Hejka, na wstępie chciałam bardzo podziękować za pomoc z moimi bykami w tekście :) Wiecie, piszę nocami i zmęczonym wzrokiem ciężko wyłapać wszystkie błędy, jakie powstają podczas pisania, a do tego dochodzi jeszcze moje nazbyt subiektywne podejście :) Jeszcze raz bardzo dziękuję za wsparcie i liczę, że w razie czego nadal podacie mi pomocną dłoń.
Na koniec taka mała informacja, ten rozdział jest przedostatnim II tomu :) . Jestem w trakcie pisania ostatniego, zatytułowanego: "Wyrok". Kolejne rozdziały rozpoczną tom III. Pozdrawiam i zachęcam do komentowania.
Zamyślony Piotrek
siedział w jadalni i dziobał widelcem jedzenie na talerzu. Nie miał apetytu, a
Dante nie pozwalał mu opuszczać pokoju, chyba że na posiłki. Był już zmęczony
tą całą rekonwalescencją i znudzony niemal do śmierci. Niestety obiecał
przestrzegać zasad, a zaliczał się do osób słownych.
- Wiesz, że
zmasakrowałeś ten kotlet do reszty? – Usłyszał za sobą głos Allena, który
zajrzał mu do talerza przez ramię. – Jedzenie, jak sama nazwa wskazuje, nie
służy do zabawy.
- Nie mam apetytu –
westchnął Piotrek odkładając widelec na talerz – Mam dość tej bezczynności.
Wszyscy robią ze mnie jakiegoś paralityka.
- Nie dramatyzuj –
pocieszał go brat mierzwiąc mu w żartach włosy – Ponosisz konsekwencje własnej
głupoty.
- Przestań traktować
mnie, jak małolata – warknął Piotrek poprawiając fryzurę – Jesteśmy w
jednakowym wieku. A te rany, to mały wypadek przez nieuwagę.
- Raczej przez głupotę
– naciskał na ostatnie słowo brązowowłosy – Jesteś czujny i spostrzegawczy,
więc bez problemu uchyliłbyś się przed tymi kulami. Specjalnie dałeś się
trafić.
- Za pierwszym razem –
przyznał zielonooki nieco zawstydzony tym, że brat odgadł jego postępowanie –
Drugi raz całkowicie mnie zaskoczył. W emocjach wymachiwała odbezpieczoną
bronią, która w pewnym momencie wystrzeliła.
- Mówiąc głupota,
miałem na myśli późniejsze działania, kretynie – Allen pacnął brata w czoło. –
Zrywałeś szwy doprowadzając się do ruiny.
- Wszyscy mi to
wypominacie – jęknął Piotrek odsuwając od siebie talerz z jedzeniem – Po prostu
chcę was uwolnić od udręki jaką jestem. Z roku na rok uświadamiam sobie, że
życie jest tak cholernie trudne. Gdyby nie Dante, pewnie już dawno całkowicie
bym się załamał.
- Eh, głuptasie –
sapnął zaniepokojony stanem brata Allen – Życie to ciężki kawałek chleba, na
który trzeba sowicie zapracować. Nie odrzucaj go jak jakiś ochłap.
- Byłem na grobie mamy
w dniu naszych urodzin – odparł smutnie kasztanowłosy zezując na brązowowłosego
– Uświadomiłem sobie, że jestem najgorszym dzieckiem jakie urodziła. Dopiero od
roku znam jej imię i nadal do końca nie wiem jaka była. Przelotnie pamiętam
tylko dotyk jej dłoni i przyjemny zapach. Stojąc nad jej nagrobkiem naszło mnie
pytanie, czy mam prawo nazywać się jej synem? Może powinienem pozostać tym
przeklętym bękartem, którego wszyscy nienawidzą?
- Ani mi się waż! –
Ryknął na niego Allen w złości. – Jesteś jej synem i masz prawo tak się
nazywać! Jeśli usłyszę, że nazywasz siebie bękartem, wówczas będę lał cię do
momentu, aż to słowo całkowicie wyleci ci z głowy. A jeżeli ktoś tak cię
nazwie, wtedy go ukatrupię. Nikt nie ma prawa wątpić w fakt, że jesteś synem
Blanki Sforza, nawet ty sam.
- Święte słowa –
usłyszeli za sobą głos Alberta – Widzę chłopcy, że dobrze się dogadujecie.
- Myślę, że powinienem
już wracać do pokoju – mruknął Piotrek wstając z krzesła – Przemyślę twoje
słowa Allenie, choć nadal mam pewne wątpliwości.
- Siadaj – Albert
łapiąc syna za ramiona docisnął go do krzesła – Nie zjadłeś swojego posiłku.
- Nie jestem głodny –
jęknął zielonooki ponownie chcąc wstać, jednak przegrał z siłą ojca – Puszczaj.
- Nie – usłyszał szept
w uchu – Zjedz chociaż tego zmasakrowanego kotleta.
- Nie chcę – żachnął
się Piotrek w nerwach – Puść mnie do cholery!
- Słuchaj uważnie
brzdącu – odparł spokojnie Albert delikatnie głaszcząc policzek syna, a następnie
zjeżdżając do szyi przejechał wzdłuż widniejącej na niej cieniutkiej blizny. –
Jesteś synem moim i Blanki. Niezależnie jak bardzo będziesz się tego
faktu wypierał, on pozostanie niezmieniony. Ta blizna jest pamiątką naszego ostatniego
spotkania, gdy rzuciłeś się na Wilhelma w mojej obronie.
- Tę bliznę pozostawiła
rana po upadku z drzewa – westchnął Piotrek jakoś uwalniając się z chwytu ojca
– Skaleczyłem się niefortunnie upadając na jedną z gałęzi.
- Nic nie pamiętasz –
Albert ponownie złapał chłopaka i na powrót przygwoździł go do krzesła. – Miałeś
wówczas niewiele lat i doznałeś sporego wstrząsu po postrzale.
- Czemu wszyscy każecie
mi przypominać sobie zdarzenia, o których chcę zapomnieć? – Jęknął zmęczony już
szarpaniną z ojcem zielonooki. – Chcecie bym udawał kogoś, kim nigdy nie byłem
i nie będę. Nie pozwalacie mi pozostać sobą. Odwalcie się ode mnie!
- Niech pan zostawi
Piotrka w spokoju! – Ryknęła Nicole wbiegając do jadalni. Zwabiły ją
podniesione głosy mężczyzn. Uwolniła brata z uścisku Alberta, po czym
pociągnęła go za sobą wybiegając z pomieszczenie. – Żegnamy!
Allen w duchu śmiał
się, jak dziecko obserwując całą zaistniałą sytuację. Mina ojca była bezcenna,
a furia Nicole urocza. Żal mu było brata, którego non stop bombardowano różnymi
powiązaniami na siłę próbując wdrążyć w przestępczy świat. Obawiał się decyzji
Zgromadzenia w kwestii jego losu. Intuicja podpowiadała mu, że Piotrka czeka
długa katorga z Murdochami i Albertem. Bardzo chciałby mu pomóc, jednak sam nic
nie zdziała, a dobre chęci nie stanowią rozwiązania. Jedynie mógł go wspierać
wraz z Nicole. Westchnął tylko wstając z krzesła i ruszył za wściekłym ojcem,
który warczał pod nosem jakieś groźby pod adresem jego młodszego rodzeństwa.
* * * * *
Piotrek wkurzony rzucił
się na łóżko w pokoju Dantego. Wszyscy chcieli rządzić jego życiem i traktowali
go jak jakiegoś nieporadnego dzieciaka. Może się do tego przyczynił grając
ofiarę na studiach i poza nimi?
- To ciągłe zmienianie
tożsamości w końcu zagoniło mnie w kozi róg – sapnął zakrywając przedramieniem
oczy – Chyba nadeszła pora na szczerość. Może powinienem wreszcie przestać
ukrywać prawdziwego siebie?
W zamyśleniu głośniej wypuścił
powietrze z płuc. Był jeszcze trochę słaby, ale rany ładnie się
goiły i nie miał już temperatury. Widział, jak Dante męczy się na posiedzeniach
Zgromadzenia, dlatego nie chciał ponownie dodawać mu zmartwień sobą. Spotkanie
z ojcem dało mu do myślenia.
- Cholerny zgred i jego
spóźniona troska – mruknął w złości wspominając poważne spojrzenie Alberta.
Zdarzenie, o którym mówił mężczyzna, pamiętał jedynie we fragmentach. Zamknął oczy
i dotknął dłonią blizny na szyi. – Czy oni wszyscy wreszcie zrozumieją, że
jestem już pełnoletni?
- Znowu się nad sobą
użalasz? – Usłyszał głos Dantego nad sobą. Otworzył powieki i go zobaczył.
Głębokie, piwne oczy czujnie obserwujące każdy jego ruch. – Co wprawiło cię w
tak ponury nastrój?
- A zgadnij – Piotrek
westchnął posyłając partnerowi lekki uśmiech. – Masz do wyboru rodzinne
spotkanie, rodzinne spotkanie i rodzinne spotkanie.
- W takim razie
strzelam, że rodzinne spotkanie – zaśmiał się ciemnowłosy siadając obok niego –
Pytanie tylko z kim?
- Spotkałem Allena i
trochę z nim gadałem – opowiadał chłopak spokojnym głosem – gdy nagle zjawił
się Albert i nam przerwał wtrącając swoje trzy grosze. Ok, może miał rację,
ale i tak wkurza mnie fakt, że chce mnie wychowywać i prawi mi morały, kiedy
jestem już dorosły.
- Ta, to irytujące –
przyznał mu rację Dante – To traktowanie sprawia, że niezbyt często wracam do
domu rodziców. W tym miejscu wszyscy traktują mnie, jak młokosa, którym byłem
nim je opuściłem.
- Ty przynajmniej masz
to szczęście, że znasz członków swojej rodziny – zarzucił mu Piotrek – Ja
prawie nikogo nie znam. Obcy ludzie każą nazywać siebie babcią, wujkiem, ojcem
czy ciocią. Nicki i Al do niedawna także byli mi nieznani.
- Podejrzewam, że to
cię frustruje – zauważył Sicarius nie spuszczając wzroku z chłopaka – Wiesz,
powiadają, że z rodziną wychodzi się dobrze jedynie na zdjęciu. Choć to także
nieraz szlag bierze.
- Coś w tym jest –
zachichotał zielonooki całując w policzek partnera – Dziękuję za próbę
pocieszenia. To naprawdę mi pomogło. Wiesz, czeka mnie podróż do wnętrza
siebie. Muszę przypomnieć sobie, kim tak faktycznie jestem. Piotr Czarnecki to
moje alter-ego, pod którym się ukrywałem od ponad dekady. Czas bym zaczął być
szczery ze sobą i spojrzał prawdzie w oczy. Ty niejako poznałeś większą część
mojej realnej osobowości, jednak nadal nie potrafię do końca całkowicie się
przed tobą obnażyć. Myślę, że pod tym względem idealnie się dopasowaliśmy.
- Do czego zmierzasz? –
W oczach Dantego przez moment można było zauważyć niepokój.
- Mamy podobne obawy –
oznajmił w zamyśleniu chłopak – Widzisz, przeraża mnie myśl, że znienawidzisz
prawdziwego mnie. Pokazałem ci tę żenującą stronę, gdzie jestem beksą i
wkurzającym bachorem. Jedynie w przebłyskach widziałeś skrywany wewnątrz mnie
mrok. Ja twój w tobie widzę i dostrzegam siłę woli, która go próbuje okiełznać.
- Hm, może powinniśmy
zacząć wszystko od nowa? – Zastanawiał się Dante. Słowa kasztanowłosego trafiły
w sedno obaw jakie go dręczyły od pierwszego dnia ich związku. – Po
Zgromadzeniu spróbujmy przestać się okłamywać. Powoli zaczniemy wykładać karty
na stół, co ty na to?
- Ciekawa strategia –
Piotrek w zadumie przymknął oczy. – Trudna decyzja, ale ok. Niezależnie od
postanowienia Zgromadzenia, wspólnie odsłonimy przed sobą nasze prawdziwe
tożsamości.
- Jeżeli chcemy ze sobą
być – Ciemnowłosy zdecydowany spojrzał na partnera. – Musimy poznać każde
kłamstwo, które nas dzieli.
- Właśnie – Zielonooki
wtulił się w tors Sicariusa – Mam nadzieję, że mnie po tym nie znienawidzisz.
- I vice verso –
szepnął mu do ucha Dante – To będzie nasza próba.
Piotrek zaczął cicho
chichotać w tors partnera. Nie potrafił wytrzymać tej poważnej atmosfery.
- Co cię tak bawi
nieznośny chochliku? – Mruknął zdziwiony mężczyzna nie rozumiejąc reakcji
chłopaka. – Ostatnio zachowujesz się dziwnie nieprzewidywalnie, jak na ciebie.
- Mówisz? – Piotrek
śmiał się już głośniej. Po kilku minutach zdołał się uspokoić i nieco
spoważnieć. – Wiesz, pomyślałem tylko, że ta cała sytuacja ze Zgromadzeniem i
pętający się wszędzie obcy ludzie, doprowadzili nas do nazbyt odpowiedzialnych
zachowań. Od kiedy słuchamy się innych? Odkąd cię poznałem myślałem, że nie
ulegasz nakazom z zewnątrz. A tu proszę, okazuje się, że popełniłem pomyłkę.
Twój dziadek założył ci smycz, że tak posłusznie wykonujesz jego polecenia?
Wtedy w jego gabinecie na własne oczy zobaczyłem, jak wilk zmienia się w
zwykłego psa.
- Aż tak to widać? –
Dante w szoku spojrzał na zielonookiego. – Jestem mu to winny. Zawsze ratował
mnie z opresji nie chcąc niczego w zamian.
- Tak ci się tylko
wydaje – Kasztanowłosy posłał partnerowi psotny uśmieszek. – Twój dziadek to
szczwany lis. Przez te wszystkie lata bawił się z tobą w podchody urabiając na
własny sposób. Stałeś się jego sukcesorem, bo on tego chciał, ale dał ci
myśleć, że sam podjąłeś taką decyzję. Zugzwang[1]
Dante. Jakiego ruchu byś teraz nie zrobił i tak będziesz na przegranej pozycji.
- Jestem tego świadomy
– westchnął zmęczony ciemnowłosy – Od dziecka grywałem z dziadkiem w szachy i
zawsze uczył mnie tego ruchu. Twierdził, że prawdziwy strateg podchodzi do
wroga niezauważenie, powoli wykańczając jego wsparcie. Ty jesteś moim
wsparciem, dlatego musi nas rozdzielić na pewien czas. Zgromadzenie jest tylko
narzędziem w jego rękach.
- Tak – zgodził się z
nim Piotrek – Mną też chce manipulować. Z początku byłem temu przeciwny, ale
teraz myślę, że podejmę wyzwanie, które przede mną stawia. Zagram z nim tę
partię szachów, bo czuję jego dobre zamiary. Zobaczymy jak to się skończy.
- Wiesz, że to będzie
ciężka gra? – Ostrzegał go Dante lekko zaniepokojony zdecydowaniem chłopaka. –
Dziadek gra fair, ale nigdy nie powie wprost jakie ma intencje. Sam będziesz
musiał go rozszyfrować.
- Myślę, że dam radę –
uspokajał go zielonooki szczerząc się dość zabawnie – złapałem już trop i
powoli dojdę po wskazówkach do celu.
- Teraz rozumiem jego
świetny humor od czasu wigilii – zauważył Dante w śmiechu – Trafił swój na
swego. On po prostu znalazł godnego przeciwnika.
- Może tak, może nie –
sapnął Piotrek w odpowiedzi – Okaże się podczas naszej rozgrywki. Niestety będę
miał ograniczoną możliwość ruchów. Nie wiem jak Albert, ale Zygfryd kocha pchać
swoje ręce tam, gdzie może namieszać. Z pewnością będzie chciał doprowadzić do
mojego upadku, choć nadal nie rozumiem dlaczego tak usilnie chce mnie dopaść.
- Dobrze wiesz dlaczego
– zarzucił mu Dante – Po prostu nie przyjmujesz tej wiedzy do świadomości.
- Że niby mogę coś
wnieść do rodu? – Prychnął kasztanowłosy machając ręką w lekceważącym geście. –
Zygfryd po prostu chce mieć haka na Alberta, a ja jestem niejako jednym z jego
słabych punktów. Nihil novi.
- Ciekawa konkluzja –
Dante objął chłopaka i wbił się w jego miękkie usta. – Masz rację. Za bardzo
wczuliśmy się w tę niemrawą sytuacje w domu. Trzeba to jakoś rozładować.
- Też tak myślę –
Piotrek odwzajemnił pocałunek jeszcze bardziej przywierając do partnera. –
Zamknąłeś drzwi?
- Zamknąłem – Dante
rozsunął zamek bluzy kasztanowłosego odsłaniając jego nagi, lekko zabandażowany
tors. – Nikt nam nie przeszkodzi.
- To dobrze – stęknął
chłopak w reakcji na dotyk ust partnera – Nie musisz już tam wracać?
- Nie dziś – mruknął
ciemnowłosy zsuwając spodnie z bioder kasztanowłosego, który zaczął bawić się
guziczkami jego koszuli – Mój niecierpliwy chochlik wrócił do normy.
- Nie będę znowu bierny
– odparł z uporem chłopak nie przestając rozpinać guziczków – wtedy robisz ze
mną, co tylko chcesz.
- Bo lubię patrzeć, jak
się pode mną wijesz i błagasz o więcej – oświadczył w rozbawieniu mężczyzna
lekko przygryzając opuszki palców partnera, który starał się go jakoś uciszyć –
Moment, gdy tracisz kontrolę jest najlepszy. Nauczyłem się kilku trików, za
pomocą których mogę cię szybciej doprowadzić do tego stanu.
- Osz cholera – jęknął
zielonooki, kiedy partner nacisnął wrażliwe miejsce za jądrami jednocześnie
masując jego męskość. Z wrażenia wbił palce w plecy ciemnowłosego. – Pastwisz
się.
- Troszeczkę –
zachichotał Sicaarius całując usta kochanka – Urocze dźwięki wydajesz, kiedy ci
tak robię.
- Facet raczej nie powinien
brzmieć w ten sposób – sapnął Piotrek drżąc z podniecenia. Zabiegi partnera
działały idealnie, niemal całkowicie burząc jego opór. – To raczej dźwięk
odpowiadający kobiecie.
- Nie – Dante
przejechał językiem wzdłuż szyi chłopaka – Tylko ty brzmisz w tak uroczy sposób
skarbie. Kobiety ci w tym nie dorównują.
- Ale to zawstydzające
– szepnął zielonooki lekko wzdrygając się, gdy mężczyzna wsunął w niego drugi
palec – doprowadzasz mnie do stanu nieważkości i do granic możliwości.
Sprawiasz, że zatracam się w każdym twoim geście i dotyku.
- Miło mi to słyszeć – Ciemnowłosy ułożył chłopaka w dogodniejszej dla siebie pozycji, po czym mocnym pchnięciem w niego wszedł. Zielonooki, z zamglonym wzorkiem, wijąc się na prześcieradle z odczuwanych doznań wypełniał pokój swoim krzykiem. – Okiełznałem mojego, psotnego chochlika.
- Jak wyzdrowieję, to
się zemszczę – stęknął chłopak spazmatycznie oddychając – Dam ci wtedy
posmakować twoich łóżkowych metod.
- Łapię cię za słowo –
Dante namiętnie pocałował partnera jednocześnie gwałtowniej się w nim
poruszając. Chłopak zaczął popiskiwać z podniecenia i desperacko łapać
powietrze. Po chwili obaj z okrzykiem opadli na prześcieradło doznając
spełnienia. – Mamy jeszcze sporo czasu do kolacji.
- Poleniuchujmy do tego
czasu w łóżku – poprosił zmęczonym głosem Piotrek wtulając się w mężczyznę –
Pójdziemy do jadalni razem.
- Dobrze – Dante czule
pocałował zaróżowiony policzek chłopaka – Pójdziemy tam razem.
* * * * *
Wieczorem na zewnątrz
rozszalała się istna śnieżyca, a dźwięk świszczącego w kanałach wentylacyjnych
wiatru obudził Dantego. Mężczyzna spojrzał na zegarek i ku swojemu zdziwieniu
zauważył, że do kolacji zostało niecałe półgodziny. Odwrócił się w stronę
śpiącego Piotrka i delikatnie pocałował jego lekko rozchylone usta.
- Czas wstawać kochanie
– wyszeptał łagodnie do jego ucha nieco je podgryzając – Niedługo będzie
kolacja.
- Jeszcze tylko pięć
minutek – sapnął chłopak odwracając się na drugi bok – Proszę.
- A może powinienem
obudzić cię w nieco inny sposób? – Ciemnowłosy złapał za jeden z pośladków
śpiącego, na co ten zerwał się do siadu. – Już wstaję!
- Szybko – zachichotał
Sicarius wstając z łóżka – szkoda, bo miałem ochotę na krótką zabawę z ospałym
skrzatem.
- Wtedy na pewno nie
zdążylibyśmy na kolację – zarzucił mu ziewając chłopak – Twoje krótkie zabawy z
reguły się przeciągają doszczętnie wysysając ze mnie energię.
- Wiesz, że jemy dziś
wszyscy w głównej jadalni? – Zapytał nagle ciemnowłosy. – To zarządzenie
dziadka.
- Mówiąc wszyscy, masz
na myśli? – Dociekał zielonooki z niepokojem w głosie.
- Uczestników
Zgromadzenia i dorosłych członków rodu – poinformował go Dante z niemrawą miną.
Widać było, że nie uśmiecha mu się ten wspólny posiłek. – W skrócie, będzie
głośno i tłoczno.
- Dzięki Bogu dzieci
jedzą osobno – odetchnął z ulgą kasztanowłosy – Chociaż je ominie posiłek w
stresie. Może powinienem zgłosić się na ich opiekuna?
- To nie wyjdzie –
sapnął zrezygnowany Sicarius – Dziadek wyraźnie zaznaczył, że obaj mamy się
stawić na tej kolacji.
- Twój dziadek najwyraźniej
coś knuje – zamyślił się Piotrek z jeszcze większym niepokojem. Wskoczył w
czarne rurki i narzucił na siebie dopasowaną bordową bluzkę. – Coś mi mówi, że
ten posiłek stanie mi w gardle.
- Może nie będzie aż
tak źle – Dante pocieszał partnera, jak i siebie. Także odczuwał niemiłe
wibracje, co go martwiło. Spojrzał na walczącego z włosami chłopaka. Ten widok
poprawił mu humor. – Jakoś przeżyjemy tę kolację.
Po tych słowach obaj
opuścili pokój. Tuż przed progiem głównej jadalni Piotrek stanął, jak wryty nieco
się wahając, czy wejść. Jednak obecność Dantego pozwoliła mu zebrać siły. Wziął
głęboki oddech i wkroczył do pomieszczenia. Od razu poczuli na sobie kilka par
zaciekawionych oczu. Przy stole zauważyli dwa wolne krzesła, niestety w różnych
miejscach. Jedno znajdowało się przy dziadku Sicariusie, zaś drugie między
Zygfrydem a Albertem.
- Lokalizacja tych
krzeseł jasno mówi, gdzie kto ma siąść – szepnął zielonooki do partnera – Twój
dziadek się postarał, od razu straciłem apetyt.
- Nie dziwię ci się –
mruknął cicho ciemnowłosy – Zrobił to specjalnie chcąc nas rozdzielić już
teraz.
- Jest konsekwentny w
tym co robi – zauważył zrezygnowany Piotrek – No cóż, nie pozostaje nam nic
innego, jak wziąć udział w tej małej prowokacji.
- Na szczęście, masz
naprzeciwko Nicole i Allena – pocieszał go Dante lekko klepiąc w ramię – To
zawsze jakieś wsparcie.
- Zawsze to coś –
Piotrek przymknął na chwilę oczy przygotowując się do roli spokojnego chłopca –
Muszę jednak przyznać, że porządnie rzucił mi rękawicę, ale i tak ją podniosę.
- Odważne zagranie –
pochwalił go Dante ruszając z nim do stołu. Przy rozstaniu posłał mu ciepłe
spojrzenie. – Powodzenia.
Piotrek powoli ruszył w
stronę wolnego krzesła. Nie czuł się zbyt pewnie ze świadomością, że musi
usiąść jednocześnie przy ojcu i stryju. Na domiar złego, miejsce obok Zygfryda
zajmował Edward.
- Nie obrazicie się,
jeśli tu siądę? – Zapytał spokojnie podchodząc do wyznaczonego mu miejsca. –
Tylko to krzesło jest wolne. Chyba, że będę wam przeszkadzał, wtedy się oddalę.
- Siadaj braciszku –
Nicole posłała bratu ciepły uśmiech. – Nie przejmuj się tymi zgredami.
- Zważaj na słowa
panienko – zwrócił jej uwagę Zygfryd surowym tonem – Siadaj Piotrze.
- Chyba jednak będę wam
przeszkadzał – Piotrek wyczuł wściekłość ojca, dlatego wolał przy nim nie
siadać. – Jakoś straciłem apetyt.
- Nie tym razem –
Albert siłą posadził syna na krześle. – Nie zjadłeś obiadu, to przynajmniej
dopilnuję, że spożyjesz kolację.
- Leo by ci nie
wybaczył, że opuszczasz posiłki – zaśmiał się Allen puszczając bratu
żartobliwie oczko – Za karę dostałbyś podwójną porcję.
- No coś ty –
zachichotała Nicki podłapując intencję Allena, który chciał rozładować niemrawą
atmosferę przy stole – Pierwszego dnia szkoły, Piotruś na dzień dobry dostał
podwójną porcję za swój wątły wygląd.
- Bardzo śmieszne –
sarknął niezadowolony Piotrek. – Nie będę wytykał palcami, kto zafundował mi
trzecią porcję tego białego specjału.
- Oj tam, oj tam –
posłała bratu niewinny uśmieszek – Ta breja była niezjadliwa. Chylę przed tobą
głowę braciszku, że zdołałeś to wszystko tak szybko zjeść.
- Bałem się, że ktoś
powieli twój pomysł i także podmieni mi talerze – sapnął Piotrek już w lepszym
nastroju – Nie rozumiem tylko, dlaczego wszyscy widząc mnie myślą, że jestem
niedożywiony.
- Przypominasz mamę –
rzuciła krótko Nicki – Ona też była drobnej postury. Ja z Allenem wdaliśmy się
w ojców, a ty w nią.
- Nie widzę nigdzie Li
– zauważył zielonooki rozglądając się wokoło – Myślałem, że L-Diablo go ze sobą
weźmie.
- Od czasu, jak
L-Diablo przyłapał go poza jego pokojem – zaczęła ostrożnie Nicki – Li w ogóle
się nie pokazał.
- Masz na myśli, że
został przyłapany, kiedy wracał ode mnie? – Upewniał się Piotrek lekko
zmartwionym głosem. – Cholera.
- Zważaj na słownictwo
– upomniał go Zygfryd poważnym tonem – Doprawdy, dzisiejsza młodzież wyraża się
strasznie potocznym słownictwem.
- Normalni ludzie
posługują się potoczną mową stryju – odgryzł się Piotrek automatycznie w
zamyśleniu, jednak dość szybko uzmysłowił sobie swoją gafę – Wybacz, nieco się
zagalopowałem tym osądem.
- Wczoraj rozmawiałam z
tym twoim przyjacielem – oznajmiła spokojnie Nicole biorąc kęs sałatki –
Opowiedział mi o tym, co się stało przy grobie Dereka.
- Eh – westchnął
zmęczony Piotrek – Będę musiał pogadać z tym gadatliwym archiwistą.
- Czemu mi nie
powiedziałeś, że byłeś wcześniejszym liderem RS? – Dociekała Nicole posyłając
bratu maślane oczka. – Legenda RS, Death to ty.
- Oj tam, oj tam –
Piotrek w nerwach wepchnął sobie do ust kawałek chleba – Zamierzchłe czasy, o
których nie warto rozmawiać.
- Ale wtedy na spacerze
obiecałeś mi opowiedzieć o tym, dlaczego uciekałeś przed La Muerte – zarzuciła
mu dziewczyna w lekkim dąsie – I o twoich relacjach z L-Diablo.
- Nicki, powiedziałem
„kiedyś” – usprawiedliwiał się kasztanowłosy – dlatego kiedyś to zrobię.
- Rozumiem – mruknęła
nastolatka nieco uspokojona – Poczekam.
- To dobrze – posłał
jej ciepły uśmiech – I prosiłbym byś nie zadawała się zbytnio z Li. Jest moim
przyjacielem, ale nie stanowi dobrego towarzystwa dla dziewczyny w twoim wieku.
Sytuacja w barze powinna cię trochę nauczyć ostrożności.
- Myślę, że oboje was
to czegoś nauczyło – zaśmiał się Allen wspominając wieczór w barze w wiosce
nieopodal akademii – a w szczególności…
- Al – Piotrek warknął
na brata ostrzegawczo, a dziewczyna kopnęła go jeszcze pod stołem. – Ani słowa
więcej.
- Widzę dzieci, że
świetnie się dogadujecie – odparł Albert z zadowoleniem obserwując relacje
pomiędzy trójką rodzeństwa – Czas spędzony w szkole bardzo was do siebie
zbliżył, aż żal was rozdzielać.
W tym momencie, do
jadalni wbiegła grupka dzieci wśród których Piotrek zauważył bliźniaki. Maluchy
rozejrzały się po pomieszczeniu, aż natrafiły na twarz zielonookiego.
- Wyczuwam kłopoty –
jęknął Piotrek widząc, jak najmłodszy Ben z płaczem zmierza w jego stronę, a za
nim reszta – Chyba właśnie skończyłem kolację.
Dzieci otoczyły od tyłu
krzesło Piotrka i płaczem ogłosiły swoje niezadowolenie.
- Co się stało? –
Spytała Nicole zwracając się do Agatki, która jeszcze jako tako się trzymała. –
Czemu tu przyszłyście i płaczecie?
- Niedobry pan
powiedział, że nie będzie deserku na dobranoc – oświadczył rozeźlony Jacuś – A
Piotrek zawsze nam taki robi i pan Leonard także.
- Chcemy, żeby Piotrek
zrobił nam deserki – Oświadczył Kira z powagą w głosie – Podobno nic się z nimi
nie równa.
- Chciałbym, ale Pablo
nie wpuści mnie do kuchni – starał się wyjaśnić dzieciom swoje relacje na
ostrzu noża z kucharzem Sicariusów – To nie Leo, z którym da się dogadać.
- Kamil powiedział, że
jeżeli cię sprowadzimy do naszej jadalni, to wykurzy tego niedobrego pana z
kuchni – oświadczył zacięcie Jacuś nie wzruszony obecnością dużej ilości
dorosłych – Braciszek Pierre mu w tym pomoże.
- Wróżę temu Pablowi
niemiłe doświadczenie – zachichotała Nicki rozbawiona całą sytuacją – Ten duet
potrafi nieźle namotać. Szkoda mi tylko Pierra, bo Orestes mu tym razem nie
odpuści. Chyba nie obejdzie się bez twojej interwencji braciszku.
- Pójdę z tobą –
zaoferował się Allen z dziwnym błyskiem w oczach – przyda ci się pomoc.
- Po prostu chcesz
załapać się na deser Piotrusia – zarzuciła bratu dziewczyna także wstając od
stołu – W takim razie ja też idę.
Przeprosili gości, po
czym wraz z dziećmi wyszli z jadalni. W kuchni Piotrek jakoś ubłagał Pabla, by
udostępnił mu kuchnię na kilka minut. Kiedy mężczyzna opuścił pomieszczenie,
chłopak od razu wziął się do pracy. Obrał kilka jabłek i pokroił je w mniejsze
kawałki, następnie zmieszał je z gęstym jogurtem naturalnym, mlekiem,
pokruszonymi biszkoptami i cynamonem. Wszystko potraktował blenderem, po czym
podzielił powstałą masę na mniejsze porcje przelewając je do niewielkich
szklaneczek. Na koniec, udekorował wszystko resztką biszkoptów. Po dziesięciu
minutach opuścił kuchnię z wielką tacą wypełnioną deserkami dla dzieci i nie
tylko.
- Hm – Piotrek stanął w
progu małej jadalni nieco zdziwiony, bo oprócz dzieci i swojego rodzeństwa
zastał w niej Dantego, Rose, Aarona i Li? – Myślałem, że robię deserki dla
dzieci.
- Zostało rzucone
hasło, że gotujesz – zaświergotała wesoło Rose przechwytując jedną ze
szklaneczek – Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji.
- Wiesz, dzieci zrobiły
ci niezłą reklamę – odparł Aaron idąc w ślady siostry – Myślę, że więcej osób
niebawem tu przyjdzie.
- Wy żartujecie –
Jęknął Piotrek stawiając tacę na stole i podając deserki dzieciom, jednocześnie
się do nich zwracając. – Jak zjecie deserek, to od razu idziecie do spania.
- Dobrze! – Krzyknęły
chórem dzieci po kolei biorąc szklaneczki z deserem od Piotrka – Dziękujemy!
- Nie ma za co –
ucieszył się chłopak widząc uśmiechnięte buzie dzieci – Smakuje?
- Tak! – Odpowiedziały
dzieci zadowolone z deserku.
- Matko, Dante! – Aaron
w szoku patrzył z podziwem na Piotrka. – Ty na co dzień masz takie cudo w domu?
- To jeszcze nic – Rose
ze smakiem oblizała łyżeczkę – On sprząta, gotuje i opiekuje się dziećmi. To
perfekcyjna pani domu.
- Skończyłaś? – Burknął
zirytowany Piotrek opadając na krzesło. Zostało jeszcze sporo deserów, dlatego
sam złapał za jeden i zaczął jeść. Li, Allen i Nicole także wzięli po jednym.
- Pycha! – Rozanieliła
się nastolatka po pierwszym kęsie. – Smakuje, jak szarlotka.
- Dołączam się do małej
– rzucił Allen kończąc swoją porcję – Naprawdę świetna robota bracie.
- Death, to jest
naprawdę dobre – Li zdumiony patrzył na przyjaciela.
- Cieszę się, że wam
smakuje – Piotrek powili zaczął sprzątać puste szklaneczki. – To nic
specjalnego. Ot tak wymyślony kiedyś na poczekaniu deser dla bliźniaków.
- Też byśmy chcieli
spróbować – usłyszeli w progu głosy Sofii Laverno i Fabrizia, za którymi weszli
jeszcze Orestes z żoną w asyście dziadka Sicariusa oraz Edward z Zygfrydem,
Albertem i L-Diablo. – Jeszcze pamiętam smak ciasta, które upiekłeś pierwszego
dnia wnusiu.
- Tak – Zgodził się z
siostrą senior Sicarius – idealnie komponowało się ze smakiem mojej ulubionej
herbaty.
Wszyscy przybyli wzięli
po kolei stojące desery i pałaszowali je ze smakiem. Ku uciesze Piotrka, taca
została wyczyszczona, dlatego zaczął ustawiać na niej brudne szklaneczki, tym
samym sprzątać.
- Zostaw to –
zastopował go Dante łapiąc za rękę – Zrobi to służba.
- To z przyzwyczajenia
– zawstydził się chłopak cofając rękę – W domu zawsze sprzątam po posiłkach.
- Wiem – zaśmiał się
ciemnowłosy odchodząc – Czas wracać do pokoju. Kolacja dobiegła końca.
Wymknęli się z jadalni
i ruszyli do pokoju. Kiedy przekroczyli próg sypialni, zamknęli drzwi i z ulgą
opadli na łóżko. Nagle zielonooki poczuł, jak jedna z dłoni partnera wsuwa mu
się pod bluzę niebezpiecznie zbliżając się do wrażliwych miejsc na torsie.
- Mógłbym wiedzieć, co
ci znowu strzeliło do głowy? – Stęknął, gdy palce mężczyzny delikatnie pieściły
jego sutek. – Myślałem, że jesteś zmęczony.
- Mam ochotę na małe co
nieco – mruknął pożądliwie Sicarius podgryzając ucho chłopaka – Powiedzmy, że na
coś w rodzaju deserku dla dorosłych.
- I niby ja mam być tym
twoim deserkiem?! – Piotrek rozbawiony odwrócił się w stronę partnera i
pocałował go w usta. – Jeszcze dostaniesz próchnicy od nadmiaru tych twoich
deserków.
- Od tego rodzaju
słodkości – zaśmiał się ciemnowłosy odwzajemniając pocałunek zielonookiego – na
pewno nie dostanę żadnej próchnicy.
- Eh, nie mam na ciebie
już siły – Piotrek wywrócił do góry oczami, by po chwili zaatakować usta
partnera. Delikatnie pieścił jego twarde wargi swoimi, aż ten zniecierpliwiony
agresywniej pogłębił pocałunek skrupulatnie badając wnętrze jego policzków i
podniebienie językiem. – Jesteś niemożliwy. Ja tu staram się ładnie zacząć grę
wstępną, a ty…
- Po prostu pomińmy tę
część skarbie – zaproponował Dante ochrypłym z pożądania głosem rozbierając
chłopaka do końca – Chcę mój deser bez dodatków.
- No, właśnie widzę –
stęknął kasztanowłosy w odpowiedzi na wsunięty w niego palec partnera – Bardzo
ci spieszno do tego posiłku.
- Żebyś wiedział –
sapnął Sicarius przygryzając wrażliwe miejsce na karku chłopaka – Wyeksponuj
się ładnie bym mógł przejść już do konsumpcji.
- Takimi tekstami
jedynie mnie przerażasz – jęknął zielonooki posłusznie wypinając się w stronę
partnera – Myśl, że możemy być rozdzieleni, obudziła w tobie drapieżnego wilka.
- Tak – odparł Dante
rozbawiony tym stwierdzeniem, po czym silnym pchnięciem wszedł całkowicie w
chłopaka wywołując z jego gardła okrzyk zaskoczenia – Wilk właśnie zaczął swój
żer.
- Czuję – stęknął
Piotrek spazmatycznie oddychając – Jak cholera to czuję.
Dante głęboko wchodził
w chłopaka doprowadzając go do szaleństwa. Piotrek w ekstazie krzyczał jego
imię wijąc się pod nim na prześcieradle i w desperacji łapiąc za powstałe na
nim fałdki. Mężczyzna uwielbiał patrzeć na partnera znajdującego się w takim
stanie. Jego zaróżowiona z pożądania twarz i lekko zamglone, zielone oczy
pokazywały mu, że całkowicie należy do niego. Do tego tak słodko wykrzykiwał
jego imię w chwilach uniesienia tym swoim, przyjemnym głosem. To wszystko
sprawiało, że ciemnowłosy kochał go dręczyć doprowadzając niemal do granic
wytrzymałości. Poczuł ścisk mięśni wokół członka, co oznaczało orgazm
partnera. Przyspieszył rytm ruchów lędźwi dążąc do zbliżającego się spełnienia,
które po chwili nastąpiło. Ciepły strumień zalał wnętrze chłopaka, a mężczyzna
przytulając go mocno do siebie wdychał zapach kasztanowych włosów.
- Smakowało? – Zapytał
sennie Piotrek zmęczony stosunkiem. Jego ciało było jeszcze osłabione ranami,
dlatego szybciej się męczył.
- Bardzo – Dante
wyszeptał odpowiedź mu prosto do ucha. – Choć brakowało mi na początku słowa
zachęty, jak smacznego.
- Nie jesteśmy w
Japonii by używać takich zwrotów grzecznościowych – Westchnął Piotrek lekko
rozbawiony słowami partnera. – Jeśli chcesz się bawić w takie rzeczy, to
wspomnij o tym nieco wcześniej. Następnym razem po prostu powiedz itadakimasu[2]
przed, to ci odpowiem.
- Japońskie zwroty?! –
Zastanowił się chwilę Dante, po czym pocałował namiętnie usta zielonookiego. –
Gochisosama-deshita[3].
- Znasz japoński?! –
Zdumiał się Piotrek szerzej otwierając usta. – Fajnie.
- Wreszcie czymś ci
zaimponowałem – zachichotał ciemnowłosy zadowolony z wrażenia, jakie wywarł na
chłopaku – Mam jeszcze wiele do zaoferowania.
- Z pewnością – Piotrek
bardziej wtulił się w tors Sicariusa już prawie przysypiając. – Cały czas mi
imponujesz, dlatego cię kocham.
Po tych słowach chłopak
całkowicie poddał się senności wtulony w ciepłe ciało kochanka.
- Kolorowych snów
Piotrusiu – Dante czule ucałował czoło śpiącego partnera, jednocześnie nakrył
ich obu kołdrą. Dobrze wiedział, że chłopak nie cierpi zdrobniania jego
imienia, dlatego teraz, gdy spał, mógł sobie na to pozwolić, nie narażając się
na wybuch złości i dąsy. Chwilę wpatrywał się w łagodne rysy na twarzy
kasztanowłosego dla zabawy nakreślając opuszkami palców jego lekko rozchylone
usta. Wsłuchał się w jego miarowe oddechy powoli usypiając pod wpływem ich
spokojnego rytmu.
* * * * *
Wczesnym rankiem Dante
opuścił pokój udając się na przed śniadaniowe spotkanie z dziadkiem. Piotrek
jeszcze smacznie spał wtulony w poduszkę. Obudził się dopiero na kilka minut
przed śniadaniem brutalnie zwalony z posłania przez Allena, który przyszedł
zabrać go do jadalni.
- Wstawaj śpiochu –
Westchnął mężczyzna pomagając pozbierać się bratu z podłogi. – Kazano mi cię
zwlec z łóżka i siłą zaprowadzić na śniadanie.
- Kto niby kazał ci to
zrobić? – Ziewnął Piotrek zmieniając ubranie. – Miałem zamiar zjeść dzisiaj z
dziećmi.
- Senior Sicarius –
rzucił spokojnie Allen z uwagą przyglądając się bandażom na ciele brata, jak
również gamie świeżych malinek naznaczających jego kark – Powinieneś zmienić
opatrunki.
- Zrobię to po
śniadaniu – sapnął zielonooki zapinając bluzę – Wkurza mnie fakt, że znowu
muszę jeść z tymi snobami ze Zgromadzenia.
- To dopiero twój drugi
raz – Brązowowłosy dał mu prztyczka w nos i poprawił kaptur bluzy tak, by
zakrywał różowe znaczki na jego karku. – Ja z Nicki musimy ich znosić niemal
cały czas od przybycia do tego domu. Do tego, dzielę pokój z marudzącym ojcem,
który non stop drze koty z Zygfrydem i Edwardem.
- Rozumiem – Piotrek
zmarkotniał, bo poczuł się głupio – Dzieciak ze mnie.
- Nie zaprzeczę –
zaśmiał się Allen kierując się w stronę drzwi – Na szczęście, to miła odmiana
po serii nudnych posiedzeń Zgromadzenia.
- Nie mówisz mi tego
jedynie dla poprawy mojego humoru? – Zapytał ponury kasztanowłosy tuż przed
tym, jak weszli do głównej jadalni. – Czasem myślę, że cię wkurzam.
- Czasem – odparł Allen
obejmując ramię brata i prowadząc go do stołu – Nie należę do grona osób, które
pocieszają innych braciszku. Mówię tylko to, co mam ochotę powiedzieć w danej
chwili.
- Kumam – sapnął
Piotrek czując na sobie wzrok stryja i ojca – A miałbyś ochotę na mały sparing
dla wyładowania napięcia po zebraniu? Chętnie bym powalczył z tobą, jeszcze
nigdy mi na to nie pozwoliłeś.
- Przegrasz –
oświadczył w śmiechu Allen mierzwiąc mu włosy dla żartu – Nie chcę cię połamać.
- No wiesz?! – Obruszył
się Piotrek poprawiając swoją fryzurę. – Jakoś pokonałem tego rudego
McBrzydala, którego później zbierał z ziemi ten świr z blizną na oku.
- McCraft jest leszczem
– rzucił brązowowłosy od niechcenia – dzięki waszej walce jedynie potwierdził
swoją żałosność przegrywając z tobą.
- Wkurzasz mnie Al. –
Wycedził przez zęby zielonooki. – Znowu zwracasz się do mnie, jak do dzieciaka,
a jesteśmy w tym samym wieku do cholery.
- A wy znowu swoje? –
Jęknęła Nicole wywracając oczami. – Al chyba postanowił dziś sobie nagrabić u
naszej dwójki braciszku, więc się nim nie przejmuj.
- Co ci zrobił? –
Piotrek niepewnie usiadł pomiędzy stryjem a ojcem. – Twoje oczy aż ciskają
piorunami.
- Ten idiota wparował
do mojego pokoju w momencie, kiedy się ubierałam – wyjaśniała dziewczyna w
złości smarując swój tost konfiturą, a raczej wciskała ją w chleb nożem – i
jeszcze raczył powiedzieć mi, że nie spodziewał się depresji na terenie
górzystym patrząc w wiadome miejsce.
- No wiesz Al?! –
Piotrek z trudem utrzymywał powagę. – Tak okropnie skrzywdziłeś naszą małą
siostrzyczkę.
- Ty też?! – Nicole
wycelowała w kasztanowłosego umazanym w konfiturze nożem. – Moi bracia to para
kretynów i zacofańców. Mama w grobie się pewnie przewraca widząc, jak mnie
traktujecie.
- Dramatyzujesz
panienko – wtrącił się Zygfryd chcąc zakończyć kłótnię pomiędzy rodzeństwem –
Chłopcy z pewnością nie chcieli cię urazić.
- Yhm – kiwnął głową
Piotrek zapychając się kanapką. Dobrze wiedział, że lepiej nie wdawać się w
dyskusje z rozeźloną nastolatką, a tym bardziej, jeśli była nią jego siostra.
Allen specjalnie ją drażnił, bo kochał patrzeć na jej zmienne nastroje. Zygfryd
nawet nie wiedział w co się właśnie pakował.
- Nie wtrącaj się
staruchu, skoro nie wiesz w czym rzecz – syknęła nienawistnie dziewczyna
zacięcie żując swój tost – Sprawy moje i tej dwójki należą jedynie do nas.
- Wykapana matka –
mruknął pod nosem Albert popijając kawę – Diablica.
- Oboje z Piotrkiem
macie podobne napady złości – zauważył niczym nie wzruszony Allen – Jak nie
ciskacie gromami z oczu, to się obrażacie. W krytycznym momencie gniewu
własnoręcznie wybilibyście pół batalionu w armii.
- Zamknij się! –
Warknęła dwójka zielonookich z rodzeństwa.
- Nawet teraz
znaleźliście wspólny język wymierzając swoją złość przeciwko mnie – zaśmiał się
brązowowłosy spokojnie kontynuując spożywanie śniadania – Moje dwa
zsolidaryzowane skrzaty.
- Celowo sobie z nami
pogrywasz – Piotrek westchnął zrezygnowany. Dobrze wiedział, że brat z nudów
postanowił nieco zabawić się ich kosztem. – W AT robiłeś dokładnie to samo. Napuszczałeś nas na siebie by wyrwać
się z nudy. Nie ładnie. Ja jestem jeszcze łagodnego usposobienia, ale igrasz z
demonicznym charakterem naszej siostry.
- Za kogo ty mnie masz
Piotruś? – Nicole zaświergotała niewinnym głosikiem. – Aż taką jędzą nie
jestem, nawet nie dorównuję Rose, która przebrała własnego brata za misia. Z
doświadczenia wiesz, że jestem aniołkiem.
- Z różkami – sarknął
pod nosem Piotrek dopijając herbatę i wstając z miejsca. Miał już dość tej
rozmowy, tym bardziej, że wyczuwał napiętą atmosferę pomiędzy Albertem a
Zygfrydem. – Dziękuję za wspólny posiłek.
Kiedy wychodził z
jadalni, prawie zderzył się z zamyślonym Li-Dokiem. Chińczyk wyglądał na dość
markotnego, dlatego postanowił poświęcić mu nieco czasu. Znał przeszłość
przyjaciela i dobrze zdawał sobie sprawę, że zbliżał się ciężki okres związany
z rocznicą śmierci jego rodziców i młodszego rodzeństwa, których zamordowano na
jego oczach w noworoczny poranek.
- Niemrawo wyglądasz Li
– zaczął spokojnie rozmowę delikatnie obejmując ramieniem kolegę – Masz ochotę
pogadać? Służę zdolnością słuchania i wtrącaniem się z głupimi uwagami.
- Wiesz Death, że chyba
skorzystam z twojej propozycji? – Chińczyk posłał przyjacielowi smutny uśmiech.
Tylko jemu pokazywał swoją słabą naturę, bo jedynie on mu pozostał. – Sam
dopiero co przeszedłeś przez podobny czas.
- I z doświadczenia ci
powiem, że samotne użalanie się nad sobą wpędza w jeszcze większego doła. Chodźmy
może do biblioteki – zaproponował Piotrek kierując się w stronę wspomnianego
pomieszczenia – Zbyt wiele par oczu wpatruje się w nas z zaciekawieniem.
Potrzebujemy nieco prywatności by trochę powspominać.
- Jasne – sapnął Li
pozwalając się prowadzić – Korytarz to niestosowne miejsce do prywatnej
rozmowy. Jest mało dyskretny i nazbyt publiczny.
- Właśnie – zgodził się
z nim Piotrek, kiedy przekraczali próg biblioteczki – Od razu lepiej. Te
wścibskie spojrzenia doprowadzały mnie już do szału.
- Wiesz, że jutro wezwą
cię na Zgromadzenie? – Zapytał niepewnie Li siadając w jednym z foteli przy
oknie za regałami. – L-Diablo coś wspominał, że mają rozstrzygnąć twój
przypadek.
- Już jutro?! – Zdumiał
się Piotrek zajmując drugi z foteli. – Wiedziałem, że mogą mnie wezwać, ale nie
myślałem, że zrobią to jutro. Dobrze wiedzieć.
- Nie denerwujesz się?
– Dociekał Chińczyk widząc napięcie w oczach przyjaciela. – Obcy ludzie mają
decydować o twoim losie.
- Mogą sobie decydować
– mruknął zirytowany kasztanowłosy – Ich decyzja nie będzie mieć dla mnie
znaczenia, bo to ja dokonam ostatecznego wyboru. To moje życie i ja będę nim
kierował.
- Podziwiam twój upór –
Li w przygnębieniu przypatrywał się najbliższemu regałowi z książkami. – Ja nie
wiem co bym zrobił na twoim miejscu. Przez moje głupie zachowanie i tchórzostwo
skazałem Dereka na śmierć. Ty także mogłeś zginąć tamtego wieczoru. Mam tylko
ciebie Death, nikogo poza tym.
- Nie zadręczaj się tym
– Polecił mu zielonooki posyłając przy tym ciepły uśmiech. Dobrze zdawał sobie
sprawę z tego, że jedynie takie wsparcie podnosi na duchu tych, którzy na nim
podupadają. – Ja żyję, a Derek pewnie nie chciałby widzieć cię w takim, żałosnym
stanie.
- Przyganiał kocioł
garnkowi – sarknął Chińczyk odchylając głowę do tyłu i wpatrując się w sufit –
Pozwoliłem by Mao do ciebie wycelowała z broni. Jaki ze mnie przyjaciel?
- Najlepszy, jakiego
miałem – odparł Piotrek ze zdecydowaniem w głosie – I to ja pozwoliłem jej się
trafić, do końca nie unikając kuli. Jak widzisz, obaj jesteśmy siebie warci.
- Derek pewnie dałby
nam nieźle popalić za takie pesymistyczne działanie i myślenie – sapnął
zrezygnowany Li wspominając nieżyjącego kolegę – Pamiętam, jak nieraz zdzielił
ciebie swoim bambusowym mieczem do kendo za użalanie się nad sobą.
- Wiesz, jak to
cholernie bolało? – Narzekał kasztanowłosy krzywiąc się na samo wspomnienie uderzeń
miecza przyjaciela. – Derek Murdoch miał silny zamach i precyzyjne uderzenie.
- Po twoim wyrazie
twarzy widać, że jego terapia szokowa zadziałała – zachichotał Li już w nieco
lepszym nastroju – Krzywisz się na samo wspomnienie.
- Działa, jak cholera –
jęknął Piotrek zbolałym głosem – Jak komuś piśniesz o tym słowo, to będę
skończony. W tym domy jest wiele osób, które z miłą chęcią wykorzystałyby
metodę Dereka.
- Rozumiem – Chińczyk
kiwnął porozumiewawczo głową. – Widziałem tego sławnego stryja Zygfryda i
jeszcze bardziej słynnego Edwarda. Nie dziwię ci się, że od nich zwiałeś, to
para żmijowatych snobów.
- Co nie? – Zaśmiał się
Piotrek w reakcji na stwierdzenie kolegi. – Matko, jak bardzo tęskniłem za tymi
twoimi kwiatkami słownymi.
- Bardzo śmieszne –
udał focha Chińczyk – Czasem rzucę głupie uwagi, wielkie mi halo.
- Ale ja kocham te
twoje głupie uwagi – zauważył Piotrek momentalnie poważniejąc – Dzięki temu
mogę wrócić do tych beztroskich czasów w RS.
- RS bez ciebie, to już
nie to samo – rzucił wzdychając Li-Dok – Sam już to zauważyłeś odwiedzając
naszą dzielnicę rok temu.
- Może – Zamyślił się
kasztanowłosy. – Po prostu gdzieś po drodze zatarł się cel powstania Red's
Scorpions. Derek zginął, ja odszedłem, a ty musiałeś jakoś udźwignąć ten cały
bałagan, jaki ci pozostawiliśmy. – Odetchnął przeciągle uspokajając plączące
się myśli. – Powiedz mi lepiej, co cię tak męczy.
- Demony przeszłości –
Odparł Chińczyk w przygnębieniu. – Sam wiesz, że to najgorsze co może nękać
człowieka.
- Wiem – przyznał
Piotrek spokojnym głosem – Dopadają człowieka w najmniej oczekiwanej chwili i
dręczą rozdrapując stare rany.
- Dosłownie – stęknął
Li zakrywając oczy dłońmi – Zawsze w przeddzień rocznicy ich śmierci, nawiedza
mnie ten koszmar z przeszłości. Najgorszy jest moment, gdy ta kobieta celuje do
mnie z broni i strzela w stojącego za mną brata. Okazałem się śmieciem
niewartym zabicia. Z dziką rozkoszą napawała się moim bólem i strachem.
- Wiesz już
przynajmniej, kim ona była? – Zapytał Piotrek z nutką powagi w głosie. – Miałeś
wtedy dziesięć lat, a ta kobieta to jakaś chora psychopatka.
- Po wieloletnim
poszukiwaniu, udało mi się ją odnaleźć – Odpowiedział cicho Li. – Obecnie pracuje
dla Żydów w Mossadzie. Znałem ją pod pseudonimem Munhwa, którym posługiwała się
działając na polecenie Triady, ale jej
prawdziwe imię brzmi Talisha Night.
- Talisha?! – Zdziwił
się zielonooki. – Kobieta potwór, przed którą ostrzegała mnie Sara.
- Znasz ją? – Spytał Li
uważnie przyglądając się zmartwionemu przyjacielowi. – Death?
- Nie, nie znam tej
kobiety – szepnął Piotrek wyrwany z rozmyślań – Kiedyś tylko usłyszałem jej
imię, Talisha.
- Nie jesteś ze mną
szczery – zarzucił mu Chińczyk z niepokojem w oczach – Słyszałem, że jej imię
to tabu. Jeśli ją spotkasz, zginiesz.
- Też to słyszałem –
mruknął pod nosem kasztanowłosy – Jeśli zostałem przed nią ostrzeżony, czy to
znaczy, że mam się bać?
- O czym ty mówisz? –
Wystraszył się Li w nerwach wyskakując z fotela i podchodząc do przyjaciela.
Drżącymi rękami chwycił go za ramiona i lekko potrząsnął. – Niby czemu Talisha
miałaby cię zabić? Death? Odpowiedz!
- Spokojnie – Piotrek w
szoku wpatrywał się w zdenerwowanego Li-Doka. Pierwszy raz widział go w takim
stanie. – Moja kuzynka przestrzegła mnie, że Talisha kiedyś po mnie przyjdzie.
Nie wiem tylko dlaczego miałaby to zrobić. Nawet jej nie znam.
- O kurwa, Death! –
Krzyknął Li w złości. – Ten babsztyl bez powodu zabija ludzi. Nie musisz jej
znać, ani ona ciebie. Po prostu przychodzi i pakuje ci kulkę w łeb. To prosty
schemat.
- Czym się tak wkurzasz
Li? – Starał się uspokoić kolegę, który w złości chodził w kółko. – Nic mi nie
będzie, dlatego przestań kręcić się w kółko, bo dostaje od tego kręćka.
- Łatwo ci mówić – Li-
Dok z rezygnacją usiadł na powrót w fotelu. – Nie chcę stracić kolejnego
członka rodziny, a tym bardziej zabitego przez tę sukę Talishę. Jesteś ostatnim
ogniwem łączącym mnie ze światem żywych. Jeśli ty zginiesz, ja zginę razem z
tobą.
- Nie przesadzaj Li –
Piotrek nie miał pojęcia, jak ma zareagować na te słowa. – Nie jestem aż tak
ważny. Z pewnością znajdziesz kogoś z kim stworzysz rodzinę. Jesteśmy
przyjaciółmi, a prawie i braćmi, ale nie chciałbym zabierać cię ze sobą do
piachu. Nie poświęcaj swojego życia dla kogoś takiego, jak ja. Zapewniam
ciebie, że nie jestem tego wart.
- Dla mnie jesteś
rodziną – Li ze zdecydowaniem patrzył na oniemiałego przyjaciela. – Nie zawaham
się poświęcić życia w twojej obronie Piotrze Gustawo Albercie Laverno-Murdochu.
- O w mordę – Piotrek
zdębiały uświadomił sobie, jak poważny jest jego przyjaciel. Dowodziły tego
jego słowa, a najbardziej posłużenie się jego prawdziwym imieniem. – Jesteś
cholernie poważny.
- Żebyś wiedział –
Zgodził się z nim Chińczyk. – Ostatnio dużo nad tym myślałem i postanowiłem, że
będę cię chronił za wszelką cenę.
- Do kurwy nędzy Li! –
Wrzasnął Piotrek podrywając się z fotela. – Nie wciskaj mi kitu, że chcesz bronić
takiego śmiecia, jak ja! Ogarnij się człowieku i zacznij żyć własnym życiem.
Znajdź sobie kobietę i załóż rodzinę. Nie przejmuj się mną, bo to do niczego
cię nie doprowadzi. Przyjacielu, ja chcę żebyś był szczęśliwy. Błagam cię, nie
skazuj się na życie podobne do mojego. Zasługujesz na więcej. Obiecaj mi, że
nie staniesz się mną.
- Death?! – Li w szoku
patrzył na pochmurnego kolegę. – To niemożliwe. Nie jestem aż tak
charyzmatyczny, przystojny i szlachetny.
- Ooo, wreszcie ktoś
zauważył, że jestem przystojny – wybuchł śmiechem kasztanowłosy – Jak mam być
przy tobie poważny do cholery?
- Nijak – zaśmiał się
Chińczyk. Tak właśnie rozładowali swoje napięcie. – Derek pewnie powiedziałby,
że jesteśmy beznadziejni.
- Nom – przytaknął
Piotrek opierając się o fotel przyjaciela – Niezłą operę mydlaną sobie
urządziliśmy. Stworzyliśmy to charakterystyczne napięcie melodramatyczne.
- Myślę, że było
jeszcze gorzej – roześmiał się Li – Ta rozmowa pokazała, jak żałośni z nas są
kretyni.
- Delikatnie
powiedziane – zawtórował mu zielonooki – Najgorszy jest fakt, że zrobiliśmy to
na trzeźwo.
- No, z tobą po pijaku
bym nie pogadał Death – zauważył Li-Dok w śmiechu – Ty dostępujesz nirwany już
po jednym piwie.
- Taki mały szczególik,
że mam słabą głowę – obruszył się Piotrek wzdychając – Ja nie powiem, kto
urządził po pijaku striptiz w damskiej toalecie.
- Matko, ty to jeszcze
pamiętasz?! – Zawstydził się Chińczyk zakrywając dłońmi twarz. – Mogliście mnie
wtedy z Derekiem zatrzymać.
- Nieźle cię wtedy ta
babcia pobiła tą laską – zachichotał Piotrek wspominając to zdarzenie – Miała
krzepę, jak na swój wiek.
- Weź mi tego nie
przypominaj – jęknął Li z bólem wymalowanym na twarzy – Ta babcia śni mi się czasem
po nocach, a w szczególności ta jej laska. Z czego to cholerstwo był zrobione,
że aż tak ciągnęło po skórze?
- Starsi ludzie
potrafią być przerażający – stwierdził w zamyśleniu zielonooki – Kiedyś jakiś
dziadek celował do mnie z wiatrówki, gdy pomalowałem jedną ze ścian jego
garażu.
- No tak – przypomniał
sobie Li – Pamiętam twoje graffiti zdobiące ściany budynków na dzielnicy. Raz
nawet pomalowałeś komuś autko pod siedzibą La Muerte. Ten jednorożec był
śmieszny. Wiem, że zrobiłeś to, bo chciałeś pocieszyć Mao, która kocha te
stwory.
- Dobra – Piotrek
uciszył przyjaciela w lekkim niepokoju – Nic nie wiesz na temat żadnego
jednorożca, a tym bardziej na jakimś samochodzie.
- Oho – zaśmiał się
Chińczyk w odpowiedzi – Czyżbyś odkrył czyj wóz wtedy tak kiczowato ozdobiłeś?
- Niejako tak – mruknął
cicho kasztanowłosy – A najgorsze, że ta osoba znajduje się w tym domu.
- Aha – zdębiał Li w
reakcji na tę informację – Kumam.
- W skrócie, byliśmy nienormalni w młodości – podsumował Piotrek wzdychając – Nic dziwnego,
że L-Diablo miał nas dosyć, a w szczególności mnie.
- Przynajmniej się nie
nudził – rzucił chichocząc Chińczyk – Nasze trio ostro dawało mu w kość.
- Wiesz, kiedy tak
czasem wspominam te nasze żarty – zastanawiał się na głos zielonooki – Dziwię
się, że nas nie pozabijał. Miał do nas anielską cierpliwość, choć nazywają go
diabłem.
- Po prostu w porę
uciekaliście – usłyszeli głos L- Diablo, który wyłonił się zza jednego z
regałów – Akira ostatnio miał próbkę tego, czego wtedy unikaliście.
- Wolę o tym nie mówić
– zasępił się Li spuszczając zawstydzony wzrok na podłogę – Masakra.
- Rozumiem – Piotrek po
postawie kolegi wywnioskował, że to było ciężkie przeżycie. – Nie wnikam.
- Myślę, że ty Death
powinieneś się nieco obawiać o swoją skórę – zauważył L-Diablo w lekkim
rozbawieniu – Twój ojciec usłyszał o tym fikuśnym jednorożcu.
- O kurwa – stęknął
Piotrek opadając na fotel – Ja to mam pecha.
- Dwa snoby też co
nieco usłyszały – zza lidera La Muerte wyłonili się Zygfryd z Edwardem. Starszy
z nich spojrzał wyniośle na Li. – Jak to szło, żmijowate snoby, tak?
- Death? – Li zerwał
się z fotela i za nim schronił. – Mam przerąbane?
- Ładnie tak
podsłuchiwać prywatne rozmowy? – Piotrek zmartwiony spojrzał na przyjaciela. –
Mój błąd, bo wybrałem złe miejsce. Chyba jednak muszę się napić.
Piotrek wstał z fotela
i łapiąc kolegę za rękę pociągnął go w stronę wyjścia. Nie chciał go narażać na
większy stres. Zastanawiał się tylko, kto jeszcze mógł słyszeć ich rozmowę.
Odprowadził Li do pokoju, po drodze nieco go uspokajając, po czym sam ruszył w
stronę sypialni Dantego. Postanowił zrelaksować się krótką drzemką. Rzucił się
na łóżko i niemal od razu zasnął zmęczony natłokiem nawiedzających go myśli.
* * * * *
Z duszą na ramieniu
schodził na obiad obawiając się spotkania z Murdochami i Albertem. I tak musiał
znosić panującą między nimi napiętą atmosferę, a teraz mogą albo zasypać go
pytaniami i pretensjami, albo gnębić wściekłymi spojrzeniami. Od śniadania nie
widział Dantego, co również go niepokoiło. Stanął w zamyśleniu wpatrując się w
widok zza okna, gdy ktoś nagle delikatnie dotknął jego ramienia. Wzdrygnął się
wystraszony.
- Spokojnie – usłyszał
głos dziadka Sicariusa – Coś mi mówi, że nie chcesz iść do głównej jadalni.
- Trafnie powiedziane –
westchnął Piotrek już mniej zdenerwowany – Czy usadowienie mnie między młotem a
kowadłem w postaci Zygfryda i Alberta, miało coś konkretnego na celu?
- Nie koniecznie – kluczył
staruszek z wyćwiczoną, niewinną miną – To tylko kaprys sfatygowanego czasem
starca.
- Kaprys czy strategia?
– Dociekał Piotrek w śmiechu. – Chce pan uwiązać Dantego, a ja jestem jego
słabym punktem. Chwilowa izolacja sprawi, że będzie skłonny do współpracy.
- Bystry jesteś –
pochwalił go staruszek w szerokim uśmiechu – Przeoczyłeś jednak pewien
szczegół.
- Czyżby? –
Kasztanowłosy uważnie przyglądał się swojemu rozmówcy. – Czy aby na pewno muszę
przechodzić tę całą procedurę przynależności? Wybrałem już swoją drogę, ale pan
stanowczo się jej sprzeciwia.
- Twój wybór na obecną
chwilę jest za mało ambitny – oznajmił staruszek z politowaniem patrząc na
chłopaka – Jednak nie pominąłeś żadnego elementu układanki.
- Nie lubię być
manipulowany – ostrzegł go Piotrek – A rozwiązanie zagadki na wyjście z obecnej
sytuacji, stało się dość jasne. Nie wiem tylko, jak tego mam dokonać?
- Ta wiedza przyjdzie z
czasem – staruszek potarmosił mu grzywkę obdarzając go ciepłym spojrzeniem –
Procedura przynależności pomoże ci ją zdobyć.
- Dante miał rację –
zaśmiał się Piotrek poprawiając roztrzepane włosy – trudno będzie pana
rozgryźć. Udziela pan niejasnych odpowiedzi, aczkolwiek na coś wskazujących.
Trochę się z tym namęczę, ale dojdę do końca naszej rozgrywki i znajdę sposób
na dokonanie niemal niemożliwego.
- Z każdym spotkaniem
coraz bardziej żałuję, że cię wtedy od razu nie porwałem i nie zaadoptowałem –
sapnął starzec w zamyśleniu lekko popychając go w stronę jadalni –
Ukształtowałbym cię w odpowiednim kierunku i przygotował do roli, jaka cię
czeka.
- Nie ma co gdybać –
rzucił Piotrek z zadziornym uśmieszkiem – Podejmuję to wyzwanie. Mam tylko
nadzieję, na kilka drobnych wskazówek.
- Oczywiście – zaśmiał
się senior rodu Sicarius – Wpadnij jutro do mojego gabinetu, tak po śniadaniu.
Poczęstuję cię wyśmienitą herbatą.
- Dobrze – Zgodził się
zielonooki, kiedy wchodzili do jadalni. – Chętnie napiję się dobrej herbaty tuż
przed czekającym mnie wyrokiem.
- W takim razie, do
jutra chłopcze. – Pożegnał go staruszek zajmując miejsce przy stole. Piotrek
uśmiechnął się tylko, po czym ruszył w swoją stronę. Usiadł na przeznaczonym mu
krześle i w milczeniu czekał na swój posiłek. Nicole i Allena nie było, dlatego
sam musiał zmierzyć się z ojcem i stryjem.
- Fuj – jęknął próbując
postawionej mu pod nos zupy – Nie cierpię trufli.
- Nie wybrzydzaj, tylko
jedz – zganił go Zygfryd chłodnym tonem – Nie opuścisz tego miejsca dopóty, dopóki nie
zjesz całego obiadu.
- Słuchaj stryja i
wcinaj – dorzucił swoje trzy grosze Albert – Musisz mieć dużo siły kruszynko.
- Że co?! – Piotrek w
przerażeniu uświadomił sobie, że mężczyźni zawarli porozumienie. Nie czuł już
pomiędzy nimi tak silnego napięcia. – Sprzymierzyliście się przeciwko mnie? I
jaka kruszynko?!
- Nie rób scen –
polecił mu Edward w spokoju kończąc zupę – Dbamy tylko o twoje zdrowie.
- Sam potrafię o siebie
zadbać – wycedził przez zęby zirytowany kasztanowłosy – Nie potrzebuję waszej
pomocy.
- Przez ostatni miesiąc
dowiodłeś, że jednak nie potrafisz odpowiednio o siebie zadbać – Zgasił go
Zygfryd boleśnie zaciskając rękę na jego ramieniu. – A teraz ucisz się i
grzecznie zjedz swój posiłek.
- Na serio chcecie
bawić się ze mną w takie gówno? – Piotrek wściekły wstał z krzesła. – Radzę wam
zmienić strategię, bo to nie przejdzie.
Zwinnie umknął chwytu
obu mężczyzn i spokojnie opuścił jadalnię. Miał dosyć traktowania, jak bachora,
a ta dwójka ewidentnie chciała mu uświadomić, że dla nich jest właśnie kimś
takim. Głodny wrócił do pokoju przeklinając jak szewc. Zastanawiało go tylko,
gdzie podziało się jego rodzeństwo. Musiał czymś zająć myśli i ukoić nerwy.
Wziął gitarę i zaczął pazurkować jej struny nadając inne brzmienie znanej mu z
dzieciństwa melodii. W pewnej chwili trochę go poniosło i głośne dźwięki
wypełniły pokój. Następnie włączył wokal całkowicie zmieniając dotychczasowy
repertuar, śpiewając „Carnival of rust”. [4] To
pomogło mu wyładować frustrację, jaka nagromadziła się w nim od śniadania. Miał
ochotę wtulić się w ramiona Dantego, jednak niestety nigdzie go nie było.
- Szlag by to! – Ryknął
rzucając się na łóżko. Rubi od razu wskoczyła na jego tors i mrucząc położyła
się na nim. – Święty spokój, czy tak wiele wymagam? Może zamienisz się ze mną
miejscami Rubi? Przez ten cały bajzel wyszedłem stamtąd nic nie jedząc. Jestem
głodny.
- To było jeść obiad
zamiast uciekać z fochem – usłyszał od strony drzwi głos Alberta – Nie chcesz
żeby traktowano cię jak dziecko, jednocześnie zachowując się w tak niedojrzały
sposób.
- Czy wy ludzie nie
znacie takiego pojęcia, jak prywatność? – Jęknął Piotrek podnosząc się do
siadu. Niezadowolona tym faktem kotka prychnęła tylko i przeniosła się na
poduszkę. – Wiem, że zachowuję się strasznie dziecinnie, ale to część mojej
osobowości. Jeśli tak bardzo wam to przeszkadza, dajcie sobie siana i zostawcie
mnie w spokoju. Nie mam zamiaru się zmieniać, a ty z Murdochami usilnie do tego
dążycie.
- Przypomnij mi –
Albert z gniewem spojrzał w oczy syna – kiedy powiedziałem, że chcę cię
zmienić?
- A co miałeś na myśli
mówiąc o reedukacji? – Zielonooki z trudem wytrzymał spojrzenie ojca. – Nie
znasz mnie, a chcesz wpływać na moje życie.
- Nie wiesz, co siedzi w
mojej głowie – Albert z politowaniem patrzył na kasztanowłosego. Tak bardzo
przypominał mu Blankę swoim zachowaniem. – Trochę cię poobserwowałem i
doszedłem do wniosku, że przydałoby ci się małe szkolenie w zakresie
przystosowania do życia po ciemnej stronie. Nie podoba mi się twój stosunek do
śmierci i fakt, że jej szukasz.
- Mam swoje powody –
odparł Piotrek niemal szeptem – Murdochowie zrujnowali mi życie. Odizolowali od
matki i ojca skazując na piekło. Ciebie i tak to nie obchodzi, bo wybrałeś
Allena. W sumie, nie dziwię ci się, bo jest ode mnie o wiele lepszy. Miałeś do
wyboru zero i silnego. Wybór był prosty i logiczny.
- Zamilcz! – Albert
wymierzył mu silnego policzka. – Nie masz prawa tak o sobie mówić. Nigdy nie
byłeś zerem, jasne? Wybrałem Allena, bo już od dziecka przypominał mnie samego.
Ten jego mrok i chęć zabijania. Ty jesteś repliką matki. Masz jej temperament,
siłę i wrażliwość. Strasznie się z nią zżyłeś i nie chciałem was rozdzielać.
Niestety zrobił to Wilhelm.
- Czemu mi to mówisz? –
Piotrek ze łzami w oczach pocierał bolący policzek. – Jaki masz cel?
- Mówię ci o tym, jak
było – wyjaśnił Albert uważnie patrząc na syna, który był bliski płaczu – Chcę
byś wiedział, że nigdy cię nie porzuciłem.
Mężczyzna wyjął z
kieszeni jabłko i rzucił je chłopakowi. Piotrek zdziwiony złapał owoc, po czym
lekko się uśmiechnął. Nie spodziewał się takiego zachowania po ojcu, co
dodatkowo podwoiło jego wątpliwości. To dowodziło, że w ogóle się nie znają.
- Dzięki – posłał
mężczyźnie wdzięczne spojrzenie, po czym zaczął pałaszować jabłko – Mm, masz
może więcej?
- Zabawny z ciebie
psotnik – zaśmiał się Albert rzucając mu tym razem banana – Mam jeszcze
batonika, jeśli chcesz.
- Chcę – Zielonooki
wyszczerzył się zadowolony, że mógł wreszcie nasycić męczący go głód. – Dasz mi
go, prawda? Inaczej byś nie proponował, co nie?
- Wykapana Blanka –
zachichotał mężczyzna czujnie przyglądając się synowi. Nie chciał zmieniać jego
charakteru, bo tak bardzo przypominał matkę. To dziecinne zachowanie dodawało
mu uroku. Przywoływało miłe wspomnienie, kiedy był jeszcze malutkim berbeciem i
piskliwie zaczynał mówić pojedyncze słowa, jak „mama”, czy „tata”. Teraz
uzmysłowił sobie, że to, czego tak naprawdę chce, to usłyszeć jak nazywa go
swoim ojcem. – Dam ci batonik, ale nic za darmo.
- Szantaż?! – Obruszył
się chłopak, jednak oczy zdradzały jego pragnienie na słodki batonik. – Tak dla
ciekawości, co miałbym zrobić?
- Nazwać mnie ojcem –
powiedział cicho mężczyzna od razu wymierzając sobie mentalnego policzka za
okazanie słabości – Zresztą nieważne. Łap!
Rzucił kasztanowłosemu
batonik, po czym spiesznie opuścił pokój. Piotrek w szoku patrzył na
zatrzaskujące się za nim drzwi. Czyżby jednak mylił się co do Alberta?
- Może ta procedura
przynależności naprawdę pomoże mi znaleźć rozwiązanie – zastanawiał się na głos
zapychając się słodkością od ojca – Hm, nazwać go tatą… Co o tym myślisz, Rubi?
Kotka nawet nie
zwróciła na niego uwagi pogrążona we śnie, dlatego odpowiedziało mu jedynie
mruczenie. Zaśmiał się tylko, po czym ponownie złapał za gitarę i w zamyśleniu
szarpał jej struny. To pomagało mu poukładać nieznośne myśli.
- Może kolacja nie
będzie już tak straszna – zaśpiewał cicho w rytm wychodzących spod jego palców
dźwięków gitary – Może przetrwam…
[1] Zugzwang (przymus) – typowe słowo szachowe, które powoli wchodzi do języka ogólnego. Oznacza ono sytuację, w której obowiązek wykonania ruchu powoduje konieczność poważnego lub decydującego osłabienia pozycji.
[2] Itadakimasu (いただきます) (dosłownie: "Pokornie przyjąć") – tradycyjne wyrażenie używane w Japonii przy posiłku. Najczęściej wypowiadane tuz przed jedzeniem. Zwrot jest podobny do "smacznego", lub wyraża wdzięczność i podziękowanie przed posiłkiem. Mówi się to, aby wyrazić wdzięczność dla wszystkich, którzy przyczynili się w przygotowaniu, uprawie, hodowli lub polowaniu owego jedzenia. Nie trzeba na to odpowiadać "Dziękuję"
[3] Gochisosama-deshita (ごちそうさま でした) (Gochisōsama-deshita) (dosłownie: „Dziękuję za dobry posiłek”) – tradycyjny zwrot wypowiadany w Japonii po zakończeniu posiłku. Gest złożonych dłoni podczas mówienia tych słów jest wyrazem dobrych manier.
[4] Poets of the Fall, „Carnival of rust”.