuło jego uwagę. Była
to kasztanowłosa kobieta z wycelowanym w niego pistoletem.
- Łukasz jak mniemam? – Spytała z
szerokim uśmiechem. – Starszy brat Jolanty?
- No i? – Zadrwił nie widząc w tym
sensu. – Kto pyta?
- Cywilom nie wolno przebywać na terenie
poligonu! – Przekrzykiwał deszcz młodszy szeregowy, który przybiegł z rozkazu
sierżanta. – Niech pani stąd odejdzie, bo inaczej…
- Morda – strzeliła do dzieciaka
trafiając dokładnie pomiędzy jego oczy – Nie lubię, gdy ktoś mnie poucza.
- Orzesz – błyskawicznie wyciągnął nóż
zza paska i rzucił nim w kobietę. Ostrze wbiło się w jej ramię.
- Nie ładnie – zganiła go przestrzelając
mu kolano – A chciałam być miła i od razu odstrzelić ci ten zakuty łeb.
- Goń się babo – stęknął trzymając się
za kolano – Kurwa mać!
- Chujowy dzień na śmierć – stwierdziła
patrząc na niego rozbawionym wzrokiem – Dziubasku, nie patrz tak na mnie.
Gdybym mogła, to pobawiłabym się z tobą nieco dłużej.
- A kto by tego chciał? – Zakpił plując
jej pod nogi. – Jesteś powalona szmato.
- Ubolewam, że już drugi raz muszę
zabijać w tak nudny sposób – westchnęła rozczarowana – Miałabym z tobą kilka
rozrywkowych dni, bo lubię takie zadziory. Szczególnie łamać ich opór powolną i bolesną śmiercią.
Po tych słowach zwieńczyła swoje dzieło
czystym strzałem w serce. Zrobiła zdjęcie i wysłała je Avisowi jako załącznik
wiadomości z deklaracją wojny.
- Zawiodłeś mnie przyjacielu – mruknęła
chowając telefon do kieszeni – Postaram się, byś gorzko żałował swojej zdrady. Ciebie z pewnością nie zabiję zbyt szybko.
Przed opuszczeniem poligonu pozbyła się
jeszcze świadków, po czym ruszyła dalej wypełniać powierzone obowiązki posłańca
śmierci.
* * *
Piotrek obudził się w środku nocy czując
przeszywający strach. Zaspany opuścił pokój i zszedł do salonu, gdzie spała
Rubi. Wtulił się w zwierzę, próbując uspokoić nerwy. Coś było nie tak. Pod
skórą kłębił się wewnętrzny niepokój liżąc jego kości lodowatym jęzorem. Już
raz przez to przechodził w dniu, gdy zabito Sarę.
- Boję się Rubi – szepnął niemal dusząc
kotkę silnym uściskiem – Czuję ostrze kosy Kostuchy na gardle.
- Piotr? – Do salonu wszedł Albert z
uwagą obserwując syna. Pierwszy raz widział go w takim stanie. – Puść tego
kota, bo zaraz wykituje.
- A tak – jęknął automatycznie
puszczając zwierzę – Wrócę do pokoju.
- Jesteś strasznie blady – zauważył
blondyn zaniepokojony zachowaniem kasztanowłosego – Co się dzieje?
- To nic – mruknął próbując wyminąć
ojca. Ten jednak nie dał mu tej sposobności mocno łapiąc jego ramię. – Puść.
- Cały drżysz – stwierdził przyciągając
go do siebie – Mów co się dzieje.
- Przejdzie mi – kluczył unikając
spojrzenia mężczyzny – lunatykowałem i obudziłem się w salonie. To tyle.
- Nie sądzę – zmierzył syna czujnym
wzrokiem, po czym pociągnął go za sobą, kierując się do swojej sypialni – Skoro
nie chcesz mi powiedzieć, co cię tak wystraszyło, będziesz spał u mnie.
- Wolałbym spać gdzie indziej – wyrwał
się z uścisku ojca i stanął pod drzwiami pokoju gościnnego, gdzie
przetrzymywano Dantego – przy nim czuję się bezpieczny.
- Na ten czas Sicarius nie jest w stanie
cię bronić – orzekł spokojnie ponownie łapiąc ramię chłopaka – siebie zresztą
też.
- To wszystko moja wina – wymamrotał
zakrywając twarz przedramieniem – Widmo śmierci mrozi mi kości, a to znak, że
zginą bliskie mi osoby. Już dawno powinienem gryźć piach…
- Już dobrze – delikatnie pozbawił
Piotrka przytomności. Nie spodziewał się, że chłopak tak szybko wyczuje
zbliżającą się wojnę. Wziął go na ręce i zaniósł do swojej sypialni. Położył go
na łóżku i podał dożylnie środek uspokajający. – Nie bój się. Obronię
ciebie, Allena i Sicariusa. Własnoręcznie doprowadzę do klęski Kronosa.
* * *
Aaron wniósł do domu nieprzytomnego
bratanka. Dzieciak naprawdę mocno przeżył śmierć Vincenta. Kiedy wszedł do
salonu, czekali tam wszyscy z rodziny Orestesa.
- Nie budźcie go – polecił podając
Pierra starszemu bratu – Mocno to przeżył.
- Mów – nakazał mu Orestes przeczuwając
co się wydarzyło – Nie zwlekaj.
- Vincent nie żyje – poinformował
wszystkich poważnym tonem – Zastrzelono go przed klubem, w którym pracował. To
sprawka Kronosa i jestem przekonany, że zabójcą jest Talisha.
- Vince – Carmen upadła na podłogę
zanosząc się płaczem. – Tylko nie to.
- Kochanie – Orestes oddał bratu syna i
podszedł do żony mocno ją tuląc – Spokojnie.
- To deklaracja wojny Ori – Odparł Aaron
w skupieniu. – Pierre dobrze to odczytał. Kronos długo szukał sposobności,
która się nadarzyła na Zgromadzeniu. Wykluczenie Kronosa ze Zgromadzenia mocno
ugodziło w dumę Sforzy, tym bardziej iż poniekąd dotykało jego rodu.
- Dziadek podejrzewał taki scenariusz –
mruknął najstarszy Sicarius – Liczyliśmy się ze stratami, ale nie sądziłem, że
uderzą w moją rodzinę.
- Nie rozumiem działania Talishy – Aaron
westchnął znużony niemal dwudniową jazdą – Zabija najmniej uwikłanych i
neutralnych.
- Wie, że są dla nas cenni – wtrącił
nieprzytomnie Pierre po przebudzeniu – Zabiła Vinca, bo wiedziała, że uderzy w
ojca.
- Podnoszę alarm i rozkazuję wzmożoną
ostrożność i czujność – oświadczył poważny Orestes – front jest otwarty, a wróg
rozproszony. Ta wojna potrwa, ale odpłacimy śmierć Vincenta krwią Kronosa.
* * *
Avis zatrzymał się na jakiejś leśnej
polanie. Z doświadczenia wiedział, że na takich odludziach łatwiej uniknąć
szpiegów. Instynkt podpowiadał mu, że zbliża się niebezpieczeństwo. Ostrożnie
wysiadł z wozu i z uwagą obserwował otoczenie. Dostrzegł go w oddali na drodze.
Od początku czuł obecność ogona i teraz miał potwierdzenie tego długotrwałego
stanu przed sobą. Uśmiechnął się chytrze, po czym zapalił papierosa.
- Niech
myśli, że nadal jest niewidzialny – zaśmiał się w duchu podchodząc do
bagażnika. Podniesiona maska dobrze kryła jego działanie i zasłaniała jego odejście z
bronią. Zabrał swojego starego druha Winchestera[1] i
noktowizor, by następnie ukryć się w zaroślach na niewielkim wzniesieniu. Cel
miał idealnie odkryty. – Czas zakończyć
grę w berka.
Nacisnął spust, czystym strzałem w głowę
pozbawiając szpiega Kronosa życia. Dla upewnienia zrobił jeszcze krótki obchód
okolicy. Nie zauważył niczego niepokojącego, dlatego wrócił do wozu. Kiedy
wsiadł za kierownicę, spostrzegł migający wyświetlacz telefonu.
- Cholerna suka – warknął w reakcji na
otrzymaną wiadomość od Talishy. W załączniku było zdjęcie zastrzelonego
Łukasza. – Jak zwykle obarczacie winą wszystkich nie powiązanych ze sprawą.
Ostrożnie wyjął z kieszeni bluzy telefon
córki, po czym go wyłączył i wyrzucił przez okno. Napisał krótką informację do
Allena, by następnie powtórzyć zabieg ze swoją komórką. Wolał nie ryzykować namierzeniem przez
kolejnego szpiega.
- Trzeba jednak zmienić plany – szepnął
przyglądając się śpiącej dziewczynie – Zamierzałem cię gdzieś ukryć, ale Tal
zbyt długo ze mną przebywała i nie mam pewności, czy zdołam to zrobić. Muszę
postąpić wbrew własnych reguł.
* * *
Kamil otworzył z ledwością oczy, by
zobaczyć, że jest w samolocie. To mu się w ogóle nie podobało.
- Gdzie ty mnie wywozisz? – Spytał
słabym głosem. – A moje zawody?
- Zapomnij o tym – Allen oceniał stan
dzieciaka. Czyżby źle wyliczył dawkę usypiacza? Powinien spać jeszcze dobre
kilka godzin. – Idź spać.
- Czym mnie naćpałeś? – Jęknął opadając
na oparcie siedzenia. – Ty…
- Tak wiem – odetchnął z ulgą, gdy
nastolatek ponownie zasnął. Jednak podał mu dobrą dawkę leku. – Przez wzgląd na
mojego brata musisz być bezpieczny.
Spojrzał na zegarek lekko znużony.
Niestety nie mógł ot tak położyć się spać. Jeszcze było na to za wcześnie.
Wylądowali na prywatnym pasie, gdzie czekał na nich samochód z Thanathosa.
- Jak podróż? – Spytał go Raven
znudzonym tonem. – Masz godzinne opóźnienie.
- Daruj sobie – warknął wsadzając Kamila
na tylne siedzenie – Avis wysłał mi maila z ostrzeżeniem. Talisha zabiła brata
Rudej, a wcześniej syna Orestesa. Dwa trupy dzielące tysiące kilometrów w
przeciągu trzech dni.
- To nieciekawie – gwizdnął rudzielec –
Twój brat nie może się dowiedzieć.
- Dante też nie może się dowiedzieć o
śmierci bratanka – dodał Allen – To już nie jest widmo wojny. Ten konflikt
wreszcie nabrał na sile i rozprzestrzenia się jak zaraza.
- Kronos nawet nie wie, że zbyt mocno gmera
kijem w gnieździe os – odparł Raven ruszając z lotniska – Sytuacja diametralnie
się zmieniła w siłach od ostatniej bitwy. Tym działaniem Kronos sam wykopał
sobie grób.
- Nie byłbym tego taki pewny – szepnął
pogrążony w myślach Allen – Ta wojna może okazać się ciężką próbą.
* * *
Nicole siedziała na zajęciach
wyrównawczych z matematyki. Niestety czas spędzony w Akademii trzeba było jakoś
odrobić w zwyczajnej szkole. Przerabiali równania z jedną niewiadomą i już
miała serdecznie dość.
- Jeżeli 2x – 4 = 8 – Prawił nauczyciel
jednocześnie pisząc na tablicy. – To jaką wartość ma x? Może Nicole odpowie na
to pytanie?
- Czemu znowu ja? – Burknęła
niezadowolona. Ten belfer non stop się jej czepiał. – Wartość x to 6.
- Dobrze – pochwalił ją zapisując wynik
na tablicy – Jak przestaniesz bujać w obłokach, to nie będę wyrywać cię do
odpowiedzi.
- Ta, jasne – sarknęła wywracając
oczami. Nagle przeszył ją zimny dreszcz, co obudziło wewnętrzny niepokój. Coś
było nie tak i podpowiadał jej to zmysł zabójcy. Wyjrzała przez okno i zbladła.
– O nie.
- Co znowu panno Nicole? – Nauczyciel
nie krył irytacji, jednak blada twarz dziewczyny nieco zbiła go z tropu. –
Odpowiedz.
Nastolatka wpatrywała się w stojącą na
boisku szkolnym postać. Była to kobieta z pełnym satysfakcji wyrazem twarzy.
Ciszę w klasie przerwał dzwonek komórki dziewczyny.
- Nie – rzuciła telefon na ławkę i
zakryła twarz w dłoniach płacząc. Nauczyciel podszedł do niej i podniósł
komórkę. Na wyświetlaczu było zdjęcie martwego mężczyzny z podpisem:
„Pozdrowienia od Kronosa dla trzeciego szczeniaczka. Dzień sądu jest bliski.”
- Co to ma znaczyć? – Patrzył na krwawą
fotografię i nie wiedział co ma zrobić. – To chory żart?
- Nie profesorze – wytarła rękawem łzy z
oczu – To deklaracja wojny.
- O czym ty mówisz dziecko – był w
szoku, gdy zabrała mu telefon i wykręciła jakiś numer całkowicie go ignorując.
-
Allen – zaczęła dość spiesznie – Mam kłopoty. Ciotka zabiła tatę i przyszła po
mnie do szkoły. Najprawdopodobniej nie umrę za szybko, bo dziadek chce
ukatrupić nas osobiście i zaczeka na ciebie i Piotra. Choć ciężko mi to
przyznać, boję się. Spróbuję uciec, ale znasz jej siłę i wiesz, że nie mam z
nią szans. Powiedz Albertowi by pochował tatę obok mamy. Proszę. – Nagrała się
na poczcie brata i wyrzuciła komórkę do kosza. – Dziękuję za wszystko i radzę
nie iść za mną jeśli życie jest komukolwiek z was drogie.
Po tych słowach wyskoczyła przez okno.
Miała lekką przewagę nad Talishą znajomością terenu. Od razu skierowała się na
tyły, gdzie za murem znajdował się bar motocyklowy. Zaskoczyła tym ruchem ciotkę, która z
opóźnieniem ruszyła za nią. Na szczęście, te dwie minuty wystarczyły nastolatce
porwać z parkingu jedyną Yamahę. Zawył silnik i dystans pomiędzy nimi się
zwiększył. Zabolało ją lewe ramię, udo i prawy bok. Dopiero po chwili
dostrzegła rany po draśnięciach kulą.
- Nie mdlej – powtarzała sobie dla
utrzymania przytomności. – Jeszcze nie teraz. Ona nie może wygrać.
* * *
Dante obudził się późnym rankiem. Od
razu wyczuł czyjąś obecność w pokoju, dlatego zwlekał z otworzeniem oczu. Jakoś
nie spieszyło mu się do rozmowy, a szczególnie z tym mężczyzną.
- Długo zamierzasz udawać Dante? –
Usłyszał pytanie wyszeptane mu do ucha. – Jesteś dorosły, a zachowujesz się jak
małolat.
- Po prostu staram się to odwlec –
westchnął otwierając oczy – Warto mieć czasem irracjonalną nadzieję, że się
czegoś uniknie.
- Nadzieja jest dobra dla dzieci –
wyśmiał go Albert – Wstajesz, czy mamy to zrobić na leżąco?
- Wstaję – podniósł się automatycznie –
Przesłuchanie na leżąco przypominałoby trochę sesję u psychiatry.
- Złe doświadczenia? – Dociekał blondyn
czujnie obserwując Sicariusa. – No Dante otwórz się przed przyszłym teściem.
- Niezła próba – zmierzył rozmówcę
nieodgadnionym wzrokiem – ale nie.
- Prędzej czy później to z ciebie
wyciągnę – uśmiechnął się nieszczerze – Przez wzgląd na mojego syna…
- A co Piotrek ma wspólnego z moją
przeszłością? – Warknął zirytowany. – Piotrek a Maya to dwa odmienne aspekty
mojego życia.
- Czyli nazywała się Maya – od razu
podłapał temat – To już jakiś sukces.
- Piotrek zna prawdę – wymierzał sobie
mentalnego policzka za wyjawienie jej imienia, tym samym naprowadzając Alberta
na bolesną przeszłość. Przez to więzienie zbyt szybko tracił zimną krew. – To
sprawa pomiędzy nami.
- Jestem ciekaw Dante – westchnął czujnie
mierząc go wzrokiem – Czemu tak bardzo uczepiłeś się mojego syna?
- Mam swoje powody – kluczył unikając
linii zasięgu błękitnych oczu.
- Chcę je poznać – naciskał, widząc, że
ten czuje się niepewnie. Nie podejrzewał, że ten dumny zabójca w rzeczywistości
jest tak bardzo wrażliwy. – Znasz procedury przesłuchań, prawda?
- Znam – przyznał przeczuwając do czego
zmierza ta aluzja – i co w związku z tym?
- Dobrze wiesz – posłał mu drapieżne
spojrzenie. Dostrzegł niemal niezauważalne wahanie i obawę. Jednak największym
motywatorem był zakorzeniony w tych piwnych oczach ból. – Przejdźmy do rzeczy.
- Narkoanaliza – sapnął przymykając oczy
– Czym mnie naszprycujesz? Tiopentalem, skopolaminą, LSD, czy amytalem sodu[2]?
- A znasz meskalinę? – Spytał w
rozbawieniu. – Wiem, to trochę przestarzały środek, ale daje niezłego kopa.
- To tego używali Niemcy podczas wojny?
– Upewniał się w zdziwieniu. – Nie bawiłem się meskaliną, ale resztą już tak.
- No proszę, Dante Sicarius przyznaje
się, że czegoś nie zna – zadrwił w lekkiej irytacji – Chyba spodobało ci się
bycie pod wpływem.
- Nie bardzo – skrzywił się skrępowany
obserwacją mężczyzny – Ciągłe osłabienie i spanie nie leżą w mojej naturze.
- Wiesz, coraz bardziej mnie korci by
cię pomęczyć – obdarzył Dantego przebiegłym uśmieszkiem – Dokończymy tę rozmowę
po obiedzie. Niestety na śniadanie jest już zbyt późno dla ciebie.
- Czy Piotrek zaczął jeść? – Spytał
zmartwiony. – On nigdy o siebie nie dba.
- Je – odpowiedział łagodnie – dziś
zjesz posiłek spod jego ręki.
Opuścił pokój w milczeniu. Rozmowa jednak
niewiele wniosła i coraz bardziej skłaniał się ku narkoanalizie. Widocznie z
tym uparciuchem nie będzie miał innego wyjścia.
* * *
- Nicki! – Piotrek zerwał się z
krzykiem. Od trzech nocy Albert szprycował go środkiem uspokajającym, bo
uczucie niepokoju wzrastało w chłopaku z każdym dniem.
Wstał z łóżka i szybko narzucił na
siebie jakieś ubranie. Robił wszystko na chybił trafił, nie do końca odzyskując
przytomność. Wyskoczył przez okno, lądując na jakimś krzewie, który
zamortyzował jego upadek, jednocześnie pozostawiając krwawe rysy na jego rękach
i twarzy.
- Gdzie cię niesie? – Z domu wybiegł
Kaspian zaskoczony działaniem siostrzeńca. Dostrzegł nieprzytomny wzrok,
domyślając się, że jeszcze jest pod wpływem leków. Złapał go i mocno nim
potrząsnął. – Piotr!
- Nicole – mamrotał gorączkowo – Nicole
mnie potrzebuje.
- To ci się tylko przyśniło – zarzucił
go sobie na bark i zaniósł do domu – Uspokój się.
- Nie rozumiesz – wyrywał się jak
opętany – Ona jest w niebezpieczeństwie!
- Już dobrze – Albert doskoczył do nich
i od razu zareagował wstrzykując chłopakowi kolejną dawkę leku. – Dobrze
Piotruś.
Kasztanowłosy opadł z sił i bezwładnie
zawisł na wuju. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył przed utratą przytomności było
oparcie kanapy w salonie.
* * *
Targały nim bolesne torsje. Po dwóch
dniach bezowocnej rozmowy, Albert widocznie podrasował jego śniadanie obiecanym
specyfikiem. Jak dostarczony dożylnie nie daje zbyt wielkiego kopa, tak zażyty
doustnie był torturą dla umysłu i ciała.
- Cholera – przeklął zanurzając twarz w
lodowatej wodzie. Musiał jakoś otrzeźwić myślenie, inaczej lek weźmie nad nim
górę i będzie podatny na sugestie.
- Chcesz się utopić w umywalce? – Ryknął
na niego blondyn. Chwycił za czekoladową czuprynę i mocnym szarpnięciem wyłowił
niedoszłego topielca. – Gotów na kolejną konfrontację?
- Nie – jęknął z trudem łapiąc oddech –
Dzięki tobie.
- A jednak jesteś gotów – posadził go na
podłodze i podstawił mu wiadro – To jak, opowiesz mi wreszcie o tej Mai?
- Nie – z premedytacją unikał kontaktu
wzrokowego – Nie chcę.
- Zdejmij koszulkę – polecił stanowczo,
coś sobie przypominając. Chciał potwierdzić swoje podejrzenie. Sicarius się
opierał ewidentnie czegoś się obawiając. – Pierwszego dnia coś cię przeraziło.
Kiedy miałem dotknąć twoich pleców, Piotrek mnie powstrzymał.
- Nie dręcz mnie! – Zawył, gdy blondyn
zerwał z niego koszulkę. – Kurwa, czemu każesz mi do tego wracać? Przez ciebie
ten obraz ponownie się wyostrza!
- Opowiedz mi o tym – nalegał czujnie
monitorując jego stan – Przestań przed tym uciekać!
- Ja – stęknął ze zbolałą miną w szoku
patrząc na Alberta. Podniesiony ton na niego podziałał. – Jej oczy… ciągle mnie
prześladują. Jej przeraźliwy krzyk w reakcji na ból, gdy ta jędza ją
torturowała. – Załkał w pamięci odtwarzając śmierć Mai. – Nie mogłem nic
zrobić, tylko patrzeć i się wykrwawiać. Zostawiła ją na koniec, bezbłędnie
odgadując nasze relacje. Chciałem umrzeć, ale nie mogłem się zabić ze względu
na obietnicę daną dziadkowi.
- Jesteś ofiarą Tal – zauważył nie
spuszczając oczu z ciemnowłosego – A czemu Piotr?
- Po kilku miesiącach udręki nie dbałem
już o nic – schował twarz w kolana – W Polsce dałem się oszukać jakiejś
złodziejce i skończyłem jak śmieć z nożem w boku. Myślałem, że już całkowicie
utknąłem na dnie, ale zjawił się mój anioł. Dzięki niemu odbiłem się od dna i
nadal żyję.
- To wiele wyjaśnia – odparł wstrzykując
mu neutralizator specyfiku – Zuch chłopak, a teraz odpocznij.
Przeniósł Dantego do pokoju i położył na
łóżku twarzą do poduszki. Dopiero teraz dostrzegł poszarpaną bliznę wzdłuż
kręgosłupa i inne nieco mniejsze. To dopełniło wynik przesłuchania. Widział
podobny ślad na plecach starszego syna. Tak właśnie podpisywała się Talisha.
Ona specjalnie zostawiła go przy życiu, by mógł zaleczyć rany, które miała
zamiar ponownie otworzyć w brutalny sposób. Przykrył go, po czym opuścił
sypialnię.
* * *
Edward wracał właśnie ze spotkania
firmowego w Toronto. Na szczęście, droga za miastem nie była tak zatłoczona.
Nagle minął go ścigacz. Ku jego zdziwieniu na szybie dostrzegł kilka kropel
krwi.
- Młodzież na motorach jest strasznie
nieostrożna – zauważył jego kierowca nieco wzburzony – Będziemy za kwadrans na
lotnisku.
- Zatrzymaj się – nakazał blondyn
dostrzegając ten sam ścigacz leżący w przydrożnym rowie – Zobaczmy czy żyje.
- Dobrze szefie – kierowca zatrzymał się
na poboczu, po czym wysiedli z wozu. – To dziewczyna.
- Widzę – Edward rozpoznał nastolatkę.
Wyglądała dość żałośnie. – Żyjesz dzieciaku?
- Zabierz mnie stąd – poprosiła słabym
głosem – Ona mnie ściga.
- Wiesz, kogo prosisz o przysługę? –
Spytał biorąc ją na ręce. – Porozmawiamy jak wydobrzejesz.
* * *
Allen w skupieniu odsłuchiwał wiadomość
pozostawioną przez siostrę na jego poczcie głosowej. Z każdą sekundą wzrastał
jego niepokój i złość. Raven od razu to dostrzegł.
- Co jest Al? – Spytał parkując pod
domem obok wozu Sicariusa. – Od kogo ta wiadomość?
- Od Nicole – odpowiedział ozięble – Jej
ojciec nie żyje, a Talisha zjawiła się po nią w szkole. Okazuje się, że zabiła
trzy osoby w trzy dni.
- Niedobrze – mruknął rudowłosy – Mam
nadzieję, że nie zamierzasz nic głupiego?
- Na razie chcę odstawić do domu tego
dzieciaka – wskazał nieprzytomnego nastolatka na tylnym siedzeniu – muszę też
przekazać wiadomość ojcu.
- Rozumiem – Raven wysiadł z chłopakiem
z wozu. Brązowowłosy wziął na ręce Kamila i ruszył z nim w stronę wejścia
głównego. – Twój brat to wyczuwał.
- Tylko on to mógł wyczuć – westchnął
Allen wchodząc do domu – Ta jędza wie jak uderzyć i w kogo.
- Co się stało? – Albert od razu
spostrzegł wzburzenie syna. Skinieniem głowy nakazał Ravenowi zająć się
nieprzytomnym gościem, jednocześnie go odprawiając. – Mów.
-
Charles Veneni poległ – poinformował ojca lekko łamiącym się głosem, co nie
uszło jego uwadze – Nicole jest w niebezpieczeństwie i istnieje ryzyko, że też
nie żyje. Nagrała mi wiadomość, w której prosiła byś pochował jej ojca obok
mamy.
- Rozumiem – objął syna dla odwrócenia
jego uwagi. Wbił w jego szyję igłę wcześniej przygotowanej strzykawki z
usypiaczem. Stan Piotrka dał mu wiele do myślenia, a skoro Allen jest jego
bratem bliźniakiem, to musiał analogicznie wyczuć zagrożenie siostry. Chłopak zorientował
się zbyt późno, gdy lek został już zaaplikowany. – Teraz wypoczniesz i nie
zrobisz żadnego głupstwa.
- Ty cholerny szakalu – syknął chwiejąc
się na nogach – To moja siostra! Nie możesz zabronić mi działać!
- Mogę – odparł stanowczo łapiąc opadającego
z sił chłopaka – Znajdziemy waszą siostrę, więc się o to nie bój. Sforza
najbardziej na świecie pożąda zemsty na was. Nie zabije Nicole, póki nie
zgromadzi całej waszej trójki. To działa na naszą korzyść.
Zaniósł syna do sypialni Piotrka. Uznał,
że chłopcy powinni pozostać razem i wzajemnie się wspierać.
* * *
Nicole otworzyła powoli oczy. Wszystko
ją bolało i ledwie mogła się poruszyć. Leżała w jakimś łóżku z podłączoną do
jej ręki kroplówką.
- Gdzie ja jestem? – Rozejrzała się
dookoła nie rozpoznając otoczenia. Znajdowała się w dość eleganckiej sypialni,
co nieco dezorientowało. – Boję się. Piotrek, Allen, proszę znajdźcie mnie.
- Obudziłaś się – usłyszała radosną nutę
w głosie jakiegoś młodego blondyna. Chłopak podszedł do łóżka i lekko ją
przytulił. – Dzięki Bogu, że żyjesz. Jesteś siostrą Piotrka, prawda? Jestem
Chris, jego kuzyn.
- To jednak mnie nie dopadła – załkała
czując ulgę – Masz telefon?
- Tak – podał jej swoją komórkę – Tylko
szybko, nim przyjdzie mój brat.
- To nie będzie długa rozmowa –
zapewniła cicho wybierając numer – Wujku żyję. Przekaż Allenowi, że udało mi
się jej umknąć i proszę pochowaj tatę obok mamy. Myślę, że na razie jestem
bezpieczna, raczej nie będzie mnie szukać u Murdochów. Pozdrów braciszków.
Rozłączyła się i oddała Chrisowi
telefon.
- Dziękuję – obdarzyła go słabym
uśmiechem – to było potrzebne by bracia nie wpadli w pułapkę dziadka i ciotki.
Jestem idealną przynętą.
- Rozumiem – westchnął zmartwiony – Ktoś
poluje na Piotrka.
- Dziadek chce zabić całą naszą trójkę
własnoręcznie, dlatego wysłał ciotkę by nas złapała – wyjaśniała spokojnie –
Wujek Albert ochroni braci, ale jeśli obaj uprą się zrobić coś głupiego… aż
boję się myśleć co wtedy nastąpi.
- Widzę, że już ci lepiej – do pokoju
wszedł Edward w towarzystwie Roberta – teraz odpowiedz na moje pytanie. Wiesz
coś o wojnie z Kronosem?
- Dziadek szukał pretekstu do konfliktu
i po Zgromadzeniu go znalazł – tłumaczyła osłabionym głosem – będzie uderzał w
czułe punkty moje, Allena i Piotra, by wywabić nas z ukrycia. Zabił mi ojca i
przysłał po mnie Talishę. Dobrze wie, że chwytając jedno z nas zmusi pozostałą
dwójkę do działania. Wujek Albert będzie miał sporo pracy przy poskramianiu
moich braci.
- Teraz rozumiem – Robert rzucił w
zamyśleniu. – Jak zwykle wszystko kręci się wokół Skrzata.
- Żadne z nas się o to nie prosiło –
załkała czując bezradność – Mama zawsze obawiała się takiej sytuacji. To
niejako konsekwencja zrzeczenia się nazwiska Sforza. Dziadek uznał to za
zdradę. Według jego chorej polityki winę dziedziczy potomstwo. Piotrek dotąd
żył w nieświadomości ścigany przez żądną naszej krwi ciotkę. – Przerwała na
moment uspokajając oddech. – Mój brat swój los zawdzięcza właśnie jej. To ona
spowodowała wypadek, gdy miał trzy lata i porwała go wyrywając z objęć matki.
Zmówiła się z waszym ojcem by zamęczył go jak psa, wykorzystując jego nienawiść
do Alberta. Czy dzieci zawsze muszą płacić za winy rodziców? To
niesprawiedliwe.
- Hej, spokojnie – Chris przytulił
roztrzęsioną nastolatkę – Ostrzegłaś Alberta, więc są bezpieczni.
- Muszę się stąd wynieść – załkała siląc
się na spokój – Jeśli tu zostanę, ściągnę na was niebezpieczeństwo. To
zmartwiłoby Piotrka. Trochę mi o was opowiadał, przez co wiem, że jesteście mu
bliscy.
- Ten dzieciak nigdy się nie zmieni –
mruknął Edward podchodząc do dziewczyny i popychając ją na poduszki –
Odpoczywaj i nie próbuj wstawać, bo inaczej przywiążę cię do łóżka.
- Wierz mi – Chris stęknął w reakcji na
działanie brata – on jest w stanie to zrobić.
- Bezwzględnie – potwierdził Robert
poprawiając okulary na nosie – Niczym się nie martw i odpoczywaj.
Edward podał jej leki na wzmocnienie, po
czym cała trójka opuściła pokój. Nicole zaraz po ich wyjściu straciła
przytomność.
* * *
Talisha w złości przemierzała korytarz
domu głównego. Pomimo powodzenia wyznaczonych zadań, nie osiągnęła tego do
czego zmierzała. Nawet o milimetr nie zbliżyła się do obranego celu.
- Cholerna smarkula – wysyczała
zgrzytając zębami – Pogardziła moją wspaniałomyślnością wzięcia jej za
zakładnika i zwiała. Oby sczezła.
Zatrzymała się przed portretem rodzinnym
i z nienawiścią patrzyła na podobiznę młodszej siostry. Wyjęła nóż i wbiła
ostrze w twarz uśmiechniętej dziewczynki.
- Poczekaj, ten uśmiech zmyje krew
twoich dzieci – zapewniła jadowicie – Szczególnie zajmę się młodszym chłopcem.
Zniszczę go doszczętnie kawałek po kawałku.
Z takim postanowieniem wkroczyła do
gabinetu ojca, który obdarzył ją pogardliwym spojrzeniem. Spodziewała się
takiej reakcji.
- Zawiodłaś mnie! – Ryknął uderzając ją
w twarz. Na policzku została szrama, którą pozostawił sygnet Sforzów. – Miałaś
sprowadzić tu najmłodsze szczenię Blanki, a ty pozwoliłaś jej uciec.
- Wybacz ojcze – siliła się na skruszony
ton głosu, choć w rzeczywistości wrzała ze wściekłości i nienawiści – To się
więcej nie powtórzy.
- Nie powtórzy się, bo będzie nadzorował
cię Edmund – rzucił oschle wskazując najstarszego syna skrytego w cieniu pokoju
– Masz z nim współpracować, co oznacza, że masz wykonywać jego rozkazy. Nie
pokazuj się więcej przed moimi oczami.
- Dobrze ojcze – z ledwością mogła
opanować mroczne emocje, które wylewały się z niej na sam widok starszego
brata. Z miłą chęcią by go zabiła, ale niestety nie była w stanie. Ten drań
przewyższał ją siłą i sprytem i nie raz została przez niego publicznie
upokorzona. Teraz miała być jego pachołkiem, co w ogóle nie chciało zmieścić
się w jej zrozumieniu. Wbiła w przedramię paznokcie by choć trochę ochłonąć.
Nie mogła wybuchnąć przed ojcem, nie teraz gdy i tak nią gardzi. – Przepraszam
za najście.
Opuściła pomieszczenie ignorując
spojrzenie brata. Gdyby nawiązała z nim kontakt wzrokowy, doszłoby do scysji, a
tego próbowała uniknąć.
Edmund odprowadził siostrę zaciekawionym
spojrzeniem. Jej wewnętrzna walka z samą sobą była niezłą rozrywką, a w
szczególności ta nienawiść w zielonych oczach.
- Jesteś pewny, że mamy współpracować? –
Spytał ojca w rozbawieniu. – To chodzący wulkan nienawiści.
- Niczego nie byłem tak pewny – mruknął
lider Kronosa z powagą w głosie – To dziecko na wiele sobie pozwala i czas
nieco utrzeć jej nosa. Jej działanie może zaprzepaścić cel wojny.
- Chodzi ci o te bachory – stwierdził
bezceremonialnie. Jako jedyny, prócz Kaspiana, nie obawiał się gniewu ojca. –
Po co ci one? Mógłbyś je unicestwić w każdej chwili bez tej wielkiej wrzawy.
- Nie chcę ich ot tak zabić – odparł patrząc
na syna pełnym pasji wzrokiem – Zależy mi by wiły się w spazmach bólu i błagały
o śmierć. Sztuka polega na tym by doszczętnie złamać ich upór. Szczególnie chcę
zobaczyć strach w oczach najstarszego z tej trójki.
- Rozumiem – poznał Allena i wiedział co
tak naprawdę chce osiągnąć jego ojciec. Ten chłopak miał w sobie tyle arogancji
i bezczelności, że aż świerzbiły ręce do pokazania mu dyscypliny. – A ten
młodszy? Jaki jest?
- To uparty i niegłupi dzieciak –
opisywał wnuka wspominając rozmowę przy obrazie – Jest niepozorny, ale
dostatecznie silny. Bezczelnością jednak dorównuje bratu. Szczerze, nadal mnie
intryguje.
- Czyli dajesz mi wolną rękę – upewniał
się patrząc wymownie w oczy ojca – Mam po prostu doprowadzić całą czwórkę pod
twój majestat.
- Tak – Potwierdził ozięble – Koniec z
tolerowaniem samowolki i zdrady. Czas ukarać niegrzeczne dzieci.
Kiedyś próbowałam sama narysować Piotrka. To jest tego efekt... Tak wiem, straszny ^^;