Translate

środa, 2 kwietnia 2014

Witaj w domu - ciąg dalszy

Hm, wrzucam kolejną część opowiadania. Z początku miała ona tworzyć rozdział drugi, jednak po dłuższym zastanowieniu, stwierdziłam, że będzie lepiej pasowała jako kontynuacja pierwszego. Dlatego też tak będzie. Życzę miłego czytania ^^.
P.S. Rozdziały mogą ukazywać się w dość dłuższych odstępach czasu, bo mam ostatnio trochę rzeczy na głowie; dlatego z góry wielkie sorry za to. 

Deszcz uderzał w szyby okien jednej z mediolańskich posiadłości. W wystrojonym antykami gabinecie siedział oprószony siwizną mężczyzna ze szklaneczką szkockiej w ręku. Światło dawał jedynie płomień trawiący drwa w kamiennym kominku.

- Mam nadzieję, że nie zbrukałaś imienia naszego rodu? – Wrzucił w ogień raport z posiedzenia Zgromadzenia, który przysłał mu jego przyjaciel Gian Sicarius. – Dostałaś jasne instrukcje.

- Wiem, że zawiodłam cię ojcze – kasztanowłosa kobieta przyklęknęła tuż przed mężczyzną i ucałowała sygnet rodowy na jego palcu – Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie Kaspian.

- Rozmawiałem z twoim bratem – odparł mężczyzna surowym tonem – chciałaś wykorzystać prawo rodu dla własnej korzyści. Swoim działaniem naraziłaś wyznaczoną ci misję.

- Wybacz – Kobieta z pokorą patrzyła na ojca. – Zawaliłam.

- Przynajmniej tyle dobrego, że jesteś świadoma swojej porażki – westchnął mężczyzna. Nie miał już siły na tę dziewczynę, która zupełnie zatraciła się w swojej prywatnej wendecie. – Zabraniam ci zabijać którekolwiek z tych dzieci. Rodziny się nie niszczy, a buduje.

- To, co w takim razie mam zrobić? – Kasztanowłosa nie wytrzymała. – Tyle lat obserwowałam tego dzieciaka, a teraz mam odpuścić?!

- Złap go – oświadczył mężczyzna w rozbawieniu – i przyprowadź przed moje oblicze. To jedyny wnuk, którego jeszcze nie dane mi było poznać.

- Masz to jak w banku – kobieta posłała ojcu przebiegły uśmieszek – A mogę policzyć się z Kaspianem?

- Rób jak uważasz, tylko nie przesadź – mężczyzna machnięciem ręki nakazał jej odejść – Tal!

- Tak ojcze? – Odwróciła się ponownie w stronę ojca.

- Przyprowadź chłopca w jednym kawałku – polecił stanowczym głosem – Nie chcę powtórki sprzed roku.

- Ludwik sam był sobie winien – wzruszyła ramionami w ogóle nie przejęta historią sprzed roku.

- To jedynie twoja wersja – zamieszał zawartością szklanki dźwięcząc kostkami lodu odbijającymi się od ścianek naczynia – Twój młodszy brat stracił rękę, bo nie potrafiłaś nad sobą zapanować Francesco.

- Wolę imię Talisha – odparła niezadowolona z tego, że nazwano ją prawdziwym imieniem – Francesca nie pasuje do mojego wizerunku.

- To imię nadałem ci w dniu twoich narodzin – westchnął załamany bezczelnością córki – dlatego będę cię tak nazywał.

- Zrozumiałam – Kobieta skłoniła się grzecznie, po czym opuściła gabinet.

* * * * *

Piotrek w milczeniu podążał za dobrze zbudowanym kamerdynerem, rozglądając się na boki. Ten dom go przerażał, ale nie wiedział dlaczego. Miał po prostu pełne obaw przeczucie i intuicyjne dejavu. Niepokój wzrósł, kiedy dwie wysokie pokojówki zaciągnęły wyrywającą się im Jolkę do innego korytarza. To był zły znak, bo oznaczał tyle, że stryj postanowił na dobre ich rozdzielić.

- Oto panicza pokój – odezwał się kamerdyner otwierając ostatnie drzwi korytarza, w którym się znajdowali – proszę wejść.

- Czemu ten pokój jest tak mocno oddalony od innych? – Piotrek z trwogą zauważył, że od połowy korytarza nie napotkał innych drzwi. – To jakieś odludzie?

- Pan kazał ulokować panicza w swojej części – oświadczył mężczyzna płynnym głosem, z wyższością oceniał zielonookiego perfidnie się na niego gapiąc – Stwierdził, że potrzebuje panicz jego uwagi.

- Nikt nie potrzebuje jego uwagi, a z pewnością nie ja – warknął kasztanowłosy zirytowany postawą lokaja – widocznie jestem w hierarchii tego domu ulokowany na samym dole, bo nawet służba ma mnie za śmiecia. Daruj sobie te grzeczności, bo widzę, że nie masz na to ochoty.

- Jak sobie życzysz mały – odgryzł mu się mężczyzna o dziwnie ulizanych włosach – Słyszałem, że jesteś bękartem.

- Tak? To źle słyszałeś. – Mruknął Piotrek wchodząc do pokoju. Kamerdyner kroczył tuż za nim, a na koniec zamknął drzwi. To zaskoczyło chłopaka. – Po co tu wszedłeś?

- Mam do wykonania instrukcje – poinformował go lokaj złośliwie się uśmiechając – Pan kazał cię porządnie wykąpać i ubrać w stosowne rzeczy.

- A słonie potrafią latać – zadrwił kasztanowłosy groźnie łypiąc na mężczyznę – Sam potrafię się umyć i ubrać, więc nie masz nic tu do roboty.

- Pan przewidział, że taka będzie twoja odpowiedź – kamerdyner niebezpiecznie zaczął zbliżać się do Piotrka, na co ten automatycznie się cofał – dlatego wybrał mnie do tej pracy.

- Odwal się – zielonooki wycedził przez zęby coraz bardziej czując się niepewnie. Pokój, w którym się znalazł jeszcze bardziej pogłębiał jego niepokój. – Po prostu stąd wyjdź i zostaw mnie samego.

- Dopiero, jak wykonam powierzone mi zadanie – odpowiedział mężczyzna łapiąc wystraszonego chłopaka i automatycznie wykręcając mu do tyłu ręce – Teraz grzecznie pójdziesz ze mną do łazienki, a tam porządnie cię wyszorujemy kruszynko.

- Puszczaj! – Piotrek pomimo bólu mocno się szarpał, jednak mężczyzna drugą ręką objął go w pasie jeszcze bardziej unieruchamiając. – Wiem, że jesteś ranny i mam uważać na to, byś nie zerwał szwów. Pan był bardzo niezadowolony mówiąc o tobie. Mocno mu podpadłeś, wiesz?

- Gówno mnie to obchodzi – prychnął zielonooki w złości – za pięć miesięcy już mnie tu nie będzie i tyle mnie zobaczy. Nie będę jego kolejną marionetką.

Na nieszczęście, w momencie wypowiadania tych słów, do pokoju wszedł Zygfryd. W milczeniu podszedł do bratanka groźnie na niego patrząc. Następnie wyciągnął z kieszeni kajdanki i podał je kamerdynerowi, który bezzwłocznie zapiął je na nadgarstkach chłopaka.

- Przenieś go do łazienki i tam rozbierz – nakazał służącemu zimnym tonem – Kiedy przyjdę tu za pięć minut ma być gotowy, jasne?

- Tak panie – Kamerdyner skłonił się nisko, po czym od razu wykonał polecenie pracodawcy. Zaniósł zdębiałego Piotrka do łazienki, gdzie go rozebrał, co nie było prostą czynnością, bo chłopak cały czas z nim walczył, i wrzucił go do wanny wypełnionej ciepłą wodą. Uwolnił jedną rękę od kajdanek, jednak drugą przypiął do wystającej w ścianie rury. – Sam jesteś sobie winien.

- To nie fair! – Ryknął chłopak szarpiąc spętaną ręką. – Odepnij mnie!

- Możesz odejść John – Do łazienki wszedł Zygfryd. – zajmę się tym łobuzem.

- Co za cholerne ustrojstwo – Piotrek starał się wyszarpnął rękę z bransoletki kajdanek, ale coś mu nie wychodziło – co za gówno, nie chce puścić…

- Piotrusiu, dziecko – usłyszał za sobą głos stryja – spójrz na mnie.

- Po co? – Zielonooki ostrożnie odwrócił się w stronę wuja by sprawdzić o co chodzi, ale to okazało się dość poważnym błędem, bo ten bezceremonialnie zaczął szorować jego twarz namydloną gąbką – Aua! Zostaw… – Chciał odwrócić głowę, ale stryj przewidując jego ruchy złapał go i przytrzymał.

- Trzeba umyć ci buzię, bo brudne słownictwo z niej wychodzi – oświadczył mężczyzna mocno szorując usta bratanka, który kichał od piany w nosie i parskał dławiąc się mydlinami. – To kara za złamanie zakazu, który otrzymałeś wchodząc do tego domu.

- Przestań już – stęknął chłopak drżąc na całym ciele – proszę.

- Jeśli obiecasz mi, że będziesz grzecznym chłopcem i spokojnie dasz się umyć – Zygfryd z uwagą patrzył w załzawione oczy bratanka. – To jak?

- Nie rozumiem tylko, dlaczego nie mogę umyć się sam? – Piotrek również próbował odgadnąć zamiary mężczyzny, jednak jego zimne oczy niczego nie zdradzały. – Czemu traktujesz mnie jak małolata?

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – Mężczyzna posłał chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie. – Twoja odpowiedź Piotrze.

- Eh – Kasztanowłosy ciężko westchnął do końca zrezygnowany. Dobrze wiedział, że w tej sytuacji nie ma innego wyjścia, jak przystać na warunki stryja. Był na jego łasce, co go irytowało. – Będę grzeczny.

- Cieszy mnie, że podjąłeś odpowiednią decyzję – poklepał bratanka po zarumienionym od szorowania policzku. Dobrze widział wahanie w jego oczach, jak również towarzyszące temu upokorzenie. – Będziemy musieli jeszcze popracować nad sposobem mówienia, bo jak dotąd, posługiwałeś się wyrażeniami pospólstwa.

- Żyłem w świecie różniącym się o 180° od tego twojego – odparł cicho Piotrek krzywiąc się na niesmak w ustach, jaki pozostawiły po sobie mydliny z gąbki – To język ludzi, z którymi spotykałem się na co dzień.

- Rozumiem – Zygfryd delikatnie przejechał gąbką po bliznach na plecach chłopaka z niezadowoleniem zauważając ich nieco poszarpaną fakturę – Masz plecy jak u niewolnika.

- Wiem – mruknął zielonooki smętnym głosem – tak się czasem czuję, jak niewolnik.

- Szczególnie teraz, prawda? – Zapytał go Zygfryd wbijając wzrok w poszarpaną bliznę na lewym nadgarstku bratanka. – Ile jeszcze blizn przede mną ukrywasz?

- Dużo – odparł kasztanowłosy chowając lewą rękę pod wodę. Prawa wciąż była przykuta kajdankami do rury. – Są takie, o których nie chciałbym już nigdy mówić.

- Każdy ma takie blizny – oświadczył stryj podejrzewając, co zielonooki ma na myśli. Niestety dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że najwięcej ran zadał mu jego własny ród. Uwolnił rękę chłopaka, a następnie podał mu ręcznik. – Może czas skończyć z kolekcjonowaniem blizn?

- Stoczyłem wiele batalii. W niektórych poległem, czego dowodem są te najbardziej bolesne rany. – Piotrek szczelnie owinął się ręcznikiem. – Czasem mam ochotę skończyć z tym wszystkim. Ta opcja wydaje się nieraz niezłym wyjściem. Raz spróbowałem, ale niestety poległem. Nie wydaje ci się wuju, że najlepszą metodą w sporze jest usunąć jego źródło?

- Czasami – Zygfryd dobrze wiedział, co Piotrek ma na myśli. Głęboki smutek w zielonych oczach sam mówił za siebie. – Jednak to złudna metoda. Najlepiej jest wszystko dobrze poukładać i dojść do pewnego konsensusu, niż non stop powtarzać nic nierozwiązujące działanie.

- No tak – chłopak ruszył do wyjścia z łazienki – możliwe, że logika nie zawsze spełnia nasze oczekiwania. Uczucia są przecież nielogiczne, a kurczowo się ich trzymamy. No, może nie Allen. On uznał, że najprościej jest wyzbyć się emocji, które niejako nas ograniczają.

- Twój brat jest nieobliczalny – Zygfryd podszedł do szafy w pokoju bratanka i wygrzebał z niej dla niego ubrania. – Załóż to.

- Nieobliczalny?! Nie sądzę. – Piotrek wziął ubranie od stryja i tocząc wewnętrzną walkę ze swoim prywatnym stylistą, założył je na siebie. – Allen ma swój wyrobiony schemat postępowania z ludźmi. Nie okazuje otwarcie emocji, bo uważa je za oznakę słabości. Ta forma samokontroli i opanowanie sprawiają, że nie waha się pociągnąć za spust patrząc celowi prosto w oczy.

- Widzę, że dobrze go rozumiesz – zauważył stryj w śmiechu – Jeśli miałbym określić waszą dwójkę, to porównałbym was do taoistycznego symbolu sił yin i yang. Ty jesteś światłem, a Allen mrokiem. Musicie razem istnieć, by wzajemnie się dopełniać.

- Ładnie powiedziane – Piotrek posłał wujowi uśmiech. – Myślę, że jemu również spodobałoby się to porównanie. To miła odmiana, od psychopaty czy potwora.

- Racja – Zygfryd z podziwem przyglądał się bratankowi. Kiedy się uśmiechał, po prostu jaśniał. Chłopak miał olbrzymią charyzmę, z czego nie zdawał sobie sprawy przez zaniżoną samoocenę. – Czas na mnie. Za kwadrans przyślę po ciebie Edwarda i razem zejdziecie na kolację.

- Dobrze – Kasztanowłosy wygrzebał z plecaka jakąś książkę i wygodnie sadowiąc się w fotelu przy oknie, zaczął ją przeglądać. – Grzecznie zaczekam, jak obiecałem.

- Wiem – Zygfryd spokojny opuścił pokój bratanka. Wszystko mógł mu zarzucić, ale nie łamanie danego słowa. W tej kwestii mógł mu śmiało zaufać. Ciekawiła go jednak książka, którą chłopak przeglądał w takim skupieniu. – W swoim czasie to sprawdzę.

* * * * *

Kamil w milczeniu siedział na tylnym siedzeniu wozu Dantego i w zamyśleniu wpatrywał się w mijany krajobraz zza okna. Przez całą noc zastanawiał się nad tym, jak mógłby pomóc Piotrkowi. Zawsze otrzymywał od niego wsparcie, dlatego chciałby się odwdzięczyć tym samym. Nie rozumiał zbytnio sytuacji kolegi, więc postanowił sobie, że zdobędzie potrzebne informacje na ten temat. Próbował wyciągnąć co nieco z Dantego, ale ten nakazał mu się nie wtrącać i grzecznie siedzieć na dupie. Czekanie nie należało do ulubionych zajęć chłopca, bo nie zaliczał się on do osób cierpliwych. Musiał coś zrobić, inaczej się nie dało.

- Pierre i Nicole – szepnął pod nosem nagle olśniony – no jasne.

Pozostawała jeszcze kwestia jego rodziców. Poprosił Li-Doka o zbadanie tej sprawy. Chińczyk się zgodził i obiecał jak najszybciej dać znać. To nie tak, że nie ufał Piotrkowi i jego wersji. Po prostu chciał się dowiedzieć prawdy, a kasztanowłosy łagodnie przekazał mu informacje na temat śmierci rodziców. W sumie, to pewnie sam nie znał konkretów i bazował na szczątkowej wiedzy.

- Eh – westchnął ciężko w lekkiej depresji. Został sam na łasce Dantego, a co gorsza, miał jeszcze dzielić z nim pokój i pobierać u niego prywatne lekcje.

- Co tak wzdychasz? – Zapytał Dante obserwując nastolatka w przednim lusterku. – Jakiś problem?

- Martwię się swoją przyszłością i tym, co mnie czeka w Akademii – odparł Kamil zrezygnowanym głosem – Piotrek mówił, że jesteś tyranem i sadystą na treningach.

- Możliwe – zaśmiał się mężczyzna w reakcji na obawy chłopca. Dla dramatyzmu zatrzymał samochód na poboczu drogi. – Poświęcę ci nieco więcej uwagi, jeśli tego chcesz. A mówił o jaki rodzaj treningu mu chodziło?

- Ej, chyba nie zafundujesz mi takiego rodzaju treningów? – Nastolatek z paniką w oczach patrzył na kierowcę. – Nie chcę!

- Wiesz, uwagę ci poświęcę, ale jedynie jako opiekun – Dante wybuchł śmiechem na widok przerażonej twarzy Kamila. – Młody, żartowałem. Nie interesują mnie takie szczyle, więc spokojna twoja rozczochrana.

- Ty chciałeś mnie doprowadzić do zawału, prawda? – Chłopak w złości pokazał mężczyźnie język. – To nie fair, tak się bawić czyimiś emocjami!

- Hej, muszę się z kimś trochę podroczyć – Bronił się Sicarius w śmiechu. – Piotrek wyjechał i pozostałeś mi tylko ty. W Akademii będę miał jeszcze Nicole i Rose, ale z tą drugą lepiej nie zaczynać awantur.

- No, co ty nie powiesz – Kamil zakpił wywracając oczami. – Jestem chyba mistrzem w wyprowadzaniu twojej siostry z równowagi.

- Jest jeszcze sprawiedliwość na tym świecie – zachichotał mężczyzna wspominając niemrawą minę siostry, gdy dowiedziała się, że Sulik będzie w jej grupie – Jeśli wywiniesz jej jakiś ekstrawagancki numer, to przez miesiąc będziesz miał taryfę ulgową na treningach.

- Może u ciebie – mrukną nastolatek ważąc ofertę ciemnowłosego – u niej będę miał przerąbane.

- Coś za coś – Dante puścił mu oczko. – Life is brutal.

- Czego chcesz mnie nauczyć takimi stwierdzeniami? – Kamil pokręcił tylko głową.

- Przebiegłości – Sicarius odpalił auto i ponownie ruszyli w drogę powrotną do Akademii. – Musisz nauczyć się przechytrzyć samego diabła, by przeżyć w świecie zabójców. Przewiduj ruchy przeciwnika o dwie kolejki do przodu i opracuj dobrą strategię. Piotrek na przykład, specjalnie się podłożył, by wszyscy myśleli, że mają nad nim przewagę. Małe porażki są czasem nieuniknione w grze o większą stawkę, a on postawił na szalę własną przyszłość.

- Co masz na myśli? – Sulik z uwagą spojrzał na mężczyznę. – Chodzi ci o jego obecną sytuację?

- Możliwe – Dante rzucił dość chłodno swoją odpowiedź. Nie chciał dzieciaka wikłać w ten cały bałagan, bo sam chwilami się gubił w tym wszystkim. – Nie wnikaj.

- Piotrek ma kłopoty, a ty nie chcesz mi o nich opowiedzieć – zarzucił mu nastolatek w irytacji – nie jestem aż takim dzieciakiem na jakiego wyglądam!

- Wiem – Mężczyzna odrzekł dość spokojnym głosem. – Piotrek od samego początku miał kłopoty i na bieżąco się z nimi zmagał. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie. Zrozum, że on nie chciał wikłać cię w swoje problemy. Uszanuj jego decyzję.

- Nie chcę zostawiać go samego – Kamil ciężko westchnął. – On mnie nie zostawił w najgorszym etapie mojego dotychczasowego życia.

- Mam podobnie – sapnął Dante – jednak w tej sprawie musi poradzić sobie sam. My możemy jedynie go wspierać i uratować w razie niebezpieczeństwa. Jak na razie nic mu nie grozi, ale wszyscy są czujni, a w szczególności jemu najbliżsi.

- Rozumiem – Chłopiec oparł głowę o szybę okna pogrążając się w myślach. Słowa opiekuna nieco go skołowały, dlatego musiał sobie wszystko na nowo poukładać.

* * * * *

Piotrek z uwagą przyglądał się książce, którą dała mu Rose tuż przed odjazdem z posiadłości rodu Sicarius. Z sentymentem przeglądał stronice pożółkłego papieru i wąchał unoszący się ze środka zapach olejku różanego. Miał w rękach drugi pamiętnik Sary. Ten sam, który pamiętał jeszcze z dzieciństwa.

- Strasznie mi ciebie brakuje – szepnął przejeżdżając palcami po rysunku kruka na jednej ze stron – Dobrze przewidziałaś, że pewnego dnia spotkam tę kobietę. Miałaś rację, ona jest przerażająca. Zobacz, ile musiało upłynąć lat, żebym zrozumiał znaczenie twoich słów z tamtego dnia.

Usłyszał ciche pukanie do drzwi, a po chwili do pokoju wszedł Edward. Piotrek schował pamiętnik kuzynki z powrotem do plecaka.

- Gotowy? – Zapytał go blondyn z uwagą przypatrując się kuzynowi. – Coś markotnie wyglądasz.

- Norma – sapnął chłopak podchodząc do mężczyzny – Jestem gotowy.

- W takim razie chodźmy – Edward zgarnął kasztanowłosego ramieniem i wyprowadził z pokoju. – Mamy trochę do przejścia.

- To jakiś labirynt – narzekał zielonooki, kiedy skręcili w kolejny korytarz – Ile jeszcze będzie tych korytarzy?

- Jesteśmy w południowym skrzydle – poinformował go blondyn nieco rozbawiony jęczeniem kuzyna – musimy przejść do północno-wschodniego skrzydła, gdzie znajduje się jadalnia.

- A można konkretniej? – Piotrek się niecierpliwił. Czuł dziwny ból w boku, ale nie chciał się z nim zdradzać. – Ile korytarzy jeszcze mam zwiedzić?

- Jeszcze tylko jeden – odparł mężczyzna z ukosa obserwując chłopaka. Coś było nie tak, ale ten uparciuch nie miał zamiaru nic mówić. Zaalarmował go lekki grymas bólu na twarzy zielonookiego, kiedy byli już niemal w jadalni. – Coś ci jest, prawda?

- Nie – Kasztanowłosy udał głupiego. – Nic mi nie jest. Skąd te podejrzenia?

- Aha – Edward z rezygnacją w oczach wprowadził kuzyna do jadalni wypełnionej ludźmi. Poczuł, jak chłopak się wzdrygnął na ilość osób w pomieszczeniu. – Siadasz między rudzielcem a stryjem.

- Niby czemu akurat muszę siedzieć przy wuju? – Jęknął cicho do kuzyna. – A nie mogę usiąść przy Chrisie?

- Niestety – pchnął kasztanowłosego w stronę wyznaczonego mu miejsca, po czym sam usiadł na swoim krześle – Smacznego.

- Ta – Piotrek z niesmakiem spojrzał na swój talerz. Była tam potrawka z królika i jakaś sałatka. Jakoś nie miał apetytu, a nieprzyjemny ból w boku nieco wzrósł. Napił się wody, bo nagle zaschło mu w gardle.

- Coś z tobą nie tak – Jolka z niepokojem spojrzała na przyjaciela. Znała go niemal całe życie i potrafiła rozpoznać, gdy źle się czuł. – Co cię boli?

- Nic – sapnął i wepchnął sobie do ust kawałek marchewki – to tylko przemęczenie.

- Im możesz mydlić oczy, ale nie mi – szepnęła mu do ucha z dozą irytacji – Mów.

- Nie – zbył ją spokojnie, ale kiedy lekko dotknęła jego zranionego boku, aż syknął z bólu. – Mogłabyś trzymać ręce przy sobie?

- A jednak – odparła cicho z satysfakcji – nie ze mną te numery braciszku.

- Wygrałaś, a teraz daj mi spokój – jęknął czując większy dyskomfort w boku – nie mam siły na żadne starcia, dlatego odpuść.

- Po prostu się martwię – zarzekała się z niepokojem w głosie.

- Wiem – uśmiechnął się słabo, chcąc ją niejako przeprosić za swój niemiły odzew – jednak odpuść, bo niepotrzebnie ściągamy na siebie uwagę.

- Dobrze – dziewczyna zajęła się jedzeniem w złości – jak chcesz.

- Co tak gorączkowo omawialiście miedzy sobą, szepcząc w gronie rodziny? – Zygfryd z podejrzeniem przyglądał się bratankowi. Podczas jego rozmowy z Jolką cały czas go obserwował. Grymas bólu na jego twarzy lekko go zaniepokoił. – Widzę, że jakoś nie masz apetytu.

- Masz rację, nie jestem głodny – przyznał Piotrek słabym głosem – Jestem trochę zmęczony podróżą.

- Czyżby? – Zygfryd wstał od stołu i podszedł do upartego dzieciaka. – W takim razie, odprowadzę cię do twojego pokoju.

- Nie musisz się fatygować – Kasztanowłosy z oczu stryja wyczytał, że ten w pełni go rozszyfrował. – Może pójdę z kimś ze służby?

- Jak widzisz, skończyłem swój posiłek i jestem dyspozycyjny – mężczyzna cynicznie się uśmiechnął na widok zmieszania bratanka – Poza tym, mamy pokoje w tym samym skrzydle.

- Wygrałeś – Kasztanowłosy się poddał, bo nie miał silnych argumentów, które mogłyby pobić te stryja. Wstał od stołu. – Dziękuję za posiłek.

Ruszył za stryjem dość wolno, ponieważ ból w boku się wzmógł. To go zaczynało martwić, bo nie wiedział, czego to może być przyczyną. Kiedy byli już w którymś z kolei korytarzu, Zygfryd zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. Tak go tym zaskoczył, że stracił na moment kontrolę nad bólem i głośniej jęknął.

- Co cię boli? – Zygfryd z uwagą patrzył na zielonookiego. – Ewidentnie to widać, więc powiedz mi prawdę!

- Bok – Piotrek speszony krzykiem stryja spuścił wzrok i bezgłośnie wypowiedział odpowiedź. Kiedy jednak zniecierpliwiony mężczyzna dotknął bolącego miejsca, chłopak niemal zawył.

- Tu cię mam uparciuchu – Zygfryd zakpił ciągnąc za sobą drżącego z bólu bratanka w stronę jego pokoju. – Następnym razem, od razu powiedz co ci dolega, albo własnoręcznie będę codziennie cię badał.

- Proszę, wolniej – sapnął chłopak czując ból i zmęczenie – wolniej.

- Coraz gorzej wyglądasz – stwierdził mężczyzna bez ogródek biorąc bratanka na ręce – Widzisz, gdybyś od razu zawiadomił mnie o swojej niedyspozycji, oszczędziłbyś sobie bólu i wstydu, a mnie nerwów.

- Przepraszam – szepnął zażenowany kasztanowłosy – nie chciałem robić sobą problemów.

- Eh – stryj westchnął z rezygnacją – Nie mam do ciebie już sił. Nie chciałeś robić problemów, a jednak je spotęgowałeś.

- Wiem, jestem problematyczny – jęknął chłopak zmęczonym głosem – Dante ciągle się na mnie wydziera, że dbam o innych, ale nie o siebie.

- I ma rację – weszli do pokoju Piotra, a Zygfryd ostrożnie posadził go na łóżku – Zacznij wreszcie myśleć o sobie i zadbaj o swoje zdrowie. Rozbierz się od pasa w górę, to cię przebadam.

- Znasz się na tym? – Piotrek pytająco spojrzał na wuja.

- Oczywiście, że się znam – mężczyzna w rozbawieniu patrzył na niedowierzanie wymalowane na twarzy bratanka – Jestem chirurgiem i ukończyłem akademię medyczną z wyróżnieniem.

- Aha – Zielonooki zdjął z siebie koszulę i dał się przebadać.

- Masz małe zakażenie rany – odparł mężczyzna patrząc na wyciekającą z rany ropę – Wystarczy ją tylko oczyścić i częściej zmieniać opatrunki, a będzie dobrze. Dostaniesz też stosowny lek, który będziemy wstrzykiwać ci w brzuch.

- Zastrzyki? – Piotrek skrzywił się słysząc, że znowu będą go kłuć. – A nie mogą to być tabletki?

- Niestety – Zygfryd zmierzwił mu włosy. – Połóż się na zdrowym boku, to zdejmę szwy i oczyszczę ranę.

- Ok. – Piotrek posłusznie wykonał polecenie stryja. – Zgaduję, że znieczulenia nie będzie.

- Trafne spostrzeżenie – potwierdził obawy chłopaka z uwagą oglądając zaszytą ranę o poszarpanych krawędziach – Skończę nim znieczulenie zaczęłoby działać. Ile razy zrywałeś szwy?

- Straciłem rachubę po trzecim razie – Zielonooki przymknął na chwilę zmęczone oczy. – Wiem, czasem moja głupota przerasta wszystkie oczekiwania i mocno zaskakuje. Najboleśniejszą reprymendę zafundowała mi Nicole, choć ta Dantego też odbiła się na mojej psychice.

- Eh, chłopcze – Zygfryd po prostu załamał ręce słysząc wyjaśnienia bratanka. – Nie zmuszaj mnie, bym ubrał cię w kaftan bezpieczeństwa i wtrącił do pokoju obitego materacami.

- Mam zjechaną psychikę, ale to nie znaczy, że kwalifikuję się do wariatkowa – Piotrek gwałtownie odwrócił się na chory bok i w szoku spojrzał na stryja. Kłujący ból przeszył jego ranę, wywołując na twarzy grymas bólu. – To znaczy psychiatryka.

- A kto tu mówi o psychiatryku? – Mężczyzna z politowaniem patrzył na bladego bratanka. – W piwnicy mamy specjalny pokoik dla trudnej młodzieży, a ty coraz bardziej pasujesz do tej kategorii.

- W piwnicy?! – Kasztanowłosy od razu wspomniał ciemną i zimną piwnicę w domu Wilhelma, którą dzielił ze szczurami, pająkami i innym robactwem. Wziął kilka oddechów dla odegnania złych myśli i odzyskania równowagi. – Mam trudny charakter, przyznaję. Jednak to nie powód, by mnie zaraz zamykać. Odniosłoby to odwrotny skutek od zamierzonego.

- Zdaję sobie z tego sprawę – odparł mężczyzna siadając obok bratanka na łóżku. Złapał jego lewą rękę i kciukiem przejechał po nierównej bliźnie na nadgarstku, wybitnie dając do zrozumienia, że nie pochwala takiego działania. – Gdybyś spróbował jeszcze raz posunąć się za daleko w swojej głupocie, wówczas nie wahałbym się i od razu cię tam zamknął. Ile miałeś lat?

- Szesnaście – odpowiedział zielonooki nieco markotniejąc na twarzy – konsekwencja duszenia w sobie emocji.

- Rozumiem – Zygfryd patrzył na bratanka nieodgadnionym wzrokiem, po czym wstał i ruszył w stronę wyjścia z pokoju. – Niedługo wrócę, więc cierpliwie na mnie zaczekaj.

* * * * *

Jolka w milczeniu kończyła jeść swoją kolację. Czuła się wyobcowana tkwiąc wśród kompletnie nieznanych jej ludzi. No, może oprócz Chrisa i Edwarda, których poznała w dzieciństwie. Jednocześnie martwiła się stanem zdrowia przyjaciela, który był skazany w tej chwili na towarzystwo swojego stryja.

- Eh – westchnęła bawiąc się widelcem, którym dźgała sprężysty liść sałaty – chcę już do domu.

- Źle ci tu? – Zapytał ją Edward, który siedział naprzeciwko. – I nie baw się jedzeniem.

- Może nie zauważyłeś, ale jakoś wyróżniam się na tle tych wszystkich tlenionych fryzurek – jęknęła cicho nie przestając dźgać widelcem sałaty – Ściągnęliście mnie tu siłą, jednocześnie rujnując moje dotychczasowe życie. A co najgorsze, odizolowaliście mnie od Piotrusia.

- Tu cię boli – zaśmiał się Edward widząc niezadowoloną minę dziewczyny – Sama jesteś sobie winna. Było trzymać buzię na kłódkę podczas przesłuchania.

- A co, miałam niby tam kłamać? – Rzuciła mężczyźnie wściekłe spojrzenie. – Sam wiesz, jak było w przeszłości i słów swoich nie cofnę.

- Od samego początku mnie zwodziłaś rudzielcu – mężczyzna zdumiony zmrużył oczy – Dobrze znałaś lokalizację Piotra od dnia jego zniknięcia.

- Bingo – puściła mu złośliwie oczko – miałam wydać przyjaciela jego dręczycielowi? Zapomnij.

- Nie doceniałem cię – w oczach blondyna dziewczyna dostrzegła niepokojące ogniki – to był poważny błąd.

- Lepiej późno niż wcale – mruknęła wstając od stołu. Od razu podeszła do niej jedna z pokojówek, jednak Edward odesłał ją machnięciem dłoni – Odprowadzę cię, by mieć pewność, że trafiłaś do właściwego pokoju.

- Co ty knujesz? – Jolka podejrzliwie patrzyła na mężczyznę, który szedł tuż za nią korytarzem. – Wolę towarzystwo tamtej niemiłej pani niż twoje.

- Od dziecka nie żywisz do mnie sympatii – zauważył blondyn mierząc ją czujnym wzrokiem – Może najwyższy czas, by zakopać topór wojenny i zacząć się dogadywać?

- Topór możemy zakopać – dziewczyna chwilę się zastanawiała kalkulując wszystkie za i przeciw – jednak z dogadywaniem się będzie trudniej.

- Małymi kroczkami – zaśmiał się w reakcji na jej odpowiedź – nie każę ci tak od razu mnie lubić. Oczywistym jest, że potrzeba na to czasu, a mamy go trochę.

- A tak dla pewności – Jolka zwróciła się twarzą do mężczyzny z pytaniem w oczach. – Ile macie zamiar mnie tu trzymać?

- To zależy od twojego ustosunkowania – odpowiedział spokojnie rozbawiony jej miną – Współpracuj, a wdrożymy okoliczności łagodzące.

- Czyli dożywocie – stęknęła zdruzgotana – No cóż, chyba zacznę kopać jakiś tunel ku wolności.

- Doprawdy – nie mógł nadziwić się jej zmiennością nastroju – wiesz, że ten dom jest wybudowany na schronie przeciwlotniczym?

- I co z tego – mruknęła przechylając w bok głowę – tunel to jedynie przenośnia.

- Niby czego? – Zdębiał słysząc jej stwierdzenie. Zmęczenie podróżą swoje robiło i w pełni nie kojarzył dwuznaczności słów dziewczyny.

- Ucieczki kretynie – prychnęła wchodząc do przeznaczonego jej pokoju. W odróżnieniu od Piotrka miała znacznie mniejszy dystans do jadalni i szybko zapamiętała pokonaną drogę. – Buenas noches.

Trzasnęła drzwiami tuż przed nosem blondyna, dając tym do zrozumienia, że ma dość jego towarzystwa. Może i zakopała z nim topór wojenny, ale to nie było równoznaczne z tym, że będzie mu ufać. Już dawno przestała być naiwnym dzieckiem, a spotkanie z biologicznym ojcem zdjęło jej klapki z oczu. Poznała świat od drugiej strony, tej najciemniejszej. Usiadła na łóżku i pogrążyła się w myślach. Intuicja podpowiadała jej, że Murdochowie popełnili poważny błąd sprowadzając ją do siebie. Nie wiedziała jeszcze do końca, w czym on tak naprawdę tkwił, ale snuła pewne podejrzenia.

* * * * *

Piotrek posłusznie siedział na łóżku i czekał na stryja. Był zmęczony podróżą, epizodem z łazienką, nieustannymi rozmowami i katującym bok bólem. Z miłą chęcią położyłby się spać i wreszcie odpoczął, ale Zygfryd nie dałby mu takiego komfortu. Jakby na zawołanie, mężczyzna wszedł do pokoju z granatowym pudełkiem pod pachą.

- Co to jest? – Zielonooki wskazał pudełko, które jakoś źle mu się kojarzyło.

- Apteczka – odpowiedział mu stryj kładąc pudełko na szafce nocnej przy łóżku. Otworzył je, a Piotrkowi dusza zawisła na ramieniu, kiedy zobaczył jego zawartość. Skalpele, noże, nożyki, nici, kleszcze, nożyczki, igły różnego kalibru i wiele innych narzędzi tortur w mniemaniu chłopaka. – No, kładź się na zdrowym boku i staraj nie ruszać.

- Może pomęczę się z tym bólem przez noc – kasztanowłosy zaczął się wahać nieco struchlały widokiem zawartości pudełka – Normalna apteczka zawiera środki opatrunkowe.

- Ta też je posiada – zaśmiał się Zygfryd pokazując bratankowi bandaże, gazy i plastry – nie ociągaj się i wreszcie się połóż. Im wcześniej zaczniemy, tym szybciej skończymy.

- D-dobra – Piotrek niechętnie wykonał polecenie stryja przytulając się do poduszki. Musiał przecież na czymś się wyżyć i w coś krzyczeć z bólu, bo zapowiadało się dość makabrycznie.

- Doprawdy – wyśmiał go stryj – Zachowujesz się jak dziecko.

- I dobrze – burknął kasztanowłosy w nerwach – w sumie i tak mnie za nie bierzesz, więc się teraz nie dziw.

- Czyżby? – Zygfryd zaczął zdejmować szwy z rany i specjalnie był w tym niedelikatny. – Nie drażnij kogoś, kto ma nad tobą przewagę, bo możesz dostać bolesną nauczkę.

- Czy ja zawsze muszę trafiać na sadystów? – Jęknął chłopak zagryzając róg poduszki w reakcji na ból spowodowany niedelikatnością stryja. – Świetnie, urodziłem się magnesem na dręczycieli, socjopatów i psychopatów.

- Sam jesteś sobie winien, bo potrafisz zaleźć za skórę – zauważył mężczyzna nacinając powstały ropień w ranie, na co z ust chłopaka wyrwał się krzyk bólu.

- Ma się ten wrodzony talent grania na nerwach – wysapał zmęczony bólem zielonooki – Długo jeszcze chcesz mnie tak torturować?

- Lubisz się przecież ranić – Zygfryd zakpił kończąc oczyszczać ranę bratanka. – Dowodem na to właśnie się zajmuję.

- Jasne, śmiej się z cudzego nieszczęścia – sarknął kasztanowłosy z zalążkami łez w oczach – Nienawidzę bólu, a ty mi go właśnie spotęgowałeś gmerając w tej ranie.

- Naprawdę muszę popracować nad twoim językiem, bo nadużywasz potocznych wyrażeń – stwierdził mężczyzna zaszywając ranę bratanka – Mógłbyś inaczej sformułować to zdanie, posługując się bardziej wyszukanym słownictwem.

- O przepraszam – stęknął chłopak lekko zirytowany zarzutem stryja – jakoś nie zastanawiałem się nad gramatyką i słownictwem, tworząc zdania na poczekaniu, katowany zdwojoną dozą bólu w ranie, którą inwazyjnie opatrywałeś.

- Radziłbym ci schować tę ironię w kieszeń młody człowieku, bo zaczynasz balansować na granicy mojej cierpliwości do ciebie – ostrzegł go Zygfryd kończąc opatrywać bratanka – Nie chcesz mnie chyba rozgniewać?

- Raczej nic bym tym nie zyskał – mruknął zielonooki kryjąc twarz w poduszce – a jedynie stracił.

- Mądra decyzja – pochwalił go mężczyzna chowając do pudełka swoje narzędzia pracy, jednak w zamian wyciągnął z niego niewielką strzykawkę z żółtawą zawartością – odwróć się na plecy i ładnie wyeksponuj swój brzuszek uparciuchu, bym mógł znaleźć idealne miejsce do wkłucia.

- To konieczne? – Piotrek skrzywił się na widok igły w strzykawce, jednak wykonał polecenie. Stryj celnie wkłuł się w podbrzusze, a fala piekącego bólu przeszyła miejsce zastrzyku. – Aua.

- Domięśniowe zawsze bolą – oświadczył mężczyzna delikatnie klepiąc policzek bratanka – Miłych snów.

Po tych słowach Zygfryd opuścił pokój bratanka z całym swoim osprzętem z pudełka. Piotrek założył dresowe szorty i koszulkę, które robiły mu za pidżamę, po czym wskoczył do łóżka po czubek głowy nakrywając się kołdrą. Nie miną kwadrans, a już smacznie spał przenosząc się do najbezpieczniejszego miejsca, jakim były objęcia Morfeusza.

* * * * *

Nicole w ciszy rozpakowywała swoją walizkę, układając ubrania do szafki w pokoju dormitorium AT. Ojciec wioząc ją do szkoły, niemal cały czas mówił o bezpieczeństwie i temu podobnym rzeczach. Dobrze wiedziała, że jest zagrożona zamachem ze strony Talishy i gadanina ojca po prostu ją irytowała. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że robił to z obawy o jej życie.

- Piotrek i tak ma gorzej – westchnęła wpychając pustą walizkę pod łóżko – Nie dość, że musi mieszkać z Murdochami, to jeszcze mordercza ciotunia dybie na jego życie.


Do rozpoczęcia zajęć było jeszcze pięć dni, ale wolała spędzić je w pustym kampusie Akademii, niż paść ofiarą nadopiekuńczych metod jej ojca. Gdyby ktoś z boku zobaczył jego ojcowską naturę, to pewnie nigdy by się nie domyślił, że ten dość zabawny mężczyzna w rzeczywistości jest bezwzględnym mordercą. Zaśmiała się tylko w reakcji na swoje wyobrażenie taty w jego fartuszku kuchennym z bronią w ręku. Na szczęście, potrafił oddzielać pracę od domu. Ostatnimi czasy niestety ta pierwsza bardziej go absorbowała i coraz rzadziej go przez to widywała. Przymknęła oczy ciężko wzdychając. Na rzecz świętego spokoju, zrezygnowała z kilku dni spędzonych z ojcem, przez co gryzło ją nieco sumienie, ale kości już dawno zostały rzucone.

5 komentarzy:

  1. Z niecierpliwością czekam na next :)
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko nie mów, że będziesz tak każdy dzień opisywać! Nie wytrzymam tego :(
    Pozdrawiam i czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, jeszcze nie oszalałam by to robić he he ^^ Musiałam zrobić jakiś wstęp i taki rozdzialik sobie powstał. Planuję opisywać sytuacje, które wydarzą się w różnych odstępach czasu. Tu akurat się złożyło, że objęłam kilka pierwszych dni. Nie bój się więc, bo nie chcę nikogo torturować swoją chorą wyobraźnią :)

      Usuń
  3. Kiedy wrócisz? Ja już tęsknię :(
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiedziałam, że aż tak długo nic tu nie będzie:( Ale czekamy, chociaż już nie tak cierpliwie :)

    OdpowiedzUsuń