Oto kolejny rozdział :) Chciałam jedynie zawiadomić, że częstotliwość publikowania postów na tym blogu ulegnie nieco zmianie. Ostatnio mam odrobinę mniej czasu na poprawki rozdziałów, dlatego będę je różnie wrzucać - co czytać - rzadziej niż zazwyczaj. Z góry sorry... Ten rozdział kończy także tom I opowiadania. W razie jakichkolwiek pytań, walcie śmiało w komentarzach :) Pozdrawiam :)
Dzień chylił się ku końcowi, kiedy
Piotrek wracał z sadu. Zawsze o niego zaczepiał w wolnym czasie lub w przerwach
pomiędzy zajęciami. Minęły już cztery miesiące szkoły i w duchu dziękował, że
jeszcze nie rozstał się z życiem. Przechodził właśnie przez lasek, kiedy wyczuł
czyjąś obecność. Po zajęciach z Teodorem i Dante wyczulił się jego zmysł
czujności. Stał przez chwilę bez ruchu, aż w końcu skierował wzrok na cień
drzew po swojej prawej stronie. Nie miał żadnej broni, a jego pozycja była zbyt
otwarta. Pozbawiony wyboru przybrał postawę obronną, jednocześnie starając się
analizować swoje otoczenie.
-
Kimkolwiek jesteś, pokaż się – powiedział spokojnie nie spuszczając oczu z
miejsca, od którego czuł złowrogą aurę – Czego ode mnie chcesz?
Nikt
się nie odezwał, zamiast tego z cienia wyłoniła się postać mężczyzny w masce.
Piotrek zdębiał na ten widok, na chwilę spuszczając gardę, co było błędem, bo
mężczyzna na to czekał. Zamaskowany ruszył pędem na chłopaka z nożem.
Zielonooki uniknął ciosu w ostatniej chwili podcinając nogi napastnikowi.
Wytrącił nóż z jego ręki wyrzucając narzędzie w pobliskie zarośla.
-
Jeśli nasłał cię Kacper, to przekaż mu, że sam powinien załatwiać swoje
porachunki – westchnął Piotrek unikając pięści kierującej się na jego twarz – A
jeśli nie jesteś z nim powiązany i masz coś do mnie, to czemu nie rozwiązać
tego polubownie? Nie lubię przemocy, wiesz? Jeśli w jakiś sposób cię uraziłem,
to przepraszam. Musiałem to zrobić nieświadomie.
Mężczyzna
nadal milczał i kontynuował serię swoich ciosów ukierunkowanych przeciw
Piotrkowi. Zielonooki unikał ich jak tylko mógł, ale niektóre trafiały
bezbłędnie w swój cel. Wreszcie chłopak nie wytrzymał i sparował uderzenie
silnym kopniakiem z wyskoku, powalając tym samym swojego przeciwnika.
-
Przepraszam, że cię uderzyłem w ten sposób, ale zaraz będzie kolacja i nie chcę
się spóźnić. – Tłumaczył się Piotrek powoli odchodząc od dochodzącego do siebie
mężczyzny – Nie wnikam kim jesteś, ale na twoim miejscu także bym się
pospieszył. Leo nie lubi spóźnialskich, a wiesz czym grozi narażanie się temu
kucharzowi.
Po
tych słowach rzucił się pędem w stronę budynku, w którym mieściła się stołówka.
Siedzący na ziemi mężczyzna zaśmiał się cicho zdejmując swoją maskę. Odgarnął z
twarzy czarne kosmyki włosów obnażając swoje szare oczy.
-
Ciekawy dzieciak – mruknął otrzepując z liści ubranie – Nie doceniłem tego
chuchra. Ma dobry zmysł analityczny, do tego nie przestraszył się noża.
Ciekawe.
Mężczyzna z wolna ruszył w stronę wejścia do tuneli.
Piotrek
zziajany zatrzymał się na schodach prowadzących do wejścia budynku ze stołówką.
Przystanął na chwilę by złapać oddech, po czym jakby nigdy nic wszedł do
środka. W stołówce, jak zwykle, panował harmider powstały z rozmów pomiędzy
uczniami. Od niechcenia wziął jedną z tac i podszedł do lady, przy której stał
Leo. Blondyn zmierzył go wzrokiem, jednocześnie nakładając na talerz podwójną
porcję białego specjału.
-
Hej – zaprotestował Piotrek – To nie fair. Nie spóźniłem się, więc czemu
dostałem podwójną porcję? Chcesz, żebym umarł z przejedzenia?
-
Nie narzekaj – zbył go kucharz – Wbiegłeś tu w ostatniej chwili i jeszcze masz
o coś pretensje? Znowu myszkowałeś w mojej kuchni, bo brakuje mi paru przypraw.
-
To ja lepiej już pójdę usiąść – zmienił temat Piotrek odsuwając swoją tacę.
Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, to wściekły Leo dorzuci mu kolejne porcje
jedzenia. – Sorry, rozmowy nie było.
-
Sprytnie – wycedził przez zęby blondyn – ale następnym razem się nie wywiniesz.
Mam cię na oku.
-
Ta, ta – machnął ręką na pożegnanie zielonooki – Będę mieć to na uwadze.
Piotrek
usiadł przy wolnym stoliku i odetchnął z ulgą. Po chwili dosiadła się do niego
Nicole, a w ślad za nią poszli Eryk z Izabellą. Wszyscy oczywiście mieli o
połowę mniejsze porcje.
-
No, to czym tym razem rozzłościłeś naszego Leo? – Spytała Izabella patrząc na
tacę chłopaka – Kiedy się tak wścieka, wychodzą mu wszystkie żyłki na szyi.
-
No – zaśmiał się Eryk – I nerwowo łypie spode łba na Piotrka z furią w oczach.
-
Zauważył, że brakuje mu kilku przypraw – westchnął zielonooki biorąc jeden kęs
do ust – Chyba ostatnio zbyt często korzystałem z jego kuchni, dlatego się
wścieka. Będę potrzebował waszej pomocy w najbliższym czasie, przy posiłkach.
-
Spoko wodza – zaśmiała się Nicole klepiąc jego ramię. Kątem oka zauważyła
draśnięcie noża na jego przedramieniu – Co ci się stało w rękę?
-
Nic szczególnego. Zwykła napaść z nożem. – Odparł żując kolejny kęs Piotrek –
Zaczynam się do tego przyzwyczajać. Niedługo zacznę traktować to jak rutynę.
-
Podejrzewasz kto to mógł być? – Dopytywała Izabella nieco zmartwiona raną
chłopaka – Te ataki stają się coraz częstsze.
-
Możliwe, ale nie mam pojęcia kim był ten gość – wzruszył ramionami Piotrek
kończąc swój posiłek – W sumie, to pierwszy raz, kiedy zaatakowano mnie nożem,
do tego napastnik był zamaskowany.
-
Może powinieneś powiedzieć o tym zdarzeniu Dantemu? – Poradził Eryk wpatrując
się w ranę kolegi – To robi się coraz bardziej problematyczne.
-
Dante ma zbyt wiele rzeczy na głowie – zaczął wykręcać się zielonooki – nie
musi nic o tym wiedzieć i mam nadzieję, że żadne z was nie puści pary z ust.
-
Ma się rozumieć – odparła w imieniu wszystkich Nicole – Milczymy jak grób, ale
w zamian ugotujesz nam coś dobrego, ok.?
-
Chcesz mi przez to powiedzieć, że nie ma nic za darmo? Ok. – Zgodził się
Piotrek wzdychając – W wolnym czasie coś wymyślę. Na co macie ochotę?
-
Oczywiście na deser w twoim wydaniu – rzuciła Izabella z niewinną miną – Wiesz,
że Leo nie serwuje nam takich rarytasów co ty.
-
Ktoś tu wspominał o jedzeniu – Usłyszeli za sobą głos Dantego – Jeśli gotuje
Piotrek, to się piszę na konsumpcję. Co upichcisz tym razem?
-
Jeśli skombinujesz mi składniki, to upiekę pizzę – rzucił od niechcenia chłopak
– Wystarczy, że zrobicie listę co lubicie, a co nie.
-
A zrobisz ciasteczka? – Wtrącił się ciemnowłosy chłopiec o szarych oczach,
który wyłonił się spomiędzy ramion Eryka i Izabelli – Proszę, proszę.
-
Ok. – Westchnął Piotrek zmęczony już tą rozmową. Jedyne o czym teraz marzył, to
odprężający prysznic i łóżko – Dołącz się do tych tutaj i podaj rzeczy, których
nie lubisz w pizzy. Ja się ulatniam, bo Leo w końcu zabije mnie wzrokiem.
Dobranoc.
Wstał
z miejsca i zasłaniając tacą zranione miejsce odszedł od stołu. W milczeniu
ruszył w stronę wyjścia. W drodze do budynku sypialnego napotkał Kacpra, który
nie ułatwiał mu spaceru.
-
Wiesz, długo myślałem skąd ciebie znam i ostatnia wizyta w domu pozwoliła mi
sobie przypomnieć – rzucił z jadowitym uśmieszkiem blondyn – Te twoje dziwne
kudły są dość charakterystyczne.
-
Do czego zmierzasz? – Ziewnął Piotrek nie przestając iść. – A propos, mógłbyś
nie nasyłać na mnie swoich sługusów i sam wyjaśniać zaistniałe między nami
konflikty? To staje się dość męczące.
-
Nie mam zamiaru brudzić sobie rąk twoją bękarcią krwią – wysyczał Murdoch
rzucając w Piotrka kamieniem, który trafił tego w tył głowy – Edward się o
ciebie pytał drogi kuzynie, wiesz?
-
Nie mam nic wspólnego z Murdochami, więc się łaskawie odwal – mruknął Piotrek
masując bolące miejsce – Widzę, że nie dojdziemy do porozumienia, a swoją drogą,
długo ci zajęło odkrycie prawdy. Trochę cię przeceniałem sądząc, że zrobisz to
po kilku dniach, ale błądzić jest rzeczą ludzką.
-
Nie pogrywaj sobie ze mną! – Wrzeszczał Kacper ciskając kolejny kamień w
kierunku Piotrka. – Edward kazał ci przekazać, że nie wyrzekniesz się swojej
krwi.
-
Zrobiłem to już dawno temu – wyśmiał go zielonooki – Piotr Murdoch nie żyje,
czemu nie chcecie przyjąć tego do wiadomości? Przemoc i wyzwiska nic nie
zmienią, bo prędzej zginę niż wrócę.
-
Jak śmiesz! – Rozdarł się blondyn z furią w oczach – Bękarcie z nieprawego
łoża!
-
Dla twojej wiadomości to nie jestem bękartem. – Sapnął zmęczony rozmową Piotrek
odgarniając z oczu przydługą grzywkę. Spojrzał na blondyna zdecydowanym
wzrokiem. – Jesteś w szkole zabójców i należysz do rodu Murdoch, a nie znasz
nawet podstaw. Szczerze współczuję twoim pseudo przyjaciołom.
-
Ty, ty – jąkał się Kacper w złości – Ty śmieciu niemyty.
-
Ech, tu mogę się zgodzić, jeszcze się nie myłem po dzisiejszym dniu, ale zaraz to
zrobię. Ty jednak pozostaniesz ignorantem. – Westchnął Piotrek w lekkim
uśmiechu -
Co jak co, ale w jednym Edward się nie mylił. Zmęczyło mnie życie w ciągłym
kłamstwie i nieustanna ucieczka. Śmieć? Możliwe, ale zawsze można go poddać
recyklingowi.
Po
tych słowach odszedł ignorując wściekłość Kacpra, czuł tylko uderzenia kamieni
o swoje plecy. Całemu zdarzeniu przyglądał się ciemnowłosy mężczyzna, ukryty w
cieniu drzew. Dziecinna reakcja blondyna mocno go rozbawiła, jednak po
usłyszeniu nazwiska Murdoch,
spoważniał. Tym bardziej, jak zobaczył diametralną zmianę w postawie
kasztanowłosego.
-
Nie może być – szepnął do siebie kierując się w stronę tuneli – Muszę się temu
bardziej przyjrzeć.
* * * * *
Noc była pogodna, ale Piotrek nie
wiedzieć czemu nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, aż w końcu
postanowił pójść na spacer. Kątem oka dostrzegł leżący na szafce futerał na
skrzypce, które podarowała mu babcia. Był to bliźniak laverno, error. Wstał i w
locie chwycił instrument. W ostatniej chwili na ramię wskoczyła mu Rubi,
która także nabrała ochoty na nocną przechadzkę. Gwiazdy świeciły dość jasno, a
księżyc w pełni przypominał chłopakowi świetlówkę. Poszedł do sadu, bo mieścił
się w odpowiednio oddalonym od budynków szkoły miejscu. Stanął w świetle
księżyca i jak za starych dobrych czasów zaczął grać ulubiony ustęp Diabelskiego Trelu. Kiedy skończył,
zrobił się naprawdę senny, dlatego usiadł wygodnie w korzeniach jednego z drzew
i zasnął. Kotka idąc w jego ślady zwinęła się w kłębek i wtuliła w jego kolana.
Dante
miał się już kłaść, kiedy wyglądając przez okno, dostrzegł kierującego się w
stronę sadu Piotrka. Zaciekawiony postanowił go śledzić. Chłopak z półgodziny
grał na skrzypcach, aż w końcu zasnął.
-
Jak zwykle o siebie nie dba – mruknął pod nosem, po czym podszedł do śpiącego i
biorąc na ręce zaniósł z powrotem do jego sypialni. Nicole spała jak suseł i
nawet nie zareagowała na dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi pokoju. Dante
położył Piotrka na łóżku i dobrze opatulił kocem. Następnie opuścił sypialnię.
– Miłych snów.
-
Dbasz o niego jak o jajko – wyszeptała Rose nachylając się do ucha Dantemu,
który po cichu zamykał drzwi sypialni Piotrka i Nicole – Ktoś by pomyślał, że
naprawdę ci na nim zależy.
-
A co w tym złego? – Spytał Dante ze zdecydowaniem w oczach – On jest dla mnie
naprawdę ważny. Tylko dzięki niemu jeszcze żyję.
-
Ty mi chyba nie chcesz powiedzieć, że on jest tą osobą, która się tobą
zaopiekowała po zdradzie Talishy? – Zdziwiła się Rose – To on? Ten anioł, jak
go wtedy nazwałeś?
-
Tak – zawstydził się Dante – Tak długo go szukałem i nie chcę go stracić.
Dzięki niemu moje życie nabrało jakiegoś sensu. Myślę, że mając go przy boku,
mógłbym stać się tym, kim chce rodzina bym był.
-
Wiesz – Rose podeszła do brata i zmierzwiła mu pieszczotliwie włosy – zmieniłeś
się brzdącu i to na lepsze. Myślę, że Piotrek ma na ciebie dobry wpływ, ale
pomimo tego coś nadal cię trapi. Masz ochotę na kubek herbaty?
-
Zgoda – westchnął Dante idąc za siostrą. Poszli do gabinetu Rose i tam usiedli
na jednym z materacy. – Dawno tak
nie rozmawialiśmy.
-
Prawda? – Uśmiechnęła się ciepło ciemnowłosa – Dawno nie było cię w domu.
-
Możliwe – mruknął mężczyzna upijając łyk herbaty – Ale nie o tym chcę rozmawiać.
-
Rozumiem – odparła Rose – więc o co chodzi?
-
Wiesz, że w kwestii życia rodzinnego nie bardzo się udzielałem – zaczął
tłumaczyć – Zawsze trzymałem się na uboczu, czytając książki. Podziwiałem was wszystkich
za waszą otwartość i osiągnięcia życiowe, jednak czułem się wyobcowany.
Pomimo tego wiem, że nasza rodzina była i jest kochająca.
-
Ciekawe – zastanawiała się Rose – do czego zmierzasz?
-
Widzisz, Piotrek wiele przeszedł w swoim życiu – wyjaśniał Dante – On nie wie
co to kochająca się rodzina. Dopiero niedawno dowiedział się o swoich prawdziwych
rodzicach. Na misji w Waszyngtonie poznał swoją babcię, a później spytał
mnie, jak to jest mieć rodzinę. Zagiął mnie tym pytaniem, ale jakoś mu
odpowiedziałem.
-
Jak to możliwe, że ktoś może nie wiedzieć co to rodzina? – Zdziwiła się Rose na
słowa brata – Przecież to normalne, że… zaraz, on nie miał rodziny?
-
Miał i ma nadal – westchnął Dante skupiając wzrok na kubku – Kiedy był mały,
porwano go od jego prawdziwych rodziców. Zrobił to jego wuj, który wmawiał wszystkim,
że jest on jego dzieckiem, tyle że z nieprawego łoża. Chłopak był katowany
przez dziesięć lat swojego życia i traktowany jak rzecz. Później nadarzyła się
okazja i sfingował swoją śmierć, rozpoczynając nowe życie. Miał wówczas
trzynaście lat. – Zrobił przerwę na łyk herbaty – Twierdzi, że uciekł z niewoli
rodu go przetrzymującego. Niestety go odnaleźli i nie mają zamiaru odpuścić.
-
To dlatego zabrałeś go do tej szkoły pomimo wiedzy, że mógł tu zginąć? –
Stwierdziła Rose w lekkim uśmiechu – Jednakże stał się naszym najlepszym
uczniem, choć usilnie stara się ukrywać swój potencjał. Zaniża swoje prace,
przez co jego oceny mówią zupełnie co innego, ale w rzeczywistości, to
świetny materiał na zabójcę pierwszej klasy.
-
Sam to zauważyłem – przyznał Dante w skupieniu – Jednak on nie chce być
zabójcą. To typ osoby, która poświęci prędzej siebie niż da zginąć
towarzyszowi. Martwi mnie to, tym bardziej, że zjawił się Orestes.
-
Słyszałam o tym – kiwnęła głową Rose – Prawdopodobnie chce, by tym razem na koniec
zrobić czerwony egzamin.
-
Nie pozwolę na to – zdenerwował się mężczyzna – Piotrek tego nie przejdzie. On
nie zabije, ale za to jego mogą zabić.
-
Uwierz w niego – pocieszała brata Rose – To jedynie test na przetrwanie w
trudnej sytuacji bojowej. Nikt nikogo nie musi zabijać, a jedynie się bronić
przed napastnikami.
-
Wiem o tym, ale uczniowie są różni – tłumaczył Dante – Są tacy, co bez
skrupułów poświęcą przyjaciół dla swego bezpieczeństwa.
-
Mam tego świadomość – zgodziła się kobieta – Przez te cztery miesiące zdążyłam
dobrze poznać naszych uczniów i wiem na co ich stać. Sama jestem zdania, że dla
niektórych z nich jest jeszcze za wcześnie na ten test. Niestety my nie mamy w
tej kwestii nic do gadania.
-
Ironia losu – zaśmiał się sfrustrowany Dante – Jesteśmy nauczycielami i
opiekunami kandydatów, a mamy związane ręce w chwili, gdy są narażeni na
wielkie niebezpieczeństwo. Testy Orestesa są trudne. Ostatni jaki zorganizował
przeszło jedynie pięć osób, na pięćdziesiąt biorących w nim udział.
-
Ta – westchnęła Rose – a przeżyło dziesięciu. Mam nadzieję, że Orestes weźmie
pod uwagę Pierra.
-
Nie liczyłbym na to – mruknął z rezygnacją w głosie – Pierre to jego najmłodszy
syn, a fakt, że nie chce iść w ślady swojego ojca, jeszcze bardziej podsyca w
Orestesie chęć zdyscyplinowania tego dzieciaka.
-
To może się źle skończyć – zauważyła Rose – Przewiduję śmierć tego chłopca.
-
Do testu mamy jeszcze półtora miesiąca – stwierdził Dante – W razie potrzeby
zainterweniujemy.
-
Nie sądzę – usłyszeli znajomy głos od strony wejścia do gabinetu. W drzwiach
stał nie kto inny, jak sam Orestes. – Za równo trzy dni wyruszacie na
dwumiesięczną misję do Kioto.
-
Nie ma mowy! – Zaprotestował Dante – Jesteśmy opiekunami i nauczycielami!
Według regulaminu przez czas trwania szkoły jesteśmy zwolnieni z wszelkich
misji.
-
Prawda – zgodził się Orestes – Ale to nadzwyczajna sytuacja.
-
Skoro to taka nadzwyczajna sytuacja, to czemu nie wyruszysz tam ty? – Spytała
podejrzliwym głosem Rose – My mamy co do roboty w odróżnieniu od ciebie bracie.
I kto nas zastąpi w prowadzeniu zajęć?
-
Tym się już zająłem, więc nie musisz zaprzątać sobie tym problemem swojej
pięknej główki siostrzyczko – uśmiechnął się nonszalancko Orestes – A swoją
drogą Dante, kim jest ten chłopiec, którego sprowadziłeś do tej szkoły?
-
Nie twój interes – warknął Dante – Ani mi się waż tknąć go choćby jednym
palcem!
-
Czyli to ktoś ważny – zaśmiał się Orestes – Muszę cię rozczarować, ale ten
chłopiec nie powinien istnieć w naszych szeregach. On należy do Murdochów.
-
Nie należy do nikogo – zaprzeczał bratu Dante – Ma prawo być tym kim chce!
-
Dziewięć lat temu nie wykonałem misji całkowicie – zaczął wyjaśnienia Orestes –
Miałem wybić pewną rodzinę w Polsce i przechwycić cenny towar. Zlikwidowałem
mieszkańców domu, jednakże nie zdołałem odnaleźć celu. Wiesz, był nim pewien
chłopiec. – Rzucił zdjęcie Dantemu, który przyjrzał się chłopcu na nim
uwiecznionym. Kasztanowe włosy i smutne zielone oczy. Ciemnowłosy osłupiał,
jednocześnie przypominając sobie to zdjęcie. – Przypomina ci kogoś? Widzę, że
tak.
-
To nie ma nic do rzeczy – wtrąciła się Rose, widząc rozpacz w oczach Dantego –
Było minęło, a teraz to teraz. Piotrek jest ważny dla Dantego, więc proszę
cię grzecznie Orestesie przestań wyciągać na wierzch swoje nieudane ambicje.
-
Ja stwierdzam jedynie fakty – rzucił sucho Orestes – Misje należy kończyć.
-
Ta misja to przeszłość – zaprzeczyła mu Rose – Pogódź się wreszcie z tą
porażką.
-
W porządku Rose – uspokajał siostrę Dante spokojnym głosem – Pojadę na tę misję.
Jednakże jeśli coś stanie się Piotrkowi pod moją nieobecność, albo jeśli oddasz
go Murdochom, nie wybaczę.
-
Co masz na myśli – zdziwił się Orestes zachowaniem brata – Wyjaśnij.
-
Jeśli Piotrek zginie, zginę razem z nim. – Wytłumaczył Dante ze zdecydowaniem w
oczach – A jeśli postanowisz dokończyć misję, wówczas automatycznie wyrzeknę
się Sicariusów, co będzie równoznaczne ze śmiercią.
Po
tych słowach Dante w milczeniu opuścił gabinet tortur Rose. Orestes nie
dowierzał temu co usłyszał.
-
Zdziwiony? – Spytała wściekła ciemnowłosa – A może jesteś z siebie zadowolony?
Wiesz, ile Dante poświęcił przez ciebie, kiedy postanowiłeś się ożenić i nadal
żądasz aby poświęcał się nadal. Świetnie starszy bracie. Rób tak nadal, a
doprowadzisz do rozpadu rodziny.
-
On musi wreszcie dorosnąć – westchnął Orestes – Nie może wiecznie być
dzieciakiem.
-
On już dawno dorósł – mruknęła Rose wychodząc z gabinetu – Jednak ty tego nie
dostrzegasz.
* * * * *
Siedział na zajęciach walki wręcz i
przyglądał się demonstracji walki pomiędzy dwoma uczniami. Minął tydzień od
wyjazdu Dantego i Rose, a ich obowiązki przejął Orestes Sicarius. Był bardzo
rygorystyczny i surowo oceniał wszystkich uczniów, wliczając w to Pierra, jego
syna.
-
Następna walka – ogłosił Orestes po skończonym sparingu Kacpra i Eryka – Pierre
Sicarius i Piotrek Czarnecki.
-
Co? – Zdziwił się Piotrek. – Ale już miałem jeden sparing.
-
Dyskutujesz z nauczycielem? – Spytał poważnym tonem Orestes – Coś ci nie
pasuje?
-
Nie – westchnął Piotrek wstając z trawy – Wszystko gra.
Stanął
naprzeciw wystraszonego Pierra i dał chłopcu znać, że wszystko będzie dobrze.
Postanowił się wyłożyć, aby sparing wygrał mały Sicarius. Walka się rozpoczęła
i Pierre natarł na Piotrka z całej siły, podcinając mu nogi. Zielonooki upadł,
uderzając tyłem głowy o ziemię. Na chwilę pociemniało mu przed oczami, ale
doszedł do siebie. Tym sposobem przegrał.
-
Co to miało być Czarnecki? – Spytał Orestes policzkując chłopaka – Wyłożyłeś
się!
-
Nie mam pojęcia o czym pan mówi – odparł Piotrek udając zaskoczenie – Pierre to
dobry wojownik, dlatego nie miał problemu z pokonaniem kogoś tak słabego jak
ja.
-
Rozumiem – uśmiechnął się złośliwie Orestes – W takim razie poduczę cię podczas
naszego wspólnego sparingu.
-
Nie trzeba – wykręcał się Piotrek, widząc furię w oczach mężczyzny. Wiedział,
że ten jest poważny i może się to skończyć boleśnie. – Nie musi się pan
wysilać dla kogoś takiego jak ja. Naprawdę.
-
Czyżby?! – Udał zaskoczenie mężczyzna. Wymierzając w Piotrka cios pięścią,
który ten bez problemy uniknął – Pozwól, że sam to ocenię.
To
była zaciekła walka. Piotrek w większości unikał ciosów lub wykorzystywał je
przeciwko przeciwnikowi. Kiedy Orestes wyciągnął nóż, chłopak się nie
zdekoncentrował, ale nadal się bronił. Wytrącił ostrze z rąk mężczyzny i
powalił na ziemię podcięciem nóg i mocnym kopnięciem w brzuch. Sicarius szybko
się podniósł i od razu kontratakował serią silnych uderzeń. Piotrek zachwiał
się na chwilę na nogach, opuszczając gardę, to wystarczyło przeciwnikowi by
zwieńczyć swoje dzieło i kończąc sparing. Cios w bok szyi powalił chłopaka
na ziemię, a mocne uderzenie w splot słoneczny uniemożliwił wstanie.
-
Wstawaj! – Nakazał Orestes – Walka nadal trwa. Życie nie jest takie proste,
wiesz?
-
Pfff – Roześmiał się Piotrek powoli wstając na chwiejące się nogi. Obudziła się
ciemna strona chłopaka. – Nie raz widziałem oblicze śmierci, więc wiem.
-
Co cię tak rozbawiło Czarnecki – rzucił Sicarius z badawczym spojrzeniem –
Wyjaśnij to wszystkim tu obecnym.
-
Pańskie słowa – oznajmił z arogancją w oczach kasztanowłosy – To jest tak
oczywiste, że aż śmieszy.
-
Koniec rozmowy – westchnął mężczyzna nacierając na chłopaka – Szykuj się.
-
Oczywiście – uśmiechnął się Piotrek przybierając postawę obronną – Gotowy.
Tym
razem Piotrek obrał także ofensywną formę działania. Bronił się i atakował,
czym zaskoczył Orestesa i zebranych na polanie uczniów. To był pierwszy raz,
kiedy widzieli chłopaka w akcji. Piotrek dobrze się bawił parując kolejne ciosy
mężczyzny. Walczyli jak równy z równym, aż w końcu nieoczekiwanie zielonooki
oberwał od kogoś z obserwujących kamieniem w głowę. To na chwilę zbiło go z
tropu, dając szansę na zwycięstwo Orestesowi. Mężczyzna powalił chłopaka na
ziemię ogłuszającym uderzeniem w tył głowy.
-
I to by było tyle na dzisiaj – oznajmił mężczyzna zwracając się do uczniów –
Jutro o tej samej porze.
-
A co z Piotrkiem? – Spytał Pierre drżącym głosem – Nie możemy go tu zostawić.
-
Jesteś zakałą rodziny – rzucił Orestes policzkując syna – Przynosisz mi jedynie
wstyd.
-
Skoro jestem aż tak beznadziejny, to czemu pozwoliłeś mi się urodzić? – Wymamrotał
z wyrzutem chłopiec – Chyba najlepszym wyjściem dla ciebie będzie, jak zniknę z
powierzchni ziemi, nieprawdaż ojcze? Nigdy nie będę tym kim chcesz, żebym był.
-
Ty mały – Orestes się zamachnął – Jak śmiesz podnosić na mnie głos szczeniaku!
-
Uderz mnie! – Wrzasnął Pierre z pogardą w oczach – Jedynie tyle potrafisz. Dla
ciebie nigdy nie byłem synem, w sumie to nigdy mnie tak nie nazwałeś. Wiem, że
mnie nienawidzisz, dlatego po skończeniu tej szkoły, oczywiście jeśli przed tym
nie zginę podczas testu, zniknę z twojego życia.
-
O czym ty bredzisz – sapnął z furią w oczach Orestes, po czym z całej siły
uderzył syna w twarz, powalając tym samym na ziemię. – Następnym razem zastanów
się nad tym, co mówisz dzieciaku.
Po
tych słowach Orestes odszedł pozostawiając Pierra i Piotrka na środku polany.
Chłopiec skulił się w kłębek i cicho łkał trąc bolący policzek.
-
Wypłacz się – poradził Piotrek nie otwierając oczu – czasem jedynie tak można
poradzić sobie ze stresem i frustracją.
-
Słyszałeś wszystko? – Spytał Pierre zanosząc się płaczem – On mnie nie uważa za
syna. Gardzi mną.
-
Myślę, że się mylisz – zauważył zielonooki spokojnym głosem – Twój ojciec cię
kocha, po prostu chce, abyś stał się silniejszy. Martwi się, że jesteś zbyt
wrażliwy i nie poradzisz sobie w tym brutalnym świecie.
-
Skąd ty możesz to wiedzieć – mruknął nieprzekonany Pierre – W ogóle nic o nas
nie wiesz!
-
To prawda, ale opowiem ci historię jednego chłopca. Może to da ci trochę do
myślenia – odparł zamyślonym głosem Piotrek – Żył kiedyś chłopiec, którego odebrano
jego rodzicom i osadzono w domu z niezrozumiałymi dla niego regułami.
Wszyscy w tym domu mieli włosy jednego koloru, jednak ten chłopiec tym się
wyróżniał. Przez tę jedną różnicę non stop był karany i trzymany w piwnicy.
Traktowano go jak rzecz, a nie jak członka rodziny. Jednak znalazł on oparcie w
postaci przybranej siostry, która dbała o niego. – Piotrek przerwał na chwilę wspominając
swoje dzieciństwo i Sarę ciężko wzdychając – Była ona światełkiem w tunelu,
w którym tkwił. Katowano go i znieważano, ale pomimo tego, nigdy się nie
skarżył wmawiając sobie, że to jego rodzina. Jednak doszło do pewnego zdarzenia
podczas zabawy z innymi dziećmi z sąsiedztwa. Kilkoro z nich nieświadomie
doprowadziło do pożaru domu. Chłopiec widząc strach kolegów, dostrzegł w tym
nieszczęściu furtkę. Furtka ta mogła być jedynym wyjściem z pułapki, jaką było
jego dotychczasowe życie. Wziął winę pożaru na siebie i osadzono go w
poprawczaku. Rodzina oczywiście się go wyrzekła, biorąc za kryminalistę. Miał
wówczas trzynaście lat, jednak nie utracił nadziei, bo posiadał swoje światełko
w tunelu. Siostra obiecała mu, że jak wyjdzie z poprawczaka, to stworzą
wspólnie jedną rodzinę. Niestety tak się nie stało, bo została zabita. Ten
chłopiec ma już dwadzieścia dwa lata i nadal nie wie, jak wygląda
prawdziwa kochająca się rodzina. Jednak potrafi dostrzec tę miłość u innych.
-
Tym chłopcem jesteś ty, prawda? – Stwierdził już uspokojony Pierre – Przykro
mi.
-
Nie opowiedziałem ci tego żebyś mi współczuł, a jedynie dlatego, abyś zaczął
dostrzegać to, czego nie widać gołym okiem. – Pacnął chłopca lekko w czoło z
ciepłym uśmiechem na twarzy – Zacznij czytać pomiędzy wierszami, a wreszcie
dostrzeżesz prawdę. Przemyśl to.
-
Niezbyt rozumiem – mruknął chłopiec robiąc głupawą minę – Za mądrze mówisz.
-
Chodzi mi o to, żebyś nie skazywał siebie na życie outsidera wyciągając błędne
wnioski – tłumaczył Piotrek wpatrując się w gwieździste niebo – Taki outsider
ma ciężko w życiu. Wiem coś o tym, bo żyłem tak kilka lat. Gdybym nie poznał
Dantego, to pewnie nadal tkwił bym w tej bezsensownej samotności. Masz kochającą
rodzinę, więc jej nie porzucaj. Ja nie miałem takiego szczęścia, ale może
wreszcie udało mi się znaleźć swoje miejsce. Ty takie masz, więc je doceń.
-
Przemyślę to – odparł Pierre ze zdecydowaniem w oczach – Dziękuję za radę.
-
Nie ma za co – uśmiechnął się boleśnie Piotrek próbując się podnieść z ziemi.
Chłopiec szybko wstał i pomógł kasztanowłosemu – Dzięki. Już dawno po kolacji,
może nam się trochę dostać od Leo.
Powoli
ruszyli w stronę zabudowy szkoły. Kiedy mijali budynek ze stołówką, na schodach
czekał na nich Leo. Zmierzył każdego z osobna badawczym wzrokiem, po czym obu
chwycił za ramiona i bez słowa wprowadził do swojej kuchni.
-
Ciężki trening, jak widzę – stwierdził sadowiąc chłopaków przy stole, po czym
postawił przed każdym po kubku ciepłego kakao – To powinno poprawić wam humory.
-
Nie jest pan zły, że nie przyszliśmy na kolację? – Spytał nieśmiało Pierre
drżącym głosem – Chyba powinniśmy odbyć jakąś karę.
-
Zły to jestem jedynie na Piotrka i on wie za co – odparł poważnym tonem Leo
wbijając wzrok w osowiałego kasztanowłosego – Jednak patrząc na waszą
dwójkę, trudno się na was długo gniewać. A karę... myślę, że otrzymaliście
już wystarczająco wielką.
-
Możliwe – mruknął Piotrek upijając łyk kakao – Choć czasem nie rozumiem czemu
Orestes się na mnie tak uwziął. Czuję, że coś do mnie ma i to nie daje mi
spokoju.
-
Masz rany po nożu – zauważył blondyn – Wałczyłeś z nim?
-
Walczyli jak równy z równym – podsumował Pierre z podziwem patrząc na Piotrka –
gdyby Kacper nie rzucił kamieniem w głowę Piotrka, pewnie walka potoczyłaby się
inaczej.
-
A jednak – wyszeptał Leo w rozbawieniu – Orestes wygrał nieczysto. Pewnie potem
wyżył się na tobie brzdącu.
-
Doszło do małej kłótni – przyznał Pierre z ponurą miną – Oberwało mi się
trochę.
-
No, właśnie widzę – zaśmiał się Leo – Twój ojciec jest bardzo honorowy. Na
miejscu tlenionego, miałbym się jutro na baczności za wtrącanie się w walkę
innych. Orestes mu tego nie popuści.
-
Powiedz mi Leo – Piotrek spojrzał na blondyna z czujnym wzrokiem – czemu nam
pomagasz?
-
Rose i Dante prosili bym miał na was oko – oznajmił prosto z mostu mężczyzna –
Dzięki tobie, Dante wrócił do życia i zmienił się na lepsze. Znam go od dziecka
i wiem o czym mówię. Pierre jest synem mojego kuzyna i pośrednio jestem jego
wujkiem, dlatego trochę się martwię.
-
Rozumiem – uśmiechnął się smutno Piotrek – zadbał o wszystko jeszcze przed
wyjazdem. Szkoda, że się nie pożegnał.
-
Chciał – zaprzeczył Leo – jednak Orestes mu to uniemożliwił. Jego misja ma
trwać dwa miesiące.
-
Ale szkoła kończy się za pięć tygodni? – Zdziwił się Piotrek – Co ze mną
będzie? Nawet nie mam za co wrócić do Polski.
-
Dante chciał abyś poczekał na niego w jego mieszkaniu – poinformował go Leo –
Albo zgłosił się do jakiejś Jolki.
-
No, tak – zaśmiał się pod nosem chłopak – O wszystkim pomyślał. Dzięki za kakao
i towarzystwo Leo.
-
Polecam się na przyszłość – uśmiechnął się blondyn puszczając mu przyjacielsko
oczko – Nie ładuj się już w problemy.
-
Nie robię tego z własnej woli – westchnął Piotrek wstając od stołu – Sorry też
za myszkowanie w twojej kuchni. Kiedy się denerwuję, to uspokaja mnie
gotowanie, albo gra na skrzypcach, dlatego ostatnio za często tu przebywałem.
-
Nie tłumacz się – uspokajał go blondyn – Ja to rozumiem, jednak muszę się
czasem na kogoś podrzeć.
-
Spoko – zaśmiał się zielonooki – Dzięki.
* * * * *
Miesiąc minął jak z bicza strzelił i do
końcowego testu pozostały dwa tygodnie. Piotrek zmagał się z zajęciami
Orestesa, które pierwotnie prowadzili Rose i Dante, jednocześnie starając się nie
prowokować mężczyzny. Był już koniec zajęć o truciznach i Piotrek sprzątał
swoje stanowisko pracy. Wcześniej przegrał zakład z Nicole, więc musiał
oblecieć jeszcze i jej miejsce. Gdy się z tym uwinął, sala już dawno
opustoszała i pozostał w niej jedynie on i Orestes. Chłopak chciał od razu
opuścić pokój, ale mężczyzna mu na to nie pozwolił.
-
Nie tak prędko – rzucił ciemnowłosy zatrzaskując drzwi – Nadarzyła się dobra
sposobność do rozmowy.
-
Wątpię, żebyśmy mieli o czym rozmawiać – wykręcał się od rozmowy chłopak – Dlatego
proszę mnie stąd wypuścić.
-
Uwierz mi, że masz o czym ze mną rozmawiać – zaśmiał się półgębkiem mężczyzna
na siłę sadowiąc chłopaka na jednym z krzeseł – Powiedz, co cię łączy z moim
młodszym bratem Dante?
-
Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi – odpowiedział spokojnie chłopak – ale to nie
pański interes.
-
Błąd. Mam w tym duży interes. – Zganił go Orestes – Dante jest sukcesorem do
tytułu głowy rodu Sicarius, a ty jesteś przeszkodą. Rozumiesz? On ci tego nie
powie, ale jesteś jedynie problemem. Kulą u nogi.
-
Jak to? – Piotrek nie wiedział co powiedzieć z zaskoczenia – To…
-
To może teraz z drugiej strony – wtrącił Orestes widząc szok chłopaka – Jak się
tak naprawdę nazywasz?
-
Co? – Zdziwił się pytaniem – O co panu chodzi?
-
Należysz do Murdochów, więc powinieneś do nich wrócić – kontynuował mężczyzna
idąc za ciosem. Rzucił chłopakowi zdjęcie z jego podobizną. – Poznajesz?
-
To ja kiedy miałem dwanaście lat – przyznał Piotrek w zaskoczeniu – Skąd pan ma
to zdjęcie?
-
Gdzie byłeś dziewięć lat temu? Czemu nie było cię wtedy w domu? – Stawiał
pytanie za pytaniem Orestes, jak w jakimś przesłuchaniu – Przez ciebie nie
wykonałem całkowicie misji.
-
Chce pan powiedzieć, że… – Piotrkowi załamał się głos. Nagle wstał i chwycił za
kołnierz koszuli mężczyzny – Odebrałeś mi ją! Zabiłeś Sarę! Gdybym nie był
wówczas w poprawczaku to… to… Nieważne.
Piotrek
chwycił się za głowę i usiadł na krześle.
-
Do tego zrobiłeś to w wigilię i w moje urodziny – mamrotał w złości chłopak – W
ten cholerny, pieprzony, świąteczny dzień. Przez to, co roku kiedy wszyscy
wokół cieszą się świętami, ja ten czas spędzam na cmentarzu. Odebrałeś mi
światło, przez ciebie dziewięć lat tkwiłem w mroku.
-
Więc jednak przyznajesz, że jesteś Piotrem Murdochem – zauważył Orestes – Synem
Wilhelma.
-
Nie, nie jestem synem Wilhelma – warknął wściekle Piotrek – Jestem Piotr
Gustawo Albert Laverno, syn Bianki Sforza i Alberta Laverno Murdoch. Wilhelm
mnie jedynie porwał i zabił mojego ojca, przez niego nie doświadczyłem życia w
rodzinie. Pośrednio pan też mi to odebrał.
-
Jak to Laverno? – Zszokował się Orestes słysząc nazwisko swojej żony – I
Sforza?
-
Mówi pan, że jestem jedynie problemem – odparł już spokojnie Piotrek, a jego
zielone oczy odzwierciedlały wielki ból pomieszany ze smutkiem – Przyzwyczaiłem
się do tego słowa. Powtarzano mi je dzień w dzień od piątego roku życia.
Rozumiem. Usunę się z waszego życia. Szkołę skończę, bo obiecałem to Dantemu i
nie złamię danego słowa. Jednakże zabić mnie ma prawo jedynie Dante. – Podszedł
do drzwi i kiedy miał już je otworzyć, wstrzymał się na chwilę – A swoją drogą,
na pana miejscu zatroszczyłbym się o Pierra. To naprawdę wspaniały chłopiec, a
przez pańskie niezrozumiałe działania mocno się pogubił. Niech go pan nie
skazuje na życie outsidera, bo ku temu to zmierza. On tkwi w przekonaniu, że
ojciec go nie kocha, a jedynie nim gardzi. Nie potrafi jeszcze dobrze
odczytywać uczuć i wyciąga pochopne wnioski. Gołym okiem widać, że pan go
kocha, niestety nie on. To tyle.
Po
tych słowach Piotrek w milczeniu opuścił salę. Wrócił do pokoju i pogrążony w
smutku rzucił się na łóżko. Nic już go nie obchodziło. Nie zszedł ani na obiad,
ani na kolację. Zajęcia do testu były już nieobowiązkowe, dlatego się na nich
nie pojawiał. Błądził bez celu pomiędzy drzewami sadu w ciągłym
zamyśleniu. W taki sposób minęły mu dwa tygodnie. Pod wieczór wrócił do
sypialni i po kąpieli leżał na łóżku wpatrując się w zdjęcie swoich rodziców,
które podarowała mu babcia. Zmartwiona Nicole wbiła w niego zatroskany wzrok.
-
Piotrek? – Zawołała go cichym głosem – Co się z tobą ostatnio dzieje?
Wszystkich unikasz, nie chodzisz na zajęcia i praktycznie nic nie jesz. Leo się
o ciebie wypytuje, bo opuszczasz wszystkie posiłki.
-
Nie martw się mną – mruknął smętnie chłopak – Na twoim miejscu, martwiłbym się
jutrzejszym testem.
-
Co to za zdjęcie, w które się tak wpatrujesz? – Postanowiła zmienić temat
dziewczyna – Pokażesz mi je?
-
Może kiedyś – westchnął Piotrek chowając zdjęcie do futerału skrzypiec – Są na
nim moi rodzice. Dostałem je od babci w Waszyngtonie.
-
Aha – rzuciła zrozumiale Nicole – W takim razie życzę ci miłych snów.
-
Ta – uśmiechnął się smutnie – i nawzajem.
* * * * *
Obudzili się o świcie, a pochmurne niebo
niezbyt prognozowało dobrą pogodę na dzień testu. Wszyscy zgromadzili się przed
głównym budynkiem szkoły z niecierpliwością oczekując opiekunów. Orestes zjawił
się jako pierwszy, a po kilku minutach doszli do niego Teodor i Wiktor.
-
Test polega na przetrwaniu – poinformował Orestes mierząc grupę uczniów
badawczym spojrzeniem, aż natrafił na osowiałego Piotrka, który siedział z tyłu
na schodach. – Jedyne co musicie zrobić, to przejść trasę zaznaczoną na
rozdanych wam mapkach.
-
Pamiętajcie, że czujność to podstawa – wtrącił Teodor poważnym tonem – Jej brak
może was kosztować życie.
-
Nikt wam nie pomoże – rzucił Wiktor równie poważny co Teo – W momencie
rozpoczęcia testu jesteście zdani jedynie na siebie. Jedyna zasada to brak
zasad.
-
Skoro wszystko jasne – ryknął Orestes rozpoczynając test – Ruszać!
Wszyscy
biegiem puścili się w trasę. Jedynie Piotrek szedł spacerkiem. Po chwili
dołączyła do niego Nicole i Pierre, a w oddali czekali na nich Eryk z Izabellą.
Kasztanowłosy przestudiował mapkę i schował ją do kieszeni.
-
Z tobą nie zginiemy braciszku – zaśmiała się Nicole klepiąc Piotrka po ramieniu
– Ufam ci w stu procentach.
-
Ja też mogę nazywać cię bratem? – Spytał nieśmiało Pierre – W razie co, to mogę
z tobą zostać na zawsze?
-
Nie wiem czy to byłby dobry pomysł – westchnął Piotrek udając uśmiech – Na ogół
same ze mną problemy. Możliwe, że jako pierwszy odpadnę.
-
Wypluj te słowa! – Ryknęła Nicole uderzając Piotrka otwartą dłonią w tył głowy.
– Nawet mi tak nie żartuj. Ty musisz żyć!
-
Ostatnio zacząłem w to wątpić – mruknął zielonooki w zadumie – Ale niech ci
będzie.
-
Powodzenia Pierre – życzył synowi Orestes – Dasz radę.
-
Nie udawaj troskliwego ojca – warknął chłopiec z pogardą w głosie – Phi.
-
Podziękuj – nakazał Piotrek pstrykając chłopca w czoło – On naprawdę się martwi.
-
Jakoś w to wątpię – upierał się przy swoim Pierre.
-
Nie bądź osłem – Piotrek zatrzymał się i przykucnął przed chłopcem, po czym
wyszeptał – Bądź mądrzejszy i ustąp pierwszy. Nie powielaj jego błędów.
-
No, dobra – zgodził się chłopiec, po czym odwrócił się do ojca i pomachał mu –
Postaram się i dam z siebie wszystko, tato!
-
Widzisz, świat się nie zawalił – pochwalił go Piotrek – a obu wam jest lżej na
sercu.
-
Tak – przyznał Pierre – Masz rację.
Po
tym, ruszyli do pierwszej przeszkody. Był nią opuszczony budynek na skraju
lasu. Według instrukcji na tyle mapy mieli napisać swoje imiona i nazwiska na
ostatnim piętrze w pokoju na końcu korytarza. Z pozoru łatwe, ale cały dom
naszpikowany był bronią aktywującą się poprzez laserowe czujniki ruchu.
-
Jak mamy to przejść? – Spanikowała Izabella – Jeśli uruchomimy alarm, to
wystrzelają nas jak kaczki.
-
Nie bój się – uspokajał ją Piotrek – Zauważ, że czujniki są umieszczone na
wysokości kolan i ponad naszymi głowami. Wystarczy, że ostrożnie przejdziemy
nad tymi niskimi. Nie skaczcie, bo możecie przeciąć laser na górze.
Wszyscy
po kolei wykonali polecenie Piotrka i bez problemu dotarli na ostatnie piętro.
Weszli do pokoju, a tam do sufitu przyczepione były linki z markerami.
-
Dlaczego tu jest tyle krwi? – Zdziwiła się Nicole chcąc sięgnąć po jeden z
pisaków. – Nie ma żadnych ciał. Dziwne.
-
Nie ruszaj tych markerów! – Nakazał Piotrek w nerwach – Przyjrzyj się ścianie.
Widzisz czyjeś imię napisane na czarno?
-
Nie – stwierdziła dziewczyna w szoku – Ten kolor. To krew?
-
W rzeczy samej – pochwalił ją Piotrek – Musimy podpisać się własną krwią.
Piotrek
naciął swój palec i zaczął pisać swoje imię. W ślad za nim poszła reszta jego
grupy. Kiedy skończyli, aby nie wracać tą samą drogą, postanowili wyjść oknem
schodząc po drzewie. Zaoszczędziło im to wiele czasu i drogi, bo zaraz obok
biegła droga do drugiej przeszkody.
-
Sprawnie nam to poszło – zaśmiał się Eryk szczęśliwy, że przeszli pierwsze
zadanie – Gdyby nie Piotrek, pewnie wąchałbym już kwiatki od spodu.
-
Nie przeceniajcie mnie zanadto – mruknął w skupieniu Piotrek – Nagle się
zatrzymał, a po chwili zasłonił Pierra i Nicole – Na ziemię!
W
ich stronę padła lawina małych shurikenów kształtem przypominających gwiazdki.
Kilka wbiło się w plecy Piotrka, który zasłonił sobą najmłodszych z grupy.
Chłopak nieco się skrzywił z bólu, ale na szczęście rany nie były poważne.
-
Nic wam nie jest? – Spytał wszystkich z troską w głosie – Jeśli nie, to idziemy
dalej.
-
Zgłupiałeś! – Wrzasnęła Izabella widząc metalowe przedmioty wbite w jego plecy
– To ty masz gwiazdy wbite w plecy.
-
To nic – westchnął machając na to ręką – Mój kot głębiej drapie. Wyciągniecie
to ze mnie?
Eryk
wyciągnął shurikeny z pleców zielonookiego, po czym ruszyli w dalszą drogę.
Kolejną przeszkodą okazał się być most linowy. Jego konstrukcja trzymała się na
słowo honoru, do tego główna lina była nieco nacięta.
-
Widzę, że ktoś postanowił szybciej wykończyć konkurencję – zauważył Eryk
przyglądając się nacięciu na linie – Świeży zryw.
-
Idziemy pojedynczo – zasugerował Piotrek oceniając sytuację – Najpierw Pierre,
potem Nicole, następnie Izabella. My, czyli Eryk i ja, będziemy trzymać dla
pewności tę linę. Będę ostatni.
Pomimo
chóru sprzeciwów Piotrek i tak postawił na swoim. Strategia okazała się być
słuszną, bo bezpiecznie przeprawili się na drugi brzeg przepaści. Zadowoleni
ruszyli dalej wkraczając w ciemny, gęsty i bagnisty las.
-
Trochę tu strasznie – Jęknęła Nicole wtulając się w plecy Piotrka. Pierre
zrobił podobnie. – Boję się.
-
Nie ma czego – przełknął ślinę Piotrek z obawy przed ciemnością. Na szczęście
był środek dnia, co go nieco pocieszało. – Musimy znaleźć hibiskus bagienny i
zerwać sobie po jednym. To będzie ostatnie zadanie z instrukcji. Pozostanie
nam tylko przetrwać.
-
No, to do dzieła! – Wykrzyknęła reszta w śmiechu.
Kierowali
się na północ i po niecałej godzinie poszukiwań odnaleźli roślinę. Każdy zerwał
po jednym biało różowym kwiecie, po czym ruszyli dalej. Maszerowali pół dnia,
aż w końcu byli prawie u celu podróży. Pozostało im tylko pokonać ostatni
odcinek lasu. Weszli tam niczego się nie spodziewając, aż natrafili na
przeszkodę w postaci trzech zamaskowanych przeciwników.
-
Aby przejść, musicie najpierw nas pokonać – odparł jeden z nich wyciągając zza
pleców miecz. – No, dalej bachory.
-
Czekajcie – zatrzymał przyjaciół Piotrek – Podzielmy nasze zadania. Jest ich trzech.
Jeden ma miecz, a drugi nóż. Trzeci posługuje się łańcuchem. Jesteśmy trochę w
gorszym położeniu, bo nie posiadamy żadnej broni poza nożami.
-
Ja wybieram gościa z łańcuchem – rzuciła Izabella ze zdecydowaniem w oczach –
Biorę ze sobą Pierra.
-
No, to ja biorę nożownika – rzucił Eryk pogodnym głosem – Tobie zostawiam tego
z mieczem. Weź do pomocy Nicole.
-
Ok. – Przystał na to Piotrek – Powodzenia.
Każdy
zajął wyznaczoną pozycje i zaczęła się walka. Ku zdziwieniu wszystkich Izabella
z Pierrem szybko rozprawili się ze swoim przeciwnikiem. Eryk nie pozostał w
tyle. Kiedy zdjęli maski napastnikom, okazało się, że byli to absolwenci
szkoły. Piotrek z Nicole nadal walczyli. Mężczyzna z mieczem naprawdę znał
się na rzeczy, dlatego kasztanowłosy na poczekaniu wymyślił plan. Podciął nogi
przeciwnikowi, który aby utrzymać równowagę oparł się na mieczu, po czym Nicole
silnym wykopem powaliła go na ziemię. Dziewczyna pewna zwycięstwa odwróciła się
plecami do przeciwnika, który zamachnął się na nią mieczem. W ostatniej chwili
Piotrek zdołał ją uratować przed cięciem. Szybko obezwładnił mężczyznę poprzez
ogłuszenie kończąc tym samym walkę. Kiedy myśleli, że to już ostatnia ich
przeszkoda, przy wyjściu z lasu czekało ich przebudzenie. Pierre szedł jako
pierwszy, a za nim Nicole. Obolały Piotrek szedł z tyłu, ukrywając przed resztą
odniesioną po mieczu ranę. Czarne ubranie dobrze kamuflowało krew. Nagle coś go
zaniepokoiło, po czym rzucił się pomimo bólu do przodu.
-
Padnij! – Wrzasnął do wszystkich i w ostatniej chwili zakrył sobą Nicole i
Pierra. Na boku tylko poczuł rwący ból. Rozejrzał się trzymając nisko głowę i
natrafił na to czego szukał. Pomiędzy drzewami ukryte były czujniki ruchu. – Czołgajcie się do zarośli po naszej prawej.
Cała
grupa ruszyła za nim. Kiedy dotarli do drzew, Piotrek usiadł ciężko oddychając.
Na szczęście, pocisk go jedynie drasnął, niestety dość głęboko. Przymknął oczy
dociskając powstałą ranę. Głęboko odetchnął starając się uspokoić z szoku po silnym
bólu w boku.
-
Słuchajcie mnie – wymamrotał cicho krzywiąc się z bólu – Pomiędzy drzewami są
umieszczone czujniki ruchu. Na nasze szczęście rozstawili je jedynie przy
drodze. Musimy je wyminąć czołgając się przez te zarośla. Idę pierwszy, przy
okazji będę sprawdzał czy moja teoria jest słuszna.
-
Ok. - Zgodzili się wszyscy.
Bezpiecznie
pokonali odcinek zagrożenia czołgając się pomiędzy krzakami. Następnie
ukończyli test.
-
Jesteś ranny – zauważyła Nicole biorąc Piotrka pod ramię – To stało się wtedy,
jak zasłoniłeś mnie przed pociskami, tak?
-
Możliwe – uśmiechnął się Piotrek chcąc ją pocieszyć – Mam do ciebie prośbę.
-
Jaką? – Spytała zaciekawiona dziewczyna.
-
Zaopiekujesz się moimi skrzypcami? Na pewno się po nie zgłoszę. – Rzucił
zapewniając dziewczynę – Mam tam dużo wspomnień i ważnych rzeczy. Są tam też
zdjęcia mojej rodziny i list dla Dantego. Przekazałabyś go w moim imieniu?
-
Nie rozumiem – Nicole spojrzała na niego w szoku – Czemu?
-
Muszę stąd zniknąć – jęknął z bólu chłopak – Myślałem, że znalazłem wreszcie
swoje miejsce, ale ktoś powiedział mi, że tylko zawadzam. Muszę się usunąć.
Znajdę cię, a dowodem tego będą te skrzypce.
-
Ty nie umrzesz, prawda? – Rozpłakała się Nicole – Nie masz takiego zamiaru?
-
Nie bój się o to – uśmiechnął się Piotrek – Tylko Dante może mnie zabić,
dlatego nie umrę. Ucz się pilnie i troszcz o swojego tatę. Macie tylko siebie.
I bądź zdrowa.
Po
tych słowach ruszył w stronę sadu. Nicole odprowadziła go wzrokiem, po czym
biegiem dołączyła do przyjaciół. Piotrek zsunął się przez dziurę do podziemnych
tuneli, którymi doczłapał się do swojego pokoju. Niedbale jeszcze naskrobał
kilka słów z instrukcjami dla Nicole, by podziękowała Leo i Rose, i aby
pożegnała od niego ich przyjaciół. Trochę ubrudził kartkę swoją krwią, ale zbytnio
się tym nie przejął. Narzucił na siebie czarną bluzę i włożył do kieszeni
telefon. Zawołał Rubi i razem ruszyli do tuneli. Wyszedł na drodze głównej. Do
jakiegoś miasta podwiózł go pewien farmer swoją furgonetką. Następnie Piotrek
łapiąc coraz to kolejne okazje dotarł do Waszyngtonu. Usiadł przy obelisku i
podziwiając zachód słońca zadzwonił do Pawła.
-
Hej stary – przywitał się udając spokojny głos – Miałbyś może ochotę udać się
na wycieczkę do Waszyngtonu i zabrać mnie na trochę do siebie?
-
Piotrek?! – Zdziwił się Paweł słysząc jego głos – Co się stało? Dzwonisz na
naszą awaryjną linię. Powiedz dokładnie gdzie jesteś, a zaraz tam będę.
-
Siedzę przy obelisku wiesz, tym w Waszyngtonie – zaśmiał się ponuro Piotrek –
Nic nie mów ani Jolce, ani Jackowi. Ok.?
-
Ok. Akurat jestem w pobliżu. – Zgodził się Paweł – Nigdzie się nie ruszaj i cierpliwie czekaj.
-
Jakbym mógł się ruszyć, to bym nie dzwonił młotku – zirytował się zielonooki
słabym głosem – Ale radzę ci się pospieszyć.
-
Humor cię się trzyma, więc jesteś jeszcze sobą – zauważył brunet wchodząc po
schodach obelisku – Co ci się stało? Jesteś ranny i czemu masz na sobie
żołnierskie ciuchy?
-
Nie mogę ci tego powiedzieć – westchnął już prawie nieprzytomnie Piotrek –
Dzięki za pomoc.
-
Ty, tylko mi teraz nie odlatuj – panikował Paweł – bez takich mi tu, słyszysz?
Piotrek nie biorąc słów kolegi pod uwagę
stracił przytomność.
* * * * *
Nicole wraz z resztą grupy testowej
siedzieli na dziedzińcu głównego budynku szkoły oczekując ogłoszenia wyniku
egzaminu. Wróciło niewiele osób, z całej dwudziestki uczniów zostało zaledwie
dziesięć.
-
Hej Niki – zaczepił dziewczynę zmartwiony Pierre – Czemu nie ma jeszcze Piotra?
-
No, właśnie – zauważyła Izabella – Powinniście przyjść tu razem.
-
W sumie racja – przyznał Eryk – przecież pomagałaś mu iść.
-
Piotrek nie przyjdzie – mruknęła markotna Nicole – On odszedł.
-
Jak to nie przyjdzie? – Zszokował się Pierre na jej słowa. Po pierwszym szoku
całkowicie się rozkleił. – Jak to odszedł? Ja nie chcę!
-
Uspokój się młody – pocieszał chłopca Eryk – Z pewnością go jeszcze spotkamy.
-
Obiecał, że sam mnie znajdzie – rozpłakała się Nicole – Tak bardzo się martwię.
On był dość poważnie ranny. Za każdym razem, kiedy nas osłaniał był raniony.
Zapewniał mnie, że nie umrze. Tak bardzo się martwię.
-
No już, uspokójcie się oboje – uciszała dzieciaki Izabella – Skoro odszedł, to
miał ku temu jakiś powód. Poznałam go na tyle i wiem, że nic nie robi bez
powodu.
-
Też tak myślę – zgodził się z tym Eryk – Jak coś sobie postanowi, to nic już go
nie zatrzyma, cały on.
-
Ale ja chciałem iść razem z nim – załkał Pierre trąc przy tym oczy – Tylko on
się mną opiekował. Czemu odszedł właśnie teraz, kiedy wreszcie mogłem nazwać go
swoim bratem?
-
Pierre? – Usłyszeli za sobą głos Teodora – Co to za rozpacz? Chyba raczej
powinieneś się cieszyć, że przeszliście test bez zadrapania. A to co? Coś ci
wystaje z kieszeni bluzy.
-
Co? – Zdziwił się chłopiec wkładając rękę do kieszeni. Natrafił tam na kartkę
wielokrotnie złożoną. – List?! Zaadresowany do mojego ojca.
-
Kartka umazana jest krwią – zauważyła Izabella lekko się krzywiąc – Skaleczyłeś
się?
-
Nie, to nie to – zaprzeczyła Nicole wbijając wzrok w papier – To list od
Piotrka.
-
Ale kiedy on go napisał? – Zdumiał się Eryk – List jest napisany krwią, więc
musiał zrobić to podczas naszej wyprawy.
-
Musiał podrzucić go Pierrowi, kiedy osłonił nas przed pociskami – rzuciła w
szoku Nicole – Czytaj go Pierre.
-
Nie sądzicie, że powinien to zrobić adresat listu? – Pouczył ich Teodor, chcąc
zabrać list, jednak Pierre spiorunował go zabójczym spojrzeniem. – Pierre?!
-
Piotrek podrzucił ten list mnie, dlatego ja go przeczytam. – Chłopiec rozwinął
kartkę i zobaczył krwawe wyrazy. Zaczął czytać na głos:
Pierre,
Podejrzewam, że
uniosłeś się gniewem i emocjami, dlatego to ty czytasz ten list, pomimo tego,
że zaadresowałem go do twojego ojca. Przypomnij sobie moje słowa i spróbuj się
z nim pogodzić. Druga część listu jest przeznaczona dla Orestesa, więc proszę
byś mu ją przekazał.
Zgodnie z naszą rozmową
odchodzę i znikam z życia rodziny Sicarius, by nie stanowić problemu dla
Dantego. Nie złamałem obietnicy i ukończyłem test. Postanowiłem ulotnić się
wcześniej, bo podejrzewam, że chciałeś odesłać mnie do Murdochów, tym samym
zaspokajając swoje ambicje związane z tamtą misją. Nawet mój ojciec wyrzekł się
tego rodu nadając mi nazwisko Laverno, dlatego tam nie wrócę. Proszę, zapomnij
o tym co było dziewięć lat temu i odpowiednio zajmij się rodziną. Uporządkuj
sprawy ze swoim synem. Pierre potrzebuje ojca, ojca troskliwego, który wesprze
go w jego wyborze życiowym.
P.S. Nie chcę być już
niczyją kulą u nogi, dlatego uwalniam od siebie Dantego i wszystkich innych,
którzy musieli mnie znosić.
Piotrek
-
To Piotrek należał do Murdochów? – Zszokowała się Nicole – Dlatego tak wiele
wiedział o tej rodzinie i o Kacprze.
-
No, nieźle – westchnął Teodor – To się Dante wkurzy.
-
Co się wydarzyło dziewięć lat temu? – Spytał Teodora Pierre – Co łączy Piotrka
z moim ojcem?
-
O to spytaj swojego ojca – zbył chłopca mężczyzna surowym tonem – W sumie, to
wszystko wyjaśnia, czemu chłopak przez ostatnie dwa tygodnie chodził taki
struty. Dante też był nie swój jak wyruszał na misję, nie wspominając miny
Rose. Zapowiada się ciekawie.
* * * * *
Obudził się obolały i słaby. Kiedy
otworzył oczy, pierwsze co zobaczył, to wściekłą minę Pawła. Brunet siedział na
krześle obok łóżka, w którym leżał Piotrek i wbijał w niego gniewne spojrzenie.
-
Czy ty chciałeś doprowadzić mnie do zawału serca?! – Wydzierał się Paweł
nachylają nad kolegą – Dzwonisz po mnie, a jak po ciebie przyjeżdżam to olewasz
mnie i mdlejesz z powodu utraty krwi! W coś ty się do cholery wpakował, że
miałeś dwa postrzały, zorane całe plecy? Jakbyś wrócił z jakiejś wojny.
-
Stary, uspokój się – wyszeptał spokojnie Piotrek powoli podnosząc się z łóżka –
Sorry, po prostu nie miałem się do kogo zwrócić. Sorry za problemy jakie ci
sprawiłem.
-
A ty niby co robisz? – Spytał Paweł świdrując zielonookiego wzrokiem – Gdzie
się wybierasz?
-
Dzięki za pomoc – ignorował kolegę Piotrek zarzucając na siebie swoją bluzę –
Dalej poradzę już sobie sam.
-
Chcesz się zabić, idioto? – Zganił go Paweł z powrotem ładując do łóżka – I
myślisz, że cię wypuszczę w takim stanie?
-
Wiesz, trochę mnie przerażasz – jęknął Piotrek widząc obłąkany wzrok bruneta –
A nawet bardzo.
-
I właśnie o to chodzi – roześmiał się Paweł uderzając kolegę w czoło – Jesteś
teraz w moich rękach i masz się mnie słuchać. A ja nakazuję ci leżeć w
łóżku i odpoczywać.
-
O-ok. – Zająknął się Piotrek w zgodzie – I tak nie mam już na nic siły. Chyba
trochę przeszarżowałem.
-
Otóż to – westchnął brunet – A teraz idź spać.
C.D.N.