Wiem, długo nie wrzucałam nic na bloga, ale po prostu nie wyrabiam się ostatnio z czasem. Trzeci rozdział oddaję w Wasze ręce i życzę miłej lektury. Mam nadzieję, że się spodoba ^^;
P.S. Dziękuję za miłe słowa w komentarzach. Są ogromnym wsparciem ^^.
Piotrek znudzony leżał na kanapie w
pseudo-salonie mieszkania Chrisa i ziewając skakał po kanałach telewizyjnych,
co i rusz ciskając guzik pilota. Pozostał mu jeszcze tydzień u Murdochów, ale
nie zamierzał go spędzać w domu głównym rodu na łasce stryja. Miał już po
dziurki w nosie jego nadopiekuńczości i nadzoru. Siedząc u Chrisa nie łamał
nakazu Zgromadzenia i tym sposobem miał święty spokój. Dante niestety musiał
wracać do swoich obowiązków w Stanach, dlatego chłopak od dwóch tygodni był
skazany na samotność. Jolka miała swoje problemy z Avisem, przez co rzadziej
się widywali, ale codziennie do siebie telefonowali, upewniając się w ten
sposób, że są bezpieczni. W pewnej chwili zadzwoniła jego komórka.
- Tak? – Odebrał znudzonym głosem. – O
co chodzi?
- Piotruś – usłyszał głos Jolki –
Przyjedź do mnie, bo już nie wyrabiam z tymi kretynami. Odkąd Tomek pojechał na
ten obóz harcerski, to jestem skazana na Łukasza i niby ojca.
- A co mi dasz, jak do ciebie przyjadę?
– Zapytał chcąc się z nią nieco podroczyć. – Zyskam coś?
- Ty mały skubańcu – warknęła do
słuchawki – Skakanie po kanałach w TV uważasz za bardziej absorbujące niż twoja
starsza siostrzyczka?
- Oj dramatyzujesz – mruknął wywracając
oczami – po prostu się nudzę.
- I postanowiłeś zabawić się moim
kosztem? – Ryknęła wściekła. – Masz przyjechać i to już. Jeśli ty tego nie
zrobisz, to osobiście po ciebie przyjadę!
Po tych słowach się rozłączyła. Piotrek
zdumiony wpatrywał się w wyświetlacz. Może jednak przesadził? Sam nie wiedział.
Jola od śmierci matki była dość nerwowa i wybuchowa. Możliwe, że nie powinien
bardziej jej drażnić.
Automatycznie wstał i poszedł się
spakować. Wolał nie igrać z temperamentem przyjaciółki. Zamknął plecak i
wyszedł z mieszkania. Niestety nie znalazł żadnego połączenia z Ornetą, dlatego
postanowił zaryzykować łapiąc stopa. Poszczęściło mu się, bo na drodze
wylotowej z Braniewa zabrał go tir jadący do Elbląga. Takim oto sposobem po
około godzinie był już na miejscu. Nawet nie zdołał zapukać, bo drzwi od razu
stanęły otworem.
- Jesteś – Rudowłosa zmierzyła go
badawczym spojrzeniem. – Czym przyjechałeś?
- A po co ci to wiedzieć? – Starał się
wycofać. Dobrze wiedział, że dziewczyna nie jest zwolenniczką autostopów. –
Kumpel mnie podwiózł.
- Z Braniewa? – Naciskała na
zielonookiego, znając prawdę. Wcześniej sprawdziła wszelkie możliwe połączenia
i nie było już żadnego. – Nie masz kumpli w Braniewie.
- Ok. – Poddał się widząc w jej oczach,
że przegrał z kretesem. – Przyjechałem stopem.
- Właź! – Wciągnęła go do domu, po czym
zatrzasnęła za nim drzwi. – To czas na karę.
- Co?! – Piotrek zdumiony patrzył, jak
dziewczyna skręca ręcznik. W tym momencie wyglądała, jak młodsza wersja jej
matki, a to nie wróżyło dobrze. Zrzucił z siebie plecak, by mieć nieograniczone
ruchy ciała, bo jak nic musiał być gotów na atak z jej strony. – Joluś, odłóż
proszę tę ścierę. Chyba aż tak bardzo nie zalazłem ci za skórę, prawda?
- Oj zalazłeś zielony skrzacie – odparła
uderzając chłopaka ręcznikiem – bądź mężczyzną i przyjmij karę z godnością.
- Nie, wiesz wolę pozostać dzieckiem –
zaczął się wycofywać co i rusz unikając trafień – chyba znajdę swoją
Nibylandię.
- Zasrany Piotruś Pan się znalazł! –
Przyspieszyła kroku widząc, że chłopak planuje ukryć się w pokoju Tomka. –
Wracaj mi tu, ale natychmiast.
- A w życiu! – Podczas ucieczki zderzył
się z Avisem, który właśnie wyszedł z łazienki – Człowieku, opanuj swoją córkę,
bo się w matkę niedługo zmieni.
- Braciszku, nie zasłaniaj się tym
człowiekiem i w końcu dorośnij – wycedziła przez zęby mocniej ściskając ręcznik
– Podejdź do mnie.
- Jak odłożysz tę ścierę – nadal ukrywał
się za plecami Avisa jednocześnie próbując negocjować – Ej, no nie chciałem.
- Już ja dobrze wiem, że chciałeś –
warknęła w złości – a do tego przyjechałeś stopem. Wiesz, jakie to
niebezpieczne?
- Co mi niby miało grozić? – Westchnął w
irytacji. – to tylko stop.
- Wiesz, ilu zboczeńców zabiera
autostopowiczów, a później ich wykorzystuje w lesie? – Mruknęła Jolka z
niepokojem w oczach. – Gdyby coś ci się stało… nigdy bym sobie tego nie
wybaczyła, rozumiesz?
- O czym ty mówisz? – Piotrek raptownie
się zaczerwienił, wiedząc do czego nawiązywała dziewczyna. – Boże przestań!
- Dosyć! – Ryknął już zniecierpliwiony
Avis. Miał dość bycia filarem dzielącym tę dwójkę. – Albo się dogadacie, albo
wleję każdemu z osobna!
- Nie wtrącaj się staruchu! – Krzyknęli
chórem na mężczyznę, po czym każde ruszyło w swoją stronę. Piotrek zamknął się
w pokoju Tomka, a Jolka w swoim. Tak właśnie zakończyli swoją kłótnię,
pozostawiając mężczyznę w stanie dezorientacji.
- Dzieci – sapnął kręcąc głową. Ta
dwójka była jak ogień i woda, a jednak trzymali się razem. To była ciekawa
mieszanka. Chłopak niejako przypominał Tal, ale żadne się do tego nie przyzna.
– przynajmniej nie będę się nudził.
Po chwili z jednego z pokoi wyłonił się
Piotrek. Bezszelestnie wyszedł na korytarz i najciszej jak tylko potrafił
zamknął drzwi. Avis z uwagą mu się przyglądał. Dzieciak miał kocie ruchy, jak
rasowy skrytobójca, co przydawało się przy tak zwanych angielskich wyjściach z
różnych nieciekawych imprez.
- Sorry – Zielonooki spokojnie wyminął
mężczyznę kierując się do schodów.
- Gdzie się wybierasz? – Spytał go Avis
automatycznie idąc za nim. – Już chcesz się wymknąć z domu?
- Nie – odparł cicho Piotrek wstępując
do kuchni. Obejrzał zawartość lodówki i zdębiał na zastany widok. – Same
słoiki? Co wy jedliście? Nic dziwnego, że ma tak jadowity nastrój. Idę do
miasta zrobić jakieś zakupy.
- Pójdę z tobą, jeśli pozwolisz –
zaoferował się Avis – Pomogę ci nieść zakupy.
- Jak pan chce – Zielonooki wzruszył ramionami,
po czym skierował się do frontowych drzwi. Raptownie odwrócił się do mężczyzny
z zamyślonym wyrazem twarzy. – Preferuje pan wieprzowinę, drób, czy wołowinę?
- Co?! – Avis oniemiał w reakcji na to
pytanie. – Wołowinę.
- Aha – Piotrek przygryzł dolną wargę
obmyślając menu na następny dzień. – Jola też, czyli gulasz będzie dobrym
wyjściem. Pozostają tylko śniadanie i kolacja, ale to mało ważne.
- Czy ty masz zamiar gotować? –
Mężczyzna z uwagą patrzył na zamyślonego chłopaka.
- Może w ten sposób złagodzę nerwy Jolki
– mruknął przymykając zielone oczy – Jedzenie zawsze wprawiało ją w dobry
humor.
- Dobrze wiedzieć – Avis jak gąbka
chłonął wiedzę na temat swojej latorośli, a ten chłopak był wiarygodnym
źródłem. – Co jeszcze lubi?
- Jeśli chce ją pan poznać, to radziłbym
z nią porozmawiać – westchnął Piotrek w odpowiedzi – sam za tydzień mam
zamieszkać na jakiś czas z ojcem i nie wiem o czym mógłbym z nim rozmawiać.
Jola czuje podobnie w stosunku do pana.
- Nie jestem dobry w gadce – Avis
zdumiony patrzył w plecy chłopaka, który nawet mówił do rzeczy. Nie dało się go
nie lubić. – Większość członków Kronosa ma z tym problem.
- Moja ciotka jakoś nie miała żadnych –
Piotrek zaśmiał się na chwilę przystając – Mam pokręcone korzenie i myślę, że
ona byłaby w stanie nieco mi pomóc, ale niestety próbuje mnie zabić. To też
ciężko mi zrozumieć, ale nie wtrącam się w jej intencje. W sumie, zrobi mi
wielką przysługę, bo uwolni mnie od tego rodzinnego bagna.
- Musisz koniecznie jej to powiedzieć –
zachichotał Avis. Ten dzieciak był całkiem zabawny. Tal nie miała pojęcia, jak
świetnego siostrzeńca podarował jej los.
- Ta, już to widzę – sarknął zielonooki
– Stanę naprzeciw niej i oświadczę: „Cześć ciociu. Dziękuję, że chcesz mnie
zabić, bo przez to wiele gówna mnie ominie”. To niepoważne.
- Nie no chciałbym zobaczyć jej minę –
Avis wybuchł gromkim śmiechem. – Myślę, że pierwszy raz w życiu nie
wiedziałaby, co zrobić.
- Sądziłem, ze jest pan bardziej poważny
– zarzucił mu Piotrek – Ja tu prawię swoje dylematy, a pan się z tego śmieje.
Myślałem, że trochę mi pan doradzi, jako jej przyjaciel. Niestety się
przeliczyłem.
- Doradzanie, jak postępować z Tal, jest
niewykonalne – wyjaśnił Avis już spokojnie – Ona jest nieprzewidywalna i
zmienna, ty zresztą też. W sumie, nieco mi ją przypominasz.
- No co pan? – Zielonooki w szoku
patrzył na mężczyznę. – Owszem, z wyglądu mogę ją przypominać, ale charaktery
mamy odmienne.
- Wiedziałem,
że zaprzeczy – zaśmiał się w duchu Avis widząc ogień w oczach chłopaka. – Na pierwszy rzut oka wyglądasz, jak syn Tal.
Gdybym nie znał prawdy o tobie, pewnie tak bym pomyślał. Coś mi mówi, że jednak
przeżyjesz planowane wakacje u cioci.
Resztę drogi pokonali w milczeniu, tylko
co jakiś czas rzucając pojedyncze zdania, czy pytania. Niestety dalsza rozmowa
nie chciała się już kleić. Może to dlatego, że obaj pogrążyli się we własnych
myślach.
* * * * * *
Talisha siedziała właśnie w krakowskiej
kawiarni, kiedy nieoczekiwanie kichnęła.
- Co za idiota ma czelność mnie
obgadywać? – Mruknęła pod nosem niezbyt zadowolonym głosem. – Jeśli to ty Avis,
to dam ci porządnego kopa w zad.
Popijając gorącą czekoladę, studiowała
rozkład jazdy pociągów. Chciała się przekonać, czy te wszystkie legendy krążące
o tych nocnych są prawdziwe.
- Mam nadzieję, że chłopcy dadzą mi się
nieco zabawić tej nocy – wymamrotała pod nosem kończąc słodki napój. –
Zobaczymy, czy te złodziejskie gangi są warte mojej uwagi. Jeżeli nie, to
ostatecznie nieco uszczuplę ich grono.
Zostawiła równowartość rachunku pod
filiżanką, po czym opuściła kawiarnię w o wiele lepszym nastroju. Czekolada
zawsze poprawiała jej humor.
- A może łapie mnie jakieś choróbsko? –
Zastanawiała się, gdy ponownie kichnęła. – Polski klimat nie sprzyja mojemu
zdrowiu.
* * * * * *
Późną nocą Piotrka obudził telefon.
Zdumiony patrzył na wyświetlacz, który pokazywał, że dobija się do niego brat.
- Tak?! – Odebrał sennie.
- Mam takie małe pytanie – głos Allena
wskazywał, że jest w stanie nietrzeźwości – Powiedz mi braciszku, co lubi ta
twoja lisica?
- Co masz na myśli? – Piotrek nie do
końca kontaktował, a bełkot Allena wcale mu nie upraszczał sprawy. – Jaka
lisica?
- No, ta twoja przyjaciółka z Polski,
którą traktujesz, jak siostrę – tłumaczył mu mamrocząc do słuchawki – Co ona
lubi?
- A po co ci to wiedzieć? – Zielonooki
był poirytowany tym telefonem. Nie dość, że dzwonił o tak późnej porze, to
jeszcze rozmówca wypytuje go o dziwne i mało istotne rzeczy. – Jeśli chcesz
wiedzieć co lubi, to zadzwoń do niej, a nie do mnie pacanie. Daj mi spać i idź
na odwyk! Dobranoc!
Po tych słowach skończył rozmowę i od
razu wyłączył telefon. Po kilku minutach ponownie zasnął wtulony w miękką
poduszkę.
* * * * * *
Minął okres pobytu u Murdochów i Piotrek jakoś wybłagał telefonicznie u dziadka Sicariusa, by dał mu tygodniowe przerwy pomiędzy każdym rodem. Dzięki temu mógł naładować baterie przed kolejnym zesłaniem. Teraz miał zamieszkać u Alberta, czego obawiał się najbardziej. Dobrze rozumiał dylemat Jolki względem Avisa, bo sam miał podobną sytuację. Wybuchy emocjonalne przyjaciółki jednak nie pozwalały mu w pełni odpocząć, dlatego przeprowadził się do domu Tobiasza. Niestety mankamentem tego była doskwierająca samotność. Dwa dni w tym pustym budynku dały mu nieźle w kość.
- Odzwyczaiłem się od bycia samotnikiem – westchnął siadając przy fortepianie w salonie. Był wieczór, który zapowiadał się burzliwie. Zewsząd schodziły ciemne chmury naznaczając suchą ziemię kroplami deszczu. Wiatr się wzmógł, czego dowodem były świsty za oknami. – Jak ja nie cierpię takich wieczorów.
Musnął palcami po klawiszach fortepianu, sprawdzając, czy przypadkiem się nie rozstroił. Tobiasz na szczęście dbał o takie szczegóły i instrument był w stanie idealnym do gry. Piotrek wziął głęboki oddech, po czym zaczął grać. Po chwili włączył też i wokal.
- I can hold my breath… I can bite my tongue... I can stay awake for days... If that’s what you want… Be your number one... I can fake a smile... I can force a laugh… I can dance and play the part… If that’s what you ask… Give you all I am. – Śpiewając myślał o Dante. Niby nie widzieli się tylko przez tydzień, ale już bardzo za nim tęsknił. Nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do domu. – I can do it… But I’m only human. And I bleed when I fall down… I’m only human.[1]
Jolka weszła do domu Weissów i od razu stanęła jak zaczarowana. Już nie miało znaczenia, że przemokła do suchej nitki. Usłyszała smutny śpiew przyjaciela, który uderzył ją w najczulszy punkt. Łzy pociekły jej po policzkach i na miękkich nogach powoli ruszyła do salonu. Burza rozszalała się już na dobre, a błyskawice co i rusz rozświetlały półmrok pomieszczenia. Dawno nie widziała przyjaciela w tak nostalgicznej scenerii. Dobrze przeczuwała, że potrzebuje towarzystwa. Podeszła do niego i wtuliła się w jego plecy, na co w pierwszej reakcji znieruchomiał.
- Graj dalej – wyszeptała mocząc łzami jego bluzkę – to takie ładne.
- Wystraszyłaś mnie, wiesz? – Sapnął w lekkim uśmiechu. – Jesteś niepoprawna. Mogłem zawału dostać.
- Ale nie dostałeś – mruknęła lekko drżąc z zimna – Pożyczysz mi jakiś ciuch?
- Dlatego mówię, że jesteś niepoprawna – zaśmiał się wstając od fortepianu – Zmoczyłaś mnie swoim ubraniem i nie tylko. Chodź.
Zaprowadził ją do swojego pokoju, gdzie po chwili grzebania w szafie rzucił jej czystą bluzę i dresowe spodnie. Kiedy dziewczyna się przebrała, zrobił jej gorącą czekoladę i rozpalił w kominku. Następnie wrzucił jej mokre ubrania do pralki i odświeżył.
- Co cię do mnie sprowadza? – Spytał siadając tuż obok przyjaciółki z kubkiem czekolady. – Nie wyglądasz najlepiej.
- Te dwa tłumoki mnie doprowadzą kiedyś do ostateczności – westchnęła w odpowiedzi dość smętnym głosem – Avis wypytuje mnie o różne rzeczy. Czuję się, jak na jakimś przesłuchaniu, a Łukasz wtóruje temu dziadydze, twierdząc że też jest ciekaw. Ja z nimi oszaleję.
- To masz też trzeciego inspektora do kolekcji – mruknął w przerwie pomiędzy łykami czekolady – Allen mnie katuje pytaniami o ciebie. Jeszcze żeby to robił na trzeźwo, ale nie. Ten idiota misi się przed tym upić. Nie kumam, jak facet lubujący się w zabijaniu, tchórzył przed dziewczyną.
- Co ty mówisz?! – Jolka w szoku wytrzeszczyła oczy. – Chcesz mi powiedzieć, że ten twój brat ciacho Allen ma coś do mnie?!
- No raczej – Zielonooki prychnął jak kot. – Pytanie tylko, czemu zadręcza mnie, a nie ciebie?
- Nie ma mojego numeru – żachnęła się odstawiając na podłogę pusty już kubek – Może ja też byłabym nim zainteresowana.
- Chcesz jego numer? – Piotrkowi zaświtał pewien pomysł w głowie, który postanowił od razu wcielić w życie. – Zadzwonisz do niego i spytasz co lubi. Co ty na to?
- Nie na trzeźwo – Na policzki dziewczyny wypłynęły soczyste rumieńce. – Muszę sobie golnąć na odwagę.
- U ciebie to rozumiem, ale u niego już nie – mruknął kasztanowłosy wstając z zajmowanego miejsca – Tobiasz ma sowicie wyposażoną piwniczkę z winem. Wezmę z dwie butelki, to trochę powspominamy.
- Weź lepiej trzy – rzuciła w zastanowieniu – albo lepiej cztery!
- Jak dodasz jeszcze jedną, to posądzę cię o alkoholizm – ostrzegł ją w śmiechu, dobrze wiedział, że jest podenerwowana, przez co nie myśli racjonalnie – Wezmę trzy, a później się zobaczy.
- Ok. – Zgodziła się na te ultimatum, po czym odwróciła wzrok. – Tylko się pospiesz.
- Nie musisz mi powtarzać – jęknął podejrzewając o co jej chodzi. Od dziecka bała się burzy, a ta szalejąca na zewnątrz należała do tych najgorszych. – Zaraz będę.
Przyspieszył kroku i z latarką zszedł do piwniczki. Jak na złość musiało dojść do awarii linii wysokiego napięcia, co skutkowało brakiem prądu w całym domu. Nie zagłębiał się zbytnio w wybór gatunku win, tylko zwinął trzy butelki leżakujące na najbliższej półce. Po około pięciu minutach był już w salonie.
- Muszę jeszcze znaleźć jakieś szkło do tego – wskazał na butelki, które postawił na podłodze przy kominku – Są chyba w którymś kredensie w kuchni.
- A na cholerę nam szkło – nastroszyła się łapiąc za jedną z butelek – dajemy z gwinta. Mam dość zabawy w burżuazję.
- Można i tak – zaśmiał się widząc, jak rudowłosa usiłuje dobrać się do wina – Ale przydałby nami się jakiś korkociąg, nie uważasz?
- Nie uważam – pokazała mu język i bezceremonialnie wepchnęła korek do wnętrza butelki – srorkociąg.
- Niezły patent – usiadł obok, a Jolka podała mu otwartą butelkę. Sama wzięła sobie następną. – Teraz rozumiem, pijemy po butli na łepka.
- Brawo Einsteinie – uniosła butelkę udając aprobatę – Za to popieprzone życie, braciszku. Niech się wreszcie ułoży.
- Mogłoby – stuknął się swoją z jej butelką, po czym każde wzięło po jednym łyku – Całkiem niezłe.
- Powiedzmy – skrzywiła się w odpowiedzi – To jakiś kwas.
- Może się zamieńmy – zaoferował podając jej swoją butelkę – Mam półsłodkie.
- Wytrawne – z obrzydzeniem podała Piotrkowi swoją butelkę – to wszystko wyjaśnia.
- Tobiasz zrobiłby ci wykład o gatunkach win, gdyby to słyszał – zachichotał widząc kwaśną minę dziewczyny – Wierz mi, nieraz to przerabiałem.
Wkrótce ich śmiechy wypełniły cały dom. Wino pomogło im nieco się rozluźnić, a Jolce po drugiej butelce wróciła odwaga.
- To dawaj jego numer – burknęła wyjmując telefon z kieszeni – Pogadamy sobie z panem ciasteczkowym.
* * * * * *
Allen
siedział w ukryciu, czając się na swój cel. Niezbyt mu się uśmiechała ta misja.
Z reguły nie brał zleceń od mafii, ale tym razem musiał czymś zająć nieznośne
myśli. Niedługo miało rozpocząć się tajne spotkanie dwóch cenionych w Rosji
grup przestępczych, a jego zadaniem było wszystkich zlikwidować. Kilka minut
przed tym poczuł wibrację w kieszeni spodni. Wyjął telefon i z niedowierzaniem
ujrzał numer brata.
- Co
tam? – Odebrał na poczekaniu, uważając że to coś ważnego. Z reguły Piotrek
mówił zwięźle i na temat, więc mógł poświęcić mu chwilę. – Streszczaj się.
- Panie
ciasteczkowy, jaki pan jest dla mnie oschły – usłyszał głos tego przeklętego
rudzielca, który nie chce opuścić jego umysłu – W takim razie nie będzie
miziania i buziaka.
- Co?!
– W szoku patrzył na wyświetlacz nie wierząc w to, co usłyszał. – Możesz
powtórzyć?
- A co
pan lubi ciasteczkowy Allenie? – Dziewczyna ciągnęła dalej tę rozmowę. Po głosie
rozpoznał, że jest zalana w sztok. W tle usłyszał charakterystyczny śmiech
brata. – Ja lubię ostry seks i dobre jedzenie.
- Tak?
– Wściekły zmrużył oczy. Teraz to już przegięli. – Niedługo to sprawdzimy. A
gdzie jesteś?
- U
Piotrusia – czknęła odpowiadając z automatu – dał mi takie smaczne winko.
-
Oszalałaś! – Piotrek wyrwał jej telefon i szybko zakończył rozmowę. – Po
cholerę mu mówiłaś, gdzie jesteś?
-
Spytał – Jolka rozmarzona wzruszyła ramionami. – Miał taki męski głos.
W tym
samym czasie twarz Allena wykrzywił demoniczny uśmiech. Spotkanie się
rozpoczęło i niczym duch wyłonił się ze swojej kryjówki, zabijając każdego po
kolei, kto napatoczył się na linię jego strzału. Po niecałych siedmiu minutach
pozostał mu do likwidacji główny cel.
-
Odejdź ode mnie demonie! – Wrzasnął łysy mięśniak ubrany w drogi garnitur.
Celował do Allena z broni drżącymi rękami. – Zostaw mnie krwawy potworze.
-
Andriej Barsukov, demona się boisz? – Wyśmiał go Allen ścierając z twarzy krew
swoich ofiar. –To ciebie niby nazywają demonem północy.
Po tych
słowach wpakował kulkę w sam środek głowy celu. Rosjanin bezwładnie upadł na
ziemię tym samym wieńcząc misję Allena.
- To
teraz czas nawiedzić pijacki duecik – zapowiedział pod nosem chowając do kabury
swoją broń – Już ja obojgu utrę nosy.
* * * * * *
Piotrek
z Jolką spali owinięci kocami na podłodze w salonie przy kominku. Wokoło walały się butelki po winie i
papierki po cukierkach. W takim stanie zastał ich Allen.
-
Proszę, proszę – połaskotał brata pod nosem papierkiem po cukierku. Piotrek
przez sen przejechał po twarzy ręką i odwrócił się na bok. – Czyli czas na
drastyczniejsze metody.
Wziął
ostrożnie zielonookiego na ręce i wyszedł z nim do ogrodu. Następnie bez krzty
winy wrzucił go do basenu. To od razu poskutkowało.
-
Aaaaa! – Wrzasnął Piotrek, machając kończynami na wszystkie strony z doznanego
szoku termicznego. – Co ty odpierdalasz!?
-
Ładnie witasz starszego brata – Allen złapał kasztanowłosego za bluzę i
wyciągnął go z wody. Kiedy ten zdołał się tylko wyprostować na nogach, powalił
go na ziemię silnym kopnięciem w tyłek. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze z
pięć razy, aż w końcu młodszy z mężczyzn nie był w stanie ponownie się
podnieść. – Wiesz, za co obrywasz?
- Tak
podejrzewam – wysapał skacowany Piotrek – ale to nie powód by mnie tak dręczyć.
- Przez
ten wasz wybryk, zostałem zdekoncentrowany podczas zadania w Rosji. – Poinformował
go Allen ze srogim wyrazem twarzy.
- To
wyjaśnia, dlaczego zjawiłeś się tu tak wcześnie – wymamrotał Piotrek szczękając
zębami z zimna – Normalnie byłbyś tu dopiero jutro.
-
Dobrze cię znam i wiem, że chciałeś stąd czmychnąć po przebudzeniu. – Prawił
Allen ciągnąc brata z powrotem do domu. Kiedy mijali śpiącą Jolkę, jedynie się
uśmiechnął na widok jej zarumienionej twarzy. – Ten rudzielec też popamięta.
Wezwałem specjalnie dla niej rodzinne wsparcie.
Jak na
zawołanie do domu wparował Avis. Zmierzył srogim wzrokiem pozostałości
pogodnego wieczorku młodzieży, po czym skierował go na mizernego Piotrka, a
później na śpiącą córkę. Przytulała się do pustej butelki po winie.
- Ja
się swoim gagatkiem zająłem – rzucił Allen wskazując na brata – Zajmij się drugim
żartownisiem, którym jest twoja córka.
- Nie
musisz mi powtarzać – Dymitr przykucnął przy córce i przyglądał się jej z
pobłażaniem. – Wykapana matka.
-
Idziemy – Allen pociągnął za sobą brata, który ledwie utrzymywał się na nogach.
Pod nosem syczał w złości, wspominając niewinny głos dziewczyny. Wezwał Avisa,
bo sam obawiał się własnej wściekłości na nią. Jeszcze by chciał przekonać się,
czy jej oświadczenie z nocy było autentyczne. – Ciesteczkowy, też mi
komplement.
* * * * * *
Zygfryd
siedział w swoim gabinecie i uzupełniał firmową dokumentację. Nadal był
wściekły na bratanka, który opuścił jego dom przedwcześnie bez żadnej prośby.
Kto jak kto, ale Piotrek potrafił rozpalić w nim gniew, umiejętnie umykając
przed jego sidłami. Był godnym przeciwnikiem pomimo młodego wieku. Z wiru
roboty papierkowej wyrwała go Natasza, najmłodsza córka.
- Ojcze,
musimy poważnie porozmawiać – oświadczyła zarzucając na plecy swoje jasne włosy
i groźnie mrużąc niebieskie oczy – Martwią mnie twoje poczynania.
- Od
kiedy interesujesz się interesami rodu? – Zakpił nie zdradzając swojego
zaskoczenia postawą córki. – Zazwyczaj pozostawałaś obojętna w tej sprawie.
- I
nadal nie obchodzą mnie te kwestie – odparła równie chłodno niemalże z pogardą
– Nasz ród jest zacofany w swoich prawach, a ty nie robisz nic by to zmienić.
- A po
cóż miałbym cokolwiek zmieniać? – Zygfryd nie krył swojej niechęci do tego
tematu. – Prawo rodu funkcjonuje sprawnie i jest niezawodne.
-
Jeżeli weźmiemy pod uwagę czasy minionego stulecia, to owszem – Natasza
westchnęła z rezygnacją. Ojciec jak zwykle pozostawał zatwardziałym
zwolennikiem starego prawa, które krzywdziło młode pokolenie. On jednak tego
nie zauważał zaślepiony własnymi ideałami. – Czystki były dobre za czasów
wojny, a teraz mamy spokój. Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że wysyłając
Kacpra w roli egzekutora Klary Chodrum, podpisałeś na niego wyrok śmierci? Za
kogo ty masz swoje dzieci? Za narzędzia?
-
Strategia czasem wymaga poświęceń – Zygfryd w ogóle nie był wzruszony słowami
córki. – Dobro rodu było tego warte?
- Z
której strony? – Zadrwiła wściekła dziewczyna z mordem w swoich błękitnych
oczach. – Nie jesteś lalkarzem, a my nie jesteśmy twoimi marionetkami! Piotrek
miał całkowitą rację porzucając ten ród. Sara mnie uprzedzała, że prędzej czy
później do tego dojdzie. Ród dostąpi zjawiska samodestrukcji, a wszystko przez niepostępowego
despotę jakim jesteś.
- Jak
śmiesz tak się odnosić do własnego ojca! – Zygfryd wstał z fotela uderzając
dłońmi o blat biurka. – Przeproś!
- Nie –
Natasza posłała ojcu lodowate spojrzenie. – Nie rozumiesz? Największym
zagrożeniem dla rodu jesteś ty ojcze.
Zygfryd
nie wierzył w to, co usłyszał. Jego własna latorośl oskarżyła go o niszczenie
rodu. A tyle poświęcił, by utrzymać jego świetność i czystość. Teraz patrzył w
zimne oczy córki, która niewiadomo skąd wzięła pistolet i mierzyła z niego w
jego pierś. Tak to ma się skończyć? Zginie zastrzelony we własnym domu, który
uważał za najbezpieczniejsze schronienie?
- Czas
rozpocząć nową erę – oświadczyła dziewczyna naciskając na spust pistoletu.
Zygfryd zdziwiony osunął się na podłogę ciężko dysząc. – Żegnaj ojcze. Le roi est mort, vive le roi.[2]
Po tych
słowach Natasza bez słowa opuściła gabinet ojca, który powoli konał wraz ze
swoimi ideałami.
* * * * * *
Padał
rzęsisty deszcz, gdy Piotrek wsiadał do pociągu w Olsztynie. Następnego dnia
miał lecieć z gdańskiego lotniska do Londynu, a stamtąd do Waszyngtonu.
Westchnął tylko zajmując wolne miejsce w przedziale, po czym spojrzał w
opływającą kroplami deszczu szybę.
- Nawet
pogoda jest przeciwko tej podróży – mruknął przymykając zmęczone oczy. Po około
kwadransie jazdy, po prostu zasnął wtulony w swoją bluzę. Obudziło go gwałtowne
szturchnięcie konduktora, który sprawdzał bilety. – Już, już. – Ziewnął
wyciągając z kieszeni pomięty bilet.
-
Dziękuję i życzę miłej podróży – pożegnał się konduktor wychodząc z przedziału.
Piotrek
miał już wrócić do spania, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Kiedy poszedł za
tym niemiłym uczuciem, napotkał spojrzenie kogoś, kogo nie spodziewał się
spotkać w tym pociągu.
-
Tęskniłeś cukiereczku? – Talisha zaświergotała rozbawiona zdziwioną miną
siostrzeńca. Avis dobrze ją poinformował. – Bo ja bardzo.
- Nie
powiem żebym się cieszył z tego spotkania – jęknął czując, że pech jednak kocha
go katować swoim towarzystwem – liczyłem na chwilę spokoju przed wizytą u
Alberta.
- Czyli
zjawiłam się w odpowiednim czasie cukiereczku – zachichotała kobieta
przesiadając się obok chłopaka – Ciocia postanowiła zafundować ci wakacje,
których nie zapomnisz do końca życia.
- A
mogę spasować? – Zasugerował dość pochmurnie. – Nie chcę zajmować twojego
cennego czasu na zabijanie.
-
Słodziaku, dla ciebie zawsze mam czas – dała mu prztyczka w nos – Przedstawię
cię twojemu dziadkowi, który także chce cię poznać.
- Ta,
zadzieram kiecę i lecę – sarknął chłopak opierając brodę o zgiętą rękę – mam
dość spotkań rodzinnych.
- Oj,
nie dąsaj się malutki – zmierzwiła mu włosy, dobrze wiedziała, że chłopakowi
działa to na nerwy – Mam pomasować ci kuku, które zrobił Allen?
-
Mogłabyś mówić do mnie normalnie? – Warknął zirytowany tą dziecięcą gadką. –
Zdążyłem dorosnąć, jeśli tego nie zauważyłaś. Wszyscy mają mnie za dzieciaka,
którym już od dawna nie jestem.
-
Jesteś zmęczony – oznajmiła delikatnie głaszcząc go po głowie, a następnie podała
mu butelkę z wodą – wypij to.
-
Chcesz mnie uśpić i gdzieś wywieźć. Nie wiem, czy to logiczne zagranie… –
stwierdził w zamyśleniu, biorąc butelkę od ciotki – Co mi zresztą szkodzi i tak
mam tego wszystkiego już dosyć.
Piotrek
odkręcił butelkę i napił się będącej w niej wody. Miała gorzkawy posmak i nie
smakowała najlepiej, ale postanowił przyjąć wyzwanie od siostry swej matki. Po
kilku minutach obraz przed jego oczami zaczął się rozmywać, by następnie
całkowicie zniknąć. Nieprzytomny opadł na oparcie siedzenia.
-
Interesujące – Talisha zdumiona wpatrywała się w śpiącego chłopaka. Jego wybór
był niecodzienny. Dobrowolnie przyjął jej ofertę nie zadając żadnych pytań.
Coraz bardziej zaczynała go lubić, a tak nie powinno się dziać w przypadku
kogoś, kogo zamierza się zabić. – I co ja mam z tobą zrobić?
* * * * * *
Dante
jechał właśnie do domu Rose, która miała obwieścić mu jakieś radosne wieści.
Szczerze, nie rozumiał jej zachowania, ale zdążył się przyzwyczaić do
zakręconego charakteru siostry. Jednocześnie odczuwał lekki niepokój względem
Piotrka, który miał od wczoraj zamieszkać u ojca, ale nie dawał o sobie śladów
życia. Postanowił zaczekać jeszcze jeden dzień, a jeśli chłopak się nie
odezwie, to wówczas on do niego zadzwoni. Kiedy wjechał na podjazd, pod garażem
domu Rose zauważył nieznany mu wóz. Wysiadł z samochodu i ruszył do drzwi
frontowych. Otworzył mu je Aaron z dość poważną miną.
- No,
wreszcie – przywitał Dantego z ulgą w głosie – jeszcze chwila z tymi
gołąbeczkami, a bym oszalał.
-
Przesadzasz – wszedł do środka, jednak nagle przystanął – Jakie gołąbeczki?
- Nasza
siostrzyczka postanowiła się wreszcie ustatkować – poinformował go w śmiechu –
Wyobrażasz to sobie?
- Dość
ciężko mi to przychodzi – odparł w szoku – Mówisz poważnie?
- Też
myślałem, że żartuje, gdy mi o tym mówiła – westchnął prowadząc brata do salonu
– Nie zgadniesz, kim jest ten szczęściarz.
- Wolę
nie zgadywać – Dante wszedł do salonu i niemal nie zamarł z zaskoczenia. –
Tobiasz?!
- Witaj
– Przywitał się Weiss lekko speszony widokiem najmłodszego Sicariusa. –
Naprawdę nazywasz się Dante, tak?
- Tak –
Dante usiadł na kanapie obok Aarona – Imienia, pod którym mnie znałeś używam
jako przykrywki.
-
Rozumiem – Tobiasz nie pokazał po sobie żadnych nerwów, tylko spokojnie
przypatrywał się Dantemu – Co u Piotra?
- Nie
wiem – Dante raptownie zmarkotniał. Obawa o partnera ponownie dała o sobie
znać. – Powinien być u ojca, ale jeszcze nie dzwonił, czy tam w ogóle dotarł.
-
Czasem lepiej jest samemu do niego dzwonić – zasugerował Weiss zmartwionym
głosem. Piotrek był dla niego, jak rodzony syn. – Wiem z doświadczenia.
- Też
to wiem – sapnął Dante z dość pochmurną miną. Od dwóch tygodni nie widział
partnera, a natłok pracy nie pozwolił mu się z nim kontaktować zbyt często. –
Jutro do niego zadzwonię.
Jakby
na zawołanie rozbrzmiał dzwonek komórki Dantego. Mężczyzna z nadzieją spojrzał
na wyświetlacz, jednak od razu doznał rozczarowania.
- Kto
dzwoni? – Zapytał Tobiasz zatroskanym głosem, który również martwił się o
Piotrka. – On?
- Nie –
westchnął Dante odbierając telefon – Słucham.
- Tu
Allen – usłyszał podenerwowany głos brata Piotra – Jest u ciebie?
-
Myślałem, że jest już u was – Sicarius zaniepokojony zmarszczył brwi – Jolka
twierdziła, że planowo wyjechał pociągiem z Olsztyna.
- Może
i wyjechał, ale nie dotarł do stacji docelowej – odparł Allen – Specjalnie
czekałem na niego w Gdańsku. Ostatnio trochę się pożarliśmy i chciałem mieć go
na oku.
- Jak
to nie dojechał? – Dante coraz bardziej zaczynał się martwić, tym bardziej, że
Piotrek nie dawał znaków życia. – Próbowałeś do niego dzwonić?
- Nie –
zadrwił zirytowany Allen – Od razu zadzwoniłem do jego kochanka. To chyba
logiczne, że do niego dzwoniłem, gdyby odebrał, to nie zawracałbym ci gitary.
- Ja
spróbuję – Dante odparł z grobową miną. Miał bardzo złe przeczucie. –
Oddzwonię.
Po tych
słowach Sicarius się rozłączył. Zrezygnowany opadł na oparcie kanapy chwilę się
zastanawiając. Po przeanalizowaniu rozmowy z Allenem wybrał numer partnera, po
czym nacisnął zieloną słuchawkę rozpoczynając połączenie. Po którymś z kolei
sygnale, wreszcie odebrano.
-
Piotruś nie jest w stanie odebrać w tej chwili – usłyszał znienawidzony kobiecy
głos – Mój cukiereczek spędzi trochę czasu ze mną.
- Tylko
spróbuj coś mu zrobić, a zatłukę – warknął z nieukrywaną nienawiścią w głosie –
Zrozumiałaś diablico?
- Miły
jak zawsze – zaśmiała się do słuchawki – Myślę, że nieco grozy pomoże mu ujrzeć
świat z innej perspektywy. Czas wyrwać go spod waszych opiekuńczych skrzydeł i
nauczyć dorosłego życia.
-
Chcesz nauczyć go życia po przez śmierć? – Dante zbladł na samą myśl, że może
ponownie stracić ukochaną osobę. – Rób jak uważasz, ale miej na uwadze, że cię
wytropię i zabiję.
- Czcze
słowa misiaczku – zakpiła w śmiechu – tyle lat mnie ścigałeś i ponosiłeś
fiasko. Spotkamy się, jedynie wtedy, gdy ci na to pozwolę. Przez najbliższy
tydzień będę dość zajęta moim małym siostrzeńcem, więc nie licz na ten
zaszczyt.
Dante
usłyszał tylko dźwięk rozłączanego połączenia. W złości cisnął komórką w ścianę
prawie trafiając zdębiałego Aarona.
-
Spokojnie – starszy brat poklepał lekko jego ramię w celu złagodzenia
negatywnych emocji. Od razu z Rose zauważyli, że sytuacja jest poważna. – Nie
pozwolimy, by historia zatoczyła krąg.
- Nie
tym razem braciszku – Rose wtuliła się w bok zaniepokojonego partnera, który
niezbyt rozumiał powagę sytuacji. – Dorwiemy tę jędzę, nim zdąży cokolwiek mu
zrobić.
- Tym
razem jest inaczej – Dante sapnął w rozpaczy. – Ona ma do niego większe prawo
niż ja.
-
Otrząśnij się Dan! – Aaron uderzył brata w tył głowy z karcącą miną. – Jakie
większe prawo?! To, że jest jego ciotką nie równa się jakiemukolwiek prawu do
niego! Ona chce go zabić, a ty zaczynasz ględzić o większym, czy mniejszym
prawie? Kochasz go, czy nie do cholery?
- Nawet
nie wiesz, jak bardzo – odpowiedział załamany Dante. Wizja utraty partnera
przyćmiła mu umysł wpędzając w stan zawieszenia i rozpaczy. – Kurwa, kocham go
do szaleństwa!
- To
weź dupę w troki i zacznij go szukać! – Aaron zmierzwił bratu włosy obdarzając
go pełnym zrozumienia spojrzeniem. – Ogarnij się młody.
- Nie
jesteś sam głupku – Rose rzuciła w młodszego brata poduszką z fotela. – Piotrek
jest członkiem rodziny. Nie mam zamiaru tak szybko go tracić.
-
Zmobilizujemy cały ród i nie tylko – oświadczył Aaron posyłając Tobiaszowi
wymowne spojrzenie – Skontaktujemy się ze znajomymi Piotrka, Murdochami i jego
rodzeństwem. Teraz dysponujemy większą armią, która ma dostęp do miejsc, gdzie
wcześniej nie mogliśmy sięgnąć.
-
Dobrze – Dantemu poprawił się humor. Zapewnienia rodzeństwa zaraziły go pozytywną
energią. Wystawił rękę w stronę brata. – Pożycz mi telefon. Muszę zawiadomić
Allena.
- Tylko
nie rzucaj nim, jak tym swoim – ostrzegł go Aaron podając komórkę – Nie radzę.
-
Rozumiem – Dante wybrał zapamiętany numer, po czym zadzwonił. Kiedy usłyszał
głos brata Piotrka, odetchnął z ulgą. – Talisha.
- No
kurwa wiedziałem! – Warknął Allen wściekłym głosem. – Ta baba zaczyna działać
mi na nerwy. Zadzwoń do rudzielca. Niech przyciśnie tatusia, który jest
przyjacielem tej wiedźmy. Ja przeszukam jej dotychczasowe kryjówki.
- Ok. –
Dante miał coraz więcej nadziei na odnalezienie swojego chochlika. Coś co
chwilę temu wydawało się być beznadziejne, teraz odzyskiwało sens. – Dzięki,
będziemy w kontakcie.
-
Przyjąłem – Allen mruknął w odpowiedzi. Jeszcze przed rozłączeniem rzucił na
pożegnanie. – Nie załamuj się i przestań wątpić.
- Ta –
Sicarius oddał bratu telefon ze zdecydowaniem w oczach. To był znak, że
przygotował się na intensywne poszukiwania. – Jadę do Polski. Ojciec Jolki jest
kluczem do odnalezienia Piotrka.
- Jadę
z tobą – oznajmił dotąd milczący Tobiasz – Nie będę stał bezczynnie i
przyglądał się wszystkiemu. Tu chodzi o życie mojego syna.
- No,
wreszcie prawidłowa reakcja – zaśmiał się Aaron zadowolony z poprawy nastroju
brata – Wykonam kilka telefonów z instrukcjami. W razie czego, wiecie jak mnie
złapać.
* * * * * *
Piotrek
obudził się w nieznanym mu pomieszczeniu. Leżał w pokoju pełnym porozrywanych
pluszowych misiów. Ta sceneria była nieco przerażająca i napawała chłopaka
sporą dozą niepokoju.
-
Wreszcie się obudziłeś – usłyszał głos ciotki dobiegający z ciemnego kąta po
jego lewej stronie – Pewnie zastanawiasz się co to za miejsce?
-
Niejako – odpowiedział lekko drżącym głosem – Jest straszne.
- To
pokój twojej matki – poinformowała go dość melancholijnie – Mój ojciec, a twój
dziadek kazał cię w nim ulokować.
-
Czemu? – Piotrek niezbyt rozumiał nakaz dziadka. – To część jakiejś gry
psychologicznej?
- Nic z
tych rzeczy malutki – Talisha westchnęła cicho zdradzając swoje zmęczenie. –
Twoja matka pozostawiła ten pokój w takim właśnie stanie. Nikt do niego nie
wchodził od czasu jej odejścia z domu. Możliwe, że ojciec do końca łudził się,
że jeszcze tu wróci. Stary dureń.
- Aha –
Piotrek był lekko zdezorientowany, ale pierwszy raz nie czuł się tak potwornie,
jak po usypiaczach Rose.
- A tak
w ogóle, jak się czujesz? – Zapytała podchodząc do łóżka. Czuł na sobie jej
badawczy wzrok, co było nieco krępujące.
- A co
cię to obchodzi ciociu? – Rzucił ziewając. – Miałaś mnie chyba zabić?
-
Wszystko w swoim czasie pysiu – dała mu pstryczka w nos obdarzając łagodnym
uśmiechem – Ciocia ma dla ciebie dużo wrażeń. Nigdy nie zapomnisz tego pobytu.
- W to
nie wątpię – mruknął dość ponuro wstając z łóżka – Gdzie jest łazienka?
- Tam –
Pokazała mu drzwi na wprost łóżka – To pomieszczenie łączy nasze pokoje.
Cieszysz się, prawda?
-
Wybacz moją szczerość – jęknął w reakcji na tę informację – ale nie widzę w tym
powodu do radości. Może mam stanąć na rękach i zaklaskać uszami, by zasłużyć na
prywatną toaletę?
-
Zabawny z ciebie dzieciak – zmierzwiła mu włosy w żartach. Ten chłopak coraz
bardziej przypadał jej do gustu. W jego towarzystwie czuła, że jednak nie do
końca wyzbyła się uczuć. – Idź już do tej łazienki i nie marudź.
- Nie
jestem taki potulny, jak myślisz – oznajmił kierując się do łazienki –
pamiętaj, że pozory mylą ciociu.
-
Właśnie widzę – posłała mu rozbawione spojrzenie – Niedługo przekonamy się czy
jesteś prawdziwym Sforzą.
-
Raczej polegnę – sapnął znikając za drzwiami łazienki – Masz to jak w banku!
- Śmiem
wątpić szkrabie – szepnęła opuszczając pokój – już pokazałeś, że nim jesteś.
* * * * * *
Edward
z mieszanymi uczuciami wracał do domu głównego rodu. Wieści od ciotki nieco nim
wstrząsnęły, ale nie zaskoczyły. Śmierć stryja była łatwa do przewidzenia, tym bardziej
po ostatnich decyzjach.
- Ośli
upór nie popłaca – mruknął skręcając w trakt prowadzący do domu – prawo trzeba
czasem nowelizować i iść z duchem czasu.
Kiedy
zaparkował na podjeździe, z domu wyszedł Robert w towarzystwie ciotki Eleonory.
Niezbyt rozumiał to całe zamieszanie, bo zwykle nikt po niego nie wychodził.
- Jak
minęła droga? – Zapytała jasnowłosa kobieta z zadziornym błyskiem w oczach. Jej
wygląd w ogóle nie zdradzał jej średniego wieku. Nadal tryskała energią jak
nastolatka. – Nasz ortodoks poszedł do piachu.
- Jak
zwykle nie zważasz na słowa – westchnął Edward pobłażliwie zerkając na
uśmiechniętą twarz ciotki – Mogłabyś nieco poudawać, że żal ci starszego brata.
- Nie
muszę go żałować – wzruszyła ramionami kierując się do domu – Sam jest sobie
winny. W sumie, on również nie opłakiwałby mojej śmierci.
-
Zaiste – sapnął zrezygnowany Edward – Czemu mnie wezwaliście?
- Ród
potrzebuje lidera, a ty jesteś najlepszym kandydatem do tego stanowiska –
oświadczyła Eleonora z powagą w głosie – Albert mógłby go zastąpić, ale
kategorycznie odmówił.
- Ja mu
się nie dziwię – wtrąciła Natasza oczekująca gości w głównym holu – Ten ród nie
należy do przyjaznych.
- Po
pogrzebie oficjalnie przejmiesz obowiązki głowy rodu – poinformowała go
Eleonora – Ja nie będę się mieszać w te rzeczy.
-
Oficjalnie to ty powinnaś objąć to stanowisko – upierał się Edward. Bycie głową
rodu nieco go przerażało. Nie czuł się na siłach, by udźwignąć ten ciężar. –
Śmiem wątpić, że nadaję się na to stanowisko.
- Nie
tchórz – zarzuciła mu Natasza w dość karcący sposób – Nadajesz się do tego, jak
nikt inny. Piotrek również jest niezłym kandydatem, ale wiadome jest wszystkim
jego zdanie.
-
Przywyknij do nowej funkcji – Poleciła mu ciotka w śmiechu. – Nowa głowo Rodu
Murdoch.
[1] Christina Perri, Human.
[2] Le roi est mort, vive le roi – Umarł król niech żyje król.