Wreszcie skończyłam ten rozdział. Trochę Was przetrzymałam, ale miałam ostatnio zbyt wiele na głowie, co odbiło się na pisaniu. Mam nadzieję, że się spodoba. Sorry też za błędy, ale na czas bieżący nie dostrzegam prawie żadnego. Poprawię je za kilka dni.
P.S. Chciałabym Was tylko powiadomić, że następny rozdział może również pojawić się z opóźnieniem. Kiepski okres mam ostatnio i muszę skupić się na palących sprawach codziennego życia. Nie musicie się jednak martwić, bo będę pisać - niestety nieco wolniej niż zazwyczaj. Mam nadzieję, że uzbroicie się w cierpliwość i nie będziecie za to źli (^-^;). Pozdrawiam...
Wściekły Dante na siłę ciągnął Piotrka do pokoju. Chłopak
starał się opierać, ale zaślepiony furią mężczyzna brutalnie dał mu do
zrozumienia, że ma być grzeczny. Z pomocą przyszli Orestes z Aaronem i Rose.
Złapali brata i oddzielili go od zielonookiego.
- Dan – Rose przytuliła prychającego mężczyznę – Uspokój
się.
- Jak oni mogli się zgodzić na jej żądania? – Dante nieco
ochłonął, ale nadal tkwił w złości. – Czy zdają sobie sprawę, jak niebezpieczna
jest ta psychopatka?
- Dobrze wiesz, że nie mieli wyboru. – Odparł Orestes. – Ona
reprezentuje Kronosa, który jest częścią Rady.
- Gówno mnie to obchodzi – warknął Dante ponownie próbując
złapać Piotrka, ale Aaron zasłonił go sobą. – Nie pozwolę, by go zabrała.
- Będzie bezpieczny – Uspokajała brata Rose. – Jeszcze nic
nie zostało postanowione. Dopiero jutro zapadnie wyrok.
- Eh – Piotrek wyłonił się zza pleców Aarona i błyskawicznie
zbliżył się do partnera. Teraz nie przypominał tego dumnego mężczyzny, którego
pokochał. Jego piwne oczy przedstawiały rozpacz, jak wtedy, gdy spotkał go po
raz pierwszy. To go wkurzyło. – Jeśli ja mam się nie użalać, to ty też nie
będziesz! – Ryknął, po czym przywalił ciemnowłosemu w twarz. – Co widzisz?
- Przywaliłeś mi?! – Dante w szoku patrzył w rozzłoszczone,
zielone oczy partnera. To go zaskoczyło, ale i dało do zrozumienia, jak
żałośnie musiał wyglądać, że chłopak zdobył się na takie działanie. – Widzę
ciebie.
- Właśnie. – Piotrek uśmiechnął się zadowolony z odpowiedzi.
– Nie daj się zaślepić złości, bo kiepsko na tym wyjdziesz. Mam w tym małe
doświadczenie. W amoku można popełnić spory błąd, którego nie dasz rady
naprawić. – Zrobiło się trochę zbyt poważnie, dlatego zaśmiał się dla
rozładowania atmosfery. – Hej! To ty miałeś być moją niańką, a nie na odwrót.
- Niańką?! – Dante zdębiał na takie stwierdzenie. – A
myślałem, że nie lubisz być dzieckiem.
- Spójrzmy prawdzie w oczy – westchnął zielonooki – jestem
dużym dzieckiem i sprawiam wiele problemów.
- To fakt – odparli chórem wszyscy z zebranych.
- Ej, myślałem, że któreś z was zaprzeczy – Piotrek udał
focha, po czym ruszył w stronę pokoju. – Nie odzywam się do was. Dobranoc.
- Mówił, że się nie odzywa – zaśmiała się Rose patrząc w
stronę odchodzącego kasztanowłosego – Naprawdę jeszcze dzieciak z niego.
- Przywalić potrafi – Dante masował bolący policzek. Cios
chłopaka przywrócił go do normalności. – Wredny chochlik.
- Wiesz, miał dziś naprawdę zły dzień. – Odparł Orestes w
zamyśleniu. – Z waszej dwójki, to on powinien być wściekły. Zdaję sobie sprawę,
że pałasz zemstą do tej kobiety, ale ten dzieciak usłyszał sporo rzeczy na swój
temat. Od dziadka dowiedział się o Talishy i tobie.
- Nie dał tego po sobie poznać – zauważył Aaron w zdumieniu
– Dowiedział się o tym, że miałeś już kogoś i nic nie powiedział? Ciekawe, czy
ma jakieś wątpliwości?
- Wątpliwości? – Dante zmarszczył brwi. – Niby czemu?
- Pomyślmy... – Rose zbliżyła się do młodszego brata i
szepnęła. – Czy aby na pewno go kochasz? Coś w tym stylu.
- To jakieś bzdury! – Dante warknął, po czym ruszył w stronę
pokoju. – Zajmijcie się lepiej swoim życiem.
- Jak łatwo wyprowadzić go z równowagi – zaśmiał się Aaron
odprowadzając brata wzrokiem – Nie zmienił się pod tym względem.
- Wy również nie dorośliście w tej kwestii – Orestes
westchnął w rezygnacji. – Bawicie się jego złym humorem. Zawsze przez to robił
jakieś głupstwa.
- A ty, jak zwykle, jesteś snobem – zarzuciła bratu Rose
powoli odchodząc z Aaronem – Nie masz za grosz poczucia humoru.
- Mam poczucie humoru – mruknął Orestes w odpowiedzi – Po
prostu nie bawią mnie wasze dziecinne zagrania.
- Takie kazania kieruj do swoich dzieci – rzucił mu Aaron z
przekąsem – Snob.
W niemrawych nastrojach wrócili do swoich pokoi.
*
* *
* *
Piotrek od razu skierował się do łazienki. Po dniu pełnym
niemiłych wrażeń, marzył tylko o odprężającym prysznicu i cieplutkim łóżku. Kiedy
gorąca woda uderzyła o jego ciało, westchnął tylko z dość pochmurnym wzrokiem.
- Żeby to wszystko mogło tak po prostu ze mnie spłynąć –
mruknął wystawiając twarz na strumień wody. W głowie kłębiło mu się tyle myśli
i pytań, że miał ochotę całkowicie się wyłączyć, do tego jeszcze ta sprawa z
Talishą i Dante. Zastanawiało go, jak wyglądała pierwsza miłość Sicariusa. Coś
w nim pękło, ale nie miał odwagi się do tego przyznać. Była w nim świadomość tego, że
nie jest pierwszym kochankiem tego mężczyzny, ale pomimo tej wiedzy, zabolała
go informacja o tym fakcie. – O czym ja w ogóle myślę? Są przecież ważniejsze
sprawy. I dlaczego aż tak boli?
- Co cię boli? – Usłyszał głos Dantego, kiedy wychodził z
kabiny prysznicowej. Przetarł ręcznikiem oczy i zobaczył go stojącego w progu
łazienki. – Powiesz?
- A, to nic takiego – westchnął zielonooki owijając się
ręcznikiem – Jedna z ran dała o sobie znać i tyle.
- Która? –
Ciemnowłosy lustrował chłopaka czujnym wzrokiem. – Pokaż, to ją obejrzę.
- Nie trzeba – Piotrek minął go i ruszył prosto do łóżka.
Tam ubrał się w pidżamę i całkowicie ukrył się pod kołdrą. To był sygnał, że
jednak coś jest nie tak. – Dobranoc.
- Zaśniesz? – Dante zacisnął wściekły zęby. Czyżby Rose
miała rację? – Jakieś wątpliwości?
- Tego to zawsze mam sporo – szepnął chłopak nie rozumiejąc
myśli partnera – a dziś trochę tego się urodziło, podnosząc poziom trudności.
- Czyżby? – Sicarius zamknął drzwi do pokoju, po czym ruszył
w stronę łóżka. – Może rozwiać kilka z nich?
- Raczej nie zdołasz – sapnął kasztanowłosy w ogóle nie
spodziewając się ataku ze strony partnera. W tej chwili intensywnie myślał o
wszystkich problemach. – Hej, kiedy mnie wreszcie zabijesz? Wolę żebyś to ty,
niż ona.
Tymi słowami jedynie przepełnił czarę. Dante zerwał z niego
okrycie, niszcząc bezpieczną kryjówkę. Piotrek skulony odwrócił głowę w jego
stronę i zamarł w strachu. Gorejące gniewem oczy mężczyzny hipnotyzowały
pięknem aczkolwiek przerażały.
- Czy dałem ci kiedykolwiek jakiś powód do wątpliwości? –
Ciemnowłosy złapał ramiona chłopaka i mocno nim potrząsnął. – Odpowiadaj.
- O co ci chodzi do cholery? – Piotrek nie rozumiał
zachowania Sicariusa. Od czasu zjawienia się Talishy był zaskakująco wybuchowy. – Puść! To boli!
- Udowodnię ci, że nie masz powodu do wątpliwości co do mnie
– Dante ściągnął dół pidżamy chłopaka i przewrócił go na brzuch.
- Czekaj! – Zielonooki próbował się uwolnić, jednak nie
zdołał. Z doświadczenia wiedział, że nie ma szans z rozjuszonym partnerem i jego siłą mięśni. –
Proszę cię, Dante. Wytłumacz mi, o co ci chodzi, bo nie rozumiem.
Prośby jednak nie docierały do Sicariusa, za bardzo
zaślepiła go złość. W końcu Piotrek pogodził się z tym, co miało go spotkać i
całkowicie się poddał.
- Jeśli to pomoże ci rozładować te potężne napięcie – jęknął
w momencie, gdy mężczyzna gwałtownie w niego wszedł – wyżyj się.
Łzy pociekły po twarzy chłopaka z bólu, ale nie fizycznego.
Powstałe rano pęknięcie nieco się powiększyło. Wiedział, że Dante go kocha, ale
takie traktowanie sprawiało, że czuł się jak zwyczajna szmata. Jutro będzie
miał problemy z chodzeniem, ale to już go nie obchodziło. Czuł frustrację
partnera, dlatego nie miał mu tego za złe, jednak to tak cholernie bolało. Miał
naprawdę kiepski dzień, a zakończenie było najgorsze.
- Skończyłeś? – Zaszlochał pytając, kiedy ciemnowłosy w nim
doszedł. – Jeśli tak, to idź lepiej spać i się zastanów nad sobą.
Piotrek odepchnął od siebie mężczyznę, po czym wstając z
łóżka, mocno kuśtykając. podreptał w stronę łazienki. Po udach spływała różowa
stróżka, która uprzytomniła Sicariusowi, co właśnie uczynił.
- Piotrek, ja – zaczął zakrywając dłońmi twarz – znowu to
zrobiłem.
- Przywykłem, że czasem jestem dla ciebie jedynie szmatą –
zielonooki załkał znikając za drzwiami łazienki, które od razu trzasnęły.
Chłopak osunął się na podłogę i zaczął płakać w kolana. Ukrywając się przed
partnerem, chciał zachować szczątki swojej dumy. Nie chciał też by Dante
cierpiał bardziej niż było to konieczne. – Czemu to tak cholernie boli?
Drzwi się otworzyły i do środka wsunął się Dante. Na widok
zanoszącego się płaczem chłopaka wymierzył sobie mocnego, mentalnego policzka.
Znowu go zranił w sposób, w który miał już tego nie robić. Podszedł do
zielonookiego i pogłaskał delikatnie jego włosy.
- Przepraszam – szepnął w skrusze mężczyzna – Zignorowałem
twoje ostrzeżenie o tym, by nie dać się zaślepić złości i wyszedłem…
- Na głupka? – Wtrącił cicho Piotrek z ukosa zerkając
zapłakanymi oczami na partnera. – Zerżnąłeś mnie jak jakąś tanią dziwkę.
Pomogło ci to? Co chciałeś mi udowodnić?
- Rose powiedziała, że masz wątpliwości co do nas –
usprawiedliwiał się ciemnowłosy w zawstydzeniu. Zachował się, jak gówniarz i to
go wkurzało. – Nie myśląc…
- Właśnie, nie myślałeś – stęknął z bólu chłopak dźwigając
się na nogi i ruszając w stronę prysznica – Nigdy w ciebie nie zwątpiłem, ale
ty we mnie już tak. Wystarczyły słowa Rose.
- Wybacz – Dante objął Piotrka w talii opierając swoje czoło
o jego tył głowy. – To, co zrobiłem… nie można tego wytłumaczyć. To
niewybaczalne.
- Eh – sapnął kasztanowłosy; nie potrafił gniewać się na
tego mężczyznę. Sam się sobie dziwił, jak bardzo musiał go kochać, by wybaczyć
kolejny gwałt. – Kocham cię jak wariat, a ty widocznie tego nie dostrzegasz. To
mnie najbardziej zabolało. No cóż, jestem beznadziejny we wszystkim co robię,
więc ci się nie dziwię, że mi nie ufasz.
- Nie mów tak – Dante odwrócił go do siebie przodem i mocno
przytulił. Nauczył się, że chłopaka to uspokaja. – Jesteś najlepszym co mnie spotkało, a myśl, że ponownie mogę
stracić ukochaną osobę, jest nie do zniesienia.
- Dante? – Piotrek mruknął wtulony w pierś partnera. – Jak
nazywała się twoja pierwsza miłość?
- Maya – odparł łagodnie mężczyzna jeszcze mocniej
przytulając do siebie chłopaka – Poznałem ją w liceum i razem poszliśmy na
studia. Talisha zabiła ją, torturując na moich oczach. Nie chcę by to samo
spotkało ciebie. Jesteś dla mnie najważniejszy, a Maya to tylko bolesna
przeszłość.
- Mamy jakąś maść przeciwbólową? – Jęknął zielonooki łkając.
Coraz bardziej odczuwał dyskomfort w swoich tyłach. – Tyłek cholernie mnie
boli.
- Zaraz coś znajdę – Dante wziął chłopaka na ręce i zaniósł
do wanny, gdzie ostrożnie go posadził i nalał ciepłej wody. – Umyj się, a ja
poszukam antybiotyku i czegoś na ból.
Piotrek ułożył się wygodniej w wannie, po czym powoli się
wyczyścił. Następnie nieudolnie wygramolił się z wody, upadając na niewielki
dywanik. Stęknął tylko, po czym obwinął się ręcznikiem. Chwilę stał w
zamyśleniu wspominając urywki minionego dnia. Najbardziej martwiła go sprawa
Kamila. Sumienie dawało o sobie znać w tej kwestii, bo po prostu wyładował na
chłopcu swoją frustrację.
- Naprawdę nie nadaję się na jego opiekuna – westchnął cicho
z przymkniętymi oczami, za którymi widział wymalowany ból na twarzy nastolatka
– Zachowałam się, jak kretyn.
Miał już iść do pokoju, kiedy Dante złapał go i tam zaniósł.
- Mam nogi, wiesz? – Zarzucił mu chłopak dość smutnym
głosem. – Eh, dziś okazałem się jeszcze większym dzieciakiem niż jestem na co
dzień. Muszę jutro koniecznie pogadać z Kamilem.
- Jutro do posiedzenia Zgromadzenia nie opuścisz tego pokoju. – Odparł
stanowczo mężczyzna kładąc chłopaka na łóżku. – Przyślę ci go z rana ze
śniadaniem.
- Tak szczerze, chodzi ci o to, co się stało przed chwilą? –
Piotrek przyglądał się z uwagą partnerowi. – A może przyczyną mojego niejako
szlabanu jest Talisha?
- Obie opcje – rzucił Dante poważnym tonem – Koniec tego
tematu.
- Mógłbyś mieć jutro nieco oko na Li? – Poprosił zielonooki
z niepokojem w głosie. – Ta kobieta wymordowała mu rodzinę. W sumie, powinienem
poprosić jeszcze kogoś o pomoc przy tobie. Też masz z nią rachunki do
wyrównania.
- O to nie musisz się martwić – westchnął Dante odwracając
chłopaka na brzuch – Orestes i spółka czuwają.
- Co cię naprawdę wkurza? – Piotrek mruknął, kiedy partner
nanosił na rany maść. – Przeszłość, czy fakt, że szukałeś jej przez tyle lat, a
ona zjawia się w twoim rodzinnym domu jakby nigdy nic?
- Wkurza mnie to, że się tu zjawiła i jeszcze ma czelność
rościć sobie do czegokolwiek prawo! – Warknął ciemnowłosy z mordem w oczach. Następnie
nachylił się nad kasztanowłosym i zaczął składać delikatne pocałunki wzdłuż
jego kręgosłupa. – Jesteś moim nieznośnym chochlikiem, którego kocham nad
życie.
- Czasem dziwnie to okazujesz – stęknął zielonooki czując
przyjemne mrowienie – Wiesz, że rozdzielą nas na bardzo długo? Trochę się tego
obawiam.
- Poradzisz sobie – zapewniał partnera Dante całując w
czubek głowy – Nie jesteś już dzieckiem.
- Wiem – mruknął zmęczony chłopak – jednak i tak martwi mnie
pobyt u Murdochów.
- A ojciec? – Zapytał zdziwiony mężczyzna. – Wcześniej
obawiałeś się w równym stopniu pobytu u ojca.
- Hm... – Piotrek chwilę milczał w zamyśleniu. – Postanowiłem
dać mu szansę. Ponoć każdy na nią zasługuje, a ja go w ogóle nie znam. Może
odkryję coś ciekawego.
- Co zrobił, że zmieniłeś zdanie? – Dante nie wierzył w tak
diametralną zmianę postawy chłopaka. – No powiedz, czym cię przekonał?
- Nakarmił mnie – odparł sennie zielonooki – Dał mi jabłko,
banana i batonik.
- No tak – zaśmiał się mężczyzna – batonik przesądził o
wszystkim. Przekupna z ciebie bestyjka.
- Kocham czekoladę – usprawiedliwiał się Piotrek zezując na
partnera – to moja słabość.
- A myślałem, że kochasz mnie – udał zdumienie ciemnowłosy –
a teraz dowiaduję się, że cenisz bardziej czekoladę.
- Masz włosy koloru ciemnej czekolady – mruknął rozmarzony
chłopak – jeśli wymazałbyś się czekoladą, to byłbyś ideałem.
- To przejaw czekolado-holizmu – zarzucił mu Dante – Czyli
jestem tylko dodatkiem?
- Nie – odparł spokojnie kasztanowłosy – ty jesteś w niej
tym, co najlepsze; nadzieniem.
- Uzależniłeś się od czekolady – zauważył Dante podnosząc
jedną brew.
- Błąd – zachichotał Piotrek szybko przewracając się na
plecy – jestem uzależniony od niejakiego Dantego Sicariusa.
- Tak? – Ciemnowłosy zdumiony patrzył na zielonookiego.
- Nie udawaj, bo dobrze zdajesz sobie z tego sprawę –
obruszył się chłopak nadymając policzki – a może się mylę?
- Nie – Dante ułożył się obok partnera podpierając głowę na
łokciu. Z uwagą wpatrywał się w zadąsaną buzię, która wydała mu się wręcz
urocza. – Po prostu trochę się z tobą droczę.
- Ty naprawdę jesteś wredny – zarzucił mu kasztanowłosy –
Irytujesz mnie tym, wiesz?
- Wiem – westchnął mężczyzna bawiąc się włosami chłopaka –
Wiem, że dużo tym ryzykuję, ale twoje oczy nabierają takiego blasku, kiedy się
złościsz. Zazwyczaj mają taki melancholijny wyraz, a w gniewie zyskują ożywiony
wyraz. Rzadko się śmiejesz, ale za to często wściekasz.
- No tak – Piotrek z politowaniem spojrzał na partnera – I
kto tu teraz jest większym dzieckiem? Nie pomyślałeś, że moglibyśmy to
przedyskutować? Niestety twoja narwana strona wzięła górę, zaraz po męskiej
dumie.
- Fakt, przesadziłem – przyznał Dante dość nieporadnie, jak
na samca alfa, za którego na co dzień uchodził. – Mam wredną naturę choleryka,
ale wiesz już, że nie ma opcji bym się zmienił.
- Wiem o tym – mruknął zmęczony zielonooki wtulając się w
bok mężczyzny – Nie chcę byś się zmieniał. Wilków nie powinno się oswajać, a
tym bardziej zmieniać ich natury.
Po tych słowach Piotrek pogrążył się w spokojnym śnie.
Pomimo krzywdy, jaką wyrządził mu partner, nadal czuł się bezpieczny w jego
ramionach. Spokojny sen całkowicie to udowadniał.
*
* *
* *
Około godziny dziesiątej rano Kamil niepewnie wkroczył do
sypialni Dantego, gdzie przebywał Piotrek. Czuł się nieswojo i miał wyrzutu
sumienia za ostatni wieczór. Wyładował swoją frustrację na koledze, którego
traktował jak starszego brata. Bał się tego spotkania, jednak gdy zielone oczy
ciepło go przywitały, nabrał nieco więcej śmiałości.
- Dante kazał mi przynieść ci śniadanie – nastolatek powoli
podszedł do łóżka, na którym leżał kolega – Jesteś chory?
- Powiedzmy – sapnął Piotrek spuszczając nagle swój wzrok –
Przepraszam za wczoraj.
- Niby czemu? – Kamil nie za bardzo rozumiał intencji zielonookiego. – To raczej ja powinienem cię przeprosić. Złamałem obietnicę i
wyładowałem na tobie nagromadzoną frustrację.
- Czyli zrobiliśmy to samo – westchnął kasztanowłosy z winą
wymalowaną na twarzy – Za to cię właśnie przepraszam. Wyżyłem się na tobie.
Wszyscy na mnie nastawali przez cały dzień, a kiedy zobaczyłem ciebie i Pierra
w stanie nietrzeźwości, do tego jeszcze zakrwawionego Jacka, coś we mnie pękło
i się stało.
- Nie tłumacz się – Kamil postawił tacę z jedzeniem na
nocnej szafce i usiadł na skraju łóżka. Cały czas patrzył w podłogę. Nie miał
odwagi spojrzeć w oczy załamanego mężczyzny. – Wtedy niejako powiedziałem ci
część tego, co naprawdę czuję. Nie obwiniam cię, ale czasem jest mi cholernie
ciężko pogodzić się z tym całym gównem. Chciałem z tobą pogadać, ale non stop
ktoś mi cię zabierał. Może dlatego skierowałem na ciebie swój gniew.
- Rozumiem – Piotrek ukrył twarz w dłonie. – To mi
uświadomiło, jak kiepskim opiekunem jestem. Nie chcę was porzucać, ale nie
jesteście przy mnie bezpieczni. Wczoraj dobrze to ująłeś. Przeze mnie zginęli
wasi rodzice… cholera, nie chcę was stracić, a wszystko wskazuje, że tak się
stanie.
- Jak to? – Sulik w szoku doskoczył do kolegi i łapiąc jego
ręce lekko nim potrząsnął. – Niby czemu masz nas stracić?
- Dziś zapadnie wyrok Zgromadzenia – odparł smętnie
kasztanowłosy. Po jego oczach widać było wysoki poziom bólu i bezradności. –
Będę niczym zwierzątko trafiał z rąk do rąk i nie chcę wciągać waszej trójki w
to bagno. Do tego, wczoraj zjawiła się Talisha. Dante szaleje wściekły, a ja
coraz bardziej się martwię. Jeśli ona dowie się, jak ważni dla mnie jesteście,
nie zawaha się was skrzywdzić, a nawet i zabić.
- Odsuwasz nas od siebie, by nas chronić? – Kamil nie
wiedział co myśleć, a emocje coraz bardziej zaczęły się mieszać. – To tylko
pieprzone wymówki! Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Nic jeszcze sobie nie wyobraziłem – stęknął pochmurny
Piotrek – Ja po prostu nie widzę innego wyjścia, by na czas tej wkurzającej
sytuacji, którą jest problem mojej przynależności, wysłać was w bezpieczne
miejsce. Nie chcę ciągać was po tych wszystkich rodach, bo sam nie wiem czego
się spodziewać. Boję się tego jak cholera…
- Wyjaśnij mi to bardziej obrazowo. – Sulik z ledwością
powstrzymywał drżenie rąk z nagromadzonych emocji. – Proszę, bo teraz nic nie
rozumiem.
- Nie wiem jeszcze jaki będzie wyrok Zgromadzenia –
tłumaczył Piotrek w skupieniu – jednak najprawdopodobniej skaże mnie na
tułaczkę po rodach, z którymi wiąże mnie krew. Są to: Murdochowie, babcia
Laverno, Veneni, Thanathos i Kronos. Ściągnęli tu nawet Tobiasza, Jolkę i Pawła
na przesłuchanie. Jak widzisz, kiepsko to wygląda.
- Tułaczka po rodach? – Kamil zdumiony wpatrywał się w
kolegę. – Na czym ona polega?
- Zgromadzenie wyznaczy terminy i długość czasu mieszkania u
każdego ubiegających się o mnie rodu – oznajmił zielonooki wzdychając – Kiedy
zakończę swoją poniewierkę, wówczas przed obliczem Zgromadzenia będę musiał
podjąć decyzję, do którego z rodów chcę należeć.
- A co jeśli nie będziesz chciał należeć do żadnego z nich?
– Nastolatek z zaciekawieniem patrzył na rozmówcę. – Co wtedy?
- Nie wiem – Piotrek opadł na poduszki. – Szukam jakiegoś
wyjścia, ale to nie jest takie proste. Sądzę jednak, że w przypadku braku
jakiejkolwiek decyzji z mojej strony, Zgromadzenie podejmie ją za mnie. Czuję
się w tym wszystkim, jak jakieś trofeum w rywalizacji pomiędzy rodami.
- To nieciekawie – Sulik w rezygnacji rzucił się do tyłu na
łóżko. – Rozumiem teraz niejako twoje rozterki.
- Wiesz, rozważałem chwilę co z wami zrobić do czasu
zakończenia tego wszystkiego – mruknął Piotrek patrząc w sufit niewidzącym
wzrokiem – Uszanuję twoją prośbę, by nie zostawiać was Dantemu i Rose. Myślałem
nad tym, czy nie oddać was w opiekę Tobiaszowi albo babci Sofii. Miałbym
gwarancję, że będziecie z nimi bezpieczni i w miarę normalnie żyli. Co ty na
to? Oczywiście po powrocie z mojej tułaczki, od razu bym was zabrał do siebie.
- Nie wiem – Kamil odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie miał
zielonego pojęcia co myśleć, a tym bardziej nie potrafił podjąć żadnej decyzji
w tej kwestii na bieżąco. – Musiałbym to przemyśleć.
- Rozumiem. – Piotrek posłał mu smutny uśmiech, co
wskazywało jak bardzo to wszystko go gryzie. – Zaczekam na twoją decyzję.
Rozważ to na spokojnie. Pamiętaj tylko, że chcę waszego dobra.
- Wiem o tym pacanie – Sulik ponownie usiadł na łóżku. –
Postaram się ci odpowiedzieć do wieczora.
- Zaczekam – Zielonooki delikatnie zmierzwił chłopcu włosy –
Cieszę się, że to obgadaliśmy.
- Ok. – Kamil uśmiechnął się słysząc burczenie brzucha
kolegi. – My tu gadu, gadu, a ty nic jeszcze nie jadłeś. Dante wyraźnie dał mi
do zrozumienia, że mam nie wychodzić, póki wszystkiego nie zjesz.
- Super niania się znalazła – kasztanowłosy jęknął wstając z
łóżka i kuśtykając ruszył w stronę łazienki – Na razie mam nieco pilniejszą
sprawę.
- Widzę, że ostro się wczoraj z tobą obszedł – zauważył
Sulik z niepokojem patrząc na chwiejny krok mężczyzny – Co ci zrobił?
- To, co my względem siebie! – Zawołał z łazienki
zielonooki. – Wyładował na mnie swoją frustrację. Z tym wyjątkiem, że zrobił to
w dość brutalny i bolesny sposób.
- Jak ty możesz mu na to pozwalać? – Dziwił się Kamil ze
zmartwionym wyrazem twarzy. – I nawet mu wybaczyłeś.
- Po prostu go kocham i nie wierzę, że ci to mówię. –
Zawstydził się Piotrek wychodząc z łazienki. – Miłość zaślepia i zmiękcza
człowieka, a co gorsza, skłania do wybaczenia nawet tych najpodlejszych czynów.
Kiedy się zakochasz, wówczas zrozumiesz.
- Matko nie – Kamil wystraszony patrzył na obolałego kolegę.
– Jeśli miłość ma mnie tak zmienić, to się na nią nie piszę.
- Pogadamy, kiedy dorośniesz na tyle, by się zakochać –
zaśmiał się Piotrek zaczynając jeść przyniesione śniadanie – A jeśli chcesz smalić
cholewki na Nicole, to radziłbym ci zważać na Allena. Choć jej pikantny
charakterek także brałbym pod uwagę.
- Dobrze wiedzieć – Nastolatek zmieszany wbił wzrok w
podłogę. – Aż tak widać, że mi się podoba?
- Na razie Allen wie tyle, że Nicki ma na ciebie oko –
zachichotał Piotrek kończąc jedzenie – Ja szybciej zauważam takie rzeczy w
odróżnieniu od niego, więc się nie martw. W razie co, Allen wie, że krzywdząc
ciebie, zadarłby ze mną.
- Aha – Kamil wziął pustą tacę z niemrawą miną – Powinienem
już iść. Ojciec Pierra wyznaczył nam na dziś karę. Mamy umyć wszystkie kible w
domu, a trochę tego jest.
- Tu nie musicie przychodzić – Piotrek puścił oczko do
pochmurnego nastolatka – Możecie odhaczyć ten kibelek.
- Dzięki. – Chłopiec wzdychając ruszył w stronę wyjścia. –
Jedyny plus w tym jest taki, że będzie nas czterech.
- Dacie radę – pocieszał go zielonooki na pożegnanie – Miłej
pracy.
Kamil niemrawo się uśmiechając opuścił pokój, zatrzaskując
za sobą drzwi. Pozostawiony sam sobie Piotrek w milczeniu patrzył na bliznę
naznaczającą jego stopę.
- To dopiero początek tego wszystkiego – sapnął kładąc się
na łóżku – Mam nadzieję, że jakoś temu podołam.
*
* *
* *
W porze obiadu, Piotrka odwiedził Allen. Zmartwił go fakt,
że brat nie zjawił się na żaden posiłek w jadalni. Kiedy wszedł do pokoju,
zobaczył pogrążonego we śnie chłopaka. Mimowolnie się zaśmiał widząc jego
komiczną pozycję. Kasztanowłosy spał na brzuchu w poprzek łóżka, nieznacznie
zwisając z niego głową w dół. Na jego plecach leżał zwinięty w kłębek kot,
który umiejętnie ułożył się w powstałym zagłębieniu przy zakończeniu odcinka
lędźwiowego. Podszedł do śpiącego brata i przykucając przy nim, delikatnie
potrząsnął jego ramieniem.
- Pobudka – szepnął zganiając kotkę z pleców śpiącego
jeszcze brata – Jest już pora obiadu.
- Jeszcze tylko pięć minutek – sapnął Piotrek przekręcając
się na lewy bok – psujesz mi sen.
- Eh, śpiochu – westchnął Allen siadając na skraju łóżka. Połaskotał palcami odkryty skrawek pleców brata. – Wstawaj już i pogadaj ze mną.
- Jak mnie przytulisz – mruknął przez sen jeszcze zielonooki
w ogóle nie kontaktując z otoczeniem.
- Mam cię przytulić? – Brązowowłosy uśmiechnął się tylko
widząc niewinną minę śpiącego brata. Nigdy nie wiedział, jak ma z nim
postępować, bo pierwszy raz spotkał tak delikatną osobę. W Thanathosie, każdy
wyzbywał się emocji, by jak najlepiej wykonywać powierzane misje zabójstw. Nikt
nigdy nikogo nie przytulał, ani nie okazywał uczuć, co weszło mu w krew. Dzięki
takiemu życiu, stał się bezlitosnym i zimnym mordercą, który nie okazywał nigdy
litości. Teraz jednak po spotkaniu Piotrka, zaczął się gubić we własnych
odczuciach. Kochał brata, ale nie potrafił tego okazać. Kiedy już próbował
jakoś dowieść swojej czułej strony, zostawał mylnie odczytywany. – Wstawaj! –
Uszczypnął śpiocha w wypięty tyłek, na co ten z piskiem poderwał się do siadu.
- Aua! – Zawył Piotrek masując bolące miejsce. – Za co?
- Za chęć do życia i miłość do ojczyzny – odparł Allen przytulając
zdezorientowanego brata – Sorry, ale inaczej byś się nie obudził.
- To kara za brak czujności – jęknął zielonooki odzyskując w
pełni przytomność, a jednocześnie dziwiąc się na gest brata – Ty mnie
przytulasz?
- No, bo powiedziałeś, że wtedy ze mną porozmawiasz –
usprawiedliwiał się brązowowłosy w lekkim zakłopotaniu – Sorry.
- To miłe – Piotrek wtulił się w brata czując lekką
nostalgię, bądź co bądź byli bliźniakami i w pewnym stopniu coś ich do siebie
przyciągało. – Coś się stało, że przyszedłeś?
- Zmartwiło mnie, że nie było cię ani na śniadaniu, ani na
obiedzie – wyjaśniał Allen odrywając od siebie rozmarzonego brata – Czemu w
ogóle nie opuszczasz pokoju?
- No bo… – Piotrek kluczył w odpowiedzi, co zaalarmowało
brązowowłosego – troszeczkę źle się czuję.
- Troszeczkę, tak? – Allen klepnął chłopaka w tyłek, na co
ten stęknął z bólu. – Wiedziałem.
- To nie tak, jak myślisz – jęknął Piotrek zeskakując z
łóżka i kuśtykając umknął do łazienki – Nie masz powodów do złości.
- Eh, spójrz na siebie. – Allen ze zrezygnowaniem patrzył na
tego głuptasa, który rozbrajał go swoją naiwnością. – Ledwo chodzisz, a o
siedzeniu nie wspomnę.
- Dlatego się nie nadwerężam – odparł Piotrek wracając z
łazienki – Dante kazał mi nie opuszczać pokoju i przeprosił za to, co zrobił.
- Ja cię chyba nigdy nie zrozumiem – westchnął brązowowłosy
z politowaniem w oczach. Żal mu było patrzeć na cierpienie brata, ale nic nie
mógł na to poradzić. Matka też pozwalała na wiele ojcu, w tak zwane imię
miłości, czego nie potrafił zrozumieć. – Ta miłość cię kiedyś zabije.
- Możliwe – Piotrek położył się na łóżku przodem do brata. –
Nie martw się o mnie i tak masz zbyt dużo na głowie.
- Jesteś ważniejszy – Allen w zamyśleniu rzucił swoją
odpowiedź, którą zdziwił brata – Jesteś moim młodszym braciszkiem, na którego,
jak widać, powinienem mieć oko. Zacznij wreszcie o siebie dbać.
- Allen? – Zielonooki wbił w brata swój melancholijny wzrok.
– Przeszkadza ci fakt, że jesteśmy braćmi?
- A tobie? – Niebiesko-zielone oczy utkwiły w kasztanowłosym
lustrując go swoją wnikliwością. – Tak szczerze.
- Mi to nie przeszkadza – odpowiedział nieśmiało chłopak –
Ja po prostu czasem mam wrażenie, że ci przeszkadzam.
- To masz złe wrażenie – Allen obdarzył brata ciepłym
uśmiechem. Jak ten głuptas mógł pomyśleć, że mu przeszkadza. – Nigdy mi nie
przeszkadzałeś. Przyznaję, czasem mnie irytujesz, ale wiem, że ja tobie również
działam na nerwy. Tak bywa wśród rodzeństwa. Możemy wieszać na sobie psy, ale
pomimo tego, nadal będziemy się lubić. Zapamiętaj lepiej te słowa, bo nie
będziesz za często ich słyszał. Nie jestem wylewny w uczuciach i wiedz, że na
swój własny sposób cię kocham.
- Kumam – Piotrek posłał bratu szczery i ciepły uśmiech. Nie
wiedzieć czemu, ale kiedy uśmiechał się w ten sposób, poprawiał wszystkim
nastrój. – Wiem, że kochasz mnie na swój sposób i cieszę się, że jesteś moim
bratem.
- Za sentymentalnie się tu zrobiło – zaśmiał się Allen
rozładowując powstałą dziwną atmosferę – Jesteś nazbyt emocjonalny.
- Nadrabiam za nas dwóch – odgryzł się mu Piotrek dając
mięśniaka w ramię – pouczysz mnie czasem jakichś nowych chwytów w walce? Lekki
sparing też by się przydał.
- No, nie wiem – zastanawiał się Allen – Boję się, że zrobię
ci krzywdę. Czasem zatracam się w walce. Kiedyś prawie zabiłem jednego z moich
podopiecznych w Thanathosie.
- Nie martw się tym – Piotrek wyszczerzył się pocieszając
brata – Wiem, że nie zrobisz mi nic złego. Potrafię się jeszcze obronić.
- Może kiedyś – zgodził się brązowowłosy wstając z łóżka.
Zbliżała się pora umówionego spotkania z Nicole i nie chciał się spóźnić.
Dzięki tej rozmowie mógł wywnioskować, że z Piotrkiem jest wszystko w porządku.
– Z pewnością do tego czasu musisz całkowicie wyzdrowieć.
- Łapię cię za słowo – Zielonooki nie krył swojej radości. –
Już idziesz?
- Muszę – Allen pożegnał się z bratem posyłając mu pogodny
uśmiech. Rzadko komu go pokazywał, ponieważ był przeznaczony tylko dla
wybranych, a Piotrek zaliczał się do tego grona. – Czeka na mnie niecierpliwa
diablica.
- Aha – Kasztanowłosy odwzajemnił uśmiech brata. – Pozdrów
ode mnie Nicole.
- Ok. – Po tych słowach Allen opuścił pokój, ruszając na
spotkanie z siostrą.
*
* *
* *
Tak godzinę po upłynięciu pory obiadowej, Piotrek odczuł
głód. Nikt mu nie przyniósł niczego do jedzenia.
- Eh, zapomnieli o mnie – westchnął ubierając się w nieco
luźniejsze spodnie i czarną koszulkę – No nic, czas stąd wyjść i samemu coś
skombinować.
Wyszedł z pokoju i wolnym krokiem ruszył korytarzem w stronę
schodów. Nadal czuł lekki dyskomfort w tyłku, ale w znacznie mniejszym stopniu
niż z samego rana. Zakradł się do kuchni, gdzie na szczęście, nie zastał Pabla.
Chwilę myszkował w spiżarce, po czym zaopatrzony w suchy prowiant, na który
składały się: jabłko, banan, dwa batoniki zbożowe, jeden czekoladowy i puszka
koli; ruszył w drogę powrotną. Wolał nie ryzykować spotkaniem z cholerycznym
kucharzem Sicariusów. W połowie schodów otworzył jeden z batoników i
bezceremonialnie wepchnął go sobie do buzi. Od razu poczuł szczęście z tego
powodu. Czekolada zawsze poprawiała mu humor.
- No proszę – usłyszał za sobą poznany na Zgromadzeniu
kobiecy głos – Kogóż to moje piękne oczy widzą?
- Coś nie tak? – Piotrek odetkał się batonem oblizując usta
z czekolady. – Już schodzę z oczu, by nie psuć widoku.
- Uroczy chłopczyk z ciebie – Kobieta zaczęła iść w jego
stronę w ogóle nie spuszczając z niego oczu. Miała włosy tego samego koloru co
on i przerażające spojrzenie, które mroziło krew w żyłach. – Masz przyjemny
głos.
- Aha – Piotrek nadal szedł przed siebie, nie chciał by ta
kobieta zanadto się do niego zbliżyła. Plany pokrzyżował mu jeden z batoników,
który upadł na podłogę, a że nie chciał tracić swojej zdobyczy, musiał się na
chwilę zatrzymać by go podnieść.
- Mam cię słodziutki – Objęła go ramieniem, gdy się tylko
wyprostował. Było od niego wyższa i miała większą posturę niż on. – Chucherko z
ciebie.
- Nie pani pierwsza mi to mówi – sapnął w rezygnacji – Coś
jeszcze?
- Och, uderzyłam w czuły punkt? – Zaśmiała się widząc
niemrawą minę chłopaka. – Dziubasku, pogadaj ze swoją ciocią. Czyżbyś się mnie
bał?
- Może – Odparł Piotrek dość spokojnie – ktoś mi powiedział,
że pani to nie moja liga. I tak mam już sporo problemów na głowie, dlatego wolę
nie robić sobie kolejnego.
- Jesteś szczerym chłopczykiem – dała mu prztyczka w nos.
Traktowała go jak dzieciaka, co zaczynało go już irytować. – Chciałabym
posłuchać twojego krzyku, gdy cierpisz, wiesz?
- Zdaję sobie z tego sprawę – mruknął chcąc się wyrwać spod
jej ramienia, ale poczuł jedynie wbijające się w jego ramię paznokcie – Aua,
może mnie pani już puścić?
- Słodkie to aua – wyszeptała mu do ucha dając całusa w
policzek – Już cię polubiłam Pio-tru-siu.
- Czyli mam przerąbane, tak? – Przeczytał między wierszami Piotrek
wzdrygając się na sposób wymówienia jego imienia. – Po cholerę wychodziłem z
tego pokoju.
- Malusi pesymista – zmierzwiła mu pieszczotliwie włosy –
Ciocia zadba o ciebie maleńki.
- Zostaw go! – Usłyszeli za sobą głos Alberta, który migiem
oddzielił syna od kobiety. – Nie masz do niego żadnych praw Talisho, jak
również do Allena czy Nicole. Blanka jasno powiedziała, że nie chce mieć nic
wspólnego z Kronosem.
- Może ona nie chciała mieć z nami nic wspólnego, ale
niestety Kronos nigdy z niej nie zrezygnował. – Odparła jadowicie Talisha nie
kryjąc swojej nienawiści do przyrodniej siostry. – Czy tego chcesz, czy nie, w
żyłach dzieci Blanki płynie krew rodu Sforza, a tym samym są z automatu
kandydatami na członków Kronosa.
- Wracaj do pokoju – nakazał Piotrkowi Albert popychając go
w stronę korytarza prowadzącego do pokoju Dantego – Dorośli muszą poważnie
pogadać.
- Też jestem dorosły – prychnął Piotrek, jednak stanowcze
spojrzenie ojca zmusiło go do wykonania polecenia – Zresztą nieważne.
- Grzeczny chłopiec – pochwalił go Albert odprowadzając
czujnym wzrokiem – Tylko nie zbocz z kursu.
- Nie mów mi co mam robić! – Piotrek warknął zirytowany
słowami mężczyzny. – Nie jestem już dzieckiem!
- On naprawdę jest uroczy – zaświergotała Talisha chcąc iść
za chłopakiem, jednak Albert zagrodził jej drogę. – Aż mam ochotę trochę się na
nim poznęcać.
- Ani mi się waż – wycedził przez zęby mężczyzna – tknij
któreś z tej trójki, a zabiję.
Piotrek biegiem puścił się przez korytarz. Trochę nadwerężył
tym swoje tyły, ale wolał uniknąć ponownego spotkania z Talishą i jej dziwnym
okazywaniem sympatii. Niejako był wdzięczny Albertowi za uwolnienie go z jej
szponów, które pozostawiły krwawą rysę na jego ramieniu. Zatrzasnął za sobą
drzwi do sypialni, po czym z ulgą wylądował na mięciutkim łóżku.
- Nigdy więcej – sapnął do siebie wpychając do ust kolejny
batonik – to jakaś wariatka.
Teraz chociaż rozumiał, co Albert miał na myśli mówiąc, że
Talisha to nie jego liga. Skoro Dante zamieniał się przy niej w wulkan furii, a
Li kulił, jak mały szczeniaczek, to on ze swoimi dziecinnymi zachowaniami był
spalony na samym wstępie. Te kilka minut w jej towarzystwie uzmysłowiło mu, że
nie ma z nią szans.
- Jestem za bardzo emocjonalny – stęknął wzdychając – żeby
się z nią zmierzyć, musiałbym wyzbyć się emocji, jak Allen, czy Dante czasami.
Eh, nierealne.
*
* *
* *
Dante był właśnie w drodze do pokoju, by sprawdzić stan
swojego chochlika, gdy natrafił na kłótnię pomiędzy Albertem i tą piekielną
kobietą. Kiedy tak na nią patrzył, nóż otwierał mu się w kieszeni. Nadal ciężko
było mu uwierzyć, że jego anioł był spokrewniony z takim potworem. Schował się
za rogiem i wsłuchał w dialog kłótni.
- Blanka nie życzyła sobie by jej dzieci miały cokolwiek
wspólnego z Kronosem – prawił lekko podniesionym głosem Albert – Przekaż ojcu,
że wraz z wydziedziczeniem Blanki utracił jakikolwiek prawa do bliźniaków i
Nicole.
- Faktem jednak jest to, że obaj chłopcy, jak również ich
mała siostrzyczka mają w sobie krew Sforza – zaświergotała Talisha swoim
przesłodzonym głosem – Ten młodszy najbardziej przypomina Sforzę. Ma taki
przyjemny głosik i piękne, smutne oczka, aż chciałoby się to maleństwo
zmasakrować.
- Ani mi się waż go tykać jędzo – warknął blondyn łapiąc
kobietę za bluzkę pod szyją – Allena już nieraz skrzywdziłaś, ale Piotrka obaj
nie damy ci skrzywdzić.
- Och, czyżbym słyszała ojcowską troskę?! – Zadrwiła z
mężczyzny jadowitym tonem. – Nie uważasz, że trochę na to za późno? Zostawiłeś
go na ponad dwadzieścia lat. Myślałeś, że nie wiedziałam? Obserwowałam go od
twojej lipnej śmierci. Znam jego wzloty i upadki. Wiem o nim więcej niż ty,
jego ojciec. Łyso ci teraz twardzielu?
- Może i nie byłem przy nim przez te wszystkie lata, ale to
nie znaczy, że o nim zapomniałem – syknął wściekły Albert – Na jakiej podstawie
go obserwowałaś? Nie miałaś do tego prawa.
- Och, bawimy się w przestrzeganie zasad? – Talisha
przechyliła w bok głowę z przesłodkim uśmieszkiem. – Trzeba poznać swój cel, by
później mieć lepszy ubaw przy jego likwidowaniu. Polubiłam tego chłopca i już
wiem, że dostarczy mi sporo rozrywki przy torturach. A może powinnam zrobić z
niego swojego zwierzaczka? Taki Azorek.
- Przeginasz – Albert wycedził przez zęby bliski furii – To,
że jest synem Blanki nie daje ci prawa by przelewać na niego swoją nienawiść do
niej. Twoja przyrodnia siostra nie żyje, pogódź się z tym!
- Fakt, ta prostaczka nie żyje – przyznała lakonicznie,
jednocześnie w jej oczach mężczyzna mógł dostrzec mrok przepełniony zawiścią –
jednak to nie ja ją zabiłam. Miała czelność zdechnąć na raka, zamiast dać mi
się zarżnąć jak świnię, którą dla mnie od zawsze była.
- Dziwię się, że Gustaw cię jeszcze w kaftan nie wsadził –
odparł Albert z politowaniem w głosie – Po prostu żal patrzeć na to, jak
zatracasz się w tym bezsensownym chaosie szaleństwa, które stwarzasz. Zaraziłaś
nim nawet mojego bliźniaczego brata. Jeśli się nie opamiętasz, to skończysz jak
on.
- Zdradziłeś swój ród Albercie – zarzuciła mu Talisha
jadowitym syknięciem – Ja tylko podrzuciłam Wilhelmowi pomysł na zemstę.
Myślisz, że kto porwał twojego trzyletniego synka? Miałam wtedy nadzieję, że w
tym wypadku zginie ta prostaczka, ale zdzira przeżyła. Wtedy wpadłam na pomysł,
by zabrać tego małego berbecia. Tak bardzo płakał za swoimi mamusią i tatusiem.
– Zadrwiła wspominając porwanie. – Myślałam, że Wilhelm zamęczy go na śmierć w
tej piwnicy, ale niestety mocno się na nim zawiodłam. Pocieszałam się jednak
tym, że Blanka cierpi z utraty swojego dziecka. Jak widzę, ciebie również
uderzyła ta strata.
- To było bezbronne dziecko, które w niczym nie zawiniło –
Albert z nienawiścią spojrzał na zanoszącą się śmiechem kobietę – Gustaw o tym
wie?
- Dzieci przejmują grzechy rodziców – odparła Talisha z pustym wzrokiem – To coś jak grzech pierworodny, zmyć może go jedynie
przelana krew.
- Złamałaś świętą zasadę własnego rodu – Albert nie miał już
siły do tej upartej i szalonej kobiety. Blanka miała rację twierdząc, że jej
siostra jest jak wybuch atomowy. Zaślepiona swoimi ideałami i obłędem, niszczy
wszystko na swojej drodze. – Pamiętaj, że płomień gaśnie, gdy zabraknie tlenu.
Mężczyzna odepchnął od siebie kobietę i ruszył w sobie
znanym kierunku. Nigdy by nie pomyślał, że Talisha stoi za porwaniem Piotrka, a
cały czas za wszystko obwiniał brata. Jednak nie miał zamiaru żadnemu z nich
współczuć. Zbyt dużo zamętu wprowadzili w życie jego rodziny, a najbardziej
ucierpiał na tym jego młodszy syn. Był wściekły na siebie, bo po części ponosił
za to odpowiedzialność.
- Grzechy rodziców, tak? – Warknął pod nosem niemal
wypluwając każde słowo.
Dante poczekał na odejście Talishy, a następnie przemknął
bezszelestnie do swojego pokoju. Jednak opłacało się podsłuchać tę kłótnię, bo
sporo się przez to dowiedział. Piotrek swój kulawy los zawdzięczał tej jędzy.
- I to ja się nad sobą
użalam twierdząc, że wszystko mi odebrała – wymierzył sobie kilka
mentalnych policzków – a tymczasem
Piotrek stracił o wiele więcej przez jej intrygi. I kto tu jest żałosny?
Kiedy wszedł do pokoju, zastał opatrującego ramię Piotrka.
Chłopak w skupieniu starał się dość równo przykleić plastrem gazę, jednak
niezbyt mu to wychodziło.
- Pomóc? – Zaproponował Dante podchodząc do zielonookiego. –
Przy okazji wyjaśnij skąd ta rana.
- Zgłodniałem i wyszedłem do kuchni po coś do jedzenia –
kasztanowłosy wskazał na opakowania po batonikach i resztki owoców, które
leżały na szafce obok – w drodze powrotnej natknąłem się na upiorną strzygę.
Zostałem jednak uratowany przez ojca.
- Strzyga – zastanawiał się ciemnowłosy w lekkim uśmiechu –
dobre określenie na tę kobietę.
- Rany, Dante – Piotrek głośno jęknął – Zdajesz sobie
sprawę, że ta baba mnie polubiła? Mam przesrane, jak nie wiem co.
- Nie gorączkuj się tak – pocieszał go mężczyzna – nie może
nic ci zrobić, kiedy jesteś pod protekcją Rady.
- Wiesz, ją raczej nie ruszają konsekwencje złamania
jakiejkolwiek zasady – mruknął chłopak w rezygnacji – Już po reakcji ojca na
nasze spotkania mogłem to wywnioskować. Sam przecież wiesz, że nagminnie łamie
wszelkie reguły.
- Wiem – szepnął Dante skupiając się na opatrunku partnera –
na taką to tylko zaczaić się w jakimś ciemnym zaułku i palnąć kulkę w łeb.
- Zabawne masz pomysły – zachichotał Piotrek dając mu całusa
w policzek – A tak zmieniając temat, to chyba zejdę na kolację. Trochę tu nudno
samemu.
- Rozumiem – Dante obdarzył chłopaka ciepłym spojrzeniem –
To dopiero za dwie godziny, więc co do tej pory masz zamiar robić?
- Nie mam zielonego pojęcia – chwiał się zielonooki
wzruszając ramionami – Czuję się już nieco lepiej i chciałbym się przejść.
Porwijmy bliźniaki z Kamilem i chodźmy na krótki spacer.
- Jesteś tego pewien? – Upewniał się Dante niezbyt chętny do
wyjścia z dzieciakami. Osobiście wolał małe sam na sam z Piotrkiem bez trzech
dodatkowych kół, które nieraz działały mu na nerwy. – A nie chciałbyś
posiedzieć ze mną w bibliotece, czy gdzieś indziej?
- Siedzieć na dupie to będę na Zgromadzeniu. – Bąknął
Piotrek wstając z łóżka, aż ciarki przebiegły mu po plecach na samą myśl, że
będzie musiał ponownie usiąść w tym przeklętym fotelu. – Nie rób takiej miny.
Wiem, że nie lubisz zbyt długo przebywać z Sulikami, ale to ostatni moment bym
mógł pobyć razem z waszą czwórką. Jesteśmy rodziną, prawda?
- Tak, jesteśmy – Dante przyciągnął do siebie kasztanowłosego
i namiętnie pocałował. Rozumiał jego obawy, bo sam ciężko znosił myśl, że
zostaną rozdzieleni. Nie przepadał za dzieciakami, ale też nie wyobrażał już
sobie bez nich życia. Przywykł do ich towarzystwa, choć wkurzał go fakt, że
zabierały mu czas z Piotrkiem. – Zgarnę burczymuchę, a ty idź po te psotne
krasnale.
- Kochany jesteś, gdy robisz tę swoją niezadowoloną minę –
zaśmiał się Piotrek muskając usta partnera – Zobaczymy się za pięć minut przy
frontowych drzwiach.
- Ok. – Dante westchnął, po czym wraz z zielonookim ruszył w
stronę wyjścia. – Widzimy się za pięć minut.
*
* *
* *
Była naprawdę ładna pogoda, jak na styczeń. Powoli już się
ściemniało, ale pomimo tego Piotrek z Dante i Sulikami wyszli z domu na spacer.
Mężczyzna podejrzewał po co partner zorganizował tę małą wyprawę, dlatego
zgodził się na jego pomysł. Przeszli kilkadziesiąt metrów wkraczając w las,
gdzie panował już większy półmrok, ale trzymali się jego obrzeży. Dzieci bały
się ciemności.
- Chcesz coś z nami przedyskutować, prawda? – Wtrącił Kamil
czujnie patrząc na Piotrka. – Chcesz poznać moją decyzję, tak?
- Też – Piotrek wymownie spojrzał na starszego Sulika – A
podjąłeś tę decyzję?
- Tak – Chłopiec spuścił na chwilę speszony wzrok. Głupio mu
było rozmawiać o swojej decyzji przy Dante, ale wiedział też, że nie ma sensu
niczego przed nim ukrywać. – Myślę, że twoja sugestia z Tobiaszem i babcią
Sofii jest interesująca.
- Mogę wiedzieć co to była za sugestia? – Sicarius z
zaciekawieniem zmierzył obu spiskowców. – Który mi to wyjaśni?
- Sugestia wyszła ode mnie, więc ja powinienem to zrobić –
odezwał się zielonooki patrząc w ciemniejące niebo – Obaj wiemy co mnie czeka,
więc pomyślałem, że na ten czas podeślę dzieciaki Tobiaszowi i babci. Ty teraz
będziesz zajęty sprawami rodu, a Rose? Sam wiesz, jaka ona jest. Nie chcę cię
obciążać opieką nad bliźniakami i Kamilem, bo dobrze wiem, że nie masz do nich
cierpliwości. Myślę, że to lepsza alternatywa, niż ciąganie ich za sobą.
- Rozumiem – Dante westchnął tylko przeciągle. Podziwiał
partnera, że potrafił nie skupiać się jedynie na swoich problemach, a być
ponadto. Pomyślał o wszystkich mu bliskich starając się jak najlepiej im pomóc.
– Co zatem postanawiacie?
- Jeszcze nie wiem – Odparł Piotrek zwracając się teraz do
bliźniaków. – Jacusiu, Agatko, a wy co myślicie o zamieszkaniu z wujkiem
Tobiaszem lub z babcią Sofii?
- A nie możemy zostać z tobą? – Zapytała Agatka z maślanymi
oczkami. – Kocham cię braciszku i nie chcę byś odchodził.
- Wiem maleńka, ale muszę na trochę wyjechać – wyjaśniał
Piotrek łagodnym głosem – Nie mogę was ze sobą zabrać, bo to jest dość
niebezpieczne, a poza tym, musicie chodzić do szkoły. Nie chcę mieć głuptasów w
rodzinie.
- Nie będziemy głuptasami – Jacek z powagą spojrzał na
zielonookiego. – Zaopiekuję się Agatką do czasu twojego powrotu.
- A kim jest wujek Tobiasz? – Zapytała dziewczynka bliska
płaczu. – Jest miły, jak ciocia Rose?
- To pan, który mnie wychował – poinformował ją Piotrek z
ciepłym uśmiechem na twarzy – Jest naprawdę bardzo miły i wiem, że dobrze się
wami zajmie.
- A babcia Sofii? – Dociekał blondynek. – Jest potwornie
poważna i strasznie się patrzy.
- Myślę, że też będzie wam z nią dobrze – zaśmiał się
Piotrek. Nie ma to jak szczere dziecko. – Mieszka z nią wujek Fabrizio.
- Tak?! – Jacek się tylko wyszczerzył. – Lubię go, bo ma
fajne pomysły podczas zabawy.
- To postanowione – westchnął kasztanowłosy z ulgą w głosie
– Pozostaje mi tylko powiadomić o tym pomyśle niewtajemniczonych, przyszłych
opiekunów.
- Wiele ryzykujesz knując za ich plecami – zauważył Dante
chichocząc. Chciał zobaczyć minę głowy rodu Laverno, kiedy dowie się, że wnuk
podeśle jej trzy bezdomne owieczki. – Co zrobisz, jeśli się nie zgodzą?
- Więcej optymizmu Dante – Piotrek poklepał ramię partnera.
– Nadzieja matką głupich, ale szczęście właśnie takich lubi.
- Wiesz, że nie jesteś głupi – Sicarius posłał chłopakowi
wymowne spojrzenie – Ponoć geniusze są mądralami.
- Och Dante – Kasztanowłosy uśmiechnął się z lekkim
przekąsem – jestem największym głupcem, jakiego zrodziła ta ziemia.
- A na ile wyjedziesz? – Zapytała Agatka ciągnąc
zielonookiego za dół kurtki. – Na długo?
- Jeszcze nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą Piotrek –
Jutro wam powiem, dobrze?
- Yhm – dziewczynka spuściła tylko smutny wzrok – Poczekam.
- Cieszę się – Piotrek poprawił jej czapkę – Myślę, że
najwyższy czas wracać do domu. Robi się coraz zimniej i jeszcze mi się
pochorujecie.
- Mówi to gość, który non stop choruje – zarzucił mu Kamil
pochmurnym głosem – Ty lepiej skup się na sobie i zacznij o siebie dbać.
- Spróbuję – Kasztanowłosy posłał mu ciepły uśmiech, a
następnie puścił mu oczko. – Nie zginę.
- Ja myślę – bąknął Kamil – jeśli stanie się inaczej, to
zamienię się w nekromantę[1] i
cię wskrzeszę, a później własnoręcznie zakatrupię.
- Za dużo grasz na konsoli – wyśmiał go Piotrek ruszając w
stronę domu z bliźniakami, które trzymały jego obie ręce – Poczytałbyś jakąś
książkę, zamiast wyżywać się w grach o dużym poziomie agresji.
- Lepiej wyżyć się w grach niż na żywo – odgryzł mu się
Kamil w wzburzeniu – Nie mam zamiaru być molem książkowym, jak ty.
- Wolę być molem książkowym niż bez-mózgiem, który rypie godzinami w przyciski konsoli – odbił piłeczkę Piotrek, kiedy wchodzili już do
domu – Później nie dziwota, że pan pogromca zombi nie zalicza prostej kartkówki
z biologii, czy historii.
- Łatwo ci mówić panie magistrze historii – warknął Kamil
trzaskając drzwiami. Dante jedynie przyglądał się w milczeniu tej kłótni w
duchu śmiejąc się, jak dziecko. – Histeryk pieprzony i tyle!
- Jaki znowu histeryk? – Piotrek zdziwiony spojrzał na
nastolatka. – Niby kiedy ci histeryzowałem do cholery?
- W ogóle nie znasz się na żartach snobie jeden! – Zarzucił
mu Kamil w irytacji. – Ten histeryk to był żart literówka. Zamiast historyk
mówi się histeryk.
- Jak niby miałem załapać ten żart, kiedy prawie mi go
wykrzyczałeś? – Kasztanowłosy był zdumiony, a jednocześnie zły. – Nie jestem
guru i nie wiem co ci się w tej pustej głowie roi.
- Pustej głowie? – Kamil wściekły podszedł do Piotrka. – To,
że gram w gry na konsoli nie znaczy, że jestem pustakiem! Udowodnię ci, że się
mylisz! Jeszcze odszczekasz tę zniewagę!
- Odszczekam, jak mi to udowodnisz przynosząc świadectwo z
czerwonym paskiem – zadrwił Piotrek z diabelskim uśmieszkiem. Jego plan
motywacji nastolatka do nauki odnosił skutki. – Na razie jesteś dla mnie
dzieciakiem z pustką do kwadratu.
- Niewybaczalne! – Wrzasnął Kamil w złości, po czym biegiem
ruszył w stronę schodów. – Jak mamę kocham, odszczekasz to jeszcze!
- Oho – zachichotał Piotrek rozbierając z kurtek bliźniaki –
Chyba wziął to na serio.
- Czemu rozgniewałeś Kamila? – Zapytał Jacuś podejrzliwie
patrząc na chłopaka. – Był naprawdę zły.
- Był wściekły – dorzuciła się ze swoimi spostrzeżeniami
Agatka – powiedział, „jak mamę kocham”, a to oznacza, że jest na ciebie bardzo,
ale to bardzo zły.
- Przejdzie mu – pocałował czółko dziewczynki – czasem
trzeba przekroczyć pewną granicę, by zobaczyć światło. Kiedyś to zrozumiecie, a
teraz lećcie do pokojów umyć ręce i buzie. Niedługo będzie kolacja.
- Tak jest! – Krzyknęły chórem maluchy biegiem kierując się
do schodów.
- Sprytnie to rozegrałeś – pochwalił go Dante delektując się
powstałą ciszą – Chłopak weźmie się teraz do nauki.
- Już miałem dosyć narzekań Rose – jęknął Piotrek na samo
wspomnienie kobiety – Ciągle tylko przychodziła i mi truła: „powiedz coś temu
tłumokowi, bo w ogóle się nie uczy”, „ten bachor mnie nie słucha i tylko gra”,
i wiele takich.
- Ta – zachichotał ciemnowłosy, kiedy kierowali się ku
schodom – Rose jest mistrzynią w zrzędzeniu.
- Wypomnę jej to w akademii – zaśmiał się Piotrek w
odpowiedzi na stwierdzenie partnera – chyba są jakieś granice jędzowatości, a
ona potrafi je wszystkie przekroczyć. W prezencie dam jej chyba miotłę i tiarę
wiedźmy.
- Wkurzysz ją – Dante starał się spoważnieć, ale niestety
wyobraził sobie siostrę w tiarze wiedźmy z miotłą w ręku i nie potrafił
powstrzymać śmiechu. – Zapowiada się ciekawa połowa szkolenia w akademii. Z
tobą nie można się tam nudzić.
- Jakoś trzeba się jej odpłacić za te pidżamki i końskie
dawki leków – sapnął Piotrek wspominając pidżamkę z Hello Kitty – Aaronowi też
powinienem się jakoś odwdzięczyć.
- Jego zostawiłbym w spokoju – ciemnowłosy ostrzegł chłopaka
– Lepiej go nie wkurzać.
- A tak z ciekawości – Zielonooki spojrzał na mężczyznę
zatrzymując się w połowie schodów – Kim w normalnym życiu jest Aaron?
- Aaron jest dyrektorem jednej z prestiżowych szkół w Seulu
– Odparł Dante już nieco spokojniejszym tonem. – Prowadzi też sieć salonów
piękności, jak również dorabia sobie jako trener tak zwanych zwierzaczków.
- Zwierzaczków? – Piotrek zmarszczył w skupieniu brwi. – Co
to jest?
- Są tacy jegomoście, którzy czasem upatrzą sobie na ulicy
jakiegoś człowieczka i zlecają jego porwanie – wyjaśniał ciemnowłosy – Ten
porwany staje się wówczas ich zwierzakiem.
- Chcesz mi powiedzieć, że on zajmuje się tresurą ludzi? –
Kasztanowłosy aż zdębiał. Nie przypuszczał, że coś takiego jest możliwe. –
Teraz wszystko jest jasne, skąd te łańcuchy i obroże.
- Pomyśl, że w przeszłości starał się trenować na mnie –
przypomniał sobie Dante – Kiepsko jest być najmłodszym w rodzinie, bo
rodzeństwo obiera sobie ciebie na cel.
- Współczuję – Piotrek wznowił marsz – I tak zrobię mu kawał
w AT. Niech sobie nie myśli, że jest
bezpieczny. Może taki standardzik w stylu niedojrzałym, jak swędzący proszek,
czy farba do włosów zamiast szamponu. Jemu to chyba jakiś rozjaśniacz bym wlał.
Wyobrażasz sobie brata jako blondyna?
- Masz szalone pomysły – zachichotał ciemnowłosy wyobrażając
sobie brata i jego minę na jasne włosy – Żart z rozjaśniaczem chyba by uderzył
w jego fryzjerski honor.
- Z pewnością – zastanawiał się Piotrek – ciekaw jestem jego
miny. Cholera, chyba jednak zrobię mu ten kawał z samej ciekawości.
Z poprawionymi humorami wrócili do pokoju, gdzie nadal
umierali ze śmiechu na szalone pomysły kasztanowłosego. W taki właśnie sposób
spędzili swój wspólny czas.
Wieczorem zeszli na kolację. Piotrek w milczeniu usiadł na
swoim miejscu przy stole starając się unikać natarczywych spojrzeń Talishy. Nie
rozumiał, dlaczego uwzięła się akurat na nim, ale postanowił ją najzwyczajniej
olać. I tak miał zbyt dużo na głowie, by brać sobie jeszcze do niej dziwne
zachowania tej kobiety.
- Jak się czujesz? – Z wyłączenia wyrwała go zatroskana
Nicole. – Przez cały czas siedziałeś w sypialni? Allen coś mówił o tym.
- Tak – posłał siostrze udawany, beztroski uśmiech – Trochę
kiepsko się czułem i wolałem nie wychodzić z pokoju.
- Rozumiem – dziewczyna westchnęła tylko widząc napięcie w
oczach brata – czyli miałeś szlaban. Nie byłeś jednak odosobniony, bo na mnie
również nałożono areszt domowy w pokoju. Tata niechętnie zgodził się na spacer
z Allenem.
- Wiecie może co z Li? – Zapytał Piotrek zwracając się do
rodzeństwa. – Ma z nią porachunki.
- L-Diablo nie wypuszczał go dzisiaj z pokoju – poinformował
go Albert łagodnym głosem – Pozostała trójka też jest bezpieczna, więc się o
nich nie martw.
- Dziękuję za pomoc wcześniej – Kasztanowłosy posłał ojcu
ciepłe spojrzenie. – Przepraszam też za kłopot, jaki sprawiłem.
- Nie masz za co przepraszać – Albert zmierzwił mu włosy dla
podkreślenia swoich słów. Pierwszy raz syn był dla niego taki miły i otwarty.
Miał spojrzenie matki, co zdwoiło odczucia mężczyzny. – Spełniłem jedynie swój
obowiązek.
- Rozumiem – Piotrek dostrzegł tę minimalną zmianę w
blondynie, dlatego się uśmiechnął słysząc jego obojętny ton, bo oczy mówiły
zupełnie co innego. – Powiedzmy, że jesteśmy kwita.
Puścił oczko mężczyźnie przejeżdżając palcem wzdłuż cieniutkiej
blizny zdobiącej jego szyję, na co ten w reakcji spojrzał na niego w szoku i
niemal nie zadławił się powietrzem. Piotrek jakby nigdy nic wrócił do jedzenia
kolacji udając, że niczego nie zauważył. Kiedy skończył, wstał z krzesła i z
wolna ruszył w stronę wyjścia z jadalni. W nocy przypomniał sobie całe zdarzenie
sprzed szesnastu lat, a do tego miał cały dzień na uporządkowanie staro-nowego
wspomnienia. Teraz już wie, czemu tak bardzo bał się wchodzić do gabinetu
Wilhelma w dzieciństwie. Blokada zrodziła się w nim po urazie i szoku doznanym
tamtego wieczoru.
- Amnezja była tylko systemem obronnym – szepnął w
zamyśleniu automatycznie kierując się w stronę biblioteczki. Nogi same go tam
poniosły, kiedy on coraz bardziej zagłębiał się we własnym umyśle. Usiadł w
fotelu i przymykając oczy wspominał świeżo odkryte obrazy przeszłości. Nagle
ktoś klepnął go w ramię, co pozwoliło mu wrócić do rzeczywistości. Spojrzał w
górę i zobaczył zmartwioną twarz Sofii Laverno. – Och, babcia.
- Znowu bujasz w obłokach – zarzuciła mu kobieta z
politowaniem w oczach – Myślisz o czymś bolesnym, bo to właśnie maluje się na
twojej twarzy.
- Jak to możliwe, że zawsze trafnie odgadujesz moje
prawdziwe emocje? – Zaśmiał się w zakłopotaniu. – Przypomniałem sobie o czymś i
teraz nie mogę tego wyrzucić z myśli.
- Rozumiem – babcia zajęła sąsiedni fotel – wyrzuć to z
siebie, a zobaczysz, że ci ulży.
- Nie chcę cię zamęczać swoimi problemami – starał się
wykręcać, ale poważna mina babci utwierdziła go w przekonaniu, że nie ma na to
szans – Kiedy miałem siedem lat zostałem postrzelony przez Wilhelma. Wyparłem z
pamięci to zdarzenie, jednak Albert mi o nim przypomniał. Na wczorajszym
Zgromadzeniu wszystko do mnie wróciło, przynosząc ze sobą potworny ból głowy i
mnóstwo pytań.
- Które z tych pytań najbardziej cię męczy? – Zapytała
kobieta kątem oka dostrzegając czającego się w ukryciu Alberta. – I czemu?
- Wiesz babciu – sapnął smętnie chłopak odgarniając z oczu przydługą
grzywkę – zbyt wiele tego wszystkiego, ale męczy mnie jedno wkurzające pytanie:
dlaczego, mnie wtedy ze sobą nie zabrał? Miał przecież okazję. Mógł zniknąć
razem ze mną, ale tego nie zrobił. W sumie, miał Allena, więc po co mu byłem
ja, taki słabiak. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy kim tak naprawdę jest, bo go
nie pamiętałem. Wiedziałem tylko… nie, ja czułem, że jest dla mnie kimś ważnym.
Kiedy zobaczyłem wypalającą broń Wilhelma, nie myśląc pobiegłem go ratować.
Złapał mnie i przez to obaj zostaliśmy trafieni. – Uśmiechnął się pod nosem z
przekąsem. – Głupek. Gdyby mnie wtedy nie złapał, miałby jeden problem z głowy
i o jedną bliznę mniej.
- Może powinieneś z nim o tym porozmawiać? – Zaproponowała
mu babcia ze zrozumieniem patrząc w jego oczy. – Wyjaśnilibyście sobie co
nieco.
- Nie, nie chcę… to znaczy… nie wiem. Boże, sam siebie nie
rozumiem! – W nerwach roztrzepał swoją fryzurę. – Sama wiesz, że ciężko mi się
zbliżać do ludzi. Pamiętasz, jak było gdy cię poznałem? Gdybyś tak bardzo nie
wzięła mnie w obroty, to pewnie bym cię olał i unikał.
- Cenię sobie twoją szczerość Piotrze – zaśmiała się kobieta
rozbawiona stwierdzeniem wnuka – Jednak nie chcesz żeby Albert wziął cię w
obroty. Ma po mnie piekielną zawziętość i charakterek. Pamiętam, jak mnie wtedy
w hotelu o niego wypytywałeś.
- Tak, byłem wtedy jak dziecko spragnione dobrej bajki przed
snem – zaśmiał się Piotrek wspominając okres sprzed roku – nigdy nie znałem
rodziców i chciałem się czegoś o nich dowiedzieć, a ty jesteś istną skarbnicą
wiedzy w tym temacie.
- A jak dogadujesz się z bratem? – Dopytywała go babcia z
nieukrywaną ciekawością. – No, powiedz babci.
- Jest świetny, choć irytuje mnie czasem tym, że traktuje
mnie jak dzieciaka – odpowiedział Piotrek – no, przecież mamy po tyle samo lat.
To co, że urodził się kilka minut wcześniej. – Wziął głęboki oddech na
uspokojenie, po czym się szeroko uśmiechnął. – Jestem szczęśliwy, że mam
takiego brata, ale nikomu o tym nie mów co ci zaraz powiem, ok?
- Dobrze – zaśmiała się kobieta widząc szczerą radość w
oczach wnuka – Będę milczeć, jak grób.
- Jest fajny i cool, i bardzo go podziwiam – mówił w
ożywieniu. Przy babci zawsze czuł się nieswojo, jednak wiedział, że może jej o
wszystkim powiedzieć, bo była niesamowicie dobrym słuchaczem. Kiedy odwiedził
ją w Wenecji, po ucieczce z akademii, bardzo mu pomogła i wspierała. – Wiem
też, że nigdy nie będę taki jak on, ale nie przeszkadza mi to. Jesteśmy różni i
to jest w tym wszystkim najlepsze. Razem z Nicole tworzymy jedną całość, ale
nie potrafię tego jasno określić. Po prostu to czuję.
- A co sądzisz o ojcu? – Wtrąciła kobieta wykorzystując
chwilowe zawieszenie wnuka.
- Tak naprawdę, to sam nie wiem, co o nim myślę – westchnął
dość ciężko w zmęczeniu – kilka razy z nim rozmawiałem i coraz bardziej się
waham. Wiesz, poprosił mnie raz bym nazwał go tatą. Normalnie mnie tym
zaskoczył, bo nigdy nie było mi dane używać tego słowa, ale może powinienem
spróbować? Sam nie wiem.
- Tak, masz dość abstrakcyjne pojęcie rodziny – tym razem to
babcia ciężko westchnęła – wiedz, że rodzina jest synonimem wsparcia, a nie
wyzysku i pogardy.
- Już to rozumiem – uśmiechnął się ciepło wspominając Suliki
i Dantego – niejako stworzyłem własną rodzinę.
- Matkujesz tym dzieciom – zauważyła kobieta dość łagodnie,
jak na nią – są nieco strachliwe.
- Miałbym do ciebie prośbę – Piotrek ze zdecydowaniem
zwrócił się do babci – Zajęłabyś się bliźniakami i Kamilem podczas mojego
pobytu u Murdochów? Poproszę również Tobiasza o pomoc w tej sprawie. Wiem, że
dobrze się nimi zaopiekujecie i będą z wami bezpieczne.
- Pomogę ci – zgodziła się babcia z ciepłym spojrzeniem –
porozmawiam również z panem Weissem w tej kwestii, dlatego już nie kłopocz się
tą sprawą.
- Dziękuję – Piotrkowi kamień spadł z serca na te słowa.
Zobaczył w oczach babci pytanie, którego mu nie zadała, ale była ciekawa
odpowiedzi. On też był dobry w rozszyfrowywaniu ludzi. – Dane jest dość
wybuchowy i raczej nie wytrzymałby z tymi diabełkami sam na sam. Prędzej by je
pozabijał, a w szczególności Kamila, który non stop się z nim kłóci.
- Ja mu się nie dziwię – oświadczyła spokojnie kobieta – Od
opuszczenia domu rodzinnego mieszkał sam, a później znalazł swojego anioła,
którym raptem musi dzielić się z trójką dzieci.
- No tak, coś w tym jest – zachichotał zielonooki – Wiesz
może co u Joli?
- Jest bezpieczna i również o ciebie pytała – odpowiedziała
babcia – martwi się o ciebie.
- Ona zawsze się o mnie martwi – Piotrek mruknął w
zamyśleniu. – Już kiedy byliśmy dziećmi nieraz pomagała mi w ciężkich chwilach.
Najgorsze były wigilie, kiedy siedziałem zamknięty w ciemniej i zimnej piwnicy.
Wtedy przychodziła do mnie w nocy z barszczem w termosie i różnymi pysznościami
od cioci Klary. Gdyby nie ona, pewnie już dawno bym nie żył.
- Oboje jesteście jak rodzeństwo – podsumowała jego
wypowiedź kobieta. Pogrzebała chwilę w kieszeni torebki, po czym wyjęła z niej
czekoladkę z nadzieniem nugatowym. – Musze już iść wnusiu, to na osłodę przed
Zgromadzeniem.
- Dziękuję – Piotrek wyszczerzył się na widok czekoladki – a
masz może więcej?
- W swoim pokoju – zaśmiała się w odpowiedzi – słodki z
ciebie chłopiec i nie musisz się dosładzać.
- Kocham czekoladę – usprawiedliwiał się chłopak rozwijając
ze sreberka słodkości – a te twoje są najlepsze.
- Czasem myślę, że dla czekolady zrobisz niemal wszystko –
pożegnała się z nim babcia znikając za jednym z regałów. Rozmowy z wnukiem
uważała za ważne i nigdy ich nie unikała. Dzięki nim mogła bardziej go poznać i
przy okazji zwiększyć więź pomiędzy nimi. Przed wyjściem z biblioteki skinęła
wymownie na syna, by za nią poszedł.
- Eh – Piotrek rzucił się do tyłu na fotelu głębiej się w
nim sadowiąc – miała rację, że nieco lepiej się poczuję. Nie wiem, jak to robi,
ale zawsze się przed nią otwieram. Czary babci.
Do Zgromadzenia miał jeszcze ponad półgodziny, dlatego
postanowił wrócić do pokoju, gdzie miał pewność, że nie napatoczy się na żadną
strzygę. Tam mógł liczyć na święty spokój i prywatność.
*
* *
* *
Sofii Laverno zaprowadziła syna do gabinetu swojego brata.
Wiedziała, że to pomieszczenie będzie puste o tej porze, tym bardziej, że
trwała jeszcze kolacja. Wygodnie usadowiła się w fotelu przy części dla gości.
Albert zrobił to samo wybierając jednak stojącą prostopadle do niej sofę.
- Chciałeś ze mną mówić – zaczęła spokojnie kobieta uważnie
patrząc na syna – chodzi o Piotrka, prawda?
- Tak – Albert westchnął nadal przetwarzając informacje
usłyszane w bibliotece – Specjalnie zaczęłaś mój temat z tym chłopcem.
- Nie wiem o czym ty do mnie mówisz – wyparła się
wszystkiego kobieta – po prostu rozmawiałam z moim wnukiem.
- Dobrze wiem mamo, że sprowokowałaś Piotrka do mówienia o
mnie i Allenie – zarzucił jej blondyn grzecznym tonem głosu. Od dziecka miał
opory przed rozmowami z matką, bo nic nie dawało się przed nią ukryć. Najgorsze
w tym wszystkim było to, że znała go jak nikt inny. – Zostawmy to. Chciałem
żebyś przy głosowaniu odrzuciła prośbę Kronosa.
- Na Zgromadzeniu rozpatrzymy wszystkie prośby – odparła
Sofii dość poważnie. Dobrze wiedziała o co chodzi Albertowi i miała podobne
zdanie w tej kwestii, jednak nie mogła z góry wyciągnąć wniosków ze sprawy,
której do końca nie znała. – Wszyscy zostaną przesłuchani i tak poznamy prawdę.
- Ta suka będzie łgać – syknął zniecierpliwiony Albert –
Jeśli oddamy dzieci Gustawowi, to tym samym damy wolną rękę tej czarownicy.
- Jesteś wzburzony – zauważyła Sofii widząc płonące gniewem
oczy syna – co ci tak bardzo nie daje spokoju?
- Wiesz kto tak naprawdę porwał mojego syna? – Zapytał siląc
się na spokój w głosie mężczyzna. – Wiesz, kto jest odpowiedzialny za
zniszczenie naszego szczęścia? Kto zrujnował naszą rodzinę?
- Po części ty sam – odpowiedziała Sofii z troską patrząc na
sfrustrowanego blondyna. Przypominał właśnie tego zagubionego i wiecznie
zbuntowanego chłopca, którym zawsze był w przeszłości. – Murdochowie także
maczali w tym palce.
- Największą winę ponosi ta jędza Talisha – warknął Albert w
gniewie – Całą winą obarczałem Wilhelma, ale to był jej pomysł. Chciała zabić
Blankę, a że jej się to nie udało, to porwała Piotra.
- To wszystko wyjaśnia – zamyśliła się Sofii – coś mi tu nie
pasowało, że Wilhelm samodzielnie wpadł na pomysł porwania twojego potomka. Nie
grzeszył inteligencją, ale nadrabiał wyrachowaną przemocą. Miał pociąg do
psychopatek, dlatego poślubił Marię. Nie dziwota, że z łatwością dogadał się z
tą Talishą.
- Kronos nie ma żadnych praw do dzieci Blanki – oświadczył
Albert zdecydowanym tonem – Gustaw Sforza wydziedziczył Blankę, kiedy
dowiedział się o jej ciąży. Talisha nienawidziła swojej siostry i wszystkich z
nią związanych. Dzieci są w niebezpieczeństwie, bo ta psychopatka dybie na ich
życia.
- I mówi to człowiek, który z zimną krwią wymordował niemal
wszystkich członków dawnego Thanathosa – Sofii wymownie podniosła jedną brew – Jesteś
socjopatą o morderczych skłonnościach, ale wiem też, że nie zabijasz bez
sensownego powodu. Egzekwujesz prawo w naszym świecie i twardo utrzymujesz
porządek.
- Jestem hipokrytą, wiem – sapnął Albert wściekły na samego
siebie – porzuciłem syna na szesnaście lat. Ma rację, że mogłem po niego
wrócić. Mogłem go też wtedy zabrać ze sobą i odwieźć do Blanki, jednak tego nie
zrobiłem. Uznałem, że najpierw uporządkuję ten świat. Nie chciałem by moje
dzieci żyły w wiecznym strachu przed innymi skrytobójcami.
- Piotrek żył w strachu przez te szesnaście lat – zarzuciła
mu kobieta – a co gorsza, żył w nieświadomości, przez co był łatwym celem. Na
szczęście, jego los przeciął się z losem Dantego Sicariusa, który wziął go pod
protekcję. A wcześniej, gdyby nie Sara i Jola, twój syn już dawno by nie żył.
Wziąłeś na warsztat większą sprawę, ale umknęła ci przez to jedna ważna
kwestia. Porzuciłeś własne dziecko dla czegoś, co mogło zaczekać. Ratując ten
ciemny świat, utraciłeś ten swój i Blanki. Zrujnowałeś wasze wspólne szczęście,
które miałeś na wyciągnięcie ręki.
- Wiedziałem, że udzielisz mi rady połączonej z reprymendą –
Albert zakrył twarz w dłoniach ze zmęczenia – W tej kwestii zawsze byłaś
niezawodna. Wiem, że jest już zbyt późno, ale i tak staram się odzyskać to
szczęście, które utraciłem z własnej głupoty. Jestem cierpliwy i jakoś
posklejam do kupy mój świat rodzinny. Poznając Piotrka jestem tego pewny, że to
on jest tym niezbędnym spoiwem.
- Mam nadzieję, że nie chcesz go wykorzystać – Sofii srogo
spojrzała na syna. – Jeśli chcesz to uczynić, wówczas zabiorę Piotra i ukryję w
takim miejscu, gdzie go nie znajdziesz.
- Nie, nawet bym nie mógł – mruknął zdruzgotany blondyn – On
tak bardzo przypomina Blankę. Jego uśmiech, bystre oczy i zachowanie są nią
przesiąknięte. Kiedy na niego patrzę, mam ochotę porwać go do domu i zamknąć w
najbezpieczniejszym miejscu. Wydaje się być tak kruchy, jak jego matka
aczkolwiek ma w sobie spore pokłady energii i siły.
- Szczerze kochałeś Blankę – zauważyła kobieta patrząc w
oczy syna – wiem, że nie ożeniłeś się z nią tylko dlatego, by Murdochowie nie
mogli ubiegać się o prawa do dzieci.
- Mariaż ułatwiłby im sprawę, a tego nie chciałem – przyznał
mężczyzna – jeśli Piotrek uzna mnie za swojego ojca, wówczas Zygfryd straci do
niego jakiekolwiek prawo.
- No tak – zaśmiała się Sofii – ciebie również
wydziedziczono. Wraz z Blanką stanowiliście parę wyrzutków, a teraz ci co się
was wyrzekli roszczą sobie prawo do waszych potomków.
- Powiedziałem o tym Zygfrydowi, ale mnie olał – sapnął
Albert w frustracji – Stwierdził, że Wilhelm w chwili podejmowania tej decyzji
był osobą niepoczytalną.
- Sprytne – szepnęła kobieta w zadumie – Odwrócił kota
ogonem wykorzystując chorobliwą nienawiść Wilhelma do ciebie i Blanki.
- Ten lis zawsze działał mi na nerwy – westchnął Albert
wstając z sofy – Pora iść.
- Tak – Sofii zerknęła na zegar ścienny, według którego
mieli dziesięć minut do posiedzenia Zgromadzenia. – Pamiętaj, że Zgromadzenie
wydaje sprawiedliwe wyroki, zresztą sam jesteś w jego radzie.
Po tych słowach udali się do sali obrad Zgromadzenia.
*
* *
* *
Piotrek z duszą na ramieniu opuścił pokój i ruszył w kierunku
korytarza, gdzie znajdowała się sala obrad Zgromadzenia. Niestety Dante został zabrany
wcześniej przez dziadka, dlatego chłopak musiał na zebranie udać się sam. I
znów z każdym krokiem miał ochotę zrobić tył zwrot i uciec, jednak
uniemożliwili mu to Albert z babcią, którzy o dziwo szli w stronę auli razem.
- Czemu jesteś sam? – Zapytał Albert lustrując syna czujnym
wzrokiem. Od razu zauważył wahanie w jego oczach, jak i strach. – Chodź z nami.
- Hej – Przywitał się niepewnie chłopak. – mogę dzisiaj
usiąść przy Allenie i Nicole?
- Niestety nie – Sofii rozwiała wszystkie nadzieje wnuka –
zasady są jasne. Osądzany musi zajmować fotel.
- Ale babciu – jęknął Piotrek na odpowiedź babci – ten fotel
jest straszny.
- Rozumiem twoje obawy – kobieta odgarnęła z troską w oczach
grzywkę z czoła wnuka – Jola wszystko mi wyjaśniała, ale musimy trzymać się
zasad. Wiem, że wytrzymasz jeszcze ten jeden raz.
- To nie fair – stęknął zielonooki jednocześnie walcząc z
niepokojem odnośnie zabudowanego fotela – wszyscy siedzą na normalnych
krzesłach, a ja muszę tkwić w klatce, jak jakiś zwierz.
- Wiem, że wywołuje to nieprzyjemne wspomnienia – uspokajała
wnuka – ale wiem też, że dasz sobie radę.
- Eh, niepotrzebnie zaczynałem ten temat – Piotrek niemrawo
się uśmiechnął – Z tobą chyba nigdy nie wygram w dyskusji. Jak to jest, że
nawet kiedy nie masz racji, to wygrywasz?
- Siłą perswazji wnusiu – zaśmiała się kobieta łapiąc wnuka
za łokieć – To najlepsza broń w dyskusji, ale tylko pod warunkiem, że
umiejętnie się nią posługujesz.
- Nauczysz mnie tego, jak przyjadę do ciebie w wakacje
odpocząć od Dantego i dzieci – zachichotał chłopak – Może dzięki tobie wreszcie
pokonam pewnego uparciucha, który zagina mnie jedną i tą samą odpowiedzią.
- Z przyjemnością udzielę ci tej lekcji – uśmiechnęła się do
kasztanowłosego – ale ty w zamian zagrasz mi na Errorze, dobrze?
- Dla ciebie zawsze – odwzajemnił uśmiech babci – Będę
musiał odebrać skrzypce od Nicole.
- Skoro się już umówiliście – Albert otworzył drzwi
prowadząc do auli obrad – w takim razie czas na obowiązki.
Weszli do środka, a Piotrek z lekkim oporem zajął wyznaczone
mu miejsce. Albert jednak go nie przykuł do krzesła łańcuchem, jak zrobił to
poprzednio Edward, tylko zamknął obudowę. Kasztanowłosy rozejrzał się po auli
natrafiając na zmarkotniałego Li i równie zmartwioną Jolkę. Pawła nigdzie nie
było, co go zaniepokoiło. Usiadł głębiej w fotelu i cierpliwie czekał, aż
członkowie Rady Zgromadzenia zajmą swoje miejsca. Ostatni zjawił się Dante z
dziadkiem.
- Skoro wszystkie pożądane osoby się zjawiły – zaczął Teo
omiatając salę czujnym wzrokiem – możemy rozpocząć obrady.
- Dziś mieliśmy wydać jedynie wyrok – oznajmił dziadek
Sicarius stanowczym głosem – jednakże nastąpiły pewne komplikacje, które trzeba
wyjaśnić.
- Chciałabym przesłuchać Kaspiana Sforzę, który przybył
dzisiejszego popołudnia na Zgromadzenie – odezwała się Sofii Laverno –
Orestesie, mógłbyś go przyprowadzić?
- Dobrze – Orestes zniknął na kilka minut za drzwiami sali.
Po chwili na środek wyszedł brat Talishy, którego Piotrek pamiętał z ataku na
Akademię.
- Przedstaw się – nakazał Zygfryd lustrując mężczyznę zimnym
wzrokiem – podaj swoje stanowisko w tej sprawie.
- Kaspian Sforza – przedstawił się mężczyzna spokojnym
głosem nie wykazując ani krzty zdenerwowania – jestem bratem Talishy, jak
również Blanki. Przybyłem tu wyjaśnić pewne nieścisłości względem dzieci tej
drugiej.
- A bardziej jaśniej? – Nacisnęła na brata Talisha z jadem w
głosie. – Jakie nieścisłości?
- Eh – westchnął Kaspian w reakcji na bijącą do niego
nienawiść siostry – Bianka, jak również i ja, zostaliśmy wydziedziczeni i
wygnani z rodu przez ojca. Ona za ciążę, a ja za sprzeciwienie się woli głowy
rodu. To chyba wiele mówi, że Kronos nie ma praw do dzieci Blanki. Lider grupy
sam się ich wyrzekł wyganiając ich matkę.
- To wiele wnosi do sprawy – rzucił Teo ze zrozumieniem –
Coś jeszcze?
- Taki mały szczególik – uśmiechnął się mężczyzna z
przekąsem widząc gniewne spojrzenie siostry – w chwili, kiedy zezwolicie zabrać
dzieci Kronosowi już ich nie zobaczycie. Talisha przy pierwszej okazji je
pozabija przez swoją chorą nienawiść do Blanki.
- Rozumiem – przerwał mu Zygfryd – W takim razie co
proponujesz w kwestii Piotra?
- Ja bym dał dzieciakowi święty spokój i pozwolił samemu
decydować o swoim losie – odparł Kaspian pewnym głosem – Ewentualnie oddałbym
go ojcu. Widziałem, jak bardzo zżył się z bratem i siostrą i myślę, że nie
powinno się rozdzielać tej trójki.
- Wiesz, że także możesz ubiegać się o opiekę nad tym
chłopcem? – Zapytał długowłosy mężczyzna z Averro Subtraxi. – Także możesz
powołać się na krew.
- Wiem – Kaspian zaśmiał się tylko w odpowiedzi na zadane
pytanie – Nie nadaję się na opiekuna, ale muszę przyznać, że to dość kusząca
propozycja. Widziałem jak walczy i muszę przyznać, że cicha woda brzegi rwie.
Nie chcę jednak go ograniczać sobą, dlatego nie ubiegam się o prawa do niego.
- Dziękujemy za informacje – Sofii zakończyła tymi słowami
jego przesłuchanie – Chciałabym by Talisha Night wyszła na środek.
- Jestem w Radzie – zaparła się kobieta – nie możecie.
- Jeśli jest powód, wówczas można przesłuchać członka Rady –
zauważył dziadek obojętnym tonem – Nie tylko ty dziś będziesz przesłuchiwana,
więc z tym nie walcz.
- Niech wam będzie – Talisha wyskoczyła zza stołu lądując
tuż przy mównicy na środku – Nazywam się Talisha Night i ubiegam się o prawa do
dzieci Blanki.
- Czy to prawda, że masz coś wspólnego z porwaniem młodszego
syna Blanki? – Zapytał senior Sicarius dość chłodnym głosem. – Odpowiedz.
- Czy mam coś z tym wspólnego? – Zakpiła kobieta w śmiechu.
– Oczywiście, że mam. Nie udało mi się zabić jego matki, dlatego zabrałam sobie
małą pamiątkę. Uroczo się mazał, kiedy wyciągałam go z wraku samochodu, którym
jechała ta prostaczka. Mogłam ją dobić, ale niestety nadjeżdżał jakiś radiowóz.
Wilhelm miał ukatrupić bachora, jednak tego nie zrobił. Gdyby nie ta wścibska
smarkula, jego córunia, to pewnie by się udało zabić tego chłopczyka.
- Czemu chcesz zabić tę trójkę? – Wtrącił się Charles
Veneni.
- Są jej dziećmi, a to mi wystarcza – oznajmiła Talisha
niczym niewzruszona – Tatulek obawia się o córeczkę?
- Rozumiem – Dziadek Sicarius odnotował coś w swoich
notatkach. – Teraz chciałbym porozmawiać z Albertem Laverno-Murdochem.
Talisha wróciła na podest zaś Albert zajął jej miejsce na
środku auli.
- Albert Laverno-Murdoch – przedstawił się blondyn – Jestem
ojcem Piotra i Allena.
- Chciałeś coś powiedzieć – mruknął Teo notując coś w
protokole – Mów.
- Zostałem wydziedziczony i wygnany z rodu Murdoch –
oświadczył Albert spokojnym głosem – dlatego uważam, że ten ród nie ma żadnych
praw do mojego syna. Może i płynie w nim ich krew, ale wyparli się mnie, a tym samym
i jego.
- Nie zgodziłbym się z tym – odezwał się Zygfryd – Wilhelm w
chwili podejmowania tej decyzji postradał już rozum, dlatego nie powinno się
brać jej na poważnie.
- Faktem jest, że się nas wyrzekł w imieniu rodu – Albert
szedł w zaparte. – Skoro ród wyparł się nas, to
my możemy postąpić analogicznie.
- Ty porzuciłeś syna na szesnaście lat – zarzucił bratu
Zygfryd z irytacją wymalowaną na twarzy – jakoś wtedy ci nie przeszkadzało, że
chłopiec był na łasce twojego brata bliźniaka.
- Każdy kij ma dwa końce – sapnął Albert czując, jak wali mu
pod stopami grunt – Popełniłem błąd pozostawiając syna w tamtym domu. Z tego co
wiem, Wilhelm wyrzekł się go i wysłał do poprawczaka w cztery lata po tym, jak
go postrzelił.
- Panowie – uspokajał ich senior Sicarius – To nie plac
zabaw.
- Wypowiedziałem swoje zdanie w sprawie syna – rzucił Albert
wracając na miejsce.
- Chciałbym zapytać jeszcze o pewną rzecz Jolantę Avis –
oznajmił Chcarles Veneni. Kiedy Orestes wyprowadził dziewczynę na środek, mężczyzna
zmierzył ją badawczym spojrzeniem. – Z informacji, jakie uzyskaliśmy
wczorajszego dnia wynika, że byłaś niemal cały czas przy Piotrze, kiedy
przebywał w domu Wilhelma Murdocha.
- To prawda – potwierdziła rudowłosa.
- Powiedz mi co zauważyłaś przez ten okres – nalegał Veneni.
- Piotrka katowano za byle co i trzymano w piwnicy, jak
jakieś zwierzę – odpowiedziała Jolka ze zdecydowaniem w oczach – Kiedy miał
dziewięć lat, Edward oznakował go niczym bydło, wypalając znak rodu na stopie.
Czy tak traktuje się młodszego brata? Piotrek miał i nadal ma powody by nie
czuć więzi do Murdochów. Popieram go w stu procentach.
- Wiesz, że po części w twoich żyłach płynie krew Murdochów?
– Zapytał ją Zygfryd z karcącym spojrzeniem.
- Piąta woda po kisielu – zadrwiła dziewczyna – Mój dziadek
zrzekł się swojego dziedzictwa i żył, jak zwykły człowiek.
- To, że on się zrzekł, nie znaczy, że ród o nim zapomniał –
oznajmił Murdoch dość chłodno. Dziewczyna miała potencjał. Już dawno to
zauważył. – Ród zawsze może się o ciebie upomnieć.
- Niby czemu miałby się o mnie upominać? – Jolka zdębiała na
takie oświadczenie. – Nie noszę waszego nazwiska, jak również nie przypominam z
wyglądu Murdocha.
- Piotr również z wyglądu Murdocha nie przypomina – zakpiła
Talisha gasząc pewność rudowłosej – Co ty na to ryża?
- Prędzej zginę niż wstąpię w szeregi Murdochów –
odpowiedziała zdecydowanie dziewczyna.
- Od razu widać, że się razem chowali – skomentował Albert
czując coraz większą sympatię do przyjaciółki syna – Mają identyczne zdanie w kwestii
Murdochów.
- Możesz usiąść dziecko – polecił jej Sicarius widząc jej
wahanie – Ktoś jeszcze chce zabrać głos?
Zapadła cisza, co było równoznaczne z końcem przesłuchań i
dyskusji. Dziadek Sicarius zebrał notatki wszystkich członków Rady, po czym w
ciszy je studiował. Po około godzinie wstał i odczytał werdykt.
- Prawem nadanym mi przez status przewodniczącego Rady
Zgromadzenia oświadczam co następuje. – Zaczął
łagodnie aczkolwiek stanowczo senior Sicariusów. – „Piotr Gustawo Albert Laverno-Murdoch w celu odkrycia swojej
przynależności ma obowiązek poznać każdy ubiegający się o niego ród.
Postanowiono, że wejdzie pod opiekę:
Murdochów – pięć miesięcy;
Alberta Laverno-Murdoch – sześć miesięcy;
Sofii Laverno – cztery miesiące;
Venenich – trzy miesiące.
Wyrok wchodzi w życie
w trybie natychmiastowym dwa dni po obradach Zgromadzenia."
- A co z Kronosem? – Dociekała Talisha. – Pominąłeś Kronosa
staruchu!
- Żądanie Kronosa zostało oddalone – oznajmił Sicarius
zimnym głosem – Możesz opuścić ten dom.
Talisha wściekła wyszła z auli. Ciskała przy tym najgorszymi
wulgaryzmami, jakie zrodziły się na świecie grożąc zemstą na potomkach siostry.
- Jak to w trybie natychmiastowym?! – Piotrek w szoku aż
wstał z fotela. – A co ze szkołą? Trwa jeszcze szkolenie w akademii.
- Właśnie – wtórował mu Dante.
- Dobrze wiemy, że ukończyłeś szkolenie już rok temu –
odparł staruszek spokojnym głosem – Za dwa dni wyjeżdżasz z Murdochami.
- A nie mogę zacząć od Nicole? – Desperacko chwytał się
każdej szansy na odwleczenie wyjazdu do Murdochów. – Albo chociaż od babci.
- Kolejność twojej podróży jest zgodne z listą – odparł
Sicarius tonem nie podlegającym dyskusji – Radzę ci się zacząć pakować
chłopcze.
*
* *
* *
Piotrek zdruzgotany leżał na łóżku w pokoju Dantego. Za dwa
dni miał zostać rozdzielony z ciemnowłosym na prawie pół roku. Pomiędzy każdym
z pobytów miał uwzględnioną tygodniową przerwę, co nieco go pocieszało.
- Cholera! – Ryknął rzucając poduszką w najbliższy kąt. –
Pieprzony tryb natychmiastowy!
Decyzja Zgromadzenia pokrzyżowała mu plany. Miał nadzieję,
że spędzi z Dante jeszcze trochę czasu w szkole, a tu spotyka go wielkie
rozczarowanie.
Ciemnowłosy też był w ciężkim szoku po usłyszeniu
odczytanego wyroku. Ciskając gromami z oczu wszedł do sypialni, gdzie zastał w
równie burzliwym humorze partnera.
- Wiedziałeś o tym? – Piotrek zadał mu pytanie, kiedy
zamknął zamki w drzwiach.
- Nie – Dante podszedł do łóżka opadając na nie obok
chłopaka. – Dziadek dobrze to sobie obmyślił. Wiedział, że tak nas osłabi.
- Co teraz zrobimy? – Zielonooki wtulił się w bok mężczyzny.
– Myślałem, że pozwolą mi chociaż skończyć ten turnus szkolenia.
- Też na to liczyłem – sapnął Sicarius smętnym głosem – Nie
chcę cię tak szybko stracić.
- A ja nie chcę jechać do Murdochów – jęknął Piotrek w przygnębieniu
– ja tam chyba oszaleję bez Rubi i ciebie. Wiesz, że zostawiam ci kotkę?
- Wiem – Szepnął ciemnowłosy całując chłopaka w usta. – Mamy
tylko dwa dni.
- Będziesz do mnie dzwonił? – Zapytał kasztanowłosy zezując
na partnera. – Bo ja będę.
- Oczywiście, że będę do ciebie dzwonił – uspokajał go Dante
– Jak nie wytrzymam, to cię nawet odwiedzę.
- Jak ja nie wytrzymam, to wówczas zwieję i tylko tobie
zdradzę gdzie – oświadczył zielonooki już sennie. Rytm serca mężczyzny działał
kojąco na jego nerwy, a jednocześnie go usypiał. – Spędźmy ten pozostały czas
razem. W ogóle nie wychodźmy z pokoju.
- Zgoda – Dante przykrył ich kocem widząc, że Piotrek
przysypia. – Spędzimy go tylko we dwoje.
[1] Nekromancja - dziedzina magii polegająca
na ożywianiu zwłok lub szczątków ludzkich (nieumarli), jak również forma
praktyk magicznych, w
której czarujący (nekromanta)
przyzywa cienie zmarłych
w celu poznania prawdopodobnych wersji przyszłości lub celach własnych (np.
usług). Słowo nekromancja pochodzi od greckiego νεκρός nekrós – martwy oraz μαντεία - wróżyć. [Wikipedia].